Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Akcja powieści rozgrywa się w ośrodku jeździeckim, a bohaterkami są trzy dziewczyny, każda z innym podejściem do życia i do koni. Marta jest zawodniczką ujeżdżenia, na którą rodzice i trener wywierają zbyt dużą presję. Sytuacji nie ułatwia jej koń, Cyrion, bardzo wrażliwy i delikatny. Sylwia dopiero zaczyna naukę jazdy, co nie podoba się jej chłopakowi, Marcinowi. Nauka jazdy konnej to dla niej okazja do tego, żeby zacząć brać pod uwagę własne potrzeby i zrozumieć, co jest dla niej ważne. Basia preferuje naturalne metody szkolenia koni, dla niej najważniejszy jest dobrostan zwierząt i dobry kontakt z nimi. Na klaczy, która do niej należy, najczęściej jeździ jej siostra, Anielka, która po wypadku skazana jest na wózek inwalidzki. Kontakt z końmi, a także wzajemne interakcje powodują sporo zmian w życiu dziewczyn, otwarcie się na nowe i refleksję nad tym, czego oczekują od życia.
dla młodzieży powyżej 14 lat
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki: Ach dziewczyny
Copyright © Magdalena Zarębska
Copyright © Wydawnictwo BIS 2024
ISBN 978-83-7551-821-4
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22-877-27-05, 22-877-40-33
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Pukanie było natarczywe. Ktoś stojący przed drzwiami bardzo się starał, żeby go usłyszano. Żadna nowość! Większość osób, które po raz pierwszy przyjeżdżały do ośrodka, zachowywała się podobnie. W poszukiwaniu instruktorki jazdy konnej kierowali się tutaj, jakby zakładali, że specjalnie się przed nimi ukryła. Mijali tabliczkę z napisem „Teren prywatny”, a potem długo i wytrwale dobijali się do drzwi. Było to irytujące i trudne do zaakceptowania. Co prawda, przez te wszystkie lata Marta nauczyła się ignorować intruzów, ale dziś natarczywe dźwięki działały na nią wyjątkowo drażniąco.
– Idź sobie! – mamrotała pod nosem, kręcąc się po kuchni. Próbowała przygotować sobie późne śniadanie z resztek znalezionych w lodówce. Jedno jajko, trochę ketchupu, zeschnięty kawałek sera… tyle udało jej się znaleźć. Do szuflady z warzywami nie zajrzała, choć ta akurat była wypełniona po brzegi. Mama o to zadbała. Pilnowała, żeby w domu zawsze były świeże warzywa i owoce.
– Prawdziwa obsesja! – prychnęła Marta, zamykając lodówkę.
Być może mama w taki sposób próbowała zrekompensować to, że rzadko kiedy gotowała. Zamrażarka wypełniona po brzegi gotowymi daniami i ulotki firm cateringowych wiszące na lodówce dobitnie o tym świadczyły. Marta często zamawiała jedzenie dla siebie i siostry, zwłaszcza że mama codziennie pytała o to, co córki jadły i denerwowała się, jeśli cały dzień przeżyły tylko na kanapkach.
Marta lekko się skrzywiła, nie znosiła hipokryzji. Mama niespecjalnie o siebie dbała, piła głównie kawę i paliła papierosy, ale oczekiwała, że córki zatroszczą się o to, by ich dieta była zdrowa i zróżnicowana. Musiały o tym pamiętać, bo nawet w tej kwestii nie mogły liczyć na mamę. Prowadziła kilka biznesów i wracała do domu późnym wieczorem. Szuflada w lodówce była jedyną oznaką tego, że wciąż tu mieszka i stara się pamiętać o domownikach. Trochę za mało, jak na mamę…
Marta westchnęła z żalem, ponownie otwierając lodówkę. Kilka listków sałaty, parę pomidorków koktajlowych… Na tyle mogła się zgodzić.
Z przedpokoju znów dobiegło niecierpliwe postukiwanie.
– Daj sobie spokój! – Marta spojrzała na sufit i wróciła do przygotowywania jedzenia.
To musiał być ktoś nowy. Ktoś, kto dopiero zaczął przygodę z końmi. Nowicjusz, zafascynowany swoim hobby. Dociekliwy, zadający szczegółowe pytania z poczuciem, że dzięki zdobytej wiedzy szybciej stanie się prawdziwym jeźdźcem. Tymczasem ona doskonale wiedziała, że nie ma drogi na skróty. Każdy musiał wyjeździć swoje, żeby poczuć się pewnie w siodle. Poza tym nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Była zmęczona powtarzaniem tego samego. Instruktora należało szukać w stajni, a nie w prywatnym domu stojącym na terenie ośrodka.
– Oszaleć można! – wymruczała, otwierając szufladę z herbatą. Woda w czajniku właśnie się zagotowała. – Owocowa, zielona, biała… – Sięgnęła po torebkę, wrzuciła ją do kubka i zalała wrzątkiem.
Pukanie nie ustawało.
Z impetem odstawiła czajnik, wytarła dłonie w ściereczkę i mamrocząc pod nosem o ludziach, którzy nie potrafią czytać, wyszła do przedpokoju. Po drodze minęła duże lustro, ale nawet nie zerknęła. Niespecjalnie ją interesowało, co pomyśli o niej obcy człowiek, kiedy stanie przed nim w piżamie, nieuczesana i nieogarnięta. Była u siebie, a ktoś naruszał jej prywatność. Z impetem nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi.
– Cześć, Marta!
Nic nie widziała. O tej porze słońce znajdowało się dokładnie na wysokości drzwi wejściowych. Zamontowanie daszku z pewnością rozwiązałoby problem, ale mama wciąż nie znalazła takiego, który idealnie pasowałby do bryły domu. Prawdopodobnie nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, jaki to kłopot, bo wyjeżdżała do pracy wcześnie rano i nigdy nie musiała nikomu otwierać drzwi.
Marta zamrugała nerwowo, próbując odzyskać ostrość widzenia. Była niemal pewna, że zna ten głos, ale za nic nie mogła sobie przypomnieć, do kogo należy.
– Cześć! My się jeszcze nie znamy. Jestem Marcin! – odezwał się ktoś jeszcze.
Marta machinalnie uścisnęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń, po czym spojrzała na stojącą przed nią parę.
– Sylwia!? Co ty tu robisz?
– A jak myślisz? – Koleżanka z klasy roześmiała się perliście. – Przyszłam się przywitać!
– Szkoda tylko, że tak długo trzeba się do ciebie dobijać… – skomentował chłopak i się skrzywił.
– Instruktorka nas ostrzegła. Powiedziała, żebyśmy się nie zrażali.
– Nie wiedziałam, że jeździsz konno. – Marta próbowała sobie przypomnieć, czy widziała Sylwię kiedykolwiek w ich ośrodku.
– Dopiero zaczynam! Miałam dzisiaj pierwsze zajęcia! – Wyglądała na niezwykle podekscytowaną, a Marcie wreszcie udało się połączyć fakty.
Rozmawiały o tym jeszcze w czerwcu, zanim skończył się rok szkolny. Sylwia wypytywała ją o szkółki jeździeckie, więc na odczepnego podała jej kilka adresów. Wokół Wrocławia było sporo stajni, które prowadziły naukę jazdy konnej. Wspomniała o Stajni pod Lipami, która należała do jej rodziców, ale miała nadzieję, że koleżanka wybierze inne miejsce. Wolałaby nie spotykać w stajni ludzi ze szkoły, chciała rozdzielić te dwa światy. Czuła się bezpieczniej, kiedy nie wiedzieli o jej sukcesach sportowych. Wystarczająco trudne było to, że znali ją ze strony porażek i trudności, jakich doświadczała w szkole. Obawiała się docinków i niemiłych komentarzy – ludzie często uważali, że jak ktoś jest w czymś dobry, powinien ze wszystkim sobie radzić. Tymczasem Marta świetnie jeździła konno, ale obowiązki szkolne często ją przerastały. Być może za mało czasu poświęcała na naukę albo trudno było jej skupić uwagę na kwestiach, które zupełnie jej nie interesowały. Teraz to i tak nieważne, wyglądało na to, że Sylwia będzie się pojawiała w ośrodku regularnie. Marta poczuła się nieswojo, ale nikt tego nie zauważył.
– Jestem taka szczęśliwa! Spełniłam moje marzenie! – Sylwia była w euforii, jak większość jeźdźców po pierwszych zajęciach.
– Nie pamiętasz już? – Marcin trącił ją lekko w bok. – To ja ci w tym pomogłem! Wybrałem ośrodek, umówiłem z instruktorką, a na koniec cię tu przywiozłem!
– Jestem ci taka wdzięczna! – Sylwia przytuliła się do niego, ale zaraz spojrzała z wyrzutem na Martę. – A teraz wszystko mnie boli… Czemu mnie nie ostrzegłaś? Do końca dnia będę leżeć!
– Przede wszystkim powinnaś wziąć prysznic. – Marcin skrzywił się z niesmakiem.
– Masz rację! Cała śmierdzę końmi! – przyznała Sylwia. – Będę musiała wszystko wrzucić do prania! Szkoda mi spodni, lepiej będzie sobie kupić do jazdy te… no…?
– Bryczesy – podpowiedziała Marta. – Możesz jeszcze się wstrzymać. Po pierwszych zajęciach trudno stwierdzić, czy faktycznie polubisz jazdę konną.
– O właśnie! – podchwycił chłopak. – Też uważam, że jeden raz wystarczy!
Sylwia go zignorowała i ponownie zwróciła się do Marty.
– A ty czemu siedzisz w domu? Byłam pewna, że spotkamy się w stajni!
– Na razie za dużo tam ludzi. – Marta spojrzała ponad nimi na parking, wypełniony do ostatniego miejsca. – Zazwyczaj trenuję po południu, wtedy jest spokojniej.
– Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę! Chciałabym mieć tak blisko do koni…
– Teraz to już przesadziłaś! – zirytował się jej chłopak. – Czujesz, jak tu śmierdzi? I jeszcze te muchy! Wszędzie ich pełno!
– Na wsi to chyba normalne? – Sylwia zachichotała, a Marcin nagle stracił cierpliwość.
– Musimy jechać! Nie mogę stracić całego dnia na głupie konie!
– Jasne, jasne, już jedziemy! – przytaknęła skwapliwie i spojrzała z nadzieją na Martę. – Umówiłam się na jazdę we wtorek, może wtedy się zobaczymy?
– Nie wiem jeszcze, jakie będę miała plany – odparła Marta wymijająco i zaraz sobie przypomniała: – Niedługo będziemy się codziennie widywać w szkole.
– To prawda! Jeszcze tylko kilka dni wakacji…
Sylwia westchnęła, a Marcin znów ją pogonił:
– Naprawdę musimy już iść! – Kiwnął głową na pożegnanie i odwrócił się na pięcie, ciągnąc dziewczynę za sobą. Sylwia zdążyła jeszcze machnąć ręką do Marty, zanim zniknęli za szpalerem wysokich krzewów, które oddzielały działkę od terenu ośrodka.
Marta zamknęła drzwi, ale zamiast wrócić do kuchni, stanęła przy oknie i spojrzała na doskonale stąd widoczną bramę wyjazdową ośrodka.
Dziwne to wszystko… Ten chłopak mało sympatyczny… Ciekawe, czy jest z nim szczęśliwa? Wysuwał się na pierwszy plan i cały czas ją poprawiał, a ona mu tylko potakiwała. Jakby jej to w ogóle nie przeszkadzało.
A może zawsze to tak wygląda? Bo co ja mogę wiedzieć? Nigdy nie byłam w związku i z nikim się nie spotykałam. Nie mam czasu na życie towarzyskie!
Westchnęła ciężko na myśl o swojej codzienności. Każdy dzień miała ściśle zaplanowany i nawet podczas wakacji nie mogła zrezygnować z treningów. Udało jej się wyjechać na dwa tygodnie na obóz językowy, żeby podszkolić angielski, co może jej się przydać, jeśli zakwalifikuje się do zawodów na szczeblu międzynarodowym. Jak tylko wróciła, wskoczyła w dobrze znajomy rytm i znów spędzała mnóstwo czasu w stajni. Nie miała kiedy spotkać się z koleżankami, nie mówiąc już o bardziej zaangażowanych relacjach. Zresztą, wszystkie jej znajomości związane były z ujeżdżeniem, które trenowała, a prowadzone rozmowy zazwyczaj dotyczyły koni. Mogłaby oczywiście poszukać kogoś interesującego wśród jeźdźców, ale nie było to takie proste. Każdy był skupiony na sobie, na swoim planie treningowym i na potrzebach swojego konia.
Dokładnie tak jak ona. Spędzała tyle czasu z Cyrionem, że niewiele zostawało go dla ludzi. Nie chciała też wiązać się z kimś, kto nie miał pojęcia o jej pasji. Laicy nie zdawali sobie sprawy z tego, z jakim poświęceniem wiąże się jeździectwo sportowe, a ona nie miała siły każdemu tłumaczyć, czemu codziennie musi być w stajni. Jakby tego było mało, chodziła jeszcze do szkoły! Musiała się uczyć, odrabiać zadania domowe, czytać lektury… To pochłaniało resztkę wolnego czasu.
A ja nawet nie wiem, czy w ogóle chciałabym być z chłopakiem…
Przyłożyła dłonie do rozpalonych nagle policzków. Ta myśl coraz częściej pojawiała się w jej głowie. Nie były to natarczywe czy niepokojące rozważania, ale uświadamiały jej, że niekoniecznie marzy jej się męska bliskość.
A jeśli nie chłopak, to kto?
Usłużna wyobraźnia podsunęła niedookreśloną, androgyniczną postać. Zawieszoną między płciami. Fascynującą w swojej dwoistości. I trudną do odnalezienia w realnym świecie.
Nie była w stanie rozsądzić, czy to życie nie stwarza jej okazji do wejścia w związek, czy też faktycznie nie znalazła nikogo odpowiedniego. Obie możliwości były prawdopodobne. Łatwiej marzyć o kimś, kto istnieje tylko w wyobraźni, niż nawiązywać znajomości z realnymi ludźmi, którym trzeba poświęcać czas. A czasu zazwyczaj brakowało Marcie najbardziej.
Z podwórka dobiegł jakiś hałas, co przywróciło ją do rzeczywistości. Do jej uszu dobiegły głośne wybuchy śmiechu i podekscytowane głosy, po czym na ścieżce prowadzącej do domu pojawiła się jej siostra, Ewa, w asyście dwóch przyjaciółek. Wyglądały niemal identycznie, wszystkie szczupłe, z włosami związanymi w kucyk, w strojach do jazdy konnej. Dziewczyny zatrzymały się na podjeździe, a Ewa wparowała do przedpokoju.
– Zaraz wracam! – wrzasnęła i trzasnęła z całej siły drzwiami.
– Co ty robisz? Czemu się tak tłuczesz? – rozeźliła się Marta, ale siostra nawet na nią nie spojrzała. Zsunęła buty i w samych skarpetkach pobiegła na piętro, prosto do swojego pokoju.
Ewa w obecności Zosi i Karoliny stawała się nieznośna. Z miłej i przyjaznej siostry zmieniała się w wyniosłą i arogancką smarkulę, która nie liczy się z nikim. Oby z tego wyrosła…
Marta zrobiła krok w kierunku kuchni, ale znów się zatrzymała, bo usłyszała fragment rozmowy prowadzonej za oknem. Zosia i Karolina obgadywały jakichś jeźdźców, doskonale się przy tym bawiąc.
– Masakra! Z takim tyłkiem w ogóle nie powinna wsiadać na konia!
– I tak najważniejsze było to, żeby ją sfotografować! – Zosia wykrzywiła się szkaradnie, a Karolina zaczęła rechotać.
– Łydka jej lata, wodze wiszą… Ledwo się trzyma w siodle, ale zdjęcie musi być! – Nachyliła się pokracznie, a Zosia aż się zatoczyła.
– Karolina, przestań! Nie mogę już!
Marta syknęła ze złością. Nic jej tak nie drażniło, jak wyśmiewanie się z osób, które dopiero zaczynały jeździć konno.
– Natychmiast przestańcie! – Zapukała w okno, żeby przyciągnąć ich uwagę.
Zamilkły, nieco zdezorientowane. Po ich minach widziała, że się zawstydziły. Ale zaraz trąciły się łokciami i odwróciły, zanosząc nieprzyjemnym, zgrzytliwym śmiechem.
– Patrz, kto przyjechał!
– Będzie cyrk!
– Za szybko! Za szybko! – wyjęczała Zosia, udając przerażenie.
– Niech ten przeklęty koń zwolni! – Obie zaczęły rechotać, a Marta gniewnie ściągnęła brwi.
Szybko zapomniały o swoich początkach! Kiedyś popełniały dokładnie te same błędy i tak jak inni musiały się nauczyć prawidłowego dosiadu. A teraz zachowywały się tak, jakby o jeździectwie wiedziały już wszystko!
Schody zadudniły pod ciężarem stóp, Ewka wróciła na parter. Zatrzymała się w pół kroku i spojrzała podejrzliwie na siostrę.
– Co robisz? Podsłuchujesz moje przyjaciółki?
– Wiesz, co one wygadują? Jak im nie wstyd!
– Nie przesadzaj! – Ewa próbowała zbagatelizować problem. – Śmieją się, co w tym złego?
– Powiedz im, żeby przestały, bo inaczej…
– Bo co? Naskarżysz tacie? To ja mu powiem, że twój koń od rana stoi w boksie! – Zamiast okazać skruchę, sama ją zaatakowała. – Masz zamiar go ruszyć czy powinnam cię zastąpić?
– Ewka! Nie o tym rozmawiamy! – ucięła szybko Marta, ale siostra już nie słuchała. Złapała buty w rękę i w skarpetkach wybiegła z domu, a ona znów została sama.
Marta wyszła z domu późnym popołudniem. Miała nadzieję, że w ośrodku będzie już mniej osób, ale jedno spojrzenie na parking pozbawiło ją złudzeń. Wyglądało na to, że instruktorka zaplanowała zajęcia do samego wieczora, pewnie wszyscy chcieli skorzystać z ładnej pogody i pojeździć konno, dopóki ciepło. Zawsze tak było, najwięcej jeźdźców zapisywało się do szkółki latem. Z pierwszymi jesiennymi chłodami zaczną się wykruszać i jedynie najbardziej wytrwali zostaną w stajni na dłużej.
Zatrzymała się pośrodku ścieżki, jakby się zawahała, czy nie wrócić do domu.
– Trening sam się nie zrobi… – przypomniała sobie i znów ruszyła do stajni.
Minęła ujeżdżalnię, w której Aleksandra prowadziła zajęcia, i pomachała jej na powitanie. Skierowała wzrok na grupkę stojącą przy ogrodzeniu. Ewa i jej przyjaciółki znów zażarcie o czymś dyskutowały. Wyostrzyła słuch. Tym razem sprzeczały się o to, który koń jest najlepszy do jazdy i dlaczego. Uśmiechnęła się pobłażliwie. Doskonale pamiętała, jak sama prowadziła takie dyskusje ze swoimi koleżankami. Dziewczyny też ją zauważyły i zaraz ich twarze wykrzywiły się w brzydkim grymasie. Marta cmoknęła z dezaprobatą, miała wrażenie, że z każdym dniem zachowują się coraz gorzej.
Chwilę później weszła do stajni i stanęła przed boksem Cyriona. Spojrzała na swojego konia i nagle poczuła, jak opuszcza ją cała energia. To było dziwne, choć zdarzało się coraz częściej. Nie potrafiła tego zrozumieć. Miała prawo być zmęczona, bo ze względu na zbliżające się zawody trenowała jeszcze intensywniej, ale przecież tak było zawsze! Poza tym jazda na Cyrionie była wpisana w jej codzienność, ale nigdy dotąd nie czuła się tak rozbita.
I przytłoczona.
Na samą myśl o treningu chciało jej się płakać. Najchętniej wróciłaby na taras za domem, położyła się na leżaku i raz na zawsze zapomniała, że cokolwiek łączy ją ze sportem.
– Po zawodach sobie odpocznę… – próbowała się pocieszyć, przeliczając w głowie, ile czasu jej zostało. Trzy tygodnie, to naprawdę niewiele! Miała prawo być zestresowana! Martwiła się własną niemocą, tym, że duch walki i chęć rywalizacji zupełnie ją opuściły. Czuła się kompletnie bezsilna, co zniechęcało ją do pracy, a przecież konia trzeba było ruszyć! Choć absolutnie nie miała na to energii.