Będziesz serca biciem - Magdalena Zarębska - ebook + książka

Będziesz serca biciem ebook

Magdalena Zarębska

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Będziesz echem moich marzeń

Jaga, uczennica wrocławskiego liceum, ciągle wpada na Jędrka, chłopaka z równoległej klasy. Początkowo zupełnie nie jest nim zainteresowana, jednak z czasem zaczyna się z nim spotykać. Dość szybko zauważa, że dla Jędrka ich relacja jest całkowicie naturalna, za to w niej wzbudza mnóstwo wątpliwości. Bliskość obcego w sumie chłopaka wywołuje w niej skrajne odczucia. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że Jędrzej ma bardzo konkretną wizję ich związku, a w dodatku jest chorobliwie zazdrosny.

Będziesz serca biciem to ciepła niczym jesienna kawa popijana w wełnianym swetrze opowieść o pierwszych miłościach nastolatek, związanych z tym wątpliwościach, a także ważnych dla młodych dorosłych tematach rodziny, związków czy seksu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 336

Oceny
3,0 (2 oceny)
0
0
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alexa12035

Całkiem niezła

Książka ok. najpierw rozwijała się powoli a potem szybko się zakończyła 🤷🏼‍♀️
00

Popularność




Magdalena Zarębska Będziesz serca biciem ISBN Prawa autorskie © Magdalena Zarębska, 2021Wszystkie prawa zastrzeżone Redaktor prowadzący Tomasz Zysk Redakcja Bartosz Szpojda Skład i opracowanie okładki Joanna Wasilewska Opracowanie bloku książki Barbara i Przemysław Kida Wydanie 1 Wydawnictwo Nowa Baśń ul. Święty Marcin 77 lok. 8, 61-717 Poznań telefon 881 000 125www.nowabasn.com Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonał Jarosław Szumski.
Dla Mai z podziękowaniem za inspirację Dla Idy z podziękowaniem za pilnowanie przecinków

1. Nic nas nie rozdzieli

— Ej, dziewczyny! Pospieszcie się! Zaraz się zacznie!

— Gdzie moja kurtka? Czy ktoś widział moją kurtkę?

— Nie marudź! Zarzuć coś na siebie!

— Ale co?

— Cokolwiek!

— Oszalałaś? Nie mam zamiaru witać Nowego Roku w polarze twojego taty!

— To weź moją kurtkę! No już, pospiesz się!

Trwało to okropnie długo, ale wreszcie wytoczyłyśmy się przed dom Emilki. Niebo błyszczało od fajerwerków, a huk odpalanych petard dobiegał do nas z każdej strony.

— Spóźniłyśmy się! — Dorota była niepocieszona.

— Zdążyłyśmy! W ostatniej chwili! — Wszystko zależało od nastawienia, a Oliwia aż kipiała od entuzjazmu.

— Wrocław wolny od fajerwerków, co? — Emila podsumowała to, co działo się ponad naszymi głowami. W skupieniu odpaliła sztuczne ognie i podała nam po jednym. — Szczęśliwego Nowego Roku, dziewczyny!

— Szczęśliwego!

W niewielkim, szybko spalającym się patyczku było coś magnetyzującego i bajkowego. Syk płonącej masy, iskry pryskające na wszystkie strony i jasny płomień przyciągały wzrok. Dłuższą chwilę stałyśmy w ciszy jak zaczarowane, aż zostały nam w dłoniach czarne, poskręcane resztki. Wtedy Emilka sięgnęła po szampana, bezalkoholowego, o co zadbała jej mama, i otworzyła butelkę:

— Za cały rok! — Przytknęła ją do ust, biorąc spory łyk.

Dorota była następna.

— Fuj! Okropnie nie lubię bąbelków! — Skrzywiła się, ale dzielnie przełknęła płyn.

— To czemu pijesz? — roześmiałam się, biorąc butelkę. –Wykwintny szampan marnuje się w twoich wykrzywionych ustach!

— Szczęśliwego Nowego Roku dla nas!!! — zawołała Oliwia.

— Chodźcie bliżej! Musimy się przytulić!

Stałyśmy blisko siebie, w mocno splecionym kręgu, ciesząc się tą wyjątkową chwilą. Nie potrzebowałyśmy nikogo więcej, a ja byłam szczęśliwa, że jesteśmy razem. Przyjaciółki były najlepszą częścią mojego życia, nie mogłam sobie nawet wyobrazić, że mogłoby ich kiedyś zabraknąć.

— Miałyśmy szczęście! — Wtuliłam się mocniej. — Wielkie szczęście, że się spotkałyśmy!

— A może po prostu mieszkałyśmy w tej samej dzielnicy? I poszłyśmy do tej samej podstawówki? — Emilka jak zwykle twardo stała na ziemi i nie wierzyła w przeznaczenie.

— Och, ty zawsze musisz być taka konkretna! — zganiła ją żartobliwie Dorota.

— Szkoda, że się wyprowadziłaś — dodała Oliwia. — Strasznie mamy do ciebie daleko!

— Też żałuję. — Westchnęła ciężko, ale zaraz znalazła plus tej sytuacji: — Za to mogłyście przyjechać do mnie na Sylwestra! To też się liczy!

Co prawda, to prawda. Własny dom miał pewne zalety. Emilka przeprowadziła się na początku roku szkolnego i zamieszkała na peryferiach Wrocławia. Miała pokój z balkonem i prywatną łazienkę, czego ogromnie jej zazdrościłam. Z drugiej jednak strony dojazd do centrum zajmował jej bardzo dużo czasu. Właściwie wszędzie miała stąd daleko, nawet na przystanek autobusowy. Ciągle narzekała na to, ile czasu marnuje na dojazdy do liceum.

Słyszałyśmy o tym wiele razy. Żeby zdążyć na pierwszą lekcję, wychodziła z domu godzinę wcześniej niż my i o wiele później wracała ze szkoły. Nie dość, że miała dużo lekcji, to jeszcze traciła mnóstwo czasu, stojąc na przystankach. Rzadko kiedy udawało jej się zabrać z rodzicami. Każde z nich miało samochód, ale dziwnym trafem zazwyczaj wychodzili o innej porze albo jechali w przeciwnym kierunku. Emilka musiała radzić sobie sama, a z powodu jej przeprowadzki cierpiałyśmy wszystkie. Okropnie jej współczułam! Z jednej strony wolałabym mieszkać w domku jednorodzinnym niż w ciasnym mieszkaniu, ale nie za cenę takiego poświęcenia. Zwłaszcza że dopiero po przeprowadzce okazało się, z jakimi niedogodnościami wiąże się mieszkanie w odległej dzielnicy Wrocławia.

Dłuższą chwilę trwałyśmy w bezruchu, pochłonięte własnymi myślami. Wreszcie Dorota zaczęła się wiercić.

— Nie mogę! Nie wytrzymam ani chwili dłużej! — Wyswobodziła się z naszych objęć i pobiegła do domu. — Okropnie zmarzłam!

— Faktycznie zimno! — Wzdrygnęła się Oliwia i poszła w jej ślady.

I tylko ja z Emilką wciąż patrzyłyśmy w niebo. Wszystkie dzielnice Wrocławia przygotowały się do świętowania, fajerwerki i race wybuchały, rozświetlając nieboskłon z każdej strony. Trwało to dłuższą chwilę, wreszcie wszystko zostało wystrzelone i znów zapanowała cisza. Rozejrzałam się za butelką z nadzieją, że została w niej resztka szampana. Poczułam cierpki, intrygujący posmak, napój spłynął do gardła, rozlał się po brzuchu.

— Zostaw to już! — Emilka ze śmiechem zabrała mi butelkę. — Chodźmy już do środka, dziewczyny chciały zagrać w jakąś grę!

Zanim jednak wpuściła mnie do mieszkania, przypomniała:

— Pamiętaj, żeby porządnie wytrzeć buty, moja matka ma obsesję na punkcie czystej podłogi!

— Jasne! — odpowiedziałam i na wszelki wypadek zdjęłam buty już przed domem.

Kiedy wróciłyśmy do pokoju Emilki, gra planszowa była już przygotowana. Oliwia i Dorota pamiętały o tym, żeby rozłożyć na dywanie poduszki i koce dla naszej wygody. I choć byłyśmy już bardzo zmęczone, nie miałyśmy zamiaru się poddać. Nasze mózgi powoli odmawiały współpracy, z czasem najprostsza aktywność, jak choćby rzucenie kostką, wymagała coraz większej determinacji. Z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku dotrwałyśmy do piątej nad ranem, a potem padłyśmy jak zabite.

Telefon dzwonił natrętnie, bez litości. Uporczywy sygnał przebijał się do mojej świadomości, wwiercał w mózg, zmuszał do rozbudzenia.

Próbowałam go zignorować, nakryłam głowę poduszką. Litości! Niech ktoś to wyłączy! Nie pomagało. Moja irytacja sięgała zenitu.

— Jaga? Jaga! Odbierz wreszcie! — Głos Emilki docierał z opóźnieniem, jakby z innego wymiaru. Byłam tak nieprzytomna, że miałam ochotę ją kopnąć.

— Dlaczego… — wymamrotałam z niechęcią, po omacku przesuwając ręką po podłodze. Wreszcie natrafiłam na komórkę, bezładnie odgarnęłam włosy z twarzy i przyłożyłam ją do ucha.

— Halo… — wybełkotałam.

— Jaga? Śpisz jeszcze? Ojej, przepraszam… Już tak późno… byłam pewna, że wstałaś! — Głos mojej matki brzmiał tak rześko, jakby wczoraj nie świętowała.

Westchnęłam ciężko i z trudem otworzyłam oczy. Emilka wpatrywała się w mnie, zastanawiając się, kto mógł wpaść na taki pomysł.

„Moja matka” — wyszeptałam bezgłośnie, a przyjaciółka ze współczuciem pokiwała głową i wyszła z pokoju, żeby mi nie przeszkadzać.

— Czy coś się stało? — składanie wyrazów przychodziło mi z niemałym trudem.

— Nic takiego… Chciałam tylko sprawdzić, na jakim jesteś etapie. O której będziesz w domu?

— Nie mam pojęcia — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Dopiero się obudziłam.

— Nie zasiedź się do wieczora, autobusy rzadko dzisiaj jeżdżą — powiedziała z naciskiem i rozłączyła się. Dokładnie w tej samej chwili, w której chciałam ją zapytać, czy nie mogłaby po mnie przyjechać.

Szlag! Mogła w ogóle nie dzwonić.

Odłożyłam telefon i przeciągnęłam się, a potem usiadłam na łóżku Emilki. Wciąż kręciło mi się w głowie, a kiedy na dobre otworzyłam oczy, zarejestrowałam, że moje rzeczy walają się po całym pokoju. Jakim cudem? I dlaczego tylko ja nie potrafiłam nad nimi zapanować?

Ubrania Oliwii i Doroty też leżały w nieładzie, ale przynajmniej w jednym miejscu. Ja rozwłóczyłam niemal każdą część garderoby, co stanowiło rażący kontrast z porządkiem panującym w pokoju Emilki.

Ale Emilia nie miała wyjścia. Jej mama miała obsesję na punkcie porządku. Od najmłodszych lat wymagała od niej dbania o własne rzeczy, a z powodu bałaganu w pokoju potrafiła zrobić kosmiczną awanturę. Nieraz miała szlaban z tego powodu. Ogromnie jej współczułam i doceniałam moich rodziców, którzy co prawda mieli sporo wad i bywali uciążliwi, ale nigdy aż tak się nie czepiali.

Z drugiej jednak strony dzięki tej musztrze Emilka była niewyobrażalnie wręcz zdyscyplinowana. Nawet po nieprzespanej nocy potrafiła błyskawicznie ogarnąć przestrzeń wokół siebie i doprowadzić się do ładu. Pamiętała też o innych, za co zawsze ją kochałam. Zwłaszcza teraz, kiedy zdążyła już zaparzyć kawę i właśnie wróciła do pokoju z tacą wypełnioną parującymi kubkami.

— To postawi nas na nogi! — powiedziała lekko, stawiając kawę na biurku. Zaraz też podała mi kubek, który przyjęłam z ogromną wdzięcznością.

— Dziękuję ci! — Spojrzałam na nią czule, nie bez zaskoczenia przyjmując jej schludny wygląd. Jak ona to robiła, że zawsze tak dobrze wyglądała?

Włosy porządnie uczesane i spięte w kok, poczułam też delikatny aromat jej perfum. Zdążyła również zrobić delikatny makijaż, bo wyglądała promiennie i świeżo. Nigdy nie osiągnę tego poziomu, pomyślałam ponuro, biorąc duży łyk. Moja fryzura jak zwykle przypominała niekontrolowany chaos, zapomniałam zabrać z domu krem do twarzy, a z kosmetyków do makijażu miałam przy sobie jedynie tusz do rzęs i wściekle czerwoną pomadkę, które raczej nie pomogą mi uzyskać rześkiego wyglądu.

— Ooooo! — Oliwię musiał obudzić zapach kawy, bo podniosła się dziwnie szybko i od razu założyła na nos okulary, bez których prawie nic nie widziała. — Dla mnie też jest kawka?

— Dla ciebie z mlekiem roślinnym. — Emilka podsunęła jej właściwy napój. — Posypałam też cynamonem, żeby dodać aromatu.

— Jesteś po prostu najlepsza! — Oliwia przytknęła usta do kubka i zaraz ściągnęła zaparowane okulary. — Boski napój!

Ona, dla odmiany, kompletnie nie przejmowała się swoim wyglądem. Ubierała się tak, żeby było jej wygodnie, najchętniej chodziła w spodniach i w luźnej bluzie. Włosy wiązała w kucyk, żeby jej nie przeszkadzały, a o makijażu nawet nie chciała słyszeć. Oliwia od pierwszej klasy szkoły podstawowej należała do harcerstwa, w lesie i w górach spędzała tyle czasu, że nie zawracała sobie głowy miejską elegancją.

Odłożyłam na chwilę kubek, żeby podsunąć sobie poduszkę pod plecy, przy okazji też wyjrzałam przez okno. Pogoda nie zachęcała do wyjścia. Wyglądało na to, że mróz mocno trzyma, szkoda tylko, że śnieg wciąż nie chciał spaść! Okryłam się z powrotem kołdrą w różowe chmurki, było mi ciepło i wygodnie. Za nic nie chciałam się ruszyć, a moja motywacja do jakichkolwiek aktywności życiowych była bliska zeru.

Oliwia też musiała być zmęczona, w milczeniu popijała kawę, co chwilę przymykając oczy. I tylko Emilka kręciła się po pokoju. Najpierw złożyła moje rzeczy na jedną kupkę, za co byłam jej ogromnie wdzięczna. Potem włączyła przyjemną muzykę i zapaliła świecę zapachową.

A Dorota wciąż spała! Leżała na brzuchu, posapując cicho. Gęste jasne włosy zakrywały jej miłą twarz, a ja przez chwilę zastanawiałam się, czy nie przeszkadzają jej w oddychaniu. I choć wyglądała tak słodko i szkoda było ją budzić, musiałyśmy zbierać się do powrotu.

Emilia była zbyt dobrze wychowana, żeby nas wyganiać, ale obserwując, jak się krząta, zerkając co chwilę na zegarek, domyśliłam się, że wolałaby, żebyśmy sobie poszły przed powrotem jej rodziców.

Z niechęcią zwlekłam się z łóżka i kucnęłam przy materacu, na którym spała Dorota. Delikatnie pogłaskałam ją po ramieniu, a potem przybliżyłam pod jej nos kubek z kawą. Podziałało. Dorota wzięła głęboki oddech i wreszcie otworzyła oczy. I od razu się wystraszyła.

— Czemu tak się we mnie wpatrujesz? — Otworzyła szeroko oczy i nakryła się kołdrą pod samą brodę.

— Przepraszam, chciałam cię tylko obudzić.

— I dlatego nade mną stoisz? Rany, przeraziłaś mnie!

— Zapomniałam, że rano zawsze jesteś nieprzytomna. — Odsunęłam się na bezpieczną odległość, żeby dać jej trochę przestrzeni. Dorota obdarzyła mnie jeszcze jednym spojrzeniem, zanim sięgnęła po kubek.

— Jakie to dziwne… — odezwała się Emilka. — Tak się cieszyłam na tego Sylwestra, a dzisiaj wolałabym, żeby wcale nie nadchodził… Wszystko już za nami, a od jutra…

— Trzeba będzie wrócić do szkoły — zakończyła Dorota. — Koszmar na nowo się zacznie.

— Znowu będę niewyspana! — jęknęła Oliwia. — Nie umiem się do tego przyzwyczaić.

— A jutro to w ogóle będzie ciężko — dodałam ponuro.

— Tyle dobrze, że ten tydzień będzie krótszy. — Emilka, jak zwykle, szukała jasnych stron. — Jakoś dociągniemy do piątku.

— Od poniedziałku znowu to samo!

Żadnej z nas nie chciało się o tym gadać. Długo czekałyśmy na przerwę świąteczną, a wolne dni minęły tak szybko! Co gorsza, czułam się tak zmęczona, jakby wcale ich nie było, i najchętniej wróciłabym do łóżka.

— Dziewczyny, dziękuję wam za ten wieczór — westchnęła Emilka i spojrzała wyczekująco.

— Nie chcesz, żebyśmy ci pomogły w sprzątaniu? — mimo wszystko lepiej było zapytać.

— Większość już ogarnęłam, zostało tylko zmycie podłogi. Zajmę się tym sama.

— Mogłaś nas obudzić!

— Mogłyśmy ci pomóc!

— Nie było tego dużo. — Machnęła ręką. — Poza tym byłyście moimi gośćmi!

Z tym argumentem trudno było dyskutować, choć domyślałam się, jaki jest prawdziwy powód. Emilka wolała sama pozmywać i pochować naczynia do szafek, niż denerwować się tym, że mogłybyśmy coś potłuc. Może miała rację, wszystkie byłyśmy niewyspane i dość nieuważne. Mimo wszystko było mi głupio, że pracowała sama.

Chwilę później byłyśmy gotowe do wyjścia. Pożegnałyśmy Emilię i powlekłyśmy się na przystanek. Uliczki osiedlowe były puste, zapewne większość mieszkańców jeszcze spała. I tylko my, nieprzytomne i wyczerpane, musiałyśmy się dostać do centrum Wrocławia. Nie chciało nam się nawet gadać, zresztą było tak zimno! Wiatr smagał nasze policzki, a mróz szczypał w uszy i nosy.

Dobrze chociaż, że autobus przyjechał o czasie i był niemal pusty. Zajęłyśmy miejsca i ułożyłyśmy się wygodnie, opierając się o siebie. Potem przymknęłyśmy oczy i trwałyśmy w półśnie, aż dotarłyśmy do Dworca Głównego, gdzie musiałyśmy przesiąść się na tramwaj, żeby dojechać do naszej dzielnicy.

* * *

Wróciłam do domu i od razu wpakowałam się do łóżka. Nie zawracałam sobie głowy jedzeniem śniadania, byłam zbyt nieprzytomna. Kiedy się obudziłam, mama zawołała mnie na obiad. Zjadłam czym prędzej, zadowolona, że nikt o nic mnie nie pyta, i znów zamknęłam się w pokoju. Oczy same mi się przymykały, wróciłam więc do łóżka i właśnie zaczynałam zasypiać, kiedy obudził mnie sygnał wiadomości. Niechętnie sięgnęłam po telefon.

Dorota: Jesteś?

Jestem? Nie jestem? Dłuższą chwilę się zastanawiałam, czy odpisywać, potem jednak zerknęłam na godzinę. Jeśli znów pójdę spać, mogę mieć problem z przespaniem całej nocy, a przecież jutro musiałam wstać o normalnej godzinie. Zdaje się, że nie miałam wyjścia. Lepiej będzie przemęczyć się do wieczora, ten dzień jest do niczego i nic z tym nie zrobię.

Jaga: Jestem.

Dorota: Co za koszmar!

Jaga: Mi to mówisz? Ledwo żyję!

Dorota: Nie o tym mówię. To po prostu najgorszy dzień mojego życia…

Napisała i umilkła, czekając, aż zapytam, co się stało. Byłam niemal pewna, że przyczyną jej złego nastroju jest jakiś chłopak. Dorota miała wyjątkowego pecha, co chwilę była nieszczęśliwie zakochana i zazwyczaj to ja byłam pierwszą osobą, której się żaliła.

Jaga: Co się stało?

Dorota: Pamiętasz, jak mówiłam Ci o Adamie?

Pamiętałam, jak opowiadała o chłopaku ze swojej klasy, który nie zwracał na nią uwagi, co ją niezwykle przygnębiało.

Jaga: Ten z Twojej klasy?

Wolałam się upewnić.

Dorota: Tak. Widziałam jego zdjęcia. Był na jakiejś imprezie.

Nie dość, że była nieszczęśliwie zakochana, to jeszcze wchodziła na jego profil i oglądała zdjęcia… Świetny pomysł na to, żeby pogorszyć sobie nastrój! Zwłaszcza że z tego, co mówiła, Adam jej nie zauważał.

Jaga: To chyba dobrze, że nie siedział w sylwestra w domu?

Dorota: Nie rozumiesz! Obok niego stała jakaś głupia dziewczyna.

Jaga: Skąd wiesz, że głupia?

Ledwo to napisałam, uśmiechnęłam się do siebie. Sarkazm był najlepszym sposobem na to, żeby do niej dotrzeć i poprawić jej humor.

Dorota: Oj, nie czepiaj się! Głupia i już!

Jaga: Nie rozumiem tylko, po co oglądałaś te zdjęcia?

Dorota: Sama nie wiem. Teraz mi źle…

Kursor migotał na ekranie, nie wiedziałam, co jej odpisać. Praktycznie bez przerwy była w kimś zakochana albo przynajmniej ktoś jej się podobał. Niestety, chłopcy nie zwracali na nią uwagi albo nie zauważali, że jest nimi zainteresowana. Schemat ciągle się powtarzał. Była pełna euforii, bo zauważyła kogoś nowego, po czym następował długi okres niepewności i nadziei. Na koniec przychodziło nieuchronne załamanie, bo chłopak był zajęty albo znikał z pola widzenia, albo po prostu zraził ją czymś do siebie. Dorota przechodziła te etapy nieskończenie wiele razy, a ja musiałam jej w tym towarzyszyć. Byłam tym wszystkim zmęczona i choć występowałam tylko w roli biernego słuchacza, miałam dość tej huśtawki uczuć. Zwłaszcza że Dorota oczekiwała ode mnie konkretnych zachowań.

Teraz, na przykład, powinnam ją pocieszyć. Powtórzyć po raz tysięczny, że niekiedy tak się zdarza, że zakochujemy się w kimś, kto nie zwraca na nas uwagi. Upewnić ją, że jest świetną dziewczyną i że zasługuje na kogoś wyjątkowego. Za każdym razem musiała to usłyszeć, bo tylko to pozwalało jej wrócić do równowagi. Potem powie, że mam rację i że nie powinna się tak wkręcać. Ale za chwilę zwróci uwagę na kolejnego chłopaka i… bach! Po raz kolejny będzie mówiła tylko o nim! Nie rozumiałam, dlaczego ciągle powtarzała ten sam schemat. Może po prostu była uzależniona?

Od stanu zakochania.

Zdaje się, że mówiliśmy o tym na biologii, przypomniałam sobie. Fenyloetyloamina zaczynała się wydzielać, kiedy człowiek był zakochany, a miała niemal identyczny skład jak amfetamina. To znaczy, że można się było od niej uzależnić.

Od tego rozmyślania zrobiło mi się gorąco. Przewróciłam kołdrę na drugą stronę i zapaliłam nocną lampkę. Co powinnam jej odpisać? Wzięłam głęboki oddech, a potem z jęknięciem wypuściłam powietrze i zasłoniłam twarz dłońmi, żeby zebrać myśli. Powinnam ją pocieszyć, tak jak oczekiwała. Najbardziej jednak chciałam, żeby zmieniła nastawienie, ale to zależało tylko od niej. Nie mogłam nic zrobić. Szkoda tracić czas na takie rozważania, bo przecież nic z nich nie wynika. Musiałam tylko pamiętać o tym, żeby być ostrożną, Dorotę łatwo było urazić.

Jaga: Po co w ogóle wrzuca takie zdjęcia?

Dorota: Właśnie o to mi chodzi! Gdyby ich nie udostępnił, mogłabym nadal do niego wzdychać!

Jaga: To by Ci wystarczyło?

Dorota: Tak.

Uff! Chyba się udało! Nie rozumiałam takiego podejścia, ale skoro była zadowolona… O to przecież chodziło, prawda?

Odetchnęłam z ulgą, a wtedy ikonka wiadomości znów zamigotała. Tym razem któraś z moich przyjaciółek odezwała się na naszej prywatnej grupie.

Emila: Jak się macie?

Jaga: Słabo. Jak sobie pomyślę, na którą muszę jutro nastawić budzik, to jest jeszcze gorzej!

Dorota: Macie już jakieś plany na Trzech Króli? Może byśmy poszły do kina?

Oliwia: Ej, przecież mówiłam! Wyjeżdżam z harcerzami na cały weekend!

Dorota: Faktycznie! Całkiem mi to wyleciało z głowy!

Oliwia: Też chcę iść z Wami do kina! Nie zapominajcie o mnie!

Emila: Pewnie, poczekamy aż będzie Ci pasować!

Przygryzłam wargi, Emilka zawsze była taka ugodowa! Jakbyśmy nie mogły pójść w trójkę! Oliwia rzadko była dostępna w weekend, przez to nie było łatwo nam się umówić. Niestety, drużyna harcerska była ważniejsza, zawsze to my musiałyśmy się dopasować.

Dorota: Tylko trochę zapomniałyśmy o Tobie.

Oliwia: Świetnie. Dwa razy powtarzałam.

A teraz już była urażona, ech!

Emila:Ale kiedy? W czasie imprezy? Ja nic nie pamiętam.

Uśmiechnęłam się pod nosem. Mogłam sobie wyobrazić jej minę, kiedy to mówi. Ta, która nigdy o niczym nie zapomina. Doskonale wiedziała, jak rozładować sytuację!

Oliwia: Za dużo piłyście!

Jaga: Jasne! Upiłyśmy się do nieprzytomności szampanem bezalkoholowym!

Dorota: Oliwia, nie denerwuj się. Możemy pójść kiedy indziej.

Oliwia: Ja się nie denerwuję. Proszę tylko, żebyście słuchały, co do Was mówię. Wiecie, ile dla mnie znaczy moja drużyna.

Taaa… Doskonale o tym wiedziałyśmy! Oliwia była harcerzem, od kiedy się znamy, czyli co najmniej od początku szkoły podstawowej. Czas mijał, skończyłyśmy podstawówkę i poszłyśmy do liceum, a ona nadal biegała na zbiórki i wyjeżdżała ze swoją drużyną. Ciągle o tym opowiadała, ale zawsze słuchałyśmy jej z lekkim przerażeniem. Do nas to kompletnie nie przemawiało. Co fajnego jest w spędzaniu czasu w totalnej głuszy? W miejscu, gdzie telefony nie mają zasięgu albo tam, gdzie nie ma prądu? Żadnej z nas nie kręciło przedzieranie się przez błoto, kąpiele w strumieniach czy warta pełniona w środku nocy. Zresztą, która dziewczyna chciałaby brać udział w czymś takim? Żadna. Z wyjątkiem Oliwii.

Raz czy dwa poszłam z nią nawet na zbiórkę, ale szybko zrezygnowałam. Nie mogłam znieść tego, że muszę być posłuszna i że ciągle ktoś wydaje mi polecenia. Emilka nawet nie próbowała, zawsze miała tak dużo zajęć poza szkołą, że wszystkie popołudnia miała zajęte. Dorota od razu powiedziała, że to nie dla niej, co było prawdą, nie wyobrażałam sobie, jak tak dbająca o wygląd osoba poradziłaby sobie w ekstremalnych warunkach. I tylko Oliwia wciąż trwała przy drużynie i zdobywała kolejne harcerskie sprawności.

My byłyśmy na drugim planie.

I ciągle musiałyśmy na nią czekać albo dopasowywać do niej termin.

Bo poza tym, że była harcerką, miała mnóstwo zalet i była jedną z najmilszych osób, jakie znam! Zawsze starała się nam wynagrodzić to, że tak często jej nie ma.

Oliwia: A może w kolejny weekend? O nie, też nie mogę!

Dorota: Może to jednak nie jest dobry pomysł…

Jaga: Zgadzam się! Na nic nie mam siły. Nawet na wyjście do kina.

Emila: W takim razie pójdziemy, jak Jaga odpocznie, a Oliwia będzie miała czas.

Oliwia: I to jest najlepsze rozwiązanie.

Z każdą chwilą robiło mi się coraz smutniej. Ciekawe, kiedy znów je wszystkie zobaczę? Wielka szkoda, że nie wybrałyśmy tego samego liceum! Od kiedy nasze drogi się rozeszły, znalezienie terminu, który pasowałby wszystkim, było piekielnie trudne. Żałowałam, że skupiłam się na profilu, który mi pasował, i na ofercie języków obcych dostępnych w liceum. Trzeba było to zignorować i iść do tej samej szkoły! Nawet jeśli nie byłybyśmy w jednej klasie, spotykałybyśmy się na korytarzach i łatwiej byłoby się umówić po lekcjach. Wszystko było tak skomplikowane! Od września widziałyśmy się raptem kilka razy, niekiedy przez cały miesiąc gadałyśmy tylko przez Internet, bo nie udało nam się znaleźć terminu na spotkanie.

Odłożyłam telefon i z niechęcią przyjrzałam się swoim paznokciom. Powinnam zmyć z nich lakier, już zaczął odpryskiwać. Zaraz też przypomniałam sobie, że powinnam umyć włosy, żeby zdążyły wyschnąć, zanim znów pójdę spać. Nałożyć balsam na całe ciało, bo od zimna i wiatru miałam przesuszoną skórę, nakremować porządnie ręce, ale nie miałam na to siły.

Każda ta czynność wymagała wstania z łóżka, za nic nie mogłam się do tego zmusić. Było mi tak rozkosznie ciepło i przytulnie! Jeszcze chwila, obiecałam sobie i znów sięgnęłam po telefon, żeby włączyć składankę piosenek Andrzeja Zauchy. Wiem, że prawie nikt go już nie słucha, ja znalazłam go przypadkiem. I wsiąkłam na całego. Być może we współczesnej muzyce też działy się ciekawe rzeczy, ale ja kochałam Zauchę.

„Wymyśliłem ciebie”, „Wieczór nad rzeką zdarzeń”, a na koniec „Siódmy rok” to moje ukochane piosenki. Zawsze wprawiały mnie w dobry humor. Teraz też słuchałam ich w skupieniu, choć na koniec znów zrobiło mi się przykro, że nie pójdę na jego koncert, bo od dawna już nie żył.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki