Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dominika jest zbuntowaną nastolatką. Nie chce jechać na rodzinne wakacje z mamą, jej nowym partnerem i młodszym rodzeństwem. Decyduje się spędzić wakacje z tatą, który po powrocie z zagranicy zamieszkał pod miastem koło ośrodka turystycznego ze stadniną koni. Tata ciągle wyjeżdża służbowo, więc Dominika mieszka u wujostwa. Z nudów przyjmuje propozycję pracy przy półkoloniach na terenie ośrodka. Konie nie są dla niej atrakcją, jednak sympatię wzbudza w niej stara klacz Gloria. W jej towarzystwie świat wygląda przyjaźniej, a emocjonalne burze, które Dominika przeżywa w związku ze swoją sytuacją rodzinną, niejasnym związkiem z Mateuszem i pojawieniem się na horyzoncie przystojnego Dawida, a także intrygami dziewczyn z klubu jeździeckiego, wydają się znacznie bardziej znośne. dla czytelnika powyżej 11 lat
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 227
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Przedstawione w książce osoby nie istnieją, a wydarzenia nie miały miejsca w rzeczywistości – są fikcją literacką. Choć faktycznie jeździłam konno w stajni mieszczącej się przy pałacu i wielokrotnie galopowałam po ścieżkach pomiędzy Samotworem a Gałowem. To był piękny czas, do którego chętnie wracam pamięcią.
M. Z.
Projekt okładki: Ewa Iwaniuk – Studio Asteryks
Copyright © Magdalena Zarębska
Copyright © Wydawnictwo BIS 2019
ISBN 978-83-7551-614-2
Wydawnictwo BIS
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. 22-877-27-05, 22-877-40-33
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwobis.com.pl
Skład wersji elektronicznej: Marcin Kapusta
konwersja.virtualo.pl
– Niech wam będzie! – wysyczałam ze złością. – Nie będę wam przeszkadzać! Pojadę do taty. Mogę u niego zostać nawet do końca wakacji!
– Nikt tego od ciebie nie oczekuje. – Tomek próbował zachować spokój. – Decyzja należy do ciebie, wciąż możesz pojechać z nami.
– Naprawdę świetna propozycja! – parsknęłam. – Po prostu wymarzona!
– Może spróbujemy spokojnie porozmawiać? – Mama rzuciła udręczone spojrzenie. – Dobrze wiesz, że Adaś ma słabą odporność. Trzy tygodnie nad morzem to minimum. Jeszcze nie skończyłam! – Podniosła ostrzegawczo rękę, kiedy próbowałam wejść jej w słowo. – Możemy ci wynająć osobny pokój. Więc nie wmawiaj nam, że próbujemy się ciebie pozbyć.
– Naprawdę myślisz, że marzę o wyjeździe z dwójką maluchów? – spytałam ze łzami w oczach. – Wolę pojechać do Samotworu. Przynajmniej będę miała spokój.
– W takim razie sprawa załatwiona. Wyjeżdżamy jutro z samego rana, a ty wsiadasz do pociągu i jedziesz do taty – powiedział stanowczo Tomek, czym tylko zaognił sytuację.
– Chcesz Dominikę wysłać samą? – oburzyła się mama. – Myślałam, że ją odwieziemy…
– Poradzi sobie. Przecież codziennie dojeżdża do szkoły.
– Nie byłabym tego taka pewna…
Rozmawiali ponad moją głową, jakbym była nieobecna, co mnie jeszcze mocniej wkurzyło. Nie znosiłam pewnego siebie tonu Tomka, który jak zawsze zakładał, że sobie poradzę. Równie mocno irytował mnie przejęty głos mamy. Zachowywała się, jakbym wciąż była małym dzieckiem. Zacisnęłam pięści.
– Pojadę pociągiem na Dworzec Główny, a potem przesiądę się na autobus podmiejski. Zadowoleni? – Odsunęłam gwałtownie krzesło i poszłam prosto do mojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi.
Dopiero teraz, kiedy zostałam sama, pozwoliłam sobie na złość. Rzuciłam się na łóżko i wrzeszczałam w poduszkę, aż rozbolało mnie gardło. Wtedy się rozpłakałam.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.
– Dominiko, mogę wejść? – Mama czekała na zaproszenie.
Kiedyś bez zastanowienia wpuściłabym ją do środka.
Teraz udawałam, że nie słyszę.
Z namysłem sięgnęłam po telefon.
Wystarczyło tylko zdjąć obudowę.
Od dawna trzymałam pod nią żyletkę.
Nie miałam zamiaru jej użyć, nic z tych rzeczy. Chciałam tylko sprawdzić, czy jest na swoim miejscu.
W tym samym momencie komórka zawibrowała.
Cześć, Świnko – wyświetliła się wiadomość na ekranie.
Cześć, Prosiaczku – odpowiedziałam machinalnie i zaczerwieniłam się, jakby Mateusz przyłapał mnie na gorącym uczynku.
Tylko on wiedział o żyletce. Dawno już obiecałam, że ją wyrzucę, ale jakoś nie mogłam się przemóc. Na szczęście nigdy mnie nie sprawdził.
Masz jakieś plany na ten tydzień?
Moje plany właśnie uległy zmianie. Wyjeżdżam do ojca – odpowiedziałam.
Szkoda :( chcieliśmy Cię na basen wyciągnąć.
Też się cieszę.
Mogę przyjść Cię pożegnać? Uwielbiam lotniska!
Pociągiem, a potem autobusem podmiejskim, głąbie! Mój ojciec wrócił do Polski, mówiłam Ci. Mieszka na wsi, z drugiej strony Wrocławia.
Musisz być zachwycona!
Sam sobie odpowiedz.
Rozmowa się urwała, a ja bezmyślnie gapiłam się w sufit. Z korytarza dobiegł tupot bosych stóp, małe piąstki zaczęły uderzać o drzwi.
– Dominika! Dominisia! – Adaś z Milenką przymilali się słodkimi głosikami. – Idziemy na rowery! Pójdziesz z nami?
Nakryłam głowę poduszką.
Łomotali bez opamiętania, choć i tak zrobili postęp. Do niedawna wbiegali do mnie bez żadnego ostrzeżenia.
– Dajcie spokój, Dominika musi się spakować. – Mama odgoniła ich w ostatnim momencie, kiedy już, już naciskali na klamkę. – Biegnijcie na dół, tata na was czeka!
– Szkoda… – zmartwiła się Milenka. – Może następnym razem? Na dźwięk jej przejętego głosu coś mnie ścisnęło w środku. Była taka słodka! Owszem, była uparta i wymuszała różne ustępstwa, ale to najmilsza dziewczynka, jaką znam.
– Domi… jesteś tam? – głos Adasia dobiegł spod szpary w drzwiach.
On też był kochany. Zawsze potrafił mnie rozśmieszyć, choć bywał strasznie przemądrzały.
Ale teraz byłam zła. Tak zła, że nie chciałam nikogo widzieć. Wiedziałam, że jak tylko owiną ręce wokół mojej szyi, roztopię się i zmięknę. Nie mogłam pozwolić sobie na słabość.
Na szczęście moje rodzeństwo było niecierpliwe. Znudziło im się czekanie pod moimi drzwiami. Chwilę później usłyszałam, jak zbiegają po schodach, niecierpliwie poganiając Tomka do wyjścia.
Znowu rozległo się pukanie. Tym razem mama nie czekała na pozwolenie. Weszła zdecydowanie i postawiła na środku pokoju walizkę.
– Dasz sobie radę czy potrzebujesz pomocy? – spytała rzeczowo.
– Nie chcę walizki, wolę plecak. I nie, nie potrzebuję twojej pomocy.
– Będę w salonie, gdybyś zmieniła zdanie. – Wzruszyła ramionami. Już chciała wyjść, kiedy o czymś sobie przypomniała. – Pamiętasz ten zdewastowany pałac w Samotworze? Ktoś go wreszcie kupił, wyremontował i założył hotel.
– Taką ruinę? – To było na tyle interesujące, że zdecydowałam się na nią spojrzeć.
– Podobno udało się odtworzyć przedwojenny wygląd pałacu. Możesz poszukać zdjęć w Internecie, wygląda naprawdę przepięknie.
– Jutro zobaczę go na żywo.
– Powstała tam też szkółka jeździecka. Może będziesz chciała spróbować jazdy konnej? Radek, to znaczy twój tato mówił, że instruktorka jest świetna, a konie bardzo spokojne.
– Raczej nie skorzystam – odpowiedziałam, jakbym tę decyzję podjęła dawno temu. A przecież w życiu nie siedziałam na koniu ani nie miałam bliższego kontaktu z tymi zwierzętami.
– Jak chcesz. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, poproś tatę o pieniądze na lekcje. – Mama próbowała się uśmiechnąć i w końcu sobie poszła.
No właśnie, na tym chyba polegał problem. Jedyne, co przychodziło rodzicom i Tomkowi z łatwością, to proponowanie mi kasy. Nikt nie pytał, czy mam na coś ochotę, od razu chcieli za wszystko płacić. Jakby uważali, że spełniając moje zachcianki, polepszą nasze kontakty. Błąd. Tak to, niestety, nie działało. Mogła choć zapytać, czy lubię konie. Czy kiedykolwiek chciałam jeździć. Ale nie, była okazja, trzeba było skorzystać. W tej samej chwili przyrzekłam sobie, że nigdy nie wsiądę na konia. Nawet gdyby naprawdę mnie kusiło.
– I tak wezmę plecak – szepnęłam. Nadal leżałam bez ruchu, ale jakaś nieznośnie posłuszna część mojej świadomości zaczęła analizować, co powinnam ze sobą zabrać.
Autobus wszedł w ostry zakręt, po czym kierowca wyraźnie zwolnił. Pola i lasy ustąpiły miejsca pierwszym zabudowaniom i już byliśmy w Samotworze. Wielka szkoda, że tata nie został na stałe w Wielkiej Brytanii! O wiele przyjemniej byłoby spędzić wakacje za granicą, nawet jeśli byłaby to zapadła angielska wieś. Zawsze to jakaś odmiana.
Sięgnęłam po plecak i wyskoczyłam na przystanek, który znajdował się przy dawnym pałacu. Wzdłuż ulicy ciągnął się wysoki mur, brama wejściowa znajdowała się po prawej stronie. Żelazne skrzydła były szeroko otwarte, a nad łukiem wejściowym kołysało się kilka flag. Flaga Polski, Unii Europejskiej, a ta trzecia? Chyba Holandii.
Telefon w mojej kieszeni wibrował, zapewne to mama sprawdzała, czy dotarłam. Nie chciało mi się z nią rozmawiać, ale była wyjątkowo uparta i dzwoniła nieustannie. Z głębokim westchnieniem sięgnęłam po telefon.
Tata?
– Gdzie jesteś?
– A jak myślisz? Właśnie dojechałam do Samotworu.
Po drugiej stronie zapadła cisza, słyszałam tylko jednostajny szum, jakby silnika samochodu.
– Halo? Jesteś tam?
– Głupia sprawa, Domi. Musiałem wyjechać.
– Jak to? Przecież byliśmy umówieni? – Mój żołądek skręcił się w twardy supeł.
– Przepraszam cię. Mamy awarię, nie mogę się wyrwać. Ciocia Aneta się tobą zajmie.
– Przecież ja jej wcale nie znam! Całe wieki jej nie widziałam! – panikowałam.
– Bardzo się ucieszyła na twój przyjazd, na pewno szybko się dogadacie.
– Gdzie mam jej szukać? – przerwałam.
– Właśnie dlatego dzwonię, bo Aneta jest teraz w pracy. Najlepiej, jakbyś poszła do hotelu, ktoś cię do niej pokieruje.
– Jasne.
– Nie bądź na mnie zła. Wiesz, jak to jest. Muszę być dyspozycyjny.
– A ja muszę kończyć – powiedziałam i szybko się rozłączyłam.
Byłam naprawdę wściekła.
Jak mógł mnie tak wystawić?
Zresztą Tomek był niewiele lepszy.
Gdyby przywieźli mnie na miejsce, nie musiałabym się błąkać w poszukiwaniu dawno niewidzianej ciotki. Ale jak zwykle musiałam radzić sobie sama. Taką miałam rolę w tej rodzinie. Byłam tą, której nie trzeba pomagać.
– Jesteś w końcu! – fuknęła ciotka, a zaraz potem podbiegła, żeby mnie przytulić. – Twoja mama trzy razy już do mnie dzwoniła!
Milczałam, zaskoczona niespodziewaną czułością. To prawda, była moją ciotką, siostrą mojego ojca, ale co z tego, skoro zupełnie jej nie znałam? Nie pamiętałam nawet, jak wygląda!
Stała przede mną wysoka blondynka z lekko kręcącymi się włosami. Ubrana w garsonkę, nosiła buty na wysokich obcasach. Była delikatnie umalowana i miała naprawdę bardzo sympatyczny uśmiech.
Odsunęłam się na bezpieczną odległość i zdjęłam plecak z ramion.
– Pewnie mnie nie pamiętasz – domyśliła się wreszcie, a ja wzruszyłam ramionami i podeszłam do wysokiego okna.
– Nie poznałabym cię w tym kolorze.
– Sama go wybrałam. – Odgarnęłam za ucho niebieski kosmyk.
– Przygotowałam dla ciebie pokój Marysi, będzie ci tam najwygodniej – zmieniła temat ciotka. – Ale wciąż się zastanawiam, co ty będziesz tu robiła? Radek wróci dopiero w przyszłym tygodniu, o ile wszystko pójdzie zgodnie z planem, a zawsze może się zdarzyć jakieś opóźnienie. My z wujkiem pracujemy do późna, zresztą nie sądzę, żebyśmy byli dla ciebie najbardziej odpowiednim towarzystwem.
– Bo ja wiem… – bąknęłam.
Poczułam się osaczona, zdominowana i wywołana do odpowiedzi. Gorzej niż w szkole. Nie dała mi ani chwili czasu do namysłu.
Na szczęście właśnie rozdzwoniły się jednocześnie telefon stojący na biurku i komórka. Ciotka położyła dłoń na moim ramieniu i delikatnie popchnęła mnie w kierunku drzwi.
– Muszę wracać do pracy. Zostaw tu plecak i rozejrzyj się po okolicy. Ale najpierw idź do restauracji i poproś o obiad. Wykupiłam dla ciebie posiłki. Rzadko kiedy gotuję, a twój tata też zazwyczaj je poza domem.
Zajęłam miejsce przy stoliku dla pracowników. Niedługo później dosiadła się do mnie jakaś kobieta w uniformie recepcjonistki.
– Pierwszy dzień w pracy? – zapytała, a potem przyjrzała mi się uważniej. – Nie przypominam sobie, żebym cię szkoliła.
– Przyjechałam tu na wakacje – wyjaśniłam.
– Ach, no jasne, zapomniałam! Anetka opowiadała mi o tobie. – Roześmiała się w irytujący sposób. Jakby sam fakt, że słyszała dwa zdania na mój temat, świadczył o tym, że znała mnie doskonale.
Opuściłam nisko głowę.
Może do niej dotrze, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę.
Szybko się okazało, że dla recepcjonistki najważniejsza była ona sama. Potrzebowała tylko słuchacza i było jej wszystko jedno, komu się zwierza.
Najpierw opowiedziała o swojej pracy i o tym, jakie sławne osobistości zatrzymały się w hotelu. Potem płynnie przeszła do historii pałacu.
– Pan Hendersson zadał sobie wiele trudu, żeby przywrócić budynkowi dawną świetność. Kosztowało go to mnóstwo czasu, pieniędzy i dyskusji z konserwatorem zabytków, ale dopiął swego.
Poleciła mi obejrzeć kolekcję zdjęć, które wisiały na ścianach hotelu, i porównać przedwojenne fotografie ze współczesnymi.
– Trudno uwierzyć, do jakiej ruiny doprowadziła ten budynek komuna! Dziura na dziurze! – ciągnęła. – Najpierw był tu PGR, a kiedy upadł, nikomu nie zależało na tym, żeby zabezpieczyć pałac. Przez wiele lat stał zupełnie opuszczony i niszczał.
Mogłam się z nią zgodzić, bo pamiętałam, jak wyglądał budynek przed remontem. Krótko po rozwodzie rodziców przyjechałam tu z tatą, pomagałam mu w przeprowadzce. Przedostaliśmy się do parku przez dziurę w płocie, a potem obeszliśmy cały teren. Tata, ignorując tablice ostrzegawcze, wszedł do pałacu, ja się bałam i zostałam na zewnątrz. Puste okna straszyły wybitymi szybami, a posadzki były zniszczone przez wodę, która lała się do środka przez dziurawy dach.
– Na szczęście to już za nami, a pałac odzyskał dawną świetność – zakończyła opowieść recepcjonistka i w końcu zajęła się jedzeniem.
Przechodząc przez hol do wyjścia, rzuciłam okiem na kilka fotografii, a potem pchnęłam ciężkie, drewniane drzwi i zeszłam po schodach.
Ciekawe, jak by to było, gdyby to był mój ojciec?
Jak by to było zamieszkać na stałe w pałacu?
Pewnie musiałabym zmienić styl, żeby dostosować się do gości. Żegnajcie glany i niebieskie włosy, witajcie grzeczne sukienki i balerinki!
Dobrze, że to nie był mój problem.
Mogłam ubierać się, jak chciałam, i robić to, co chciałam. Nawet w takim miejscu, po którym od razu widać, jak bardzo jest nudne.
Przeszłam przez park aż do rzeki. Usiadłam na pomoście, rozsznurowałam buty i z ulgą zanurzyłam stopy w chłodnej wodzie. Przymknęłam oczy, a po chwili zwinęłam się w kłębek na pomoście. Udzielił mi się ten spokój i przez krótką chwilę czułam się naprawdę szczęśliwa.
Przebudzenie było gwałtowne i niezbyt przyjemne. Miałam nieodparte wrażenie, że nie jestem sama. Ktoś intensywnie wgapiał się we mnie. Zerknęłam przez zmrużone powieki. Jakiś chłopak.
Siedział w kajaku i bezczelnie mi się przyglądał.
Błyskawicznie otrzeźwiałam.
Usiadłam i mocno oplotłam nogi rękoma, starając się wyglądać na całkiem przytomną.
– Cześć – powiedział z uśmiechem i rzucił linkę w moim kierunku. – Możesz przytrzymać?
Zwinnym ruchem wyskoczył na pomost i zajął się przywiązywaniem kajaka do jednego z palików. Przyglądałam mu się ukradkiem. Był wysoki i szczupły, miał mocne ręce z ładnie zarysowanymi mięśniami. Nieco przydługie włosy tworzyły artystyczny nieład na jego głowie. Nagle wyprostował się i spojrzał prosto na mnie. Oczy miał niesamowite, zielone ze złotymi plamkami. Mocno zarysowana szczęka i pełne wargi dopełniały nieskazitelnego wizerunku.
– Jestem Dawid. – Uśmiechnął się i wyciągnął rękę. Mówił po polsku z silnym obcym akcentem, co tylko dodawało mu uroku.
Co on tu robi? Skąd się tu wziął? Na takiej zapadłej wsi?
Moja głowa była pełna pytań.
Zamiast je zadać, przedstawiłam się.
– Dominika. Przyjechałam na wakacje. A ty?
– Przyjechałem odwiedzić tatę. To on prowadzi ten hotel – rzucił lekko.
Ha! Czyli tak się wygląda, kiedy ma się naprawdę zamożnych rodziców.
W tym samym momencie Dawid sięgnął do kieszeni po najnowszego iPhone’a i odebrał połączenie. Rozmawiał w dziwnym języku, nie rozumiałam ani słowa. Zanim do mojego skołowanego mózgu dotarło, że nieładnie jest podsłuchiwać, wpatrywałam się w niego zupełnie bezmyślnie.
Zauważył to i odwrócił się do mnie plecami.
Teraz to dopiero zrobiło mi się głupio.
Poprawiłam koszulkę, a potem usiadłam na pomoście, żeby włożyć buty.
Że też nie było tu Julki! Ani Karoliny! Moje najlepsze przyjaciółki wiedziałyby, jak się zachować. Potrafiły skupić na sobie uwagę każdego chłopaka. A ja, zamiast myśleć jak one, rozpamiętywałam swoje potknięcia. „No już, dziewczyno, zrób coś!” – motywowałam się. „Wykorzystaj szansę!”
Nic nie przychodziło mi do głowy. Wahałam się, czy grać zagubioną, czy pewną siebie. A może po prostu zachowywać się przyjaźnie? Nie miałam pojęcia, którą strategię wybrać. Może więc najlepiej będzie nie robić nic? Zajęłam się mozolnym sznurowaniem butów.
W tej samej chwili mój telefon zaczął dzwonić. Próbowałam go zignorować, zamiast po prostu go wyciszyć.
– Hej, twój telefon. – Dawid spojrzał zaskoczony. – Nie odbierzesz?
Niechętnie wcisnęłam przycisk.
– Cześć, Świnko!
– Cześć, Prosiaczku! – Westchnęłam głęboko i przewróciłam oczami, starając się pokazać Dawidowi, że to nic ważnego.
Próbowałam wejść Mateuszowi w słowo, obiecać, że oddzwonię, ale nie byłam w stanie mu przerwać. Musiał, po prostu musiał zdać mi szczegółową relację z pobytu na basenie. Jakby to było takie ważne, ilu znajomych spotkał! Słuchałam go jednym uchem, starając się rejestrować, co się dzieje wokół. Ale kiedy wreszcie udało mi się rozłączyć, okazało się, że Dawid już dawno sobie poszedł.
– Świetnie! – wycedziłam lodowato.
Co teraz?
Miałam spacerować parkowymi alejkami? Szukać go w hotelu?
Pokazać, jak bardzo jestem zdesperowana?
Mocno zacisnęłam szczęki.
Musiałam się uspokoić.
Wyciągnęłam słuchawki, podłączyłam je do komórki i włączyłam muzykę na full. Dłużej nie mogłam tu zostać. Dawid mógłby pomyśleć, że na niego czekam.
Zdecydowanym krokiem ruszyłam prosto przed siebie, w stronę niskich budynków, oddzielonych od terenu hotelu białym płotem.
„Stajnia Samotwór” – głosił napis na dużym banerze.
Bardzo oryginalnie, pomyślałam z przekąsem i pchnęłam furtkę.
Dopiero wtedy zawahałam się i zatrzymałam. Nigdy wcześniej nie byłam w żadnej stajni. Nie miałam pojęcia, czy w ogóle mogłam tu wejść bez zaproszenia. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mnie wyrzucić, ale teren był zupełnie pusty. Nawet koni nie było widać.
Chociaż nie, na odległym krańcu rozległego pastwiska zauważyłam stado. Pewnie ukryły się przed upałem. Wielka szkoda, że nie mogłam zobaczyć ich z bliska! Wyciągnęłam słuchawki z uszu i schowałam telefon do kieszeni. Wtedy usłyszałam dziwne dźwięki, dobiegające z budynku przylegającego do muru. Bez zastanowienia poszłam w tamtą stronę.
Ha, jednak nie lubili tu obcych.
Na ścianie wisiała duża tablica.
„Osobom postronnym wstęp wzbroniony”.
Postanowiłam ją zignorować. Chciałam się tylko rozejrzeć, nie miałam złych zamiarów. Zawsze mogę powiedzieć, że nie zauważyłam tej tabliczki. Zresztą kto w dzisiejszych czasach wie, co oznacza osoba postronna? Ja na przykład mogłabym tego nie wiedzieć.
Korytarz prowadził przez całą długość budynku. Przestrzeń po obu stronach była podzielona masywnymi drewnianymi przegrodami. To chyba boksy dla koni, domyśliłam się, kiedy zauważyłam słomę leżącą na ziemi. Wszystkie te pomieszczenia były puste. Z wyjątkiem jednego. Podeszłam bliżej. W tej samej chwili koń, znajdujący się w środku, wystawił łeb i łypnął na mnie okiem.
To było tak niespodziewane, że odskoczyłam na bezpieczną odległość.
Stał nieruchomo i wciąż mi się przyglądał.
Wyglądało na to, że nie ma zamiaru atakować. Zrobiłam dwa niewielkie kroki.
– Ty jesteś Gloria? – przeczytałam na tabliczce przymocowanej do belki i wyciągnęłam rękę.
Przez krótką chwilę chciałam ją pogłaskać… ale stchórzyłam. Miała ogromny łeb i wielkie zęby. W końcu to tylko zwierzę. Mogła mnie ugryźć.
Teoretycznie, rzecz jasna, bo klacz nie przejawiała żadnych oznak agresji. Patrzyła na mnie tak, jakby się zastanawiała, co właściwie tutaj robię.
– Też tego nie wiem – wyjaśniłam, a wtedy klacz odwróciła się i zupełnie przestała się mną interesować.
Dopiero teraz zauważyłam, że wizytówek z imionami koni było więcej, przy każdym pomieszczeniu wisiała jedna. Chciałam poznać je wszystkie, więc wróciłam do wejścia i jeszcze raz przeszłam przez korytarz, czytając je po kolei. Aż doszłam do taczki, która zatarasowała mi przejście. Mogłabym przysiąc, że wcześniej jej tu nie było. W dodatku aż po brzegi wypełniona była brudną słomą. To nie był fajny widok. Skrzywiłam się, starając się nie oddychać zbyt głęboko. W tej samej chwili zauważyłam jakiegoś faceta, który chyba zajęty był sprzątaniem. Na mój widok wyprostował się, oparł o widły i znieruchomiał, wpatrując się w moją niebieską głowę.
– Szukasz kogoś? Instruktorka będzie później – powiedział po chwili.
– Nie… ja tylko tak… – zaplątałam się.
Gestykulowałam bezradnie, jakbym chciała usprawiedliwić moją obecność tutaj. Wreszcie uśmiechnęłam się przepraszająco i uciekłam na dwór.
Totalna porażka.
I wtedy, zamiast opuścić to nieprzyjazne miejsce, wpadłam na idiotyczny pomysł. Postanowiłam, że obejrzę sobie cały teren. Można było przecież uznać, że zakaz wstępu dotyczy tylko stajni.
Jakby tam w ogóle było cokolwiek do zwiedzania!
Puste, ogrodzone place, zapewne do treningów na koniach. Miejsce na ognisko, tuż obok wiata, pod nią ławy i stoły. Więcej atrakcji nie zauważyłam, ale twardo szłam dalej, wmawiając sobie, że jest w tym jakiś sens.
Ledwo minęłam pierwszy ogrodzony plac, dołączyła do mnie dwójka nieznajomych dzieciaków na rowerach. Jechały tuż za mną, jakby mnie pilnowały. Obejrzałam się za siebie raz i drugi. Zdawało się jednak, że nie mają zamiaru mnie wyrzucać, po prostu miałam towarzystwo i tyle.
Chłopiec był starszy i silniejszy. Dziewczynka musiała włożyć o wiele więcej wysiłku w pedałowanie, żeby dotrzymać mu tempa. Byli mną zaintrygowani, doskonale słyszałam ich rozmowę.
– Kto to jest? – zastanawiał się chłopiec.
– Powiem jej, że ma fajne włosy! – odpowiedziała dziewczynka.
– Coś ty, Małgosia! Nie znamy jej!
– Przywitam się tylko.
– Nie wiesz nawet, ile ma lat!
– Chyba nie jest tak całkiem dorosła. Dorośli nie farbują włosów na niebiesko!
– Dzieci też nie!
Uśmiechnęłam się do siebie. Jakbym słyszała Milenkę i Adasia! Moje rodzeństwo często mnie obserwowało, a potem próbowało naśladować. Ciekawe, czy ta dwójka też się odważy?
Droga kończyła się przy dużym prostokątnym budynku. Zatrzymałam się. Mogłam zawrócić albo zajrzeć do środka.
Hm… Nie zauważyłam ani jednej tabliczki zakazującej wejścia. Skoro już tu byłam…
Jednym ruchem przesunęłam zasuwkę i otworzyłam drzwi. Znalazłam się na niewielkiej widowni, wypełnionej niskimi ławeczkami. Weszłam głębiej i oparłam się o drewnianą barierkę, która oddzielała widownię od hali. Przy ścianach stały drewniane konstrukcje i kolorowe drągi. Dłuższą chwilę zajęło mi wydedukowanie, że to przeszkody, przez które skaczą jeźdźcy.
Być może właśnie dlatego nie zauważyłam go od razu, choć znajdował się dokładnie naprzeciwko mnie. Na drugim końcu hali stał potężny koń. Był piękny. Czarna sierść lśniła, a gęsta grzywa nadawała mu dostojny wygląd. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Nagle koń zarżał, aż zadzwoniło mi w uszach, i nerwowo potrząsnął łbem. Potem wspiął się na tylne nogi, przebierając nerwowo przednimi. Wreszcie opadł na ziemię i ruszył prosto przed siebie.
Na mnie.
Jakby chciał mnie zaatakować.
To działo się tak szybko!
Stałam jak wryta za barierką, przyglądając się w przerażeniu, jak się zbliża.
Wreszcie mój mózg załapał, że to nie żarty, i dał sygnał do ucieczki.
Jednym susem wyskoczyłam na zewnątrz i zatrzasnęłam drzwi.
Rozległo się głośne uderzenie i wreszcie zapadła cisza.
Oparłam się plecami o drzwi, dłonie położyłam na udach. Rozwarłam spocone pięści i oddychałam głęboko. Serce waliło mi z całych sił.
Co tak naprawdę się stało?
Dlaczego mnie atakował?
Przez moją głowę przebiegało mnóstwo myśli.
Konie naprawdę są takie groźne?
Dzieci rzuciły rowery na trawę. Przyglądały się całemu zdarzeniu z szeroko otwartymi ustami. Wreszcie zdecydowały się odezwać.
– Lepiej tam nie wchodzić – odezwała się dziewczynka.
– No! Devon nie lubi obcych – dodał chłopiec.
– Tata mówi, że powinien nazywać się Demon, a nie Devon.
– Mogliście mnie ostrzec. – Popatrzyłam na nich z wyrzutem, choć tak naprawdę sama byłam sobie winna.
– Wszyscy wiedzą o tym, żeby nie wchodzić na halę, kiedy Devon tam jest – powiedział chłopiec tonem, który sugerował, że właśnie wyszłam na idiotkę.
Tymczasem od strony stajni biegła jakaś dziewczyna.
Nieprawdopodobne.
Ci wszyscy ludzie tu byli? Tylko ja nie widziałam ich wcześniej?
– Co wy tu robicie? – wołała z daleka.
– Chciałam się tylko rozejrzeć, a ten koń… Chyba się zdenerwował – przyznałam się.
Drżały mi wszystkie mięśnie.
– A czytać potrafisz? – Spojrzała z niechęcią i przesunęła mnie, żeby dostać się na halę. – Nie lubimy tutaj obcych.
Aj! Czyli jednak zakaz obowiązuje wszędzie.
– Lepiej stąd idź – rzuciła przez ramię. – Muszę go wyprowadzić. A na przyszłość, nie pchaj się tam, gdzie cię nikt nie zaprasza.
Co za obłęd!
Czy naprawdę zrobiłam coś złego?
Fakt, łażenie samopas po cudzym terenie rzadko kiedy dobrze się kończy, ale z drugiej strony – przynajmniej dowiedziałam się, na czym polega jeździectwo. Agresywne konie trzymane w zamknięciu i ich właściciele, którzy nerwowo reagują na obcych.
Teraz to już pewne. Nigdy więcej nie zbliżę się do żadnego konia.
Skrzypienie rowerów było coraz bliżej. Zwolniłam kroku.
– Nie przejmuj się tak, Devon jest okropnie nerwowy – powiedziała z przejęciem dziewczynka.
– Nikt go tutaj nie lubi, nawet nasz tata – dodał jej brat.
– A kim jest wasz tato? – Dłużej nie mogłam ich ignorować. Zwłaszcza że naprawdę bardzo się przejęli.
– Stajennym!
– Chyba go widziałam. Zajmuje się tu sprzątaniem?
– Codziennie musi wyczyścić wszystkie boksy. A my mu czasem pomagamy.
– Jestem Dominika. – Uśmiechnęłam się. – Ty chyba masz na imię Małgosia?
– A to mój brat. – Dziewczynka wskazała głową. – Bartek.
– Miło was poznać!
W tym samym momencie usłyszeliśmy stajennego. Przywoływał dzieci donośnym głosem.
– To cześć, Dominika!
– Do zobaczenia! – Małgosia machnęła ręką na pożegnanie i popędziła za bratem.
A ja czym prędzej wyszłam poza bramkę, obiecując sobie, że nigdy więcej się tu nie pojawię.