39,90 zł
„Gdybyś nie została matematykiem, kim chciałabyś być?
Trupem”.
Jesienią 1972 roku do zakładu psychiatrycznego Stella Maris zgłasza się dwudziestoletnia Alicia Western, doktorantka na Wydziale Matematyki Uniwersytetu Chicagowskiego i genialna skrzypaczka, córka naukowca, który współpracował z Oppenheimerem przy Projekcie Manhattan. Cierpi na depresję i ma halucynacje. W rejestracji usiłuje oddać reklamówkę z czterdziestoma tysiącami dolarów. Uciekła z Włoch, gdzie jej brat Bobby, uzdolniony fizyk i kierowca Formuły 2 leży w śpiączce po wypadku na torze rajdowym. Alicia kategorycznie odmawia rozmów o nim. Terapeucie opowiada o dzieciństwie w Los Alamos, barwach liczb, mechanice kwantowej, Schopenhauerze i zakazanych marzeniach. W tym intelektualnym sparingu to pacjentka jest górą i nigdy nie wiadomo, kiedy kłamie, a kiedy odsłania się.
Co jest prawdą, a co złudzeniem? Dzika i złowroga eksploracja nauki podważająca nasze pojęcia Boga, prawdy i istnienia. Studium żałoby i nieuleczalnej tęsknoty.
Po latach milczenia wybitny amerykański prozaik, laureat Nagrody Pulitzera i autor kultowej Drogi powraca z mistrzowską dylogią. Pasażer i Stella Maris są jak dwie strony lustra, a prawda jednej powieści zdaje się zaprzeczać prawdziwości drugiej.
„Od pięćdziesięciu lat planowałem powieść o kobiecie. Nigdy nie będę wystarczająco kompetentny, by ją napisać, ale w pewnym momencie trzeba spróbować”. Cormac McCarthy
„Bobby i Alicia – Orestes i Elektra naszych czasów, rodzeństwo z przeklętej rodziny, uciekające przed Furiami. Portret tych dwojga skazanych na to, by nigdy nie być razem, jest oszałamiającym osiągnięciem”. „The Scotsman”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 214
1
Dzień dobry, jestem doktor Cohen.
Innego doktora Cohena się spodziewałam.
Przykro mi. Chodzi o doktora Roberta Cohena?
Tak. Widzę, że nie brakuje tutaj doktorów Cohenów.
Chyba nie. Jak się pani czuje? Dobrze?
Czy dobrze się czuję?
Tak.
Przecież jestem w wariatkowie.
Hm. No to jak się pani czuje oprócz tego, że jest pani w wariatkowie?
Jak długo pan się tym zajmuje?
Mniej więcej czternaście lat.
Będzie pan nagrywał?
Chyba tak się umawialiśmy. Czy to będzie w porządku?
Chyba tak. Wtedy myślałam, że pan to ktoś inny.
A więc nie w porządku?
Nie, w porządku. Choć powinnam zaznaczyć, że zgodziłam się tylko na rozmowę. A nie na żadną terapię.
No tak. Czy chciałaby mnie pani o coś spytać? Zanim zaczniemy.
Już zaczęliśmy. Niby o co?
A może mogłaby mi pani coś o sobie powiedzieć.
O rany.
Nie?
Będziemy łączyć kropki?
Słucham?
Nieważne. Po prostu jestem aż tak naiwna, że ciągle myślę, że ten wypad w głąb mojej psychiki mógłby przebiegać po wektorze, który nie jest aż tak katastrofalnie zbanalizowany przez żargon.
Ale że co? Chodzi o ton mojego głosu?
Nieważne. Zróbmy to po waszemu. Wszystko jedno, cholera jasna.
Hm, zależy mi, żebyśmy dobrze zaczęli. Pomyślałem po prostu, że może chciałaby mi pani powiedzieć, dlaczego się pani tu znalazła.
Bo poza tym miejscem nie miałam dokąd pójść.
Ale dlaczego akurat tutaj?
Bo już wcześniej tu byłam.
Dobrze, to dlaczego wybrała pani to miejsce za pierwszym razem?
Bo nie mogłam się dostać do St. Coletta.
A dlaczego do St. Coletta?
Bo tam wysłali Rosemary Kennedy. Po tym, jak ojciec wyłyżeczkował jej mózg.
Ma pani jakieś związki z tą rodziną?
Nie. Nie miałam zielonego pojęcia o zakładach psychiatrycznych. Uznałam, że skoro oni wybrali to miejsce, to prawdopodobnie jest tam bardzo dobrze. Ale wydaje mi się, że tak naprawdę mózg wyłyżeczkowali jej gdzie indziej.
Mówi pani o lobotomii?
Tak.
Dlaczego jej to zrobili?
Bo zachowywała się dziwnie, a jej ojciec bał się, że ktoś ją wyrucha. Była inna, niż chciał jej stary.
To prawda?
Tak. Niestety.
Dlaczego poczuła pani, że trzeba dokądś jechać?
Chodzi panu o teraz?
Tak, o teraz.
Po prostu poczułam. Wyjechałam z Włoch. Mój brat leży tam w śpiączce. Chcieli uzyskać moją zgodę, żeby go odłączyć. Chcieli, żebym podpisała papiery. Więc uciekłam. Nic innego nie przyszło mi do głowy.
Nie mogła się pani zmusić do podjęcia tej decyzji? Żeby odłączyć go od aparatury podtrzymującej życie.
Właśnie.
Śmierć mózgu?
Nie chcę rozmawiać o moim bracie.
Dobrze. Proszę mi tylko powiedzieć, dlaczego leży w śpiączce.
Miał wypadek samochodowy. Był kierowcą wyścigowym. Nie chcę o tym mówić.
W porządku. Czy chciałaby mnie pani o coś zapytać?
O co?
O cokolwiek. Na przykład o mnie, jeśli ma pani ochotę. Mogę mówić pani po imieniu?
Chce pan, żebym spytała pana o pana?
Tak, jeśli ma pani ochotę.
Wykłada pan na uniwersytecie?
Tak. Na Madison.
Wiem, gdzie to jest. Dobrze się pan ubiera jak na akademika.
Dziękuję.
To nie był komplement. Nie jest pan psychoanalitykiem.
Jestem psychiatrą.
Ale nie doktorem nauk medycznych?
A owszem.
Co jeszcze?
Jestem żonaty. Mam dwoje dzieci. Moja żona prowadzi miejską fundację, która pomaga chorym dzieciom. Mam czterdzieści trzy lata.
Co pan kombinuje, jak nikt nie patrzy?
Nic. A pani?
Zapalę czasem. Nie piję i nie zażywam narkotyków. Ani nie napycham się lekami. Pewnie nie ma pan papierosów?
Nie. Ale mogę przynieść.
Dobrze.
Co jeszcze?
Prowadzę potajemne rozmowy z przypuszczalnie nieistniejącymi osobnikami. Nazwano mnie wie-pan-jaką kokietką, ale to chyba nieprawda. Ludzie uważają mnie za osobę interesującą, jednak właściwie przestałam z nimi gadać. Rozmawiam za to z innymi świrami.
A z innymi matematykami?
Już nie. No, może z niektórymi.
Dlaczego nie?
To długa historia.
Ciągle zajmuje się pani matematyką?
Nie. A przynajmniej nie tym, co nazwalibyśmy matematyką.
To jaką matematyką się pani zajmowała?
Topologią. Teorią toposów.
Ale już pani tego nie robi?
Nie. Odciągnęło mnie od tego.
Co panią odciągnęło?
Topologia. Teoria toposów.
Może darujmy sobie matematykę na razie.
Dobrze. I tak nie miałam większego pojęcia, co robię.
Ze zdziwieniem to słyszę. Nie mogła pani poprosić o pomoc innych matematyków?
Nie. Oni też nie wiedzieli.
Na pewno nie przeszkadza pani, że nagrywamy?
Na pewno. Ale co będzie, jak powiem „pierdolić” albo coś? Chyba już wcześniej przeklęłam. A teraz znowu.
Nie wiem. Uzgodniono, zdaje się, że nie będzie miała pani możliwości cenzurowania.
Nie mówię poważnie.
Aha.
Może mi pan mówić Alicia. Wolę to niż Henrietta.
Znowu pani żartuje.
Nie.
No dobrze. A więc nie chcesz mi nic powiedzieć o swoim bracie?
Zaczyna to wyglądać jak Eliza. Nie, nie chcę.
Masz na myśli ten psychoanalityczny program komputerowy?
Tak.
No dobrze. O czym chciałabyś porozmawiać?
Nie wiem. Chyba mam ochotę zgrywać mądralę. Jeśli naprawdę zamierza pan ze mną porozmawiać, musi pan darować sobie to dyżurne pierdolenie. Nie wydaje się panu? A może wydaje?
Tak właśnie mi się wydaje. Masz absolutną rację.
Na przykład właśnie coś takiego.
To jest pierdolenie?
Oczywiście, że jest. Takiego wała, pan wcale nie uważa, że mam rację.
Rozumiem.
I proszę nie mówić, że pan rozumie.
Po prostu próbuję dostrzec twój punkt widzenia. Jesteś z kimkolwiek w kontakcie?
Chodzi panu o rzeczywistych ludzi?
Najlepiej by było. Tak.
Nie bardzo.
Z żadnymi matematykami? Z nikim z uniwersytetu?
Wydawało mi się, że mieliśmy przestać rozmawiać o matematyce.
Dobrze.
Nadal piszę do Grothendiecka, ale on odszedł z IHES i nie odpisuje. I dobrze. Nie oczekuję, żeby odpisywał.
To matematyk?
Tak. Przynajmniej był matematykiem.
Gdzie mieszka?
Nie wiem, gdzie mieszka. Podejrzewam, że ciągle jest we Francji.
Nazwisko nie wygląda na bardzo francuskie.
Bo w ogóle nie jest francuskie. Jego ojciec nazywał się Schapiro. A potem Tanaroff. Grothendieck nie ma żadnego obywatelstwa. Podczas wojny był wysiedlonym dzieckiem. Ukrywał się. Ratował swoje życie. Jego ojciec zginął w Auschwitz.
A dokąd w takim razie wysyłasz listy?
Do IHES. Pan nie wie, kim on jest, prawda?
Nie.
Nie szkodzi. Byliśmy przyjaciółmi. Jesteśmy przyjaciółmi. Łączy nas wspólny sceptycyzm.
Wobec czego?
Matematyki.
Chyba nie rozumiem.
Nie szkodzi.
Jesteś sceptyczna wobec matematyki?
Tak.
Ta dziedzina w jakiś sposób cię rozczarowała? Nie bardzo rozumiem, jak można być sceptycznym wobec całej dyscypliny naukowej.
Wiem.
Ale cię rozczarowała?
Można tak to ująć.
A w jaki sposób?
No cóż, w tym przypadku prowodyrami była cała zgraja nikczemnych, dziwacznych, skrajnie złośliwych równań różniczkowych cząstkowych, które spiskowały, aby uzurpować sobie własną realność niezależnie od problematycznych obwodów mózgowych swojego twórcy – całkiem podobnie do buntu opisanego przez Miltona – i stanąć pod własnym sztandarem jako niezawisły naród niepodlegający ani Bogu, ani człowiekowi.
Uważasz, że zadaję naiwne pytania.
Przepraszam. Nie, nie uważam tak. Fiasko nie leży po stronie pytającego.
Czy to wybitny matematyk? Ten twój przyjaciel.
Grothendieck? Uważa się go powszechnie za najwybitniejszego matematyka dwudziestego wieku. Jeśli zignorujemy fakt, że Hilbert, Poincaré, Dedekind i Cantor dożyli dwudziestego wieku. A tak powinniśmy zrobić, bo ich główne dokonania przypadły na dziewiętnasty. Nie jestem aż taką wielbicielką von Neumanna.
Przykro mi, nie znam tych nazwisk.
Wiem, nie szkodzi. Właściwie to trochę szkodzi, ale w porządku.
A ten Grothendieck?
Tak?
Współpracowałaś z nim?
Nie wiem, czy należałoby to nazwać współpracą. Dużo rozmawialiśmy. Przychodził do Instytutu we wtorki. Spędzałam też sporo czasu w jego domu. Jadałam z jego rodziną. Rozmowy toczyły się do późnej nocy. W pewnym sensie oboje siedzieliśmy w tym samym wariatkowie. Instytut założył właśnie z myślą o nim i jeszcze jednym matematyku, o nazwisku Dieudonné, zamożny Rosjanin Motchane – jeśli to rzeczywiście było jego prawdziwe nazwisko – który był świrnięty jak pijany zając. Wzorem był IAS. W Princeton. Doradcą był Oppenheimer. Spędziłam tam rok, ale potem fundusze zaczęły się wyczerpywać. W sumie nigdy nie dostałam wszystkich pieniędzy ze stypendium. Byłam tam jedyną kobietą. Na początku myśleli, że pracuję w kuchni.
Wyobrażam sobie, że to nie było miłe przeżycie.
Było fantastyczne. Bo nawet w Chicago miałam trochę problemów. Ale Grothendieck z uwagą słuchał każdego słowa. Kiwał głową i zapisywał w notatniku. Rozmawiał. Zadawał pytania, których sama sobie bym nie zadała.
Ile miałaś wtedy lat?
Siedemnaście.
I to nie stanowiło problemu? Twój wiek.
Nawet mu to przez myśl nie przeszło.
Dlaczego nie odpisuje?
Głównie dlatego, że dał sobie spokój z matematyką.
Tak ja ty.
Tak jak ja.
Czy to było trudne?
Hm, może trudniej stracić jedną rzecz niż wszystko.
Jedna rzecz może być wszystkim.
Tak, może. Matematyka była dla nas wszystkim. Przecież to nie tak, że porzuciliśmy matematykę i zabraliśmy się do golfa. Dziś zapraszany jest na seminaria, więc zjawia się i gardłuje o środowisku naturalnym i podżegaczach wojennych. Jego rodzice byli aktywistami politycznymi. Czci ich pamięć. Na biurku trzyma portret swojego ojca i podobno maskę pośmiertną matki. Tak naprawdę porzucili go jako dziecko, aby dążyć do stworzenia wymarzonego świata, jaki nigdy nie nastanie, a ja podejrzewam, że on czuje się w obowiązku kontynuować ich dzieło, by w ten sposób usprawiedliwić ich rodzicielską zdradę. Jest żonaty, ma dzieci. Obawiam się, że zrobi to samo.
Płaczesz?
Przepraszam.
I wszystko to porzucił?
Tak.
Dlaczego?
Przyjaciele uważają, że był coraz bardziej rozchwiany psychicznie.
A był?
To skomplikowane. Bo zawsze kończy się rozmową o własnych przekonaniach. O naturze rzeczywistości. W każdym razie niektórzy moi koledzy matematycy byliby ubawieni, gdyby usłyszeli, że porzucenie matematyki jest świadectwem niestabilności psychicznej.
Ile on ma lat?
Czterdzieści cztery.
Więc pojechałaś do Francji, żeby dostać stypendium w jego Instytucie.
Pojechałam do Francji, żeby być z moim bratem. Nie wiedziałam, czy zamierza wrócić. Ale owszem, chciałam studiować w Instytucie. Robili to, co ja chciałam robić.
Byłaś już wtedy absolwentką Uniwersytetu Chicagowskiego?
Tak.
W wieku siedemnastu lat.
Tak, otworzyłam już przewód doktorski. Którego dotąd nie zamknęłam. Nie miałam własnego życia. Była tylko praca.
Gdybyś nie została matematykiem, kim chciałabyś być?
Trupem.