Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Charles Bukowski w nowym wydaniu!
Kolejny pośmiertny tom poetycki Charlesa Bukowskiego przynosi wiersze, które coraz precyzyjniej opisują zmory atakujące pisarza z zewnątrz i od środka. To zapis wciąż powracających koszmarów dzieciństwa i młodości, to egzorcyzmowanie okrucieństw ojca, któremu – jak wiemy z autobiograficznych opowiadań autora, a zwłaszcza powieści Z szynką raz! – nigdy nie wybaczył brutalnego, poniżającego traktowania. A jednocześnie jest to książka pełna witalności i sardonicznego poczucia humoru. Czasem zaś alkohol, kobiety i gra na wyścigach konnych pozwalają uwierzyć bohaterowi tych wierszy w sens, piękno i radość życia. Ale tylko czasem i raczej na krótko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 134
część 1
obserwuję starsze panie w supermarkecie, wściekłe i samotne.
Niemiec
niemieckiemu dziecku w latach 20. w Los Angeles
nie było łatwo.
wiele było wtedy antyniemieckich uprzedzeń,
spadek po 1 wojnie światowej.
bandy dzieciaków ganiały mnie po okolicy
wrzeszcząc „Hajni! Hajni! Hajni!”
nigdy mnie nie dorwały.
byłem jak kot.
znałem wszystkie przejścia pośród chaszczy i uliczek.
migiem wdrapywałem się na prawie dwumetrowy płot i znikałem
pośród podwórek i zaułków
i na dachach warsztatów i w innych tajemnych miejscach.
ale tak naprawdę nie chciały mnie dopaść.
bały się że mogę je zadźgać bagnetem
albo wydłubać im oczy.
tak to trwało przez półtora roku
i skończyło się ni stąd ni zowąd.
zaakceptowali mnie z grubsza (ale nigdy na całego)
co mi odpowiadało.
te sukinsyny były Amerykanami,
oni i ich rodzice urodzili się tutaj.
nazywali się Jones albo Sullivan albo
Baker.
mieli jasną skórę, często byli grubi
zasmarkani i nosili pasy z wielkimi klamrami.
postanowiłem nigdy nie zostać Amerykaninem.
moim bohaterem był baron Manfred von Richthofen
niemiecki as myśliwski:
zestrzelił ich najlepszych 80
i nic już na to nie mogli
poradzić.
ich rodzice nie lubili moich rodziców
(ja też ich nie lubiłem) więc
postanowiłem że jak dorosnę to zamieszkam w okolicy
podobnej do Islandii,
nigdy nikomu nie otworzę drzwi, będę żył
po swojemu, z piękną żoną i stadem dzikich
zwierząt:
i tak się właśnie, mniej więcej,
stało.
stara dziewczyna
była bardzo chuda, siwa, zgarbiona i każdego dnia
czekała przed drzwiami
Pierwszego Banku Międzystanowego w San Pedro
a kiedy ludzie wchodzili i wychodzili
zagadywała ich
po kolei
i prosiła o pieniądze.
w 75% przypadków
odpowiadam tym, którzy proszą ale
od pozostałych 25% instynktownie mnie odrzuca
i po prostu nie mam ochoty
dawać.
od tej starej kruchej kobiety przy banku odrzucało mnie, już
od jakiegoś czasu tak mnie odrzucało i mieliśmy ciche
porozumienie: podnosiłem rękę w
geście odmowy, a ona szybko się
odwracała, zdarzało się to tak często
że zapamiętała i teraz do mnie nie
podchodzi.
pewnego przedpołudnia siedziałem w samochodzie i
obserwowałem
ją
na 20 podejść udało jej się
17 razy.
odjechałem kiedy właśnie podchodziła do kolejnego
naiwniaczka, a mimo to
poczułem się naprawdę winny z powodu mojego
bezdusznego zwyczaju
odmawiania tej starej
dziewczynie.
później na trybunie w Hollywood
Park
między 6. a 7. gonitwą
zobaczyłem ją znowu, jak przechodziła
między ławkami
krucha i zgarbiona, z grubym zwitkiem
banknotów zaciśniętym w kościstej dłoni
wyraźnie szła obstawić
następną gonitwę.
jasne, że miała prawo być
tutaj,
żeby obstawiać jak my wszyscy,
ona chciała tylko i potrzebowała
czego chce i potrzebuje większość ludzi:
szansy.
obserwowałem ją jak
drapie się na górę i
widziałem jak przystanęła i rozmawia z młodym człowiekiem
który uśmiechał się i
wręczył jej
kupon.
żeby nie wypaść z roli wstałem
i poszedłem do okienka
obstawić mój
zakład.
kiedy wracałem na miejsce
schodząc
między rzędami ona
szła do góry i dostrzegliśmy się
wtedy bez zastanowienia
podniosłem rękę,
łagodnie, w tym znajomym
geście
który ona widziała tak często
przed bankiem.
spojrzała na mnie
bez zmrużenia niebieskich oczu i rzuciła
„pierdol się!”
gdy mijaliśmy się na schodach.
miała rację, to jasne, to
kwestia przetrwania – tak robi General Motors,
wy tak robicie, kot tak robi, tak
robi ptak, narody tak robią,
rodziny tak robią, ja tak robię,
bokser czasem tak robi
tak się robi, gdy
kupujemy bochenek chleba, czasem
tak się robi z szaleństwa i strachu,
tak się robi u lekarza i
w ciemnej uliczce,
tak się robi wszędzie
zawsze
na okrągło:
wszyscy chcemy przetrwać.
oto nieuchronny sposób
oto znajomy sposób
sposób, w jaki wszystko
się kręci.
wróciłem na miejsce by
to wszystko przemyśleć ale
nic mądrego nie przyszło mi do
głowy...
kiedy konie ruszyły z
boksów
poganiane przez skulonych dżokejów
w bluzach
– pomarańczowych, niebieskich, żółtych, niesamowicie różowych,
zielonych, chartreuse,
rozpędzona tęcza okiełznanej
furii,
słońce przebiło się przez
wrzawę
i nagle pojąłem, że
wszyscy jesteśmy schwytani na zawsze w
tę samą pułapkę
i natychmiast wybaczyłem tej starej
dziewczynie
że jest jedną z nas.
ptaki
morderstwo wisi w ostrym i strasznym powietrzu
gdy ptaki lata kłębią się w gałęziach
i świergocą
i zadziwiają zgiełkliwe myśli;
stara papuga
która nigdy nie gada,
siedzi zadumana w chińskiej pralni,
skwaszona
porzucona
bez pary
na jej skrzydle czerwień
gdzie powinna być zieleń
a wśród nas
świadomość
bezkresnego i zmarnowanego życia
...moja druga żona odeszła ode mnie
bo wypuściłem nasze ptaki na wolność:
tego żółtego, ze zwichniętym skrzydłem
co migiem poszybował w dół i na lewo,
mięso dla kota
kalikujące jak organy;
a ten drugi,
znaczy zielony,
z główką pustą niczym naparstek
wystrzelił jak rakieta
wysoko w dziurawe niebo,
znikając jak kwaśna miłość
jak wczorajsze pożądanie
porzucając mnie
na zawsze.
i kiedy moja żona
wróciła tego wieczora
z tymi swoimi torbami i planami
z zagraniami i chciwostkami
zastała mnie
rozpromienionego nad żółtym piórkiem
odnajdującego muzykę
której ona,
dziwna rzecz,
nie zdołała
usłyszeć.
gierki
ta kobieta zawsze czepiała się mnie o to albo
o tamto
„co to za zadrapania na twoich plecach?”
„mała, a bo ja wiem, pewnie to ty je zrobiłaś”.
„byłeś z jakąś kurwą!”
„co to za malinka na twojej szyi?
babka musiała być nieźle napalona!”
„co ty, nic tam nie widzę”.
„tu, tu, po lewej stronie, na twojej
szyi!
musiałeś ją ostro podjarać!”
„co to za numer telefonu na tym pudełku
od zapałek?”
„jaki numer?”
„ten numer! to damski charakter
pisma!”
„kurde, nie wiem, skąd się to tu wzięło”.
„zadzwonię pod ten numer, wezmę
i zadzwonię!”
„a proszę cię bardzo”.
„o nie, podrę to, podrę numer
do tej kurwy!”
„kochałeś się z sąsiadką w naszym łóżku,
kiedy byłam w robocie!”
„co?”
„sąsiad mi powiedział! powiedział, że przyszła
do naszego domu!”
„a, o to chodzi, przyszła pożyczyć kubek
cukru”.
„kubek cukru, akurat! pieprzyłeś ją
tu, w naszym łóżku
a nasz pies na to patrzył!”
„chciała tylko trochę cukru, nie zabawiła tu dłużej
niż dwie minuty!”
„szybki numerek! to był szybki numerek!”
później odkryłem, że to ona pieprzyła się z pewnym facetem na
pace samochodu dostawczego
i że przeleciała sprzedawcę
w męskim sraczu
w kabinie dla niepełnosprawnych.
i było jeszcze coś z tych rzeczy z
inkasentem, pewnie mu obciągnęła.
kompletnie mi się odechciało przez te
jej oskarżenia co były zasłoną dymną
kiedy ona zdradzała mnie w prawie
pełnym wymiarze godzin.
a jak wszystko wyszło na jaw, powiedziała
„NO I CO Z TEGO?”
wyrzuciłem ją.
rzuciliśmy monetą o psa i ona wygrała.
a kiedy następnym razem sąsiadka
wpadła pożyczyć kubek cukru
została na dłużej niż minutę czy
dwie.