Szóstka - Erica Spindler - ebook + audiobook + książka

Szóstka ebook

Erica Spindler

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

TRWA ODLICZANIE…

Nowym Orleanem wstrząsa seria brutalnych naruszeń miru domowego. Rodzin, które padają ofiarą najść, z pozoru nic nie łączy. Dlaczego jednak napastnicy je wybrali? Im głębiej Micki i Zach wnikają w to, co się stało, tym mocniej utwierdzają się w przekonaniu, że wydarzenia mają drugie dno.

Wyłania się dobrze znana postać, o której policjantka starała się zapomnieć. Kiedy sprawa wchodzi z butami w jej życie, kobieta musi zdecydować, czy na pewno chce poznać prawdę o tamtej sprawie…

Minęły trzy miesiące od feralnej nocy, kiedy Micki o mało nie straciła życia. Fizycznie wróciła wprawdzie do zdrowia, ale wciąż nękają ją koszmary i policjantka nie może pozbyć się wrażenia, że wtedy wydarzyło się znacznie więcej, niż Zach jest skłonny przyznać. Jedyne zatem, co może Micki zrobić, to próbować żyć i pracować jak gdyby nigdy nic – oraz postarać się rozwiązać najnowszą zagadkę, do której rozwikłania przydzielono ją razem z Harrisem.

Detektywi Micki Dare i Zach Harris powracają w Szóstce, thrillerze paranormalnym, drugiej wspólnej przygodzie w ramach serii Strażnicy Światła pióra Eriki Spindler.

Ta niesamowita i pełna napięcia nowa powieść Eriki Spindler, mistrzyni suspensu, wciąga tak, że nie odłożysz jej, dopóki nie doczytasz do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 424

Oceny
3,7 (9 ocen)
2
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleksandra_Malek

Całkiem niezła

Nowym Orlenem wstrząsa seria brutalnych naruszeń miru domowego. Atakiem wprawdzie padają rodziny z dziećmi które z pozoru nic nie łączy ale im głębiej Micky i Zach wnikają w sprawę mocniej utwierdzają się w przekonaniu ,że wydarzenia mają drugie dno. Okazuje się iż siły zła poszukują podobnym sobie czyli dzieci które przyszły na świat z czynu zabronionego a ich ojcami są przedstawiciele zła. Czy Zach i jego zdolności oraz Strażnicy uratują dzieci a Micky ujmie napastników? Walka dobra ze złem trwa ...
00
iCate0

Całkiem niezła

Pierwsza część wzięła mnie totalnie z zaskoczenie, tutaj już brakowało tego elementu i moja ekscytacja trochę opadła. To wciąż jest fajna i wciągająca historia, trochę gorsza niż jedynka i trochę dziwna - bo jednak ciężko to gdzieś dopasować. Fantastyka nie bardzo, bo poza tym wątkiem paranormalnym nic nie ma. Kryminał... no nie do końca, bo jest jednak za dużo paranormalu. I zamiast skupić sie na treści, skupiam się na tym, bo skoro nie wiem, gdzie ją wspaować, to też nie do końca wiem, jak ją obierać, bo każdy gatunek ma swoje specyficzne kryteria.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Podziękowania

Dziękuję całemu zespołowi Trident Digital Media & Publishing, zwłaszcza Scottowi Millerowi i Nicole Robson. Składam wyrazy wdzięczności mojej rodzinie, przyjaciołom oraz Hailey North i Robin Wells, koleżankom z „babskiego” domu pracy twórczej – całusy, uściski i podziękowania za przyjaźń.

Książkę dedykuję wszystkim dzielnym mężczyznom i kobietom, którzy służą i bronią, zarówno w kraju, w organach ochrony porządku publicznego, jak i za granicą, na misjach wojskowych. Dziękuję za waszą służbę. Możecie liczyć na wsparcie i wdzięczność.

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału: Triple Six

Copyright © 2016 Erica Spindler

Copyright for the Polish Edition © 2017 Edipresse Polska SA

Copyright for the translation © 2017 Jacek Żuławnik

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73),

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Agnieszka Betlejewska

Korekta: Ewa Mościcka

Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN – www.panczakiewicz.pl

Skład i łamanie: Master, Łódź

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

mail: [email protected]

tel.: 22 584 22 22

(pon.–pt. w godz. 8.00–17.00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

www.instagram.com/edipresseksiazki

ISBN 978-83-8117-184-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Prolog

Nowy Orlean, Luizjana

Poniedziałek, 22 lipca

Godzina 15:00

Posłannictwo Zagubionych Aniołów. Zach Harris stał przed bramą z kutego żelaza i patrzył na poruszany wiatrem szyld. Posesję, na której znajdował się stary wiktoriański budynek, zamieniony w ośrodek pomocy trudnej i dość… wyjątkowej młodzieży, otaczał metalowy płot.

Drzwi wejściowe otworzyły się i ze środka wybiegła nastolatka, drobna dziewczyna z nastroszonymi, obciętymi na chłopaka i pofarbowanymi na zgniłozielono włosami. Rzuciła przez ramię: „Na razie!” i przeniosła spojrzenie – pięknych jasnozielonych, pasujących kolorem do włosów oczu – na Zacha.

Czy była Pół Blaskiem, tak jak on? Owocem związku człowieka ze Strażnikiem Światła? A może to jeden z nielicznych Pełnych Blasków? Ich liczba gwałtownie malała.

– Cześć – powiedziała, przemykając obok niego.

– Cześć – odparł, wszedł przez furtę i ruszył w stronę drzwi. Dziwnie się czuł, kiedy myślał o sobie jak o istocie niebędącej do końca człowiekiem. Czy był światłem w ludzkiej skorupie, zesłanym, by służyć mieszkańcom Ziemi za przewodnika? Po części śmiertelnym aniołem, zaangażowanym w walkę na śmierć i życie z pradawnym złem?

Wszystko to brzmiało jak skończone bzdury. I denerwowało go. Ale cóż, nawet jeśli wolał nie mieć z tym nic wspólnego, na tym etapie nie miał już możliwości wyboru. Otworzono mu oczy – czy tego chciał, czy nie.

Za jego plecami z hukiem przetoczył się tramwaj. Zach zerknął przez ramię. Zobaczył lśniący czerwony wagon ze szczelnie zamkniętymi oknami, blokującymi dostęp gorącego powietrza. Zatrzymał się przed drzwiami do budynku, spojrzał w oko kamery i położył dłoń na klamce. Zamek zabrzęczał i drzwi się otworzyły.

Eli wyszedł mu na spotkanie. Wyglądał, jakby niczym się nie przejmował, jakby ratowanie ludziom życia i walka z siłami ciemności działały na niego równie odmładzająco jak wizyta w spa.

– Zach, druhu! – Chłopak klepnął go po plecach. – Miło cię widzieć. Chodź, czekają na ciebie w konferencyjnej.

Ruszyli w tamtym kierunku. Eli obrzucił Zacha swoim niezwykłym spojrzeniem.

– Byłeś u Michaeli w szpitalu?

– Dosłownie przed chwilą.

– Co u niej?

– Wraca do zdrowia. I to bardzo szybko.

– Mam talent.

Tupet Eliego rozsierdził Zacha.

– Mówi, że pamięta, że otoczyło ją piękne, uzdrawiające światło. Jakby anioł objął ją skrzydłami.

Eli zatrzymał się i przekrzywił głowę.

– Tak? A to ciekawe. I co ty na to?

– Powiedziałem, że straciła mnóstwo krwi albo była w szoku, albo miała halucynacje.

– Bardzo słusznie. Jesteśmy na miejscu.

– Zaczekaj. – Zach położył dłoń na ramieniu Eliego. – Mówiłeś, że niczego nie będzie pamiętała.

– Dlatego to takie ciekawe. – Eli się uśmiechnął. – Sądzę jednak, że nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.

Akurat!, pomyślał Zach, wchodząc do sali konferencyjnej. Przy stole siedziały tylko dwie osoby: Parker, koordynator programu Szóstek, i profesor Lester Truebell.

– Zachary! – Truebell wstał z uśmiechem i wyciągnął rękę.

– Witam, profesorze. – Zach uścisnął mu dłoń.

– Nie widać po tobie zmęczenia.

– Ale czuć, proszę mi wierzyć. W mięśniach i stawach. – Potoczył wzrokiem po zebranych w sali mężczyznach. – Tylko nas czterech?

– Dziś owszem.

– Bez Angel?

– Nie jest gotowa.

Ubódł go ten komentarz. Znów tajemnice, znów brednie o tym, że powinien znać tylko te informacje, które są mu potrzebne do działania.

– Widzę, że nic się nie zmieniło od ostatniego razu, kiedy siedziałem z wami przy tym stole.

Chochlikowaty Truebell pokręcił głową.

– Ależ wszystko się zmieniło, Zachary. Usiądź, proszę.

Kiedy Zach zajął miejsce przy stole, odezwał się Parker:

– Ze mną się nie przywitasz?

Zach spojrzał na niego, nawet nie próbując ukryć złości.

– Muszę z tobą pracować, Parker, ale nie muszę cię lubić. A już na pewno nie mam obowiązku darzyć cię szacunkiem.

Parker odchylił się na krześle i założył ręce na piersi.

– Nie za ostro? I nazbyt oficjalnie, biorąc pod uwagę, że jesteśmy rodziną?

– Wszystko, co od ciebie usłyszałem od naszego pierwszego spotkania przed laty, było kłamstwem albo manipulacją. Albo jednym i drugim. Zatem nie, nie za ostro.

– Szóstki to nie kłamstwo, tylko prawda – jeśli spojrzeć pod odpowiednim kątem.

– Jak zawsze. Na tym polega problem – odparł Zach i przeniósł uwagę na profesora. – Po co mnie wezwaliście?

– Przecież wiesz.

– Czyżby?

– Jesteś z nami – spytał Truebell – czy nie?

Zach wolałby odpowiedzieć: „Nie”, odciąć się od tego wszystkiego, cofnąć do dawnego życia. Ale to już minęło – i nigdy nie wróci.

– Sobotnie wydarzenia obudziły we mnie wiarę.

Truebell pokiwał głową.

– Poznałeś niszczycielską moc zła. I zrozumiałeś, skąd nasz pośpiech.

Myśli Zacha wypełniło wspomnienie siły, która go napadła, i bezradności wobec niej.

– Tak.

– Wiesz również, jaką mocą dysponujemy.

Interwencja Strażników Światła. Eksplozja światła. Gniewny skowyt Zwiastuna Ciemności, gdy został odepchnięty.

„Ciemność, Zachary, nie może istnieć tam, gdzie jest światło”.

Ale potrafi się opierać, potrafi walczyć jak osaczona bestia.

– Ilu nas tam wtedy było? – spytał Zach. – Tuzin?

– Więcej. Czternastu.

– Czternastu na jednego? Pewnie zauważyliście, że takie proporcje nie wróżą sukcesu.

– Nie wróżą, to prawda. Ale czy teraz, skoro obudziła się w tobie wiara i wiesz, jakie mamy szanse, jesteś z nami?

Spojrzał profesorowi głęboko w oczy.

– Jestem. Na razie.

Profesor wykrzywił usta w uśmiechu.

– Oczekiwałem wprawdzie bojowego okrzyku, ale wystarczy i to. Jeszcze jedno… – Oparł dłonie na blacie i pochylił się nad stołem. – Muszę uzyskać od ciebie zapewnienie. Chodzi o Michaelę. Czy zrobisz wszystko, co należy?

Do diabła. Przecież jestem jej partnerem. Nie mówiąc jej wszystkiego, narażam ją na niebezpieczeństwo.

– Przeciwnie, Zach. Zapewniasz jej bezpieczeństwo.

Spojrzał na Eliego.

– Wynocha z mojej głowy.

– Musisz nam zaufać.

– Ufam jej.

– Zachary? Jak brzmi twoja odpowiedź? – odezwał się Truebell.

– Tak. Przemilczę istnienie Strażników Światła i nie zdradzę prawdziwej natury tego, co wydarzyło się tamtej nocy.

– Nie pożałujesz.

Już żałował.

– Co teraz?

– Czekamy.

– Na co?

– Aż Zwiastun Ciemności zaatakuje.

Rozdział 1

Piątek, 16 października

Godzina 23:25

– Na pewno mogę się urwać?

Angel Gomez uśmiechnęła się do Ginger i machnęła w stronę drzwi.

– Leć, dziewczyno. Baw się dobrze.

Ginger zawahała się.

– Micki rozerwie mnie na strzępy, jeśli się dowie, że wyszłam bez ciebie.

– Nie dowie się, bo jej nie powiem. Poza tym sama przyznasz, że Micki ciut przesadza z tymi swoimi zasadami. Trochę to głupie, zważywszy że zanim się do niej przeprowadziłam, przez kilka lat mieszkałam sama.

– Mimo wszystko… – Ginger łypnęła na zegar. – To tylko pół godzinki…

– A dla mnie raptem pięć przecznic piechotą. Mam telefon, gaz i parę w płucach. Idź. I powiedz Bryanowi, że kazałam mu być grzecznym.

Ginger roześmiała się i sięgnęła po plecak.

– Zawsze taki jest.

– Nie o taką grzeczność chodzi…

Po chwili Ginger już nie było, a Angel została sama. Zajęła się zmywaniem brudnych naczyń i szykowaniem czystych na następny dzień. Co ciekawe, piątkowe wieczory należały do najspokojniejszych w Sacred Grounds. W tygodniu kawiarnię, znajdującą się niedaleko uniwersytetów Tulane’a i Loyoli – w sam raz na krótką przejażdżkę rowerem – oblegali studenci, którzy poili się kofeiną po to, by móc wkuwać do egzaminów, albo po to, żeby nie zejść po rzeczonym wkuwaniu. W piątki ze wszystkich uchodziła para. Imprezy, randki, kino, gry. Sale do nauki pustoszały. Zaczynała się zabawa.

Angel uśmiechnęła się pod nosem. Tak wiele się zmieniło od tej okropnej nocy trzy miesiące wcześniej. Zmieniło się na dobre. Była szczęśliwa jak nigdy dotąd.

Prawie udało jej się zapomnieć, co czuła, będąc opętaną przez Zwiastuna Ciemności, będąc na jego łasce.

Koszmar się skończył, pomyślała. Eli, profesor i pozostali Strażnicy Światła pogonili potwora.

Angel nie powiedziała nikomu o tym specyficznym gościu w swojej głowie – ani Micki, ani Zachowi, ani nawet Eliemu. Bała się, że zaczną traktować ją inaczej, jakby nie była jedną z nich. Jakby nie mogli jej zaufać. Obiecała sobie jednak, że zrobi to – powie im – jeżeli Zwiastun kiedykolwiek powróci.

– Otwarte?

Spojrzała przez ramię. Nie słyszała skrzypienia zawiasów ani dzwoneczka obwieszczającego przybycie nowego klienta.

Boski. Facet, który stał w drzwiach, był po prostu boski. Ciemna skóra, pofalowane włosy, lśniący uśmiech, cudowne orzechowe oczy – widziała je wyraźnie nawet z odległości kilku metrów. Aż zaparło jej dech w piersi.

– Zaskoczyłem panią – odezwał się. – Przepraszam.

– Nie, nie… – odchrząknęła. – Właśnie zamykałam. Co podać?

Czyżby usłyszała zachętę w swoim głosie? Rany, jakie to żałosne.

– Coś na szybko.

– Jeśli chce pan coś na gorąco, mogę zaparzyć ręcznie. Bo ekspresy zdążyłam opróżnić i umyć…

– A na zimno?

– Mrożoną herbatę? Mrożoną kawę? Butelkę wody albo soku?

– Niech będzie woda.

Wyjęła butelkę z lodówki.

– Nie jest pan stałym klientem. Nie kojarzę pana.

– Jestem u was pierwszy raz.

Wręczyła mu butelkę.

– Student?

Pokręcił głową i wziął haust wody. Angel przyłapała się na wpatrywaniu się w jego szyję, w grę mięśni podczas przełykania…

– Studia mam już za sobą – odparł. – Teraz pracuję.

– Co pan robi?

– Zajmuję się handlem.

– A co pan sprzedaje?

Roześmiał się.

– Ciekawska z pani osoba.

Zarumieniła się.

– Przepraszam. To było niegrzeczne.

– Ile ma pani lat? – zapytał.

Serce zabiło jej mocniej. Chciała odpowiedzieć: „Wystarczająco dużo”, ale to by dopiero było niegrzeczne.

– Prawie dziewiętnaście – odparła zatem.

– A ja dwadzieścia dwa. – Sięgnął po portfel. – Ile płacę?

– Ja stawiam.

– Pewnie zdążyła już pani rozliczyć kasę?

– No właśnie.

Wyjął banknot pięciodolarowy i wsunął go do słoja na napiwki.

– Dzięki. Muszę lecieć. Może na do widzenia przejdziemy na ty?

– Czemu nie?

– Jak masz na imię?

– Angel.

– Angel – powtórzył. – A ja Seth.

Znów ten uśmiech. Na chwilę zaparło jej dech. Potem zrewanżowała się, układając usta w uśmiechu.

– Cześć, Seth.

– Do zobaczenia, Angel.

Odprowadziła go wzrokiem z osobliwym poczuciem straty i niemal nieodpartym pragnieniem, by pobiec za nim i zaproponować spotkanie.

Wyjęła telefon i wysłała wiadomość do Ginger.

był tu megaprzystojny facet. właśnie wyszedł.

masz num?

mam imię. Seth.

trzeba było zaprosićgo na imprę

Angel spróbowała wyobrazić to sobie – i roześmiała się. Jasne. Nie ma mowy.

dobra zamykam pogadamy jutro

Schowała aparat do kieszeni i szybko dokończyła niezbędne czynności. Pięć minut później wyłączyła neon „otwarte” i zamknęła drzwi.

Utonęła jak w chmurze w chłodnym, wilgotnym nocnym powietrzu. Wzdrygnęła się i ruszyła w stronę domu, myśląc o Secie. Zaprosić go na imprezę? Poprosić o numer telefonu? Ona, dziwna, niechciana Angel Gomez z takim facetem? I co jeszcze!

Cóż on takiego ma w sobie?, pomyślała. Nigdy jakoś szczególnie nie interesowała się mężczyznami. Nie to, że była lesbijką, nic z tych rzeczy, po prostu mogła bez nich żyć. Dopóki nie zobaczyła jego. Dziś. Tego uśmiechu. Błysku w oczach. Kiedy w nie spojrzała, poczuła się, jakby jego i ją coś… połączyło.

Nagle uświadomiła sobie, że nie jest sama. Obejrzała się przez ramię. Dzieciak w bluzie z kapturem, z pochyloną głową, z rękami w kieszeniach. Usunęła się w prawo, żeby mógł ją wyprzedzić.

Zamiast wystrzelić do przodu, chłopak zwolnił i zrównał krok z Angel.

– Chcesz się zabawić?

Naprawdę dzieciak. Miał nie więcej niż szesnaście lat. Przypomniała sobie, co napisała Ginger, i o mało nie wybuchnęła śmiechem. Chłopak najwyraźniej nie miał oporów przed tym, co radziła jej przyjaciółka.

– Z tobą?

– Czemu nie?

– Za młody jesteś.

– To może trawkę?

– Nie, dzięki. Spadaj.

Szedł za nią.

– Prochy? Metę? Kokę?

Zatrzymała się i odwróciła do niego.

– Nie biorę narkotyków i nie przepadam na ludźmi, którzy nimi handlują. Odczep…

Wtedy chłopak chwycił jej torebkę i mocno szarpnął. Pasek puścił. Napastnik odwrócił się i zaczął biec.

– Nie! – wrzasnęła Angel i ruszyła za nim. W torebce miała telefon, dowód, napiwki z całego dnia.

I pojemnik z gazem.

Nie zauważyła drugiego chłopaka. Wyskoczył zza pikapa i pchnął ją z boku, posyłając w krzaki. Angel upadła na plecy i uderzyła głową o ziemię.

Zobaczyła gwiazdy, ale nie powstrzymało jej to przed stawieniem oporu. Zaczęła kopać i drapać.

– Złaź ze mnie, zboku!

Pierwszy, ten, który ukradł torebkę, zawrócił. Torebka Angel wylądowała na ziemi obok jej głowy.

– Pomóż mi – powiedział drugi.

– A co? Nie dasz rady dziewczynie?

– Silna jest, no. Dawaj bluzę.

– Po kiego…

– Żeby ją uciszyć.

Zasłonił jej twarz bluzą. Angel walczyła. Rzucała się. Kopała. Szarpała. Kiedy bluza się zsunęła, Angel zobaczyła napastników. Obaj bardzo młodzi. Dlaczego chcieli jej to zrobić?

Nabrała głęboko powietrza i wrzasnęła. Raz, potem drugi.

– Cholera! – jęknął ten, który na niej siedział. – Weź ją zamknij!

– Żeż w mordę, Pong, niby jak mam…

– Zasłoń jej twarz bluzą i przytrzymaj, kretynie!

Pierwszy ponownie zakrył Angel twarz, ale tym razem tak szczelnie, że nie mogła oddychać. Woń potu, tytoniu i czegoś słodkiego wypełniła jej głowę. Wydawało jej się, że słyszy swoje imię. Eli? – odpowiedziała. – Czy to ty? Potrzebuję cię!

– Złaź z niej!

Ktoś odciągnął chłopaka. Usłyszała głuchy odgłos uderzenia, potem jęk bólu i szybkie kroki na chodniku.

– Jazda, spierdalajcie!

Zerwała z twarzy bluzę i gwałtownie nabrała powietrza. Seth, uświadomiła sobie. To był jego głos.

Ukląkł przy niej.

– W porządku?

Zamrugała.

– Krew ci leci z nosa.

Roześmiał się cicho.

– A tobie gluty.

Wytarła wierzchem dłoni.

– Faktycznie – powiedziała i wybuchnęła płaczem.

Przytulił ją do piersi i pozwolił się wypłakać, co jakiś czas z zakłopotaniem klepiąc ją po plecach.

Minęła dobra minuta, zanim w końcu wzięła się w garść. Wytarła łzy wierzchem dłoni.

– Przepraszam, że się tak rozbeczałam.

– Chyba żartujesz. Nie masz za co przepraszać. Przecież te mendy cię zaatakowały. Zdziwiłbym się, gdybyś nie odreagowała płaczem…

Próbowała się roześmiać, ale wyszło coś pomiędzy jękiem a czkawką.

– Skąd się tu wziąłeś?

– Usłyszałem twój krzyk.

– Ale jak…

– Wróciłem do Sacred Grounds, licząc, że cię jeszcze zastanę. Chciałem wziąć od ciebie numer telefonu.

– Tak?

Roześmiał się.

– Skąd to zdziwienie?

– Mówisz serio?

Zdezorientowało go to pytanie.

– Dasz radę wstać?

Pokiwała głową. Pomógł jej się podnieść.

– Zadzwońmy na policję.

– Nie, nie trzeba.

– Ale ci dwaj…

– Moja współlokatorka jest policjantką. Wszystko jej opowiem. – Nie wyglądał na przekonanego. – Naprawdę. Chcę po prostu wrócić do domu.

– Gdzie mieszkasz?

– Kilka przecznic stąd. Przy Dantego.

– Dasz radę na piechotę?

Skinęła głową, mimo że nogi miała jak z waty.

– Poradzę sobie. Dziękuję za pomoc.

Uniósł brwi.

– Chyba nie sądzisz, że cię teraz zostawię? – Zobaczył jej minę i zmarszczył brwi. – Nie, Angel, nie ma mowy.

Otoczył ją ramieniem.

– Idziemy. Tylko powoli.

Pokiwała głową. Uszli kilka kroków, kiedy nagle przypomniała sobie i zatrzymała się.

– Poczekaj, moja torebka! Ten pierwszy mi ją wyrwał…

– …i pobiegłaś za nim.

– Tak.

– A ten drugi czekał i zaatakował, kiedy ścigałaś pierwszego. Klasyka.

Rzeczywiście. Głupio zrobiła, że dała się nabrać. Przecież nie jest taka naiwna.

– Tu jest – powiedział, pokazując przedmiot leżący pod krzakiem azalii. – Przyniosę.

Kiedy podał jej torebkę, Angel szybko przejrzała zawartość i odetchnęła z ulgą.

– Niczego nie ukradli.

– Widocznie nie mieli czasu. – Znów ją objął. – Chodź, odprowadzę cię do domu.

Rozdział 2

Sobota, 17 października

Godzina 1:16

Miała przed sobą upadłego anioła, rozbitego na dwie części, ale z nienaruszonymi skrzydłami. Micki wpatrywała się przez chwilę w tę niebieską ofiarę, po czym przeniosła spojrzenie na apokaliptyczny krajobraz. Ruina i zniszczenie. Miejsce, z którego dobro się ewakuowało, pozostawiając woń śmierci i rozkładu.

Jej śmierci. Jej rozkładu.

Dziś wieczorem umrze.

W chwili gdy ta myśl przepływała przez jej świadomość, rozległ się huk wystrzału. Pocisk wniknął w pierś i wybuchnął, a jego energia rozeszła się po całym ciele, przenikając aż do szpiku kości. Micki stanęła nad brzegiem urwiska, tak wysokiego, że w dole widziała jedynie czarną otchłań.

Drugi huk. Rozszczepił ją, rozbił na milion połyskliwych kawałeczków. Runęła za skraj, prosto w bezdeń. Krew, uświadomiła sobie. Jej własna krew. Leje się strumieniami. Bulgocze, hałaśliwie wycieka na zewnątrz. Ucichła, dopiero kiedy serce spowolniło bicie.

Upadała, leciała, pędziła w mroczny bezmiar.

Zimno. Było jej strasznie zimno.

Naraz czerń przebiło oślepiające światło, spłynęło na nią, wzięło ją w ciepłą kolebkę. Ktoś był z nią… Próbowała dostrzec twarz, rysy… Piękne oblicze – to wiedziała, nawet go nie widząc. I głos, rytmiczny jak fale oceanu, kojący.

„Jeszcze nie, Michaelo – szepnął ten, który był z nią. – Jeszcze nie…”.

Detektyw Micki Dare otworzyła oczy, jednocześnie gwałtownie nabierając powietrza. Odruchowo sięgnęła po schowaną pod materacem broń. Zacisnęła palce na rękojeści i spojrzała na stojący przy łóżku zegarek.

1:16.

Przeniosła uwagę na szczegóły: blask księżyca, przeciskający się pomiędzy listkami żaluzji. Całkowitą ciszę. Spokój nocy.

Położyła drżącą dłoń na piersi. Nie ma otwartej rany. Nie tryska krew. Brak bólu i swądu rozkładu.

Nie widać jaskrawego światła. Nie słychać anielskiego głosu.

Rozluźniła uścisk, ale nie wypuściła pistoletu z dłoni – nie mogła tego zrobić, jeszcze nie teraz.

Usiadła na łóżku, położyła broń na kolanach i zakryła twarz dłońmi. Oddychaj, powiedziała do siebie. Wdech nosem, wydech ustami. Powoli, głęboko. Spełniła własne polecenie i kontrolowała oddech, dopóki drżenie nie ustąpiło, a serce nie uspokoiło się.

Panujesz nad sytuacją, Micki. Wszystko gra.

Wyprostowała plecy. Włączyła lampkę na szafce nocnej. Pokój wypełniła jasność, dotarła do ciemnych zakamarków. Dwie noce wcześniej Micki wybudziła się z identycznego koszmaru.

Zamyśliła się. W porządku, zrozumiałam, powiedziała do siebie, dotarło. Tamta noc, gdy została postrzelona, była najbardziej przerażającą w jej życiu. O mało nie umarła. To, co zobaczyła i usłyszała, przeorało całą jej wiarę w dobro i zło, prawdę i fikcję.

Zło istnieje. Objawia się nie tylko poprzez ludzkie uczynki, lecz także jako samorodna istota. I nawet nosi imię. Brzmi ono:

Zwiastun Ciemności.

Ten konkretny Zwiastun znał Micki. Znał jej przeszłość. Wiedział, kogo kochała i kto ją zranił.

Weź się w garść, pomyślała. Nic przecież dziwnego, że jesteś w szoku. W twoim stanie to normalne: koszmary, zwątpienie w siebie, podwyższona wrażliwość na piękno i kruchość życia.

Nie pojmowała jedynie dlaczego teraz. Minęły trzy miesiące. Życie biegło właściwym torem. Ciało wróciło do formy. Współpraca z Zachem opierała się na zdrowym koleżeństwie. Sprawy, którymi się zajmowali, były zwyczajne, przyziemne; nie trafiła na YouTube, nie oberwała kolejnej kulki, jej chevrolet nadal był w jednym kawałku. Zwiastun Ciemności nie przypominał o sobie.

Micki sięgnęła po leżącą na szafce gumkę i związała włosy koloru ciemny blond w niechlujny koński ogon. Była wojowniczką. Walczyła najostrzej i najmądrzej, jak potrafiła. Jeśli to zbyt mało – trudno, przegra bez żalu.

Cóż to jednak za uczucie? Nie żal. Nie strach ani nie wahanie. Wrażenie, że nie dokończyło się pewnych spraw; czekanie, aż coś się wydarzy.

Może nawet więcej: poczucie, że zabrakło elementu w układance.

Pozbyła się tej myśli i przeniosła rozważania na Zacha, na współpracę z nim i program Szóstek. Trudno uwierzyć, że zaledwie w lipcu komendant Howard poinformował ją, że została wybrana do nowego projektu FBI, mającego na celu ograniczenie pospolitej przestępczości dzięki pracy agentów dysponujących szczególnymi, parapsychologicznymi zdolnościami. Kiedy w końcu przekonali ją, że to nie żart, spuścili drugą bombę: przydzielili jej jako partnera jednego z nowych rekrutów.

Od powrotu Micki do służby po zwolnieniu lekarskim współpraca z Zachem była pasmem sukcesów. Sprawców kradzieży ujmowali po kilku godzinach. Błyskawicznie gasili ogniska przemocy domowej. Rozdzielali walczących bez rozlewu krwi. Bułka z masłem.

Powodzenie większości tych działań należało zapisać na konto Zacha. Przy jego nadnaturalnych zdolnościach zwyczajne umiejętności Micki stawały się zbędne. Chyba że w grę wchodziła wymiana ciosów lub strzałów albo jakakolwiek inna metoda ratowania Hollywoodowi tyłka.

Robiła, co do niej należało. Pilnowała, żeby Zachowi nie stała się krzywda. Najważniejsze z zadań. Priorytet. Nie zawsze było łatwo – bo Zach potrafił doprowadzić do szału; kilka razy przyszło jej do głowy, że powinna wreszcie własnoręcznie go ukatrupić.

Pomimo sukcesów – albo właśnie z ich powodu – Zach w każdej chwili mógł zostać przeniesiony do innych zadań. Czuła, że jest gotów. Nie to, że się nudził, ale myślami wyraźnie błądził gdzie indziej. Wykraczał poza pracę i partnerstwo z Micki. Zdecydowanie nie był stworzony do codziennego młyna.

Akcja. Przygoda. Zainteresowanie mediów – oto, co go napędzało.

Usłyszała dźwięk w głębi domu. Skrzypienie drzwi wejściowych. Kroki. Przytłumione głosy. Męskie. Ile? Nastawiła uszu. Więcej niż jeden.

Czując w dłoni dodający otuchy ciężar służbowej broni, Micki zsunęła się z łóżka. Miała na sobie spraną koszulkę z wyścigu Crescent City Classic i szorty. Podeszła do drzwi sypialni, uchyliła je i wyjrzała.

Postać na końcu ciemnego korytarza. Ktoś wysoki, o szerokich barkach. Trzyma coś w dłoni. Broń?

Do dzieła, Wściekły Psie!

Szybkim ruchem otworzyła drzwi i wycelowała w pierś intruza.

– Nie ruszaj się, sukinsynu! Ręce do góry!

– Chwileczkę! Nastąpiła…

– Do góry, mówię!

Posłuchał.

– …pomyłka.

– Święte słowa. Ty – w moim domu – w chuj wielka pomyłka.

– Micki… – Z salonu wypadła na korytarz Angel. – Nie! On jest ze mną!

Micki nawet nie drgnęła.

– Jak to: z tobą?

– Rozmawialiśmy. Na werandzie.

– Czy to miejsce wygląda jak weranda?

– Musiał skorzystać z łazienki.

Micki włączyła światło łokciem i przyjrzała się mężczyźnie. Za stary dla Angel, uznała. Zbyt przystojny. Za bardzo… w ogóle za bardzo. Może jednak powinnam go zastrzelić, pomyślała, poprawiając uchwyt.

– Proszę pani, nie zdążyłem dotrzeć do toalety, a to, że pani do mnie celuje, nie pomaga. Wręcz przeciwnie, jeśli pani rozumie…

Opuściła glocka, ale grymas niezadowolenia nie zszedł z jej twarzy.

– Tam jest łazienka. Proszę się pospieszyć. Potem do widzenia.

– Micki! – zareagowała Angel z oburzeniem.

– Nic nie szkodzi, Angel – powiedział, spoglądając na nią. – Przepraszam za najście. Uwinę się w dwie minuty.

Wszedł do łazienki. W chwili gdy zamknęły się za nim drzwi, Angel syknęła do Micki:

– Dlaczego go tak potraktowałaś? Nie miałaś prawa.

– Ależ miałam. To mój dom, w którym on – pokazała brodą – jest nieproszonym gościem.

– Zachowujesz się absurdalnie!

– Angel, jest prawie druga w nocy.

– I co z tego?

– To, że złamałaś zasady. Po pracy miałaś wracać bezpośrednio do domu, chyba że uprzedziłabyś, że będziesz później. To dla twojego bezpieczeństwa.

– Gówno tam.

– Muszę wiedzieć, że nic ci nie grozi. Wprowadziłam te zasady po to, żeby cię chronić…

– Mam osiemnaście lat.

– A on?

– Dwadzieścia dwa – odezwał się mężczyzna, wychodząc z łazienki. Spojrzał na Angel. – Powiedziałaś jej, prawda?

– O czym?

Angel założyła ręce na piersi.

– O niczym.

Micki zwróciła się do mężczyzny…

– O czym?

…który nie odrywał wzroku od Angel.

– Sama musisz jej powiedzieć.

Angel zawahała się, po czym prychnęła.

– Kiedy wracałam do domu, napadło na mnie dwóch gości. Seth przyszedł mi na ratunek.

Serce Micki stanęło.

– Co ty mówisz? Napadli cię?

– Tak.

– Jesteś cała?

– Tak. To nic takiego.

– Nic takiego? Gdyby – spojrzała wymownie – Seth się nie zjawił, z „niczego takiego” zrobiłoby się „coś takiego”.

– Naprawdę nic mi nie jest.

– Gdzie była Ginger? Miała cię odwieźć do domu.

– To nie jej wina. Umówiła się na randkę i powiedziałam, że może pójść, bo sama dam sobie radę.

– Cudownie.

– Proszę posłuchać – wtrącił Seth. – Angel nic się nie stało. Jestem przekonany, że następnym razem będzie ostrożniejsza.

– Dziękuję za pomoc, panie… Seth. Ale pan już chyba powinien sobie pójść.

Angel prychnęła oburzona.

– Przecież to bez sensu! Dlaczego?

– Bo jest druga w nocy? Bo muszę spisać twoje zeznanie i przygotować raport?

– Angel, ona ma rację. – Podszedł i pocałował ją w policzek. – Cieszę się, że jesteś cała i zdrowa.

Angel wyglądała, jakby miała zemdleć.

– Dobrze się bawiłam.

– Ja też. Do zobaczenia.

Kiedy za Sethem zamknęły się drzwi, Micki zwróciła się do Angel:

– Czy mi się wydawało, czy powiedziałaś mu, że „dobrze się bawiłaś”?

Półtorej godziny później Micki miała już zeznanie Angel i nawet zdążyła nadać sprawie bieg. Angel wprawdzie dość szczegółowo opisała dwóch napastników, a nawet podała imię jednego z nich, ale mimo to Micki wątpiła, aby udało się ich ująć. Czekała na telefon z informacją o porzuconej bluzie z kapturem.

Usiadły przy stole w kuchni; Angel objęła dłońmi kubek z ciepłym mlekiem.

– Mogłaś zostać zgwałcona – powiedziała cicho Micki.

– Wiem. – Dziewczyna zwiesiła głowę, po czym podniosła ją i spojrzała na Micki. – Przepraszam za tę rozmowę przy Secie i potem. Nie wiem, co mnie naszło.

Za to Micki wiedziała: starszy, przystojny facet, któremu Angel próbowała zaimponować. Micki przemilczała, że buntując się, Angel bardziej przypominała nastolatkę, którą była, niż dorosłą, za którą chciała uchodzić. Tej nocy Angel przeżyła już wystarczająco dużo i nie było potrzeby dodatkowo jej gnębić.

– Nie przejmuj się. Czemu nie użyłaś gazu?

– Bo został w torebce. Głupio, co nie?

– Czasem musi się nam przytrafić coś złego, żebyśmy uświadomili sobie, jak bardzo jesteśmy bezbronni.

– Był miły. Mam na myśli Setha.

– Rzeczywiście tak wyglądał.

– Nie spotkalibyśmy się, gdyby ci dwaj na mnie nie napadli.

– Mówiłaś chyba, że przyszedł do kawiarni?

– No tak. Ale nie spotkalibyśmy się tak naprawdę.

Mick już chciała powiedzieć, że Seth jest za stary dla Angel, ale postanowiła odpuścić. Przypomniała sobie, jak zachowywała się w jej wieku i że tego rodzaju komentarze z ust dorosłych zawsze ją wnerwiały.

Zabuczała jej komórka. Odebrała.

– Mówi Collins. Nie znaleźliśmy bluzy. Albo napastnik wrócił i ją zabrał, albo komuś się spodobała.

– Dzięki – rzuciła do słuchawki. – Dajcie znać, jeśli coś wypłynie.

Zakończyła rozmowę i zwróciła się do Angel:

– Bluza zniknęła.

– Można się było domyślić. – Objęła się rękami. – Dlaczego nie spałaś?

– Co?

– Kiedy pokazywałam Sethowi, gdzie jest łazienka, zobaczyłam, że świeci się u ciebie lampka.

– Myślałam o tamtej nocy.

Angel nie musiała pytać, o którą noc chodzi. Wszystkie pozostałe wskazywały na tę jedną.

– Znowu masz koszmary – zabrzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.

– Skąd ten wniosek?

Angel uniosła brew.

– Którejś nocy słyszałam, jak krzyczałaś.

– Tak? – Micki zmarszczyła czoło. – Coś konkretnego?

– „Nie!” i: „Nie odchodź!”. – Angel napiła się mleka. – Już to słyszałam. Chodziło o Hanka.

Mentora i najlepszego przyjaciela Micki. Nadal za nim tęskniła, tęskniła każdego dnia. Micki przełknęła ślinę i naraz poczuła się obnażona.

– Dlaczego dotąd nic nie powiedziałaś?

– Bo to by było niegrzeczne, prawda? – rzuciła bez ogródek, jak to ona. Micki, o czym Angel zdążyła się przekonać, nie bawiła się w subtelności. No, ale rzeczywiście byłoby to niegrzeczne, biorąc pod uwagę, że Micki i Angel nie łączyły więzy krwi ani wspólna przeszłość. Ledwo się znały, ich związek zaś miał zupełnie inny charakter, dużo silniejszy – połączyła je mroczna siła, która próbowała obie zabić.

– Wyglądasz na zmęczoną. Połóż się.

Angel pokiwała głową i wstała.

– A ty?

– Jeszcze trochę posiedzę.

– Okej. – Zaniosła pusty kubek do zlewu, wypłukała go i postawiła na suszarce.

– Angel?

Odwróciła się. Jej postać wzięły w nawias światło lampy i ciemność nocy. Jasność i mrok. Dobro i zło. Dwie strony tego samego medalu.

Angel wyprostowała plecy i nagle skończyła się gra świateł i cieni.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Pewnie.

– Czy powiedziałaś mi wszystko o tamtej nocy? Opisałaś wszystko, co się wydarzyło?

– Wszystko, co zapamiętałam.

– Powtórz to jeszcze raz.

Angel zmarszczyła brwi.

– Micki, straciłam przytomność i nie…

– Muszę to usłyszeć. Co pamiętasz?

– Putnam i Miller krzyczały. Wyważyłam drzwi, chciałam je uratować. Zostałam zaatakowana od tyłu i powalona na ziemię. Czułam ból, strach. Zach nas ocalił. – Założyła ręce na piersi. – Pamiętam Zwiastuna Ciemności w głowie. Drwił ze mnie.

– Co mówił?

– Że umrę.

Zawahała się przed odpowiedzią. I dwa razy zamrugała. Było coś, z czego nie chciała się wyspowiadać. Usłyszała od niego coś gorszego niż to, że straci życie, uznała Micki.

– W porządku, Angel. Dziękuję ci. Dobranoc.

– Dobranoc. – Podeszła do drzwi, po czym zatrzymała się i obejrzała. – Zapytaj Zacha o tamtą noc. Na pewno wie więcej ode mnie.

Micki zmarszczyła brwi, słysząc niedbały ton Angel.

– Uważasz, że coś przede mną ukrywa?

– Tego nie powiedziałam. Ale w przeciwieństwie do nas obu Zach przez cały czas był przytomny.

Rozdział 3

Sobota, 17 października

Godzina 6:15

Micki opuściła szybę po stronie kierowcy, żeby wpuścić do kabiny nieco chłodnego, jesiennego powietrza. Promienie wschodzącego słońca barwiły widnokrąg na różowo i pomarańczowo; prognozy zapowiadały piękny dzień. Październik w Nowym Orleanie był jak prezent od natury, jakby chciała powiedzieć: „Gratulacje, ludzie, przetrwaliście kolejne lato!”.

Tego ranka Micki chciała poczuć na twarzy uderzenie zimnego powietrza, liczyła bowiem, że pomoże ono jej się dobudzić. Po tym jak Angel położyła się do łóżka, Micki wróciła myślami do nocnych zdarzeń, odtworzyła je sobie z pamięci, a później zaczęła zastanawiać się nad snem, który miała, i jego znaczeniem.

Nieustannie krążyła wokół tego, co powiedziała Angel, zanim poszła do siebie: „Zapytaj Zacha o tamtą noc. Na pewno wie więcej ode mnie”.

Te zdania drażniły ją jak upierdliwy strup. Drapała i drapała, a ten nie złaził. Myślała i myślała, a znaczenie słów Angel umykało. Zaczęła jej drgać powieka w prawym oku. Było coś… coś, co podświadomość próbowała jej powiedzieć.

Równanie się nie zgadzało, bo nie znała wszystkich niewiadomych.

Micki, Zach i Angel nie byli jedynymi osobami, które znalazły się tam, na miejscu, owej nocy. Obecni byli również sanitariusze. Stąd ta poranna wyprawa.

Zadzwoniła na pogotowie i dowiedziała się, że z dwojga sanitariuszy, którzy wtedy się nią zajęli, kobieta odeszła już z pracy, ale mężczyzna nadal jeździ w załodze karetki – i właśnie kończył zmianę. Poprosiła, aby na nią zaczekał, ponieważ chciała z nim porozmawiać. Wsiadła do auta i pojechała.

Dotarła do siedziby nowoorleańskiego pogotowia, zaparkowała, weszła do budynku i zgłosiła się na recepcji.

– Paul przed chwilą skończył dyżur – poinformowała dyspozytorka. – Stoi tam, przy dystrybutorze z wodą. – Wskazała mężczyznę w czapeczce New Orleans Saints. – Zdążyła pani w ostatniej chwili.

Micki prędko podeszła do mężczyzny.

– Paul Cleary? – spytała.

Odwrócił się. Jeśli sądzić po głębokich bruzdach wokół oczu i ust, to musiała być dla niego ciężka noc.

– Micki Dare z policji nowoorleańskiej. Był pan w załodze karetki…

– Pamiętam panią. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Nieźle pani wygląda, na pewno o niebo lepiej, niż kiedy ostatni raz panią widziałem. Gratuluję szybkiego powrotu do zdrowia.

– Dziękuję. Niektórzy mówią, że to prawdziwy cud.

– Jak mogę dziś pani pomóc? – spytał czujnie.

– Pomyślałam, że mógłby mi pan odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących tamtej nocy.

Zerknął na zegarek.

– Jestem skonany. Mieliśmy urwanie…

– Obiecuję, że będę się streszczała.

Pokiwał głową.

– Ale uprzedzam – zaznaczył – że czasem interwencje mi się mieszają. Chociaż fakt, że tamta była wyjątkowa i zapamiętałem ją lepiej niż inne.

– Mój partner twierdzi, że usłyszał, jak nadjeżdżacie, i zostawił mnie, żeby uwolnić porwane kobiety. Widział go pan?

– Nie.

Zmarszczyła brwi.

– Mówi, że wołał do pana.

– Przykro mi, ale nie słyszałem go.

– Czy był tam ktoś jeszcze?

– Oprócz tego, który nie przeżył? Nikogo więcej nie widziałem.

– A co pan widział?

– Dwie ofiary. Jednego mężczyznę i jedną kobietę – panią. Obie z ranami postrzałowymi. – Zamilkł, jakby się zamyślił. – Od razu wiedziałem, że mężczyzna nie żyje. Mimo to sprawdziłem tętno, ale to tylko potwierdziło moje przypuszczenia.

– Skąd pan wiedział, że ja nie byłam martwa?

Wyglądał na zaskoczonego.

– Słucham?

– Powiedział pan, że od razu wiedział, że mężczyzna nie żyje, co pozwala sądzić, że też natychmiast zorientował się pan, że ja nie jestem martwa. Skąd ten wniosek?

Zawahał się.

– Wyczułem tętno. Oddychała pani, chociaż z trudem.

– Czyli zorientował się pan dopiero po zbadaniu mnie.

Wzruszył ramionami, wyraźnie nieswój.

– No tak.

Zmarszczyła czoło. Sanitariusz coś ukrywał.

– Widziałam zdjęcia z miejsca zbrodni. Straciłam dużo krwi.

– To prawda.

– Lekarz powiedział, że kula przebiła płuco.

– Tak. Ustaliłem to po brzmieniu pani oddechu.

– Odma opłucnowa.

– Tak. Zabezpieczyliśmy ranę opatrunkiem wentylowym. To zawsze jest wybór pomiędzy jak najszybszym przetransportowaniem rannego do najbliższego szpitala a próbą uratowania go na miejscu. W pani przypadku bałem się, że ze względu na trudności z oddychaniem przewóz tylko pogorszy pani stan. Wykonałem dekompresję igłą, a potem wprowadziłem cewnik do drenażu klatki piersiowej.

– Ile czasu panu i pańskiej partnerce zajęło dotarcie na miejsce?

– Dłużej niż zwykle. Z powodu lokalizacji. Powiedziałbym, że jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć minut.

– Sporo. W sytuacji takiej jak ta… – Nie skomentował, więc mówiła dalej. – Jak długo przebywaliście na miejscu zdarzenia?

– Dziesięć minut. Potem osiem minut jazdy na oddział traumatologii. – Pociągnął za daszek czapki. – Wszystkie te liczby znajdzie pani w raporcie.

– Szukam nie tylko liczb. Zależy mi na tym, czego pan nie mówi.

Zamrugał zdziwiony.

– Niby dlaczego miałbym cokolwiek zatajać?

– Nie wiem. Może pan mi powie. – Milczał. Spojrzała mu w oczy. – Próbuję się dowiedzieć, dlaczego żyję.

– Może dlatego, że miała pani szczęście. Powinna się pani cieszyć.

Mówił zupełnie jak Zach. Wiedziała, że obaj mają rację, ale i tak nie potrafiła sobie odpuścić. Jeszcze nie.

– Skąd pan wiedział, że ja żyję, a ten mężczyzna nie?

Przez chwilę wyglądał tak, jakby zamierzał zignorować pytanie. W końcu wzruszył ramionami.

– Czasem widzę to i tamto. To nic nie znaczy.

– Jak to: widzi pan?

– Otaczało panią światło. A tego mężczyznę – nie.

Zupełnie jak we śnie Micki. Poczuła, że jej serce zaczyna mocniej bić.

– Otaczało mnie światło?

– No tak. – Zabrzmiało to jak wyzwanie.

– Czy pańska partnerka…

– Nie, ona niczego nie widziała. Przestaliśmy o tym rozmawiać.

– Czy to wyglądało jak pewnego rodzaju pole siłowe albo…

– Wystarczy już – oznajmił i wstał.

– Chwileczkę! – Zerwała się na nogi. – Nie naśmiewam się z pana. Chcę wiedzieć. M u s z ę wiedzieć.

– Czasem widzę takie rzeczy, coś jak… poświatę. Nie wiem, czy to energia człowieka, aura, pole siłowe czy cokolwiek. Ale wiem, że tylko ja to zauważam. Nie spotkałem nikogo innego, kto by zwrócił na to uwagę.

– Mówi pan, że czasami. Czyli jak często?

– Może raz w miesiącu. Czy to ważne?

Naraz wydał jej się bardzo zmęczony. Ledwo trzymał się na nogach. Poczuła wyrzuty sumienia, że go zatrzymuje. Ściszyła głos.

– Śniła mi się tamta noc. Otaczał mnie swego rodzaju kokon światła, jasny, ale nie jaskrawy. Czy to przypomina tę aurę, którą pan widzi?

Pokiwał głową.

– Mam przeczucie, że dzięki niej żyję. I że muszę dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

– Może po prostu nie nadeszła jeszcze pani pora? Pomyślała pani o tym?

– Mało naukowe podejście.

– Owszem. Ale powiem pani, pani detektyw, że widuję cuda na kopy. Rzeczy, które z naukowego punktu widzenia nie mają najmniejszego sensu, ale zdarzają się. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Już nawet nie próbuję.

– Cudów?

– Ano tak. Przez nie uwierzyłem.

– W boską siłę?

– W coś, co wykracza poza naszą wiedzę i poznanie. Mówię: niewytłumaczalne.

– I kiedy widzi pan tę poświatę, to zawsze oznacza, że człowiek żyje?

– Tak. Niech pani posłucha, naprawdę padam z nóg. Czy to wszystko?

Pokiwała głową i wyciągnęła rękę.

– Dziękuję za rozmowę. I za uratowanie życia.

Zaczął odchodzić, ale w pewnej chwili zatrzymał się i obejrzał przez ramię.

– Pani detektyw?

Uchwyciła jego poważne spojrzenie.

– Może zadaje pani niewłaściwe pytania? Zamiast zastanawiać się, jakim sposobem pani przeżyła, może powinna pani zapytać, dlaczego to nie była pani kolej na umieranie?

– W tym sensie, że mam jakieś niedokończone sprawy?

– Albo jakiś cel. Niech się pani nad tym zastanowi.

– Panie Cleary?

– Tak?

– Czy widział pan coś jeszcze? Poza światłem?

– Na przykład co?

Jak to ująć? Ponurego Żniwiarza? Kostuchę? Zło wcielone?

Stąpała po kruchym lodzie.

– Dobre pytanie. Co to mogło być?

Rozdział 4

Poniedziałek, 19 października

Godzina 8:20

Zach wszedł po schodach komendy ósmego rejonu, zwanej potocznie „Ósemką”, niosąc tackę z napojami. Znajdujący się w sercu Dzielnicy Francuskiej przy skrzyżowaniu ulic Royal i Conti neoklasyczny budynek wyremontowano i przeznaczono na posterunek policji. Parter wyszykowano i wypucowano na wysoki połysk, ponieważ mnóstwo ludzi, zwłaszcza turystów, przychodziło tam robić sobie zdjęcia (a także korzystało ze stojących w holu automatów z napojami, przekąskami i tym podobnymi).

Jeśli zaś chodzi o pierwsze piętro, opowiadało ono prawdziwą historię budowli: łuszcząca się farba, osypujący się tynk, zapleśniałe, przeciążone wentylatory… Podobno w Nowym Orleanie takie miejsca nazywa się „klimatycznymi”.

Miał bodaj najfajniejszą robotę w całej jednostce. Oficjalnie pracował w wydziale dochodzeniowo-śledczym Ósemki, która obejmowała zasięgiem najmodniejsze rejony Wielkiego Luzu, jak czasem nazywano Nowy Orlean: Dzielnicę Francuską, Marigny oraz dzielnicę biznesową. Nieoficjalnie zaś należał do tajnego programu FBI, w ramach którego tak zwane Szóstki, czyli szczególnie „uzdolnionych” agentów, kierowano do służby w zwykłych komendach.

„Niezwykłe zdolności” Zacha stanowiły w istocie mieszankę różnych talentów: od psychometrii przez jasnowidzenie i telepatię po szczyptę retrognicji – wszystkiego po trochu; ot, wymyślne określenia genu dziwactwa. Umiejętności te czyniły go wyjątkowo skutecznym w pracy policjanta.

Supertajny agent specjalny – zajęcie jak marzenie.

Rzeczywiście do pozazdroszczenia, jeśli człowiek nie ugania się za pulsującym cieniem o morderczych instynktach. Jedynym minusem jest to, że Zwiastuny Ciemności chcą wyeliminować Zacha, ponieważ miks jego umiejętności sprawia, że nie tylko może je widzieć, lecz także tropić po śladach energii.

To odbiera nieco uroku fusze, prawda?

Dyżurna rozmawiała z grupą wzburzonych turystów. Mówili coraz bardziej podniesionymi głosami, a ona wyglądała, jakby w każdej chwili mogła wybuchnąć. Niektórych lepiej nie drażnić, zwłaszcza w poniedziałek przed południem.

Zobaczyła Zacha i jej twarz się rozpogodziła.

– Co tam masz, Hollywood?

– Coś, co uczyni ten poranek znośniejszym.

Łypnęła groźnie na turystów.

– Proszę się odsunąć. Pan detektyw musi przejść.

Wybrał kubek z mokką z białą czekoladą i postawił go na biurku dyżurnej, która chwyciła się kawy jak liny ratunkowej i pochyliła nad blatem.

– Wiesz, że właśnie ocaliłeś życie któremuś z tych ludzi, prawda?

Puścił do niej oko, odwrócił się i poszedł na piętro.

Zatrzymał się przy biurku recepcjonistki i podał jej napój. W zamian otrzymał plik korespondencji.

– Wściekły Pies już jest?

Sue nastroszyła palcami natapirowane włosy.

– Od jakiegoś czasu. Ma dziś humorek.

Roześmiał się.

– Chyba jak zawsze?

– Powiedziałabym, żebyś pilnował dzisiaj swojego tyłka, ale sama chętnie będę miała na niego oko.

Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Masz kosmate myśli.

– Kochany, nawet nie wiesz jak bardzo. – Mrugnęła okiem. – Ale możesz się przekonać, jeśli tylko dasz mi szansę.

– Sue, Sue, twój ogień spaliłby mnie na popiół. Poza tym masz stukniętego faceta.

Dzwonek telefonu pozbawił ją okazji do riposty. Zach poszedł odszukać Mick. Znalazł ją tam, gdzie przypuszczał, czyli przy biurku. Siedziała z pochyloną głową i przeglądała zawartość teczki. Kilka kosmyków wysunęło się z końskiego ogona i Mick bawiła się nimi w zamyśleniu.

Zach przekrzywił głowę i przyjrzał się partnerce. Chwilami była po prostu twardzielką, bezwzględną policjantką – Wściekłym Psem Dare.

A czasem, tak jak teraz, patrzył na nią i myślami wracał do tamtej nocy w klubie, kiedy poruszała się do rytmu muzyki i przyciągała wygłodniałe spojrzenia facetów – w tym również jego.

Była kobietą, której usta zostawiały gorący ślad. Pamiętał, jak przykleiła się do niego tak, że czuł bicie jej serca, i tchnęła ciepłym oddechem w jego ucho.

Ta kobieta tak naprawdę nie istniała. To były sztuczne, wymyślone chwile, element tajnej operacji, wskutek której o mało nie straciła życia.

Podniosła głowę, jakby wyczuła spojrzenie. I swoim zwyczajem zmarszczyła brwi.

– Co?

Wspomnienie się rozmyło. Zach uśmiechnął się i podszedł do Mick.

– Dzień dobry, partnerko. – Postawił przed nią tacę z napojami i białą papierową torebkę. – Przyniosłem śniadanie.

Zerknęła podejrzliwie na torebkę.

– Co to?

– Placek kawowy z cynamonem.

– Brzmi nieźle. Gdzie haczyk?

– Skąd przypuszczenie, że w ogóle jest jakiś haczyk?

Prychnęła.

– Wiesz dobrze. Ostatni „frykas”, jakim mnie poczęstowałeś, smakował jak kupa.

– Nie będę wnikał, skąd u ciebie wiedza o tym, jak smakuje kupa. Tym razem to co innego, naprawdę.

Wyjęła porcję z torebki i powąchała.

– Co jest w środku? Oprócz cynamonu?

– Jeśli ci powiem, zepsuję niespodziankę. – Posłała mu takie spojrzenie, że musiał dodać: – Boisz się, Wściekły Psie?

– Trzęsę portkami, świrze.

Wsunęła placek z powrotem do torebki.

– Powiedz, że ten kubek jest dla mnie. Powiedz, że to moja ukochana potrójna latte z odpowiednią ilością syropu waniliowego.

– Niestety. Dla ciebie jest drugi, przezroczysty.

– Jego zawartość ma kolor rzygowin.

– To zielony napój. Jarmuż, mango i…

– Spadaj, nie wypiję tego. Poza tym jadłam już śniadanie.

– Krakersy serowe czy pączki?

– Jedno i drugie, kretynie.

Roześmiał się, przysunął sobie krzesło i zabrał się za napój i placek.

– Tak myślałem, że poślesz mnie do diabła, więc profilaktycznie nie zjadłem śniadania. Bierz kawę.

Posłuchała. Upiła łyk i westchnęła. Dla świętego spokoju skubnęła też kawałeczek pełnoziarnistego, bezglutenowego ciasta.

– Sue powiedziała, że wcześnie dziś przyszłaś. Co się dzieje?

– Nie mogłam spać.

– Dlaczego? – spytał, siorbiąc napój.

– Coś nie daje mi spokoju.

– No niemożliwe!

Otworzyła leżącą na biurku teczkę. Zdjęcia z miejsca przestępstwa. Z tamtej nocy. Rozłożyła je przed sobą.

Zmusił się, żeby spojrzeć. Kenny. Leży na plecach, cały we krwi, własnej i Mick.

Fotografia miejsca, w którym leżała, wykrwawiając się.

Chciał odwrócić wzrok, ale nie potrafił. Wpatrywał się w zdjęcie i naraz poczuł, że wszystko powraca: odgłosy wystrzałów; upadek Mick, upadek Kenny’ego; to, jak Zach podbiega do niej, obraca na plecy i przekonuje się, w jak złym stanie jest Mick; świadomość, że może ją stracić.

Wyczuł, że Mick mu się przygląda, otrząsnął się i przeniósł na nią spojrzenie.

– To nie są moje ulubione wspomnienia – rzucił niby lekkim tonem. – Nie sądzę, aby u ciebie było inaczej. Masz jakiś powód, by do nich wracać?

– Chodzi właśnie o to, o czym mówisz. O wspomnienia. – Popatrzyła na kolekcję makabrycznych fotografii. – Straciłam dużo krwi.

– To prawda.

– Cud, że przeżyłam. Wszyscy tak mówią.

Podejrzewał, do czego Mick zmierza, ale miał nadzieję, że się myli.

– To też prawda.

– Jak? – zapytała, patrząc mu prosto w oczy.

Jednak się nie mylił. Mimo to nie uciekł wzrokiem.

– Co: jak?

– Jak mnie uratowałeś?

– Nie ja. Sanitariusze…

– Wezwałeś ich.

– Tak.

– Zaczekałeś przy mnie do ich przyjazdu?

– Mick…

– Czy to ty – spytała – opatrzyłeś mi ranę na piersi?

Nie chciał kłamać i był gotów zrobić wszystko, by tego uniknąć.

– Nie rozumiem, do czego zmierzasz.

– To standardowa procedura: założyć opatrunek uciskowy w celu zatamowania krwawienia.

– Mick, przecież żyjesz. Nie wystarczy ci to?

– Powstrzymać utratę ciepła – mówiła coraz niższym tonem. – Upewnić się, że ofiara oddycha. Jeśli nie, rozpocząć sztuczne oddychanie. Czy zrobiłeś to?

– Mick – powiedział cicho. Wyciągnął rękę i dotknął jej dłoni. – Kiedy sanitariusze przyjechali, poszedłem pomóc Angel i pozostałym dwóm dziewczynom.

– Nie widzieli cię.

– Kto?

– Sanitariusze. Rozmawiałam z jednym z nich. Z Paulem.

– Kiedy?

– Dziś rano. – Przez jej twarz przemknął cień bezradności. – Czyli byłeś ze mną, kiedy się zjawili?

Nie mógł wykpić się kłamstwem. Nie zasługiwała na to.

– Nie. Usłyszałem karetkę i wtedy pobiegłem do Angel. Te dziewczyny krzyczały, Mick, wrzeszczały wniebogłosy. Przepraszam, że cię zostawiłem, ale musiałem to zrobić.

– Nie o to… – Wysunęła dłoń spod jego dłoni. – Jak długo zajęło karetce dotarcie na miejsce?

– Nie wiem. Nie patrzyłem na zegarek.

– Dłużej niż godzinę?

– Od momentu, w którym zostałaś postrzelona?

– Tak.

– Niewykluczone. Tak jak mówię, nie sprawdziłem, która była. – Zrobił zatroskaną minę i spojrzał Mick w oczy. – Co się dzieje?

– Być może nic takiego. Po prostu… Słyszałeś o Złotej Godzinie? – Pokręcił głową. – Pewien lekarz doszedł do wniosku, że w przypadku pacjentów z urazami, którzy trafią do szpitala nie później niż sześćdziesiąt minut po zdarzeniu, szanse na powrót do zdrowia są znacząco wyższe niż u pacjentów, którym udzieli się pomocy po dłuższym czasie. Ten przedział nazwał Złotą Godziną.

– Rozumiem. I co z tego?

– Zastanawiam się, czy wyrobiłam się w Złotej Godzinie.

– Mick, jaka to różnica? Przecież przeżyłaś.

– Czy ktoś był z tobą?

Zaschło mu w ustach.

„Idź, ja się nią zajmę”.

Nie powinna pamiętać. Zapewniali go, że nie będzie miała wspomnień. Tak jak przekonywali, że jeszcze nie pora, aby o wszystkim się dowiedziała – dla jej własnego dobra.

– Na przykład kto?

– Śniła mi się pewna rzecz…

– Tak? – Wstrzymał oddech.

– Że ktoś był z tobą i zajął się mną. Że dzięki niemu żyję. To nie był sanitariusz.

– Jak wyglądał?

– Nie widziałam – zaczęła – bo… – Pokręciła głową. – Nieważne. To tylko sen, prawda?

– Prawda.

– Ejże, Hollywood! – Oboje odwrócili głowy. Chwiejnym krokiem, w pantoflach na absurdalnie wysokim koturnie, szła w ich stronę rozjuszona Sue. – Nie słyszysz, że dzwoni ci telefon na biurku?

– Nie siedzę przy biurku.

– Masz szczęście, żeś takie ciacho, bo normalnie skaranie z tobą.

– Wszyscy mu to mówią – rzuciła z uśmiechem Micki.

– Wszyscy? – Spojrzał na nią. – Czyli ty też uważasz, że jestem do schrupania?

– Nie. Też myślę, że skaranie z tobą. – Zwróciła się do Sue: – O co chodzi?

– Major wzywa was oboje. Migusiem.