Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść dla Czytelników lubiących dreszczyk emocji, wartką akcję i nieoczywiste sytuacje. Sensacyjny thriller z elementami horroru. Ekspresyjna i witalna bizneswoman oraz znany producent muzyczny spotykają w malowniczym, położonym z dala od miast siedlisku rozczarowaną życiem pielęgniarkę wraz z osadzonym weteranem. Każdy z dwóch małżeństw ma zupełnie inne plany na przyszłość, a podczas urlopu wie, co chce zrobić, by swoje życie odmienić. Niestety nie wiedzą, że w okolicy pojawił się ktoś inny, a to co musi zrobić by przeżyć, dotyczy każdego z czwórki ludzi. Barwne dialogi, erotyka, zaskakujące zakończenie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 117
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
MARTIN CROSS
TAJEMNICE
LAKE HURON
© Copyright by Martin Cross & e-bookowo
Korekta: Monika Putyło
Projekt okładki: Cezary Krzyżaniak
ISBN e-book: 978-83-8166-417-2
Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo
www.e-bookowo.pl
Kontakt: [email protected]
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości
bez zgody wydawcy zabronione.
Wydanie II 2024
Lasy w stanie Michigan nadal są dzikie i niedostępne. Duża liczba jezior oraz wilgotny klimat sprzyjają silnym i niespodziewanym opadom. Przyroda w pobliżu miasta Bad Axe wydaje się szczególnie niebezpieczna i nieprzewidywalna, często stanowiąc zagadkę nawet dla miejscowej ludności. Deszcz i mrok nocy uczyniły z tego lasu jeszcze bardziej nieprzystępne miejsce. Temperatura otoczenia spadła o kilkadziesiąt stopni Fahrenheita w ciągu doby.
O tej porze i w taka pogodę dwóm strażnikom leśnym patrolującym, na co dzień Isle Royale National Park nakazano wyruszyć na poszukiwania niebezpiecznego stworzenia. Wyposażono ich w ostrą długą broń i nakazano opuszczać, co pół godziny pojazd i patrolować pieszo najbliższy obszar, przez co najmniej godzinę. Wypędzono ich w mroczny leśny teren nie informując dokładnie, czego mogą się spodziewać. Właściwie było to szukanie igły w stogu siana. Mieli jednak obowiązek niezwłocznie informować przez radio o każdym spostrzeżonym nawet najmniejszym szczególe, w ich ocenie odbiegającym od przyjętej dla tamtych stron normy. W razie jakiegokolwiek zagrożenia strażnicy mieli zabezpieczyć teren i czekać na przyjazd ekipy, która wiedziałaby, jak rozwiązać problem. Nieprzemakalne płaszcze chroniły ich jedynie przed deszczem. Dla ich szefów mocno dokuczający i znacznie ograniczający percepcję, przeszywający chłód w tym momencie zdawał się nie mieć większego znaczenia. Mężczyźni opuścili swój pojazd po raz trzeci. Wyraźnie zniecierpliwieni w milczeniu coraz bardziej pobieżnie przeszukiwali teren. Każdy starał się przeżyć tę sytuację na swój sposób. Pierwszy odezwał się Steven pełniący służbę strażnika leśnego zaledwie od kilku dni.
− Cholera, jak długo to jeszcze potrwa?
Martin, starszy i bardziej doświadczony, odpowiedział:
− Nie przeklinaj.
Po chwili spokojniej dodał:
− Tak długo, aż go znajdziemy.
− Naprawdę jest tak niebezpieczny?
− Tak. Miejmy nadzieję, że nikomu nie zrobił jeszcze krzywdy.
Martin był zły, że to właśnie jemu przydzielono młokosa, którego trzeba było uczyć wszystkiego od podstaw. Chłopak nie wiedział nawet, jak się orientować i przeżyć w lesie. Na pierwszy wspólny patrol wyruszyli właśnie teraz − w najmniej odpowiednim czasie. Na dodatek nie było pewności, czy uda im się z tego wszystkiego wyjść cało. Liczył, że nim Pan Puszczy wyjdzie na polowanie, on przejdzie na emeryturę. Zabrakło mu zaledwie kilku tygodni... Podczas setek godzin spędzonych w lesie nasłuchał się opowieści starych Indian i teraz zastanawiał się, co jest prawdą, a co tylko ich wymysłem. Bał się jednak tego, o czym usłyszał i czego teraz szukali. Obawą napawał go również fakt, że partner od razu dostał ostrą broń. Sytuacja nie wyglądała, więc dobrze, no i jeszcze ta ekstremalna pogoda. Wiedział, że jeżeli chce wrócić do domu z patrolu cało, musi być bardziej niż dotychczas ostrożny, a oczy i uszy powinien nastawić na obrazy i dźwięki do tej pory uznawane za nieistotne.
Strażnicy nie wiedzieli, że są obserwowani, a obudzony po długim śnie Pan Puszczy dokładnie widział, co robili. Nie był zdziwiony obecnością ludzi w tym miejscu. Miał świadomość, że do spotkania prędzej czy później musi dojść. Czekał i był na nie gotów. Nie będąc do końca pewnym zwycięstwa, nie chciał jeszcze atakować. Ludzie byli ubrani inaczej niż ci, których widział ostatnio. Inaczej też się zachowywali i mieli inny zapach. Wiedział, że przez następnych kilkadziesiąt godzin będzie sporo okazji do zapolowania na nich. Postanowił jednak poznać ich lepiej, by skuteczniej zaatakować. Wybrał jak najdogodniejsze miejsce, wtopił się w otoczenie i czekał. Chłonął światło, dźwięki, wonie. Odkąd strażnicy pojawili się w puszczy, stracił swój zwykły leniwy spokój. Byli dla niego teraz zupełnie nowym wyzwaniem. Irytowały go zwłaszcza te ich nerwowe głosy, chaotyczne poszukiwania. Wcześniej polował tylko na podobnych do niego Indian, później pojawili się biali, jeszcze później czarni ludzie − nie pojmował tego, ale musiał się dostosowywać. Teraz wyczuwał u ludzi coś dziwnego: ni to strach, ni odwagę. Mieli też inny niż poprzednio strój, a w rękach, jak się domyślił, trzymali broń. W sumie się ich obawiał. Instynkt łowcy i wcześniejsze doświadczenia podpowiadały mu, że ludzie są dla niego bardziej niebezpieczni niż poprzednio.
Uzbrojeni mężczyźni przeszli obok stworzenia, nic nie zauważając. Gdy umilkły odgłosy ich taplania w błocie, słyszał tylko szelest kropli deszczu padających na liściaste runo. Nagle coś zmąciło monotonię tej chwili. Dochodzący z boku dźwięk nie pasował do otoczenia. Pan Puszczy wytężył wzrok. Zauważył nieostrożnego kozła sarny, który schowany w gęstych krzakach jałowca postanowił otrzepać się z zimnej wody. Bestia wciągnęła powietrze głęboko w nozdrza. Poczuł zapach i ciepło zwierzęcia. Wyobraził sobie jego witalność, a to pobudziło głód. Krew ludzi była, co prawda lepsza, ale wiedział, że teraz trudniej mu będzie upolować człowieka. Zaś to, co zdobędzie, musi starczyć na długi czas. Kalkulował, czy opuścić swoją ciepłą i bezpieczną kryjówkę i przejść przecinkę, czy też dalej czekać. Instynkt podpowiadał opuścić schronienie. Błyskawicznie, więc przeskoczył drogę i dopadł swej ofiary. Jednak przeliczył się i atak okazał się nieskuteczny. Pan Puszczy zatopił kły w karku zwierzęcia, ale młody i silny kozioł wciąż mocno się szamotał. Przez to niespodziewanie wypadli na błotnistą drogę. Bestia nie mogła na śliskiej mazi znaleźć wystarczającego oparcia. Walcząc, wpadł razem z kozłem w dziurę pełną wody. Tego stwór się nie spodziewał. Zdał sobie sprawę, że musi szybko skończyć szamotaninę, bo osłabiony długotrwałym snem traci zbyt dużo energii. Mocniej, więc zacisnął szczęki na szyi ofiary. W efekcie − głównie przez swą nieostrożność − uszkodził tętnicę zwierzęcia. Krew kozła silnym strumieniem spłynęła na błoto. Po kilku sekundach młody zwierz przestał oddychać. W lesie zapanowała cisza. Znów było słychać tylko krople deszczu padające na liście. Pan Puszczy wytężył słuch − usłyszał dźwięk, którego wcześniej nie znał. Silniej ścisnął kark swej ofiary i ciągnąc za sobą zdobycz − wycofał się w kierunku kryjówki. Tym razem prócz witalności, świeżego mięsa i krwi, nic nie zyskał.
Alice i Alan jechali wolno swoim drogim samochodem terenowym, ciągnąc przyczepę z łodzią motorową. Wewnątrz samochodu panował półmrok rozświetlany jedynie słabym światłem tablicy rozdzielczej, a bębniące o dach auta krople deszczu i jednostajna praca silnika potęgowały senny nastrój. Małżeństwo jednak mu nie uległo − wręcz przeciwnie Alice i Alan kłócili się. Na tylnym siedzeniu ze skulonym kikutem ogona oraz położonymi na głowie uszami leżał duży doberman. Wyczuwał czające się w ciemności lasu niebezpieczeństwo. Ludzie, zbyt zajęci sobą, nie byli w stanie tego dostrzec. Alan mówił:
− No tak, każdy ma taki urlop, na jaki zasłużył. Pada, zimno i drogi nie widać.
− Nie narzekaj, kochanie, zaraz będziemy na miejscu − energicznie zaprotestowała Alice.
− Ty jak coś wybierzesz, to już murowana klapa. Termin taki, że ciągle leje, a domek w takiej dziurze, że nawet tubylcy nie wiedzą, gdzie to jest.
Alan narzekał, bo prowadził samochód w trudnych warunkach, a Alice jak zwykle tylko decydowała.
− Sam chciałeś jakieś jezioro w leśnej głuszy. Do Lake Huron jest najbliżej z naszego domu, a tylko ono ma połączenie z morzem przez Lake Erie. No i droga pozwalała, ciągnąć łódź, a lipiec, jak to lipiec − pada.
Na moment przerwała i ze złośliwym uśmiechem dorzuciła od niechcenia:
− Co do wyborów to, chociaż ciebie wybrałam dobrze.
Mężczyzna na chwilę zamilkł. Nerwowo zaczął bębnić palcami w kierownicę. Ze zdziwieniem i jednocześnie rozdrażnieniem spojrzał na żonę. Chwila nieuwagi wystarczyła, aby samochód wyjechał z kolein i z ogromnym impetem wpadł w ogromną kałużę. Pojazdem zarzuciło i po chwili stanęli w poprzek drogi. Oboje małżonkowie nie mieli zapiętych pasów − uderzyli głowami w przednią szybę samochodu. Pies spadł z tylnego siedzenia. Szybko jednak się pozbierał i usiadł na kanapie, wypatrując czegoś przez szybę pojazdu. Silnik zgasł. Nie było słychać nic prócz kropli deszczu tłukących nieustannie z taką samą siłą o dach pojazdu. Pierwszy głowę podniósł Alan. Masując czoło i poprawiając resztki włosów na głowie, popatrzył na Alice, która też już usiadła na fotelu. Zjadliwie powiedział:
− Prosiłem cię, nie rozpraszaj mnie podczas jazdy!
− Co ja takiego zrobiłam? Myślałam, że z tym rozproszeniem chodzi ci o seks, a nie rozmowę!?
Alice była poirytowana − Alan pokiwał głową i włączył silnik.
− Dobrze, że przed wyprawą kazałem wyłączyć poduszki powietrzne i kurtyny, bo dopiero wtedy byśmy mieli problem.
Wyłączył system antypoślizgowy, wrzucił bieg, usiłując wyjechać z błota. Koła zaczęły buksować w miejscu, ale nic to nie dało i samochód nie ruszył z miejsca. Mężczyzna włączył, więc mechanizm różnicowy − z takim samym efektem. Po kilkudziesięciu sekundach grzebania kół w błocie usłyszał, jak podłoga pojazdu osiada na gruncie. Wyłączył silnik i gdy zobaczył pytający wzrok żony, odpowiedział:
− Przez twoje gadanie utknęliśmy w środku lasu na jakimś zadupiu.
Spojrzał na telefon oraz nawigację w kokpicie. Dodał:
− No tak. Brak zasięgu. Nie można wezwać pomocy przez telefon, a nawigacja nie wie, gdzie jesteśmy.
− A nie mówiłam, żeby wziąć telefon satelitarny taty? − przytomnie zauważyła Alice.
Alan spojrzał na nią z nieukrywaną irytacją. Zaczął się nerwowo wiercić i bębnić palcami w kokpit. Popatrzył na wnętrze terenówki. Był wściekły. Poszukał latarki, sięgnął po kurtkę, rękawice i czapkę. Zaczął się zbierać do wyjścia. Robił to wolno, gdyż nie chciało mu się wyjść z ciepłego i przytulnego wnętrza na zimny deszcz w środku dzikiego lasu. Czynności wykonywał niezdarnie, gdyż był dużym mężczyzną z nadwagą, nienawykłym do pracy fizycznej. Kobieta wyczekująco patrzyła na niego, a on liczył, że doda mu otuchy. Alice jednak bez uczuć wydawała polecenia:
− Tylko uważaj, żebyś nie uszkodził łodzi ojca. Wścieknie się.
− To ja mam powody, żeby się wściekać. Nie ma jak zadzwonić po pomoc.
Mężczyznę dodatkowo poirytował fakt, że żona jak zwykle wpierw myśli o swoim ojcu, a dopiero później o nim. Ona, żeby go bardziej zdenerwować, złośliwie dodała:
− Wiem, wiem, że nie ma zasięgu. A ty się martwisz, że nie masz, jak zadzwonić do kochanki.
Alan popatrzył na nią z lekceważeniem, ale nic nie odpowiedział. Gdy otworzył drzwi samochodu, poczuł zimne uderzenie powietrza. Mimo to wyszedł na zewnątrz. Przez chwilę rozglądał się wokół siebie, moknąc w silnym deszczu. Wychodząc, nie zamknął drzwi. Ale na szczęście sytuacja nie wyglądała źle. Nie musiał odczepiać przyczepy, by wyciągnąć samochód z błotnistej kałuży. Wystarczyło użyć wyciągarki. Miał świadomość, że nie poradzi sobie bez pomocy Alice. Podszedł do przodu samochodu. Po omacku zaczął szukać niezbędnego urządzenia. Bez światła nie potrafił niczego odnaleźć. Włączył latarkę i przez przypadek omiótł smugą światła pobliskie zarośla. Coś go zaniepokoiło. Wydawało mu się, że zauważył jakieś duże błyszczące ślepia. Rozejrzał się niepewnie. By dodać sobie pewności, zawołał psa. Ten jednak nie chciał wyjść z samochodu. Zaczął piszczeć i uciekł do części bagażowej samochodu. W końcu Alan zdjął pokrowiec z wyciągarki, znalazł końcówkę stalowej linki, odczepił ją i tryumfalnie pokazał kobiecie krzycząc:
− Usiądź za kierownicą i jak dam znak, uruchom wyciągarkę.
Alice, przesiadając się na miejsca za kierownicą, zapytała:
− Jak to zrobić?
Mężczyzna nie mógł wiedzieć, że jest obserwowany. Pan Puszczy przyczaił się do skoku. Wyczuł zapach zdenerwowania, zmęczenia oraz smród pojazdu. Był pewien, że tym razem pójdzie znacznie łatwiej niż z kozłem. Poczuł, że zabijanie znów przynosi mu ogromną satysfakcję. Kozioł dał mu niezbędną energię i siły. Tym razem ofiarą był silny mężczyzna. W momencie, gdy potwór miał się na niego rzucić, ten ze zdenerwowaniem rzucił linkę w błoto i podszedł do otwartych drzwi samochodu. Bestia wycofała się i cierpliwie czekała.
Alan bez słowa pokazał przycisk, którym należało włączyć wyciągarkę:
− Teraz już wiesz, jak to zrobić? Jak dam znak, przyciśnij tylko tu. W ten sposób. Nic więcej. Ponownie podszedł do przodu pojazdu. Podniósł linkę i skierował się do najbliższego drzewa. Błoto spowodowało, że po drodze kilka razy się poślizgnął. Sportowe obuwie może nadawało się do pieszych wędrówek, ale było zupełnie nieprzydatne do brodzenia w błocie. Gdy wreszcie dotarł do drzewa, z wysiłkiem obwiązał je taśmą i przymocował do linki. Następnie upewniwszy się, że wszystko dobrze trzyma − dał znak żonie. Aby wspomóc działanie wyciągarki, wziął do ręki leżący w pobliżu duży drąg. Alice zgodnie z poleceniem męża włączyła elektryczny silnik. Gdy linka naprężyła się, mimo narastającego szumu deszczu, słychać było, jak wszystko zaczęło trzeszczeć – zarówno pojazd, jak i drzewo. Terenówka z trudem ruszyła z błota. Na szczęście Alan nie musiał używać draga. Mruknął tylko do siebie:
− Dobrze, że nie trzeba ciągnąć samochodu z silnika. Tego by nie opanowała.
Pan Puszczy wyczuł, że teraz jest dobry moment na atak. Mężczyzna odwrócony do niego tyłem skupiony był na wyciąganiu pojazdu z błota. Stwór zaatakował go, skacząc na jego plecy. Uderzył pazurem i nagle... poczuł zapach, którego wcześniej tu nie było. Znał tę woń. Należała do agresywnego i zwinnego zwierzęcia z pyskiem pełnym ostrych zębów. To zwierzę samo w sobie nie było niebezpieczne, ale mogło skomplikować sytuację. Z dwoma samcami Pan Puszczy mógł sobie nie poradzić. Poza tym wiedział, że ten zwierzak nigdy nie rezygnuje, broniąc człowieka, zawsze walczy do samego końca. Taka jest jego natura. Bestia, jak tylko mogła − zostawiając w spokoju niedoszłą ofiarę – szybko wycofała się w leśne ostępy.
Alan niespodziewanie poczuł ogromną siłę powalającą go na ziemię i przeszywający ból pleców. Upadł twarzą w błoto. Siła, która tak nagle się pojawiła, tak samo szybko zniknęła. Pozostało natomiast uczucie silnego bólu. Usiłując dotknąć rany, poczuł pod palcami ciepło. Przysunął je pod oczy i zobaczył, jak krople deszczu rozmywają osiadłą na nich krew. W tym momencie z samochodu wyskoczył doberman i rzucił się w kierunku krzaków. Mężczyzna podniósł się z trudem opierając na drągu. Cały był ubrudzony błotem. W myślach przeklinał to, co właśnie się wydarzyło. Patrząc na Alice, oschle powiedział:
− Cholera. Urlop coraz piękniej się zapowiada.
Głośniej natomiast zawołał:
− Widziałaś? Co to było? Reflektory dokładnie mnie oświetliły!
Żona nie wysunęła nawet głowy z samochodu. Była rozczarowana swoim mężem. Pierwszy dzień urlopu stanowił dla niej potwierdzenie, jakim Alan jest niedorajdą. Nie potrafił poradzić sobie z najprostszymi sprawami. Przez głowę przemknęła jej dziwna myśl: „Może właśnie tu, podczas pobytu w tym odludnym miejscu, daleko od cywilizacji, spotkam w końcu prawdziwego mężczyznę?” Na zewnątrz było bardzo nieprzyjemnie, nie miała ochoty narażać się dla męża na przeziębienie. Odpowiedziała, więc z wnętrza pojazdu obojętnym głosem:
− Nie. Skupiłam się na tym przycisku. Pewnie źle stanąłeś i gałąź cię uderzyła.
− A co zrobił Rex?! Dlaczego tak nagle wyskoczył z samochodu?
Dla Alana było wiele niewiadomych, na które nie potrafił odpowiedzieć. Strasznie bolały go plecy. Nie wiedział, co mogło się przed chwilą zdarzyć. Czy uderzyła go jakaś gałąź, czy może linka holownicza? Ale nie chciał zbytnio zwracać uwagi Alice tym, co się stało. Miał swój plan i tego zamierzał się trzymać.
− Nie znasz naszego kochanego pieska? Znów coś mu odbiło. Poczekamy chwilę i wróci.
− To mam stać w tym ciemnym zimnym lesie, czekając na głupiego psa?
Alan był wściekły z powodu zimna i narastającego bólu. Chciał zobaczyć, jak wyglądają jego plecy. Omiótł otoczenie smugą światła. Zauważył na wodzie ślady krwi. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale usłyszał głos Alice:
− Tak. Czekamy na pieska.
Łagodniej dodała do siebie:
− Tylko żeby się Rex nie przeziębił.
Wstęp
I.
Cover