Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W pułapce
Thorn dawno nie był taki wściekły. Podejrzliwy i zgorzkniały, nie ufa nikomu, a zwłaszcza kobietom. Teraz musi znosić obecność Sabiny, którą brat zaprosił na rodzinne ranczo. Czy nie widzi, że tej dziewczynie zależy tylko na pieniądzach? Początkująca piosenkarka ledwie wiąże koniec z końcem, w dodatku jest bezczelna i złośliwa. A jednak… Sabina coraz bardziej podoba się Thornowi, który czuje się jak w pułapce. Musi otrząsnąć się z zauroczenia, a przede wszystkim otworzyć oczy bratu. Decyduje się na dramatyczny krok…
Niewinny żart
Ten dzień Worth zapamięta na długo. Właśnie prowadził ważne zebranie w swojej firmie, gdy w progu stanęła półnaga kobieta. Gdyby chociaż nie zaczęła tańczyć… Nieważne, że chodziło o niewinny żart. Zdenerwowany Worth chce odpłacić pięknym za nadobne, dlatego wymyśla skomplikowaną intrygę...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Tłumaczenie: Weronika Żółtowska
Z trudem tłumiąc śmiech, Amelia Glenn wysiadła z windy na czternastym piętrze chicagowskiego biurowca i szczelniej zacisnęła poły beżowego płaszcza. Gdyby tylko mogli ją teraz zobaczyć znajomi z pracy! Nareszcie jakieś urozmaicenie po biurowej nudzie w firmie handlującej urządzeniami dla rolnictwa. Doprawdy, przyjaciółka mogłaby ją częściej prosić o takie przysługi.
Lśniące bransolety zadzwoniły tak głośno na przegubach jej rąk, że wywołało to zainteresowanie dwóch śpieszących do windy biznesmenów. Ciekawe, jak zareagowaliby, gdyby nagle rozchyliła płaszcz…
Maszerowała korytarzem, szukając drzwi z numerem 1411 kryjących siedzibę biura, do którego miała dostarczyć specjalne przesłanie.
Najlepiej zrobiłaby to Kerrie, lecz zachorowała, dlatego ich wspólna przyjaciółka, Marla Sayers, poprosiła o przysługę właśnie ją, Amy. Nie było to nic nadzwyczajnego, po prostu chłopak Marli chciał zrobić kawał swojemu szefowi i wszyscy zgodnie uznali, że tylko Amelia ze swoją wspaniałą figurą może godnie zastąpić Kerrie. Rzeczywiście, zgrabna i opalona Amy mogłaby nawet w środku zimy reklamować kostiumy plażowe. Kiedy szła tanecznym krokiem z długimi włosami spływającymi ciemną falą na ramiona, jasnymi oczami w oprawie ciemnych rzęs patrzącymi z twarzy o klasycznych rysach, z łatwością można by ją wziąć za świeżo rozkwitłą nastolatkę.
Przekraczając próg biura, ze zdziwieniem stwierdziła, że nie ma w nim nikogo. Widocznie sekretarka poszła na lunch, pomyślała. Po raz pierwszy w życiu miała wykonać takie zadanie, więc postarała się o najbardziej uwodzicielski uśmiech, na jaki ją było stać, i odetchnąwszy głęboko, śmiało pchnęła drzwi gabinetu prezesa. Najwyraźniej trafiła na małe zebranie. Potężnie wyglądający mężczyzna w koszuli, bez marynarki, ze skupioną miną pochylał się nad wykresami rozłożonymi na blacie dębowego biurka. Sprawiał wrażenie surowego i nieprzystępnego. Dwóch innych mężczyzn, wyglądających przy nim na chuderlaków, stało po obu stronach, z uwagą chłonąc każde jego słowo. Amy nie spodziewała się, że pan prezes Wentworth Carson okaże się aż takim kulturystą. Poza tym drobnym szczegółem wszystko zgadzało się z opisem, jaki przekazała jej Marla. Miała przed sobą biznesmena w każdym calu o nienagannych manierach, ale kompletnie obojętnego na kobiece wdzięki. Bez trudu rozpoznałaby go w tłumie, a przecież w żadnym wypadku nie można by go nazwać przystojnym. Miał wydatny nos, krzaczaste brwi i twardo zarysowany podbródek. W ogóle bardziej wyglądał na zapaśnika niż na szefa wielkiej korporacji budowlanej.
– Słucham panią? – Zmierzył ją przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu przesłoniętych opadającym na czoło pasmem niesfornej czarnej czupryny.
Na co Amy odpowiedziała przewrotnym uśmiechem:
– Mam przesłanie dla pana! – I odrzuciła płaszcz.
Dwóch mężczyzn przy biurku dosłownie zamarło z wrażenia, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami, w których pojawił się wyraz niekłamanego podziwu. Natomiast ich potężny towarzysz wyprostował się i spiorunował ją wzrokiem. Amelia miała niezły głos, choć z pewnością nie stanowiłaby zagrożenia dla śpiewaczek słynnej Metropolitan Opera. Nucąc melodię urodzinowej piosenki i uwodzicielsko kręcąc biodrami, aż zalśniły cekiny kostiumu wschodniej tancerki, który skąpo okrywał jej ciało, ruszyła ku ciemnowłosemu kulturyście.
Jednak Wentworth Carson trwał nieporuszony jak skała. Co gorsza, miał taką minę, jakby chciał wyrzucić nieproszonego gościa przez okno. Amy potraktowała to jako wyzwanie. Roześmiała się gardłowym, namiętnym śmiechem, jak prawdziwa tancerka uniosła ramiona, podzwaniając bransoletami, i podbiegła ku niemu, zmysłowo wyginając ciało. Przezroczysta spódnica zawirowała wokół zgrabnych nóg, a krągłe piersi nęcąco uwydatniły się pod spiralnymi ozdobami stanika.
– Sto lat, kochanie! – Tym pełnym uczucia okrzykiem zamierzała zakończyć swój występ, ale nagle coś ją podkusiło i niespodziewanie dla samej siebie wspięła się na palce, by złożyć na twardych, kształtnych wargach prezesa kulturysty najbardziej ognisty pocałunek, na jaki było ją stać.
Z równym powodzeniem mogłaby całować posąg. Zwalista postać nawet nie drgnęła. Oczy patrzyły bez mrugnięcia. Trwało to moment, a potem strząsnął ją z siebie, jakby parzył go dotyk kobiecego ciała.
– Co ma oznaczać ten głupi dowcip? – zapytał chłodnym tonem.
– To po prostu życzenia urodzinowe – odpowiedziała lekkim tonem, starając się nie ujawniać swoich prawdziwych odczuć. Większość ludzi przyjmowała takie żarty pogodnie, jednak ten facet albo w ogóle nie miał poczucia humoru, albo nie lubił żartów swojego kolegi. Amelia była zdegustowana, lecz musiała spełnić misję do końca.
– Od kogo? – nalegał Carson, ignorując rozbawione spojrzenia pozostałych mężczyzn.
– Od pańskiego współpracownika, Andrew Dedhama.
– W takim razie sam sobie zrobił dowcip – wycedził prezes ze zjadliwą satysfakcją. – Nie obchodzę dzisiaj urodzin.
– Jak to?! – Amy nie posiadała się z oburzenia. – Dlaczego w takim razie nie sprostował pan omyłki na samym początku? – fuknęła wściekle. – Chyba nie myślał pan, że przyszłam tu z ulicy, żeby wcisnąć wam magazyny do prenumeraty, co?
Z dezaprobatą uniósł krzaczaste brwi, po czym warknął:
– Nie interesują mnie tego typu magazyny.
– A szkoda. Mógłby się pan z nich dowiedzieć, jak postępować z kobietami, bo chyba ma pan z tym kłopoty.
Choć wydawało się to niemożliwe, Amy odniosła wrażenie, że urósł jeszcze o kilka centymetrów.
– Proszę zachować te uwagi dla siebie. Daję pani pięć sekund na opuszczenie mojego biura! W przeciwnym wypadku wniosę przeciwko pani skargę o obrazę moralności.
– Nie jestem prostytutką – zaperzyła się, sięgając po płaszcz.
– Nawet gdybyś nią była, do głowy by mi nie przyszło, żeby skorzystać z twoich usług – rzucił pogardliwie. – A teraz proszę, drzwi są tam.
Amy zatrzęsła się z wściekłości. Wyrzuca ją jak psa! Co ją podkusiło, że dała się namówić Marli na ten dowcip!
– Kiedy już pan będzie miał urodziny, panie Lodowcu – rzuciła od drzwi – mam nadzieję, że tort ze świeczkami wybuchnie i rozsmaruje się panu na twarzy!
– Oby tylko pani z niego nie wyskoczyła – wycedził.
– Wykluczone – odparła ze słodziutkim uśmieszkiem. – Przy takiej liczbie świeczek zdążyłabym się spalić żywcem.
Tę celną uwagę zaakcentowała potężnym trzaśnięciem drzwiami. Biegła korytarzem, drżącymi rękami zaciskając poły płaszcza. Przy wyjściu natknęła się na sekretarkę która zdążała do windy z tacą pełną filiżanek parującej kawy.
– Czy pani chce się zobaczyć z prezesem Carsonem? – zapytała z miłym uśmiechem. – Przepraszam, musiałam wyjść, ale zaraz to załatwimy. Właśnie niosę im kawę na zebranie.
– Nie, nie trzeba, już się z nim widziałam – odparła smętnie Amy. – Współczuję jego żonie – dodała szczerze.
– Żonie?
Amelia odwróciła się z ręką na klamce drzwi wyjściowych.
– Nie jest żonaty?
– Skądże! – ze śmiechem rzuciła sekretarka. – Jeszcze nie znalazła się dość odważna, żeby spróbować.
– Doskonale rozumiem, co ma pani namyśli – mruknęła Amy.
Wściekłość dosłownie rozsadzała Amelię, kiedy z rozmachem otwierała drzwi do biura Marli. W dodatku z powodu gorącego chicagowskiego lata pod płaszczem dosłownie spływała potem. Niebieskie oczy przyjaciółki popatrzyły na nią spod jasnej grzywki.
– I jak poszło? – zapytała z uśmiechem.
– Ten Wentworth Carson – zaczęła ze złością Amy, zdzierając z siebie płaszcz i gorączkowo szperając w szafie koleżanki w poszukiwaniu spódnicy i bluzki – jest najbardziej zimną rybą, jaką znam. Do tego rzeczywiście wygląda jak wielka zimna ryba i takie też ma poczucie humoru.
Marla, która znała Amelię prawie od roku, kiedy ta skromna dziewczyna z Georgii przybyła do Chicago, nigdy nie widziała jej tak wściekłej.
– Andy mówił coś zupełnie innego – odparła zdziwiona.
– Ciekawe… W dodatku Carson wcale nie ma dziś urodzin, a przynajmniej tak powiedział – kontynuowała Amy, z furią wciągając na siebie skromną biurową spódnicę i bluzkę. – Mało tego, insynuował, że jestem prostytutką i wyprosił mnie z biura, twierdząc, że nie życzyłby sobie takiej ozdoby jak ja na swoim urodzinowym przyjęciu. Nienawidzę tego faceta! – krzyknęła, wciskając nieszczęsny kostium egzotycznej tancerki głęboko do szafy.
Ramiona Marli trzęsły się od powstrzymywanego śmiechu.
– I co zrobiłaś? – wyjąkała wreszcie.
– Pocałowałam go. – Widziała, że Marla z trudem łapie powietrze. – Oczywiście to go jeszcze bardziej wkurzyło – dodała Amelia, wyciągając szczotkę i gwałtownymi ruchami rozczesując pasma potarganych włosów. – Sam mnie sprowokował tą swoją arogancką miną. Mógłby się chociaż uśmiechnąć! Nie wyobrażam sobie, żeby jakaś kobieta pocałowała go z własnej woli, chyba żeby jej za to słono zapłacił!
Marla wreszcie zdołała wyrównać oddech.
– Ten facet jest niesamowity. Tak mi przykro… Gdyby Kenie nie zachorowała, oszczędziłabyś sobie przeżyć.
– Za żadne skarby bym się do niego nie zbliżyła. On jest… jest…
– Wielką zimną rybą, tak?
– Właśnie!
– Andy chyba tego nie przeżyje, kiedy dowie się o wszystkim – z westchnieniem powiedziała przyjaciółka. – Mam nadzieję, że Wentworth Carson nie jest zawzięty, bo w przeciwnym razie biedaczyna znajdzie się na bruku.
– Co go podkusiło, żeby stroić sobie żarty z takiego faceta? – zastanawiała się Amy. – Nie dość, że nie ma za grosz poczucia humoru, to jeszcze nie obchodzi dzisiaj urodzin!
– Może Andy o tym nie wiedział – usprawiedliwiła go Marla, popatrując przepraszająco na koleżankę.
W nobliwym biurowym kostiumie, z włosami zwiniętymi w gładki węzeł, Amelia w niczym nie przypominała uwodzicielskiej tancerki.
– W każdym razie stokrotne dzięki za przysługę. – Marla ucałowała ją impulsywnie. – Pociesz się, że Andy będzie miał za swoje.
– Mam nadzieję. Powiedz mu, że ostatni raz tak się dla niego poświęcam – rzuciła Amy, zmierzając do drzwi.
Przez całą drogę do domu nie mogła się pozbyć myśli o Wentworcie Carsonie. Ten wielki sztywniak musiał być najgorszym kochankiem świata, skoro nie był zdolny nawet do pocałunku! W ogóle nie miał ochoty go odwzajemnić! Mimowolnie zaczerwieniła się, przypominając sobie twardość jego zaciętych ust. I nagle przyszło jej do głowy, że musi być bardzo samotny.
Kiedy dotarła do siebie i znalazła się w małej kuchni, włożyła fartuch i zaczęła przygotowywać sałatkę z tuńczyka. Wynajmowała domek w osiedlu niedaleko plaży. Choć skromny, dawał poczucie niezależności. Właściciele, przemili państwo Kennedy, mieszkali tuż obok i mogła na nich liczyć w każdej potrzebie. Ich kocur, puchaty syjamopers Khan, odwiedzał ją, gdy tylko zwęszył, że ma na obiad kurczaka. Kiedy sałatka była już prawie gotowa, nagle odezwał się dzwonek u drzwi. Amy drgnęła zdumiona. Nikt jej nie odwiedzał oprócz Marli, ale ta praktycznie każdy wieczór spędzała z narzeczonym, natomiast państwo Kennedy nigdy nie składali jej niespodziewanych wizyt. W końcu uznała, że to najprawdopodobniej agent reklamowy, i z niechęcią ruszyła otworzyć, zastanawiając się, jak najszybciej się go pozbyć. Otworzyła drzwi na długość łańcucha, ostrożnie zerknęła w wieczorną ciemność… i znalazła się twarzą w twarz z najbardziej znienawidzonym człowiekiem.
Błękitne oczy Amy zalśniły w mroku jak sztylety.
– Nie daję prywatnych przedstawień – poinformowała Wentwortha Carsona.
– I dzięki Bogu – odparł. – Otworzy pani wreszcie te drzwi? Czy mam je wyważyć?
Boże, ten potwór zdawał się rozsadzać ramionami framugę! Wystarczy, żeby naparł mocniej, a państwo Kennedy wymówią jej mieszkanie z powodu dewastacji…
Z irytacją zwolniła łańcuch i wpuściła nieproszonego gościa. Ubrany był w modną granatową marynarkę, białe spodnie i białą, rozpiętą pod szyją koszulę, uwydatniającą opaloną szyję. Wyglądał zupełnie inaczej niż przed południem w biurze. Zbyt pociągająco jak na przysłowiową zimną rybę. To spostrzeżenie spotęgowało irytację Amy.
On natomiast ogarnął taksującym wzrokiem jej zgrabną sylwetkę w luźnej koszuli w niebieskozielono-złote wzory, bose stopy, włosy spięte w niedbały węzeł i twarz bez śladu makijażu.
– Czy pani Amelia Glenn? – zapytał, jakby nie dowierzał własnym oczom.
– Co ja słyszę, panie Carson, pan nie jest czegoś pewny? – odparowała z wymuszonym uśmiechem.
– Wygląda pani o wiele poważniej.
– Chciał pan zapewne powiedzieć, że wyglądam starzej. W końcu mam już dwadzieścia osiem lat. Mogłabym być pańską córką, prawda? – zapytała słodko.
– Mam czterdzieści lat.
– Czyli tylko dwanaście lat różnicy – poprawiła się skwapliwie. – Mimo to poczułam się dużo młodziej.
Popatrzył na nią wilkiem i wepchnął ręce w kieszenie. Zastanawiała się, czy w ogóle zdolny jest do uśmiechu.
– Pani Sayers powiedziała mi, że nie pracuje pani dla niej.
– Zgadza się. – Amy zawróciła do kuchni. – Zapraszam na sałatkę z tuńczyka, jeśli pan lubi – rzuciła przez ramię.
Wszedł do środka i usiadł na krześle przy kuchennym stole.
– Zastanawiam się, czy to przejaw typowej gościnności Południowców, czy może po prostu wyglądam na niedożywionego?
– Niedożywiony? – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Szybko bym zbankrutowała, gdybym musiała płacić pańskie rachunki za jedzenie!
– Muszę się poważnie ograniczać – przyznał szczerze – ale i tak, gdybym nie wypacał nadmiaru kalorii w siłowni, wyglądałbym już jak chodząca beczka piwa.
Parsknęła niepohamowanym śmiechem, a potem się zaczerwieniła.
– Przepraszam…
– Nie szkodzi. Więc gdzie pani pracuje?
– Jestem maszynistką w firmie sprzedającej sprzęt rolniczy. – Gdy krzaczaste brwi Wentwortha uniosły się w zdumieniu, dodała szybko: – Mówię szczerą prawdę. Czyżbym wyglądała na kogoś innego?
Na jego ustach pojawił się skurcz, który przy odrobinie dobrej woli można by uznać za uśmiech.
– Prawdę mówiąc, oczekiwałem bardziej oryginalnego zajęcia – skomentował.
– W szkolnych latach pomagałam w zakładzie poligraficznym moich rodziców, a potem zaczęłam pracować jako maszynistka. Moim najbardziej egzotycznym wyczynem był dzisiejszy występ na prośbę Marli.
– Skoro już o tym mówimy, Andy Dedham zaczął u mnie pracę miesiąc temu. – Carson przysunął sobie talerz i z apetytem zaczął pochłaniać tuńczyka. – Jeszcze mnie dobrze nie zna, ale z radością mu to ułatwię. Mam zamiar zrewanżować się, i to z pani pomocą. Oczywiście musi pani wystąpić w tym samym kostiumie.
– Co?! – Po tym okrzyku Amy zamarła
– Jego matka pochodzi z Bostonu. Należy do tych szlachetnych wdów, które szczycą się nieposzlakowaną opinią i prezentują nienaganne maniery. Raz w miesiącu przyjeżdża tutaj i zabiera synalka do La Pierre na wytworną kolację – wyjaśnił Carson, niedbale bawiąc się filiżanką.
– O nie! Tylko nie to! Takie eleganckie towarzystwo… Marla nigdy mi nie wybaczy.
– A gdzież się podział pani awanturniczy duch, panno Glenn?
– Schował się pod stołem. W żadnym wypadku tego nie zrobię – oznajmiła urażonym tonem.
Zadumał się na moment, przy okazji kontemplując jej wydęte wargi.
– A gdybym tak ja przysłał pani do pracy seksownego tancerza? – zapytał przymilnie.
– Och, błagam, tylko nie to! – zawołała przerażona. – Mój szef, pan Callahan, z miejsca by mnie wylał!
– Rzeczywiście wylałby panią? – Wargi Wentwortha rozchyliły się w leniwym uśmiechu.
– Nie zrobi mi pan tego! – wykrzyknęła.
– No cóż, Kleopatro, zrób się na bóstwo i zjaw się w La Pierre jutro o siódmej wieczorem. Kiedy wejdziesz do środka, spytaj o Carlosa. Wszystko będzie już umówione. A jeśli nie… – zawiesił głos, mierząc ją bezlitosnym spojrzeniem – to pojutrze złoży pani wizytę w biurze atrakcyjny mięśniak odziany jedynie w skąpe slipki.
– Nie przeżyję tego! – Kryjąc twarz w dłoniach, załkała rozpaczliwie. Najgorsze było okropne poczucie bezsilności.
– No, no, cóż za przewrotność… A z takim zapałem odegrała pani swoją rolę.
– Przecież panu nie zaszkodziłam, to był niewinny żart – wyszeptała.
– To prawda – przyznał, rozpierając się swobodnie na krześle, aż zatrzeszczało oparcie. Wentworth emanował niebezpiecznie pociągającą pewnością siebie, poczuciem męskiej siły i brutalnym urokiem.
Nie mogła oderwać wzroku od wycięcia rozchylonej koszuli, z którego wyglądała owłosiona pierś. Był najbardziej seksownym mężczyzną, jakiego spotkała. Wszyscy inni wydawali się przy nim wątłymi mięczakami.
Uniósł ciemne brwi i popatrzył na nią z błyskiem w oku.
– Czyżbym fascynował panią, panno Glenn? – zapytał z nutą rozbawienia w głosie. – A może szuka pani na moim ciele odpowiedniego miejsca, by wbić sztylet?
– Zero fascynacji, a żądza mordu… być może. – Bojowo zadarła podbródek. – A przy okazji zastanawiam się, jakim cudem krzesło nie załamało się jeszcze pod ciężarem pańskiego cielska.
Roześmiał się cicho i gardłowo, nie spuszczając z niej pełnego aprobaty spojrzenia. Miała ochotę zerwać się i uciec, lecz zamiast tego uprzejmym gestem podsunęła mu kanapki.
Gdy wziął jedną i zaczął uważnie oglądać, spytała:
– Szuka pan czegoś?
– Tak, arszeniku – odparł bezczelnie.
– Niestety, ostatnią porcję zużyłam na kierowcę autobusu, który wysadził mnie o kilometr za moim przystankiem – odparła rozbawiona. – Niestety są nieszkodliwe, może pan jeść bez obaw.
– Nawet niezłe – pochwalił, pochłaniając wielki kęs. – Nie wiedziałem, że tuńczyk może tak smakować.
– Jest macerowany w soku z gruszek. Mam ten przepis od ojca. To tata gotuje w domu, bo mama potrafi tylko przypalić wodę.
– A co robi pani mama?
– Pomaga ojcu robić skład w drukarni. Jest w tym bardzo dobra i umie sobie radzić z klientami, ale słaba z niej gospodyni. Musiałam wcześnie nauczyć się gotować, inaczej umarłabym z głodu. – Skończyła kanapkę, pociągnęła łyk kawy i spytała uprzejmym tonem: – A pan od dawna zajmuje się budownictwem?
– Odkąd pamiętam. – Wzruszył potężnymi ramionami. – Moi rodzice umarli, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Wychowywała mnie babcia. Często powtarzała, żebym robił w życiu tylko to, co lubię. Uznałem, że najbardziej lubię budować to i owo. – Uśmiechnął się. – Zmusiła mnie więc, żebym zadzwonił do kuzyna, który był architektem, i zapytał go bez żadnych wstępów, czy może znaleźć dla mnie pracę. Był tak zaskoczony, że z punktu mnie zatrudnił. Pracowałem u niego i jednocześnie studiowałem. Kiedy zrobiłem dyplom, zostałem jego wspólnikiem. – Westchnął ze smutkiem. – Nie miał bliskiej rodziny, a z krewnych uznawał tylko mnie. Po jego śmierci okazało się, że zapisał mi firmę. Udało mi się tak bardzo ją rozwinąć, że stała się dla mnie zbyt wielka. Muszę wykłócać się z radą nadzorczą o każdą najprostszą decyzję.
– Jak dobrze, że jestem tylko biurową płotką – skomentowała Amy. – Nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli.
– A ja to lubię – odparł z uśmiechem. – Kocham wyzwania. Dzięki nim czuję, że żyję.
Przyglądała mu się uważnie przez długą chwilę, nawet nie próbując ukryć, że jest bardzo zaintrygowana. Ciekawe, pomyślała. W jego wieku przydałaby mu się raczej rodzina niż kariera…
– Hej, niech pani powie wreszcie, o co chodzi! – niecierpliwie przerwał milczenie.
Wyprostowała się na krześle, jakby poczuła dotyk męskich dłoni, nagle świadoma swojej nagości pod cienką bluzą.
– Zastanawiałam się, dlaczego się pan jeszcze nie ożenił.
– Ponieważ nie chcę się żenić. – W jego oczach pojawił się niemiły błysk. – A pani może myśli, że już się do tego nie nadaję? Zapewniam, że się pani myli – dodał sucho i sięgnął po filiżankę, by wysączyć ostatni łyk kawy. – To co, pójdzie pani jutro do La Pierre, czy mam dzwonić po mięśniaka? – zapytał, wstając.
– Dobrze już, pójdę. – Westchnęła z rezygnacją. – Ale nigdy panu tego nie wybaczę! – syknęła mściwie.
– Akurat tym najmniej się przejmuję. Więcej już się nie zobaczymy. Dziękuję za kolację.
Odprowadziła intruza do wyjścia, ciesząc się, że wreszcie się go pozbędzie. Rozczarowała się jednak, bowiem Wentworth Carson odwrócił się, ujął jej twarz w wielkie dłonie i zmusił ją, by spojrzała mu w oczy.
– Należy ci się coś na pożegnanie… – szepnął, a potem zaatakował jej wargi twardym, gorącym pocałunkiem, szybko i wprawnie docierając do ciepłego wnętrza.
Błyskawicznie uległa, z bijącym sercem przechodząc na stronę wroga. Całowała się już kilka razy, ale nigdy w taki sposób. Drżąc, z przymkniętymi oczami i dłońmi zaciśniętymi w pięści, marzyła, by ta niesamowita chwila trwała wiecznie. Nawet nie dotknął jej ciała, lecz sam smak twardych warg sprawiał, że delektowała się Wentworthem Carsonem z całą siłą pożądania, które obudziło się w niej po raz pierwszy w życiu.
Nagle uniósł głowę i ostro spojrzał w jej przymglone, nieprzytomne oczy.
– Ty mała oszustko – powiedział cicho. – Teraz już wiem, na co się porwałaś w moim biurze. Przecież nawet nie wiesz, jak to się robi!
Miała już na końcu języka słowa: „To mnie naucz!”. Jeszcze chwila, a zarzuciłaby mu ręce na szyję, lecz w ostatnim momencie przyszło opamiętanie.
Odsunęła się od niego. Owszem, cała drżała, ale nie umknęła wzrokiem.
– Już skończyłeś? – spytała, przeciągając palcami po spieczonych wargach.
– Tak. – Na jego surowej twarzy błąkał się cień uśmiechu. – Życie sprawia nam niespodzianki. Szkoda, że nasze ścieżki się rozchodzą. Z chęcią udzieliłbym ci kilku lekcji. Dwudziestoośmioletnia i jeszcze niewinna. Doprawdy, interesujący przypadek – stwierdził z błyskiem w oku.
– Lepiej zostaw mnie w spokoju i zajmij się dużo ciekawszymi problemami budownictwa. Zrobię ci tę parszywą przysługę, a ty trzymaj swojego ekshibicjonistę z daleka od mojego biura. Nie mam zamiaru stracić pracy – niemal wykrzyczała mocno rozeźlona.
– Jutro o siódmej – przypomniał, rzucając jej od drzwi ostatnie taksujące spojrzenie. – A swoją drogą, lepiej byś zarabiała jako egzotyczna tancerka – dodał. – Masz najpiękniejsze ciało, jakie widziałem.
Jeszcze długą chwilę stała na progu, patrząc w mrok. Zimna ryba! Już raczej uśpiony wulkan…
Tytuł oryginału:
After the Music; Love by Proxy
Pierwsze wydanie:
Silhouette Books 1986, 1985
Opracowanie graficzne okładki:
Robert Dąbrowski
Redaktor prowadzący:
Grażyna Ordęga
Korekta:
Władysław Ordęga
© 1985,1986 by Diana Palmer
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 1999, 2014
Opowiadanie W pułapce ukazało sie poprzednio pod tytułem Muzyka miłości.
Opowiadanie Niewinny żart ukazało sie poprzednio pod tytułem Specjalista od miłości.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited.
Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-238-9534-3
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com