Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zoe to nieco wycofana nastolatka. Po trudnym dzieciństwie, odcinając się od uzależnionej od narkotyków matki oraz rozpuszczonej siostry bliźniaczki, stara się ułożyć sobie na nowo życie w obcym mieście. We wszystkim pomaga jej ciotka Sally oraz ekscentryczna kuzynka Diamond. To właśnie dzięki niej poznaje nowych, zaskakująco różnych ludzi, których łączy jedno – dawna słabość do narkotyków. I chociaż z początku wydają się dość wyrozumiali co do inności staroświeckiej Zoe, to z czasem, mimo zaliczonych prób, które są warunkiem przyjęcia do elitarnej grupy, zdradzają swoje podłe zamiary.
Jak poradzi sobie Toddler w nowym życiu? Czy da szansę miłości, która od początku wydaje się skreślona? Jakie próby przygotował dla niej los?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Karolina Wilchowska, 2023Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2024All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Mikulska
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Vadi Fuoco/Shutterstock
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree.com
Ilustracja na 2 stronie: Obraz Michaela/Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-458-1
Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
Epilog
1
Brzęk komunikatora – piskliwy sygnał zapowiadający kolejne powiadomienie – zmusił mnie do uczynienia kroku w stronę biurka. Następnie subtelny obrót ze stertą ubrań w ręku, pochył w stronę komórki i szeroki uśmiech na moich ustach.
Tak! No w końcu się odezwał, pomyślałam.
Jednym palcem, dość zgrabnie przejechałam po porysowanym ekranie smartfona, robiąc to jednak zbyt szybko. Dlaczego? Niestety, mój przedpotopowy sprzęt wart zaledwie kilka marnych dolarów, zarobionych na sprzedaży surowców wtórnych, miewał opóźniony zapłon. Zaklęłam, próbując po raz kolejny odblokować telefon, który w końcu zareagował: widok tapety ucieszył mnie jak małe dziecko zabawka. Kliknęłam migającą ikonkę aplikacji „FwoF” – zielony dymek z zaciemnioną twarzą mężczyzny w kapeluszu.
W erze Facebooka, Instagrama czy Tweetera prywatność praktycznie nie istniała, z wyjątkiem właśnie tej cudnej aplikacji. „FwoF” to skrót od nazwy „Friend without face” czyli „Przyjaciel bez twarzy’’. Z założenia zakładała zawieranie przyjaźni bez pokazywania swojego wizerunku fizycznego. Strona główna pełna wspaniałych postów – życzeń miłego dnia czy dzielenia się dobrymi lub złymi wieściami – zachęcała do pisania. Ludzie się poznawali, mogli bez problemu podzielić swoimi sekretami i nikt nie oceniał ich po wyglądzie. Dzięki filtrowi można było znaleźć przyjaciół z podobnymi zainteresowaniami, mieszkających w okolicy, a że nie było imion i nazwisk, wszystko działo się anonimowo, dodając tajemniczości. Przykład? Osoba z Nowego Jorku o pseudonimie Miriam podzieliła się z nami wiadomością o ciąży. Były gratulacje, życzenia powodzenia, jednak gdy dodała, że rodzina nie podziela jej szczęścia, nikt ich nie potępiał. Przecież w teorii nie znaliśmy osobiście Miriam z Nowego Jorku. Z jednej strony to fajne, bo równie dobrze ktoś przedstawiający się Joker1234 może być samym prezydentem! Uwielbiałam to. W końcu mała, zakompleksiona Zoe mogła być sobą, LittleGrey17. Kompan, którego poznałam na forum, przedstawiał się jako Prophet99. Od roku pisaliśmy ze sobą, poznawaliśmy sekrety. Oczywiście nie wszystkimi dzieliliśmy się na ścianie głównej. Wiele pozostawało między nami.
Prophet 99: Jak przeprowadzka? 🏡Gotowa na nowe?
Ja: Przerażona 😱, ale szczęśliwa😁😁
Odłożyłam telefon na jasny blat biurka. Ustawione pod skośną ścianą – mieszkałam na przystosowanym poddaszu – było nowe, ze śliczną, żółtą lampką. Widok z okna nad nim wychodził na gęsto rosnący las, tuż przy piętrowym domku mojej ciotki Sally. Kołyszące się drzewa poruszał coraz mocniej hulający wiatr, a chwilę potem niebo pociemniało, zapowiadając rychłą burzę. Ten obraz hipnotyzował. Trudno było oprzeć się pokusie otwarcia okna i skoku w zieloną gęstwinę. Tę jednak dość makabryczną fantazję przerwał mi po raz kolejny pisk komunikatora.
Prophet99: Tak trzymaj. Przynajmniej teraz wiem, że będziesz mieszkała gdzieś w mojej okolicy😁😁
Ja: Ta twoja ukochana Wirginia Zachodnia jest zimna! Zaraz będzie padać🌧️🌧️
Prophet99: Gdzie? U mnie świeci słoneczko☀️. Zmarzluch! Przyzwyczaisz się, little❤️
Ja: Zobaczymy!
Nim odczytałam kolejną wiadomość, rozległo się pukanie do drzwi po mojej prawej. Odwróciłam się w tamtą stronę i na ułamek sekundy zastygłam w bezruchu. Ta sytuacja była dla mnie niejakim zaskoczeniem. Mieszkając poprzednio z matką i siostrą bliźniaczką w kawalerce, z paskudną kuchnią we wnęce oraz łazienką w holu, nie byłam kompletnie przyzwyczajona do gości. Jako typowy odludek żyłam przyjaźnią z Internetu oraz nauką. To dlatego wyjechałam z Kalifornii do Wirginii Zachodniej. W swoich rodzinnych stronach nie miałam możliwości rozwoju, przede wszystkim ze względu na warunki domowe. Matka imprezowała, niekoniecznie dobrze się nami zajmowała, a co gorsza, moja siostra Chloe poszła w jej ślady. Zabawa stała się dla nich stylem życia, a ja postanowiłam być kimś. Z pomocą ciotki Sally, siostry mojego nieżyjącego ojca, postarałam się o stypendium na college’u niedaleko jej rodzinnego Weston. Naukę na West Virginia Wesleyan College miałam zacząć od pierwszych dni września wraz z Diamond, córką mojej ciotki. To właśnie ona pukała zawzięcie do białych drzwi z witrynką na górze. Weszła, nie czekając dłużej na moją odpowiedź. Typowa dziewczyna-punk miała słodkie, cukierkowo-różowe włosy zarzucone na ramię, z jednej strony zgolone na zero. Niebieskie niczym niebo oczy podkreślał mocny, czarny make-up. Jeżeli na trójkątnej twarzy znajdowały się jakiekolwiek przebarwienia lub piegi, to wszystkie skrzętnie przykrywał biały puder, który podkreślał bladą cerę. Anemicznie chuda w butach na platformie, długich aż do ud, stanęła, opierając się o ościeżnicę drzwi. Skórzana kurteczka pasowała do błyszczącej mini, ledwo zasłaniającej tyłek. Mlaskała przeokropnie, żując zawzięcie balonówę. Zrobiła balona, wystrzelił, a po chwili długim, chudym palcem z czarnym paznokciem, wyjęła gumę, rozciągając i owijając dookoła tipsa.
– Rozpakowana? – zapytała i wepchała gumę do warg umalowanych czarną szminką. Nad lewym kącikiem ust ujrzałam wyrazisty, dorysowany pieprzyk.
– Jeszcze nie.
– To rusz dupę, bo za pół godziny wychodzimy.
– Gdzie?
– Gdzie, gdzie? Zobaczysz. Tylko się przebierz z tego wieśniackiego sweterka.
– To ciasteczkowy potwór. – Wskazałam, rozciągając szary sweter z niebieską postacią.
– I ty niby masz osiemnaście lat i pochodzisz z Kalifornii? Matko, co za wieś – warknęła niezadowolona, odwracając się w lewo, po czym wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. – Pół godziny! – zawołała zza nich pewnym tonem.
Zapewne miała rację, bo w sumie nie pasowałam do jej szalonego image’u zbuntowanej punkówy. Chociaż trudno w to uwierzyć, ale ona również, jak ja, zaczynała edukację na kierunku nauk ścisłych – chemia i biologia. Różniła nas jednak dalsza specjalizacja: ja chciałam zostać laborantem, ona pielęgniarką. Ciocia Sally liczyła, że wzajemnie się uzupełnimy, Diamond się uspokoi, a ja w końcu otworzę. W sumie też trochę na to liczyłam, ponieważ lata spędzone w patologicznych warunkach odebrały mi pewność siebie. Patrzenie na przewijających przez łóżko mamy mężczyzn, którzy co i rusz ją odwiedzali, skutecznie obrzydziło mi facetów. Jęki i sapanie podczas współżycia, czasem niechciany dotyk, to wszystko sprawiło, że zamknęłam się w sobie. Ciotka Sally latami starała się o adopcję mnie i siostry, ale sąd nigdy nie widział powodu, aby przyznać jej prawa do opieki. A szkoda. Wtedy z pewnością moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Uniknęłabym sytuacji, o których wolałam nie pamiętać.
Moje zgrabnie poskładane ubrania włożyłam do garderobianej szafy tuż przy drzwiach. Rozsuwana z lustrem pasowała do kompletu z łóżkiem oraz do biurka, o którym wspomniałam wcześniej. Ciocia chciała stworzyć mi chociaż namiastkę stabilizacji i normalności, przygotować do dobrego wkroczenia w dorosłe życie. Pracowała w prywatnej klinice chirurgii plastycznej, która należała do jej drugiego męża, Rogera Ormenau. Nie był biologicznym ojcem Diamond, ale dogadywali się. Ciemnoskóry, dobrze zbudowany, a przede wszystkich wykształcony pan doktor, zajął się nimi, budując solidną, kochającą się rodzinę.
Ja: Wychodzę😃. Diamond nie podoba mi się mój twarzowy strój😈😈
Prophet99: A co masz na sobie?🤔🤔
Ja: Szary sweter z potworem ciasteczkowym i zielone dresy🤭🤭
Prophet99: O mój Boże! Dziewczyno, ściągnij to i załóż mini.🤩😍
Ja: Zapomnij. Co najwyżej dżinsy i T-shirt.
Prophet99: Nudziara. 😝😝 Jak tak dalej pójdzie, to do końca życia dziewicą zostaniesz.
Ja: Ja czekam na księcia z bajki🤴.
Prophet99: Żaden książę księżniczki-obdartusa nie weźmie.
Ja: Obrażasz mnie😠😟
Cisnęłam telefonem w żółtą pościel, siadając tuż obok. Westchnęłam ciężko, bo w sumie zrobiło mi się przykro. Uwagi na temat mojego ubioru są słuszne, ale w czeluściach mojej nowej szafy nie znalazłam nic ciekawszego. Szkoda, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak wygląda Diamond. Ciekawe, jakby skomentował jej strój? Kimkolwiek był Prophet99, nie mogłam być na niego zła. Uwagi mogły, lecz nie musiały boleć, ale robił to dla mojego dobra. Jednakże nie miałam zamiaru zakładać mini. Gdziekolwiek chciała mnie zabrać Diamond, wolałam nie prowokować wyglądem. Ona swoim przyciągała wystarczająco dużo uwagi, ja wolałam pozostać w cieniu.
Prophet99: Little, nie złość się😘😘!
Ja: Nie jestem zła na ciebie, tylko na siebie. Moje zacofanie jest straszne😱😱.
Prophet99: To fakt👍. Ale może ta przeprowadzka dobrze ci zrobi. Otwórz się i zaszalej!🤪🤪
Ja: Już ci kiedyś pisałam, że jak nie znajdę męża do trzydziestki, to wyjdę za ciebie👰💒
Prophet99 Faktycznie, pamiętam. Obawiam się, że nie spełnię twoich oczekiwań👹🤓🤡
Ja: Pożyjemy – zobaczymy.😘
Takie konwersacje mogły trwać w naszym przypadku nawet godzinami. Zwykle pisaliśmy wieczorami, gdy pozwalały na to różnice czasowe. Teraz w końcu i ja przeniosłam się do Wirginii Zachodniej, skąd jest Prophet99. Kto wie? Może wkrótce poznamy się na żywo?
2
Moja odrobinę szalona kuzynka czekała już na mnie przed domem. Wysoki, ciemnobrązowy, wybudowany na skraju lasu, lekko na uboczu Weston, nie wyróżniał się niczym na tle innych. Powstał kilka lat wcześniej, ale dopiero niedawno doczekał się zagospodarowania poddasza. Miałam tu urzędować przez kolejne cztery lata, do ukończenia szkoły. Obity drewnem, z szerokim podjazdem od strony frontu opierał się wiatrowi, który hulał już na dobre. Z każdą chwilą panoszył się bardziej, rozchlapując krople ze stojącej na środku podwórka fontanny. Tworzyła coś na kształt ronda. Fikuśny aniołek wylewał wodę z dzbana, wprost do sadzawki pełnej biało-różowych lilii. Ułożone dookoła niej kolorowe kamienie, tworzyły mozaikę ładnie komponującą się z nowoczesnym budynkiem z szerokim wejściem. Podparte na dwóch słupach zadaszenie ganku, porastał czerwieniejący już winobluszcz. Cały teren monitorowały wszechobecne kamery, a otaczał go wysoki, metalowy płot. Grunt to bezpieczeństwo.
Szłam krok w krok za pewną siebie Diamond, która stukała wysokimi obcasami o kamienie, nie odrywając jednocześnie wzroku od telefonu. Wybrała do kogoś numer, informując, że już idziemy. O dziwo nie skomentowała mojego stroju, zwyczajnie zignorowała go, zapewne uznając, że lepsze dżinsy oraz biały top z napisem „Warzywa są cool” niż mój domowy sweterek, z którego raczyłam wyskoczyć. Całość dopełniała skórzana kurtka, dzięki której mimo wichury nie marzłam.
Lubiłam siebie taką, jaka zawsze byłam: skromna, zwyczajna nastolatka, nieudająca kogoś innego. Zawsze uśmiechnięta, mimo strat, jakich doznałam czy przykrych przeżyć w dzieciństwie. Tylko słabi nie potrafią cieszyć się z chwil, które daje nam los, a silni czerpią z nich całymi garściami.
Przez część drogi trwała nieprzyjemna cisza. Gdzieś w kościach czułam, że ten wypad nie pozwoli mi poznać nikogo fajnego. Jeżeli znajomi Diamond byli jej pokroju, byłam pewna, że już po mnie. Zapewne zjedzą mnie żywcem, potraktują z góry i z moją kuzynką na czele wyśmieją. Mimo to musiałam z nią iść, na prośbę mojej kochanej cioci Sally.
– To dokąd idziemy? – zagaiłam, gdy znacznie oddaliłyśmy się od domu.
– Do „Pustelnika”.
– A co to takiego?
– Takie fajne miejsce, stary magazyn, gdzie siedzimy całą paczką, grając w chińczyka i pijąc colę.
– Serio? – wymamrotałam, zaczesując za ucho niesforny, kasztanowy loczek.
– Kur… – Urwała w połowie, podnosząc zdegustowana ręce. – No jasne, że nie. Na browar idziemy.
– Nie masz dwudziestu jeden lat.
– I co z tego? Jezu, Zoe, jaka ty zacofana jesteś. Niby Kalifornia taka do przodu, a jednak ty jakby wciąż w średniowieczu.
– Już tak po mnie nie jedź. Dla mnie to coś nowego.
– To się otrząśnij, dzieciaku. Jak mi narobisz siary wśród znajomych, to obiecuję, że wrócisz na to swoje zadupie, po drugiej stronie kraju. Idziesz ze mną, bo matka kazała mi zabierać cię ze sobą.
– Domyślam się, że z własnej, nieprzymuszonej woli nie wzięłabyś mnie – burknęłam, czując się jakość wewnętrznie smutna.
– Brawo, geniuszu. Bez smętów, Zoe. O twojej patologii nikt nie będzie miał ochoty słuchać. Jak będziesz przymulać na temat trudnego dzieciństwa bez pytania, osobiście ci przywalę.
– Ok, jasne.
Diamond nie słynęła z delikatności. Jej cięty język kompletnie nie pasował do zawodu, który sobie wybrała. Ciężko było uwierzyć, że w ciągu kilku najbliższych lat jest szansa, że się zmieni. Mogłam jedynie westchnąć, odpisując Prophet99 krótką wiadomością: To będzie ciężka wyprawa😐.
Szurałam trampkami, trzymając niewielki dystans za Diamond, która kilkadziesiąt metrów za bramą skręciła w prawo. Wyjeżdżona, leśna ścieżka ciągnęła się daleko w las jakby w nieskończoność. Demoniczny szum drzew zapowiadał burzę. Błysk, a potem grzmot, przy którym aż podskoczyłam, omal nie doprowadził mnie do zawału. Zbliżyłam się do towarzyszki, która nic sobie nie robiła z burzy.
– Zaraz nas trafi piorun.
– Nie pękaj. To las pełen drzew, a ty ledwo od ziemi odrosłaś. Piorun będzie wolał pizdnąć w jedno z nich, niż w ciebie, kurduplu.
– Odezwał się flaming na szczudłach – syknęłam, niespecjalnie podbudowana jej wyjaśnieniami.
– I tak masz się odzywać, jak ktoś cię zaczepi. – Pokiwała głową, nic sobie nie robiąc z mojej uwagi.
– A twoi znajomi też są tacy?
– Jacy?
– Kolorowi.
– Jacy?! – Aż odwróciła się w moją stronę, na moment odrywając wzrok od telefonu. – Jezu, Zoe, weź już lepiej milcz i dopytuj. Kolorowi. Czy ja wyglądam jak transwestyta na paradzie równości, o ile wiesz, co to jest?
Jak mam być szczera to tak, potwierdziłam w myślach, nie mówiąc jednak tego głośno.
Poszłam w ślady nieba – spochmurniałam. Schyliłam głowę, przez co kasztanowe loki zasłoniły moją okrągłą twarz. Szłam bezwolnie, szurając jasnymi trampkami. Zaczesałam niesforne włosy za uszy. Pierwsze krople deszczu spadły na moje piegowate, szczupłe dłonie, gdy zacisnęłam pod szyją kurtkę, chroniąc się przed porywistym wiatrem. Byłam drobna, ale miałam bardzo kobiecie kształty, pełne piersi, krągłe biodra, wąską talię, z tym że zawsze ukrywałam to pod workowatymi strojami. Nie czułam potrzeby eksponowania ciała, jednak byłam świadoma potencjału, jaki dostałam od natury. Przecież moja bliźniaczka, Chloe, wiecznie zakładała obcisłe ciuchy rozmiar S, do tego szpilki, a piegi na twarzy maskowała mocnym makijażem. Jedyne, czego nigdy nie poprawiała, to kręcone, kasztanowe włosy do łopatek. Moje były dłuższe, spięte w kucyk z puszczonymi z przodu pejsami, które co i rusz wpadały mi do oczu. Codziennie powtarzałam, że je zetnę i będzie spokój. Zawsze jednak na groźbie się kończyło.
– Tutaj – powiedziała Diamond, zatrzymując się przy wydeptanej ścieżce prowadzącej w las.
– Żartujesz? Mam się przeciskać przez krzaczory?
– Tak, masz się przeciskać przez krzaczory – powtórzyła z irytacją, nic nie robiąc sobie z mojej wściekłości.
Weszła na dróżkę jako pierwsza, pewnie mknąc przed siebie. Trzask suchych gałązek pod jej butami brzmiał jak łamanie kości. Kolejny błysk i bliski grzmot ponagliły mnie, aby nie zostawać w tyle. Wskoczyłam żwawiej, niż się spodziewałam, idąc w ślady Diamond. Nie odrywając wzroku od ekranu komórki, pisała SMS, a cienkie gałązki zahaczały o jej ubrania. Z ogromną ulgą dojrzałam w końcu wspomnianego przez nią wcześniej „Pustelnika”. Poobdzierany z zielonej farby, w niektórych miejscach zachował jeszcze jej śladowe ilości. Betonowy magazyn stojący pośród drzew, przypominał miejsce zbrodni. Eternit na dachu połatany był arkuszami blachy, dookoła rosły gęste krzaki. W jedynym oknie z potłuczoną szybą ujrzałam twarz jakiejś dziewczyny w czapce. Schyliła się natychmiast, zupełnie jakby powiadamiała resztę o przybyciu Diamond. Moja kuzynka dzielnie weszła na betonową łatę, gdzieniegdzie porośniętą mchem, która była zapewne pozostałością wjazdu do opuszczonego magazynu. Budynek długości dziesięć i szerokości sześć metrów, prawdopodobnie jako jedyny ostał się w całości. Od jego tyłu odstawał murek pomalowany sprayem. Przyjrzałam się gęstwinie zieleni i podrośniętych drzewek. Wyrastały między starym fundamentem magazynu, który został zburzony kilkanaście, może nawet dwadzieścia lat wcześniej. Całość musiała dawniej tworzyć dość pokaźną bazę.
Diamond pociągnęła mnie ze sobą i razem podeszłyśmy do drzwi budynku. Na przegniłym drewnie jedynie na jednym haczyku wisiała tabliczka z napisem „Biuro”. Przekrzywiona, zahuśtała się podczas otwarcia, lecz mimo to nie odpadła. W progu dało się słyszeć rockową muzykę oraz głośne śmiechy. Weszłam zaraz za kuzynką, nie wiedząc, czego się tak naprawdę spodziewać. W powietrzu czuć było wilgoć oraz duszący dym papierosów i ostry alkoholu. O dziwo, miejsce było dość przyjemnie urządzone. Pod wymalowaną graffiti ścianą stał narożnik, obok stolik, na którym walały się butelki z piwem, pod nim skrzynka z tą samą zawartością. Naprzeciw wejścia ustawiono dwa podziurawione fotele w kolorze zgniłej zieleni. Te rzeczy z pewnością pochodziły z domu któregoś z tych dzieciaków, o czym informowała metka przy meblu z logo znanej i drogiej firmy. Takich cacek nie znajduje się na śmietniku. Pod oknem stał prostokątny stolik. Dookoła trzy krzesła – każde inne.
Paczka Diamond mocno mnie zaskoczyła. Pięć zupełnie różnych osobowości, z czego tylko jedna, tak samo punkowa jak ona. To Derrick, jej chłopak, który jako pierwszy podszedł, by się przedstawić. Niebieski irokez, skórzana kamizelka na gołym anemicznym torsie, mogły pociągać jedynie ją. Długie nogi w za ciasnych spodniach, obowiązanych w pasie i po bokach łańcuchami, zapewne utrudniały mu stawianie normalnych kroków. Pokazywał na resztę przyjaciół ręką z tatuażem czaszki oraz paskudnego skrzydlatego potwora o czerwonych oczach. Tak mocno przykuł moją uwagę, że nie byłam w stanie skoncentrować się na tym, co mówi. Miał wadę wymowy. Dało się wychwycić, że nie do końca wyraźnie mówi „r”, co poniekąd dodawało mu uroku. Kompletnie to ignorowałam, próbując spamiętać resztę, co na szczęście udało mi się bez problemu. Dziewczyna przy stoliku, którą widziałam wcześniej w oknie, to Ana. Na głowie nosiła czarną czapkę-smerfetkę, spod której wystawały proste kosmyki tego samego koloru. W dużym, okrągłym nosie miała kolczyk jak krowa, zapewne komplet z tymi po obu stronach wydętej, dolnej wargi. Czerwona szminka pasowała kolorystycznie do sięgającej do pępka koszulki Nirvany z krótkimi rękawami, które wyglądały jakby je ktoś urzępolił tępym nożem. Białe szorty z wysokim stanem podkreślały krągłości. Była przy kości, ale wyglądała całkiem apetycznie. Na nogach nosiła trampki z cholewką aż do kolan. Spojrzała na swoje – żółte i moje w tym samym kolorze. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, podając dłoń, przez co bransoletki na jej nadgarstku zabrzęczały aż miło. Ręka nosiła ślady po głębokich cięciach. Nie były świeże, pochodziły z różnych okresów jej życia. Szczerze mówiąc, nie przeszkadzało mi to, bo wbrew pozorom to z Aną tego czwartkowego wieczoru rozmawiało mi się najlepiej. Nieco wycofana tak jak ja, nie do końca pasowała do grupy pewnych siebie podstarzałych nastolatków.
W tej paczce znajdowała się również Lea, która siedziała na kolanach Ramona. Ona sama blondynka, mojego wzrostu, wstała chwiejnie, zapewne po kilku piwach. Odstawiła na wpół pustą butelkę i niepewnym krokiem, ze względu na niebotyczne obcasy, podeszła uściskać Diamond. Zaprosiła mnie, abym usiadła przy niej na narożniku i podzieliła się pierwszymi wrażeniami z pobytu w Weston. Mini spódniczka w kratkę do kompletu z gorsetem pokazywała za dużo. Gdy schyliła się po piwo dla Diamond, ujrzałam koronkowe figi, nawet jeżeli próbowałam tego nie zauważyć. Klapnęła ponownie na kolanach Latynosa i pocałowała go, śmiejąc się jednocześnie. Ramon kazał jej przystopować, bo noc jeszcze młoda. Zachichotała piskliwie i jak mała dziewczynka zaczęła przebierać nogami. Chłopak Lei wyglądał jak wyjęty z telenoweli. Długie brązowe włosy związane w kucyk, ciemne oczy, karnacja również. Lniana koszula oraz drogie dżinsy, do których dopasowano oryginalne obuwie, wskazywały, że pochodzi z bogatego domu. W towarzystwie był jeszcze Max. Siedział przy tym samym stoliku co Ana. Ciemnoskóry z dredami do łopatek, w kolorowej czapce przedstawiał idealny obraz człowieka-reagge. Koszulka z tzw. kurzą łapką symbolizującą pokój, miała manifestować jego przekonania. Popatrzył na mnie zza różowych, okrągłych okularków typu lenonki, po czym skinął głową.
– Hej, hej, świeże mięsko – zawołał pewnie, wstając i wyciągając do mnie ramiona. – Jakbyś szukała ciepłych ramion, moje zawsze są gotowe na czułe objęcia.
– To jakiś kiepski podryw? – spytałam zniesmaczona, nie wiedząc tak naprawdę, jak inaczej zareagować.
– Nie! Jestem człowiekiem pokoju i miłości. Kocham wszystkich i wszyscy kochają mnie.
– A on już zjarany? – Wskazała kciukiem Diamond, wciskając mi piwo do ręki.
– Jak widać – odparła Ana. – Usiądź człowieku pokoju i miłości, bo nam dziewczynę wystraszysz. Olej dziada. Na co dzień nie zgrywa takiego chojraka.
– Rozumiem – szepnęłam, wciąż nieco zmieszana.
Usiadłam na krześle tuż obok Any. Otwartą butelkę postawiłam na stół, co jakiś czas udając, że coś z niej upijam. Ten smak nie był mi obcy, aczkolwiek nie przepadałam za piwem. Wbrew pozorom jeszcze w Kalifornii, na obrzeżach mojego rodzimego Orange County, zdarzało mi się chodzić na podobne imprezy organizowane przez znajomych Chloe. Tam popijałam czasem piwo, dlatego przyswoiłam sobie sztukę udawania, że piję. Nie tyle nie chciałam czy się bałam, co nie zaprzyjaźniłam się ze smakiem goryczki. Po prostu mi nie pasowało. Z rozmów toczonych między znajomymi Diamond w „Pustelniku” wywnioskowałam, że ma dotrzeć jeszcze jedna osoba. Brakowało ich dowódcy imieniem Nate. Lea nazwała go kierownikiem zamieszania, Max przywódcą, bo podobno to on zawsze planował najlepsze zabawy. Strach, co mieli wtedy na myśli, mówiąc o tym tak swobodnie.
3
Około godziny siódmej wieczór, gdy burza rozszalała się już na całego, skrzypienie zbutwiałych drzwi przecięło chwilowe zawieszenie imprezy.
W progu oświetlonego pomieszczania, które zasilał generator, stanął chłopak. Nie! Mężczyzna! Rozpinając jasnobrązową bluzę z kapturem, przemokniętą do suchej nitki, ukazał biały T-shirt. Potrząsnął blond włosami, jakby chciał zrzucić z nich pająka. Cisnął na ziemię czarny plecak z logo Nike, na niego bluzę, klnąc na psią pogodę. W ciemnych spodenkach do kolan oraz oryginalnych, sportowych butach, podszedł, witając się ze wszystkimi. Dopiero na koniec zauważył, że w towarzystwie jestem ja.
– Kuzynka Diamond. Corey?
– Zoe – wymamrotałam, zawstydzona, bo nie czułam się swobodnie w jego towarzystwie.
– Wszystko jedno – mruknął obojętnym tonem, nieco mnie tym irytując.
Podszedł do skrzynki, szukając pełnej butelki piwa. Przerzucając jedną za drugą odnalazł w końcu jedną. Musiał być spragniony, bo połowa zawartości zielonego szkła zniknęła w kilka chwil w jego gardle.
Oparł się o stolik, chwilowo zastygając w bezruchu i dość wymownie obserwował mnie. Czułam to jego spojrzenie. Ukradkiem zerknęłam w jego stronę, zupełnie jakby jego ciemne oczy zmuszały mnie do tego.
– A więc, Toddler… – Zwrócił się do mnie, na co wszyscy zareagowali donośnym śmiechem.
– Jestem Zoe – mruknęłam zniesmaczona, bo doskonale wiedziałam, co oznacza to słowo, ale on – jakby na złość – zaczął wymieniać podobne określenia.
– Toddler, maluszku, dzieciaczku, kurdupelku… mogę tak w kółko.
– Nie drocz się z nią, bo zacznie płakać. – Diamond się zaśmiała.
– Dobrze, ok, rozumiem. Twoja koszulka to manifest? Walczysz w obronie warzywożernych?
– Nie rozumiem.
– Nie należysz do najbystrzejszych – mruknął. – Ten napis „Warzywa są cool’’ ma jakieś znaczenie?
– Jestem wegetarianką. Nie jem mięsa.
– Jaka humanitarna. Mięsko nie posmakowało w dzieciństwie?
– Badania naukowe potwierdziły, że ludzie jedzący głównie warzywa są inteligentniejsi niż przeciętny zjadacz steków.
– Tyle mądrości w tak małym ciałku. I co? Czujesz się od nas mądrzejsza?
– Odpuść jej, Nate – wtrąciła Ana.
– Nie, niech odpowie. Czujesz się mądrzejsza? – zapytał.
Podszedł do mnie.
Postawił butelkę z piwem na stoliku, a drugą, lekko opaloną rękę oparł o moje krzesło.
Gdy tak patrzył z góry, prosto w moją twarz, po prostu zabrakło mi słów. Jego urok osobisty, spojrzenie przeszywające do ostatniej żywej komórki mojego zesztywniałego ciała, hipnotyzowało. Moc jego spojrzenia czyniła mnie jeszcze mniejszą, czuła się niczym mysz pod nogą słonia. Chciałam coś powiedzieć, wydusić przez drżące usta, ale po prostu nie byłam w stanie. Spuściłam wzrok, gapiąc się na jego przytupującą w rytm muzyki stopę.
– Nate, przestań. Nie zgrywaj chojraka. – Ana wyraźnie wyczuwała moje zawstydzenie.
– Zostaw. – Odsunął ją delikatnie na niewielki dystans. – Słuchaj, Toddler, ja tu jestem szefem, a ty moim praktykantem. Ja mówię hop, a ty skaczesz, proste. Chcesz przeżyć w tej nawiedzonej dżungli, to jedz mięsko, bo tutejszymi warzywożercami karmimy niedźwiedzie. Zrozumiałaś?
Niepewnie przytaknęłam, ale miałam ochotę rozpłakać się jak małe dziecko. Diamond, chociaż ciut za późno, po raz pierwszy stanęła w mojej obronie, naskakując na niego. Strach zdążył już zawitać do mojego serca, uzewnętrzniając się w postaci gęsiej skórki. Nate to prawdziwy lider, dowódca, a jednocześnie mroczny człowiek. Wydaje się taki zwyczajny, uśmiechnięty, a w ułamku sekundy zamienia się w potwora. Poczochrał mnie po włosach, rechocząc psychopatycznie, jakby strach wymalowany na mojej twarzy, mieszający się z zawstydzeniem, go bawił.
– Nie bój się, Toddler. Jak przejdziesz nasz test, to i ciebie potraktuję poważnie. A póki co jedz swoje warzywka, bo musisz zbierać siły na chrzest. Diamond, dopilnuj, żeby nasze warzywko dożyło całe i zdrowe do dnia próby.
– Co chcesz jej zrobić? – spytał Max.
– Jeszcze się nie zastanawiałem, ale znasz zasadę; każdy przeszedł próbę. Ona też musi, jeżeli chce tu zostać.
– Może każ jej zjeść mięso, skoro się go boi – zaproponował Ramon, na co reszta po raz kolejny zareagowała wyraźnym rozbawieniem.
– Nie, nie będę aż takim potworem. Zresztą coś czuję, że nie przeszłaby tej próby.
– A znacie ten kawał o wegetarianach? – zapytał Max, jarając kolejnego jointa. – Dlaczego wegetarianki nie krzyczą podczas seksu? Bo nie umieją przyznać, że kawałek mięsa sprawia im przyjemność.
Musiałam przyznać, że ten jeden kawał mu się udał. Salwa śmiechu, jaka przetoczyła się przez „Pustelnika”, trwała kilka minut. I chociaż mogła wydawać się zaraźliwa, we mnie pozostał niesmak. Rozumiałam, że dopiekanie nowej w grupie to nic osobliwego. Musiałam jakoś to przetrwać, bo przecież obiecałam sobie dać na luz. Całe życie siedziałam w skorupie, nie miałam przyjaciół, a teraz znalazłam się w zupełnie nowym otoczeniu. Zostało mi albo się dostosować do tej dość zróżnicowanej grupy albo dalej być sama.
Na moje szczęście kawały o warzywach wyczerpały się dość szybko. Temat wkładania ogórków w niekoniecznie odpowiednie otwory ciała również nie został pociągnięty dalej. Max spalił za dużo zioła, więc zaczął bełkotać bez sensu, a Nate coś podejrzanie nerwowo przeglądał telefon, sącząc kolejne piwo. Czekał na wiadomość lub właśnie odczytał coś, co chwilowo pozbawiło go dobrego humoru. Ostro wcięta Lea wstała, opierając się na jego ramieniu. Zaczynałam wątpić, czy to na pewno działanie alkoholu tak ją rozluźniło. Gdy zza gorsetu wypadła jej torebeczka z kilkoma białymi tabletkami, moje ciało przeszył lodowaty dreszcz. Przydeptała ją nogą, próbując ukryć i jednocześnie chichocząc głupio. Nate wściekle przesunął jej stopę, podniósł znalezisko i zacisnął w garści.
– Nie, tak się nie bawimy – warknął.
– To tylko tak relaksacyjnie, słodziutki. Też powinieneś wziąć, bo jesteś jakiś spięty.
– Ramon, zabieraj ją. – Pchnął wściekły dziewczynę w ramiona Latynosa. – Jeszcze raz i więcej się nie widzimy. To zabieram. – Wskazał torebkę, którą zacisnął w garści.
Dziewczynie nie spodobała się jego interwencja. Zajęczała żałośnie, jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną maskotkę. W tym jednym zgadzałam z Natem; narkotyki, tak jak nadmiar alkoholu, to zło, z którym trzeba walczyć. Przez te dwie używki doświadczyłam dużo złego w przeszłości. Przez to straciłam ojca, a matka, która postawiła na tego typu zabawę, spieprzyła mi życie.
– No, nie bądź taki. Odwdzięczę się, jak mi to oddasz – mówiła Lea, wyciągając rękę w kierunku jego krocza. Ponownie ją odsunął, tym razem bardziej zdecydowanie, robiąc krok w tył.
– Wynocha – wychrypiał wściekły, pokazując palcem drzwi. – Tak nie będziemy się bawili. Albo dragi albo paczka.
– Dobra, nudny muflonie. Pocieszę się w ramionach Ramona. On jest chętniejszy na bzykanie niż ty, prawda skarbie?
– Zabierz ją, zanim zrobi sobie krzywdę! – Nate zwrócił się do jej chłopaka. – A ty, jak otrzeźwiejesz, to wrócisz. Jak nie, to masz nie przychodzić, jasne? – warknął.
Lea pomamrotała coś pod nosem, wyraźnie niezadowolona, łapiąc leżącą na narożniku białą kurteczkę. Zarzuciła ją na siebie i w towarzystwie Ramona wyszła na wciąż padający deszcz. Zapadła chwilowa, nieprzyjemna cisza, a dławiąca atmosfera, której nie rozgonił nawet dudniący z głośników rockowy ryk, trwała. Nate rzucił nerwowe spojrzenie w moją stronę, po czym na stole, tuż przed moją twarzą wylądowały tabletki.
– Jak zobaczę jeszcze kogoś z tym, to obiję ryj, poleję gołą dupę miodem i posadzę na mrowisku, jasne?
– Pewnie! Złota zasada: „Nie wciągamy, tylko jaramy” – podsumował ze śmiechem Max. Nawet on po marihuanie wydawał się bardziej kontaktowy niż Lea.
– Toddler, zapamiętaj to. Picie to jedno, ale dragi to zupełnie coś innego. Lepiej rozwalić swój ryj po piwie, niż rozwalić komuś łeb po narkotykach. Te dwa różne rodzaje haju są nieporównywalne.
Nate mówił całkiem sensownie, a podsumował te dwa stany odurzenia naprawdę dosadnie. Paczkę przyjaciół traktował bardzo poważnie, być może jak rodzinę. Nie było ich wielu, mieli różne osobowości, bardziej lub mniej kolorowe, ale łączyło ich jedno – przyjaźń.
Zachowanie Lei rozwścieczyło Nate’a. Odpalił papierosa, zaciągnął się mocno i wypuścił chmurkę szarego dymu. Z przyjemnością obserwowałam jego profil, kontur ostrego nosa, wąskie usta, kształtne brwi w kolorze włosów. Odwrócił się do mnie raptownie. Skuliłam się, chowając głowę w ramiona. Być może nie zauważył lub zwyczajnie zignorował moje spojrzenie.
– Toddler, a ty w zasadzie po cholerę opuszczałaś Kalifornię? – spytał wyraźnie zaciekawiony, podchodząc do stolika.
Gestem przegonił Maxa na narożnik, jednak w pierwszej chwili nie dosiadł się. Zawisł nade mną, trzymając dłoń na oparciu.
– Przyjechałam studiować – mruknęłam speszona, skrobiąc paznokciem naklejkę na butelce.
– To nie mogłaś tam? U was jest większy wybór uczelni niż na tym zadupiu – mówił, siadając okrakiem na krześle. Ułożył ręce na oparciu, przez co zauważyłam równie paskudny tatuaż jak u Derricka, przedstawiający stwora o czerwonych oczach.
– Ja… – zaczęłam, obserwując hipnotyzujące mnie monstrum. – Tu mi lepiej.
– Lepiej? – zdziwił się, jednocześnie dostrzegając, że wpatruję się w tatuaż. – A, to cię tak zaciekawiło.
– Derrick ma podobny.
– Pewnie. Nie wiesz, co to?
– Nie.
– I tak na pewniaka przeprowadziłaś się do Weston? Diamond, nie mówiłaś jej?
– A po co? To bujda z tym potworem.
– Ale jakim? – dopytywałam, zaintrygowana historią, która kryła się za tatuażem.
– Mothman – szepnął Derrick z przejęciem w głosie.
Jak w horrorze, dokładnie w tym momencie zapadła cisza, muzyka puszczona z głośnika urwała się, jakby ktoś umyślnie przerwał w tym momencie. Była puszczona przez bluetooth z telefonu Any, ale ponieważ ktoś do niej zadzwonił, transmisja została przerwana. Przeprosiła, odchodząc na bok, by odebrać połączenie. Nate wyprostował ramię, prezentując paskudny tatuaż. Czarne stworzenie ze skrzydłami nietoperza, małą, ukrytą pomiędzy nimi diabelską twarzą z niewielkimi czułkami, patrzyło tymi nieproporcjonalnie wielkimi, czerwonymi oczami. Spomiędzy ostrych, rzadko rozstawionych zębów wystawał zielony, rozwidlony język. Sam tatuaż był dziełem sztuki, z tym że potwór po prostu wydawał się obrzydliwy.
– Zoe, nie daj się wkręcić, to oszołomy – dodała Diamond, próbując mnie uspokoić.
– Mothman to mityczny stwór, tajemniczy i przynoszący nieszczęście. Pierwsze wzmianki o nim przekazywali rdzenni mieszkańcy tej okolicy, Indianie, podobno ukazywał się zawsze przed jakąś tragedią. Najlepszym przykładem jest relacja ludzi mieszkających w Piont Pleasant w latach sześćdziesiątych. Pojawiał się nad mostem, który pod koniec bodajże sześćdziesiątego siódmego zawalił się. Prawdopodobnie był przybyszem z innego wymiaru. Są też osoby, które podobno utrzymywały z nim kontakt, dzięki czemu przewidziano wiele zamachów czy tragedii – odparł Derrick, głaszcząc swój tatuaż.
– Nic nie powiesz? Nie wyjedziesz z pytaniem typu: „kto wymyślił taką bzdurę?” – pytał Nate.
– Nie. To nawet ciekawe.
– Serio? – zdziwił się.
– Tak. Wasza fiksacja na temat jakiegoś stwora jest interesująca.
– Nie no, nabijasz się? – dopytywał Derrick poruszony moją ciekawością.
– Nie, mówię poważnie. Wy macie swojego człowieka-ćmę, a my Chupacabrę – podsumowałam pewnie.
– W sumie – mruknął Nate, po czym wstał, jakby nie chciał kontynuować tej rozmowy.
– Pytanie jednak, po co zrobiliście sobie na skórze takie paskudztwo? – dodałam, naprawdę ciekawa, jaki miało to cel.
Nate, który jeszcze chwilę temu podążał pewnie w stronę drugiego stolika, zmienił się raptownie w nerwowe tupanie. Wykonał obrót na pięcie, patrząc na mnie z zaskoczeniem. Chyba nie spodziewał się, że zacznę dociekać, raczej sądził, że pochwalę ich pomysłowość i odpuszczę. Wyglądał, jakby zabrakło mu argumentów, bo prychnął nerwowo, wracając na krzesełko z wyszperanym ze skrzynki piwem.
– Po co? – kontynuowałam. – O ile można zrozumieć Derricka, bo to do niego pasuje, ty jesteś zupełnie inny.
– W jakim sensie inny? Rozwiń tę interesującą myśl.
– No wiesz. – Speszyłam się, gdy chłodnym spojrzeniem ponaglał, bym udzieliła mu konkretnej odpowiedzi. – Jesteś zwyczajny, a oni…
– A oni jacy? Kończ, co zaczęłaś, Toddler. Chętnie poznam twoją opinię na ich temat. – Podkreślił ostatnie zdanie, wskazując dłonią towarzystwo.
Zabrakło mi odwagi. Jego, jak mi się wcześniej wydawało zaskoczenie, to nic innego jak gra. Nate był według mnie manipulantem, który potrafił sprytnie wyciągnąć z każdego wszystko, co siedziało w środku. Znowu to zrobiłam. Utkwiłam niepewny wzrok w jego bucie.
– Są kolorowi.
– Kolorowi? – Zaśmiał się w głos, a z nim reszta, przy czym Diamond westchnęła zrezygnowana, słysząc to słowo. – Toddler, Zoe, czy jak cię tam zwą… pod tym kolorowym usposobieniem kryją się zwyczajni ludzie. Każdy z nich ma oczywiście inny charakter – odparł. – Nie różnią się jednak od ciebie niczym szczególnym. Wiem, że masz na myśli wygląd. Rozumiem to, a jednocześnie się dziwię. Przecież tak naprawdę to ty w porównaniu z nami jesteś inna. Cały wieczór udajesz, że pijesz piwo, nosisz tanie dżinsy, a koszulka z tym wegetariańskim manifestem ma odwracać uwagę od intelektualnego potencjału, jaki tkwi w twojej pokrytej burzą loków głowie. Skrywasz tam coś jeszcze, ale ja to rozgryzę, to tylko kwestia czasu. Więc nie mów, że to oni są barwni, bo, być może, to ty masz bardziej kolorową niż oni osobowość.
Powiedzieć, że mnie zamurowało, to mało. To nie spostrzegawczość, to wrodzona umiejętność analizy, którą posiadał, sprawiła, że wyczytał ze mnie wszystko. I co gorsza miał rację. Nazywamy to intuicją.
– Uwielbiam, jak on to robi. – Max zarechotał za plecami Natea.
Nate z zagadkowo pogodnym uśmiechem spojrzał mi w twarz. Potem pstryknął mi palcami przed nosem, bo zauważył, że przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Wtedy dopiero poczułam, że niemal przestałam oddychać, tak mnie zaskoczyła jego wypowiedź.
– Chcesz coś dodać?
– Nie, przepraszam, chyba oceniłam was zbyt pochopnie – szepnęłam, ponownie odwracając wzrok, który tym razem utkwiłam w etykietce butelki.
– Toddler, spokojnie, nikt nie ma ci tego za złe. Jak przejdziesz naszą próbę, to sama się przekonasz, jak wiele masz wspólnego z tak kolorowymi ludźmi jak my. – Tym razem powiedział to dość łagodnie na niego. – Ana, kończ te jęki do mamusi i zapuść muzykę, bo stypa się zrobiła.
– No już, już, nie pospieszaj – burknęła, ucinając rozmowę.
Kilka kliknięć później w „Pustelniku” ponownie zagrała muzyka. Z głośnika popłynęła piosenka zespołu Korn, dzięki czemu ciężka atmosfera jakoś się rozrzedziła. Ana usiadła na krzesełku, pytając, co ją ominęło, ale Diamond kazała nie poruszać tematu. Wzruszyła ramionami, nie dociekając, a ja odetchnęłam. Na szczęście do końca tego ciężkiego, czwartkowego wieczoru Nate nie zadał mi już ani jednego krępującego pytania.
4
Byłam zaskoczona, że ciotka Sally nie interesowała się, z kim i do której szlajała się Diamond. Jej zaufanie względem córki było niesamowite, szczególnie że dziewczyna wyróżniała się wyglądem i można było uznać, że może mieć powiązania z kręgami przestępczymi. A to tylko kamuflaż, jaki przybierała na co dzień. Moja kuzynka otwarcie przyznała, że rodzice nie mają pojęcia o Derricku, podkreślając, że tak ma pozostać. Oczywiście szanowałam jej wolę.
Byłam pewna, że Diamond nie wstydziła się partnera, szczerze jej zależało na szalonym chłopaku, jednak była pewna, że nie spotka się on z akceptacją rodziców. Chciała najpierw zacząć naukę w collage’u a potem uświadamiać ich, kim jest jej książę z bajki. Derrick również podzielał ten pogląd. Sam wygląd Diamond był – przynajmniej jak dla mnie – nietypowy i nieco szokujący. A jej chłopak, w tym samym wieku co my, był chyba jeszcze bardziej kolorowy. Po co dokładać staruszkom zmartwień?
W domu zjawiłyśmy się grubo po jedenastej. Z „Pustelnika” wyszliśmy wszyscy razem, rozchodząc się dopiero po dotarciu do kamiennej drogi. Nate obiecał zaopiekować się resztą paczki, stwierdził, że odprowadzi wszystkich do domów. Nie zaprzeczam, zainteresował mnie sobą. Był pociągający fizycznie, więc z pewnością posiadał grono wzdychających fanek, ale jednocześnie nieco mnie przerażał. Tajemnicza osobowość przyciągała tak zakompleksione osoby jak ja. I chociaż wydawał się odrobinę wredny, tłumaczyłam to sobie, że nie robi tego przez złośliwość, a zwyczajnie dlatego, że taki po prostu jest.
Prophet99: W końcu dałaś o sobie znać😁😁
Ja: Myślałam, że o tej porze już śpisz😪😪🌛🌛
Prophet99: Pracuję🤑
Ja: Nudna praca barmana🥃🥃Muszę kiedyś dowiedzieć się, co to za klub🤔
Prophet99: Przyjdzie czas na każdy pierwszy raz😘😘
Ja: Masz jakiś konkretny na myśli?🤔😝
Prowadziłam tę konwersację, szykując sobie piżamę do spania.
Prophet99: Dobrze wiesz, o czym mówię, little. Poznałaś jakiegoś chłopaka?😍😍
Ja: Nawet kilku, ale nie są warci uwagi🤭😃
Prophet99: Może warto przyjrzeć im się uważniej?🤓
Ja: Obawiam się, że nawet jeżeli, to nie są zainteresowani mną.😐😐
Prophet99: Czemu? 😲😲Na pewno jesteś wystarczająco piękna w środku, aby to docenił każdy facet❤️💞 Ja doceniam😍
Ja: Dzięki, to miłe, ale obawiam się, że w tym przypadku intelekt to za mało😂😂
Prophet99: Za mało w siebie wierzysz😁😁 Głęboki wdech, pierś do przodu i atakuj😝😝 Coś czuję, że to będą przełomowe wakacje😘😘
Ja: No tak, zapomniałam, jesteś prorokiem👍
Prophet99: Dokładnie! Trzymaj się, little. Odezwę się rano. I daj na luz. Masz w końcu popłynąć, bo kto to widział dziewicę w tym wieku😂😝😘
Ja: Nie wyjawiaj mojego sekretu🤫
Prophet99: Obiecuję. Do napisania😁😍
Wyłączenie aplikacji zakończyło konwersację z Prophet99 na ten wieczór. W dużej łazience na piętrze zanurzyłam się w ciepłej, gęstej pianie. Musiałam zmyć zapach tytoniu i alkoholu, jaki wchłonęły moje włosy oraz skóra. Rodzice Diamond spali, ona być może też, więc nie było sensu się spieszyć. Całe pomieszczenie wyłożone zostało białą terakotą z marmurowym wzorkiem. Obok wanny na podwyższeniu zbudowano prysznic. W kącie ustawiony był sedes, naprzeciw szafka z umywalką, nad którą wisiało okrągłe lustro. Na wiszącej, czteropoziomowej półce stały kosmetyki, perfumy, przybory do golenia. Ciotka Sally zrobiła miejsce na jednej z nich dla mnie, ale oprócz kilku kosmetyków w tym tuszu do rzęs oraz ulubionego błyszczyka, nie dorzuciłam wiele. Nie czułam się dobrze w mocnym makijażu. Uważałam piękny umysł za wystarczający dodatek poprawiający urodę. Wiem, że makijaż w tych czasach to podstawa, bo bez tego nie ma co nawet myśleć o znalezieniu drugiej połówki czy dobrej pracy. Obiecałam sobie, że w końcu pójdę na kurs wizażu, zadbam o wygląd, znajdę swój styl. Prophet99 ciągle mi powtarzał – marnujesz się – i miał rację. Nie znaliśmy swojego wyglądu fizycznego, oprócz kilku szczegółów. Znał moje kompleksy, zainteresowania, nawet największe sekrety, przez co traktowałam go jak bliskiego przyjaciela. Obydwoje byliśmy zgodni, co do jednego – gdybyśmy znali się osobiście, nigdy nie odważylibyśmy się na taką szczerość. Ten układ nam pasował.
Piątkowy poranek zapowiadał piękny, słoneczny dzień. Pierwsza noc po przeprowadzce do domu cioci, o dziwo, minęła mi spokojnie. Nie miałam koszmarów, kolejna burza, która dudniła dość mocno, podziałała na mnie usypiająco, a nad ranem przyniosła mgłę. Unosiła się nad czubkami sosen, snując między nimi w magiczny sposób. Słońce, które zdążyło się już obudzić, przeganiało wędrujące krople pary, jakby zamiatało je miotełką. Uchyliłam okno nad biurkiem, przez co lekki podmuch przeciągu poruszył mój szkicownik, unosząc kartki. Złapałam za szklany przycisk do papieru, z zatopioną postacią błękitnego motyla, którym przycisnęłam je, aby nie poodlatywały. Na ścianie naprzeciw mąż ciotki Sally zawiesił mi tablicę korkową, taką metr na półtora, abym mogła kolorowymi szpilkami przyczepiać swoje prace. Talent miałam po tacie. On sam, nim zmarł, tworzył cudowne akwarelki, łącząc kolory w niesamowity sposób. Dzień, w którym odszedł, był ostatnim spokojnym dniem w życiu moim i Chloe. Wtedy zaczął się dramat, którego wolałam nie pamiętać, a z którym wciąż musiałam się borykać.
Około siódmej trzydzieści do pokoju zapukała ciotka. Filigranowa blondynka, w beżowym komplecie; marynarka, koszula oraz spodnie w kancik, dzieliła się szerokim uśmiechem od rana. Duże, czerwone usta, perkaty nosek, przykryte lekkim makijażem piegi oraz mocno kręcone, jasne włosy były atutem tej kobiety po czterdziestce. Dzięki czarnym szpilkom dodała sobie kilka centymetrów.
– Jak się spało, słoneczko?
– Dobrze.
– Późno wróciłaś z Diamond. Fajni jej znajomi?
– Tak, bardzo. Byli mili, ciepło mnie przyjęli. – Zawstydziłam się nieco, bo od razu przez myśl przeszedł mi stanowczy Nate.
– To fajnie. Królewna dopiero wstała. Przygotowałam wam śniadanie. Będziemy z Rogerem wcześniej, ale wieczorem jedziemy do znajomych na przyjęcie. Dziś ważne święto. Nie masz nic przeciwko?
– Nie. A cóż to za święto? – dopytywałam zaciekawiona, podchodząc do szafy w poszukiwaniu ubrań.
– A to nasze, stanowe. Dwudziesty czerwca, co roku obchodzony jest hucznie w każdym dużym mieście Wirginii Zachodniej.
– Tak, wiem, przepraszam, wasze święto przystąpienia do Unii. Faktycznie, Ana wczoraj coś wspominała. W Weston ma być jakiś festyn czy parada.
– Zapewne się wybieracie.
– Tak, ale dopiero około południa jak wszyscy się zbiorą.
– Czyli wstępny plan na dzisiejszy dzień ustalony. Potrzebujesz pieniędzy?
– Nie, mam jeszcze z podróży. – Zawstydziłam się.
– Żeby Diamond tak potrafiła gospodarować kieszonkowym jak ty. – Ciocia się zaśmiała. – I tak zostawię wam coś na stole w kuchni. Może się przydać, a znając różową miss to z pewnością.
– Nie przesadzajmy. Ile można na siebie wydawać?
– Oj, nie znasz jej. W sumie nie miałaś wcześniej okazji zaszaleć na zakupach. Jest mi tak przykro, że z Chloe przechodziłyście to piekło tyle lat.
– W końcu wyrosłyśmy. Co prawda ona została przy mamie, ale myślę, że jest na tyle dorosła, aby wiedzieć jak postępować.
– Jeremy, znaczy wasz tata, byłby dumny, że chociaż jedna z was nie przepadła przy waszej matce.
– Było – minęło – odparłam z lekkim wstydem.
– Czekaj, teraz wszystko nadrobimy. W tygodniu zabiorę ciebie i moją różową miss na zakupy, zaszalejemy, zjemy coś dobrego, będzie fajnie.
– O ile będzie to danie wegetariańskie.
– Dla ciebie oczywiście. Niestety, ja nie dałabym rady żyć bez mięsa.
– Ja już się przyzwyczaiłam.
– Wiesz, że już nie musisz sobie tego odmawiać – mówiła, mając na myśli mój wegetarianizm.
– Wiem, ale jakoś nie umiem tak z dnia na dzień zjeść kawałka mięsa. Po tylu latach jedzenia tego, co zrodziła natura w Kalifornii i nie tylko… – przerwałam, załamując przy tym ręce. Wolałam nie przypominać sobie wstydu, z jakim przeszukiwałam kubły, aby mieć co zjeść.
– To już przeszłość, Zoe – powiedziała ciotka, dotykając mojego ramienia.
Zawiał wiatr, szeleszcząc kartkami w otwartym rysowniku na biurku. Papier dosłownie przywołał zaciekawioną ciotkę. Zapytała, czy może obejrzeć moje szkice. Podniosła przycisk, odkładając go na bok, a następnie wertując kolejne kartki, zastygła. Zapatrzyła się na ten jeden, konkretny rysunek. Szkic kawałkiem grafitu, bo uwielbiałam nim rysować, przedstawiał pochylającego się anioła z rozpostartymi skrzydłami. Pod nim klęczała dziewczyna z zasłoniętą twarzą. Nie zgadniecie kto to – oczywiście ja. Długie kręcone włosy opadały na ramiona, nieco w lewo, zupełnie jakby wiatr zaczesywał je w tamtą stronę. Anioł pod postacią mężczyzny czuwał nade mną. Wierzyłam w to głęboko, bo nie było innego wytłumaczenia, jakim cudem przetrwałam tak patologiczne dzieciństwo. Przez nasz dom przewijało się mnóstwo podejrzanych typów. Często próbowali obmacywać mnie i Chloe, a mimo to uszłyśmy z życiem i dziewictwem – do pewnego wieku. Szybko dojrzałam, pilnowałam się, zamknęłam w sobie. Miałam okazję na pierwszy raz, ale skończyło się jedynie na pocałunkach. Wierzyłam, że to, co tyle lat chroniłam przed pijanymi zboczeńcami odwiedzającymi nasz dom, powinnam podarować komuś wyjątkowemu. Chloe była inna. Imprezowała od najmłodszych lat, ale czemu się dziwić, gdy za wzór miała zdeprawowaną kobietę, która nasze wychowanie po śmierci taty zostawiła ulicy. Majątek i polisę po wypadku przebalowała w ciągu pół roku, potem dopadła nas bieda. Zmuszone brakiem funduszy zamieszkałyśmy w starym baraku pełnym pijaków i ćpunów. Miałyśmy z Chloe wtedy zaledwie jedenaście lat. Ja zacisnęłam zęby, zaczęłam się uczyć, aby być kimś, ona balowała. Nie skończyła szkoły, a gdy wyprowadzałam się do ciotki Sally, ona już kolejny rok pracowała jako kelnerka w barze dla motocyklistów. Właścicielem knajpy był Armando, jej partner. Nie nazwałabym go chłopakiem, bo dzieliło ich ponad dwadzieścia lat różnicy. Podejrzany, z kryminalną przeszłością, być może nawet próbował wyratować moją siostrę z tego imprezowego cugu, ale wątpiłam, czy mu się uda. Ciotka namawiała również ją do przyjazdu. Na pewno odpowiednio by się nią zajęła, ale Chloe odmówiła. Wolała Kalifornię, marzenia o karierze piosenkarki, bo jak to zawsze mawiała: „Z Orange County tylko rzut beretem do Hollywood”. Póki co, wciąż tkwiła w barze, podając ciepłe piwo i niedosmażone kotlety motocyklistom. Niby żadna praca nie hańbi, ale ta z pewnością była nieodpowiednia dla niej.
– Mamo! Gdzie moja spódniczka, ta różowa z falbanką? – zawołała Diamond, wpadając do pokoju. W dłoni ściskała telefon, jakby czekała na ważne połączenie.
– Na dole, w pralni, w koszu na pranie.
– Co?! – jęknęła.
Diamond bez makijażu miała twarz pełną drobnych pryszczy. Skóra błyszczała, a pory wołały o oczyszczenie i oddech. Jedynie permanentnie zrobione brwi pozostały po wczorajszym make-up’ie. Ale nawet bez czarnego cienia czy czerwonych ust, nie licząc różowych włosów, nawet w szlafroku w czaszki wyglądała ślicznie. Ciekawe czy Derrick widział ją w takim wydaniu? Jeżeli tak, to z pewnością mu się spodobała.
– To twoje? – Zerknęła przez ramię mamy na moje rysunki. – Wow, ładne. To teraz wiem, po co tata montował ci tablicę.
– Dzięki.
– Pyknę sobie fotki – mruknęła. – Zmień profesję. Laboranta z ciebie nie będzie, ale mogłabyś pomyśleć o tatuażach.
– Ja? – mruknęłam zaskoczona.
– Diamond, co ty pleciesz? Zoe będzie świetnym laborantem. Tatuaże są dla gangsterów.
– Przedpotopowy sposób myślenia. – Parsknęła, uruchamiając aparat w telefonie, po nieudanej próbie połączenia. – Tatuaże są w modzie, tak jak kolczyki czy kolorowe włosy. Oj, poczekaj, niech Nate się dowie, jaki talent kryjesz w tych chudych łapkach – dodała, wyrywając mamie rysownik.
– Nate? A kto to taki? – dociekała ciotka.
– No Nate, chłopak Margaret.
– A, ten Nate. Brat Jeffa.
– Tak.
Z całego tego zamieszania i rozmowy szyfrem zrozumiałam tylko dwie rzeczy. Pierwszą, dobrą, że na imię Nate ciotka zareagowała pozytywnie, czyli znała go osobiście i chyba lubiła. Oraz drugą, złą dla mnie, miał dziewczynę. Ale czego ja się spodziewałam? Że ktoś taki jak on, przystojniak o charakterze kaktusa, będzie wolny? Chyba w snach. Co prawda moje szanse u męskiego Nate’a równały się zeru, to po wiadomości, że w jego diabelnym sercu mieszkała już jakaś Margaret, spadły nawet poniżej. Cóż, trudno.
5
Kuchnia, serce domu, powitało mnie tego poranka zapachem kawy, pieczywa oraz świeżych kwiatów. Pomieszczenie było duże, z przytulną jadalnią, z której widok z dużego okna wychodził wprost na podjazd i bramę wyjazdową. Przedzielona wyspą, na której znajdowała się sześciopalnikowa kuchenka, do tego marmurowa płyta, zabudowana zmywarka, pełna lodówka, po prostu luksus. Biały zlew miał dość nietypowe i jak dla mnie zaskakujące ustawienie. Został ustawiony pod oknem, dzięki czemu podczas zmywania można było oglądać wędrujące o poranku szopy lub wiewiórki. Zaspana Diamond minęła to wszystko obojętnie, nalała sobie kawy z ekspresu stojącego w części kuchennej i przeszła do jadalni. Usiadła niemrawo na tapicerowanym zielonym materiałem krześle, sięgając jednocześnie po pancake. Zalała go syropem klonowym, wciąż niedobudzona po wieczornym melanżu. Znaleziony na stole banknot schowała do kieszeni szlafroka.
– Co tak stoisz? Bierz kawę i siadaj. Chyba nie myślisz, że będę cię obsługiwać.
– Nie, jasne.
Z wiszącej szafki wyjęłam pierwszy kubek jaki znalazłam. Dawniej z pewnością należał do Diamond. Był biały w zielone czaszki. Nalałam kawy, której pierwszy ciepły łyk wzięłam, jeszcze zanim podeszłam do stołu. Usiadłam na jednym z sześciu krzeseł, a dokładnie na tym pierwszym z lewej.
Mogłam podziwiać widok za oknem, lekko kołyszące się drzewa, piękne bujne korony, które dostrzegłam już dzień wcześniej. Niepewnie spojrzałam na nasmażone pancaki, nie wiedząc, ile mogę uszczknąć z pokaźnego stosu. Odłożyłam na stół telefon z włączoną aplikacją FwoF. Zabrzęczał sygnał powiadamiający o nowej wiadomości, z pewnością od jednej osoby. Odczytałam z uśmiechem kolejną konwersację od Prophet99.
Prophet99: Hej, little. 😘 Jak pierwsza noc na nowym?
Ja: Znośnie 😁 Ty już na nogach?
Prophet99: Nie mam innego wyjścia 🤭 Dziś święto wstąpienia do Unii 🎉🎉 Obiecałem swojej połówce pójść na ten przeklęty festyn w naszym mieście ✌️
Ja: Też się wybieram 🤭😁😝 Chyba czas dowiedzieć się, w jakim mieście mieszkasz 🏡🏡
Prophet99: Żadna tajemnica. W Charleston 😂😃
Ja: Obawiam się, że nie mam pojęcia, gdzie to 😂😂 Ja urzęduję na obrzeżach Weston.
Prophet99: Mam ciotkę w Weston 😲😃 Jak tak dalej pójdzie, to spotkamy się szybciej, niż myślę 😂😝❤️
Ja: Też tak uważam 👍❤️
Prophet99: Muszę uciekać 😃 udanego święta 🎉🎉 daj znać, jak się bawiłaś, do napisania 😍😘
Odpisałam pożegnanie, jednak Prophet99 już był niedostępny. Gdy odłożyłam telefon na biały obrus przykrywający stół z zaokrąglonymi brzegami, zrozumiałam, że Diamond z ciekawością obserwuje mnie swoimi nieumalowanymi oczkami. Przeżuwała ostatni kawałek amerykańskiego naleśnika, po czym popiła go kawą.
– Nie wiedziałam, że korzystasz z FwoF.
– Chyba wszyscy to robią.
– Nie masz Facebooka?
– No nie, uznałam go za niepotrzebny. FwoF jest lepszy.
– Fajna apka, ale ja wolę widzieć, z kim piszę. Nigdy nie wiadomo, jaki zboczek może siedzieć po drugiej stronie.
– Mój znajomy to zwyczajny facet.
– O, chłopak? Spodziewałam się raczej, że piszesz z jakąś dziewczyną typu homo.
– Dlaczego?
– Nie wiem. Jesteś zacofana i sprawiasz wrażenie, no wiesz… homo.
– Dzięki – warknęłam zniesmaczona jej uwagą, kręcąc wymownie głową.
– Bez obrazy, ale twój strój, zachowanie, nudny tryb życia na to wskazują.
– Jestem nieśmiała, to wszystko.
– A wsadził ci już jakiś jęzor do gardła?
– Co? – zawstydziłam się, nakłuwając widelcem naleśnik.
– Całowałaś się?
– Tak – odparłam. Oczywiście mówiłam prawdę, ale jednocześnie czułam, że zaczynamy stąpać po cienkim lodzie, jeżeli chodzi o moje relacje z mężczyznami. – Chyba nie myślisz, że…
– A seks? – Wtrąciła, kompletnie ignorując moje uwagi. – Na pewno nie uprawiałaś.
– Nie muszę się z tobą dzielić moimi przeżyciami – dodałam, nie patrząc w jej stronę.
Ta rozmowa zaczynała przekraczać granicę przyzwoitości i stawała się jednocześnie krępująca. Nie znałam Diamond i nie wiedziałam, na ile mogę jej zaufać, jeżeli chodzi o takie wyznania.
– Nie wiesz, co tracisz. Ale spoko, ode mnie nikt się nie dowie. Wbrew pozorom sama dość niedawno liznęłam ten temat.
– Nie wyglądasz.
– Wygląd to nie wszystko. À propos tego konkretnego… dziś moja kolej na próbę.
– Próbę?
Jej wyznanie było zaskakujące, bo co to znaczyło, że dziś jej kolej na próbę?
Przełknęła ostatni kęs puszystego naleśnika, nim dała jakąś konkretną odpowiedź. Spojrzenie, jakim obdarzyła mnie w tamtym momencie, było intrygujące, a jednocześnie przerażało.
– No tak, masz trzy próby. Jedno zadanie ode mnie, jako że to ja wprowadzam cię do zaufanego kręgu, drugie od drużyny, a trzecie od Nate’a.
– A dlaczego? Na nic się nie zgadzałam.
– Wierz mi, warto dać się wciągnąć w nasz krąg. A moja próba z pewnością ci się spodoba.
– Pewnie. Co mam zrobić? Pomalować włosy na róż? Przekłuć sobie nos? Czy od razu wytatuować jakieś paskudztwo na czole?
– Już nie bądź taką pesymistką, zresztą nie pasowałoby ci. – Zareagowała rozbawieniem na moje nerwowe pytania. – Jak zjesz śniadanie, przyjdź do mojego pokoju.
– Gdy mówisz w tak tajemniczy sposób, odechciewa mi się jeść.
– Nie bądź dupa, nie panikuj. Jaki nosisz rozmiar?
– S.
– Chudzielec z ciebie, ale coś się znajdzie.
– Chcesz mnie przebrać? – pytałam w czasie, gdy wstawała ze swojego miejsca.
– Przebrać, umalować, podrasować, po prostu zrobić z ciebie ludzi. Pamiętaj, masz dopasować się do otoczenia, ale jednocześnie znaleźć swój własny, indywidualny styl. A! I mama nie lubi bałaganu, więc jak możesz, to włóż talerze do zmywarki, jak zjesz. I sprzątnij stół, to się na coś przydasz.
Przytaknęłam, wciąż wisząc nad kubkiem kawy. Patrząc na Diamond, bałam się pomyśleć, co ta dziewczyna dla mnie wymyśliła. Z drugiej strony obiecałam sobie znieść każdą katorgę zwaną przemianą. Los dał mi szansę na odmianę siebie i swojego życia, mogłam w końcu stać się kimś i nie zamierzałam z tego rezygnować. Za długo byłam cieniem, mgłą, którą inni przeganiali, traktując jak zło konieczne. Zasłużyłam na spokój, na stabilizację, rodzinę, po prostu szczęście.
Po śniadaniu, tak jak prosiła mnie kuzynka uprzątnęłam wszystko, a następnie wspięłam się na piętro. Stojąc w holu przy schodach, okrytych zielono-złotą wykładziną, spojrzałam po raz kolejny na wielkie okno z pięknym widokiem na las. Spokój, to on zawitał w moim umyśle, odkąd znalazłam się w Weston dzień wcześniej. Nie łatwo przestawić się na nowe, stać się kimś innym, jednak ja obiecałam, że chociażby sam diabeł kusił, nie wrócę do przeszłości, a zbuduję nową przyszłość.
Pokój Diamond znajdował się tuż za schodami, po prawej, obok dużej łazienki. Mieścił się nad salonem, naprzeciw sypialni rodziców, miał piękny, różowo-czarny łapacz snów oraz napis „Keep Out”. Rozlegająca się zza czarnych drzwi muzyka miała tą samą, ostrą rockową nutę, którą słyszałam dzień wcześniej.
Zapukałam i mimo braku zaproszenia weszłam do środka, bo bądź co bądź, kuzynka spodziewała się, że zaraz się pojawię. Diamond siedziała przed obwieszoną biżuterią toaletką, kończąc malować usta mocną, fioletową szminką.
Spojrzała w moją stronę, łapiąc za pilota od radia ustawionego na wiszącej półce tuż nad jej łóżkiem i kilkoma pstryknięciami ściszyła. O dziwo, jej pokój był mniejszy niż mój, dodatkowo zagracony, pełen plakatów przykrywających żółte ściany, ale miał widok na ogród i las. Spojrzałam na sufit, również pokryty malunkami co reszta, bo gdy zabrakło miejsca na ścianach, okleiła jego. Biurko po prawej było kompletnie zabałaganione; walały się zwinięte w kulkę ciuchy, a na obrotowym krześle zwisały różowe kabaretki. Dodatkowo szafa z lustrem, potęgując wrażenie bałaganu, była otwarta na oścież. Na brązowych drzwiach wisiała granatowa sukienka, przypominająca atłasowe kimono z biało-czerwonymi czaszkami.
Diamond wrzuciła szminkę do srebrnej walizeczki pełnej innych kosmetyków. Wstała, przeciągając się leniwie i kazała mi przymierzyć strój.
– Nie założę tego.
– Założysz, taki warunek. Nogi ogolone?
– Tak, już mnie nie uważaj aż za taką wieś.
– Spoko, już się tak nie pusz jak indyk. Zakładaj i nie marudź. Zostało mało czasu, a jeszcze trzeba ogarnąć twój puch na głowie.
– To nie mój styl.
– No tak, lepiej założyć stary, wieśniacki sweterek z ciasteczkowym potworem i dresy z lumpeksu. Zoe, ogarnij się, doceń, co się dla ciebie robi i zakładaj. To nie takie straszne.
Łatwo było to mówić dziewczynie w różowej, lateksowej spódniczce z falbanką i w kraciastej koszuli zawiązanej w pasie. Odsłaniała zgrabny brzuch oraz śliczny tatuaż kwiatu lilii na lewym boku, który nosił datę szesnasty marca dwa tysiące trzynastego roku.
– A co to znaczy? – z zaciekawieniem dopytywałam o szczegóły daty.
– To dzień, w którym to ja przeszłam próbę. Ty też sobie zrobisz, jak do tego dorośniesz.
– Zapomnij. Lubię tatuaże, fascynują mnie, ale u kogoś.
– Jeszcze się zdziwisz, Zoe, gdy przy nas zmienisz się w kogoś innego. A teraz milcz, przebieraj się w kieckę i do roboty. Na jedenastą musimy być w parku na wyjeździe, a to spory kawałek drogi.
– Naprawdę muszę?
– Tak. No już nie bądź taki zgred i średniowiecze. To tylko sukienka a nie bikini. Masz do wyboru to lub moją spódnicę.
– Nie, wolę sukienkę – odparłam, biorąc ten dość nietypowy strój w swoje dłonie.
– A tak w ogóle muszę cię trochę przesłuchać w imieniu ekipy.
– W jakim sensie? – dopytywałam, ściągając z siebie założony wcześniej T-shirt.
– Niby jesteśmy rodziną, a jednak nic o sobie nie wiemy.
– Takie czasy, że łączą nas silniejsze więzi z niespokrewnionymi ludźmi, niż z rodziną i wiemy więcej o obcych niż o bliskich.
– Oprócz tego, że mieszkałaś w slumsach i raczej nigdy nie miałaś chłopaka, to co jeszcze powinnam o tobie wiedzieć?
– Zależy, co konkretnie cię interesuje?
– Czego się boisz? Co lubisz robić oprócz rysowania? W sumie nie spodziewałam się po tobie takiego talentu.
– Mam to po tacie. On zawsze lubił, no i potrafił malować. Lubię się uczyć, nie lubię publicznych basenów, a najbardziej boję się ciemności, wręcz nienawidzę jej. Może to żałosne, ale śpię przy zapalonym świetle po dziś dzień.
– Aż tak? – pytała zaskoczona, obracając się na krześle przy biurku. Wydawała się mocno zaciekawiona tym, co miałam do powiedzenia.
– Aż tak – mówiłam bez namysłu, próbując zapiąć zamek w sukience. Był jednak mocno uparty i nie chciał sunąć w górę.
– Daj, bo sobie krzywdę zrobisz, zanim stąd wyjdziemy – stwierdziła z przekąsem, pomagając mi. – No i w końcu nie wstyd z tobą wyjść. Dorzucimy trochę tapety, twoje eleganckie trampeczki i nie będziesz przypominać tego wieśniaka, którym jesteś.
Nie komentowałam jej obraźliwego tonu.
Uważała mnie za dzikusa wyciągniętego z buszu, a ja po prostu byłam skrytą osobą, która lubiła swoją skromność.
– A ty? Masz jakieś pasje oprócz zamiłowania do różu?
– Tak! Uwielbiam śpiewać, nie cierpię ryby w panierce, a jedyne, czego się tak naprawdę boję, to pająki. Jak Nate zrobił tatuaż pajęczyny na dłoni, to powiedziałam, że już jej nigdy nie dotknę.
– Długo się znacie?
– Nie, w sumie ja weszłam do kręgu za namową Derricka. On mnie wprowadził, gdy zaczęliśmy się spotykać na początku zeszłego roku.
– Nie rozumiem tych waszych zawodów.
– Nazywamy to próbą. Wierz mi, też miałam takie podejście, ale potem zrozumiałam, o co tak naprawdę chodzi. Jesteśmy jak rodzina, każde z nas jest po jakichś przejściach, mamy lęki, demony przeszłości, z którymi warto powalczyć. Dzięki nim nie jestem sama.
– A wcześniej byłaś?
– Miałam swoją paczkę, z tym że te przyjaźnie nie trwały długo. W przypadku tych konkretnych ludzi chodziło o jeden, paskudny nałóg.
– Jaki?
– Nie domyślasz się? O narkotyki.
– W jakim sensie? – ciągnęłam, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej.
– Widziałaś, jak zareagował wczoraj Nate na znalezione ekstazy. Każdy z nas miał z nimi problem swego czasu, ja również. Jesteśmy grupą, która wspiera się po zerwaniu z nałogiem, łączy nas trudna przeszłość. Lea ostatnio nagina zasady, przez co grozi jej wykluczenie.
– Ja nigdy nic nie brałam. Alkohol, papieros, to każdy próbował…
– Ale zniszczyły ci życie. Przez narkotyki straciłaś ojca, prawda? Wpłynęły w jakimś stopniu na twoje życie.
To był trudny temat, którego nienawidziłam poruszać.
Tego dnia straciłam ostatnią linię obrony, wsparcie, którego potrzebowałam na przyszłość oraz bezwarunkową miłość, jaką darzył mnie tato.
– Potrącił go naćpany nastolatek – szepnęłam, czując ściskający gardło żal. – Wtedy wszystko się zmieniło, mama straciła kontrolę nad własnym życiem i pokazała swoją prawdziwą twarz. Zresztą, nie chcę o tym rozmawiać.
– Do każdego tematu dorośniesz. Ja Derricka poznałam w poprzedniego sylwestra. Moja była już koleżanka przyniosła sporą działkę heroiny. To mógł być mój pierwszy poważny narkotyk po trawce i dopalaczach, ale on, jak rycerz, zabrał mi go i uratował przed skończeniem w rynsztoku. Jednak najgorzej było z Aną. Widziałaś jej ręce – mówiła, a ja usiadałam koło niej na łóżku. – Brała, aby zapomnieć. Miała kompleksy z powodu swojej figury, ponieważ mimo diety i ćwiczeń nie potrafiła schudnąć. Chciała imponować rówieśnikom, przez co uzależniła się dość szybko, cięła ręce po każdym odwyku. Na jednym z nich poznała właśnie Nate’a. On jej pokazał, że może się zaakceptować taką, jaką jest. Uwierzyła w siebie nim straciła życie i skończyła z nałogiem. Max to już zupełnie inna historia. Znał go jeszcze z czasów, gdy żył Jeff, ale lepiej nie poruszać tego tematy przy nim.
– Ok, będę pamiętać.
– Dobra, my tu pierdu-pierdu, a trzeba ci makijażem przykryć te piegi.
– Ale nie tyle co ty.
– O proszę cię. Przecież jesteś Toddler. Nie możemy zamalować tej dziecięcej urody. – Zaśmiała się posępnie, jakby było to co najmniej zabawne.
Musiałam przyznać, że to, co początkowo uznawałam za nie mój styl, przypadło mi do gustu. Prosty krój sukienki do kolan, do tego – na moje szczęście – lekki makijaż tylko podkreślający jasne oczy i wyrównujący niedoskonałości skóry, zrobił swoje. Najgorsze jednak do okiełznania okazały się włosy. Barani puch związałam w kucyk, jednak kuzynka rozpuściła go, nim wyszłyśmy z domu. Kasztanowe kędziorki, co chwilę wpadały mi w oczy, wkurzając, jednocześnie zasłaniając pole widzenia. Jednak i na to Diamond znalazła sposób. Z czerwonej bandany, którą miała na nadgarstku, zrobiła prowizoryczną opaskę, zaczesując niesforną grzywkę do tyłu. Niestety, nie byłam w stanie ujrzeć, jak w tamtym momencie wyglądałam. Jej zapewnienia, że wszystko jest świetnie, musiały mi wystarczyć. Czego to człowiek nie zrobi, aby się dostosować? Nie chciałam również zawieść Diamond. Przecież wbrew pozorom wcale nie musiała ciągnąć mnie ze sobą do znajomych. To, że jesteśmy spokrewnione, mieszkamy razem, wcale nie oznaczało specjalnego zobowiązania względem mnie. Zapewne ciotka Sally maczała w tym palce, oferując wyższe kieszonkowe. Cóż, lepiej tak, niż tkwić całe lato samej.
6