Totalna deburdelizacja - Agata Komorowska - ebook + audiobook

Totalna deburdelizacja ebook i audiobook

Agata Komorowska

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nadchodzi wielka transformacji twojego życia, domu i serca.

Jak by wyglądało twoje życie, gdybyś nie musiała codziennie zmagać się z natłokiem gratów, myśli i konfliktów? Z wyborem między tym, co trzeba, a co chcesz; co cię fascynuje, a co powinnaś; co jest dobre dla ciebie, a co dla innych.

Co by się stało, gdybyś bez poczucia winy i żalu wypie*doliła wszystko to, co uwiera, boli, szkodzi i przeszkadza?

Nie wciśniesz nowej sukienki do przepełnionej szafy, a nawet jeśli to zrobisz, to wyjmiesz ją pogniecioną.

Nie wciśniesz nowych znajomości w grafik wypełniony starymi zobowiązaniami.

Nie zmienisz jakości relacji z bliskimi, jeśli nie pozbędziesz się dawnych przekonań.

Nie nabierzesz sił, nie wypiękniejesz, jeśli nie porzucisz szkodliwych nawyków.

Jeśli więc pragniesz nowej jakości w swoim życiu, musisz pozbyć się części tego, co obecnie zajmuje w nim przestrzeń, co odbiera siły i chęć do działania.

Żeby obudzić swoje moce, musisz mieć jasną intencję, konkretne cele i skuteczne narzędzia, by je osiągnąć.

Totalna deburdelizacja jest książką do przepracowania. Kiedy skończysz, powinna być wypełniona twoimi wpisami, wymiętolona, pobazgrana i poplamiona, nie tylko kawą i lukrem z ciastka, ale przede wszystkim potem i kurzem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 222

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 17 min

Lektor: Agata Komorowska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




O Autorce

AGATA KOMO­ROW­SKA

Tre­nerka dobrego życia, cer­ty­fi­ko­wany coach, autorka porad­ni­ków, warsz­ta­tów i szko­leń. Doświad­czyła depre­sji, naro­dzin syna z zespo­łem Downa, samo­dziel­nego macie­rzyń­stwa, rów­nież tego zastęp­czego i adop­cyj­nego, oraz nowego początku po roz­wo­dzie. I to ten nowy począ­tek spra­wił, że posta­no­wiła porząd­nie wysprzą­tać swoje życie. Od ponad dzie­się­ciu lat dosko­nali sztukę DEBUR­DE­LI­ZA­CJI, co spra­wia, że jest jedną z naj­bar­dziej auten­tycz­nych postaci w prze­strzeni publicz­nej.

Nomi­no­wana mię­dzy innymi do nagród: Super­bo­ha­terki „Wyso­kich Obca­sów”, Super­mamy por­talu Mamo­toja.pl i Mamy Dzie­się­cio­le­cia mie­sięcz­nika „M jak mama”.

Lau­re­atka nagrody ShEO Awards 2024 w kate­go­rii „Balans w świe­cie kry­zy­sów”.

Pry­wat­nie miło­śniczka kuchni wło­skiej, jogi kun­da­lini i bezy w każ­dej postaci.

Pojęcie deburdelizacji

DEBUR­DE­LI­ZA­CJA – pro­ces wypie­prza­nia wszyst­kiego, co zaj­muje miej­sce, a już nie speł­nia swo­jej funk­cji, wszyst­kiego, co już nie należy do cie­bie, co uwiera albo unie­moż­li­wia wpro­wa­dze­nie cze­goś nowego, lep­szego, bar­dziej zgod­nego z aktu­alną tobą. Doty­czy każ­dej powierzchni i prze­strzeni, która jest czę­ścią two­jego tery­to­rium: ciała, duszy, umy­słu, domu, rela­cji, urzą­dzeń elek­tro­nicz­nych oraz wszel­kich prze­strzeni fizycz­nych i ducho­wych.

Przedmowa. Do pełnego nie nalejesz, czyli pot, kurz i ciastko z lukrem

PRZED­MOWA

Do peł­nego nie nale­jesz, czyli pot, kurz i ciastko z lukrem

Nie wci­śniesz nowej sukienki do prze­peł­nio­nej szafy. A nawet jeśli to zro­bisz, to wyj­miesz ją pognie­cioną i prze­siąk­niętą zapa­chem wczo­raj­szych kre­acji. Nie upchniesz nowych zna­jo­mo­ści i aktyw­no­ści w gra­fik wypeł­niony sta­rymi zobo­wią­za­niami. Nie zmie­nisz jako­ści rela­cji z bli­skimi, jeśli nie pozbę­dziesz się daw­nych prze­ko­nań. Nie nabie­rzesz sił, nie wypięk­nie­jesz, jeśli nie porzu­cisz szko­dli­wych nawy­ków. Jeżeli więc pra­gniesz nowej jako­ści w życiu, musisz pozbyć się czę­ści tego, co obec­nie zaj­muje w nim prze­strzeń, co odbiera siły i chęć do dzia­ła­nia. Żeby obu­dzić swoje moce, musisz mieć jasną inten­cję, kon­kretne cele i sku­teczne narzę­dzia, by osią­gnąć to, co sobie wyma­rzysz.

Debur­de­li­za­cja jest książką do prze­pra­co­wa­nia. Kiedy skoń­czysz, powinna być wypeł­niona wpi­sami, wymię­to­lona, poba­zgrana i popla­miona, nie tylko kawą i lukrem z ciastka, ale przede wszyst­kim potem i kurzem. Jeśli czy­tasz e-booka lub słu­chasz wer­sji audio, przy­go­tuj sobie notes, który będzie ci towa­rzy­szył w nad­cho­dzą­cej trans­for­ma­cji two­jego życia, domu i serca.

Oczyszczanie, czyli tańcząca z garami

Pisa­nie to kosz­mar, to niebo, to męka, to eks­taza, to maka­bra, to satys­fak­cja i radość. To bez­denne doły i wiel­kie szczy­to­wa­nia… To dwu­bie­gu­nówka i bie­gunka emo­cjo­nalna rów­no­cze­śnie. To jak wyklu­wa­nie się motyla, jak próba ucieczki robaka z haczyka… Jesz­cze wczo­raj obie­cy­wa­łam sobie, że już ni­gdy wię­cej nie napi­szę żad­nej książki, że wezmę się do jakiejś porząd­nej roboty… Wyobra­żasz sobie rok mozol­nej pracy na dobro­wol­nym wygna­niu, bez zapłaty, bez gwa­ran­cji suk­cesu, na men­tal­nym bez­lu­dziu pośrodku gwar­nych knajp i roz­krzy­cza­nych skwe­rów peł­nych ludzi?! Wczo­raj skoń­czy­łam wymę­czone, wymię­to­lone w moich zwo­jach mózgo­wych dzieło, które pisa­łam przez ponad rok, i już chwilę po wci­śnię­ciu guzika „ZAPISZ”, zła­pa­łam się na tym, że w jajo­wo­dzie mojej lite­rac­kiej płod­no­ści doj­rzała Debur­de­li­za­cja. Ze zdu­mie­niem poczu­łam, że mój mózg niczym gąbka nasiąk­nięty jest już tre­ścią, która pra­gnie (żąda!) być prze­lana i wydana tobie w nie­wolę. Nie potra­fię odmó­wić sobie eks­tazy kolej­nych mie­sięcy porodu bez znie­czu­le­nia. Pisząc te wersy, czuję, jak z każ­dym sło­wem głę­biej oddy­cham, jak serce szyb­ciej mi bije, krę­go­słup mrowi, a umysł oczysz­cza się z tre­ści. Bo wła­śnie o oczysz­czaniu tym razem będzie. Prze­cią­gnę cię przez taką oczysz­czalnię, że kiedy skoń­czymy, nie poznasz swo­jego domu, swo­ich rela­cji, kariery, umy­słu, ciała ani duszy. Niczego nie oszczę­dzimy. Będziesz zde­bur­de­li­zo­wana na wylot, do samego spodu, do ostat­niej myśli. Czy­ściutka, z oczami błysz­czą­cymi eks­cy­ta­cją, ze spo­ko­jem w każ­dym pokoju two­jego domu, two­jego serca i two­jej duszy.

W trak­cie pracy nad tą książką zaczę­łam pla­no­wać jej wyda­nie. „Może naj­le­piej będzie na wio­snę”, pomy­śla­łam. W końcu mamy w tra­dy­cji coś takiego jak wio­senne porządki. Ale mamy też świą­teczne porządki, mamy porządki let­nie, kiedy dzieci wyjeż­dżają na waka­cje, i mamy też grun­towne sprzą­ta­nie po ich powro­cie, kiedy oka­zuje się, że wyro­sły z butów i spodni, a przed nad­cho­dzą­cym rokiem szkol­nym trzeba zro­bić miej­sce na nowe książki i przy­bory. Do sprzą­ta­nia oka­zja nada­rza się, gdy ktoś się wypro­wa­dza albo gdy wła­śnie ma się wpro­wa­dzić, kiedy ktoś odcho­dzi z tego świata, ale i kiedy nowy czło­nek rodziny poja­wia się na świe­cie i trzeba zro­bić mu miej­sce wśród nas. Kiedy więc jest naj­lep­szy czas, by roz­po­cząć debur­de­li­za­cję? Ni­gdy. Albo ina­czej: ZAWSZE. Dla­tego zamiast kom­bi­no­wać, co by tu zro­bić, żeby prze­ło­żyć począ­tek pisa­nia na „wieczne jutro”, zaczę­łam natych­miast po ukoń­cze­niu poprzed­niej książki.

Zawsze znaj­dziesz tysiąc powo­dów, by „jesz­cze nie dzi­siaj”. Bo zmę­czona, bo katar, bo lepiej, jak dzieci wyjadą, bo kot linieje, bo śmieci wywożą za tydzień… Lista wymó­wek może być długa i bar­dzo zacna. Przyj­mij więc do wia­do­mo­ści, że ni­gdy nie będzie wła­ści­wego czasu na roz­po­czę­cie porząd­ków. Twój bała­ga­nik jest twoją cie­plutką strefą kom­fortu. Twój wewnętrzny chaos jest twoją strefą kom­fortu, twoje zagra­cone życie jest jak zagra­cone biurko, na któ­rym tylko ty jesteś w sta­nie zna­leźć poszu­ki­wany doku­ment, a kiedy posprzą­tasz, będziesz musiała się przy­zwy­czaić do nowego ładu. Dla­tego nie ma jed­nej wła­ści­wej recepty na sprzą­ta­nie. Nie ma uni­wer­sal­nego sche­matu pra­wi­dło­wego uło­że­nia naczyń i sztuć­ców. Jest wzo­rzec ide­alny dla cie­bie. To taki porzą­dek, w któ­rym ty poczu­jesz się dobrze. Wynika on z two­jego wewnętrz­nego sys­temu porząd­ko­wa­nia i segre­go­wa­nia emo­cji, zda­rzeń, ludzi i przed­mio­tów.

Porząd­ku­jąc prze­strzeń wokół sie­bie, upo­rząd­ku­jesz sie­bie w środku. Jeśli zro­bisz porzą­dek ze swo­imi emo­cjami, prze­strzeń wokół cie­bie też się zmieni. Prze­pływ ener­gii będzie bar­dziej swo­bodny, bo bez zbęd­nych prze­szkód. Wibra­cje, jakimi będziesz ema­no­wać, zatań­czą w prze­strzeni wokół cie­bie, zapra­sza­jąc zda­rze­nia i ludzi o tak samo wyso­kich wibra­cjach jak twoje. Wię­cej, lekko plą­sa­jąc przez życie, będziesz zara­żać pozy­tywną ener­gią dzieci, part­nera, kota, a nawet ciu­chy, klu­chy i gary. Dla­tego debur­de­li­za­cja to nie tylko sprzą­ta­nie piw­nicy, to sztuka robie­nia prze­strzeni we wszyst­kich wymia­rach życia. Prze­strzeni, by pomie­ścić to, co lep­sze, pięk­niej­sze, nowe, zdrowe, bar­dziej war­to­ściowe i satys­fak­cjo­nu­jące.

Wielki chaos, czyli walizki, szpilki i czajnik elektryczny

Przy­le­cia­łam z Kanady do Pol­ski w 1994 roku na waka­cje. Moje waka­cje trwają już trzy­dzie­ści lat. Mia­łam ze sobą jedną walizkę, a w niej kilka par maj­tek, skąpe bikini, jakiś swe­ter i parę kie­cek. Wszystko w roz­mia­rze 34, więc te ciu­chy miej­sca zaj­mo­wały naprawdę nie­wiele. Przy­je­cha­łam na wymianę. To zna­czy moja mama wymie­niła się dziećmi ze swoją kole­żanką: mama wzięła do Kanady jej syna, a kole­żanka wzięła mnie. Miesz­ka­łam w chło­pię­cym pokoju przez dwa mie­siące, choć przez więk­szość czasu wcale mnie tam nie było. Poje­cha­łam naj­pierw z kole­żanką pocią­giem nad Bał­tyk, a potem wybra­łam się z kolegą kam­pe­rem nad mazur­skie jezioro. Wszę­dzie cią­gnę­łam ze sobą wszyst­kie swoje graty, bo tyle ich było, że nie mia­łam czego zosta­wić. Byłam noma­dem, zanim wie­dzia­łam, co to słowo zna­czy. Przy­szedł koniec waka­cji, a mnie się w Pol­sce spodo­bało. Spodo­bał mi się też chło­pak z kam­pera, więc posta­no­wi­łam zostać jesz­cze tro­chę. Zna­la­złam dobrze płatną pracę i wyna­ję­łam pokój trzy pię­tra nad miesz­ka­niem kole­żanki mojej mamy. Prze­nio­słam cały swój doby­tek za jed­nym zama­chem i całe szczę­ście, bo windy nie było.

Popro­si­łam mamę o dosła­nie kilku gra­tów, bo za pasem była jesień, a ja nawet paska do spodni nie mia­łam, nie mówiąc już o samych spodniach czy cie­płej czapce. Przy­le­ciała pełna walizka. Teraz mia­łam już dwie walizki. Kolejna prze­pro­wadzka, tym razem z pokoju do kawa­lerki, nastą­piła nie­spo­dzie­wa­nie. Mąż wła­ści­cielki miesz­ka­nia, pod wpły­wem nie do końca dobrych inten­cji, wyku­rzył mnie z pokoju szybko i sku­tecz­nie. W środku nocy wylą­do­wa­łam w zaku­rzo­nej kawa­lerce nale­żą­cej do nie­ży­ją­cej ciotki byłej żony mojego wujka. Na szczę­ście miesz­kanko było w pełni wypo­sa­żone w meble, por­ce­la­nowe fili­żanki, książki, koron­kowe ser­we­teczki i inne bab­cine bibe­loty. Nie było tam jed­nak żad­nych garów, sztuć­ców ani pralki. W sobotę rano wyszłam z kamie­nicy, rozej­rza­łam się po kom­plet­nie obcej oko­licy i sta­ra­jąc się zapa­mię­tać, gdzie miesz­kam, wyru­szy­łam na polo­wa­nie. Przy­po­mi­nam, że wtedy mapy Google nie ist­niały, więc szansa na zgu­bie­nie budynku, który nocą stał się moim nowym domem, była spora. A ja wyjść musia­łam, bo zamie­rza­łam upo­lo­wać oka­załą pral­ko­su­szarkę. W kawa­lerce miesz­ka­łam rok. Mozol­nie bur­de­li­zo­wa­łam ją kolej­nymi nie­zbęd­ni­kami: czaj­ni­kiem elek­trycz­nym, odku­rza­czem i książ­kami kuli­nar­nymi. Zara­bia­łam dobrze, miesz­ka­łam w poje­dynkę, pla­nów wiel­kich nie mia­łam, więc hur­towo dopo­sa­ża­łam szafę na ubra­nia i szafki kuchenne. W końcu musia­łam zmie­nić lokum, bo mama wsa­dziła do samo­lotu pie­ska, któ­rego kupi­łam jesz­cze w Kana­dzie, zanim on się uro­dził, a ja posta­no­wi­łam prze­dłu­żyć moje waka­cje na czas nie­okre­ślony. W mię­dzy­cza­sie pies nie tylko przy­szedł na świat, ale pod­rósł i był gotowy na spo­tka­nie ze swoją nową panią, czyli mną. Pie­sek miał trzy mie­siące i roz­miar bul­doga angiel­skiego, co miało się nie­ba­wem zmie­nić, gdyż dogi nie­miec­kie dora­stają do roz­miarów źre­baka.

Od gine­ko­loga wyna­ję­łam miesz­ka­nie naprze­ciwko szpi­tala psy­chia­trycz­nego. Loka­li­za­cja ide­alna, nie ze względu na bli­skość spe­cja­li­stów, z któ­rych usług lata póź­niej przy­szło mi korzy­stać, ale przede wszyst­kim z uwagi na bli­skość kole­żanki mojej mamy oraz nowego miej­sca pracy. Miesz­ka­nie było dwu­po­ko­jowe z kuch­nią, łazienką i osobną ubi­ka­cją. Było puste. Na szczę­ście mia­łam już pral­ko­su­szarkę, czaj­nik elek­tryczny i odku­rzacz. Nie mia­łam lodówki. Doku­pi­łam. Naby­łam łóżko, dywany i naczy­nia, lego­wi­sko dla psa, dwie miski wiel­ko­ści wia­dra, pod­stawkę pod miski i kosz na brudną bie­li­znę, a także eme­ry­to­wany szwedzki pojazd wiel­ko­ści ame­ry­kań­skiej limu­zyny, by pomie­ścić sie­bie i pie­seczka, który szybko przy­bie­rał na wadze.

Parę lat póź­niej sta­łam się bogat­sza o męża. Do chwili, kiedy wybu­do­wa­li­śmy z mężem dom, prze­pro­wa­dza­łam się trzy­na­ście razy. W każ­dym miej­scu cze­goś bra­ko­wało, więc trzeba było doku­pić to i owo. Jed­no­cze­śnie nie pozby­wa­łam się rze­czy, które aku­rat w danym miej­scu potrzebne nie były. W jed­nym z miesz­kań mia­łam więc dwie lodówki, w innym nad­wyżkę garn­ków. Mał­żeń­ski dom był wielki, więc doku­py­wa­nia nie było końca. Poja­wiły się dzieci, a z nimi wózki, nosi­dełka, tony zaba­wek i szybko kur­czą­cych się ciu­chów, które trzeba było zastę­po­wać nowymi. Sta­rych szkoda było wyrzu­cać, bo „jesz­cze mogą się przy­dać”.

Kiedy się roz­wio­dłam, dwu­kon­dy­gna­cyjny dom musia­łam zmie­ścić w miesz­ka­niu cztery razy mniej­szym. Roz­trza­skane życie spa­ko­wa­łam do wali­zek i wor­ków na śmieci – bez segre­ga­cji. Kar­tony bole­snych wspo­mnień zagra­cały podwój­nej wiel­ko­ści miej­sce par­kin­gowe. Podwójne, bo dla nie­peł­no­spraw­nych. Przy­wi­lej nabyty wraz z zespo­łem Downa mojego syna, spo­wo­do­wa­nym zale­d­wie jed­nym nad­pro­gra­mo­wym chro­mo­so­mem w każ­dej komórce jego ciała. Jak widać przy­sło­wie, które zapew­nia, że „od przy­bytku głowa nie boli”, to ściema. Mnie od tej nad­wyżki chro­mo­so­mów mojego syna głowa roz­bo­lała, i to bar­dzo. Z cza­sem w nie­po­sła­nym łóżku zagnieź­dziła się depre­sja, z szaf wypa­dały nie­no­szone ciu­chy, z pude­łek sypały się papiery roz­wo­dowe, doku­menty zaku­pów i sprze­daży, orze­cze­nia o nie­peł­no­spraw­no­ści i wypisy szpi­talne. Było mnie znacz­nie mniej, za to wię­cej gra­tów, obo­wiąz­ków, koniecz­no­ści i musiejstw.

Paczki z PRL-u, czyli wyrzucać czy oddawać biednym

Mój tata był czło­wie­kiem bar­dzo oszczęd­nym. Ni­gdy nie zapo­mnę, jak uczył nas dbać o buty: roz­kła­dał na pod­ło­dze „Życie War­szawy” z ubie­głego tygo­dnia, a potem usta­wiał na gaze­cie w rów­niut­kim rządku szczo­teczki, pasty do pie­lę­gna­cji skóry i swoje buty. Następ­nie skru­pu­lat­nie pie­lę­gno­wał obu­wie, któ­rego nie wymie­niał przez dzie­się­cio­le­cia. Nie­bie­ską zimową kurtkę z lat osiem­dzie­sią­tych posiada po dziś dzień. Wyni­kało to z biedy, jakiej doświad­czył w dzie­ciń­stwie, z cza­sów, w jakich się uro­dził, i pie­lę­gno­wa­nych przez poko­le­nia war­to­ści, wśród któ­rych oszczęd­ność była na szczy­cie listy.

Pamię­tam, jak moja mama wraz z bab­cią w nocy wyno­siły stare koł­dry i zako­py­wały w lesie, żeby dzia­dek (tata taty) nie widział. Koł­dry były tak stare, że nie nada­wały się nawet dla psa, ale dzia­dek nie pozwa­lał wyrzu­cać abso­lut­nie niczego, bo „jesz­cze może się przy­dać”. Prze­kleń­stwo takiego podej­ścia poku­tuje w wielu z nas po dziś dzień. Kiedy chcemy wyrzu­cić prze­pa­loną lampkę albo zepsuty odku­rzacz, nagle sły­szymy w gło­wie głos taty, dziadka albo babci, dobit­nie suge­ru­jący, by to zosta­wić, bo w razie czego można tę rzecz napra­wić i jesz­cze się przyda… Ty też tak masz? Ja z tym gło­sem w gło­wie na­dal cza­sem dys­ku­tuję. Szpilki, które kie­dyś nosi­łam chęt­niej niż kap­cie, prze­le­żały nie­uży­wane przez nie­mal dekadę, zanim pozwo­li­łam im odma­sze­ro­wać. Piękna lampa indu­strialna stoi na pod­da­szu, bo „wystar­czy wymie­nić kabel i będzie jak nowa” – tak twier­dzi mój dwu­dzie­sto­dwu­letni syn, który do owej lampy ma sto­su­nek sen­ty­men­talny, bo stała w jego pokoju przez więk­szość dzie­ciń­stwa. Zatem co wyrzu­cać, kiedy, jak i gdzie? A może nie wyrzu­cać, może zosta­wiać na pamiątkę, bo prze­cież te przed­mioty budują naszą toż­sa­mość i nie ma nic pięk­niej­szego, niż poszpe­rać w sta­rych gra­tach i z okrzy­kiem rado­ści na nowo odkryć scy­zo­ryk otrzy­many od nie­ży­ją­cego już dziadka albo dziu­rawą koszulkę z pierw­szego w życiu wyjazdu na obóz spor­towy.

Wyrzu­cać czy odda­wać bied­nym? To kolejny ste­reo­typ z okresu PRL-u. Pamię­ta­cie paczki z NRD w cza­sach komu­ni­stycz­nych? Ja jestem w takim wieku, że pamię­tam tony cukru i pro­duk­tów kom­plet­nie zbęd­nych, ale ofia­ru­jący je Niemcy byli prze­świad­czeni, że uszczę­śli­wiają bied­nych Pola­ków, a może nawet tym cukrem osła­dzają nam swoje gorz­kie wojenne winy. Kiedy prze­pro­wa­dzi­łam pierw­szą potężną debur­de­li­za­cję w mojej sza­fie, zgro­ma­dzi­łam worki nie­uży­wa­nych ubrań. Nie chcia­łam ich tak po pro­stu wyrzu­cić, bo to prze­cież grzech! Zawio­złam do domu dziecka. Pani popa­trzyła na mnie z poli­to­wa­niem i uprzej­mie wyja­śniła, że uży­wa­nych nie biorą. Poje­cha­łam więc wyła­do­wa­nym po dach autem do ośrodka dla mło­dych bez­dom­nych matek z dziećmi. Przez domo­fon dowie­dzia­łam się, że mają maga­zyny pełne takich skar­bów. Przy­znaję, byłam tro­chę ura­żona, bo prze­cież moją inten­cją było zro­bić im dobrze, a oni nie chcą tego, czego ja nie chcę. Co więc robić z tymi wszyst­kimi gra­tami, które jesz­cze się nadają, mogą się przy­dać i szkoda wyrzu­cić, bo jesz­cze dobre, poza tym, że za małe, nie­modne, za cia­sne w pasie i tro­chę nie­dzia­ła­jące.

Od czego zacząć? Jak sku­tecz­nie odgra­cić prze­strzeń – tę wokół sie­bie i tę w sobie? Co robić z tym, co nam już nie służy? I jak utrzy­mać efekt wow, który zachwyca tuż po odgra­ce­niu, ale już parę tygo­dni póź­niej prze­strzeń jakoś nie­chcący znowu się zagraca. O tym wszyst­kim prze­czy­tasz w kolej­nych roz­dzia­łach, w któ­rych przed­sta­wiam dwa­dzie­ścia jeden kro­ków sku­tecz­nej debur­de­li­za­cji. Dla­czego aku­rat tyle? Bo dwa­dzie­ścia jeden to oczko – fajna i tro­chę cza­ro­dziej­ska liczba. Bo tyle dni potrzeba, by jakaś nowa czyn­ność stała się nawy­kiem. Bo moją coroczną debur­de­li­za­cję zwy­kle prze­pro­wa­dzam w lecie, kiedy dzieci wyjeż­dżają na trzy tygo­dnie ze swoim tatą, a moim byłym mężem. Przez dwa­dzie­ścia jeden dni odświe­żam swoje życie zewnętrzne i wewnętrzne. Ty możesz opi­sane przeze mnie kroki wyko­nać w dwa­dzie­ścia jeden dni albo w dwa­dzie­ścia jeden tygo­dni, w zależ­no­ści od tego, na co pozwala ci codzien­ność. Grunt to zacząć. Dalej jakoś pój­dzie.

Jesz­cze jedna sprawa, wła­śnie świa­do­mie wcho­dzisz w gigan­tyczny chaos. Zanim znaj­dziesz się po dru­giej stro­nie, przy­go­tuj się na dni znie­chę­ce­nia, na emo­cjo­nalne nie­spo­dzianki skry­wane pod dywa­nami i głę­boko w sza­fach. Totalny detoks czeka nie tylko twój dom czy samo­chód, ale też serce, ciało i umysł. Podejdź do tego pro­cesu z cie­ka­wo­ścią i bez szcze­gól­nych ocze­ki­wań. Otwórz się na nie­spo­dzie­wane i baw się!

Pieprzyć konwenanse, czyli od depresji do deburdelizacji

Słowo DEBUR­DE­LI­ZA­CJA ukra­dłam pew­nej pani dyrek­tor zarzą­dza­ją­cej nie­zwy­kle zacną pań­stwową insty­tu­cją. Kochana kobieta nazy­wała wszystko po imie­niu i nie bawiła się w dyplo­ma­cję. Dru­gie jej powie­dze­nie brzmiało: „pie­przyć kon­we­nanse”, i stało się jedną z moich ulu­bio­nych życio­wych zasad. Patrząc trzeźwo na sprawę, to nie da się prze­pro­wa­dzić debur­de­li­za­cji, jeśli naj­pierw nie posta­no­wisz pie­przyć kon­we­nan­sów. Bo to kon­we­nanse, przy­zwy­cza­je­nia, wie­lo­po­ko­le­niowe nawyki i wszyst­kie „wypada/nie wypada” spra­wiają, że boimy się wypie­przyć pół cha­łupy na śmiet­nik, odciąć tok­sycz­nych człon­ków rodziny i zosta­wić dziecko z tatą, bab­cią czy opie­kunką, żeby pójść na rege­ne­ru­jącą jogę albo oczysz­cza­nie twa­rzy. Zatem jeśli chcesz prze­pro­wa­dzić debur­de­li­za­cję, będziesz musiała wyjść ze swo­jej strefy kom­fortu i zacząć robić nie­które rze­czy nie­kon­wen­cjo­nal­nie.

Pie­prząc kon­we­nanse, parę lat temu prze­pro­wa­dzi­łam debur­de­li­za­cję rady­kalną. Bolało jak cho­lera, bo całe moje życie było jed­nym wiel­kim bała­ga­nem. Ja sama byłam zale­d­wie kupką zagu­bio­nego, zasmar­ka­nego, zapy­zia­łego nie­szczę­ścia. Piszę o tym szcze­gó­łowo w Depre­sjo­logii, bo cały ten bała­gan skoń­czył się wła­śnie depre­sją. Dopiero nie­dawno, pisząc zupeł­nie inną książkę, dowie­dzia­łam się, jak zna­mienna była moja cho­roba w odnie­sie­niu do bur­delu, któ­rego sobie naro­bi­łam.

Depre­sja według total­nej bio­lo­gii zwią­zana jest z kon­flik­tem tery­to­rial­nym i patem hor­mo­nal­nym. Ze względu na obni­żone poczu­cie war­to­ści nie podej­mu­jemy walki o nasze tery­to­rium i nastę­puje tak zwany pat hor­mo­nalny, czyli zablo­ko­wa­nie dzia­ła­nia. „Tery­to­rium” może mieć bar­dzo różne zna­cze­nia. Męski kon­flikt tery­to­rium wiąże się z jego utratą, zagro­że­niem lub ozna­cze­niem, ponie­waż w natu­rze to samiec wal­czy i zdo­bywa tery­to­rium. Żeń­ski kon­flikt tery­to­rium zwią­zany jest z jego orga­ni­za­cją, tak jak w natu­rze, gdzie samica odpo­wie­dzialna jest za zago­spo­da­ro­wa­nie tery­to­rium. U czło­wieka może to być strach przed osa­mot­nie­niem, lęk przed stratą kogoś, kto wcze­śniej był na tym tery­to­rium, obawa przed zor­ga­ni­zo­wa­niem tery­to­rium po swo­jemu. Za utratę tery­to­rium można uznać na przy­kład stratę moż­li­wo­ści decy­do­wa­nia o orga­ni­za­cji domu.

Kiedy budo­wa­li­śmy z mężem dom, czu­łam, że on nie jest mój. Kawa­łe­czek po kawa­łeczku rezy­gno­wa­łam z tego, co mnie się podo­bało, na rzecz tego, co podo­bało się mojemu mężowi. Z cza­sem przyj­mo­wa­łam to za swoje, ale czu­łam się w tym domu obco i źle. Przy­tła­czał mnie i przy­gnę­biał. Pamię­tam, jak cho­dzi­łam po skle­pach z arty­ku­łami wnę­trzar­skimi i marzy­łam, że gdyby to ode mnie zale­żało, to MÓJ DOM wyglą­dałby zupeł­nie ina­czej. Kupo­wa­łam więc tony podu­szek i bibe­lo­tów, despe­racko sta­ra­jąc się zor­ga­ni­zo­wać po swo­jemu nie­przy­ja­zne dla mnie tery­to­rium. Zagra­ca­łam je, tra­cąc przy tym siły i chęci do życia.

Depre­sja była punk­tem zwrot­nym w moim życiu, roz­po­częła pro­ces zmian. Wraz z tera­pią zaczęło się wiel­kie sprzą­ta­nie. Po każ­dej zmia­nie, po każ­dej aran­ża­cji prze­pro­wa­dzo­nej w zgo­dzie z moim „wewnętrz­nym pro­jek­tan­tem” czu­łam się bar­dziej cenna, spraw­cza, war­to­ściowa, nie­za­leżna i silna. To nie­sa­mo­wite, jak kon­flikt tery­to­rialny może zawa­żyć na zdro­wiu czło­wieka. Nie trzeba się­gać do prawd total­nej bio­lo­gii, by poznać zna­cze­nie har­mo­nij­nej prze­strzeni dla zdro­wia i szczę­ścia czło­wieka. Feng shui to sta­ro­żytna prak­tyka pla­no­wa­nia prze­strzeni w celu osią­gnię­cia zgod­no­ści ze śro­do­wi­skiem natu­ral­nym. Feng shui to dosłow­nie „wiatr i woda”, czyli to, co nie­wi­dzialne i nie­uchwytne, a klu­czowe dla zdro­wia i dobro­stanu każ­dej istoty ludz­kiej.

Kiedy skoń­czy­łam pierw­sze wiel­kie sprzą­ta­nie, byłam chud­sza o męża, firmę, sporo kasy i parę kilo­gra­mów. Nie pole­cam jed­nak aż tak rady­kal­nych porząd­ków. W więk­szo­ści przy­pad­ków rady­kalna debur­de­li­za­cja nie jest konieczna, choć ta pierw­sza zwy­kle jest dosyć kon­kretna. Każda kolejna jest już łagod­niej­sza, a jeśli podej­dziesz do tematu cyklicz­nie i regu­lar­nie będziesz urzą­dzała debur­de­li­za­cje sezo­nowe, nowo­roczne, uro­dzi­nowe, albo z sobie tylko zna­nego powodu, to z cza­sem okaże się, że odgra­casz sobie życie na bie­żąco i nie musisz już zama­wiać kon­te­nera, żeby posprzą­tać w domu i w duszy.

Zapra­szam cię do zro­bie­nia pierw­szego kroku w stronę spo­koj­nej, poukła­da­nej i rado­snej CIE­BIE…

Krok 1. Jutro, czyli mit właściwego czasu

KROK 1.

Jutro, czyli mit wła­ści­wego czasu

Jestem pewna, że dosko­nale jest ci znana histo­ria o sło­niu w pokoju. Uda­jesz, że wiel­kiego, wypeł­nia­ją­cego całą życiową prze­strzeń pro­blemu nie ma. Z cza­sem jed­nak uni­ka­nie go staje się coraz trud­niej­sze i pochła­nia coraz wię­cej ener­gii. W ponie­dzia­łek rano łypiesz okiem na nie­zbyt higie­niczną umy­walkę. Mówisz sobie: „Jutro…”. We wtor­kowy pora­nek z pre­me­dy­ta­cją myjesz zęby z zamknię­tymi oczami, ale sia­da­jąc na sede­sie, zauwa­żasz kocie kłaczki hula­jące po pod­ło­dze. Krzy­wisz się nieco, ale wiesz, że dzi­siaj posprzą­tać się nie uda, bo masz przed sobą inne palące zobo­wią­za­nia. Wra­casz do domu szczę­śliwa, że już ciemno i nie widać ani kłacz­ków, ani umy­walki. Kła­dziesz się spać z poczu­ciem winy i nie­wy­star­czal­no­ści, bo prze­cież mia­łaś to zro­bić, a nie zro­bi­łaś. Rano poczu­cie porażki puch­nie, bolą cię głowa i nie­wy­spane oczy. Dzi­siaj to już na pewno nie będziesz sprzą­tać. W inter­ne­cie piszą, żeby słu­chać sie­bie i robić sobie prze­rwę, kiedy ciało mówi „nie”. No to słu­chasz zarówno inter­ne­to­wych porad, jak i tej czę­ści sie­bie, która każe robić wszystko inne byle nie to upiorne sprzą­ta­nie. Ten głos wewnętrzny, który jesz­cze stara się nakło­nić cię do dzia­ła­nia, zapy­chasz lodami i idziesz spać. I tak głu­pie ogar­nię­cie łazienki prze­ra­dza się w poważny pro­blem, który obra­sta w kolejne war­stwy zło­ści, poczu­cia winy i krzywdy, staje się polem wewnętrz­nej walki, dowo­dem prze­ciwko tobie w codzien­nym samo­są­dzie.

Czy kie­dy­kol­wiek jest wła­ściwy czas na zro­bie­nie tego, co nie­miłe, nie­wy­godne? I czym jest ten wła­ściwy czas? Kto okre­śla, czy dany moment jest odpo­wiedni, by coś zro­bić, czy nie jest? Muszę cię roz­cza­ro­wać. Wła­ściwy czas to fik­cja! To nic innego jak twoja oso­bi­sta inter­pre­ta­cja warun­ków, które muszą zostać speł­nione, żebyś uznała jakąś chwilę za wła­ściwą. Dokład­nie tak samo jak warunki, które musi speł­nić part­ner, pra­co­dawca czy wspól­nik, żeby został przez cie­bie uznany za wła­ści­wego. Z rów­nie subiek­tyw­nych powo­dów jedni decy­dują się na dzieci jesz­cze na stu­diach, pod­czas gdy inni cze­kają, aż zro­bią karierę, zbu­dują dom i objadą cały świat. Te same kry­te­ria spra­wiają, że jed­nym odpo­wiada praca w kor­po­ra­cjach, a inni nie uznają takiej for­muły zatrud­nie­nia. Jedna świeżo poznana osoba staje się nam bli­ska nie­mal natych­miast, inna nawet po latach zna­jo­mo­ści ni­gdy nie awan­suje do rangi przy­ja­ciółki – two­jej przy­ja­ciółki, bo z całą pew­no­ścią czy­jąś będzie. Co więc wpływa na to, że coś uzna­jesz za wła­ściwe? Twoje oso­bi­ste doświad­cze­nia, oso­bo­wość i pre­dys­po­zy­cje, ale nie tylko. Na decy­zję o tym, czy coś jest wła­ściwe, mogą wpły­wać rów­nież lęki, takie jak lęk przed porażką czy przed suk­ce­sem, lęk przed roz­cza­ro­wa­niem, lęk przed rado­ścią. Zda­rza się rów­nież lęk przed roz­wią­za­niem pro­blemu (bo co wtedy, co dalej?). Lęk przed zro­bie­niem sobie prze­strzeni (bo czym ją zapeł­nisz?). Lęk przed pusz­cze­niem tego, co nie służy, bo to zara­zem jedyne, co znasz. Lęk przed kon­se­kwen­cjami, lęk przed oceną, przed samot­no­ścią, przed utratą tego, co nie­lu­biane, ale znane i w związku z tym postrze­gane jako bez­pieczne. Lęk jest zazwy­czaj powo­dem, dla któ­rego wciąż odsu­wamy roz­po­czę­cie zada­nia, które przed sobą sta­wiamy.

Nie zaprze­czam, że bywają powody jak naj­bar­dziej racjo­nalne, by nie roz­po­czy­nać debur­de­li­za­cji w okre­sie, w któ­rym jesteś naj­bar­dziej zajęta, na przy­kład kiedy aku­rat roz­krę­casz firmę albo zimą, gdy zma­gasz się z gor­szym nastro­jem. Ale być może wła­śnie debur­de­li­za­cja jest tym, czego potrze­bu­jesz, by tym razem zro­bić coś ina­czej i osią­gnąć inny niż zawsze – lep­szy – rezul­tat. Sprzą­ta­nie życia, rela­cji, domu, pokoju, szu­flady może być pierw­szym kro­kiem, by wyjść z depre­sji, by poczuć wewnętrzną moc i spraw­czość, by ruszyć do przodu, zamiast ukry­wać się pod kocem i uda­wać, że nic nie widzisz, że dobrze jest, jak jest, a ten słoń na środku pokoju to wcale nie słoń, a tak w ogóle to go tam nie ma. Niech pierw­szy krok w kie­runku debur­de­li­za­cji sta­nie się twoim pierw­szym kro­kiem ku prze­aran­żo­wa­niu życia zgod­nie z two­imi marze­niami i potrze­bami.

Moją debur­de­li­za­cję prze­pro­wa­dzam zwy­kle latem. Dzieci jadą do taty na trzy tygo­dnie waka­cji, a ja ruszam do boju i robię totalną roz­pier­du­chę, i to nie tylko w domu. W tym roku jed­nak te trzy tygo­dnie mam tro­chę podzie­lone, na dokładkę posta­no­wi­łam wyje­chać na sied­mio­dniowe warsz­taty jogi kun­da­lini. Czy więc powin­nam roz­po­cząć swoje dzia­ła­nia przed wyjaz­dem, czy po powro­cie? A może już na początku waka­cji? Hm, a może w tym roku sobie odpu­ścić, bo w sumie nie jest aż tak tra­gicz­nie. Jak zde­cy­do­wać i co zro­bić, żeby pyta­nie „Robić czy nie robić let­niej roz­pier­du­chy?” nie sta­nęło mi w gar­dle jak roz­go­to­wana klu­cha? Cza­sem podej­mo­wa­nie decy­zji pochła­nia wię­cej czasu i ener­gii niż samo wyko­na­nie zada­nia. Aby mieć czy­ste sumie­nie, że jed­nak coś w kie­runku roz­wią­za­nia dyle­matu robię, posta­no­wi­łam spo­rzą­dzić listę wszyst­kich powo­dów, dla któ­rych nie mogę zacząć aku­rat teraz.

NIE MOGĘ…

Bo nie mam czasu.

Bo jestem zmę­czona.

Bo za późno wstaję.

Bo brak mi moty­wa­cji.

Bo nie mam siły.

Bo robię rów­no­le­gle trzy inten­sywne kursy.

Bo wydaję jedną książkę i piszę drugą.

Bo przy­mie­rzam się do pro­jek­to­wa­nia kur­sów online.

Bo mi się nie chce.

Bo mam prawo odpo­cząć, a nie znowu latać z mopem, pędz­lem i tor­bami na śmieci.

Bo mam inne prio­ry­tety.

Bo nie mam środ­ków, by osią­gnąć wyma­rzony efekt.

Zaczę­łam się roz­krę­cać i szło mi coraz lepiej, ale teraz czas na cie­bie.

Cie­kawe, dla­czego ty nie możesz roz­po­cząć debur­de­li­za­cji teraz. Jeśli miej­sca w książce jest za mało, doczep zszy­wa­czem kartkę i zapisz wszystko, co przy­cho­dzi ci do głowy.

NIE MOGĘ…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czy możemy pod­su­mo­wać nasze listy?Pro­po­nuję nastę­pu­jące zda­nie:

Będę mogła roz­po­cząć debur­de­li­za­cję, kiedy będę miała wię­cej siły, czasu i środ­ków, kiedy będę się lepiej czuła oraz kiedy zmieni się coś w moich rela­cjach oso­bi­stych i zawo­do­wych.

Krok 2. Nie chcę, czyli co uwiera i wkurza

KROK 2.

Nie chcę, czyli co uwiera i wku­rza

Może fak­tycz­nie to nie jest wła­ściwy czas. Może naprawdę nie możesz, nie masz środ­ków, zaso­bów ani chęci. Bar­dzo moż­liwe, że brak ci sił, cho­dzisz smutna albo wku­rzona, zmę­czona i znie­chę­cona. Wizja porząd­ków to ostat­nia rzecz, która przy­cho­dzi ci na myśl. Po pro­stu nie chcesz! I masz do tego abso­lutne prawo. A skoro już jeste­śmy przy tym, czego nie chcesz, to jest to odpo­wied­nia chwila, żebyś wypi­sała wszystko to, czego w swoim życiu nie chcesz, co cię uwiera i wku­rza. Nie sku­piaj się wyłącz­nie na zagra­co­nej sza­fie czy popla­mio­nych dywa­nach. Wypisz wszystko, bo czę­sto samo zro­bie­nie takiej listy porząd­kuje i wyzna­cza prio­ry­tety. Zacznij od „NIE CHCĘ…”, a potem w punk­tach wypisz, czego nie chcesz już w swoim życiu. Poni­żej znaj­dziesz kilka przy­kła­dów z mojej listy.

NIE CHCĘ…

Każ­dego ranka zasta­na­wiać się, czy powin­nam medy­to­wać, ćwi­czyć, iść z psem na spa­cer, czy pisać. To poranne roz­te­le­pa­nie myśli dopro­wa­dza mnie do szału i spra­wia, że nie robię żad­nej z tych rze­czy, bo zanim zde­cy­duję się na któ­rąś, jest za późno i muszę szy­ko­wać dzieci do szkoły.

Wciąż cze­goś szu­kać. Mam duży dom i cią­głe szu­ka­nie klu­czy, oku­la­rów, komórki, tram­pek… dopro­wa­dza mnie do obłędu.

Zasta­na­wiać się, czym powin­nam się zająć zawo­dowo. Stoję przed wybo­rem z jed­nej strony eks­pan­sji w obsza­rze, któ­rym zaj­muję się od dzie­się­ciu lat, z dru­giej – kom­plet­nej zmiany pro­filu mojej dzia­łal­no­ści.

Cią­głych noc­nych pobu­dek. Mam psa, który budzi mnie swoim pisz­cze­niem za każ­dym razem, kiedy pada deszcz albo zawieje wiatr. Panicz­nie boi się wszyst­kich zja­wisk atmos­fe­rycz­nych, które mogą zwia­sto­wać burzę.

Zagra­co­nej wiaty przed gara­żem. Widzę ten baj­zel za każ­dym razem, kiedy wjeż­dżam i wyjeż­dżam, czyli kilka razy dzien­nie.

Zagra­co­nego garażu. Nie dość, że nic tam nie można zna­leźć, to nie ma miej­sca na rowery i kosiarkę.

Ści­sku w sza­fie. Wciąż wycią­gam pognie­cione koszule, choć do szafy wkła­da­łam wypra­so­wane. Cią­gle natra­fiam na ubra­nia, które „mogłam wczo­raj wło­żyć”, ale o nich zapo­mnia­łam albo nie mogłam ich zna­leźć.

Braku sza­fek w łazience. Nie mam miej­sca, żeby pocho­wać kosme­tyki, ręcz­niki i deter­genty. Wszystko leży na wierz­chu, co powo­duje per­ma­nentny bała­gan.

Poszu­ki­wa­nia zdjęć do postów i rolek w komórce i kom­pu­te­rze.

Gło­śnej pralki, ster­czą­cych ze ścian kabli, ścian do naprawy i prze­ma­lo­wa­nia.

Mieć poczu­cia winy, że z braku czasu zja­dam śmie­ciowe jedze­nie, że nie gotuję zdro­wych potraw dla dzieci.

Nie wie­dzieć, czego chcę.

A jak już wiem, to nie chcę poda­wać tego w wąt­pli­wość.

Nie mieć siły i moty­wa­cji, by dopro­wa­dzać rze­czy do końca.

Teraz twoja kolej! Poni­żej wypisz wszystko, czego nie chcesz. Jeśli zabrak­nie ci miej­sca, doczep kartkę albo spisz listę w osob­nym zeszy­cie.

NIE CHCĘ…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki