Twarz bestii - Bartłomiej Kowaliński - ebook + audiobook + książka

Twarz bestii ebook i audiobook

Kowaliński Bartłomiej

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nikt nie rodzi się bestią…

W sądeckiej rzece odnaleziono zwłoki miejscowej dziewczyny, a ostatnią osobą, z którą się spotkała, był jej chłopak. Przypadkowy turysta zeznał, że widział ich kłótnię, jednak badania DNA nie potwierdziły sprawstwa nastolatka. Śledztwo utknęło w miejscu.

Paweł Wolski, znany dziennikarz śledczy, dostaje tajemniczego maila z prośbą o pomoc. Kiedy po dwóch dniach trafia w Beskid Sądecki, do wsi, z której wiadomość została wysłana, dowiaduje się, że dziewczyna będąca rzekomym nadawcą nie żyje od prawie trzech miesięcy. Podążając za poszlakami, odkrywa powiązania mordercy z innym zajściem sprzed roku, a cicha miejscowość pod lasem okazuje się sceną jeszcze wielu niewyjaśnionych historii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 396

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 12 min

Lektor: Bartlomiej Kowalinski
Oceny
4,4 (557 ocen)
335
143
62
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nataliazleszkiem

Z braku laku…

za dużo zabijania zwierząt
10
Patka008

Nie oderwiesz się od lektury

Jakiś czas temu czytałam 1 część serii z Pawłem Wolińskim i ta książka sobie czekała na swoją kolej. Powiem szczerze, że właśnie takiej książki potrzebowałam. Ostatnio trafiałam na słabsze książki a tu taka petarda. Po 1 części miałam lekkie obawy czy autor utrzyma poziom bo poprzeczka była wysoko no i nie rozczarowałam się ani trochę. Było wszystko co w kryminale być powinno a nawet więcej bo mieszanie wątkami, wprowadzanie czytelnika na manowce bo co chwile pojawiało się coś nowego, ale jednak to nie było to i na końcu połączenie tego wszystkiego. Bohaterowie wykreowani świetnie Paweł dziennikarz śledzczy, ktory ma nosa i nie boi się wsadzić łapy między drzwi w dodatku potrafi łączyć wątki jak mało kto. Policjant trochę taki szary mysz ale z mega potencjałem i charakterem i były wojskowy odludek, ale jednak swojski chłop. Wszystko to tworzy ekipę doskonałą. Mi książka się mega podobała i polecam☺️
10
Lost70

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka, trzyma w napięciu od początku do końca, bardzo dobrze napisana
10
Zdzislaw65

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.
00
Aguleczek5

Całkiem niezła

"Twarz bestii" to po prostu dobry kryminał. Muszę niestety przyznać, że pierwszy tom tej serii podobał mi się znacznie bardziej. Jakoś tym razem i sylwetki bohaterów były płytsze, i intryga kryminalna prostsza oraz motywy znacznie banalniejsze. Czytało się szybko i przyjemnie, ale bez większego zaangażowania. Zakończenie zaskakuje, ale po drodze zabrakło mi kilku umiejętnych zmyłek, które jednocześnie naprowadzałyby na sprawcę i odsuwały od niego podejrzenia. Stylistycznie z czasem zaczęło mnie drażnić notoryczne opisywanie prozaicznych czynności głównego bohatera. Zabrakło po prostu tego czegoś, co miała pierwsza część. Liczę na rekompensatę w kolejnym tomie.
00

Popularność




Au­tor: 
Bar­tło­miej Ko­wa­liń­ski
Re­dak­cja: 
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Bry­gida Grze­sik
Skład i pro­jekt okładki:
Ali­cja Ma­linka
Zdję­cia z okładki
© Cody Bo­ard / Unsplash
© Wes Grant / Unsplash
© La­risa Ko­sh­kina / Pe­xels
© Ma­rianne Al­dridge / Pe­xels
© Ma­rek Piw­nicki / Pe­xels
© cot­ton­bro / Pe­xels
© Lu­kas Hart­mann / Pe­xels
© Kri­stina Shcher­bina / Pe­xels
© Vla­dy­slav Du­schen­ko­vsky / Pe­xels
© czu­_czu / Pi­xa­bay
© Ze­ro­Je­den / www.zamki.pl – pol­skie zamki
vec­tor ma­cro­vec­tor / Fre­epik
ISBN 978-83-66977-082
© Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2021, wy­da­nie I
Druk: Hor­net sp. z o.o.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Dla niej

1

WIA­DO­MOŚĆ

Sie­dział bez­czyn­nie, wpa­tru­jąc się w ekran kom­pu­tera. Łok­cie miał oparte na bla­cie biurka. Ni­czego nie no­to­wał, po pro­stu pa­trzył na treść ma­ila, któ­rego otrzy­mał, za­ty­tu­ło­wa­nego: „Pro­szę, niech mi Pan po­może…”. Przy­szedł od nie­zna­nej mu osoby, ko­biety o imie­niu Ola. Wia­do­mość była krótka i na­pi­sana nieco cha­otycz­nie, a jej treść wzbu­dziła w nim spory nie­po­kój. Nie było też żad­nego nu­meru kon­tak­to­wego, by mógł od­dzwo­nić, ani in­for­ma­cji, co tak na­prawdę się wy­da­rzyło. Za­sta­na­wiał się, czy jest to forma głu­piego żartu, czy fak­tycz­nie coś się stało i ktoś po­trze­buje jego po­mocy. Miał dziwne prze­czu­cie, że nadawca albo nie mógł na­pi­sać nic wię­cej, albo ktoś mu to unie­moż­li­wił.

Nie za­uwa­żył na­wet, kiedy po­de­szła. Sta­nęła obok z kawą w ręce, a na­stęp­nie po­sta­wiła ją tuż przed nim.

Szyb­kim ru­chem za­mknął po­krywę lap­topa, nie chciał, by od­czy­tała treść wia­do­mo­ści. Pod­niósł wzrok i spoj­rzał na nią. Za­cze­sała włosy na bok, ra­do­śnie się przy tym uśmie­cha­jąc. Miała na so­bie tylko jego ko­szulę. Usia­dła na biurku tuż obok jego kom­pu­tera i chwy­ciła zdję­cie sto­jące przy nim.Jej twarz jesz­cze bar­dziej się roz­pro­mie­niła. Z bły­skiem w oczach przy­glą­dała się ich ślub­nej fo­to­gra­fii.

A po­znali się prze­cież zu­peł­nie przy­pad­kiem, gdy przy­je­chał do Za­ko­pa­nego pi­sać ar­ty­kuł o zbrodni sprzed lat.

Po­pa­trzyła mu w oczy, ale on skie­ro­wał wzrok w stronę okna. Wia­do­mość, którą przed chwilą prze­czy­tał, wciąż za­przą­tała mu głowę.

W od­po­wie­dzi na to ona zsu­nęła się z biurka, za­brała ku­bek i wy­szła z po­koju. Po chwili spoj­rzał na zdję­cie, które od­sta­wiła na miej­sce. Głę­boko wes­tchnął. Pod­niósł się z fo­tela i po­dą­żył za nią.

Krzą­tała się w kuchni, przy­go­to­wu­jąc śnia­da­nie. Przy­sta­nął obok, ale się nie od­zy­wał. Uru­cho­mił eks­pres i zro­bił so­bie kawę, a na­stęp­nie usiadł przy stole. Pod­parł ręką głowę i pró­bo­wał ze­brać my­śli. Zbli­żał się week­end, a w przy­szłym ty­go­dniu bę­dzie mu­siał je­chać do re­dak­cji do War­szawy. Był to je­den z wa­run­ków jego pracy zdal­nej z Kra­kowa. Dwa razy w mie­siącu wy­jeż­dżał na kilka dni do biura, żeby na bie­żąco pod­pi­sy­wać wszyst­kie do­ku­menty i zda­wać sze­fowi ra­port. Taki układ pa­so­wał jed­nak im obu. Dzien­ni­karz nie mu­siał re­zy­gno­wać z po­sady, dzięki czemu wciąż ro­bił to, co ko­cha, a Ra­decki na­dal miał wy­jąt­ko­wego pra­cow­nika, któ­rego ar­ty­kuły przy­cią­gały rze­sze czy­tel­ni­ków. Jed­nak wo­bec otrzy­ma­nej wia­do­mo­ści wy­jazd do sto­licy wcale nie był mu na rękę. Czuł, że bę­dzie mu­siał po­świę­cić czas na to, by wy­ja­śnić oko­licz­no­ści, dla któ­rych ktoś ją w ogóle wy­słał.

Po chwili obok usia­dła Pau­lina. Po­sta­wiła przed nim ta­lerz.

– Dzię­kuję – wy­mam­ro­tał.

– Je­steś ja­kiś nie­swój – ode­zwała się, wi­dząc, że le­ni­wie trzyma wi­de­lec i wcale nie za­biera się za ja­jecz­nicę, którą mu po­dała. – Coś cię trapi? – Zła­pała go za rękę.

Od­su­nął od sie­bie ta­lerz.

– Nie mó­wi­łem ci, ale do­sta­łem wczo­raj dość dziw­nego ma­ila. – Po­dra­pał się po za­ro­ście. – Na­pi­sała ja­kaś ko­bieta, zresztą cze­kaj, po­każę ci. – Wstał i skie­ro­wał się do po­koju po lap­top, który na­stęp­nie po­sta­wił tuż przed nią.

Za­częła uważ­nie wpa­try­wać się w treść wia­do­mo­ści, czy­ta­jąc ją na głos:

– „Boję się… tak bar­dzo się boję… bła­gam, niech mi Pan po­może…” – Prze­łknęła ślinę. – „Ola Żo­łyń­ska. Pięt­na­sty kwiet­nia dwa ty­siące dwu­dzie­sty pierw­szy”. – Spoj­rzała na ka­len­darz wi­szący na ścia­nie, a na­stęp­nie na dzien­ni­ka­rza. – Nie ro­zu­miem, prze­cież mamy czer­wiec, dla­czego w ma­ilu jest data kwiet­niowa?

– Nie wiem. Też tego nie ro­zu­miem. – Po­krę­cił głową.

– Jejku… to fak­tycz­nie dziwna wia­do­mość. – Na jej twa­rzy ry­so­wał się strach.

– To jak wo­ła­nie o po­moc… – sko­men­to­wał. Wy­pro­sto­wał się.

– Mam na­dzieję, że nie wy­da­rzyło się nic złego… – do­dała pół­szep­tem. Była bar­dzo prze­jęta tym, co prze­czy­tała. Do­strzegł dreszcz na jej skó­rze. – Może warto od­pi­sać?

– Oczy­wi­ście, że to zro­bi­łem, ale szcze­rze mó­wiąc, nie li­czę na od­po­wiedź.

– Dla­czego?

– Kto­kol­wiek to wy­słał, albo nie chce, albo nie może nic zdra­dzić. Mam wra­że­nie, że ocze­kuje, że resztą zajmę się ja, a to już ja­kaś wska­zówka. – Wstał i prze­szedł się po sa­lo­nie.

– Wska­zówka? – Uważ­nie go ob­ser­wo­wała.

– Skoro wy­słała to do mnie, to musi wie­dzieć, kim je­stem i czym się zaj­muję. Być może jest świad­kiem ja­kie­goś prze­stęp­stwa albo ma wie­dzę na jego te­mat. Mu­szę się temu przyj­rzeć bar­dziej wni­kli­wie.

– Co za­mie­rzasz?

– Spraw­dzę, czy tego dnia, o któ­rym wspo­mina, nie wy­da­rzyło się coś złego. Ta data nie jest przy­pad­kowa. Może to mi po­wie coś wię­cej.

Chwy­cił lap­top i skie­ro­wał się do po­koju, który słu­żył mu za ga­bi­net. Po­sta­no­wił do­wie­dzieć się, co się stało i czego może do­ty­czyć ta­jem­ni­cza wia­do­mość. Wpi­sał w prze­glą­darce in­ter­ne­to­wej datę, którą po­dał nadawca. Od razu rzu­cił mu się w oczy nie­po­ko­jący na­głó­wek Ty­go­dnika Są­dec­kiego: „Mor­der­stwo, które wstrzą­snęło Be­ski­dami”. Słowo „mor­der­stwo” wy­wo­łało dreszcz na jego skó­rze. Prze­łknął ślinę i prze­glą­dał po­zo­stałe ar­ty­kuły. „Bru­talna zbrod­nia nad Po­pra­dem” – tak za­ty­tu­ło­wała swoje spra­woz­da­nie mię­dzy in­nymi Ga­zeta Kra­kow­ska. Za­czął czy­tać po­bież­nie, czego do­ty­czy wspo­mniana „bru­talna zbrod­nia”.

Z każ­dym sło­wem był co­raz bar­dziej prze­ra­żony. Oka­zało się, że w ma­łej wsi nie­da­leko No­wego Są­cza za­mor­do­wana zo­stała młoda ko­bieta, jej ciało wy­ło­wiono z po­bli­skiej rzeki. W żad­nym z tek­stów nie było jed­nak wzmianki o sprawcy ani o ewen­tu­al­nym mo­ty­wie po­peł­nio­nej zbrodni. Usta­lił je­dy­nie, że śledz­two jest w toku i pro­wa­dzi je Ko­menda Miej­ska Po­li­cji w No­wym Są­czu.

Spoj­rzał w stronę okna, pró­bu­jąc ze­brać my­śli. Znowu ogar­nęło go to samo dziwne uczu­cie co wtedy, gdy czy­tał o mor­der­stwie je­de­na­sto­let­niej dziew­czynki w gó­rach. Tym ra­zem coś nie­po­ko­iło go znacz­nie bar­dziej. Prze­waż­nie to on wy­bie­rał te­maty, o któ­rych pi­sał, te­raz ktoś zwró­cił się do niego. Zda­rzyło mu się to pierw­szy raz. Pierw­szy raz na­pi­sał ktoś, kto mógł po­trze­bo­wać jego po­mocy, a w za­sa­dzie wprost o nią bła­gał. Czuł, że stało się coś złego, ale próba na­wią­za­nia kon­taktu z au­torką wia­do­mo­ści speł­zła na ni­czym.

Za­mknął po­krywę lap­topa i wró­cił do kuchni. Pau­lina wciąż sie­działa przy stole i roz­my­ślała.

– No i co usta­li­łeś? – spy­tała za­cie­ka­wiona. Jakby li­czyła na to, że jed­nak cho­dzi o coś bła­hego.

– Pau­linko… – Sam nie wie­dział, co chce jej po­wie­dzieć. – Chyba czeka mnie wy­jazd.

– Wy­jazd? Do­kąd? – Przy­mru­żyła oczy.

– W Be­skidy… – od­parł. – Nie­stety oka­zuje się, że cho­dzi o mor­der­stwo… – do­dał po chwili ci­cho.

– Nie ma mowy, ni­g­dzie nie je­dziesz! – Unio­sła głos. Wstała, po­de­szła do okna i za­trzy­mała się od­wró­cona do niego ple­cami. – Nie chcę, że­byś do­kąd­kol­wiek je­chał! – po­wtó­rzyła z na­ci­skiem.

Pod­szedł do niej i mocno ją przy­tu­lił.

– Po­słu­chaj… A je­śli wia­do­mość na­pi­sała bli­ska osoba tej za­mor­do­wa­nej dziew­czyny, która też jest ce­lem? Po­myśl, co musi czuć…

– Pa­weł, bła­gam, nie rób mi tego…

– Tylko tam po­jadę, do­wiem się, co się stało, i wrócę. Chcę mieć pew­ność, że kto­kol­wiek wy­słał mi tę wia­do­mość, jest bez­pieczny. Na­prawdę nie po­tra­fił­bym spać po no­cach, wie­dząc, że ktoś po­pro­sił mnie o po­moc, a ja na­wet nie wy­cią­gną­łem ręki.

– Pa­weł… nie ma mowy! A pa­mię­tasz, jak się skoń­czyło w Za­ko­pa­nem? Cu­dem usze­dłeś z ży­ciem… – Cała się trzę­sła.

– Nie mo­żesz tego roz­pa­mię­ty­wać do końca ży­cia… – Od­wró­cił ją twa­rzą do sie­bie i uniósł pal­cami jej pod­bró­dek tak, by pa­trzyła mu w oczy. – Je­steś dla mnie te­raz naj­waż­niej­sza i nie wpa­kuję się w żadne kło­poty. Obie­cuję. – Pró­bo­wał się uśmiech­nąć. – Po pro­stu to spraw­dzę i tyle. Po­jadę tam na dzień czy dwa, po­roz­ma­wiam ze śled­czymi i wra­cam, zgoda?

– Skoro mu­sisz… – po­wie­działa z re­zy­gna­cją. – Choć na­prawdę nie chcę, że­byś je­chał. – Wtu­liła się w niego. – Kiedy wy­jeż­dżasz? – za­py­tała po chwili ści­szo­nym gło­sem.

– Ju­tro z sa­mego rana.

– A po­li­cja? Skon­tak­tu­jesz się z nimi? – Była na­prawdę prze­jęta.

– Oczy­wi­ście. Obie­cuję, że od nich za­cznę. – Ude­rzył się ręką w pierś. I tak pla­no­wał się z nimi skon­tak­to­wać, bo nie miał póki co żad­nego punktu za­cze­pie­nia poza wia­do­mo­ścią i kil­koma no­tat­kami pra­so­wymi.

Spoj­rzał jej w oczy. Zda­wała się spo­koj­niej­sza. Stała wtu­lona w jego ra­miona kilka mi­nut. Gdy w końcu stwier­dziła, że za­bie­rze się za przy­go­to­wy­wa­nie obiadu, usiadł przy lap­to­pie i spraw­dził, gdzie do­kład­nie do­szło do tego mor­der­stwa.

Za­pi­sał w no­te­sie na­zwę miej­sco­wo­ści. Był to przy­sió­łek wsi Ry­tro, Ży­cza­nów. Wstu­kał w In­ter­net tę na­zwę i klik­nął opcję „gra­fika”. Wio­ska po­ło­żona była nad sa­mym Po­pra­dem, scho­wana w gó­rach i oto­czona buj­nym la­sem. Miał dziwne prze­czu­cia. Coś na­pa­wało go lę­kiem.

2

BE­SKIDY

Na ze­garku była siódma trzy­dzie­ści. Wy­gra­mo­lił się z łóżka, pod­szedł do okna i od­su­nął fi­rankę. Do po­koju wpa­dły pro­mie­nie słońca. Wyj­rzał na ulicę. Zie­lone drzewa wy­glą­dały pięk­nie w bla­sku czerw­co­wego po­ranka. Od­wró­cił głowę i po­pa­trzył na Pau­linę. Spała, po­sta­no­wił jej nie bu­dzić. Pod­szedł po ci­chu do biurka i raz jesz­cze spraw­dził pocztę w lap­to­pie, ale do tej pory nie otrzy­mał żad­nej od­po­wie­dzi na swoją próbę na­wią­za­nia kon­taktu z nadawcą ta­jem­ni­czego ma­ila. Wy­szedł z po­koju, skie­ro­wał się pro­sto do kuchni i uru­cho­mił eks­pres. W po­wie­trzu na­tych­miast uniósł się za­pach kawy.

Za­czął przy­go­to­wy­wać rze­czy, które chciał za­brać ze sobą na wy­jazd. Otwo­rzył wa­lizkę i na twa­rzy od razu wy­ma­lo­wał mu się uśmiech. Na spo­dzie le­żał gaz pie­przowy i kar­teczka z pod­pi­sem: „Bła­gam, uwa­żaj na sie­bie!”.

– Nie chcę, żeby co­kol­wiek ci się stało – usły­szał zza ple­ców jej głos.

Stała oparta o fra­mugę i pa­trzyła na niego. Spra­wiała wra­że­nie smut­nej i prze­ję­tej tym wszyst­kim.

– Obie­cuję, że nic złego się nie sta­nie – od­parł z uśmie­chem, wciąż roz­ba­wiony sy­tu­acją z ga­zem.

Zro­bił śnia­da­nie, pod­czas któ­rego roz­ma­wiali wy­łącz­nie o wa­ka­cjach. Nie chciał, by znów nie­po­trzeb­nie się za­mar­twiała. Po po­siłku spa­ko­wał wszyst­kie po­trzebne rze­czy i spoj­rzał na ze­ga­rek. Do­cho­dziła dzie­wiąta. Był go­tów do drogi. Chwy­cił ak­tówkę oraz wa­lizkę i po­pa­trzył na Pau­linę. W jej oczach wciąż do­strze­gał strach.

Mi­nął wła­śnie Nowy Sącz. Ma­low­ni­cza droga wio­dła go wzdłuż Po­pradu, w kie­runku Piw­nicz­nej-Zdroju. Rzeka wy­glą­dała wręcz baj­kowo, wiła się po­śród gór, ma­je­sta­tycz­nie pre­zen­tu­jąc swój urok. Po­dą­ża­jąc za na­wi­ga­cją, mi­nął ta­bliczkę z na­pi­sem: „Ry­tro”. Zwol­nił, a na­stęp­nie po prze­je­cha­niu kil­ku­set me­trów skrę­cił zgod­nie z dro­go­wska­zem w lewo, na miej­sco­wość Ży­cza­nów. Wio­ska le­żała po dru­giej stro­nie rzeki, na po­bli­skim wzgó­rzu, nie­mal cała skryta w gę­stym, zie­lo­nym le­sie. Wol­ski nie prze­je­chał jed­nak przez most, za­trzy­mał się tuż przed nim. Jego znaczna część wi­siała na kilku me­ta­lo­wych prę­tach i le­dwo się trzy­mała. Prawa strona cał­ko­wi­cie się za­pa­dła. Wjazd na niego ste­ro­wany był za po­mocą sy­gna­li­za­cji świetl­nej.

Gdy za­pa­liło się zie­lone świa­tło, ostroż­nie ru­szył. Je­chał bar­dzo po­mału. Ogromną wy­rwę w mo­ście za­bez­pie­czono dość wy­so­kim drew­nia­nym rusz­to­wa­niem, mógł jed­nak do­strzec bez­wład­nie zwi­sa­jące ka­wałki be­tonu i stali. Nie chciał na­wet my­śleć, czy most w ogóle jest do­pusz­czony do ru­chu, czy nie jest to cza­sem sa­mo­wola miesz­kań­ców, któ­rzy mu­sieli mieć prze­cież kon­takt ze świa­tem. Je­chał ostroż­nie da­lej. Na szczę­ście dal­sza część mo­stu była już nie­na­ru­szona.

Do­tarł na drugą stronę, za­trzy­mał się pod skle­pem, który na pierw­szy rzut oka wy­da­wał się za­mknięty, i wy­siadł z auta.

Był to ni­ski, par­te­rowy bu­dy­nek wiel­ko­ści ga­rażu sa­mo­cho­do­wego. Przed­sta­wiał opła­kany stan, spra­wiał wra­że­nie, jakby za­raz miał się roz­paść. Me­ta­lowe kraty w oknach do­dat­kowo go szpe­ciły. Stare drew­niane drzwi wej­ściowe także wy­glą­dały wy­jąt­kowo ob­skur­nie. Mu­siały być ma­lo­wane kil­ka­na­ście razy, bo od­pa­da­jąca z nich za­schnięta farba miała co naj­mniej kilka ko­lo­rów.

Ro­zej­rzał się do­okoła. Nie do­strzegł ży­wej du­szy. Było też bar­dzo ci­cho, jak na ja­kimś pust­ko­wiu. Po chwili drogą, która pięła się ostro w górę, prze­je­chał koń, cią­gnąc za sobą drew­niany wóz z de­skami. Na nich sie­dział ja­kiś męż­czy­zna, wy­mow­nie przy­glą­da­jąc się dzien­ni­ka­rzowi. Wol­ski spoj­rzał na po­kaźne zwie­rzę. Koń był duży i spra­wiał wra­że­nie sil­nego, jakby w ogóle nie od­czu­wał, że co­kol­wiek za sobą cią­gnie. Gdy znik­nął mu z oczu, po­now­nie wszystko uci­chło.

Wol­ski skie­ro­wał swoje kroki wprost do sklepu. Ostroż­nie pchnął drzwi i wszedł do środka. Ku jego za­sko­cze­niu we­wnątrz wszystko wy­glą­dało schlud­nie. Ściany były od­ma­lo­wane na biało, a liczne re­gały wy­peł­nione po brzegi prze­róż­nymi to­wa­rami. Jed­nak tu też pa­no­wała głu­cha ci­sza. Je­dy­nie mały po­sta­wiony na la­dzie wia­trak wy­da­wał ci­chy dźwięk.

– Dzień do­bry – ode­zwał się w końcu unie­sio­nym gło­sem. Za­pu­kał też kil­ku­krot­nie w ladę.

Po chwili z za­ple­cza wy­ło­niła się ko­bieta około pięć­dzie­siątki. Miała na so­bie czer­wony ro­bo­czy far­tuch.

– Dzień do­bry. Nie sły­sza­łam, że pan wszedł – ode­zwała się, za­ra­zem sia­da­jąc na miesz­czą­cym się za ladą krze­śle.

W skle­pie było duszno, a wia­trak w żad­nym stop­niu nie speł­niał swo­jej funk­cji.

– Go­rąco, prawda? – rzu­ciła, po czym otarła pot z czoła.

– Oj tak – od­parł, choć jesz­cze tego aż tak nie od­czu­wał. Kli­ma­ty­za­cja w sa­mo­cho­dzie do­sta­tecz­nie wy­chło­dziła jego or­ga­nizm pod­czas tej dwu­go­dzin­nej po­dróży z Kra­kowa.

– Czego panu trzeba? – Wy­łą­czyła wia­trak, jakby prze­szka­dzał jej w roz­mo­wie.

– Po­pro­szę wodę. – Wska­zał ręką jedną z bu­te­lek sto­jącą na ziemi tuż obok ko­biety. – Naj­le­piej nie­ga­zo­waną – do­dał po chwili.

– Piw­ni­czankę niech pan weź­mie. Na­sza tu­tej­sza. – Chwy­ciła dużą, pół­to­ra­li­trową bu­telkę, po czym po­ło­żyła ją na la­dzie.

– Może być piw­ni­czanka. – Było mu to obo­jętne, ale bez za­wa­ha­nia przy­stał na pro­po­zy­cję ko­biety.

– Trzy złote. – Pod­nio­sła się z miej­sca.

Dzien­ni­karz od­szu­kał w port­felu i wrę­czył ko­bie­cie od­li­czoną kwotę, a na­stęp­nie wziął z lady bu­telkę.

– Mam jesz­cze jedno py­ta­nie – po­wie­dział, za­nim się od­da­lił. – Gdzie tu jest ja­kiś po­ste­ru­nek po­li­cji? – Na pod­sta­wie tego, co wy­czy­tał w In­ter­ne­cie, usta­lił co prawda, że sprawę pro­wa­dzą śled­czy z No­wego Są­cza, za­sta­na­wiał się jed­nak, czy nie ma bli­żej ja­kie­goś ko­mi­sa­riatu, bo to funk­cjo­na­riu­sze stąd mu­sieli być pierwsi na miej­scu mor­der­stwa.

– Tu, w Ry­trze, nie mamy po­li­cji. Naj­bliż­szy po­ste­ru­nek jest w Piw­nicz­nej-Zdroju, albo w Sta­rym Są­czu. – Na jej twa­rzy po­ja­wił się dziwny gry­mas. – Szuka pan ko­goś? – za­py­tała po­dejrz­li­wie.

– Ni­kogo kon­kret­nie, ale je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym i in­te­re­suje mnie sprawa mor­der­stwa, ja­kie po­peł­niono tu kilka mie­sięcy temu – od­parł po­waż­nie.

– Straszna tra­ge­dia! – Ko­bieta splo­tła ręce i po­krę­ciła głową. – Do dziś nie mogę uwie­rzyć, że Ola nie żyje, co­dzien­nie ro­biła u mnie za­kupy dla matki, a te­raz już jej z nami nie ma! – Ciężko od­dy­chała.

– Za­raz, za­raz, po­wie­działa pani: „Ola”?

– Tak, Ola Żo­łyń­ska, córka Be­aty – kon­ty­nu­owała prze­jęta.

Dzien­ni­karz zbladł. Bu­telka wody, którą trzy­mał w ręce, omal nie wy­pa­dła mu na pod­łogę. Wy­jął te­le­fon z kie­szeni, uru­cho­mił pocztę i od­na­lazł wia­do­mość, którą otrzy­mał dwa dni temu. Kto­kol­wiek ją wy­słał, pod­pi­sał się wła­śnie tak, „Ola Żo­łyń­ska”. Nie ro­zu­miał, co się dzieje, w jego gło­wie pa­no­wał chaos.

– Czy Ola zgi­nęła pięt­na­stego kwiet­nia? – za­py­tał, od­czy­tu­jąc datę po­daną w ma­ilu.

– Tak, pa­mię­tam ten dzień, jakby to było wczo­raj… Jak się do­wie­dzia­łam, że jej ciało wy­cią­gnęli z wody, to mi serce na pół pę­kło, wszy­scy my­śleli, że się bie­daczka uto­piła, ale kiedy nasz Pta­szycki po­wie­dział, że to było za­bój­stwo, to mało nie ze­mdla­łam. Kto mógł jej wy­rzą­dzić taką krzywdę? – Spoj­rzała na Wol­skiego, jakby znał od­po­wiedź na to py­ta­nie.

Ten jed­nak nie miał bla­dego po­ję­cia, jak to lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć.

– Kim jest Pta­szycki? – za­py­tał po chwili. Za­cie­ka­wiło go na­zwi­sko, któ­rego użyła.

– To nasz stróż, w po­li­cji pra­cuje, w Piw­nicz­nej. – Na jej twa­rzy do­strzegł ten sam wy­raz nie­po­koju, który wi­dział u Pau­liny.

– Zna pani jego ad­res lub nu­mer te­le­fonu? – Po­my­ślał, że to może być cie­kawy punkt za­cze­pie­nia, roz­mowa z tu­tej­szym po­li­cjan­tem po­winna wiele wy­ja­śnić.

Ko­bieta się­gnęła po no­tes i po­ło­żyła go przed Wol­skim.

– Niech pan pi­sze. – Wska­zała pal­cem imię i na­zwi­sko oraz nu­mer te­le­fonu.

Wol­ski prze­pi­sał dane do ko­mórki.

Po chwili sprze­daw­czyni pod­nio­sła wzrok na dzien­ni­ka­rza.

– Chce pan o tej spra­wie na­pi­sać? Chce pan ją na­gło­śnić?

– Naj­pierw chciał­bym się do­wie­dzieć, co tu się w ogóle wy­da­rzyło – od­parł szcze­rze. – Ten Pta­szycki mieszka gdzieś tu­taj? – do­py­ty­wał.

Z do­świad­cze­nia wie­dział, że te­le­fo­niczne roz­mowy z po­li­cjan­tami z re­guły nie koń­czą się ni­czym do­brym, zde­cy­do­wa­nie wo­lał spo­tka­nie i roz­mowę bez­po­śred­nią.

Ko­bieta wy­szła zza lady i skie­ro­wała się do wyj­ścia. Wol­ski po­dą­żył za nią. Wy­szli na ze­wnątrz i przy­sta­nęli tuż obok sa­mo­chodu dzien­ni­ka­rza.

– W górę trzeba je­chać, za­raz za po­to­kiem pierw­szy dom po le­wej. – Wska­zała kie­ru­nek ręką.

– Bar­dzo pani dzię­kuję. – Uśmiech­nął się do ko­biety, a na­stęp­nie wsiadł do sa­mo­chodu.

Za­pa­lił sil­nik, ale nie ru­szył z miej­sca. Oparł głowę o za­głó­wek i za­czął się za­sta­na­wiać, o co może cho­dzić. Ko­bieta po­twier­dziła, że Ola nie żyje od kilku mie­sięcy, nie mo­gła więc wy­słać do niego wia­do­mo­ści. Mu­siał jak naj­szyb­ciej po­roz­ma­wiać z po­li­cjan­tem i wy­ja­śnić, co wła­ści­wie za­szło. Ru­szył w górę, wzdłuż ży­cza­now­skiego po­toku. Bez trudu do­tarł pod wska­zany ad­res. W za­sa­dzie to był je­dyny dom po tej stro­nie stru­mie­nia, nie spo­sób było go nie za­uwa­żyć.

Za­trzy­mał auto na po­se­sji i wy­siadł. Za­pu­kał do drzwi, a po chwili otwo­rzył mu ja­kiś męż­czy­zna. Na pierw­szy rzut oka miał po­nad sześć­dzie­siąt lat. Wy­glą­dał na spra­co­wa­nego i zmę­czo­nego ży­ciem, był jed­nak dość do­brze zbu­do­wany jak na swój wiek. Wy­pro­sto­wał się, co jesz­cze bar­dziej uwi­docz­niło jego po­sturę.

– O co cho­dzi? – ode­zwał się ochry­płym gło­sem. Chrząk­nął. Jego mina nie zdra­dzała żad­nych emo­cji.

– Dzień do­bry, szu­kam pana Pta­szyc­kiego… – wy­ja­śnił dzien­ni­karz, lekko się wa­ha­jąc.

– Słu­cham, w czym rzecz? – Przy­pa­trzył się roz­mówcy jesz­cze wni­kli­wiej. Wy­glą­dało na to, że nie lubi nie­pro­szo­nych go­ści.

Wol­ski też przyj­rzał mu się uważ­niej.

– Pani w skle­pie wspo­mniała, że jest pan tu­tej­szym po­li­cjan­tem. Czy mógł­bym za­mie­nić z pa­nem słowo? – Miał nie­od­parte wra­że­nie, że ten czło­wiek jed­nak nie bę­dzie skory do żad­nej roz­mowy.

– Za­szła ja­kaś po­myłka, pew­nie cho­dzi panu o mo­jego syna. Czego pan wła­ści­wie chce? – Męż­czy­zna zmarsz­czył brwi. Ro­bił się po­dejrz­liwy.

Dzien­ni­karz po­sta­no­wił nie in­for­mo­wać, w ja­kim celu chciałby się spo­tkać.

– Prze­pra­szam, fak­tycz­nie mu­sia­łem coś po­mie­szać. Ro­zu­miem, że to pań­ski syn jest tym po­li­cjan­tem, o któ­rym wspo­mniała pani ze sklepu?

– Tak, mój syn, ma pan do niego ja­kąś sprawę? – do­py­ty­wał tam­ten.

– Wła­ści­wie nic kon­kret­nego, chcia­łem z nim zwy­czaj­nie po­roz­ma­wiać, pro­szę wy­ba­czyć naj­ście. – Ukło­nił się, a na­stęp­nie od­wró­cił i wsiadł do sa­mo­chodu.

Wy­co­fał i ru­szył w kie­runku rzeki. Za­trzy­mał się przed mo­stem i wpi­sał do na­wi­ga­cji ad­res po­ste­runku w Piw­nicz­nej-Zdroju, o któ­rym mó­wiła wcze­śniej sprze­daw­czyni. Prze­je­chał na drugą stronę i skrę­cił w lewo, do cen­trum Ry­tra.

Do Piw­nicz­nej do­je­chał po kilku mi­nu­tach. Po­ste­ru­nek mie­ścił się jed­nak po dru­giej stro­nie miej­sco­wo­ści, nie­całe pół ki­lo­me­tra od gra­nicy ze Sło­wa­cją. Za­trzy­mał sa­mo­chód na par­kingu przy ulicy, wy­siadł z auta i spoj­rzał na spory bu­dy­nek, przy­po­mi­na­jący ra­czej scho­waną wśród drzew willę ani­żeli ko­mi­sa­riat. Te­ren wo­kół był w ca­ło­ści ogro­dzony, do­stać się tam można było je­dy­nie przez małą furtkę, na któ­rej wi­siała ta­bliczka in­for­mu­jąca o go­dzi­nach pracy po­ste­runku.

Wol­ski prze­szedł przez ulicę i skie­ro­wał się do wej­ścia. Po po­ko­na­niu kilku stopni zna­lazł się w środku i za­trzy­mał obok dy­żurki.

– Dzień do­bry, czy jest moż­li­wość spo­tka­nia z pa­nem Pta­szyc­kim? – Spoj­rzał na dy­żu­ru­ją­cego tam po­li­cjanta.

– Jest pan umó­wiony?

– Nie, ale to pilna sprawa. – Oparł się rę­kami o blat.

– Mo­ment. – Dy­żurny chwy­cił te­le­fon i krótką chwilę z kimś roz­ma­wiał. – Na gó­rze, pierw­sze drzwi po pra­wej – ode­zwał się po tym, jak odło­żył słu­chawkę.

Dzien­ni­karz ru­szył scho­dami na pię­tro. Przy­sta­nął pod wska­za­nymi drzwiami i mocno za­pu­kał.

Ze środka do­biegł stłu­miony mę­ski głos.

Wol­ski otwo­rzył drzwi i wszedł.

– Dzień do­bry, moje na­zwi­sko Wol­ski. Czy mógł­bym za­jąć chwilę? – za­py­tał, jed­no­cze­śnie wę­dru­jąc wzro­kiem po upo­rząd­ko­wa­nym ga­bi­ne­cie po­li­cjanta.

Wszyst­kie se­gre­ga­tory były równo usta­wione na re­ga­łach, na biurku mun­du­ro­wego nie le­żał ani je­den świ­stek, je­dy­nie kla­wia­tura kom­pu­tera.

Sam funk­cjo­na­riusz wy­glą­dał na mło­dego i wy­spor­to­wa­nego, miał może dwa­dzie­ścia pięć lat.

– Słu­cham, w czym rzecz? – Wska­zał dło­nią krze­sło na wprost swo­jego biurka.

– Je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym. – Wol­ski wy­cią­gnął rękę w kie­runku po­li­cjanta. Po­my­ślał, że ten gest bę­dzie sto­sowny.

Chło­pak spoj­rzał na o głowę wyż­szego dzien­ni­ka­rza, pod­niósł się, uści­snął jego dłoń, a na­stęp­nie usiadł. Wol­ski uczy­nił to samo.

– Dzien­ni­ka­rzem? – spy­tał za­sko­czony po­li­cjant po chwili.

Wol­ski wy­jął wi­zy­tówkę i wrę­czył ją mun­du­ro­wemu, a ten uważ­nie się jej przyj­rzał.

– Dzien­ni­karz śled­czy… – wy­mam­ro­tał pod no­sem. – Co pan tu robi i o czym chce pan ze mną roz­ma­wiać? – Pod­niósł wzrok.

– Czy­ta­łem o mor­der­stwie, które miało miej­sce w Ży­cza­no­wie…

– Mo­głem się do­my­ślić, że cho­dzi o Olę… – prze­rwał Wol­skiemu. Wes­tchnął.

– W za­sa­dzie to na­wet nie tyle o Olę, co o wia­do­mość, którą do­sta­łem – od­parł ta­jem­ni­czo.

– Jaką wia­do­mość? – Wy­raź­nie się za­cie­ka­wił.

– Dwa dni temu ode­bra­łem ma­ila i wła­ści­wie to tylko dla­tego tu je­stem. Ja­kaś ko­bieta na­pi­sała, że po­trze­buje mo­jej po­mocy… wręcz o nią bła­gała. Pod­pi­sała się wła­śnie Ola Żo­łyń­ska… – Spoj­rzał na po­li­cjanta.

– To nie­moż­liwe, prze­cież Ola nie żyje. Ktoś za­mor­do­wał ją w kwiet­niu tego roku. Nie mo­gła do pana na­pi­sać.

– Wiem… Za­tem coś tu ewi­dent­nie nie gra. – Wol­ski po­dra­pał się po gło­wie. Wy­jął z kie­szeni smart­fon i po­ka­zał mun­du­ro­wemu wia­do­mość.

– Fak­tycz­nie… sprzed dwóch dni… – Uważ­nie od­czy­ty­wał treść ma­ila.

Wol­ski wyj­rzał przez szybę. Wbił wzrok w ro­snący za oknami las, który de­li­kat­nie się ko­ły­sał. Skoro po­li­cjant po­twier­dzał, że Ola nie mo­gła być au­torką ta­jem­ni­czej wia­do­mo­ści, mo­gło to ozna­czać wła­ści­wie tylko jedno: ktoś ce­lowo go tu zwa­bił, pod­szy­wa­jąc się pod ofiarę.

– Może ktoś zro­bił panu głupi żart? Użył jej imie­nia i na­zwi­ska, by sprawa wy­glą­dała na po­ważną… – Po­li­cjant od­dał dzien­ni­ka­rzowi te­le­fon.

– Żart? – Wol­ski spoj­rzał na mun­du­ro­wego. – Kto żar­tuje w kwe­stii mor­der­stwa? – Nie ocze­ku­jąc od­po­wie­dzi, kon­ty­nu­ował: – Mieszka pan w tej sa­mej wio­sce, w któ­rej miesz­kała ofiara, za­pewne więc do­sko­nale zna pan jej miesz­kań­ców. Zdo­łałby pan usta­lić, czy ad­res ma­ilowy na­le­żał do za­mor­do­wa­nej dziew­czyny, czy tak jak pan su­ge­ruje, ktoś je­dy­nie użył jej imie­nia i na­zwi­ska, wy­sy­ła­jąc wia­do­mość z fik­cyj­nego konta? – Spoj­rzał po­li­cjan­towi pro­sto w oczy.

– Niech pan go jesz­cze raz po­każe. – Chło­pak wy­cią­gnął rękę po te­le­fon.

Wol­ski od­blo­ko­wał ekran i wrę­czył mu ko­mórkę. Mun­du­rowy znów prze­ana­li­zo­wał wia­do­mość, po czym się­gnął po słu­chawkę te­le­fonu sta­cjo­nar­nego i do­kądś za­dzwo­nił. Z roz­mowy wy­ni­kało, że do­brze znał tę osobę. Po krót­kiej wy­mia­nie zdań prze­dyk­to­wał jej ad­res ma­ilowy, a chwilę póź­niej roz­łą­czył się. Nie ode­zwał się, jakby nie miał po­ję­cia, co po­wi­nien po­wie­dzieć.

– To rze­czy­wi­ście jej ad­res ma­ilowy – stwier­dził po chwili. – Przy­naj­mniej na taki na­uczy­cielka z jej li­ceum wy­sy­łała za­da­nia pod­czas lek­cji on­line – wy­ja­śnił, wy­raź­nie za­my­ślony.

– Czyli ktoś pod­szywa się pod ofiarę… Za­dał so­bie pew­nie sporo trudu, by uzy­skać do­stęp do jej skrzynki ma­ilo­wej i na­pi­sać do mnie…

– No ale po co? – Po­li­cjant wbił wzrok w dzien­ni­ka­rza. Zda­wał się za­cie­ka­wiony. – Jest pan krew­nym ofiary?

– Nie. Nic mnie z nią nie łą­czy. Nie wie­dział­bym na­wet o jej ist­nie­niu, gdyby nie ta wia­do­mość. – Wzru­szył ra­mio­nami dla pod­kre­śle­nia, że nie ma po­ję­cia, jak to lo­gicz­nie wy­tłu­ma­czyć. – Trzeba bę­dzie przyj­rzeć się tej spra­wie bli­żej. Zna­la­złby pan czas, żeby po­roz­ma­wiać o tej zbrodni bar­dziej szcze­gó­łowo?

– Ja? Z pa­nem? – spy­tał za­sko­czony. – Nie pro­wa­dzę tego śledz­twa – do­dał po chwili. Po­krę­cił głową.

– Ale mieszka pan po są­siedzku, a ja póki co chcę usta­lić, co w ogóle się stało. Nie­po­koi mnie ten mail, ale za­nim pójdę do śled­czych, chcę wie­dzieć, z czym mam do czy­nie­nia – od­parł szcze­rze, co wy­raź­nie spodo­bało się chło­pa­kowi.

– Zgoda, ale in­nym ra­zem. Te­raz mam jesz­cze kilka rze­czy do zro­bie­nia. Przyj­dzie pan ju­tro?

– A czy mo­żemy się spo­tkać na neu­tral­nym grun­cie?

– Ja­sne, że tak. W ta­kim ra­zie może pan zaj­rzeć do mnie na­wet dziś pod wie­czór. Miesz­kańcy czę­sto tak ro­bią. Za­pi­szę panu ad­res. – Chwy­cił dłu­go­pis.

– Wiem, gdzie pan mieszka. Roz­ma­wia­łem z pana oj­cem, to on skie­ro­wał mnie tu­taj – wy­ja­śnił.

Po­li­cjant wrę­czył mu więc samą wi­zy­tówkę ze swoim nu­me­rem te­le­fonu.

– No to je­ste­śmy umó­wieni. – Wstał. – Niech pan wpad­nie po dwu­dzie­stej. Wtedy już na pewno będę w domu – po­wie­dział, kie­ru­jąc się jed­no­cze­śnie do drzwi.

Wol­skiemu spodo­bało się to, w jaki spo­sób młody po­li­cjant pod­szedł do roz­mowy. Spra­wiał wra­że­nie otwar­tego na lu­dzi i za­an­ga­żo­wa­nego, ale przede wszyst­kim szcze­rego i uczci­wego. Trak­to­wał swoją pracę tak, jak każdy po­li­cjant trak­to­wać po­wi­nien, i choć ze sprawą nie miał nic wspól­nego, wy­ra­ził chęć roz­mowy i po­mocy. Dzien­ni­karz pod­niósł się z miej­sca.

– Jesz­cze jedno… Chciał­bym zo­stać w Ży­cza­no­wie na kilka dni, ale nie mam za­re­zer­wo­wa­nego noc­legu. Może jest pan w sta­nie mi coś po­le­cić? – Uśmiech­nął się. Nie chciał wyjść na osobę, któ­rej za­le­żało je­dy­nie na wy­py­ta­niu po­li­cjanta o szcze­góły zbrodni. Pra­gnął wzbu­dzić w nim za­ufa­nie, dać do zro­zu­mie­nia, że jego po­moc jest na­prawdę bez­cenna, i to nie tylko je­śli cho­dzi o mor­der­stwo. Zresztą wciąż miał w pa­mięci swoją współ­pracę z eme­ry­to­wa­nym ko­mi­sa­rzem za­ko­piań­skiej po­li­cji i głę­boko wie­rzył, że i tym ra­zem zła­pie nić po­ro­zu­mie­nia z tym mło­dym funk­cjo­na­riu­szem.

– Je­śli pan lubi ci­szę i spo­kój, to po­le­cam pa­nią Ma­rię. Jak pan mi­nie mój dom, to trzeba jesz­cze po­je­chać w górę i do­słow­nie po chwili bę­dzie pan na miej­scu. Pro­szę po­wie­dzieć, że jest pan ode mnie. Noc­legi u Ma­rii – do­pre­cy­zo­wał.

Wol­ski uprzej­mie po­dzię­ko­wał, a na­stęp­nie uści­snąw­szy rękę po­li­cjan­towi, wy­szedł.