Tylko nie Ty - Mist A.P. - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Tylko nie Ty ebook i audiobook

Mist A.P.

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

1224 osoby interesują się tą książką

Opis

Aria jest prymuską, z kolei Richie wzbudza strach całej szkoły. Nikt nie ma odwagi spojrzeć mu w oczy, a tym bardziej się sprzeciwić. Niefortunnie tych dwoje musi wykonać wspólny projekt z historii sztuki. Dziewczyna jest załamana perspektywą spędzania czasu w towarzystwie Richiego. Nie dlatego, że podziela strach pozostałych uczniów, a dlatego, że niegdyś był jej najlepszym przyjacielem.

Przyjacielem, który jako jedyny poznał jej najmroczniejszą tajemnicę…

 

Chłopak ze wszystkich sił stara się uprzykrzyć życie Arii, lecz z biegiem czasu zaczyna odkrywać, że nie dokonała czynu, który sprawił, że ich relacja się skończyła. Kiedy prawda wychodzi na jaw, próbuje naprawić swoje błędy i odzyskać przyjaciółkę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (84 oceny)
52
13
8
6
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martitatusia

Nie oderwiesz się od lektury

Czy to jednotomowa książka ?
40
mariettkakop

Nie polecam

dnf
54
Kaska99

Całkiem niezła

Myślałam że to będzie coś lepszego 🤷‍♀️
21
mresterna

Nie oderwiesz się od lektury

Pełna emocji historia, od której nie będzie mogli się oderwać ❤️
21
Pliszka82

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna przeczytana jednych tchem 😀
10



TYLKO NIE TY

A.P. MIST

Opadająca kurtyna nie zawsze oznacza koniec.

Odejście miłości również go nie oznacza. Miłość jest w Was.

Spójrz w lustro i otul się uczuciem. Kochaj siebie.

Rozdział 1

Aria

Przyglądałam się, jak wszyscy zgromadzeni na korytarzu spuszczają wzrok i się rozstępują, jakby witali głowę rodziny królewskiej. Dziewczyny spoglądały ukradkiem i z wyraźną tęsknotą za młodym mężczyzną, a on prychał pogardliwie pod nosem. Zarówno w jego, jak i rozanielonych dziewcząt zachowaniu nie było za grosz subtelności.

Czasem się wysilił na rzucenie okiem w kierunku którejś, dając tym samym do zrozumienia, że będzie następna. Ta z kolei niemal mdlała z podniecenia, że ten nadęty cham najprawdopodobniej znajdzie się pomiędzy jej nogami.

Richie Sullivan, postrach szkoły, a jednocześnie obiekt pożądania pustych lalek. I mój wróg. Mawiają, że jeśli ktoś jest byłym przyjacielem, staje się również najniebezpieczniejszym wrogiem. Dlaczego? Ponieważ tylko ktoś, komu bezgranicznie ufaliśmy, jest w stanie doszczętnie nas zniszczyć.

Ja również uciekłam od niego spojrzeniem, nie dlatego, że się bałam, tylko nie chciałam patrzeć w oczy, które niegdyś były dla mnie najpiękniejszym widokiem, bezpieczną przystanią i źródłem ciepła, a które w ułamku sekundy stały się lodowate i przepełnione nienawiścią. A ja po dziś dzień nie wiedziałam dlaczego.

Głowę znad podręcznika podniosłam dopiero w chwili, kiedy mnie minął. Obserwowałam oddalające się szerokie plecy chłopaka, próbując nie zaciągnąć się zapachem jego perfum. Wszystko, co się z nim wiązało, było złe.

Kiedy szum wokół tego idioty minął, w korytarzu rozbrzmiał dzwonek. Natychmiast udałam się do sali, w której odbywały się zajęcia z historii sztuki. Niefortunnie Sullivan również na nie uczęszczał i musiałam znosić jego obecność tuż za plecami.

Zajęłam swoje miejsce i oczekiwałam przyjścia nauczyciela. W pomieszczeniu panował gwar rozmów, ale te od razu ucichły, kiedy drzwi się otworzyły i pojawił się w nich potwór. Budził większy respekt niż wszyscy nauczyciele razem wzięci, a ja wciąż nie potrafiłam zrozumieć tego wątpliwego fenomenu.

Wiedziałam tylko tyle, ile mówiły chętnie rozsiewane po szkole plotki. Ponoć tak pobił jakiegoś chłopaka, że trudno było poskładać jego twarz we względną całość. Było to prawdopodobne, bo ten dupek zawsze miał problem z agresją, ale fakt, że nie poniósł żadnych konsekwencji domniemanego pobicia, jasno przeczył jego winie.

Prychnęłam pod nosem i zwróciłam się całym ciałem do Lindy. Tak jak pozostali w klasie miała opuszczoną głowę.

– Nie żartuj – wycedziłam. – Też się boisz spojrzeć w oczy bazyliszka?

– Po prostu nie chcę się stać jego kolejnym celem.

– Ooo, czyżby? – kpiłam, widząc, jak się zarumieniła. – Oczywiście, że byś chciała.

– On woli blondynki – wypaliła, a jej twarz już się nie rumieniła, tylko zrobiła krwistoczerwona.

– Czyli jednak – westchnęłam rozczarowana i przewróciłam oczami.

Sullivan minął mój stolik i usiadł na swoim miejscu. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że się rozłożył na krześle, jakby był na plaży, i skrzyżował ramiona na piersiach. Samą pozą mówił, że ma wszystko i wszystkich w dupie.

Po chwili poczułam silne uderzenie w nogi mojego krzesła. Tak, do tego też przywykłam, dlatego nie reagowałam.

– Green – usłyszałam jego warknięcie, ale wciąż się nie odwróciłam. – Weź tę blond czuprynę, bo nie widzę tablicy.

– Pilny uczeń – wysyczałam i w końcu spojrzałam na niego przez ramię. – Gdybyś nie leżał na krześle, tylko siedział jak człowiek, to widziałbyś znacznie więcej, idioto.

– Cisza! – krzyknął pan Preston, który w tej chwili wkroczył do sali.

– Kiedyś nie byłaś taka wyszczekana, motylku. – Szept chłopaka owionął mój kark, który w moment pokrył się gęsią skórką.

Nie odpowiedziałam, tylko odsunęłam się maksymalnie i starałam skupić na tym, co mówił nauczyciel. Niestety to, że Sullivan zwrócił się do mnie tak jak przed dwoma laty, wzbudziło we mnie niechciane emocje.

Profesor rozwodził się na temat sztuki inspirowanej historią Romea i Julii. Opowiadał o tym z taką pasją, że sama poczułam chęć zgłębienia tego tematu. Wprawdzie historia sztuki nie była dla mnie wiodącym przedmiotem, ale musiałam przyznać, że jednym z ciekawszych i odprężających.

– Jak widzicie, wątek nieśmiertelnej i idealnej miłości Romea i Julii jest nieustającą inspiracją dla twórców dzieł z różnych dziedzin sztuki, jak: literatura, malarstwo, rzeźba, muzyka, teatr, film. Waszym zadaniem będzie przedstawić własną wizję tego wątku. Metoda dowolna, możecie rzeźbić, odegrać scenę teatralną, napisać wiersz, pieśń, namalować obraz – mówił z przejęciem. – Pracować będziecie w parach, rzecz jasna.

Spojrzałyśmy na siebie z Lindą, dając sobie wzajemnie znać, że zostaniemy parą w tym projekcie.

– Które zostaną wyłonione w wyniku losowania – dodał nauczyciel.

– Ale panie Preston! – Ktoś krzyknął z drugiego końca pomieszczenia.

– Bez dyskusji! Przyda się wam nieco integracji – odparł twardo i postawił na biurku dwa przejrzyste pojemniki z małymi karteczkami w różnych kolorach. – Losować będę ja.

– Jakżeby inaczej, musisz wsadzić łapy w jakieś otwory – burczał Sullivan za moimi plecami, kiedy nauczyciel włożył ręce do słojów.

Mężczyzna zaczął wymieniać pary, a napięcie w klasie zaczynało wzrastać. Wszystko wskazywało na to, że w jednym słoju były umieszczone nazwiska dziewczyn, a w drugim chłopaków. Niespodziewanie w mojej głowie pojawiła się myśl, że będę bardzo współczuć osobie, która trafi na Richiego. Z innej strony większość pewnie marzyła o tym, żeby się znaleźć w pobliżu tego dupka.

– Aria Green i Richie Sullivan.

– Co?! – Poderwałam się z krzesła. – Nie! Tylko nie ty – jęknęłam, odwracając się.

– Zrobię ten projekt sam. Nie chcę z nią pracować – odezwał się Richie, patrząc na mnie z obrzydzeniem.

– Już mówiłem, że to nie podlega dyskusji. Siadaj, Green – warknął nauczyciel, a ja opadłam na krzesło i miałam ochotę zawyć. – A ty, Sullivan, lepiej się postaraj, bo nie dostaniesz zaliczenia. – Wymierzył palec w chłopaka.

– Jasne. Będę się bardzo starał – rzekł z udawaną słodyczą. – Żeby wykończyć małą Green – dodał już ciszej, żebym tylko ja usłyszała.

Po kręgosłupie przebiegł mi lodowaty dreszcz. Wiedziałam, że jego słowa nie są pustą obietnicą. Był w stanie mnie zniszczyć i nie miałam wątpliwości, że z przyjemnością by to zrobił.

Kiedy zadzwonił dzwonek informujący o zakończeniu lekcji, wypadłam z sali jak z procy. Nie słuchałam wołania Lindy, ale wyraźnie dobiegł mnie szyderczy śmiech Richiego.

Oto bramy piekła stanęły przede mną otworem i witał mnie w nich sam diabeł…

Rozdział 2

Richie

Na myśl o ponownym zjawieniu się w domu Green autentycznie miałem się ochotę zrzygać. Choćbym padł trupem, nie przekroczę tego progu już nigdy. Nie chciałem mieć z tą hipokrytką nic wspólnego, ale postanowiłem wykorzystać sytuację i zmusić ją, by zrobiła ten żałosny projekt sama.

Czekałem na nią pod biblioteką, w której przesiadywała do późnych godzin, żeby ją dorwać i przedstawić swoje warunki. Każdy, kto opuszczał pomieszczenie, na mój widok od razu odwracał wzrok. Było to wyjątkowo wygodne, że się mnie bali.

Od dwóch lat trenowałem boks, więc to jeszcze bardziej potęgowało strach ludzi. Zły chłopak, który zabijał gołymi rękami. Wprawdzie nie zabiłem wówczas tego gościa, ale miałem ochotę to zrobić. Chciałem go zatłuc za to, że odebrał mi coś, co było dla mnie najważniejsze.

Plotki w Ashland roznosiły się niemal jak echo w górach, a im dłużej rozbrzmiewały, tym ich dźwięk był bardziej zakłamany. To było nawet zabawne. I w gruncie rzeczy przydatne. Wolałem być gnojem niż naiwniakiem. Nie musiałem być gwiazdą szkolnej drużyny, żeby wzbudzać respekt. Nie musiałem robić niczego, a moja sława mnie wyprzedzała.

Brud na rękach zamieniłem na tatuaże, jedzenie na papierosy, chęć życia w niechęć, pragnienie atencji jednej osoby w samotność. To z nią się zaprzyjaźniłem. Ona nigdy nie zdradza, zawsze jest chętna, by wziąć w swoje objęcia.

Znudzony czekaniem na szkolnym korytarzu wyszedłem na zewnątrz, żeby zapalić. Nie musiałem się obawiać, że ktoś mnie przyłapie. Nawet głupi nauczyciele bali się zwrócić mi uwagę. Idioci. Z kolei rodzice nie przywiązywali do tego wagi, póki w progu nie stawała policja.

Wyjąłem papierosa z paczki i odpaliłem, a kiedy zaciągnąłem się mocno, poczułem dziwną ulgę. Spojrzałem na zegarek spoczywający na moim nadgarstku. Spóźnię się przez tę kretynkę na trening. Zaciągnąłem się jeszcze kilkukrotnie i odrzuciłem niedopałek w trawę przed budynkiem, po czym wróciłem do środka.

Postanowiłem wyciągnąć Green z tej cholernej biblioteki, żeby szybko załatwić sprawę. Otworzyłem drzwi zamaszystym ruchem i rozejrzałem się po wnętrzu. Kobieta w śmiesznych okularach się zapowietrzyła, ale nie pisnęła nawet słowa o konieczności zachowania ciszy. Odnalazłem wzrokiem blond kudły i podążyłem w kierunku dziewczyny. Stanąłem przy stoliku, ale nie podniosła nosa znad książek.

– Mamy do pogadania. – Złapałem ją za ramię i zmusiłem, żeby wstała.

– Nie mam czasu – odwarknęła i próbowała się wyszarpnąć.

– Mój czas jest znacznie cenniejszy od twojego – prychnąłem i pociągnąłem ją do wyjścia.

Nikt, kogo mijaliśmy, nawet nie mrugnął okiem. Wypchnąłem Arię za drzwi i dopiero w tamtej chwili dostrzegłem, że miała na sobie kieckę odsłaniającą połowę ud. Podobną do tych, które nosiła kiedyś…

Cholera, ma zajebiste ciało.

Przyszła mi do głowy szatańska myśl, którą pod wpływem silnego impulsu w okolicy mojego kutasa postanowiłem wprowadzić w życie.

– Odwal się! Czego ode mnie chcesz?! – zapytała wściekła, kiedy złapałem ją za szyję i przygwoździłem do szafek.

– Początkowo chciałem, żebyś zrobiła za nas dwoje zadanie, ale jest coś, czego chciałbym bardziej – wycedziłem tuż przy jej uchu.

Poczułem, jak zadrżała, a potem się spięła.

– C-co? – Jej oczy się rozszerzyły i przez ułamek sekundy widać było w nich strach.

– W zamian za dochowanie twojej słodkiej tajemnicy, Ario, mogłabyś mi coś zaoferować. – Powiodłem dłonią po jej boku. Złapałem za brzeg sukienki i uniosłem lekko, drażniąc kciukiem nagie udo dziewczyny.

Zaczęła się szarpać, ale chwyciłem ją mocniej, odsunąłem od szafek i ponownie na nie popchnąłem, przez co uderzyła głową o metalowe drzwiczki.

– Nigdy – wysyczała przez zaciśnięte zęby.

– Każda chciałaby dostąpić tego zaszczytu, a jednocześnie każda się mnie boi. Tylko nie ty… – mówiłem z udawanym rozczarowaniem.

– Zaszczytu? To zwykłe kurestwo!

– Nazywaj to, jak chcesz. Moje milczenie kosztuje, a tak się składa, że już wiem, w jaki sposób możesz mi za nie zapłacić. – Ścisnąłem jej jędrny pośladek.

– Po moim trupie! – Znów próbowała się wyswobodzić.

– Cóż… Nekrofilia mnie nie kręci, motylku. Ale takie ciało mógłbym pieprzyć nawet martwe.

Odepchnęła mnie z taką siłą, o jaką bym jej nie podejrzewał, i przybrała wojowniczy wyraz twarzy.

– Nigdy mnie nie dotkniesz! Ani ty, ani nikt inny, więc od razu idź na policję. Wolę spędzić całe życie za kratami niż minutę w twoim towarzystwie!

– Mamusi pękłoby serce. – Zacmokałem.

Zagrałem na jej najczulszym punkcie. Zawsze chciała akceptacji swojej matki, pochwał, bycia przez nią zauważoną. Jak widać, nawet kiedy nie było ojca Arii, matka miała córkę w dupie. A gdyby poznała jej haniebny sekrecik, pewnie by ją znienawidziła.

– Przysięgałeś – wyszeptała z wyraźnie ściśniętym gardłem.

W jej oczach pojawiły się łzy, ale nie mogła mnie już na nie nabrać. Nie była zdolna wzbudzić we mnie litości ani żadnych innych uczuć. Mogła dostać wyłącznie to, na co zasłużyła – pogardę.

– Nie sądzisz, że zakończenie tej żałosnej – pomachałem palcami w powietrzu na znak cudzysłowu – przyjaźni oznacza cofnięcie równie żałosnej przysięgi?

– To ty zerwałeś naszą przyjaźń! – Zaszlochała. – Ty powiedziałeś, że mam się odpierdolić i nie chcesz mnie więcej widzieć! Ty powiedziałeś, że mnie nienawidzisz!

– Tak właśnie jest – potwierdziłem, ponownie się do niej zbliżając. – Nienawidzę cię za to, co zrobiłaś – wycedziłem tuż przy jej ustach.

– O czym ty, do cholery, mówisz?! Nic ci nie zrobiłam, a ty zamieniłeś się w potwora!

– Mnie nazywasz potworem? – Zaśmiałem się. – Nie różnisz się niczym od tych wszystkich dziwek w szkole, zgrywasz tylko taką grzeczną i idealną – powiedziałem z obrzydzeniem. – W sumie masz rację, lepiej, żebym cię nie pieprzył, jeszcze sprzedałabyś mi jakieś choróbsko.

Na te słowa wymierzyła mi policzek. Potarłem dłonią lekko piekącą skórę i uśmiechnąłem się szeroko. Szybko złapałem Green za nadgarstek i przyciągnąłem do siebie. Odbiła się nosem od mojej piersi. Chwyciłem zarumienione policzki dziewczyny pomiędzy palce i mocno ścisnąłem, zmuszając, żeby podniosła głowę.

– Zrób to jeszcze raz, a cię zniszczę – wyszeptałem i odepchnąłem ją z całą siłą. Upadła na podłogę i zaczęła głośno płakać. – Do zobaczenia przy wspólnym projekcie, moja Julio. – Pochyliłem się nad nią. – Uważaj, żebyś nie skończyła jak ona – dodałem, powiodłem palcem po jej drżącej wardze, po czym opuściłem szkołę.

***

Po zakończonym treningu, kilku sparingach, które przerwał trener, mówiąc, że gram nieczysto, i opuszczeniu przez wszystkich sali, postanowiłem jeszcze się trochę wyżyć. Uderzałem z pełną mocą w worek. Nie założyłem rękawic, chciałem czuć na rękach każdy wymierzony przeze mnie cios. Pragnąłem bólu. Po plecach spływały mi strugi potu, ale się nie zatrzymywałem, potrzebowałem sponiewierania.

– Sullivan! Co ty odpierdalasz?! – dotarł do mnie ryk trenera.

– Trenuję. – Uderzyłem ponownie, napawając się dźwiękiem brzęczącego nad moją głową łańcucha.

Ignorując obecność mężczyzny, wyrzucałem przed siebie pięści raz za razem. Najlepsza metoda na pozbycie się niechcianych emocji. Na wyłączenie, zobojętnienie.

Nagle trener złapał mnie za ramiona i odepchnął, po czym chwycił za nadgarstki i podstawił mi je pod twarz. Kostki pokryte były krwią.

– Co ty wyprawiasz? – wycedził.

– Trenuję – powtórzyłem obojętnie i wyrwałem ręce z jego uścisku.

– Nie, katujesz się. Co się dzieje?

– Nic – odparłem z uśmiechem i wytarłem zakrwawione kostki o koszulkę. – Świetnie się bawię – dodałem z kpiną i skierowałem się do szatni.

– Nie pokazuj się, póki nie wyleczysz kostek! – krzyknął do moich pleców, na co tylko prychnąłem pod nosem.

Pod prysznicem zacząłem znów myśleć o sytuacji sprzed dwóch godzin.

Mała, fałszywa Green, którą mam zamiar wypieprzyć tak, żeby czuła mnie przez tydzień. Co więcej, sama się na to zgodzi.

Rozdział 3

Aria

Zeszłam po schodach i stanęłam w progu kuchni, w której mama popijała swoją poranną kawę. Spojrzała na mnie ponad filiżanką i z hukiem odstawiła ją na spodek.

– Jeszcze nie jesteś gotowa? Jeśli się spóźnisz…

– Nie idę dziś do szkoły. Źle się czuję – skłamałam.

– Masz gorączkę? Zapalenie płuc? Umierasz? – pytała z wyraźną dezaprobatą.

– Nie. Dostałam okres i boli mnie brzuch. – Kolejne kłamstwo z łatwością wypłynęło z moich ust.

– To nie choroba. Nie będziesz opuszczała zajęć przez błahostki – rzuciła obojętnie. – Zbieraj się. – Machnęła ręką, jakby przepędzała muchę.

– Ale ja się naprawdę…

– Moja córka ma mieć stuprocentową frekwencję i najlepsze wyniki w nauce. Jak chcesz dostać się na dobrą uczelnię, skoro nie masz ambicji? – zapytała, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi.

Nigdy żaden mój argument nie był dla niej na tyle silny, by wzięła go w ogóle pod uwagę. Zawsze zawieszała mi poprzeczkę tak wysoko, że z trudem byłam w stanie ją przeskoczyć. We wszystkim musiałam być najlepsza, nie miałam prawa okazywać słabości, byłam pozbawiona możliwości jakiejkolwiek dyskusji.

Mama była dyrektorką liceum w Medford i wciąż porównywała mnie ze swoimi uczniami. A raczej zmuszała, żebym była od nich lepsza, bardziej sumienna, rozważniejsza. I choć starałam się ze wszystkich sił, żeby sprostać jej wymaganiom, nigdy nie podawała mnie za przykład. Zawsze inni byli stawiani za wzór dla mnie.

Nie zapisała mnie do tamtejszego liceum tylko dlatego, żeby nie musieć się wstydzić, gdybym nawaliła. To dawało mi złudne poczucie ułamka wolności.

Rok po śmierci ojca, kiedy miałam szesnaście lat, mama przyjmowała w domu uczniów ostatnich klas. Dawała im korepetycje, w których ja również musiałam uczestniczyć i przyswajać materiał na zapas.

Nie mogłam jej powiedzieć, że nie chcę iść do szkoły, żeby uniknąć spotkania z Richiem. Jego imię nie mogło nawet paść pod naszym dachem. Kiedy dwa lata wcześniej rozpaczałam po tym, jak zerwał naszą przyjaźń, nawet mnie nie przytuliła. Za to powiedziała bardzo dobitnie, że w końcu nie będzie mnie rozpraszał i skupię się na tym, co jest najważniejsze.

Nigdy nie rozumiała naszej relacji, często nie pozwalała mi wyjść na spotkanie z przyjacielem, ale kiedy się zjawiał w naszym domu, perfekcyjnie udawała idealną matkę, która z radością witała go w naszych progach. Nigdy nie mówiłam mu prawdy o swoich rodzicach. Nie chciałam, by się do nich uprzedził albo – co gorsza – zrobił coś głupiego. Tak naprawdę nie wiedział o niczym.

Teraz to już nie miało znaczenia. Postanowił wyrzucić do kosza wszystko, co nas łączyło. A jego zachowanie wobec mnie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że był prawdziwym potworem.

– Jeszcze tu jesteś? – Warkot mamy wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. – Za pięć minut chcę widzieć, jak wychodzisz do szkoły – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Sprawdzę – dodała ostro i wstała od kuchennego stołu, rzucając mi spojrzenie przepełnione groźbą.

Westchnęłam cicho i oddaliłam się na piętro, żeby się przygotować do wyjścia. Żołądek związał mi się w ciasny supeł, powodując silny ból. Nie mogłam się poddać strachowi, który mnie opanowywał. Natychmiast zaczęłam się zastanawiać, czy Sullivan byłby zdolny mnie skrzywdzić. Czy wyjawiłby komuś moją tajemnicę, którą jako jedyny poznał rok przed zerwaniem naszej przyjaźni?

Włożyłam na siebie komplet dresowy, zamaskowałam korektorem cienie pod oczami i zaczerwienienia na powiekach, po czym spakowałam torbę i ponownie zeszłam na dół. Mama obrzuciła mnie obojętnym spojrzeniem i ruchem głowy wskazała na drzwi. Żadnego „miłego dnia”, „pamiętaj o zjedzeniu czegoś” czy głupiego „na razie”.

Zamknęłam za sobą drzwi i rozglądając się na boki, podążyłam w kierunku szkoły. Nie miałam samochodu, choć mamę byłoby stać na to, by mi go kupić. Twierdziła, że spacer na świeżym powietrzu pomoże mi w skupieniu się na nauce. W efekcie jej teorii chodziłam do szkoły na piechotę bez względu na pogodę.

***

Linda od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Próbowała mnie wypytywać, ale raczyłam ją wyłącznie bezpiecznymi wymówkami. Siedziałyśmy w stołówce, ona pochłaniała burgera, a ja dłubałam widelcem w sałatce. Gdy drzwi otworzyły się z łoskotem, już wiedziałam, że za moment pojawi się w nich Sullivan.

Nie myliłam się. Wszedł do pomieszczenia z blond lalą uwieszoną na jego ramieniu. Wyglądał tak, jakby w ogóle jej nie zauważał, jakby była częścią garderoby. Z kolei ona miała na twarzy wypisaną satysfakcję. Pytanie, czy dlatego, że już ją przeleciał, czy może obiecał to zrobić. Przewróciłam oczami, a później złapałam się na tym, że spuściłam głowę jak pozostali. Czyli i we mnie potrafił wzbudzić strach.

Kiedy przeszedł obok naszego stolika, wypuściłam powietrze, które nieświadomie wstrzymywałam. Niestety poczułam ulgę zbyt szybko, ponieważ już po chwili padł na mnie duży cień. Nawet nie musiałam podnosić wzroku, by wiedzieć, że to on. Jego wyraźny, wręcz obezwładniający zapach uderzył w moje nozdrza.

– Dzisiaj o siódmej. Czekam przed szkołą. – Złapał moją brodę pomiędzy palce. Znów mocno ścisnął i zmusił, żebym na niego spojrzała.

W jego oczach widziałam błysk groźby.

– Jeśli zależy ci na dobrej ocenie z projektu, to radzę wziąć tę rękę, inaczej ci ją odgryzę. – Odważyłam się odwarknąć.

Przeniósł kciuk na moją dolną wargę.

– Jeszcze będziesz ssać te palce. I nie tylko je… – syknął, pochylając się do mojego ucha i owiewając szyję gorącym oddechem.

– A ty będziesz błagał chirurga, żeby ci je poskładał – wycedziłam i złapałam go za nadgarstek.

Richie przeniósł wzrok na moją rękę, a wyraz jego twarzy na ułamek sekundy się zmienił. Odsunął ode mnie dłoń i się wyprostował, po czym odszedł pewnym krokiem.

– Zwariowałaś? – skarciła mnie Linda, kiedy był już w znacznej odległości od nas. – Przecież byłby zdolny cię zabić!

– Ulżyłby mi – szepnęłam pod nosem tak, żeby nie usłyszała. – Ty też powielasz te plotki? Może i nawet kogoś pobił, ale, jak widać, nie jest w żadnym ośrodku resocjalizacyjnym, więc nie jest tak groźny, jak by się wydawało.

– On jest popieprzony. Może jego starzy zapłacili grubą kasę, żeby go nie zamykali?

– Linda… – westchnęłam i spojrzałam na dziewczynę z politowaniem. – Naprawdę uważasz, że chcę dyskutować o Sullivanie? – zapytałam czysto retorycznie.

– Nie, ja po prostu sądzę, że nie powinnaś z nim zadzierać. Jak widać, za nic ma to, że się przyjaźniliście. Teraz jesteś dla niego tak samo nieistotnym robakiem jak inni.

– Dzięki za uświadomienie mnie. – Wstałam od stolika. – Wolę być robakiem, który nie pozwala się zdeptać. Jeśli wszyscy pozostali chcą zdobić podeszwę jego buta, to już nie moja sprawa – dodałam i opuściłam stołówkę.

Rozdział 4

Richie

Parking przed szkołą był już prawie pusty. Stałem oparty o swój wóz i czekałem na tę blond kretynkę. Spóźniała się już pół godziny i zaczynałem się zastanawiać, czy gdzieś po prostu nie zwiała. To by było do niej podobne. Dwa lata wcześniej też nie potrafiła się ze mną zmierzyć twarzą w twarz, tylko wysłała pośrednika, żeby się mnie pozbyć.

Kiedy drzwi głównego wejścia się otworzyły, skrzyżowałem ramiona na piersiach. Green szła w moją stronę, powłócząc nogami.

Tak, mała, idziesz na skazanie.

Stanęła przede mną i podniosła wzrok, lecz się nie odezwała.

– Spóźniona – mruknąłem.

– Idę do domu.

Wyminęła mnie i ruszyła przed siebie. Złapałem ją szybko za ramię i pociągnąłem do tyłu.

– Nie będziesz mnie ignorować – wycedziłem, a ona dziwnie się zachowała. Nie szarpała się, nie rzucała obelgami, tylko przenosiła wzrok z mojej twarzy na zaciśnięte na jej ramieniu palce.

– Źle się czuję. Idę do domu.

– Projekt.

– Jutro, Richie – bąknęła i położyła dłoń na moich poranionych kostkach. Wbiła we mnie pytający wzrok, a ja szybko oderwałem od niej rękę i odsunąłem się o krok.

– Spadaj. I lepiej wymyśl coś dobrego, mam zaliczyć na najwyższą ocenę.

– Nie jesteś takim potworem, na jakiego się kreujesz – rzuciła słabym głosem i odeszła.

Czy ma rację? Dziewczyna, która stworzyła tego potwora, uważa, że nim nie jestem?

Postanowiłem ją przekonać, w jakim jest błędzie.

Wsiadłem do wozu i odjechałem z piskiem opon, mijając ją na skrzyżowaniu. Wciąż chodziła na piechotę. Kiedyś ją odprowadzałem, żeby nie przemierzała miasta sama. Dbałem o nią. Teraz miałem to w dupie.

Mimowolnie zerknąłem we wsteczne lusterko. Zdawało się, że zwolniła, a jej dłoń spoczywała na brzuchu.

Może rzeczywiście źle się czuje? A może po prostu próbuje wzbudzać we mnie litość?

Skupiłem się na drodze i już po dziesięciu minutach wszedłem do domu. Rodziców jak zwykle nie było. Rzuciłem plecak w kąt i od razu skierowałem się do kuchni. Wyjąłem z zamrażarki jakieś gotowe danie, rozpakowałem i wrzuciłem do mikrofalówki.

W oczekiwaniu na jedzenie odpaliłem papierosa. Z kieszeni wysunąłem telefon. Miałem kilka wiadomości od matki, w których informowała mnie o jakimś wyjeździe służbowym.

– Powinienem zrobić imprezę – mruknąłem do siebie i zaciągnąłem się papierosem.

Wypuściłem kilka kółek z dymu, a później zgasiłem fajkę pod strumieniem wody i wrzuciłem do kosza. Odeszła mi ochota na jedzenie, więc nawet nie otworzyłem drzwiczek mikrofalówki, kiedy wydała z siebie dźwięk.

Zmierzwiłem palcami włosy i poszedłem do swojego pokoju. Od razu uderzyłem w worek, który był zawieszony na haku pośrodku pomieszczenia. Rzuciłem się na łóżko i sięgnąłem po telefon. Odszukałem wiadomość, którą dostałem dwa lata wcześniej, i już miałem ją odczytać, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi.

– Co? – burknąłem i przewróciłem oczami.

– Nie jadłeś – usłyszałem głos ojca.

– Nie jestem głodny.

Wtedy drzwi się otworzyły i mężczyzna stanął w progu. Zlustrował całe pomieszczenie, aż w końcu utkwił wzrok we mnie.

– Coś zawaliłeś? – zapytał jak zwykle.

Miałem ochotę powiedzieć, że życie zawaliło mi się już dawno, ale problemy kogoś w moim wieku nigdy nie były przez dorosłych traktowane poważnie.

– Jestem zmęczony – powiedziałem tylko i odwróciłem się plecami.

Ojciec zamiast wyjść, podszedł do łóżka i usiadł na jego brzegu.

– Martwimy się o ciebie z mamą. Odkąd…

– Nie chcę o tym mówić – przerwałem mu i położyłem na głowie poduszkę, żeby dać mu do zrozumienia, że nie będę go słuchał.

Westchnął ciężko i w końcu odszedł.

***

Siedziałem na zajęciach z historii sztuki i opierałem brodę na dłoni. Ławka przede mną była pusta. Pierwszy raz od… zawsze. Ta mała jędza nigdy nie opuściła nawet minuty z żadnej lekcji, a tego dnia jej nie było.

– Jak wam idzie przygotowywanie projektu? – zapytał Preston.

Ktoś zaczął opowiadać, na jaki pomysł wpadł, inni wzruszali ramionami.

– Macie miesiąc, to dużo czasu – przypomniał. Nagle wbił wzrok w wolne miejsce przede mną. – A gdzie jest Green? – Spojrzał pytająco na jej koleżankę.

– Aria jest chora, chyba nie przyjdzie do końca tygodnia – tłumaczyła dziewczyna.

Czyli naprawdę źle się czuła…

Natychmiast odrzuciłem myśl o niej i odchyliłem się na krześle. W tej samej chwili odezwał się dzwonek na szkolnym korytarzu. Salę opuściłem jako ostatni i od razu skierowałem się do głównego wyjścia, żeby zapalić. Okrążyłem budynek i usiadłem na murku na jego tyłach.

Wtedy usłyszałem jakiś szelest. Odpaliłem papierosa i się podniosłem. Kilka metrów dalej dostrzegłem blond czuprynę, nieudolnie ukrywającą się za ceglanym filarem. Podszedłem niespiesznie do dziewczyny i stanąłem nad nią. Twarz miała wciśniętą między zgięte kolana.

– Wagarujesz, Green?

– Odpieprz się – wychrypiała, ale nie podniosła głowy.

Bez zastanowienia złapałem ją za włosy i zmusiłem, by na mnie spojrzała. Kiedy dostrzegłem, jak była blada, a jej oczy dla kontrastu czerwone, od razu ją puściłem. Głowa Arii ponownie opadła.

– Co ci jest?

– Odwal się.

– Z chęcią, ale jeśli znajdą tu twoje zwłoki, wolałbym, żeby mnie z tym nie powiązali – zawarczałem. – Skoro jesteś chora, to dlaczego nie zostałaś w domu?

Wtedy zerwała się z ziemi i spojrzała mi gniewnie w oczy.

– Co cię to, kurwa, obchodzi? – wysyczała, po czym złapała za swoją torbę i uciekła.

Przewróciłem oczami i zdmuchnąłem kosmyk opadający mi na czoło. Nie było warto okazywać jej nawet grama człowieczeństwa, bo i tak tego nie doceniała. Jeśli coś jej było, to najpewniej przez jej własną głupotę.

Nie obchodzi cię. Ona cię nie obchodzi – powtarzałem w myślach.

Dokończyłem palić w chwili, kiedy zadzwonił dzwonek. Ruszyłem do środka, ale rozglądałem się na boki, czy rzeczywiście nigdzie nie leżą zwłoki Green. Na szczęście zniknęła.

***

W końcu przyszedł czas na lunch, więc jak zwykle udałem się do stołówki. Kiedy byłem prawie na miejscu, dopadła mnie Jenny, kapitanka drużyny cheerleaderek.

– Cześć, niegrzeczny – przywitała się kokieteryjnie i zaczęła zataczać paznokciem kółka na mojej piersi.

– Czego?

– Pomyślałam, że może zrezygnowalibyśmy z jedzenia… – mówiła słodkim głosem. – I ukryli się gdzieś razem. – Pomachała kluczem od szatni, która była na stałe zamknięta.

Uniosłem brew i kącik ust.

– Idziemy – zadecydowałem.

Już po chwili opierałem się o ścianę, a blondynka ssała mnie z takim zapałem, jakby od tego zależało jej życie. Złapałem ją za włosy i narzuciłem szybsze tempo. Posuwałem ją w usta, sprawiając, że się krztusiła, a po jej policzkach spływały łzy wymieszane z toną tuszu do rzęs.

Kiedy poczułem, że zaraz trysnę, podciągnąłem ją i wyjąłem z kieszeni prezerwatywę.

– Oprzyj się i wypnij – nakazałem, a Jenny ochoczo wykonała moje polecenie.

Pod krótką spódniczką miała stringi. Odchyliłem cienki pasek i wszedłem w nią bez żadnego przygotowania. Nawet nie zaprotestowała. Złapałem ją za biodra i zacząłem uderzać swoimi o wypięty tyłek.

– Jesteś najlepszy – sapała przy kolejnych pchnięciach.

– Oczywiście, że jestem.

Doszedłem w chwili, kiedy na korytarzu rozbrzmiał dźwięk dzwonka. Szybko wyszedłem z dziewczyny i zdjąłem prezerwatywę. Zawiązałem gumkę w supeł i poszedłem wyrzucić ją do kibla, a następnie skierowałem się do wyjścia z szatni.

– Ale… – jęknęła.

– Jeśli ci mało, to zabaw się sama. Nie mam czasu na głupoty. – Puściłem do niej oko i się roześmiałem.

© A.P. Mist

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2024

ISBN 978-83-68216-40-0

Wydanie pierwsze

Redakcja

Anna Łakuta

Korekta

Justyna Szymkiewicz

Danuta Perszewska

Magda Adamska

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.