Tytuł dostępny bezpłatnie w ofercie wypożyczalni Depozytu Bibliotecznego.
Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych
Cykl Druga Wojna Światowa
Zeszyt 16/82
Bohaterowie | Operacje | Kulisy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 105
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rajmund Szubański
upadek Corregidoru
Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej
Okładkę projekował
SŁAWOMIR GAŁĄZKA
Redaktor
ELŻBIETA SKRZYŃSKA
Redaktor techniczny
IRENA CHOJDAK-RYBARCZYK
© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1982
ISBN 83-11-06831-3
Wstawał świt. Mimo wczesnej pory pokład transportowca USS „Republic” roił się od ludzi w mundurach khaki. Żołnierze stali wzdłuż relingów, obserwując widziany po raz pierwszy od kilku dni ląd, wielu grupowało się też wokół bywalców, perorujących zawzięcie i pragnących wykazać swoją większą lub mniejszą znajomość kraju, do którego zdążał transport. Sierżant Walter Kuliński dołączył do jednej z grup, otaczającej rosłego mężczyznę z odznakami personelu naziemnego lotnictwa.
— ...Teraz widoczne są już wszystkie. Patrzcie uważnie: ta pierwsza, tam daleko, to La Monja, największa nazywa się Corregidor, przed dziobem widać Caballo, a te dwie wyspy po prawej burcie to El Fraile i Carabao. Chcecie wiedzieć, skąd się wzięły te nazwy?
Na chór potakujących głosów lotnik oparł się wygodniej o reling i mówił:
— Wiadomość, zaznaczam, pochodzi niemal z pierwszej ręki, bo poprzednim razem miałem w Manili dziewczynę, która uczyła się w szkole misyjnej. A rzecz wiąże się z najwcześniejszym okresem kolonizacji i misjonarstwa na Filipinach. Spójrzcie tam na prawo. To są brzegi Luzonu, największej wyspy archipelagu. Tam na brzegach zatoczki leży małe miasteczko, widzicie? Otóż według starej legendy wkrótce po odkryciu Filipin zbudowano tam dwa klasztory: męski i żeński. Tak się złożyło, że przebywający w jednym z nich młody zakonnik ujrzał pewnego dnia piękną mniszkę imieniem Mariveles i z miejsca się w niej zakochał. W jakiś sposób zdołał się z nią porozumieć, a gdy się okazało, że i on nie jest jej obojętny, zdobył w’ tej właśnie wiosce zaprzężony w bawołu wózek i pewnego pięknego, a raczej pewnie pochmurnego dnia oboje spotkali się poza murami klasztorów, pragnąc. przedostać się na drugą stronę ujścia Zatoki Manilskiej, które stanowiły podobno rozległe słone bagna, z jednym tylko przejezdnym szlakiem.
Lotnik przerwał na moment, sięgnął po papierosa, zapalił i zaciągnąwszy się głęboko podjął po chwili:
— Niestety, ucieczkę szybko wykryto i wszczęto pościg, na którego czele stanął srogi miejscowy urzędnik pełniący władzę sądową, po hiszpańsku zwany „corregidor”. Zbiegowie musieli wkrótce porzucić powolny wózek i próbowali uciekać dalej pieszo, ale nie mieli szans wobec jeźdźców, którzy najpierw doścignęli próbującego ich powstrzymać zakonnika. Gdy zaś corregidor zbliżał się do mniszki, nastąpiło trzęsienie ziemi, uważajcie, chłopcy, to częsta tutaj rzecz, fale wdarły się na bagna i zatopiły wszystkich. Po tej smutnej historii zostały ślady w postaci rozsianych po zatoce skał. Dlatego widać najpierw Carabao: to hiszpańska, czy może portugalska, nazwa bawołu, potem El Fraile, czyli braciszka zakonnego, Caballo, a więc konia, Corregidor, no i wreszcie La Monję: mniszkę. A jak będziecie na Corregidorze, nie zapomnijcie późnym popołudniem popatrzeć na północną stronę zatoki. O tej porze skały i ich cienie układają się tam w postać pięknej Mariveles...
Kuliński już dłużej nie słuchał rozmawiających; udał się do swojej kabiny, by spakować ostatnie drobiazgi. Przed dziobem okrętu majaczyło już wejście do przystani Cavite — głównej bazy Stanów Zjednoczonych na terenie Filipin. Tam, po wyładowaniu transportu, dwa tysiące ludzi miało wzmocnić różnego rodzaju jednostki amerykańskiej armii, marynarki i lotnictwa na wyspach archipelagu.
Kuliński, syn osiadłych już od dziesięcioleci w Cleveland emigrantów z położonej wówczas w granicach austro-węgierskiej monarchii części Małopolski, służył od lat w artylerii przeciwlotniczej. Jako specjalista elektryk otrzymał przydział do stacjonującej na Corregidorze baterii reflektorów Erie.
Już na miejscu Polak dowiedział się bliższych i bardziej konkretnych, niż zasłyszana, piękna zresztą i interesująca legenda, szczegółów o tej najsilniejszej amerykańskiej twierdzy, której miał bronić. Wyspa dostała się pod panowanie Stanów Zjednoczonych w 1898 roku, w toku przegranej przez Hiszpanię wojny. Nowi posiadacze prędko dostrzegli i docenili znaczenie grupy wysp, zamykających wejście do "Zatoki Manilskiej, nad którą usytuowana była stolica kraju, jego największy port i ważna baza morska.
W 1904 roku przystąpiono do fortyfikowania Corregidoru i w trzy lata później jego pierwsza bateria oddała próbną salwę. W przededniu II wojny światowej na Corregidorze i sąsiednich wyspach zainstalowanych było osiem dalekonośnych, najcięższych armat kalibru 356 mm, osiem armat 305 mm i dwie armaty 254 mm, dwadzieścia cztery moździerze kalibru 305 mm, dwadzieścia sześć armat kalibru od 152 do 155 mm, kilkadziesiąt armat kalibru 75 mm, a także trzydzieści sześć przeciwlotniczych dział kalibru 76 mm i czterdzieści osiem wielkokalibrowych karabinów maszynowych 12,7 mm.
W ciągu siedmiu miesięcy, które upłynęły od jego przyjazdu do wybuchu wojny japońsko-amerykańskiej, Kuliński miał okazję nieźle zapoznać się z topografią wyspy, co było zresztą niezbędne nie tylko dla oficerów, ale i zawodowych podoficerów jednostek obrony przeciwlotniczej. Sam Corregidor leży w odległości przeszło 3 kilometrów od półwyspu Bataan, oddzielony od niego tak zwanym północnym kanałem, zaś w odległości 11 kilometrów, za południowym kanałem, znajduje się wybrzeże prowincji Cavite. Powierzchnia wyspy wynosi tylko 7 kilometrów kwadratowych, czyli 700 hektarów, a w jej ukształtowaniu można wyróżnić kilka zasadniczych części. Polak miał pewnego razu okazję odbycia, lotu nad zatoką i natychmiast nasunęło mu się porównanie z kijanką: wielki „łeb”, stanowiący główną część wyspy, i długi, wąski, lekko zakrzywiony „ogon”. Takie ukształtowanie Corregidoru, wraz z zarysami sąsiedniej wysepki Caballo, świadczy, że jest to pozostałość zboczy dawno wygasłego, pogrążonego w morzu i częściowo zniwelowanego krateru wulkanu. Potwierdza to także rodzaj skał, z których zbudowana jest wyspa.
Wznosząca się miejscami do wysokości 200 metrów główna część Corregidoru ma kształt niemal okrągły, o przeszło półtorakilometrowej średnicy. Tutaj stoi zbudowana jeszcze w 1936 roku latarnia morska, tu wzniesiono kompleks koszar otoczonych willami dla oficerów, kinoteatr i urządzenia sportowe, tu znajduje się plac defilad, tutaj wreszcie ulokowano wszystkie ciężkie i większość średnich baterii.
Swego rodzaju „talią” wyspy jest znajdujące się w jej środkowej części przewężenie i siodło górskie, gdzie powstało zamieszkane przez pracujących na Corregidorze robotników osiedle Sari Jose z dwiema przystaniami — po północnej i południowej stronie wyspy. Dalej na wschód teren znowu się wznosi, tworząc wzgórza: Malinta, Water Tank Hill — Wzgórze Cystern, gdzie stoją dwa wielkie zbiorniki wodne, i Denver. Dalszą płaską część „ogona” zniwelowano pod 650-metrowej długości pas startowy lotniska Kindley Field, na którym aż do końca lat trzydziestych stacjonowała 2 eskadra obserwacyjna US Air Corps. Za lotniskiem ciągnie się już tylko wąski, skalisty, południowo-zachodni cypel wyspy.
W myśl zamierzeń projektantów systemu fortyfikacyjnego Corregidoru głównym czynnikiem, który miał uniemożliwić jednostkom nieprzyjacielskiej floty wtargnięcie do Zatoki Manilskiej, były początkowo trzy dwudziałowe baterie 305-milimetrowych armat wzór 1895 o donośności 16 tysięcy metrów. Osadzono je na specjalnie skonstruowanych lawetach, które umożliwiały przed oddaniem strzału podniesienie lufy wraz z kołyską na wysokość ogniową, ponad otaczające działa betonowe obudowy, po czym siła odrzutu powodowała ponowne obniżenie lufy i skrycie działa przed obserwacją nieprzyjaciela. Rozwój techniki artyleryjskiej pociągnął za sobą konieczność zainstalowania na wyspie dział o większej donośności.. Pod koniec pierwszej wojny światowej zbudowano dwie jednodziałowe baterie, ustawiając na nich identyczne armaty, ale na innych, prostszych lawetach, umożliwiających podnoszenie luf pod kątem 30 stopni, dzięki czemu 300-kilogr&mowTe pociski leciały na odległość 27 tysięcy metrów. Kolejna ich zaleta — to możność obracania o pełne 360 stopni. Były one jednakże łatwiejsze do wykrycia przez obserwatorów z okrętów, nie mówiąc już o tym, że ich działobitni o średnicy kilkudziesięciu metrów nie dało się zamaskować przed lotnictwem.
Potężną siłę ognia miały także inne baterie dział tego samego kalibru — moździerzy przeznaczonych do prowadzenia walki na bliższe odległości. W pierwszej fazie rozbudowy twierdzy zainstalowano dwie czterodziałowe ich baterie. W każdym rogu czworokątnego wybetonowanego wykopu ustawiono jeden moździerz wz. 1892, o krótkiej, 3-metrowej zaledwie lufie, strzelający 475-kilogramowymi pociskami na odległość do 8600 metrów. Jedną z baterii uzupełniono później czterema nowymi działami wz. 1908 o donośności zwiększonej do prawie 14 000 metrów. Mimo archaicznego wyglądu wszystkie moździerze były bronią skuteczną, odznaczającą się przede wszystkim dużą celnością, a podczas zbliżającej się próby ogniowej miały stać się najbardziej przydatną artylerią ciężką na wyspie.
Po I wojnie światowej ten szkielet obrony uzupełniono drogą zakupu we Francji znakomitych i wypróbowanych, choć mniejszego kalibru — 155 mm — armat typu GPF. Były to armaty wielkiej mocy: ich największa donośność przekraczała 16 000 metrów, ciężar pocisków wynosił 43 kilogramy. Również wypróbowanym w czasie I wojny światowej, choć starszym nieco sprzętem, były sprowadzone z Wielkiej Brytanii lekkie armaty połowę, kaliber 76 mm, które zgrupowano w czterech bateriach, mających służyć do bezpośredniej obrony na wypadek próby lądowania nieprzyjaciela.
Przy każdej baterii znajdowały się podziemne magazyny amunicyjne i schrony dla załogi. Główne magazyny, składy żywności, jak też stanowiska dowodzenia i szpital ulokowano od 1934 roku w wykutym i pod wzgórzem Malinta 400-metrowej długości, 10-metrowej szerokości i 4-metrowej wysokości tunelu i jego wewnętrznych odgałęzieniach. Tunel spełniał również ważną rolę w systemie komunikacyjnym wyspy. Po jego ukończeniu można było przedłużyć aż do rejonu lotniska tory elektrycznej kolejki, która — pnąc się serpentynami i wspinając pod ostrym często kątem — łączyła -oby dwie przystanie i osiedle z obiektami na Równym płaskowyżu wyspy, a stamtąd jej bocznice prowadziły do każdej ciężkiej baterii.
Stopniowo przystąpiono też do fortyfikowania innych wysp w zatoce. Najbardziej radykalny i niezwykły projekt wcielono w życie na El Fraile, maleńkiej wysepce o powierzchni zaledwie pół hektara. Saperzy wysadzili w powietrze górną jej część, wyrównując całosć do poziomu kilkunastu metrów nad wodą. Z kolei obłożono całą wyspę żelazobetonowymi płytami grubości od 6 do 9 metrów, a więc praktycznie nie wrażliwymi na uderzenia najcięższych znanych wówczas pocisków artyleryjskich i bomb lotniczych. Całości nadano kształt jakby wielkiego, płaskiego pancernika lub monitora. Wrażenie to potęgowane było, zwłaszcza przy silnym wietrze, przez wpływający do zatoki morski prąd, którego falę rozbijały się o ostry „dziób” budowli. W dziennikach pokładowych kilku obcych na tych wodach statków można było znaleźć wzmianki o „ciężkiej jednostce bojowej, płynącej z prędkością 3—4 węzłów”... Na „pokładzie” ustawiono dwie pancerne wieże obrotowe, mieszczące po dwie znakomite, ciężkie, dalekonośne armaty kalibru 356 mm, o długich, prawie 18-metrowych lufach. Strzelając 630-kilogramowymi pociskami na odległość 38 kilometrów, mogły one podjąć walkę z nieprzyjacielem już na dalekich podejściach do twierdzy. Uzbrojenie wyspy, którą nazwano Fort Drum, uzupełniały cztery armaty kalibru 152 mm i jedno 75-milimetrowe działo.
Podobne uzbrojenie zainstalowano na dwóch innych wyspach, gdzie znajdowały się po dwa identyczne ciężkie działa, a ponadto na Carabao osiem, zaś na Caballo cztery moździerze kalibru 305 mm, zmodernizowanego modelu 1912, o donośności 17 600 metrów. Jak powiedział Kulińskiemu zaprzyjaźniony artylerzysta, „nie było chyba na świecie admirała, który zaryzykowałby swoją flotę, reputację, a i życie, próbując wpłynąć do zatoki”. Sporo w tym tkwiło słuszności, ale — podobnie jak w przypadkacah innych twierdz tego typu, np. Singapuru — system obrony Corregidoru, tak silny od strony otwartego morza, wystawiał w kierunku lądu swe „miękkie podbrzusze”: niewiele tylko dział mogło strzelać w stronę Bataanu lub Cavite, a przy tym przeznaczone do niszczenia silnie opancerzonych obiektów pociski ciężkich dział miały niewielką skuteczność przy trafieniach w miękkie podłoże, wbijając się na kilkanaście metrów w ziemię.
Przed atakami z powietrza wyspę broniło aż sześć czterodziałowych baterii armat przeciwlotniczych o kalibrze 76 mm i czterdzieści osiem wielkokalibrowych karabinów maszynowych Colt-Browning. Przy niewielkiej powierzchni Corregidoru i według ówczesnych norm kalkulacyjnych była to imponująca liczba luf, tym bardziej że na sąsiednich trzech wyspach także rozmieszczono po jednej baterii o identycznym składzie armat. Obawy mogła jednak wzbudzać klasa tego uzbrojenia, nie licząc wukaemów zaliczanych do typu nowoczesnego, lecz przeznaczonych tylko, do zwalczania celów na małych wysokościach, poniżej 1500 metrów. Gorzej było z armatami, a właśnie one miały stanowić trzon obrony. Zaledwie jedna bateria dysponowała modelem względnie nowym wzoru 1930, w pozostałych znajdowały się przestarzałe działa z 1923 roku ze zmodernizowanym wprawdzie systemem kierowania przewodowego, ale o niedostatecznej szybkostrzelności i mniejszym od poprzednich zasięgiem pionowym. Teoretycznie miał on wynosić 10 000 metrów, praktycznie zaś był nieosiągalny, przy czym jeszcze używane zapalniki z lat dwudziestych typu Scovit M. 3 o ręcznych nastawach kluczem amunicyjnym często zawodziły, powodując dosyć dowolny rozkład czasu eksplozji pocisków. Zamiast wybuchać na pożądanej wysokości, odpowiednio do pułapu nieprzyjacielskiego samolotu, pękały one wyżej lub niżej bądź nawet spadały do morza czy na wyspę. Tylko nowe armaty otrzymały zapas naboi z niezawodnymi zapalnikami mechanicznego nastawu, ale i w jednym, i w drugim przypadku występował inny kłopot, typowy dla pracy kanonierów w warunkach wysokiej temperatury powietrza. Nagrzewał się po prostu proch w łuskach, co sprawiało, że wzrastała prędkość początkowa pocisku, a tym samym w krótszym czasie pokonywał on większy odcinek odległości pionowej i nie wybuchał tam, gdzie powinien. Nie trzeba dodawać, jaki to miało wpływ na skuteczność ognia i jak mogło ośmielać załogi samolotów, które widziały bezładnie rozstawiany parasol wybuchów nie przed sobą na przecięciu kursu, lecz nad lub pod sobą, jakby trochę na wiwat, zupełnie nieszkodliwie.
Z artylerią miały także współdziałać baterie reflektorów przeciwlotniczych, choć było mało prawdopodobne, aby Japończycy zdecydowali się na nocne ataki bombowe. Personel ich lotnictwa marynarki wojennej — a tylko z jego strony mógł paść zaskakujący cios — nie był szkolony w tym kierunku, o czym wywiad amerykański powinien wiedzieć. Zagadką pozostaje fakt, dlaczego, instalując reflektory jako sprzęt ponoć przydatny, zapomniano o balonach zaporowych? Świeże doświadczenia z Europy dowodziły przecież, że są one wartościowym środkiem czynnej obrony przeciwlotniczej, a w nalotach nocnych ich rola wzrastała. Światłami reflektorów kanalizowano zazwyczaj ruch samolotów, kierując je na tę przeszkodę, gdzie dochodził także do głosu zaporowy ogień artylerii.
Balonów zatem nie było, ale w wielkiej tajemnicy wkroczyła na wyspę nowoczesność najwyższego rzędu — stacje radiolokacyjne. Tylko nieliczna' grupa ludzi znała ich walory i przeznaczenie, dla ogromnej większości pozostały one na długo obiektem łączności dalekiego zasięgu, jak głosiła celowo puszczona w obieg fama. Cokolwiek zaczęli się domyślać piloci, kiedy polecono im wykonywać bezsensowne na pozór „zadania nawigacyjne” w różnych odległościach od Corrigedoru z podejściem do wyspy z każdego kierunku na dowolnej wysokości i w różnej, skali prędkości. Oni też pierwsi zostali dopuszczeni do owej tajemnicy, na krótko przed uderzeniem Japończyków. W bateriach armat przeciwlotniczych do ostatniej chwili nikt jej nie ujawnił, co nie pozostało bez wpływu na ich gotowość bojową. Za ten błąd, a zwłaszcza za brak wzajemnego zgrania, które musiało być poprzedzone długim cyklem treningów, Amerykanie mieli wkrótce zapłacić wysoką cenę!
Ten dzień zbliżał się nieubłaganie, ale na razie ciągle jeszcze królował optymizm. Wszyscy zdawali się wierzyć, że Corregidor jest bastionem nie do zdobycia, „Dalekowschodnim Gibraltarem”. Tak myślał nie tylko amerykański podatnik w dalekich Stanach i żołnierz z linii, rosnący w dumę za murami wyjątkowego garnizonu, lecz także ludzie odpowiedzialni za przygotowanie Filipin do obrony, nie dostrzegając jej słabych stron, a było ich niemało.
Filipiny, odstąpione przez Hiszpanię Stanom Zjednoczonym na mocy podpisanego w 1899 roku w Paryżu traktatu, miały początkowo status zamorskiej posiadłości USA. W okresie I wojny światowej przyznano mieszkańcom archipelagu pewną autonomię, w wyniku której otrzymali np. prawo wyboru izby reprezentantów i senatu, będących ciałami doradczymi amerykańskiego gubernatora. W 1934 roku Kongres USA uchwalił ustawę, przyznającą uzyskanie całkowitej niepodległości i wycofanie amerykańskich sił z Filipin do 1946 roku. W rok później wprowadzono w kraju konstytucję i wybrano prezydenta, którym został Manuel Quezon y Molina, wybrany ponownie w 1941 roku.
Pragnąc przygotować kraj do samodzielnego bytu także i pod względem militarnym, Quezon zwrócił się do ustępującego w związku z osiągnięciem wieku emerytalnego szefa sztabu amerykańskich wojsk lądowych generała majora Douglasa Mac Arthura1 o objęcie stanowiska doradcy wojskowego. Propozycja została przyjęta.
Mac Arthur zaliczany był wówczas do najzdolniejszych amerykańskich generałów. Słynną akademię wojskową w West Point ukończył jako prymus, a gdy wyróżnił się na francuskich polach bitewnych w 1918 roku, mianowano go jej komendantem. W 1925 roku został najmłodszym generałem amerykańskiej armii, zaś w 1930 roku objął stanowisko szefa sztabu wojsk lądowych. Filipiny nie były mu obce. Przebywał tam jako młodzieniec, następnie zaś aż czterokrotnie w swej wojskowej karierze kierowany był na różne stanowiska w tamtejszych garnizonach.
Swoją koncepcję przyszłej armii filipińskiej Mac Arthur oparł na stosowanym w Szwajcarii systemie milicyjnym: żołnierzy-obywateli. Cały archipelag podzielono na dziesięć okręgów i w każdym z nich, zamierzano przeszkalać rocznie 4 tysiące ludzi. Instruktorami mieli być oficerowie amerykańscy, zastępowani stopniowo miejscowymi. Po realizacji tego planu Filipiny dysponowałyby 400 tysiącami przeszkolonych rezerwistów, co umożliwiałoby w razie potrzeby wystawienie dwudziestu dywizji piechoty i niezbędnych oddziałów pomocniczych służb, a także formacji lotnictwa i marynarki wojennej.
Bazując na takich przesłankach, Mac Arthur wszczął starania o modyfikację amerykańskiego planu wojny ż Japonią. W odniesieniu do Filipin plan ten, zakodowany nazwą „Orange”, przewidywał skupienie głównych sił na łatwym do obrony, górzystym, porośniętym trudno dostępnymi tropikalnymi lasami i dżunglą półwyspie Bataan, zamykającym od północy Zatokę Manilską. Zespół forteczny Correidoru broniłby podejść od strony morza, zaś siły na półwyspie miałyby uniemożliwić usadowienie się nieprzyjaciela ina wybrzeżu naprzeciwko Corregidoru, co zagroziłoby słabiej umocnionej, zwróconej ku lądowi stronie twierdzy. W tym czasie główne siły amerykańskiej floty, lotnictwa i armii przełamałyby opór Japończyków na ufortyfikowanych przez nich archipelagach Marianów i Karolinów, by przyjść z pomocą Filipinom. Powodzenie tego planu zależało od odpowiedzi na dwa pytania: jak długo będą się broniły garnizony Filipin i jak szybko nadejdzie spodziewana pomoc.
Starania generała odniosły częściowy skutek. W 1941 roku pozostawiono mu wolną rękę w zakresie rozlokowania miejscowych sił oraz taktyki, jaką zamierza przyjąć w wypadku inwazji. Z przeszło 200 tysięcy przeszkolonych Filipińczyków Mac Arthur zamierzał sformować dziesięć dywizji, tworzących cztery zasadnicze zgrupowania. Najsilniejsze, złożone z trzech dywizji i pułku kawalerii, miało operować w północnym Luzonie — największej i położonej najbliżej Japonii części Filipin. Dwie dywizje miały bronić południowej części wyspy, zaś jedna dywizja filipińska wraz z najsilniejszą, złożoną z zawodowych żołnierzy mieszaną dywizją amerykańsko-filipińską stanowić miały odwód, skoncentrowany w rejonie stolicy kraju. Pozostałych wysp archipelagu miały bronić trzy dalsze dywizje, z punktem ciężkości na drugiej co do wielkości — Mindanao.
Zadaniem każdego z głównych zgrupowań na Luzonie było zaatakowanie lądującego przeciwnika i zniszczenie jego wysadzonych na ląd sił. W zestawieniu wartości bojowej formacji o milicyjnym charakterze, nie dysponujących niemal bronią ciężką, a niemal zupełnie pozbawionych środków technicznych, ze złożonymi z zaprawionych w wieloletnich bojach w Chinach i Mandżurii weteranów dywizji japońskich, plan ten tchnął dużym i raczej niezbyt uzasadnionym optymizmem.
Pewną podbudowę dla swych zamierzeń zyskał Mac Arthur w wyniku znacznego wzmocnienia stacjonujących na Filipinach sił amerykańskiego lotnictwa, przysłania 2 batalionów czołgów, jak też uzupełnienia niektórych formacji specjalnych. W wyniku tych posunięć Amerykanie dysponowali na wyspach przeszło 31 tysiącami swych żołnierzy, z czego 5,5 tysiąca stanowił personel lotniczy. Wiązała się z tym także zmiana statusu Mac Arthura, który w połowie 1941 roku mianowany został Głównodowodzącym Sił Zbrojnych Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie, z jednoczesnym awansem do stopnia generała porucznika.
Przygotowania do wojny na samym Corregidorze pozostawały w tyle za tymi bezsprzecznymi osiągnięciami. Od lat już na utrzymanie twierdzy przeznaczano rocznie sumę 40 tysięcy dolarów, co wystarczało wprawdzie na konserwację urządzeń i ich bieżące naprawy, pozostawiając jednak bardzo niewiele na działalność inwestycyjną, toteż wykonane prace w małym tylko stopniu zwiększyły wartość obronną twierdzy. Należało do nich podwyższenie głównego gmachu koszar o jedną kondygnację, którą osłonięto półtorametrowej grubości żelazobetonowym stropem, podobnie wzmocniono konstrukcję budynków mieszczących warsztaty, urządzenia łączności itp. Elektrownię przeniesiono pod ziemię, do pomieszczeń nakrytych 2,5-metrowej grubości żelbetowym stropem i warstwą szutru. Jeszcze grubsze, bo 3-metrowe zabezpieczenia otrzymały magazyny amunicji obydwu baterii moździerzy. Pozostały natomiast otwarte wszystkie, z wyjątkiem jednego, stanowiska ciężkich i najcięższych dział.
Skąpiono pieniędzy nawet na takie drobiazgi, jak zastąpienie w szpitalu węglowej kotłowni znacznie wygodniejszą i wydajniejszą kotłownią, opalaną mazutem. Powód: roczny koszt opału wzrósłby o 185 dolarów... Fundusze na zakup dodatkowych ilości drutu kolczastego zdobywano drogą prowadzonej przez pensjonariuszy wojskowego aresztu zbiórki pozostałego po robotach fortyfikacyjnych złomu żelaznego, który dostarczano prywatnym firmom w Manili. Kiedy już nawet przyznano pewne fundusze, np. pół miliona dolarów na zabezpieczenie przeciwgazowe tunelu Malinta, to nie miały one pokrycia w dostarczanych z opóźnieniem materiałach.
Większych inwestycji dokonało tylko dysponujące widać większymi funduszami albo bardziej doceniające znaczenie Corregiidoru Dowództwo Marynarki. W skałach wzgórza Malinta wykuto więc pomieszczenie dla dowództwa 16 Okręgu Floty, dla radiostacji oraz magazynu torped. Zbudowano też zabezpieczający od ciężkich pocisków i bomb schron dla jednostki łączności, w którym zainstalowano zespół najnowocześniejszych elektronicznych urządzeń do gromadzenia i rozszyfrowywania depesz radiowych. Jednostka ta miała swój znaczny udział w złamaniu podstawowego kodu japońskiej marynarki, dzięki czemu Amerykanie byli w stanie wyrobić sobie pewien pogląd co do planów japońskich sztabów — z wyjątkiem, niestety, projektu ataku na główną bazę amerykańskiej floty i lotnictwa, Pearl Harbor na Hawajach.
Japońska działalność wywiadowcza prowadzona była bardziej konwencjonalnymi metodami. Na krótko przed wojną odkryto, że dwaj pracownicy japońskiego konsulatu generalnego w Manili próbowali nakłonić do współpracy szpiegowskiej właściciela miejscowego zakładu fotograficznego oraz jednego z amerykańskich marynarzy. Uznani za osoby niepożądane, musieli opuścić terytorium Filipin. Załogi japońskich kutrów rybackich, skrupulatnie bacząc, by nie przekroczyć granicy wód terytorialnych, starały się przy pomocy silnych teleskopów i dalmierzy ustalić położenie urządzeń obronnych. Wynikiem tego były nieoczekiwanie dokładne mapy, z naniesionymi obiektami wojskowymi, jakimi w czasie inwazji dysponowały sztaby japońskich jednostek oraz załogi samolotów.