Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 24.06.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Najlepsze i najgorsze rzeczy robimy z miłości.
W mazurskim parku dzikich zwierząt dochodzi do wypadku. Wataha oswojonych wilków atakuje opiekunkę. Co zawiodło? Procedury bezpieczeństwa? Pycha? A może śmierć kobiety nie była wypadkiem, ale misternie zaplanowanym morderstwem? Kilka tygodni po tych wydarzeniach do Mikołajek przyjeżdża Zuzanna Markiewicz, dziennikarka, która pisze artykuł o dramacie, do którego doszło w okolicznym zwierzyńcu. Podczas wyjazdu służbowego towarzyszy jej mąż i dwuletnia córeczka. Tuż przed powrotem do Warszawy rodzina spędza weekend na żaglach. Niespodziewanie z jachtu nadany zostaje sygnał alarmowy. Ratownicy znajdują na jego pokładzie wyłącznie małą dziewczynkę. Co stało się z jej rodzicami? Czy przyczyną tragedii był nieujarzmiony żywioł? Jakim cudem udało się więc ujść z życiem dziecku? A może Zuzanna zabrnęła zbyt daleko w swoim dziennikarskim śledztwie i ktoś chciał zamknąć jej usta?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 249
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cudze oczy to nasze więzienia, cudze myśli
– nasze klatki.
Virginia Woolf, Nawiedzony dom
styczeń 2024
Przez nabrzmiałe od chmur niebo przesączały się wiązki światła. Dzień niemrawo wypierał noc. Dziewczyna szła szybko, chociaż stopy co rusz grzęzły w mokrej ziemi. Wokół panowała cisza, przerywana jedynie szumem gałęzi wprawianych w ruch lodowatym wiatrem. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, a jednak poczuła niepokój. Kiedy minęła wybieg danieli, woda z kałuży wlała się jej do butów. Julia wygrzebała z kieszeni klucze od szatni i pośpiesznie wsunęła je do zardzewiałego zamka. Zachrzęściło. W zagrodzie przyklejonej do niewielkiego budynku dwa dorosłe głuszce niespokojnie zatrzepotały skrzydłami.
Kama znowu nie zamknęła na noc, pomyślała ze złością i pchnęła ciężkie drzwi. Dżinsy i lekką puchówkę pośpiesznie zamieniła na gumowaty uniform, nagryzmoliła swoje nazwisko w dzienniku i ruszyła na obchód. Wybiegi były opustoszałe, większość zwierząt jeszcze spała. Kiedy dotarła do ostatniej zagrody, dławiący ją niepokój przybrał na sile. Zwolniła zabezpieczenie i powoli weszła do środka. Gałęzie jałowca musnęły nogawki spodni. Niespodziewanie zahaczyła o coś stopą. Zaskoczona opuściła wzrok. Na grząskiej od deszczu ścieżce leżały damskie trapery pełne brązowej mazi. Zwolniła. Wilki lubiły kraść, bawić się przedmiotami. Może Kamila pozwoliła im zabrać sobie buty. Ale dlaczego po harcach nie włożyła ich z powrotem? Może z powodu błota – zaśmiała się w duchu. A jednak strach nie ustępował. Coś było inaczej niż zwykle.
Zacisnęła palce na kluczach do magazynu, jakby były rodzajem amuletu chroniącego przed zagrożeniem. W błocie coś błysnęło. Zmrużyła oczy i dostrzegła zegarek, a potem… Nie od razu zrozumiała to, co widzi. Dopiero po chwili mózg zinterpretował elementy, które z osobna nic nie znaczyły, i przerażenie sparaliżowało jej umysł oraz ciało. Poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Ze strachu przygryzła sobie język.
Na wybiegu, tuż przy śluzie do karmienia, leżały zmięte ubrania. Umazane tą samą brunatną mazią bluza, dżinsy i bejsbolówka. Spomiędzy nich wystawały białe łuki przytwierdzone do zakrwawionego korpusu. Ten widok był znajomy, a jednocześnie zupełnie obcy. Gdy skojarzyła go z obrabianym do posiłku mięsem, dotarło do niej, że na ziemi leży nadjedzone ciało Kamili. Całą siłą woli musiała powstrzymać gotowe do ucieczki mięśnie.
ZUZA
luty 2024
Jasne pomieszczenie pulsowało ruchem. Ktoś przerzucał kartki, na czyimś biurku dzwonił telefon, w oddali trzasnęły drzwi. Zuza podniosła do ust kubek z resztką zimnej kawy. Cukier osadził się na ściankach gardła.
– I co, jedziesz?
Wysoki głos Wandy wybrzmiał nad jej głową. Obróciła się na krześle. Blondynka w kwiecistej marynarce pomachała jej przed oczami paczką solonych pringlesów. Podziękowała ruchem dłoni.
– Chyba nie mam wyjścia. Więcej tu nie zdziałam. Muszę zobaczyć miejsce, pogadać z ludźmi. To nie jest normalne, że w dwudziestym pierwszym wieku w prywatnym ośrodku stylizowanym na minizoo wilki rozszarpują ciało kobiety, która wykarmiła je butelką. Coś musiało zawieść.
– Zazdroszczę ci tego tematu. Na takich właśnie się wypływa. – Wanda westchnęła, po czym przygryzła pomalowane na czerwono wargi.
– Albo tonie – zaśmiała się Zuza, chociaż bardzo chciała wierzyć w sukces. – Jeszcze nie mówiłam Adrianowi, że chcę zabrać małą na kilka tygodni na Mazury.
– Poradzisz sobie z pracą w terenie i z dzieckiem?
– Liczę na to, że Gosia z nami pojedzie.
– Ach, sprytne. Ale naczelny raczej za opiekunkę dziecka nie zapłaci – mruknęła Wanda, sięgając po kolejnego czipsa.
– Wstępnie z nią rozmawiałam i jest chętna na taki trip w ramach normalnej pensji. Basen w hotelu i wolne wieczory zrekompensują niedogodności pracy w podróży. Wiesz, jak się jest… Czekaj, jak to się mówi? Bezdzietną lambadziarą, to… – Urwała, napotykając rozbawione spojrzenie koleżanki.
– No wiem, wiem, jak to jest, i to bardzo dobrze.
Kiedy zaczęły się śmiać, odezwał się telefon Zuzy. Odebrała i przez chwilę słuchała uważnie, a potem odpowiedziała:
– Będę za pół godziny.
Zamknęła klapę od laptopa i bez słowa zgarnęła z biurka klucze oraz notes.
– Zaraz operatywka – odezwała się jej koleżanka. – Naczelny będzie dzielił miejsce w numerze jubileuszowym.
– No trudno. Najwyżej dostanę dwa tysiące znaków pod krzyżówką. Hela ma podwyższoną temperaturę. Muszę się zbierać.
– W sumie i tak masz już karierę ustawioną po temacie z tą zjedzoną przez wilki, więc po co ci jakaś tam jubileuszówka.
Zamykając za sobą przeszklone drzwi, Zuza zaklinała bezgłośnie rzeczywistość, by słowa Wandy okazały się samospełniającą się przepowiednią.
Dwie godziny później wtulała się w gorącą szyję córeczki, masowała miękkie stópki i gładziła spocone od gorączki czółko. Świat zamykał się w tych dziewięćdziesięciu ośmiu centymetrach i jedenastu kilogramach. Chrzęst przekręcanego zamka przypomniał jej, że życie sięga znacznie dalej poza drobne ramionka. Przykleiła się jeszcze mocniej do śpiącej Heli. Musiała zrobić wszystko, by ten artykuł okazał się sukcesem, który odmieni bieg jej kariery.
LEON
marzec 2024
Komisarz Leon Kuczkowski odchylił do tyłu głowę, tłumiąc ziewnięcie. O tej porze powinien ucinać sobie popołudniową drzemkę, ale sprawa Kamili Borys od kilku tygodni spędzała mu sen z powiek. Nieoficjalnie została zakwalifikowana jako do zamknięcia, on jednak czuł, że coś przegapia. Miał wrażenie, że poszarpane przez wilki ciało dziewczyny skrywało jakąś mroczną tajemnicę, zaszyfrowaną wiadomość, której nie potrafił odczytać. Przyjrzał się zdjęciom. Znał te kadry na pamięć. Może gdyby posłuchał ojca i zajął się gospodarstwem, oglądałby teraz mecz, leżąc na kanapie. Pamiętał tamten czerwcowy wieczór, kiedy oznajmił mu, że chce iść na Wojskową Akademię Techniczną, a ten zlał go lejcami i chłopak przez miesiąc nie mógł się oprzeć o szkolne krzesło bez palącego bólu w plecach. Z całego serca życzył mu wtedy śmierci. Ojciec zmarł dwa miesiące później na zawał serca. Czy przez niego? Nawet jeśli tak było, Leon nigdy nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia, ale na studia nie poszedł. Zamiast tego wybrał szkołę policyjną. Pierwsze lata w mundurze to było pasmo mobbingu i upokorzeń. Nie robiło to na nim wrażenia, jedynie mobilizowało do wspinania się coraz wyżej po szczeblach kariery. Przez dwadzieścia lat pracy zaliczył kilka spektakularnych sukcesów i jedną porażkę. Taką, która wieczorem nie pozwalała mu spokojnie zamknąć powiek.
Przerzucił kartki. „Liczne rany kąsane, rozszarpanie tkanek miękkich, przerwanie ciągłości skóry, pęknięcie czaszki”.Sięgnął po heinekena do lodówki. Zimne piwo wlało się przez przełyk wraz z wielkim bąblem powietrza, powodując bolesne uczucie w klatce piersiowej. Leon potarł ją dłonią. Wyniki sekcji również znał na pamięć, wszystkie fakty świadczyły o nieszczęśliwym wypadku, a jednak jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał mu odpuścić mimo nacisków z góry. Wiedział, że ostatnie słowo należy do prokuratora, a ten już podjął decyzję. Tyle że Leon tym razem musiał mieć pewność.
Dopił piwo i włączył telewizor. Matowy głos narratorki programu przyrodniczego opowiadał o cyklu życia roju pszczół. Zmienił kanał. Mecz sparingowy reprezentacji Polski relacjonowany przez nerwowego spikera. Kiedy walenie do drzwi przedarło się przez niski, pełen zawodu okrzyk „Faaul”, Kuczkowski z ulgą wyłączył fonię i wszedł do wiatrołapu, przy okazji potrącając leżące tam butelki po piwie. Otworzył drzwi. Stefania Marczuk w powiewającej na wietrze sukience utkwiła w nim nerwowe spojrzenie.
– Dzwonek już działa – przywitał ją zgryźliwie.
– Wolałam mieć pewność, że otworzysz. Mogę?
– Proszę. – Odsunął się niechętnie, a ona weszła i usiadła na brzegu skórzanej kanapy, rozsiewając wokół siebie woń kwiatowych perfum. – Coś się stało czy to towarzyska wizyta?
– Miewasz takie? – zaśmiała się, żując gumę, a po chwili wydmuchała ją i zrobiła balonik.
Stefa była od niego znacznie młodsza, miała koło trzydziestki, a jednak skrywała w sobie jakąś tajemnicę, której najczęściej brakowało jego równolatkom. Podobała mu się jej nonszalancja, a jednocześnie niesamowicie go irytowała.
– Miałam zadzwonić, ale uznałam, że nie daruję sobie widoku twojej miny, więc pofatygowałam się osobiście.
– Stefa, zaczynam tracić cierpliwość.
Przymknęła oczy. W jej sposobie bycia było coś magnetycznego. To coś kazało mu się z nią przespać dwa miesiące wcześniej po jakimś służbowym wyjściu na piwo. Kiedy obudził się obok jej burzy rudych loków, wiedział, że popełnił błąd. Niepotrzebnie złamał swoje zasady. Nigdy dotąd nie skusił się na seks z koleżanką z pracy, mimo że przez dwadzieścia lat pokus było wiele. A jednak Stefa miała w sobie coś takiego, że uległ. I tak naprawdę w głębi ducha wcale tego nie żałował.
– Masz dzisiaj wolne, więc nie chciałabym ci zaprzątać głowy służbowymi sprawami… – Teatralnie przygryzła wargi, zupełnie jakby jedynie szukała pretekstu, by się z nim zobaczyć.
– Stąpasz po kruchym lodzie – mruknął, pstrykając najpierw trzy razy palcami prawej ręki, po czym dwa razy lewej, i dopiero wtedy odpalił papierosa. Po latach pracy dorobił się natręctw. Nie żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało, poza tym zdążył się już przyzwyczaić do pewnych obsesyjnych czynności, które wykonywał często zupełnie nieświadomie. Pstrykanie palcami czy liczenie schodów było jego sposobem na odwrócenie uwagi od tego, co aktualnie go uwierało.
– Na Śniardwach mamy trupa – rzuciła Stefa. – Albo nawet dwa. Znaczy oficjalnie nie mamy, ale to kwestia odnalezienia ciał. Na razie jest opuszczony jacht.
Znów zrobiła balonik z gumy, tym razem pękł z trzaskiem.
– Myślałem, że sezon na podpitych żeglarzy ruszy za jakieś trzy miesiące.
– To chyba nie jest tego typu sprawa. Na łajbie była dwuletnia dziewczynka. Żywa.
Kuczkowski zmrużył oczy.
– Dziwne.
– Dziwne jest to, że zaginioną jest Zuzanna Markiewicz.
Odpowiedział jej pytającym spojrzeniem, a podekscytowana Stefa uśmiechnęła się tak, jakby za chwilę miała wręczyć mu długo oczekiwany prezent.
– Dziennikarka, która przyjechała tu napisać artykuł o wypadku w ostoi wilków.
Ponownie zmrużył oczy. Poczuł, jak czaszkę rozsadza mu gwałtowny ból.
ZUZA
luty 2024
Po eklektycznym mieszkaniu na Żoliborzu rozchodził się zapach płynu do płukania. Zuza ubrana jedynie w welurowy dres wyniosła na balkon kolejny kosz mokrych ubrań. Ciepłe słońce przyjemnie łaskotało w szyję. Kalendarz wskazywał dopiero luty, ale w powietrzu czuć było już wiosnę. W głębi pokoju trzasnęły drzwi.
– Adrian?! – zawołała.
Męska sylwetka odbiła się w szybie. Wysoki brunet wyszedł na balkon, rozpinając flauszowy płaszcz, spod którego wystawał kołnierz białej koszuli.
– Kotek, prosiłem cię, żebyś nie zostawiała kluczy w drzwiach. Naprawdę kiedyś ktoś we śnie poderżnie nam gardła przez twoją nieuwagę.
Musnął palcami jej szyję i Zuza poczuła przyjemny dreszcz.
– W imię czego? Telewizora czy laptopa? – zaśmiała się, wieszając na suszarce koszulkę w drobne kwiatki.
– W imię czystego zła – odparł, po czym cmoknął ją w ramię.
– Skończyłeś dzisiaj szybciej?
– Owszem. Specjalnie po to, żeby ustandaryzować przebieg przygotowań do wyjazdu. Wiesz, że lubię być kierownikiem.
– Niepotrzebnie. Dam sobie radę. Będzie mi łatwiej odnaleźć się w chaosie niż nienaturalnym dla mnie porządku.
– Tobie może tak, ja jednak wolałbym mieć kontrolę nad tym, co i gdzie będzie leżało w mojej walizce.
Zimny podmuch wkradł się pod welurową tkaninę.
– W twojej walizce? – spytała zdziwiona. – Jedziesz z nami?
Pogładził się po brodzie, po czym spojrzał żonie głęboko w oczy.
– Jadę z wami. Miesiąc bez moich dziewczyn to długo. Zdecydowanie za długo dla kogoś, kto tęskni nawet po weekendowym wypadzie na narty.
Milczała przez chwilę.
– A co z pracą? – rzuciła w końcu. – Masz tyle urlopu?
– Będę przez ten miesiąc pracował zdalnie.
– Można zdalnie prowadzić salon samochodowy?
– Dla miłości wszystko można. – Puścił do niej oko. – Handel po pandemii w znacznym stopniu przeniósł się do sieci.
– Chyba nie w przypadku dealerów samochodowych?
Westchnął.
– Myślałem, że się ucieszysz…
Wylała przez balustradę wodę z dna kosza.
– Cieszę się – zapewniła go szybko – ale jak to ja, też trochę się martwię. Twoja praca stanowi główne źródło utrzymania naszej trójki.
Położył jej rękę na ramieniu tak niespodziewanie, że aż się wzdrygnęła.
– Kochanie, wszystko pod kontrolą. Nie zdecydowałbym się na to, gdyby w jakiś sposób miało to wpłynąć na moją pozycję w salonie. Wszystko mam dogadane z górą. Gdyby coś zaczęło się walić, po prostu wrócę. Zresztą jak niby zamierzałaś napisać ten tekst, mając na głowie Helę?
– Liczyłam, że Gosia z nami pojedzie.
– Już z nią rozmawiałem. Chętnie wykorzysta zaległy urlop i powłóczy się po górach z chłopakiem. Wiesz, ile kosztowałby wasz hotel na miesiąc? Moja miłość do ciebie jest bezcenna, ale muszę myśleć o przyszłości naszej córki i w związku z tym zadbać o wydatki. Zarezerwowałem mieszkanie.
Zuza chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie tylko kiwnęła głową. Argumenty Adriana brzmiały rozsądnie. Optymistycznie założyła, że ten tekst otworzy jej drzwi do wielkiej kariery. A co, jeśli jej nadzieje były zbyt rozbuchane? Wówczas horrendalne koszty hotelu i specjalne wynagrodzenie Gośki stanowiłyby jedynie drogi kaprys. Mąż zawsze w porę potrafił sprowadzić ją na ziemię, kiedy dawała się ponieść fałszywemu przekonaniu, że wszystko będzie szło lepiej niż do tej pory.
LEON
marzec 2024
Patrzył na czerniące się miejscami jezioro. Delikatny wiatr wprawiał w ruch mętną toń, gdzieś na horyzoncie majaczył pomarańczowy punkt. Ponton kołysał się niemrawo. Co chwilę ktoś schodził pod wodę, ktoś inny wypływał. Stojący obok Igor Kostrzewa, siwy policjant z głębokimi zakolami, rozkaszlał się, roztaczając wokół kwaśną woń tanich papierosów.
– Pogoda wariuje – mruknął. – Kto to słyszał, żeby na końcówce marca ponad dwadzieścia stopni było.
– Wypadek? – zagadnął Leon, bawiąc się zapalniczką.
– Tak obstawiam. Grzybiarze kręcący się po okolicy mówili, że w pewnym momencie zerwał się silny wiatr i równie nagle ucichł.
Niespodziewanie niebo nad nimi zapłonęło czerwienią i Kuczkowski zapatrzył się, próbując pozbierać myśli. Dopiero kiedy zapiekły go oczy, podrażnione promieniami zachodzącego słońca, przeniósł spojrzenie na Kostrzewę.
– Pogoda nienaturalna dla tej pory roku – ciągnął Igor, opierając się o auto. – Może to był ten legendarny biały szkwał. Oficjalnie sezon jeszcze nie ruszył, nie ma kogo na spytki wziąć, bo kto by tu pływał, jak święta za pasem? Ale jeśli zawierzać słowom gościa od grzybów, to na jeziorze mogło jeszcze bardziej powiać niż między drzewami. Jak nie mieli doświadczenia, bo to przecież wychuchane warszawiaki, mogli źle skończyć.
– Ale jacht nie leżał?
– No leżeć nie leżał, ale zakładam, że mąż wypadł z pokładu, a żona instynktownie skoczyła za nim. W takich chwilach ludzie nie działają racjonalnie. Adrenalina włada mięśniami.
Leon odpalił zapalniczkę, przez chwilę wpatrywał się w niewielki język ognia, po czym przyłożył do niego papierosa.
– Sporo tych wypadków tutaj ostatnio – powiedział, wydmuchując dym, i w tej samej chwili usłyszał czyjś jęk. Obejrzał się.
W stronę policyjnego samochodu zmierzała przeraźliwie chuda, wysoka kobieta z przyciętą równo na wysokości brwi grzywką. Szła, prowadząc pordzewiały składak.
– Kochany Boże, Igor! – zawołała.
– To nie jest dobry moment. – Kostrzewa machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy, ona jednak podeszła bliżej.
– Powiedz tylko, co się stało. Ludzie w kwiaciarni mówią, że znowu kogoś zamordowali. Najpierw dziewczyna w zoo, teraz to.
– Badamy okoliczności, proszę nie siać niepotrzebnej paniki.
– A gdzie tam paniki! Ludzie już niepotrzebnie na języki zmarłych biorą. Trzeba to uciszyć. Natychmiast.
– Na razie ustalamy, co się wydarzyło – odparł spokojnie Kostrzewa, a ona złapała go za rękę.
– Bądź ostrożny – powiedziała. – I miej szacunek dla zmarłych.
– Przede wszystkim muszę pracować, więc proszę wybaczyć, ale…
Taśma policyjna załopotała na wietrze.
– Ty najlepiej wiesz, że ból bliskich po stracie trzeba uszanować – odezwała się znów kobieta. – Nie wywlekać wszystko na widok publiczny. Co Bóg zabrał, człowiek żadną siłą nie przywróci.
– Wystarczy – uciął policjant i wyswobodził rękę z jej uścisku.
– Znajoma? – zapytał Kuczkowski, gdy kobieta wsiadła na rower i ruszyła w stronę stromego wzniesienia. Pokonywała je z wysiłkiem, kręcąc desperacko kierownicą raz w prawo, raz w lewo.
– Powiedzmy – mruknął Igor i po chwili wyczekującego milczenia kolegi dodał: – Chrzestna mojej córki, ale nie utrzymujemy kontaktów. – W jego głosie wybrzmiało coś w rodzaju zawstydzenia. – Lata temu w wypadku straciła jedynego syna. No i ta strata ją zmieniła. Wszystko teraz jej zdaniem zależne jest od Boga. Chyba nawet sraczka.
– Uhm.
Leon pozazdrościł jej tej pewności. Przekonania, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu i przy odrobinie dyscypliny można temu zaradzić. Widział już tyle bezsensownych śmierci, że trudno mu było upatrywać w ludzkim życiu ciągu przyczynowo-skutkowego. No chyba że w grę wchodziło zabójstwo. Wtedy zawsze istniał jakiś bodziec, który wywoływał lawinę zdarzeń. Popatrzył kątem oka na Kostrzewę. Na jego twarzy nie było śladu zawahania. Ewidentnie był przekonany, że śmierć tej dwójki to wypadek.
– Jaki prokurator to dostał?
– Prokopowicz – burknął Igor i wyciągnął z auta butelkę z napojem kofeinowym. Gaz syknął pod kapslem.
– No to szybko ukręci łeb sprawie.
– No i słusznie. – Upił spory łyk, po czym głośno beknął. – Nie ma sensu doszukiwać się drugiego dna tam, gdzie go nie ma. No chyba że chce się utonąć w papierach.
– Ta kobieta przyjechała tu napisać artykuł o Kamili Borys – zauważył Leon.
– No i? Mało to turystów się nam potopiło, bo ich fantazja poniosła albo brak umiejętności? Najczęściej jedno i drugie.
Znów zapatrzył się w wodę. Może Kostrzewa miał rację. Może na siłę szukał powiązań ze śmiercią Borys, żeby znaleźć jakiś punkt zaczepienia, który pozwoliłby odwlec zamknięcie sprawy. A jednak wszystko wskazywało na to, że będzie musiał odpuścić. Tak samo jak wtedy. A może tym razem było zupełnie inaczej? Może po prostu powinien odpuścić?
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Paulina Cedlerska, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: Pola i Daniel Rusiłowiczowie
Redakcja: Karolina Macios
Korekta: Olga Smolec-Kmoch, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-226-9
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.