Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
O radości z dojrzałości. I o tym skąd ją brać
Anna Augustyn-Protas, po sukcesie napisanej z dr Tadeuszem Oleszczukiem książki O menopauzie. Czego ginekolog Ci nie powie, wraca z kolejną znakomitą książką dla kobiet, które chcą brać od życia, to co najlepsze.
W pełni to kobieca książka o plusach dojrzałości, a także o mitach na jej temat. Zawiera zbiór wskazówek i trików, jak uczynić z 45+ najlepszy rozdział życia.
Co robić – jak jeść, jak się ruszać, jak odpoczywać – żeby mieć mnóstwo energii i błysk w oku. I jak tę dobrą formę utrzymać przez kolejnych kilka dekad.
To książka napisana dla kobiet przez kobietę – pięćdziesięciolatkę, dziennikarkę, pacjentkę, przyjaciółkę dziewczyn, których historie znalazły się w tej książce.
Must-have każdej dorosłej kobiety. Im wcześniej przyjrzy się sobie w pełni, tym lepiej, bo menopauza to też rachunek, jaki ciało wystawia za wcześniejsze lata życia.
Dzięki tej książce każda z nas przekona się, że najlepsze przed nami, a MENOPOWER to wybór. Wystarczy się na tę moc otworzyć. I z niej korzystać.
***
Anna Augustyn-Protas
Dziennikarka, współautorka książek poświęconych zdrowiu, m.in. Czego ginekolog ci nie powie (z dr Tadeuszem Oleszczukiem)oraz Żyj 120 lat! czyli moc mikroodżywiania (z Martą Mieloszyk-Pawelec) oraz autorka biografii Beaty Tyszkiewicz Portret Damy.
Interesuje się tematyką kobiecą i zagadnieniami z zakresu dobrego życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 373
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojej cudownej,roześmianej matce.I moim wyjątkowym córkom
Od autorki
Nie znam dojrzałej dziewczyny, która znów chciałaby mieć 20 lat. Owszem, miło oglądać swoją gładką szyję w lustrze. Przyjemne są słodkie młodzieńcze złudzenia, że wszystko się da, że wystarczy chcieć i że jeszcze szmat życia przed nami. Ale to tyle. Prawdziwa życiowa uczta zaczyna się w drugiej połowie. Czas powiedzieć to głośno: natura obchodzi się z nami sprawiedliwie. Owszem, odbiera przymioty młodości, ale daje w zamian coś równie cennego: doświadczenie, wiedzę o świecie i o sobie. I jeszcze coś, o czym młode dziewczyny mogą tylko pomarzyć: umiejętność rozróżniania, czym warto się przejmować, a czym zupełnie nie.
Widzę to po sobie. Zawsze byłam zadowolona z życia, a teraz mam jeszcze spokój. Coraz lepiej znam siebie i mechanizmy rządzące światem. Wiem, na co się porywać, komu ufać. Uprościła mi się codzienność: wiem, w czym się najlepiej czuję, co mi służy, na co nie ma sensu marnować czasu. Niedawno zdałam sobie też sprawę, że niepostrzeżenie, wysiłkiem milionów mikrodecyzji – żadną rewolucją – mam to, co zawsze chciałam. Jest mi dobrze (prawie) tak, jak marzyłam. Już nie czekam, aż coś się wydarzy – aż schudnę, aż będzie piątek, wypłata, urlop.
Do tego wszystkiego doszła jeszcze menopauza, która okazała się darem.
To nie kpina, lecz pierwszy powód napisania tej książki. Wykazanie, że ta znienawidzona meno to tak naprawdę prezent od losu. Nasza przyjaciółka. Może nie najmilsza w obejściu, ale szczera. Pokazuje, co w nas nie działa, co warto w sobie poprawić, żeby kolejnych 30–40 lat przeżyć w zdrowiu, w pełni sił i w dobrym nastroju. Owszem, ten menopauzalny audyt bywa bezpardonowy, ale czy w innym wypadku zmieniłybyśmy nawyki? Poszukałybyśmy informacji, co naprawdę nam służy? Wdrożyłybyśmy je w życie?
Większość z nas już wie, że czas się wziąć za siebie. Ale co konkretnie wymaga korekty? Jak to zrobić? I to był drugi bodziec do napisania tej książki. Co jeść, co odstawić, jak się ruszać? Na co jeszcze zwrócić uwagę? Podczas warsztatów menopauzalnych i spotkań wokół książki „O menopauzie. Czego ginekolog ci nie powie” (napisanej z uroczym, szalonym człowiekiem, doktorem Tadeuszem Oleszczukiem) takich pytań zawsze padało mnóstwo. Trudno się dziwić naszej niewiedzy. Kobieca dojrzałość ma krótką historię, to „wynalazek” ostatnich 150 lat. Wcześniej do menopauzy dożywało 20 proc. dziewczyn, co piąta. A nawet jak dożywała, to po pięćdziesiątce cichła, traciła na ważności, stawała się obiektem drugiej kategorii, bo w patriarchalnym świecie miarą wartości kobiety są jej zdolności reprodukcyjne.
Dziś to się zmienia. Już rozpętała się burza przemian. W dominującej energii męskiej coraz mocniej rozpycha się energia kobiet. Zwłaszcza dojrzałych, bo jest nas coraz więcej. Zauważmy: dziesięć lat temu dziewczyn 50+ było 22 proc. w populacji, dziś już 26 proc. Coraz więcej z nas zajmuje wysokie stanowiska, jesteśmy wykształcone (bijemy w tym mężczyzn na głowę) i świadome. Coraz słyszalniej domagamy się „całego życia”. Tyle że patriarchalne podejście, przekazywane z pokolenia na pokolenie, wciąż jeszcze jest w nas zakorzenione. Niełatwo je wyrwać z myślenia i z języka. Na menopauzę wciąż mówi się „przekwitanie” – brzmi jak „więdnięcie”. Badania Kulczyk Foundation pokazują, że ponad połowa Polek dalej uważa meno za temat tabu. Po omacku szuka podpowiedzi, jak zarządzać sobą na tym etapie życia.
Szczęśliwie przybywa badań poświęconych dojrzałości. Z roku na rok mamy więcej ekspertów zajmujących się tą tematyką. A i rośnie rzesza kobiet, którym menopauza otwiera/otworzyła najlepszy etap życia. Wiem, że to możliwe. Mówię to jako dziennikarka, autorka książek o dobrym życiu, propagatorka zdrowych nawyków, ale przede wszystkim dziewczyna doświadczona, pięćdziesięciolatka, otoczona świetnymi pięćdziesięciolatkami. I wielka fanka dojrzałości. Nawet termin „przekwitanie” mnie specjalnie nie martwi – kolejny etap po nim to przecież owocowanie. Najbardziej efektowna, najsmaczniejsza część życia.
Chciałabym, żeby ta książka była peanem na jej cześć. Niech stanie się vademecum, co znaczy: chodź za mną. Jeśli starzenie się napawa kogoś lękiem – przeprowadzę, pokażę mielizny, ale i oazy. Podpowiem, jak tę dojrzałość rozegrać, żeby trwała długo, zdrowo i energetycznie.
1
Dojrzałam coś pięknego/Dojrzałam, coś pięknego!
Zła wiadomość jest taka, że czas leci.Dobra – że ty jesteś pilotem.
Michael Altshuler, mówca motywacyjny
Żyjemy w najlepszym z możliwych światów. Tak z górą dwieście lat temu stwierdził Pangloss, nauczyciel Kandyda, tytułowego bohatera powiastki filozoficznej Woltera. Zdanie to nie straciło na aktualności, o ile czyta się je uważnie: najlepszym z możliwych światów. Natura ludzka zawsze dążyła do konfliktów – z konsekwencjami. To jasne, że doświadczamy trudności i napięć, często globalnych. A jednak nie traćmy z oczu naszych współczesnych przywilejów. Jeszcze nigdy dotąd stomatologia nie była na tak wysokim poziomie. Nigdy wcześniej tyle domów nie miało dostępu do bieżącej wody. Nigdy nie mieliśmy takiej wiedzy o zwierzętach (że czują, a nawet miewają poczucie humoru) jak teraz. I nigdy wcześniej dziewczyny 45+ nie miały tyle życia przed sobą. I w sobie.
Z czego tu się cieszyć?
No więc jest z czego. Dla potrzebujących pocieszenia – długa lista:
• Mamy doświadczenie zawodowe. Nieważne, czy skręcamy długopisy, wymyślamy nowe leki, czy prowadzimy dom. Po latach praktyki wykonujemy swoje obowiązki sprawnie jak nigdy. Znamy się na rzeczy. Mamy biegłość, nierzadko osiągnęłyśmy mistrzostwo. I nie, nawet najlepszy program nie zastąpi lat doświadczenia. Nie straszmy się sztuczną inteligencją.
• Mniej stresuje nas praca. Już tak się nie przejmujemy codziennymi obowiązkami jak na początku drogi zawodowej. Bo wykonujemy je od lat. Nie mamy obaw, czy damy radę. Wiemy, że damy.
• Mamy mądrość życiową. Wiemy, co stosować na poparzenie, co na przeziębienie, co na zatrucie pokarmowe. Że po wyjęciu prania z pralki warto jeszcze zakręcić bębnem, żeby sprawdzić, czy czarna skarpetka nie została w środku. Że zanim wrzucimy włoskie orzechy do ciasta, warto je przejrzeć na dłoni, czy nie kryją łupinek w zakamarkach. Wiemy, jak pocieszyć dziecko, sąsiadkę i czym wywabić plamę z jagód. (Wrzątkiem. Pod jego wpływem włókna tkaniny rozluźniają się i barwnik wypływa, nawet bez tarcia). W połowie życia potrafimy już raczej się rozeznać, co w skali życia ma znaczenie, a co nie.
• Potrafimy funkcjonować z innymi. Po latach kontaktów wiemy, co się ludziom mówi, a jakie treści zachowuje dla siebie. Orientujemy się (większość z nas), że podczas spotkania dobrze jest też słuchać, okazywać zainteresowanie, a nie tylko bić pianę z własnych zdań złożonych. Że nikt z nas nie lubi słowa „powinnaś”. Nieproszona rada jest formą przemocy – powtarzam z pełnym przekonaniem. Nikt nie lubi być pouczany, nawet życzliwie, bo to zawsze zakłada wyższość osoby radzącej. Co jeszcze? Dobrze znamy już kody towarzyskie – jakie prezenty przynosi się, idąc z wizytą, jak długo wypada zostać, czy (i jak) dziękuje się za gościnę, co się podaje gościom i tak dalej.
• Znamy się na ludziach. Jest takie zdanie o dojrzałości, które lubię sobie powtarzać: „Może i słabiej widzimy z bliska, ale popaprańców rozpoznajemy z daleka”. Lata rozczarowań towarzyskich, zachwytów, rozmów, cudzych przykładów, obejrzanych filmów, spektakli, przeczytanych książek dają nam umiejętność szybszego klasyfikowania zachowań naszych bliźnich. Poza tym mało co nas już zaskoczy. Wiemy – jak mawiała niania naszego cudownego Kornela W. – że: „Ludzie su takie, i su takie”.
• Osiągamy intelektualny szczyt. Obszerne badanie przeprowadzone w Stanach (opublikowane w „The New England Journal of Medicine” w 2018 r.) mówi, że najbardziej produktywny okres w życiu człowieka to wcale nie trzydziestka czy czterdziestka, a czas postmenopauzy, czyli przedział 60–70 lat. Drugi najbardziej produktywny czas jest jeszcze później – 70–80 lat, a trzeci to okres między 50. a 60. rokiem życia. Innymi słowy: szczyt naszego potencjału przypada na 60. urodziny. Wchodząc w menopauzę, miejmy więc świadomość, że najbardziej twórcze i kreatywne działania dopiero przed nami!
• Umiemy już czytać cudze emocje. Badacze z Uniwersytetu Harvarda wyszczególnili, w jakich przedziałach życia uwidoczniają się nasze najmocniejsze strony. Według nich między czterdziestką a pięćdziesiątką osiągamy szczyt umiejętności rozumienia cudzych emocji i maksimum talentów interpersonalnych (ciekawostka – najlepiej skupiamy się, mając 43 lata).
• Za nami wiele dylematów. Wszystkie arcytrudne sprawy młodości: wybory dotyczące szkół, zainteresowań, partnera życiowego, przyjaciółek, macierzyństwa, zamieszkania raczej mamy odhaczone. Plus odhaczone mamy związane z nimi emocje.
• Mamy szerszą perspektywę. Lata doświadczeń zdążyły nam pokazać, co ma znaczenie i jakie. W którymś z wywiadów aktorka Sharon Stone powiedziała, że całe lata uważała, że ma pecha w miłości – kolejne jej związki trwały po kilka lat i kończyły się rozstaniami. Dziś mówi inaczej: że miała ogromne szczęście w ogóle zaznać miłości i bliskości. Co z tego, że minęły – ale trwały, przez całe lata czuła się szczęśliwa i kochana, a nie każdemu było to dane. Cóż, wiemy też, że koniec miłości to koniec miłości, a nie koniec świata. Że kłopoty są składową istnienia, pojawiają się i znikają, a i tak większość z nich w skali życia nie ma większego znaczenia. Jak w mojej ukochanej przypowieści o cesarzu i pierścieniu.
Gdyby ktoś nie znał:Był sobie wielki cesarz, który poprosił nadwornego filozofa o największą, jego zdaniem, mądrość. Filozof długo myślał i pewnego dnia przyniósł cesarzowi prezent: pierścień z ukrytą w nim wiadomością – największą mądrością. Uprzedził, że pierścień zalśni, gdy cesarz będzie jej potrzebował. Tak się zdarzyło, i to wkrótce. Pewnego dnia wrogie wojska napadły na pałac, a sam władca został pojmany i trafił do niewoli. Siedząc w lochu i będąc na skraju rozpaczy, zobaczył, że pierścień promienieje blaskiem. Otworzył go i znalazł w nim mądrość filozofa. Brzmiała ona: „To minie”. Cesarz wziął głęboki wdech, potem wydech, uspokoił się. I rzeczywiście – wojska wroga wkrótce zostały przegonione, a on sam wrócił na tron. Znów poczuł się szczęśliwy i radosny. Z okazji wyzwolenia zorganizował wielką ucztę. I gdy cieszył się wraz z zaproszonymi gośćmi, magiczny pierścień znowu zamigotał. Wyświetliło się na nim zdanie mędrca. Że nic nie jest na zawsze, także radość – „to (też) minie”.
• Znamy swoje potrzeby. Wiemy, jaka aktywność fizyczna jest dla nas optymalna, w jakich ubraniach nam wygodnie, jak i gdzie lubimy spędzać wolny czas, które jedzenie nam nie służy, jaka muzyka nas odpręża i uspokaja. Sprawniej robimy zakupy, bo mamy swoje ulubione produkty i firmy. Szybciej podejmujemy decyzje. Mamy swoje kryteria wyboru – moim jest zachwyt. Kiedyś z przyjaciółką ustaliłyśmy, że jeśli jakaś rzecz (w dzisiejszej obfitości wyboru) nie budzi zachwytu, nie ma co jej zabierać do domu, bo nie użyjemy jej, rzucimy w kąt. Zasada „Z” bardzo uprościła mi życie. Tak jak wiedza, że najlepiej funkcjonuję, zasypiając o 22.00, a pracując od 6.00. I że najbardziej smakuje mi herbata Earl Grey parzona 4 minuty. Nie mam co sprawdzać innych. Wiem też, że moja intuicja działa bez zarzutu, ale że potrzebuję czasu, żeby mieć pewność, co do mnie mówi. Wiem, że zawsze poprawia mi nastrój zapach sosen rozgrzanych słońcem i mierzwienie palcami liści lawendy, a psują go rozmowy o polityce.
• Jesteśmy stabilniejsze materialnie. Wyłączając drastyczne historie i przypadki losowe – zwykle mamy już pospłacane kredyty, kupione auta. Bywa, że i letni dom za miastem. Wielu z nas trafia się dodatkowy zastrzyk finansowy, jak np. odziedziczone po rodzicach, dziadkach mieszkanie czy wartościowe przedmioty. Jesteśmy pierwszym pokoleniem w Polsce – dzięki zmianie ustroju – które ma szanse korzystać z dorobku przodków. W pędzie codziennych problemów, także finansowych, często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że coś – mniejszego, większego – udało nam się zgromadzić.
• Mniej potrzebujemy. Większość z nas nie goni już za przedmiotami, zdążyła się nimi nasycić. Jeśli o czymś marzyła, to raczej ma – wspomniany samochód, rower, Thermomix, ogródek, hobbystyczne akcesoria, pierścionek z brylantem. Mniej wydajemy na siebie. Z wiekiem mniej ekscytuje nas karuzela mody. Płaszcze, torby, szale czy naszyjniki coraz częściej służą nam dłużej niż jeden sezon.
• Mamy więcej czasu dla siebie. Większość odchowała potomstwo, a nawet jeśli ma małe dzieci, to raczej już niewymagające ciągłej obecności czy uważności, co oznacza więcej czasu tylko na własne potrzeby. Możemy skupić się na swoich zainteresowaniach, realizować na nowych polach zawodowych czy towarzyskich, podróżować, odkrywać nowe hobby.
• Coraz śmielej zajmujemy się sobą. Wpojony przez obyczaje i religię przekaz o naszym posłuszeństwie i obowiązkach właśnie teraz, w dojrzałości, zaczyna być rewidowany. Większość z nas zaczyna odkrywać, że potrzeby naszych bliskich: męża, rodziców, dzieci, owszem, są ważne, ale nasze mają wcale nie mniejsze znaczenie. A dzięki nowej kompozycji hormonalnej (co jest zasługą menopauzy) nawet osoby łagodne i niezdecydowane nabierają stanowczości i dają temu wyraz.
• Rozumiemy coraz więcej mechanizmów psychologicznych. Nigdy wcześniej wiedza o ludzkich zachowaniach nie była tak zaawansowana ani tak powszechna jak współcześnie. Nigdy nie było takiej dostępności do jej specjalistów. Każda trudność ma dziś swoją nazwę (autyzm, ADHD, zespół Aspergera, DDA, WWO) wytłumaczenie, ale i remedium. Jesteśmy pierwszym pokoleniem, które ma dostęp do szerokich danych o ludzkim mózgu i umyśle, a dzięki życiowemu doświadczeniu potrafi je przyjąć. Psychologiczne triki możemy sprawdzać w kontaktach z bliskimi. Oraz ze sobą.
• Mamy pewność siebie. Kilka lat temu jeden z brytyjskich portali przeprowadził ankietę „W jakim wieku czułam się najbardziej pewna siebie”. Przepytano ponad 3 tysiące kobiet. Okazało się, że największą pewność siebie czuły panie w wieku 52 lat. Jak komentowano wynik: nie ma w tym nic zaskakującego, to czas, kiedy nareszcie znamy swoje mocne i słabe strony i potrafimy nimi zarządzać. Że tak jest i u nas – pokazuje rodzime najnowsze badanie (z 2024 r.) „Najlepiej ci w byciu sobą. Polki 30–60 lat o dojrzałości”. Odpytano 600 pań; nawet 77 proc. kobiet 50+ przyznało, że ceni siebie (w końcu!), że są pewniejsze siebie (72 proc.) i mogą w końcu cieszyć się życiem (73 proc.).
• Wciąż czujemy się kobieco. Skończyły się obyczajowe restrykcje, jak wypada wyglądać, mając dorosłe dzieci czy wnuki. Znakomita większość – 87 proc. – chce dbać o swoje ciało, lubi wydawać na ubrania i kosmetyki, dba o to, jak się odżywia. Pojawiające się jeszcze gdzieniegdzie na portalach artykuły „Najlepsze buty dla kobiet po pięćdziesiątce” czy „Najlepsze fryzury dla pań 50+” są w środowiskach silverek (od „silver” – srebrny, siwy, czyli kobiet dojrzałych) komentowane jako nietaktowne. Możemy nosić się, jak chcemy, tak jak nasze córki czy matki, na co mamy ochotę. Jedynym kryterium jest nasze poczucie smaku, estetyka i wygoda. Także nasze wybory życiowe już są wolne od dylematu: „wypada/nie wypada”. Coraz więcej dojrzałych pań żyje życiem, jakie kiedyś było zarezerwowane dla młodych dziewczyn – zakochuje się, zaręcza, ma dzieci po czterdziestce, co jeszcze pokolenie temu budziło zdumienie, a nawet współczucie. Mało tego: do niedawnych wyborów miss piękności (bastionu młodości!) w Niemczech nie tylko zgłosiła się, ale i wygrała je dziewczyna niemal czterdziestoletnia, żona i matka, Apameh Schoenauer. Zresztą uznana architektka. To nie wszystko: nową Miss Buenos Aires, w wyborach Miss Universe, została prawniczka Alejandra Rodriguez. Sześćdziesięcioletnia.
• Swobodniej podchodzimy do seksu. Tzw. wypłaszczenie hormonalne – menopauzalny spadek poziomu kobiecych hormonów niemal do poziomu hormonów męskich – sprawia, że te drugie stają się bardziej słyszalne. U wielu kobiet (ale nie wszystkich) do głosu dochodzi testosteron (pewne ilości ma go każda z nas), co przekłada się na nasze zachowanie. Dzięki niemu stajemy się bardziej śmiałe, otwarte, odważne, także stanowcze, asertywne i decyzyjne. I ochocze, także w seksie. Mamy większą śmiałość w korzystaniu z przyjemności życia, w eksperymentowaniu, cieszeniu się jego przejawami, szczególnie gdy jesteśmy w nowych związkach. Słynny termin MILF (akronim od Mothers I’d Like to Fuck, w wolnym tłumaczeniu: „mamuśki, które chciałbym przelecieć”) to właśnie wyraz zainteresowania kobietami, atrakcyjnymi także ze względu na ich doświadczenie w „tym” temacie, uwolnionymi od pruderii. Dziś ten mało elegancki zwrot (i jednak traktujący kobiety przedmiotowo) coraz częściej zastępuje się nowym: WHIP, który oznacza: „Women who are Hot, Intelligent, and in their Prime” – kobiety, które są gorące, inteligentne i w swoich najlepszych latach.
Określenie WHIPpo raz pierwszy padło z ust pisarki Bibi Lynch, gościni brytyjskiego programu porannego „This Morning” (ITV). Zgodnie z jej intencją miało zastąpić wulgarne określenie MILF i oddawać feministycznego ducha naszych nowych czasów. Bo WHIP to nie tylko przedmiot pożądania, ale kobieta sukcesu, spełniona, zadowolona z życia, siebie i swojej dojrzałości. Jak czytelniczki tej książki.
• Otwarcie podchodzimy do miłości. Według cytowanego badania („Najlepiej ci w byciu sobą. Polki 30–60 o dojrzałości”) 70 proc. dziewczyn 50+ absolutnie nie czuje się za staro na płomienny romans, 73 proc. – nie wyklucza wejścia w nowy związek, 74 proc. nie czuje się za dojrzale, by się zakochać.
• Mamy odwagę żyć na własnych warunkach. Dociera do nas kruchość istnienia, o czym przypominają nie tylko objawy menopauzy, ale i doświadczenia nasze i bliskich. Mamy też większe zaufanie do swoich umiejętności i okoliczności. Wszystko to razem sprawia, że tak wiele z nas – po czterdziestce – zmienia pracę na wymarzoną, zakłada własny biznes, rozstaje się z osobą partnerską, która rozczarowuje/nie rokuje. To właśnie teraz najczęściej spełniamy marzenia, żeby rzucić wszystko i przenieść się w Bieszczady (Beskidy, Suwalskie, do Hiszpanii, ruszyć dookoła świata – niepotrzebne skreślić). Nie tylko ze względu na poprawiające się z wiekiem możliwości finansowe, ale i na odwagę cywilną. Oraz tę kuszącą myśl: „Kiedy, jak nie teraz?”.
• Mamy realne oczekiwania. Po latach doświadczeń, porażek, nieudanych inwestycji czy przeszacowanych znajomości już wiemy, co jest w zasięgu naszych możliwości, a nad czym nie ma sensu się zastanawiać. W czym jesteśmy dobre, a co chyba lepiej odpuścić. Czego oczekiwać od świata, a do czego lepiej zakasać rękawy. Wiemy już, że słynne coehlowskie „możesz wszystko” nie działa. Jak mówi Andrzej Poniedzielski: „Zdanie, że «gdy bardzo czegoś chcesz, to się ziści» – sprawdza się tylko w odniesieniu do skorzystania z toalety”.
• Mamy znajomości. Może to brzmi dwuznacznie, ale tak jest. Przez lata chodzenia do różnych szkół, wykonywania rozmaitych prac, uczestniczenia w spotkaniach towarzyskich, wyjazdach, sylwestrach zdążyłyśmy poznać wiele osób. Wiemy, do kogo zwrócić się po pomoc i komu dać zarobić. Zdążyłyśmy przetestować ekspertów różnych specjalizacji, dermatologów, weterynarzy, hydraulików, panów od pralek, pań kosmetyczek i manicurzystek. W telefonach mamy skarby – numery do sprawdzonych speców z różnych dziedzin.
• Mniej przejmujemy się opiniami innych. Pamiętam swoje olśnienie, kiedy gdzieś usłyszałam zdanie: „Gdy mamy dwadzieścia lat, dotykają nas uwagi innych. Gdy mamy czterdzieści – już mamy to w nosie”. Ale jest jeszcze trzecia część, najsłodsza: „A gdy mamy sześćdziesiąt, to odkrywamy, że tak naprawdę nasze sprawy nigdy i nikogo nie interesowały”. Każdy ma ważniejsze – swoje własne. Dla mnie odkryciem było jeszcze jedno: że nie da się tego olśnienia przekazać osobie młodej. Jakby dzieliła nas szyba, lata świetlne. Każdy sam musi pokonać swoją drogę, dojrzeć. Kiedyś bardzo chciałam wyposażyć w tę mądrość pewne dwie cudownie wrażliwe dziewczyny, ale zobaczyłam, że nie da się. Jak w grze planszowej: żeby ją odnaleźć, one same muszą przejść przez wszystkie pola.
• Mamy jeszcze lepszą intuicję. Zawsze wyobrażałam ją sobie jako snop energetyczny słany z kosmosu od Stwórcy. Do niego człowiek się podłącza (lub nie). Dziś coraz bardziej czuję, że ważnym paliwem dla tej energii jest nasze doświadczenie – miliardy przeżytych przez nas zdarzeń, odnotowanych przez podświadomość obrazów, które są w gotowości, by służyć nam za wskazówkę. Połowa życia to czas, gdy ten zbiór staje się naprawdę pokaźny. I podpowiedzi intuicji są trafne jak nigdy wcześniej.
• Poszerza nam się pole zainteresowań. Więcej wolnego czasu, lepsze poznanie siebie plus możliwości finansowe bardzo często skutkują poszukiwaniem i znajdowaniem nowych hobby i przyjemności. Nie musi być to nurkowanie w Egipcie. Mogą to być wycieczki rowerowe, chodzenie do kina, teatru, uczestnictwo w zajęciach lokalnej biblioteki czy domu kultury, kurs malarstwa, studiowanie historii sztuki. Bardzo wiele dziewczyn właśnie teraz odkrywa też radość samorozwoju, zapisuje się na kursy oddychania, wyjazdy jogowe, kobiece kręgi, warsztaty z poszerzania samoświadomości, odkrywa na nowo lub całkiem nową duchowość.
• Prawda jest taka, że jesteśmy szczęśliwsze niż wcześniej. I nie, nie jest to myślenie życzeniowe. A i tak najlepsze jeszcze przed nami. Tak pokazują badania prowadzone przez Petera Martina z Iowa State University. Profesor przepytał ponad 32 tysiące dorosłych obywateli USA i ustalił, że najbardziej skwaszoną grupą są ludzie młodzi, dwudziestolatkowie – tylko 28 proc. z nich definiuje się jako osoby szczęśliwie. Najwięcej, bo aż 38 proc. pytanych, to osoby po sześćdziesiątce. Że to badania nieeuropejskie, a Amerykanie są inni? Proszę bardzo, mamy i europejskie. Profesor Andrew Oswald z University of Warwick, który usiadł do danych zebranych w 72 krajach świata (w tym z Polski), potwierdza, że zadowolenie z życia zaczyna rosnąć po pięćdziesiątce. Według jego danych krzywa przyjemności z życia przypomina literę „U”. Względnie wysoki jej poziom jest w młodości, czyli w latach słodkiej naiwności, imprez, poczucia, że wszystko jest możliwe. Po czym drastycznie spada. Według Oswalda czas, kiedy czujemy się najmniej szczęśliwi, przypada na lata między 39. a 49. rokiem życia. To dekada zmęczenia pracą, związkami, rodzicielstwem, okres rozczarowań. Jak pisze Oswald: „Ludzie zdają sobie sprawę, że nie osiągną wszystkiego, czego chcieli. Nie zostaną prezesami firm czy gwiazdami futbolu. A to boli”. W przypadku kobiet mogą też dochodzić pierwsze symptomy trzęsienia ziemi, jakim może (nie musi) być menopauza. Coraz więcej z nas objawy meno ma bowiem już po 40. urodzinach, bo to ten początkowy etap transformacji – do całkowitego ustania miesiączkowania – bywa najbardziej dokuczliwy. Również dlatego, że dla większości z nas jest zaskakujący. W okolicach 50. urodzin już nam łatwiej – sztorm albo mija, albo wiemy, jak go okiełznać. I od tego momentu – pisze prof. Oswald – poczucie szczęścia rośnie nieprzerwanie. I to niezależnie od statusu materialnego czy większych chorób. Odkładamy na bok nierealistyczne nadzieje, zaczynamy akceptować rzeczywistość. A to prosta droga do odczuwania szczęścia.
Katarzyna:Zawsze byłam wysokoserotoninowa, roześmiana. Ale dziś żyję pełniej. Sensowniej. W zgodzie ze sobą. Nie marnuję czasu na wydarzenia, o których już wiem, że niewiele wnoszą, ani na ludzi, z którymi mi nie po drodze. Kiedyś myślałam, że przyjaźnie zawiera się na życie. Dziś wiem, że wyrasta się z nich jak ze spodni. Już mi się nie chce spotykać z kimś, kto zwraca mi uwagę na moje poglądy, bo uważa, że ma lepsze – przyjaźń to równość. Dojrzało też moje myślenie o świecie, o moim miejscu w nim. W tym roku zaangażowałam się w sprawy gminy, w której mieszkam. To wyzwanie, ale czuję się potrzebna, a to, co robię, jest ważne.
• Poważniej zaczynamy dbać o zdrowie. Doświadczenia kruchości świata – plus mądra menopauza – wszystko to sprawia, że więcej z nas zaczyna interesować się swoim zdrowiem. Badamy się i stosujemy do zaleceń lekarza, otwieramy się na swoje doświadczenia nawzajem. Coraz więcej dojrzałych dziewczyn zaczyna się zdrowo odżywać, ćwiczyć, medytować.
• Odkrywamy siostrzeństwo. Pojawia się mnóstwo inicjatyw kobiecych, konferencji takich jak np. „Poczuj kobiecą moc”, adresowanych stricte do dziewczyn wyjazdów jogowych, rozwojowych, zajęć, warsztatów tematycznych (zielarskie, perfumiarskie, kulinarne itd.). Dla wielu dziewczyn towarzystwo samych koleżanek to naturalna kolej rzeczy – bo zawsze były same, bo rozwiodły się lub owdowiały. Ale dla nas wszystkich kobiece wsparcie potrafi być nieprawdopodobnie krzepiące. Nawet te z nas, które są w szczęśliwych związkach, zaczynają odkrywać, jak wiele daje obecność „sióstr”. Dawne darcie pierza to dziś spotkania dziewczyńskie, długie rozmowy przy kolacji, ale też nowy przebój towarzyski: „wymianki”, czyli dzielenie się ubraniami. Każda przynosi te, których już nie nosi, rzuca na wspólny stos, po czym wyciąga z niego coś innego, co się jej podoba. Poza ewidentną korzyścią materialną to świetny pomysł na wspólne spędzanie czasu. Oczywiście radość z siostrzeństwa jest znana też kobietom młodszym. Koła przyjaciółek tworzą się w każdym wieku. W dojrzałości mają jednak szczególny walor: są wolne od rywalizacji. Dojrzałe dziewczyny w większości zdążyły się zakochać, mieć dzieci, zbudować stabilny świat zawodowy. Inne kobiety nie są więc dla nich zagrożeniem. A w podróży w głąb siebie – na co ma ochotę coraz więcej „dojrzałek” – nikt nie jest tak dobrym kompanem jak inna kobieta. Lub cała grupa innych kobiet – w podobnym wieku, o podobnych doświadczeniach. I oczywiście o podobnych menopauzalnych dolegliwościach.
• Stajemy się bardzo cenioną grupą konsumentów. Warto o nas zabiegać i tak się już dzieje. Mamy stabilną sytuację finansową oraz czas i potrzebę dbania o siebie. Potrafimy korzystać z mediów i gadżetów. I jest nas coraz więcej.
• Wygrywamy, gdy myślimy w kategorii zysków, a nie strat. Zawsze coś tracimy, ale coś zyskujemy. Nigdy się nie ma wszystkiego. Jak w historii Moniki:
Monika:Cztery lata temu okazało się, że mój mąż ma kogoś. Dowiedziałam się o tym przypadkiem. Wysłał mi SMS-a o zaskakująco, jak na niego, frywolnej treści. Gdy zdziwiona zamachałam mu telefonem – a siedział nieopodal mnie mnie przed telewizorem – miał tak przerażoną minę, że w sekundę wiedziałam – nie pisał do mnie. Wtedy świat mi się zawalił, bo ja poszłabym za nim w ogień. Mieliśmy dwoje dzieci, dom w kwiatach, kredyt we frankach. Nie powiem, jakie myśli chodziły mi wtedy po głowie, bo różne. Przyjaciółki wypchnęły mnie do psychiatry, wyciągały na kijki. Z mężem zapisaliśmy się na terapię. Próbowaliśmy się jeszcze skleić w małżeńską jedność – bo on przepraszał, bo dzieci były nieszczęśliwe, bo rodzice prosili. Nie udało się. Wystarczyło, że pisał coś w telefonie, a mnie otwierała się w sercu rana, że pewnie SMS-a do niej. Pojechał do swoich rodziców i długo nie wracał – już mi wyobraźnia podsuwała, że pewnie się u niej zatrzymał po drodze. Poza tym za dużo padło okrutnych słów, których się nie da zapomnieć. Już go nie chciałam. Dziś jesteśmy po rozwodzie. Oczywiście, że żal mi tamtego życia. Teraz wszystko jest inne. Jako rozwódka nie jestem już np. zapraszana przez pary dawnych przyjaciół. Jakbym była wolnym rodnikiem, niesparowanym elektronem, który zagraża zdrowym rodzinom. Ale coś za coś. Mam nowe przyjaciółki, genialne grono dziewczyn. W weekendy gdzieś chodzimy, wyjeżdżamy – mój mąż tego nie lubił, więc kisiłam się z nim. Teraz odkrywam Polskę, ile my mamy świetnych miejsc! Odżyłam. Schudłam. Stałam się zaradna, jak nie ja. Gdzieś przeczytałam, że z upływem czasu kobieta staje się tym mężczyzną, o którym marzyła całe życie... Sama wyremontowałam mieszkanie, tak jak zawsze chciałam, pozbyłam się w końcu tych strasznych mebli od jego matki. Czasem tylko wściekam się na siebie, że nie odkładałam co miesiąc na własne konto oszczędnościowe. Myślałam, że zawsze będę żoną, a mąż dobrze zarabiał. Mówię teraz córce: „Gromadź swoje pieniądze, nie przewidzisz życia. Lepiej być przygotowaną na najgorsze”. Ale też – na najlepsze. Bo jak tylko poczułam się na siłach – po roku, czyli tyle, ile trwa żałoba – zaczęłam umawiać się na randki. Założyłam sobie popularną aplikację. Nie było łatwo, chwilami też niewesoło. Albo spotkanie było męczarnią – siedzisz naprzeciw kogoś, kto non stop gada o sobie. Albo widzisz, że mu się nie podobasz. Albo wszystko super, w emocjach czekasz na ciąg dalszy, a on się nie odzywa. Wylogowałam się, poddałam. Nie trzeba być w parze, żeby mieć dobre życie. Choć można. Cztery miesiące temu spotkałam Waldka. W sklepie z winami. Tak jak ja, szukał czegoś na prezent. Ja sobie żartowałam, on się śmiał, zestaw idealny. Nie, ja nie wyglądam jak Naomi Watts, mam polskie 55 lat. Ale ze sklepu wyszliśmy razem, odprowadził mnie, następnego dnia zadzwonił. Też jest po przejściach, ma swoje mroki. Ale umie się cieszyć życiem. Potrafi w sobotę rano umówić się ze mną na dworcu, gdzie wsiadamy w pierwszy odjeżdżający pociąg do przypadkowego miasta, jedziemy na obiad, idziemy na spacer i wracamy. I on jeszcze wszystko o tym mieście wie.