10,99 zł
Jamilla Omar Roussel otrzymuje ważne zadanie: ma towarzyszyć dyplomacie, Dane’owi Jonesowi, w miesięcznej podróży po Europie. Profesjonalna i zasadnicza Jamilla perfekcyjnie dopracowuje plan spotkań Dane’a. Nie wie jednak, że Dane jest człowiekiem niezależnym i nie zamierza postępować według jej wytycznych. Jamilla, by uniknąć konfliktów, dostosowuje się do jego stylu życia. Zauważa, że z każdym dniem Dane coraz bardziej ją fascynuje…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 144
Heidi Rice
W podwójnej roli
Tłumaczenie:
Joanna Żywina
Tytuł oryginału: Banished Prince to Desert Boss
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Heidi Rice
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9356-3
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Jamilla Omar Roussel patrzyła na lądujący królewski odrzutowiec z mieszaniną wściekłości, zdenerwowania i wyczerpania upałem. Spojrzała podejrzliwie na zegarek – chyba już tysięczny raz tego popołudnia.
Jesteś spóźniony godzinę, ty…
Ugryzła się w język, zanim inwektywa, którą chciała obdarzyć Dane’a Jonesa – znamienitego pasażera i mężczyznę, którego miała oficjalnie powitać w imieniu swojego pracodawcy, szejka Karima Jamala Amari Khana – nieopatrznie by się jej wymknęła. Nie zniży się do poziomu playboya z Manhattanu, którego sprowadzono tu, by zastąpił jej szefa.
Jones był przyrodnim bratem Karima Khana, owocem burzliwego małżeństwa szejka Abdullaha z czwartą żoną, amerykańską bywalczynią salonów Kitty Jones. Choć Dane nie używał nazwiska ojca ani tytułu królewskiego i od rozwodu rodziców, czyli od piątego roku życia, ani razu nie odwiedził rodzinnych stron, był jedyną osobą, którą w konserwatywnym i tradycyjnie rządzonym Zafarze zaakceptowano jako reprezentanta kraju pod nieobecność Karima. Bardzo ważna europejska misja handlowa, planowana od dwóch lat, miała się rozpocząć za tydzień, ale Karim i Orla postanowili zostać w ich irlandzkiej posiadłości razem z trzyletnim synem Hasanem, żeby poczekać na przyjście na świat bliźniaków, gdyż dwa dni temu u Orli zdiagnozowano nadciśnienie ciążowe. Karim kategorycznie odmówił pozostawienia rodziny i wyruszenia w podróż samemu, lecz wielu spraw nie można było tak nagle przełożyć i jedynym rozwiązaniem okazało się wezwanie brata, by uniknąć odwołania europejskiej misji.
Z niepokoju o Orlę, jej przyjaciółkę, żołądek Jamilli ścisnął się boleśnie.
Dasz radę, Milla. Nie masz innego wyjścia.
W wieku zaledwie dwudziestu czterech lat została główną doradczynią dyplomatyczną rodziny królewskiej. Mówiła biegle w sześciu językach – plus w czterech lokalnych dialektach. Miała dyplom z nauk politycznych i w ciągu kilku lat awansowała stopniowo od asystentki królowej, do prawej ręki Karima i Orli. Zagrożona ciąża Orli poskutkowała nagłym awansem Jamilli, którego się w ogóle nie spodziewała ani nie chciała w tych okolicznościach, jednak wciąż była to szansa na wzmocnienie pozycji na królewskim dworze. Poza tym teraz miała okazję podróżować poza granice królestwa.
Karim, Orla i Zafar liczyli na nią.
Otarła czoło wilgotną chusteczką i zamrugała nerwowo. Gdy luksusowy odrzutowiec przeszedł do lądowania, przejrzała szczegółowy plan na najbliższy tydzień, którego opracowanie zakończono dopiero zeszłej nocy. Zamierzała wtajemniczyć w niego zastępcę głowy państwa w trakcie dwugodzinnej drogi do pałacu. Z pasa startowego uniosła się chmura pyłu, spowijając ją i delegację urzędników czekających, by powitać tymczasowego władcę.
Niezwykle już spóźnionego tymczasowego władcę.
Jamilla zagryzła zęby i przycisnęła spocone dłonie do szarej, ołówkowej spódnicy. Zamiast tradycyjnego stroju wybrała nowoczesny, profesjonalny ubiór – nie zakładając długiej, powiewnej, czarnej szaty, zaprojektowanej tak, by zapewnić kobiecie skromny wygląd, dbając jednocześnie o regulację temperatury ciała, Jamilla nie wzięła pod uwagę aspektów praktycznych dopasowanej garsonki i szpilek, niezależnie od tego, ile czasu przyszło jej spędzić w popołudniowym słońcu.
Wyprostowała się i zdusiła coraz silniejsze mdłości, próbując zignorować narastający ból głowy. Po przywitaniu i przedstawieniu go wszystkim obecnym dygnitarzom, zapozna go z planem na najbliższe dni i skorzysta z okazji, żeby odprężyć się na przednim siedzeniu klimatyzowanej limuzyny.
Była zbyt wyczerpana, żeby myśleć trzeźwo, i prawdopodobnie było to po niej widać, a zdecydowanie nie było to wrażenie, jakie chciała wywrzeć. Jutro zorganizuje pierwsze oficjalne spotkanie i będzie miała okazję nadać ich współpracy odpowiedni ton i kierunek.
Z trudem uniosła rękę, żeby osłonić oczy przed ostrym słońcem, gdy podstawiono pod samolot metalowe schody i drzwi się otworzyły.
Pierwszy pojawił się starszy członek rady doradczej, który poleciał do Nowego Jorku, by towarzyszyć Dane’owi Jonesowi w podróży do kraju, za nim jego pracownicy, załoga samolotu i dwaj piloci. Gdy wszyscy wysiedli już z samolotu, wtłoczyli się do samochodów lub dołączyli do komitetu powitalnego, drzwi samolotu były wciąż otwarte przez następne dwie… trzy… cztery minuty.
Co on tam robi tyle czasu? Chyba kazał nam czekać wystarczająco długo?
Jamilla była bliska łez, a plamy potu na jej garsonce pewnie były teraz widoczne z kosmosu, gdy w drzwiach samolotu pojawiła się wysoka, postawna sylwetka.
W końcu.
Zamrugała, jeszcze raz otarła spocone czoło i serce podeszło jej do gardła, gdy coś ciężkiego i wilgotnego umiejscowiło się pomiędzy jej udami.
Wielkie nieba.
Zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
Widziała zdjęcia Dane’a Jonesa w różnych tabloidach i na stronach internetowych, które przeglądała każdego miesiąca – w celach wyłącznie służbowych. Musiała wiedzieć, kto był kim w wielkim świecie, ponieważ Khanowie lubili organizować różne wydarzenia. Choć przyrodni brat Karima nigdy nie przyjął żadnego zaproszenia wysłanego przez Jamillę, wiedziała, że był niezwykle przystojnym mężczyzną. Nic dziwnego, skoro był spokrewniony z Karimem.
Nie mogła oderwać od niego wzroku. Poruszał się płynnie, niemal niczym drapieżnik, sprane dżinsy trzymały się luźno wokół wąskich bioder, czarny t-shirt podkreślał wyraźne mięśnie, lekki zarost ocieniał mocno zarysowaną szczękę, a spod czapeczki baseballowej wystawały ciemne kosmyki, kręcąc się wokół uszu.
Przełknęła z trudem ślinę, czując w gardle dziwną twardą gulę.
Dane Jones szedł w jej kierunku, oczy skrywał za ciemnymi awiatorkami, a gdy się zbliżył, zmierzył ją wzrokiem. Miała wrażenie, że nagle zrobiło jej się jeszcze bardziej gorąco.
– Hej – powiedział zachrypniętym głosem, jakby przed chwilą się obudził. Może tak rzeczywiście było. Pewnie odsypiał kaca i imprezę z jedną z wielu kobiet.
– Dane Jones – dodał, gdy stała przed nim w milczeniu. Dlaczego nie była w stanie wykrztusić słowa? – Jeśli wy jesteście komitetem powitalnym, to lepiej się stąd zawijajmy. Gorąco tu jak w piekarniku.
– Wasza… wysokość – zdołała z siebie wydusić. – Nazywam się Jamilla Omar Roussel… – zaczęła przygotowaną wcześniej przemowę. – Zostałam mianowana główną doradczynią dyplomatyczną podczas pańskiego pobytu w Zafarze jako zastępca głowy państwa w czasie misji po Europie. Proszę pozwolić, że przedstawię… – Podniosła rękę, żeby wskazać na rząd dygnitarzy, którzy czekali na słońcu zdecydowanie zbyt długo, przerwał jej jednak, zanim zdołała sobie przypomnieć jakiekolwiek nazwisko.
– Wasza co? – spytał.
– Słucham? – Opuściła rękę.
– Jak mnie przed chwilą nazwałaś? – spytał.
– Wasza wysokość… – odpowiedziała.
Mężczyzna westchnął, ściągnął czapeczkę i przeczesał palcami gęste, kręcone włosy.
– No, tak właśnie myślałem. Nie rób tego.
– Czego, wasza wysokość? – spytała, tracąc wątek.
– Nie nazywaj mnie tak – powiedział i dodał coś pod nosem. – Jestem obywatelem Stanów Zjednoczonych. Posługuję się swoim imieniem i nazwiskiem, więc mów do mnie Dane lub Jones albo w ogóle się do mnie nie zwracaj.
– Ale jest pan potomkiem rodu Al Amari Khan, drugim w kolejce do tronu po księciu koronnym Hasanie… – zaczęła, rumieniąc się gwałtownie.
– Jasne, rozumiem – znowu jej przerwał. – Inaczej nie musiałbym lecieć ośmiu tysięcy mil do tego nieszczęsnego… – nie dokończył, ale domyśliła się, co chciał powiedzieć.
Dlaczego był taki zirytowany? To, o co go poproszono, było prawdziwym zaszczytem. Zafar natomiast był naprawdę wspaniałym krajem, zwłaszcza odkąd pięć lat temu na tronie zasiadł Karim i rozpoczął proces powrotu do monarchii konstytucyjnej i wprowadzenia podupadłej po nieudolnych rządach jego ojca gospodarki w dwudziesty pierwszy wiek.
– Robię to dla mojego brata i jego żony – powiedział. – Poprosił mnie, więc przyleciałem – nie wydawał się tym zachwycony – choć w ogóle nie jest mi to na rękę, także ze względu na moje interesy. Miejmy nadzieję, że Karim i jego urocza żona będą mieli dwójkę zdrowych dzieci, dzięki czemu będę tak daleko w kolejce do tronu, że już nikt nigdy nie poprosi mnie o coś podobnego. Nie podoba mi się ta rola. Nie ma we mnie nic królewskiego, nie obchodzi mnie ten kraj ani jego przyszłość. Moje życie jest w Nowym Jorku, więc zwracanie się do mnie „wasza wysokość” tylko bardziej mnie zdenerwuje. W porządku? Więc nie rób tego. Nie polubimy się, gdy będę wkurzony.
– Teraz też za bardzo pana nie lubię.
Czy ja powiedziałam to na głos?
Pierwszy szok ustąpił miejsca przerażeniu.
– Najmocniej przepraszam, wasza wysokość – wydusiła, pragnąc natychmiast zapaść się pod ziemię. Albo przynajmniej rozpuścić się w kałuży formującej się wokół jej stóp.
Milczał, ale czuła na sobie jego uważne, przeszywające spojrzenie, a serce waliło jej tak mocno, że jego bicie słychać było pewnie aż w Narabii. Ucisk w żołądku przyprawił ją o jeszcze silniejsze mdłości.
Nie mogła w to uwierzyć. Właśnie zaprzepaściła największą okazję w karierze – zaledwie dwie minuty po jego przyjeździe. Na pewno każe ją kimś zastąpić, w końcu był królem – a raczej bratem króla – a ona miała za zadanie przeprowadzić go przez wszystko dyplomatycznie i z taktem, nie dzieląc się przy tym z nim własną opinią na jego temat.
Czekała, aż ostrze spadnie, pospiesznie przebiegając w myślach po jej niegdyś imponującym CV, świadoma przerażonych spojrzeń rzucanych jej przez członków rady i innych dygnitarzy. Dane Jones ściągnął okulary przeciwsłonecznie – nigdy w życiu nie widziała tak przeszywających błękitnych oczu. W ich lazurowym błękicie krył się błysk, a gdy zmrużył oczy, skóra wokół nich zmarszczyła się lekko i miała wrażenie, że dopiero teraz widział ją wyraźnie.
Potem odchylił głowę i wybuchnął śmiechem.
Dane Jones śmiał się tak bardzo, że bolał go brzuch.
Wyraz twarzy tej kobiety był naprawdę bezcenny. Jej słowa przecięły suche, pustynne powietrze, jakby wypowiedziane przez megafon. Wyglądała na naprawdę przerażoną i ten widok był prawie wart pobudki o świcie i podróży do tej pustynnej dziury. Jej wcześniej zaciśnięte usta otworzyły się, formując idealne „O”, a oczy – o cudownym, bursztynowym odcieniu, który dopiero teraz zauważył – rozszerzyły się, zajmując większą część jej twarzy.
Przetarł dłonią oczy, które ze śmiechu zaczęły mu łzawić.
Dobra, stary. Weź się w garść. To nie było aż takie zabawne.
Tak naprawdę był wykończony i wściekły, że, po pierwsze, będzie musiał zajmować się tym cały miesiąc. A po drugie, że zmuszono go do przyjazdu do tego kraju, gdzie, obiecał sobie, że jego noga więcej tu nie postanie.
Gdy samolot podszedł do lądowania, ciężar, z którym od lat walczył, spadł z powrotem na dawne miejsce. Poza tym prawie nie zmrużył oka – impreza inaugurująca nowy klub, który otworzył w dawnej fabryce pod High Line, skończyła się dopiero o piątej nad ranem. Godzinę później został obudzony w swoim apartamencie.
– Proszę mi wybaczyć, wasza wysokość… – zaczęła.
– Przeprosiny nie są konieczne. Zachowałem się jak idiota.
Opuściła ramiona z wyraźną ulgą. Czy myślała, że każe ją za to zwolnić?
Pewnie tak. Czy jego ojciec nie traktował w ten sposób wszystkich poddanych mu ludzi? Choć jego cudowny brat rządził od pięciu lat, razem z uroczą irlandzką żoną, nie byli w stanie zdziałać cudów. Pracownicy pałacu z pewnością nadal żyli w lęku po autokratycznych rządach jego ojca.
Twarz Jamilli Roussel rozluźniła się i zauważył wtedy ślady rozmazanego makijażu pod jej pięknymi, bursztynowymi oczami i delikatną warstewkę potu, od którego jej brązowa skóra lśniła.
Wyglądała na niemal tak zdruzgotaną, jak on sam się czuł.
– Ale jeśli chodzi o tę „waszą wysokość”, to nie żartowałem – dodał. – To się musi skończyć.
Skinęła głową.
– Oczywiście, panie Jones – powiedziała. – Jeśli pan tak woli.
– Mów mi Dane – odparł. Nie wiedział, dlaczego się z nią droczył, i nagle zapragnął naprawić ich stosunki. Przez najbliższe cztery tygodnie był tu uziemiony – dał słowo Karimowi, a brat do tej pory nigdy go o nic nie prosił. Wiedział, że nie uda mu się teraz wymigać, tak jak wiele razy w przeszłości.
– Chyba nie powinnam się za bardzo spoufalać, wasza… – zaczęła i przerwała. – Panie Jones.
Naprawdę była olśniewająca. Wysokie kości policzkowe, duże oczy niezwykłego koloru, hebanowe włosy, których kręcone kosmyki wyswobodziły się z bezlitośnie ciasnego upięcia, i delikatne krągłości podkreślone przez idealnie skrojony strój. Nie umknęło to jego uwagi, w końcu był tylko facetem.
– Przed chwilą powiedziałaś mi, co tak naprawdę o mnie myślisz – powiedział, patrząc z satysfakcją, jak unosi brwi – więc chyba możemy darować sobie zbytnie formalności.
Cenił sobie kobiecą urodę, a ta kobieta z pewnością była urodziwa, jednak z pewnością nie cenił reguł i wytycznych – a jej praca polegała na dopilnowaniu, żeby ich przestrzegał. Nigdy też nie umawiał się z kobietami, z którymi pracował. Mogło to doprowadzić do komplikacji, gdy związek się rozpadnie – a to prędzej czy później zawsze następowało.
Patrząc na nią, czuł jednak coraz silniejsze napięcie, co było dość irytujące.
– Po prostu w tych okolicznościach nie czuję się komfortowo, zwracając się do pana po imieniu, panie Jones – powiedziała. – Jest pan bratem mojego pracodawcy, a do tego członkiem rodziny królewskiej i…
– Dobra, czekaj. – Uniósł rękę. – Pójdźmy na kompromis – powiedział, z trudem doceniając ironię. Była pierwszą kobietą, która nie chciała się z nim spoufalać – od wczesnej młodości kobiety miały na to aż zbytnią ochotę. – Zwracaj się do mnie „Jones”, daj sobie spokój z tym panem. Przez to czuję się, jakbym miał sto lat.
Przyglądała mu się i widział, że nie była zachwycona tą propozycją, ale nie chciała dać temu wyrazu.
Skinęła głową.
– W porządku, skoro nalegasz.
– Nalegam – odparł, czując lekkie mrowienie na myśl, że mógł nalegać, a ona musiała się mu podporządkować.
Dobrze, była w tym jakaś perwersja – i to w złym sensie. Od kiedy kręciła go dominacja i uległość?
Jeszcze bardziej kręcił go za to fakt, że prawdopodobnie żaden facet nie był w stanie zmusić tej kobiety do uległości. Jeśli sobie tego nie życzyła.
Uniosła rękę i wskazała na czekających cierpliwie na słońcu urzędników.
– Czy mogę przedstawić ci pozostałych członków rady i pracowników królewskich, z których większość…
– Nie, dzięki – przerwał jej.
Jedno spojrzenie na ubranych w tradycyjne szaty mężczyzn przyprawił go o nieprzyjemny dreszcz, budząc kilka bardzo nieprzyjemnych wspomnień. Uświadomił sobie nagle, jak bardzo było gorąco, i zapragnął, żeby ten dzień jak najszybciej dobiegł końca.
– Słucham? – zaczęła, wyraźnie zbita z tropu, bo odmówił postępowania zgodnie z protokołem. No tak, będą musieli nad tym popracować.
– Zaraz dostanę udaru na tym słońcu, jestem wykończony i nie mam nastroju. – Zerknął na mężczyzn, z których większość prawdopodobnie już dawno przekroczyła siedemdziesiątkę. – Oni też nie wyglądają za dobrze. Może przeniesiemy oficjalne przedstawienie na jutro, w jakimś chłodniejszym miejscu?
– Ale… – wydawała się zupełnie zagubiona. Zauważył, że nie była zbyt spontaniczną osobą.
– Żadnych ale – odparł. Może jednak uda mu odnaleźć w tej sytuacji jakieś zabawne aspekty. – W końcu ja tu rządzę, nieprawdaż? Przynajmniej przez chwilę.
Powoli skinęła głową, zmuszona, żeby się z nim zgodzić.
Tak jest, Jamillo. Gram w to na własnych zasadach. Nie na twoich ani ich, a już na pewno nie według tych ustalonych przez mojego ojca.
– W takim razie życzę sobie, żeby wszyscy wsiedli do limuzyn, podkręcili klimatyzację i ruszyli stąd, zanim wszyscy zemdlejemy.
Zacisnęła zęby, podczas gdy wąski strumyczek potu popłynął po jej twarzy.
Miała ochotę się mu sprzeciwić, a ogień w jej oczach sprawił, że stała się jeszcze bardziej pociągająca, było jednak jasne, że jej również było piekielnie gorąco. Poza tym sama przed chwilą przyznała, że on był tu szefem.
Niechętnie skinęła głową.
– Niech będzie, wasza… Panie Jones – powiedziała.
– Tylko Jones – poprawił ją.
Jeszcze raz skinęła sztywno głową, potem zamieniła parę słów ze stojącym za nią asystentem, po czym poprowadziła go do największej limuzyny. Czerwonozłote flagi z obu stron auta łopotały na wietrze niczym skrzydła.
– Wasza wysokość. – Młody mężczyzna ubrany w tradycyjne szaty otworzył mu drzwi i skłonił się tak nisko, że chyba tylko cudem nie upadł.
– Dzięki, stary – odparł Dane.
Jak Karim radził sobie z tym wszystkim na co dzień? Jego już teraz doprowadzało to do wściekłości.
Wrzucił torbę do środka i wsiadł.
– Usiądę z przodu, żeby mógł pan odpocząć, panie Jones – powiedziała jego nowa doradczyni, wsuwając głowę do chłodnego wnętrza auta, ale unikając jego wzroku. – Podróż potrwa około dwóch godzin. W barku są napoje i przekąski. Czy życzy pan sobie czegoś jeszcze?
Do głowy przyszło mu coś zdecydowanie nieprzyzwoitego.
Skrzywił się.
– Jones, mów do mnie po prostu Jones – warknął. – Żaden pan, pamiętasz, Jamillo? I nie, nie życzę sobie niczego więcej.
– Dobrze – powiedziała tym samym usłużnym tonem i teraz był pewny, że było to z jej strony bardzo pasywno-agresywne zagranie.
Dopiero po chwili dotarło do niego, że znów uniknęła zwrócenia się do niego per „Jones”, nie zwracając się do niego w ogóle.
No cóż, punkt dla ciebie, Jamillo… Na razie.
Uśmiechnął się krzywo.
Przynajmniej odciągnie to jego uwagę od zmęczenia, rosnącej irytacji i ciężaru w żołądku wywołanego przez duchy wspomnień, z którymi już wkrótce będzie musiał się zmierzyć.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji