10,99 zł
Katherine Hamilton jest podekscytowana zleceniem od Conalla O’Riordana. Zorganizowanie imprezy dla milionera pozwoli jej początkującej firmie eventowej zyskać rozgłos i fundusze na dalszy rozwój. Zgadza się na wszystkie postawione przez Conalla warunki, choć jest świadoma, że zorganizowanie hucznego wesela w dwa tygodnie graniczy z cudem. Pełna obaw, jak poradzi sobie z zadaniem, ale też z uczuciami, które wzbudza w niej przystojny Conall, jedzie z nim do Irlandii. Nie wie, że Conallowi w rzeczywistości chodzi nie o wesele, lecz o nią samą…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 145
Heidi Rice
Zakochać się w tydzień
Tłumaczenie:
Piotr Błoch
Tytuł oryginału: The Billionaire’s Proposition in Paris
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2021
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2021 by Heidi Rice
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-8884-2
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
– Oczekuję, że będzie pani do mojej dyspozycji dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. To znaczy, że kiedy zadzwonię, będzie pani dla mnie natychmiast dostępna…
– Czyżby? – wyrwało jej się.
Nie jestem pana kochanką, tylko koordynatorką imprez – pomyślała przy tym odruchowo.
Wyszeptane słowo i nieodpowiednie skojarzenie wymknęły się Katherine Hamilton w sposób zupełnie niekontrolowany, przerywając potok informacji i instrukcji, którym została dosłownie zalana, odkąd parę minut wcześniej przyprowadzono ją do supernowoczesnego, całkowicie przeszklonego gabinetu Conalla O’Riordana. Znajdowali się w tym momencie na trzydziestym piętrze siedziby głównej jego angielskiej filii Rio Corp w londyńskim Golden Mile.
Katherine pożałowała swej spontaniczności praktycznie od razu: oto O’Riordan oderwał się od papierów i po raz pierwszy spojrzał na nią przeszywającym wzrokiem. Miał niesamowicie błękitne oczy.
Na sekundę zabrakło jej tchu.
O, dobry Boże…!
Odszukała go w internecie, kiedy tylko się zorientowała, że jej nowo powstała firma eventowa ma szansę podpisać z nim kontrakt, co brzmiało jak marzenie. Wiedziała więc, że jest niezwykle przystojnym szatynem o intensywnie niebieskich oczach, słynącym ze swych aspiracji, magnetyzmu i charyzmy. Wiedziała także, że choć w wieku trzydziestu trzech lat jest już miliarderem i wielkim potentatem w branży technologicznej wspierającej rolnictwo oraz – rzecz jasna – jednym z najbardziej rozpoznawalnych obecnie Irlandczyków, wywodzi się z prostej rodziny.
Nie przewidziała jednak swojej własnej, przedziwnej reakcji na spotkanie z tym człowiekiem!
Przede wszystkim poczuła się skrępowana obecnością mężczyzny i zdarzyło jej się to po raz pierwszy od śmierci Toma… no, może uczciwie, od czasu poprzedzającego nieunikniony finał jego choroby. Wspomnienie zmarłego męża wywołało nagłą falę smutku, która pozwoliła zapanować nad sobą i przyćmiła ewidentne podniecenie z powodu bliskości boskiego miliardera.
Związek Katherine z Tomem w niczym nie przypominał szalonej, namiętnej relacji, a zrodził się z dawnej przyjaźni z dzieciństwa. Co więcej, pozostał nieskonsumowany, bo Tom, kiedy tylko się zaręczyli i zaplanowali ślub, okazał się nieuleczalnie chory! Czy to właśnie chroniczny brak doznań seksualnych powinna winić za niczym innym niewytłumaczalną, trudną do pohamowania ekscytację na widok atrakcyjnego biznesmena?
Tymczasem O’Riordan nie tylko nie spuszczał z niej wzroku, lecz na domiar złego uniósł zdziwiony brwi. Czyżby wyczuł jej nienaturalne ożywienie?
– Słucham? Co pani powiedziała?
Nie gap się tak na niego, ty idiotko! – pomyślała, nadal nieudolnie usiłując odzyskać równowagę. – Przecież to zlecenie może odmienić całe twoje życie!
Obok niej leżał segregator pełen pomysłów, które zgromadzili w firmie w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin kosztem snu, zdrowia psychicznego i normalnej rutyny, kiedy tylko pewna przychylna im osoba z najbliższego kręgu irlandzkiego miliardera potwierdziła jego zainteresowanie współpracą z nimi. Jeżeli jednak Katherine miałaby istotnie pracować dla niego na dłużej, musiałaby solidnie wziąć się w garść!
Na razie O’Riordan nie wspomniał ani słowem o samym zleceniu, skupiony na recytowaniu długiej listy dość szokujących oczekiwań, co wcale jej się nie spodobało. Zlecenie to, jak ją poinformowano, miało obejmować organizację tygodniowego wyjazdu integracyjnego dla pracowników, połączonego ze szkoleniem, który kończyłby się uroczystym, firmowym przyjęciem w macierzystej, dublińskiej siedzibie głównej całej korporacji O’Riordan Enterprises. To, co się działo teraz, bardziej przypominało regularne przesłuchanie albo odczytanie wyroku, nie zaś normalny wywiad poprzedzający podpisanie kontraktu nawet na duże zlecenie.
– Zdziwiłam się, że będę panu potrzebna dwadzieścia cztery godziny na dobę przez cały tydzień!
– A czy to stanowi jakiś problem? – zapytał, pożerając ją wzrokiem niczym drapieżne ptaszysko.
Katherine oddychała z coraz większym trudem.
Uspokój się – powtarzała sobie spanikowana – to po prostu wyjątkowo seksowny gość… i to normalne, że każda samica reaguje na samca alfa! To tylko jeszcze jeden dowód na to, że nie umarłaś razem z Tomem, żyjesz, jesteś człowiekiem… a nawet kobietą! Nic wielkiego!
– Nie. W zasadzie nie… tylko że… – zająknęła się idiotycznie – … zazwyczaj, kiedy mam przyjąć zlecenie, najpierw opracowuję plan, potem siadamy z klientem i omawiamy wszystko, aż jest całkowicie usatysfakcjonowany, i wtedy zaczynam działać… – Znów beznadziejnie zawiesiła głos, czując na sobie jego przeszywający wzrok i zastanawiając się, czy może celowo stara się ją zdenerwować. – To znaczy, dopracowanie szczegółów normalnie należy do mnie. A zatem musiałabym wszystko robić źle, gdyby potrzebował się pan ze mną kontaktować na okrągło przez całą dobę, nawet w środku nocy!
Nareszcie udało jej się sklecić wypowiedź, która zdawała się mieć jakiś sens.
Wtedy odłożył długopis i niespodziewanie uśmiechnął się pod nosem. Nieco pogardliwie, ale i tak dodało mu to jeszcze więcej uroku.
– Droga pani… zarządzam międzynarodowym koncernem i obecnie realizujemy projekty w ośmiu różnych strefach czasowych, więc muszę się cały czas przemieszczać. To, co dla pani może być środkiem nocy, dla mnie może być środkiem dnia. Poza tym nie sypiam dłużej niż trzy, najwyżej cztery godziny na dobę.
Po tych słowach ucichł i zasępił się, tak jakby to, że niechcący podzielił się z nią prywatną informacją, głęboko go przygnębiło. Poruszyła się nerwowo na krześle, jeszcze bardziej skrępowana, bo tą wypowiedzią wzbudził w niej współczucie. Wcale nie zazdrościła mu takiego stylu życia, pomimo jego bogactwa.
– Jeżeli będę miał jakiekolwiek pytanie na temat eventu – mówił dalej, otrząsnąwszy się najwyraźniej szybciej niż ona – będę chciał natychmiastowej odpowiedzi. Pani odpowiedzi. Nie kogoś z personelu. Jeśli tego typu dyspozycyjność jest dla pani problemem, możemy w tym momencie zakończyć nasze spotkanie.
– Nie, nie jest. Będę dostępna, kiedykolwiek pan zechce. Starałam się tylko zaznaczyć, że mam nadzieję, że nie zaistnieje taka potrzeba – odparła pośpiesznie, uświadamiając sobie, jak bardzo zależy jej na podpisaniu tego kontraktu i to nie tylko z przyczyn zawodowych.
Conall O’Riordan stanowił dla niej pewnego rodzaju wyzwanie. Osobiste, a nie tylko związane z pracą i widokami na potężne pieniądze. Od śmierci Toma minęło pięć lat, w ciągu których żaden mężczyzna ani razu nie okazał się pociągający. Być może dlatego, że chyba sama czuła się po trosze tak, jakby umarła razem z mężem. I nadal nie była gotowa umówić się z kimkolwiek na randkę. To, że nagle wzbudził w niej pożądanie klient, i to klient kalibru miliardera O’Riordana, musiało chyba oznaczać, że zaczęła powoli czuć potrzebę powrotu pomiędzy żywych!
– W takim razie rozumiemy się i sprawa jest ustalona – podsumował.
Ulżyło jej. Nie ma się czego obawiać, jeszcze nikt nie umarł… z pożądania. Zwłaszcza że ani ona, a już z pewnością on, nie posuną się do niczego nieprofesjonalnego w ramach czysto profesjonalnej relacji. Z obszernych poszukiwań, jakie przeprowadziła w ciągu ostatnich dwóch dni, jednoznacznie wynikało, że O’Riordan spotykał się wyłącznie z topmodelkami, aktorkami i celebrytkami o takiej jak on sam nieziemskiej prezencji.
Chcąc sprowadzić tę dziwną rozmowę na właściwe tory, sięgnęła po firmowy segregator.
– Może zobaczy pan nasze propozycje dotyczące pańskiego zlecenia? – zapytała, wstając, żeby mu go podać. – Rozumiem, że nadal chodzi o tygodniowy event wyjazdowy dla pracowników…
– Nie, wcale mi o to nie chodzi!
– Słucham? – Przyjrzała mu się z niedowierzaniem.
Czyżby jej nieoceniona asystentka, Karolina Meyer, popełniła pierwszy w życiu błąd? Nie, Karo jest genialna i umie słuchać. Ale jeśli jednak nie o to mu chodziło, to cały trud pójdzie na marne i nie dostaną tego kontraktu. Zanim zdążyła spanikować, O’Riordan energicznym gestem nakazał jej, by usiadła.
– Celowo podałem wam błędne informacje.
– Ale… dlaczego? – zapytała po chwili, nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać.
– Bo cenię sobie prywatność i nie chcę, żeby nowinki o imprezie rodzinnej wyciekły do prasy. Zanim was wynajmę, podpisze pani umowę o poufności.
– Oczywiście… rozumiem… – wybąkała, w rzeczywistości przestając już rozumieć cokolwiek. – Chętnie podpiszę taką umowę.
Było to kolejne ewidentne dziwactwo O’Riordana. Stuprocentowa ochrona prywatności klienta stanowiła część DNA każdej szanującej się firmy eventowej. Wyciek tego typu informacji z firmy oznaczał jej rynkową śmierć. Zwłaszcza w przypadku przedsiębiorstw raczkujących i aspirujących do obsługiwania klienteli wyłącznie z najwyższej półki jak Hamilton Events. Poza tym Katherine miała rodzinne doświadczenie z ludźmi pokroju O’Riordana i wiedziała, jak wymagający i opryskliwi potrafili być. Ross De Courtney, jej brat przyrodni, był właścicielem i dyrektorem generalnym jednej z największych europejskich firm logistycznych. Choć w przeciwieństwie do Irlandczyka nie dorobił się fortuny sam, tylko odziedziczył ją po ich zmarłym ojcu, miał podobną charyzmę i nieograniczone ambicje, zwłaszcza rozdmuchawszy korporację do niesamowitych rozmiarów przez dziesięć lat swej pracowitej prezesury. Był też podobnie nieustępliwy i zupełnie nieelastyczny.
Jednakże Katherine nigdy nie musiała organizować żadnej imprezy dla Rossa. Zresztą przez ostatnie pięć lat nie uczestniczyła już nawet w żaden sposób w jego życiu, a wszystko za sprawą wielkiej awantury o jej małżeństwo.
– Katie, to, co czujesz do Toma, to wcale nie miłość, tylko litość! Masz dopiero dziewiętnaście lat i nie zgadzam się, żebyś zrobiła coś tak niedorzecznego. A już z pewnością za to nie zapłacę!
– Nie potrzebuję twoich pieniędzy, żeby wziąć ślub. Ani nie potrzebuję twojej zgody!
Wspomnienie tamtej kłótni zawsze ją przybijało. A szczególnie łatwość, z jaką Ross wyciął ją ze swego życia. Zupełnie jak ich ojciec… Ale nie pora o tym myśleć. Wystarczy realnych problemów. Dwie nieprzespane noce, spędzone na kompletowaniu materiałów, miały posłużyć – jak się okazuje – nieistniejącej imprezie.
– Jednak na jakimś etapie będę musiała się dowiedzieć, o jaką imprezę chodzi – dodała przytomnie – żeby móc przedstawić naszą propozycję organizacji…
Może ten nawiedzony biznesmen uważa, że Katherine jest dobrą wróżką, która w ostatniej chwili wyjmie wszystko z magicznego kapelusza, dotknąwszy go uprzednio różdżką?
– Nie musi mi pani niczego przedstawiać. Zlecenie jest wasze.
Najpierw się zdumiała, a zaraz potem zrozumiała, że odniosła sukces! Serce prawie wskoczyło jej do gardła.
– Naprawdę?! – wykrzyknęła jak uradowane dziecko, po czym natychmiast chciała ugryźć się w język i kopnąć pod stołem w kostkę.
Katherine, gdzież twój profesjonalizm! Takie spontaniczne zachowanie jest nie do zaakceptowania.
Jednak O’Riordan uśmiechnął się pod wąsem, co sprawiło, że jej serce do końca oszalało.
– Tak. Chcę, żeby ta impreza została „uszyta na miarę”, czyli specjalnie dopasowana do moich potrzeb. Żeby odzwierciedlała odpowiednio pozycję O’Riordanów w lokalnej społeczności i umiejscawiała ich godnie w irlandzkiej tradycji. Rozmawiałem z Karimem Khanem o Baby Shower, które zorganizowała pani niedawno dla jego żony Orli tuż przed porodem i przyjściem na świat ich syna. To Karim panią polecił.
– Och, współpraca z nimi ułożyła mi się wspaniale – wyznała z uśmiechem, kiedy O’Riordan obojętnie wymienił największy jak dotychczas sukces firmy Hamilton Events. – To urocza para.
Doskonale pamiętała tamto zlecenie, które dostała fuksem i na ostatnią chwilę od znajomego swego znajomego z kręgów irlandzkich kierowców rajdowych. Pierwsze zlecenie własnej firmy pochodzące z tak zwanych wyższych sfer, które na tyle dodało jej odwagi, że zaczęła się ogłaszać pod kątem podobnych imprez. Jednakże Baby Shower dla państwa Khan był jedynie niewielkim, prywatnym, rodzinnym eventem – choć klienci istotnie wywodzili się z bardzo luksusowych sfer. Karim Khan, młody biznesmen, miliarder, pochodzący z arabskiej rodziny królewskiej, parę lat wcześniej odziedziczył tron Zafaru, a dwa lata temu poślubił Orlę Calhoun, najstarszą córkę słynnego rajdowca.
O’Riordan natomiast niewątpliwie nie miał na myśli niewielkiej, skromnej imprezy!
– O honorarium możemy porozmawiać, kiedy wszystko zostanie sfinalizowane – oznajmił teraz, nadal nie precyzując, jakiej imprezy miałoby ono dotyczyć. – Jestem jednak gotów zapłacić pani podwójną stawkę, jeśli spełnione będą wszelkie moje wymagania. A zatem dziesięć procent budżetu.
– Zgadza się. I jeżeli dalej woli pan nie mówić o samym konkretnym evencie, świetnie by było, gdybym mogła się chociaż dowiedzieć, ilu mniej więcej spodziewa się pan gości oraz o jakim w przybliżeniu mówimy budżecie.
– O takim, jaki okaże się konieczny. Powiedzmy, że chodzi mi po głowie pięć milionów euro. I około stu pięćdziesięciu gości.
– Rozumiem – odrzekła, starając się nie zemdleć z wrażenia.
Prowizja od tego rzędu budżetu zapewniłaby Hamilton Events możliwość błyskawicznego rozwoju i otwarcia nowych biur w samym centrum Londynu! Bo choć uwielbiała dziwaczne klimaty przebudowanych budynków kolejowych, w których rezydowali obecnie w supermodnym wschodnim Londynie, zdawała sobie sprawę, że wysyłały one złe sygnały do klienteli, mającej stanowić w przyszłości ich grupę docelową. Poza oczywistą korzyścią finansową, zorganizowanie imprezy na tak ogromną skalę mogłoby także na stałe wprowadzić Hamilton Events do pierwszej ligi w branży.
Tymczasem O’Riordan wstał i wyciągnął do niej dłoń.
– Czyli umowa stoi – stwierdził, wciąż nie pytając jej o zdanie, a ona automatycznie wstała.
Uderzająco silny uścisk jego dłoni sparaliżował ją i jednocześnie rozbudził dziką wyobraźnię.
– Czy powie mi pan, jaką dokładnie planujemy imprezę, czy poczekamy z tym, aż podpiszę umowę o poufności? – zapytała cicho.
Patrzył na nią nieruchomo, aż wzruszył ramionami i rzucił jakby od niechcenia:
– To ma być ślub.
Słowo „ślub” natychmiast odbiło się głośnym echem w głowie Katie: dotąd unikała jak ognia organizowania ślubów, ponieważ przypominały jej o pierwszym i jedynym, jaki kiedykolwiek zaplanowała z rocznym wyprzedzeniem – jej własnym i Toma… I o weselu, które nigdy się nie odbyło, bo mąż na chwilę przed nim odszedł na rzadkiego raka, wykrytego właśnie rok wcześniej i uniemożliwiającego im normalne życie przez cały ten ich jedyny wspólny czas.
– Żeni się pan? – zapytała uprzejmie, starając się ukryć prawdziwą reakcję.
Czy wycofałby ofertę, wiedząc, że nigdy nie organizowała ślubu w ramach zlecenia? I jak sobie poradzić z organizacją takiej imprezy, jeśli jedyną planowało się z miłości, a nie dla wymagającego zleceniodawcy? Przy okazji zleceniodawcy superatrakcyjnego, wręcz zniewalającego, który, choć wydaje się absolutnie pozbawiony uczuć i emocji, potrafi jednak je wzbudzić!
Wtedy nagle O’Riordan zaśmiał się. Szczerze i głośno.
– Ja?! Absolutnie nie! To będzie wesele jednej z moich sióstr. Mam dwie – odparł rozbawiony.
Serce Katie znów zwolniło na chwilę, pomimo wszelkich starań. Jakkolwiek zimny i cyniczny się jej wydawał, miał więc swoje słabości. Najwyraźniej troszczył się o siostry, bo zobaczyła cieplejsze ogniki w jego oczach. I chciał zapłacić za bardzo wystawne wesele… co w niczym nie umniejszy logistycznego koszmaru i zagrożenia dla jej prywatnego spokoju ducha. Nawet ona zdawała sobie doskonale sprawę, że zapewnienie odpowiednio „oszałamiającego” miejsca na wydarzenie towarzyskie dla stu pięćdziesięciu luksusowych gości na dwa miesiące przed terminem graniczyło z cudem.
– Ma na imię Imelda – odezwał się ponownie, przerywając rozmyślania Katie. – Ma dwadzieścia jeden lat i podjęła właśnie szaloną decyzję, by poślubić swą szkolną sympatię. Chłopak jest rolnikiem, tuż koło mojego domu rodzinnego w Connemara. Oczywiście nie pochwalam tego wszystkiego – dodał zupełnie niepotrzebnie, być może nieświadom ewidentnej dezaprobaty sączącej się dosłownie z każdego jego słowa – ale ponieważ jest uparta i beznadziejnie sentymentalna, nie mam wyjścia i postanowiłem pozwolić jej wykorzystać Kildaragh…
Umysł Katie zawirował! Widziała niesamowite fotografie zamku Kildaragh, gdy szukała informacji o O’Riordanie. Była to oszałamiająca wiktoriańska budowla wzniesiona na ruinach średniowiecznego klasztoru, usytuowana na nieokiełznanym, dzikim fragmencie zachodniego wybrzeża Irlandii. Czyli przynajmniej odpada szukanie godnego miejsca na luksusową imprezę. Jednakże samo pozyskanie wszystkich niezbędnych usług w takiej lokalizacji będzie wyzwaniem nie lada, no chyba że użyje się wszelkich możliwych znajomości.
– Nie pochwala pan małżeństwa siostry czy ich związku? – wypaliła dość bezmyślnie, przekraczając w sposób oczywisty profesjonalne granice w rozmowie z klientem. Ku jej zdziwieniu, chętnie odpowiedział.
– I tego, i tego, proszę pani. Imelda jest w wieku, kiedy łatwo się wierzy w standardowe bzdury o miłości. Dlatego nie jest jeszcze zdolna do podjęcia decyzji, którą podjęła. Zresztą nawet gdyby była starsza, to i tak popełniałaby błąd. Nie mam nic przeciwko rolnikom, a Donal jest dość miłym chłopakiem, ale brak mu ambicji. Nie pasują do siebie.
– Więc nie wierzy pan, że siostra jest zakochana?
– Nie wierzę. Nie mówiąc już o tym, że dla mnie romantyczna miłość tak naprawdę nie istnieje. To po prostu głęboko zakorzeniona tradycja służąca do łapania nieostrożnych w pułapkę i pozbawiania ich ciężko zarobionych pieniędzy!
Jego pogląd wydał się Katie tak cyniczny, że aż zrobiło jej się go żal. Jak można normalnie żyć, mając takie beznadziejne poglądy? Przecież miłość istnieje. Na przykład ona przeżyła już miłość swego życia, jest wdową, straciła męża. To wszystko prawie ją zabiło, lecz nie spodziewa się znaleźć kolejnej miłości. Nawet chyba by nie chciała, bo czułaby się tak, jakby zdradzała Toma. Ale zasmuciła ją myśl, że mężczyźni pokroju O’Riordana i jej brata po prostu tego nie rozumieją, mimo całej swojej inteligencji i odniesionych sukcesów.
– Oraz do gloryfikowania najbardziej podstawowych potrzeb! – dodał nieoczekiwanie, a na jego twarzy pojawił się dziwny, lodowaty, ale nadal zniewalający półuśmieszek.
I nagle atmosfera stała się napięta. Naładowana szokującymi, połowicznymi, niewerbalnymi komunikatami, które zaczęły paraliżować Katie, gdy tylko znalazła się w jego biurze. Spojrzenie O’Riordana wędrowało po niej bezwstydnie i przenikliwie. Prowokująco i niepokojąco intymnie. Jej ciało zaś reagowało dosadnie, zawstydzając ją bezgranicznie.
– Lecz nadal jest pan skłonny zapłacić fortunę, by uczcić związek, który nie ma pańskiej akceptacji? – wycedziła, zdesperowana, by czymkolwiek przełamać panujące pomiędzy nimi napięcie.
– Czy się zgodzę, czy nie, Imelda i tak zrobi, co zechce. Poza tym, dlaczego kwestionuje pani moje zamiary, skoro oznaczają niezły zarobek dla waszej firmy?
– Bo ja akurat też w to wierzę.
– To znaczy, dokładnie w co? Popiera pani wydawanie fortuny na wesela?
– Nie… wierzę w małżeństwo. I w miłość.
Zdezorientowany zamrugał powiekami, a ona zdołała ujrzeć w nich błysk zaskoczenia, zanim znów zamaskował wszelkie emocje.
– Osobliwe – stwierdził pod nosem – ale i przydatne… jeśli ktoś zarabia, organizując wesela.
Katie nie zajmowała się jednak organizacją wesel ani nie zamierzała przekonywać przyszłych klientów, by uwierzyli w miłość. Z dawnej romantyczki musiała parę lat temu przemienić się w realistkę.
– Owszem, bo będzie pan wiedział, za co płaci. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ten wyjątkowy dzień pani Imelda zapamiętała do końca życia.
– Albo do rozwodu! – burknął. – Ale przynajmniej świetnie, że zamierza mnie pani upewnić, że dobrze zainwestowałem pieniądze. Zawsze się upieram, żeby dostać to, za co płacę.
Jego wzrok był cały czas skupiony wyłącznie na niej i nie miała wcale wrażenia, że rozmawiają wyłącznie o ślubie jego siostry. Pod wpływem tego wzroku Katie czuła, że jej uśpione od lat ciało budzi się nagle do życia. W sposób, w jaki nigdy przedtem nie miało okazji się obudzić.
Tymczasem O’Riordan usiadł, sięgnął po długopis i powrócił do papierów na biurku.
– Moje biuro skontaktuje się z wami w sprawie dalszych szczegółów, kiedy podpisze pani umowę o poufności – mruknął.
Katie przygasła i zapadła się w sobie niczym marionetka odwieszona niedbale na haczyk. Utrata jego uwagi była tak samo szokująca, jak znalezienie się w jej centrum.
– W przyszły piątek lecę firmowym śmigłowcem do Kildaragh – dodał po chwili. – Może mi pani towarzyszyć przez cały tydzień, sprawdzić lokalizację i ustalić szczegóły. Bo chciałbym, żeby wszystko zostało sfinalizowane w ciągu najbliższych kilkunastu dni.
– Ślub i wesele na stu pięćdziesięciu gości… w kilkanaście dni? – powtórzyła z niedowierzaniem.
Czy zdawał sobie sprawę, że żąda czegoś niemożliwego?
Znów popatrzył jej prosto w oczy. Marionetka ponownie ożyła i naprężyła się ochoczo. Katie widziała też wyraźnie, że jest świadom, czego żąda, i że sprawia mu to przyjemność.
– Tak. To krótko, ale oczekuję, że się uda. Jeżeli się pani ze mną nie zgadza, to…
– Owszem, to krótko, ale zrobię tak, że się uda.
Przecież wystarczy tylko poruszyć niebo i ziemię…
– Dobrze. W międzyczasie proszę opracować kilka wersji imprezy, żebym mógł je wszystkie obejrzeć w drodze do Kildaragh.
– Oczywiście. Czy będę mogła zabrać ze sobą jakichś współpracowników?
Gdyby miała ze sobą Karo do dopracowania szczegółów, a Treva, jednego z koordynatorów, do rozpracowania lokalnych dostawców…
– Nie. Wolę, żeby przyjechała pani sama. Nie chcę tabunu obcych ludzi pętających się po moim domu.
Karo i Trev nie stanowili tłumu, a „dom” O’Riordana – sądząc ze zdjęć w internecie – miał przynajmniej sto sypialni. Podejrzewała więc, że jest w jakiś przedziwny sposób poddawana kolejnym testom, a ponieważ nie zamierzała ich oblać, natychmiast zgodziła się na wszystko. Nie straci takiej prowizji z powodu jego kolejnych dziwactw.
– Jeżeli tak pan woli, to będę pracowała w pojedynkę.
Mejle i połączenia konferencyjne online wystarczą, by cały zespół był na bieżąco.
O’Riordan skinął głową w ledwo zauważalny sposób. Jakby nie spodziewał się niczego innego poza jej ciągłym przytakiwaniem.
– Kolejna rzecz, żadnych motywów świątecznych, choć impreza odbędzie się w pierwszym tygodniu grudnia.
– Wybierzemy wobec tego motyw zimowy, a nie świąteczny. Jeśli pan i Imelda tak wolicie.
– Ja tak wolę!
A zatem pan miliarder ma problem z atmosferą świąt, podobnie jak z romantyzmem. Ależ niespodzianka! I najchętniej zorganizowałby ślub i wesele bez pytania o preferencje panny młodej. Naprawdę trudno mieć do niego „ludzkie” podejście!
Tymczasem O’Riordan na dobre powrócił do swoich papierów, wydając jej tylko krótkie polecenie, by sama odnalazła drogę powrotną do wyjścia. W ten sposób „audiencja” została zakończona.
Katie ulotniła się z jego biura na skrzydłach, ignorując swoje chwilowe wzburzenie wywołane tym, jak zakończył ich spotkanie. Wolała czuć się wdzięczna za szansę na wielkie pieniądze i uwolnić się od tego dziwacznego, przeszywającego spojrzenia. Kiedy szła do windy, podziwiała daleko w dole kopułę Katedry Świętego Pawła, szarą rozległą powierzchnię Tamizy i niedaleko – wieżowiec Shard, sterczący do samego nieba, niczym ogromny element falliczny… Katie, co za skojarzenia! Perspektywa wyjazdu z O’Riordanem do Connemary przyprawiała ją o podobny zawrót głowy jak sama postać zleceniodawcy: prowokatora, manipulatora i ciacha, jej najnowszego i najbardziej pożądanego klienta!
Gdy wciskała przycisk windy, zauważyła, jak bardzo drżą jej dłonie. Bezradnie zacisnęła je w pięści. Będzie musiała jak najszybciej zapanować nad swoją niestosowną reakcją na O’Riordana, bo jak inaczej przetrwa przebywanie w bliskiej odległości od niego przez tydzień, zachowując przy tym jakikolwiek poziom profesjonalizmu?
Katie, nie bądź śmieszna. Jesteś zawodowcem, a on klientem. Twoim najlepszym klientem. Ciężko pracowałaś na taką okazję i nie zmarnujesz jej z powodu motyli w brzuchu. Poza tym tam na miejscu nie będzie stał nad tobą cały czas. Jasno dał do zrozumienia, że nie jest pasjonatem ani znawcą tematyki ślubnej. Ostatecznie to Imelda ukształtuje wizję imprezy. Nieważne, kto płaci rachunki i jak bardzo jest seksowny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji