9,99 zł
Prywatny detektyw Zane Montoya jest już bliski pojmania przestępcy, którego ściga od miesięcy. Niespodziewanie w drogę wchodzi mu młoda dziewczyna, Iona MacCabe. Zane nie wie, czy jest ona wspólniczką przestępcy i czy powinien przekazać ją w ręce policji, lecz rudowłosa piękność intryguje go tak bardzo, że zaprasza ją do swojej nadmorskiej willi w Monterey…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 154
Tłumaczenie: Zofia Uhrynowska-Hanasz
– Hej, Mitch, czy w kartotece Demaresta było coś na tego dzieciaka? Mniej więcej sto pięćdziesiąt pięć, sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu, pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt kilo wagi?
Zane Montoya wpatrywał się w mroczny parking motelu, starając się wyłowić z cienia jakieś użyteczne szczegóły. Ale kimkolwiek był ten dzieciak, robił wszystko, żeby tylko nie znaleźć się w kręgu światła lamp ulicznych. Zane’owi zjeżyły się włosy na karku. Od pięciu godzin czatował pod oknem pokoju motelowego Brada Demaresta; przejął sprawę od Mitcha, który zachorował na grypę. Montoya Investigations deptało Demarestowi po piętach od sześciu miesięcy. Można powiedzieć, że po raz pierwszy od wielu tygodni coś drgnęło w sprawie, kiedy dostali cynk, że ten motelik z pokojami na godziny, położony na przedmieściach Morro Bay, jest ostatnią kryjówką faceta. A intuicja podpowiadała Montoi, że młodziak wyraźnie przeprowadza rekonesans. I zdecydowanie mu się to nie podobało, bo gdyby Demarest się pojawił, to szczeniak mógłby zwrócić na nich jego uwagę albo – co gorsze – spłoszyć, zanim zdołaliby go zatrzymać i oddać w ręce policji.
– Czy to dziewczyna, czy chłopak? – wychrypiał Mitch.
– Chyba nie sądzisz, że ja bym… – szept sfrustrowanego Montoi urwał się nagle, bo postać cofnęła się nieco i w żółtym blasku latarni ukazała się piegowata buzia, ogniście rude loki wymykające się spod mocno naciśniętej na czoło czapki z daszkiem i wreszcie wyraźna wypukłość piersi pod obcisłą czarną koszulką, spodnie panterki i buty. – To jest dziewczyna. I to dziewczyna, której obecność tutaj nic dobrego nie wróży. Bo po co by się ubierała po wojskowemu, jak GI Jane?
– W każdym razie młoda kobieta, w wieku między osiemnaście a dwadzieścia pięć lat, biała, z rudymi włosami do ramion.
Kiedy Zane próbował porównać jej rysy ze zdjęciem z kartoteki policyjnej, dziewczynę skrył cień.
– Nie kojarzę jej – mruknął bardziej do siebie niż do Mitcha.
Zane ponownie przejrzał kartotekę Demaresta, ale w jego najbliższym otoczeniu nie zauważył nikogo, kto by pasował do opisu tej dziewczyny.
Mitch westchnął ciężko.
– Jeśli ona się plącze koło jego pokoju, to znaczy, że jest jego kolejną ofiarą.
– Nie sądzę. Jest za młoda – odparł Zane. Niegdysiejszy producent filmowy kategorii B, Demarest, typowy pasożyt LA, miał krótki epizod z filmem porno, po czym znalazł sobie bardziej lukratywne zajęcie polegające na mamieniu bogatych kobiet, z których miał rzekomo robić gwiazdy filmowe. Ale ta dziewczyna ze swoją bladą cerą, piegami, piersiami, które nie znały silikonu, i ukradkowymi działaniami, mogła być wszystkim, tylko nie celem takiego faceta.
– Nie bądź taki pewny – odparł Mitch. – On zawsze działał z wielkim rozmachem i wcale nie był wybredny.
– Niech to szlag! – zaklął Zane, widząc, że dziewczyna podchodzi do drzwi pokoju Demaresta. – Zadzwoń do Jima, niech przyśle posiłki – dodał ostro – a sam niech się tu zaraz zamelduje.
– Czy Demarest się pojawił? – wychrypiał podniecony Mitch.
– Nie. – Dzięki Bogu. – Ale Jim musi przejąć inwigilację. Mamy kłopot. – Surowym wzrokiem zmierzył parking. – Bo obojętne, kim jest ta dziewczyna, właśnie włamała się do motelowego pokoju Demaresta.
Wetknął komórkę do tylnej kieszeni, wysiadł z samochodu i ruszył przez parking.
Tylko tego brakowało, żeby mu po pięciu godzinach siedzenia w cholernym samochodzie ta piegowata imitacja GI Jane spieprzyła pół roku pracy.
Iona MacCabe otworzyła drzwi wytrychem, którego zdobycie zajęło jej tydzień. W cienkiej smużce światła wpadającego przez wąską szparę między zasłonami tańczyły drobinki kurzu, ale było zbyt ciemno, by mogła zobaczyć cokolwiek innego poza dwoma wielkimi łożami. Serce skoczyło jej do gardła, kiedy usłyszała za sobą kroki, ale gdy się odwróciła, żeby zamknąć drzwi, dostęp do nich zablokowała jej wysoka postać.
Brad!
Zamarła, kiedy postać wyciągnęła rękę i zablokowała otwarte drzwi.
– Nie sądzę – odezwał się opryskliwy głos.
Nie Brad.
Krótkotrwałe uczucie ulgi ustąpiło, kiedy poczuła obejmujące ją w talii męskie ramię. Uderzyła plecami o bardzo twardą pierś i straciła grunt pod nogami.
– Puszczaj! – pisnęła, kiedy tajemniczy mężczyzna wyniósł ją z pokoju, kopniakiem zamknął drzwi i ruszył z nią przez parking.
Muskularne ramię opasujące ją pod piersiami stężało, a dziewczynie zaparło dech, kiedy sobie uświadomiła, że to uprowadzenie może być gorsze od spotkania z Bradem, alfonsem i oszustem.
– Uniemożliwiam popełnienie przestępstwa – warknął bezosobowy głos. – I radzę ci, zamknij się, bo jeśli nas ktoś zauważy, to twoja sytuacja będzie o wiele gorsza.
Złapała mężczyznę za ramię, usiłując się uwolnić, ale trzymał zbyt mocno. Usłyszała odgłos otwierania drzwi samochodu i zaczęła wyrywać się na dobre. Ktoś ją porwał!
Pokonała pięć tysięcy mil, przez dwa tygodnie żyła tylko dzięki własnemu sprytowi, przez tydzień czyściła wychodki w najnędzniejszym motelu na świecie, od przedwczoraj nie miała w ustach przyzwoitego posiłku i teraz, dosłownie kilka kroków od celu, miałby ją zamordować jakiś świr!
– Jeżeli mnie nie puścisz w tej chwili, to zacznę wrzeszczeć na całe gardło. – Nabrała tchu, ale natychmiast twarda dłoń zasłoniła jej usta i to, co miało być rozdzierającym krzykiem, zamieniło się w całkowicie niegroźny pomruk.
Wierzgała z całej siły, nie napotykając jednak żadnego oporu; wisiała w powietrzu. Nagle przez odór gnijących śmieci przedarł się jakiś czysty bardzo męski zapach.
On nie pachnie jak lump, pomyślała. Ta jej refleksja dała mężczyźnie akurat tyle czasu, że zdążył się obrócić i wrzucić ją do samochodu na miejsce pasażera. Ciemna głowa mężczyzny wznosiła się nad nią, ale rysy twarzy były niewidoczne w mroku. Serce waliło jej jak oszalałe. Intruz syknął jej do ucha:
– Jeśli wydasz chociaż najmniejszy dźwięk, zostaniesz natychmiast aresztowana.
Aresztowana. Dotarł do niej sens tego słowa. Facet jest gliniarzem, więc mnie nie zabije. Mimo to lęk jej nie opuścił; czuła strumyczek potu między piersiami. Zabiorą jej okresową wizę z pozwoleniem na pracę, której załatwianie zajęło jej dwa miesiące. Zostanie deportowana, a wtedy może się pożegnać z choćby drobną częścią dwudziestu pięciu tysięcy funtów jej ojca, z którymi uciekł Brad.
– Kiwnij głową, jeśli zrozumiałaś, co do ciebie powiedziałem – odezwał się znów, wyraźnie wkurzony.
Skinęła głową, zaciskając palce na wytrychu, który wsunęła sobie pod pośladek. Mężczyzna uniósł dłoń i dziewczyna zaczerpnęła powietrza.
– Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś, że jesteś gliniarzem? – Uznała, że atak jest najlepszą formą obrony, a zarazem może odwrócić od niej jego uwagę i umożliwić jej ucieczkę. – Niepotrzebnie się wystraszyłam.
– Nie jestem gliniarzem, tylko prywatnym detektywem. – Wyciągnął coś z tylnej kieszeni spodni i otworzył. – Uznała, że jest to jakiś dokument służący identyfikacji, ale w panujących ciemnościach nie widziała go tak samo, jak nie widziała jego właściciela.
– A teraz zapnij pas, bo jedziemy.
Zamknął drzwi samochodu, wsiadł na miejsce kierowcy i uruchomił silnik, a ją ogarnęła wściekłość.
Nie jest nawet normalnym gliniarzem?
– Chwileczkę, dokąd mnie zabierasz? – zapytała, kiedy wycofywał samochód. Może zbyt pochopnie uznała, że jednak nie jest porywaczem.
– Zapnij pas, bo jak nie, to sam ci zapnę.
– Nie zapnę – oznajmiła, a mężczyzna zatrzymał samochód przed motelem. – Mam tu pokój i pracę i nigdzie nie jadę. A ty, jeśli jesteś fałszywym policjantem, nie możesz mnie do tego zmusić.
Sięgnęła do klamki, ale mężczyzna zablokował ją swoim muskularnym ramieniem.
– Nie zostaniesz tutaj. – Jego głos przypominał groźny pomruk. – A ja mogę cię zmusić. Chcesz się przekonać?
Usiłowała poruszyć palcami, ale jego uścisk był zbyt mocny.
– Puść klamkę – mruknął, a ona poczuła jego miętowy oddech. – I pomóż mi w dochodzeniu.
– Nie mogę – warknęła, nie bardzo panując nad złością. – Za mocno mnie trzymasz.
Puścił jej rękę, a ona puściła klamkę.
– To bolało, chyba złamałeś mi palec.
Najwyraźniej nie zrobiło to na nim wrażenia. Podetknął jej pod nos dużą otwartą dłoń.
– Dawaj klucz.
– Jaki klucz? – Próbowała udawać niewiniątko.
– Ten, na którym siedzisz. – Strzelił z palców tak, że aż podskoczyła. – Masz dziesięć sekund albo wezmę go sobie sam.
Zaczął odliczać. Wyjęła klucz i wsadziła mu w garść, przyznając się do porażki. Wolała, żeby jej nie gmerał pod pośladkiem swoimi długimi silnymi paluchami.
– Zadowolony? – burknęła. – Żeby go dostać, musiałam wyszorować pięćdziesiąt kibli, a w tej dziurze to nie jest zwyczajna harówa.
Kpiący śmiech, jaki usłyszała w odpowiedzi, przyprawił ją o zupełnie niestosowny dreszcz. Co się z nią, do jasnej cholery, działo?
– Tylko nie próbuj nigdzie uciekać – powiedział, wysiadając z samochodu. – Jeśli będę musiał po ciebie wrócić, to na pewno mnie nie polubisz.
Skrzyżowała ramiona na piersi, napięta i wściekła.
– Ja cię już nie lubię.
Zarechotał niewesoło.
Iona patrzyła za nim spode łba, kiedy szedł do recepcji motelu, po czym zaczęła fantazjować, co by było, gdyby tak uciekła w noc. Ale kiedy w ostrym świetle zobaczyła jego wysoką wysportowaną sylwetkę, porzuciła fantazjowanie. Po dziesięciu minutach rozmowy z Gregiem, nocnym recepcjonistą motelu, mężczyzna wrócił. Kiedy się zbliżał, światło księżyca oblało swoim blaskiem jego szerokie ramiona, wąskie biodra, długie nogi i elastyczny krok drapieżnika. Kimkolwiek był, musiał mieć znacznie więcej siły od niej i jak się zorientowała, nie zawahałby się przed jej użyciem.
Zatrzymał się koło samochodu i wyjął smartfon. Kiedy rozmawiał, na jego twarz padło niebieskie światło neonu informującego o wolnych pokojach. Iona oniemiała. Jej porywacz mógł być z powodzeniem supermodelem. Na widok jego mocnych zmysłowych ust, orlego nosa z niewielkim garbkiem, wystających kości policzkowych, oliwkowej cery i ciemnego zarostu wezbrało w niej coś w rodzaju histerii. Spojrzał na nią, a jej na widok jego szafirowych oczu i niezwykłych granatowych obwódek źrenic zamarło serce w piersi. Czy to gra świateł? Nawet Daniel Craig nie ma takich niebieskich oczu.
Wsiadł do samochodu i szczęśliwie jego niesamowita twarz znów znalazła się w cieniu.
Cóż z tego, że jest taki przystojny, skoro to bandzior i świr. Powtarzała sobie te słowa jak mantrę, gdy tymczasem mężczyzna ruszył, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.
– Jeśli nie żądam zbyt wiele – zwróciła się do niego, kiedy opuścili motelowy parking – to chciałabym wiedzieć, dokąd mnie zabierasz. Bo mój portfel, mój paszport i cały dobytek znajdują się w pokoju numer sto osiem. A nie chciałabym, żeby mi ktoś to zwinął.
Co nie znaczy, że miała w tym portfelu majątek, to samo dotyczyło jej „dobytku”, ale zarówno karta kredytowa, jak i paszport były dla niej bardzo ważne, jeśli miała się kiedykolwiek wydostać z tego zakazanego kraju.
– Ciekawe pytanie jak na kogoś takiego… – powiedział i skręcił w główną ulicę Morro Bay.
Dziewczyna najeżyła się.
– Nie jestem złodziejką, jeśli to masz na myśli.
– Aha. To co robiłaś w pokoju Demaresta? Chciałaś mu wyszorować kibel po godzinach?
Słysząc nazwisko Brada, jeszcze bardziej się najeżyła. To znaczy, że znał Demaresta. Albo o nim wiedział. Zastanawiała się, czy to dobrze, czy źle.
– Posłuchaj – powiedział nieznoszącym sprzeciwu głosem i ze śmiertelnym spokojem: – albo cię oddam w ręce policji Morro Bay, a oni cię zamkną, albo powiesz mi wszystko, co wiesz o Demareście.
Rytmicznie uderzał dużym palcem o kierownicę, gdy tymczasem wyjeżdżali z miasteczka, oddalając się coraz bardziej od jej celu i paszportu.
– Jeżeli się próbuje odzyskać coś, co zostało ukradzione, to to nie jest kradzież – powiedziała, zważywszy swoje szanse. Nie miała ochoty mówić temu aroganckiemu facetowi czegokolwiek, ale z drugiej strony nie chciała też wylądować w celi.
– Formalnie rzecz ujmując, jest to w dalszym ciągu kradzież.
Ten facet był nie tylko bandziorem i świrem; był zadufanym w sobie bandziorem i świrem, z oczami bardziej niebieskimi od Daniela Craiga.
Daj sobie spokój z tymi oczami. Wygląd bywa zwodniczy, już się o tym przekonałaś.
– Na ile?
– Co na ile? – zapytała zaskoczona.
– Na ile cię Demarest ustrzelił?
Zadane rzeczowym, beznamiętnym tonem pytanie zawierało w sobie potężny ładunek upokorzenia. Popełniła błąd, głupi błąd, wierząc facetowi, który nigdy nie był tym, za kogo się podawał. Ale przez ostatnie dwa tygodnie starała się ten błąd naprawić, a to też się liczy.
– Nie mnie, mojego ojca. – Mówiąc to, wyglądała przez okno. Samochód zatrzymał się na urwisku powyżej Morro Bay i chociaż dziewczyna nie widziała oceanu, to wyraźnie go czuła. Spragniona świeżego powietrza otworzyła okno i zapach ziemi i morza przyniósł jej wspomnienie Kelross Glen, małego miasteczka położonego u podnóża Cairngorms, w którym spędziła pierwsze dwadzieścia cztery lata życia, cały czas usiłując się z niego wyrwać, i o którym marzyła przez ostatnie dwa tygodnie. Zamknęła okno, odcinając się od bolesnych wspomnień.
Nie mogła tam wrócić, dopóki nie naprawi szkód spowodowanych dziecinną potrzebą podróżowania, która rzuciła ją w ramiona Brada. Musi odzyskać przynajmniej jakąś cześć pieniędzy ojca. I jeśli to będzie wymagało tropienia tego łajdaka po wszystkich spelunach wybrzeża kalifornijskiego i znoszenia towarzystwa tego aroganckiego faceta, który koło niej siedział, to zrobi to.
– Na ile Demarest ustrzelił twojego ojca? – Ostry głos wyrwał ją z zamyślenia.
– Na dwadzieścia pięć tysięcy – odparła. Były to oszczędności całego życia Petera MacCabe’a, który chciał pomóc córce w spełnieniu marzeń, ale obietnice Brada, że ją urządzi w artystycznym światku Los Angeles, okazały się tak samo fałszywe i puste jak on sam.
Teraz kiedy puściła farbę Detektywowi Pięknisiowi i znalazła sposób na to, żeby dostać się do pokoju Brada, na pewno w końcu odzyska pieniądze taty.
– Chyba nie wierzysz w to, że facet trzyma w motelowym pokoju dwadzieścia pięć tysięcy w irlandzkich banknotach, co?
Zmrużyła oczy.
– Nie jestem Irlandką, jestem Szkotką. – Jak można nie odróżniać akcentu irlandzkiego od szkockiego? – Ciekawe, gdzie miałby je trzymać. Może na koncie w banku?
– Kiedy oszukał twojego ojca?
– W grudniu.
A dokładniej dwudziestego trzeciego. Wesołe Boże Narodzenie. I pomyśleć, że ona temu człowiekowi uwierzyła, kiedy jej zaproponował, żeby wyskoczyli do Inverness kupić prezent dla niej i dla jej ojca. Bo ojciec puścił farbę, że spienięży wszystkie obligacje, żeby pomóc jej szczęściu z jej nowym chłopakiem. Nie miała odwagi mu powiedzieć, że ją i Brada trudno było nawet nazwać parą.
– To trzy miesiące temu. – W głosie detektywa wyczuła litość, była wściekła. – Do dziś nie ma śladu po tych pieniądzach.
To niemożliwe, żeby znikły. W każdym razie nie wszystkie.
– Jak to? Przecież chyba nie wydał ich na swoje utrzymanie.
– Bierze kokainę. Taką sumę może przepuścić przez nos w jeden weekend.
– Jak to? – Kokaina? Czy to dlatego wydawał jej się taki kruchy, kiedy szedł do sklepu z upominkami Kelros?
– Prawdopodobnie się z tym ukrywał, kiedy był w… – nie dokończył. – Skąd jesteś?
– Z pogórza, z północnej Szkocji.
– To dlatego na dwa miesiące zniknął nam z radaru – mruknął pod nosem. – Rozumiałem, że woli omijać miasto, bo unika swoich ofiar, ale że ucieknie do Europy…
– A ma jeszcze inne ofiary? – zapytała tępo.
– Querida, to jest hochsztapler wysokiej klasy i do tego uzależniony od kokainy. Jak myślisz, jaka jest w tym moja rola?
– Nie mam pojęcia, jaka jest twoja rola – warknęła. Czy facet musi traktować wszystkich z góry?
– Nazywam się Zane Montoya i prowadzę prywatne biuro detektywistyczne z siedzibą w Carmel. Od sześciu miesięcy badamy sprawę Demaresta. Zbieramy dowody, rozmawiamy ze świadkami, badamy przepływ pieniędzy, a to wszystko na zlecenie towarzystwa ubezpieczeniowego, które miało niezręczność ubezpieczyć niektóre z jego ofiar. – Przerwał na chwilę, czekając, aż te informacje do niej dotrą.
Czyli jej ojciec nie był jedynym, który dał się uwieść błyskotliwym kłamstwom Brada? Na samą myśl o tym żołądek podjechał jej do gardła. Już parę miesięcy temu pokonała w sobie absurdalną wiarę w to, że Bradowi Demarestowi na niej zależało i że podziwiał jej artystyczne talenty, co jej pomogło wydostać się z Kelross Glen. Ale rewelacje Montoi były jak ostatni zardzewiały gwóźdź do trumny jej dumy i szacunku dla samej siebie.
– Jest to skomplikowane dochodzenie na wysokim poziomie, którego mało nie spieprzyłaś przez swój głupi numer – ciągnął Montoya.
Zignorowała nutę irytacji w jego głosie. Dla niej ważny był tylko ojciec. Peter MacCabe był dobrym człowiekiem, który chciał dla swojej córki spełnienia marzeń. A ona to zniszczyła, wpuszczając do ich życia zawodowego oszusta.
Przez resztę drogi jechali w milczeniu. Iona zastanawiała się, co robić dalej. Dwa tygodnie tropiła Brada w nadziei, że odzyska przynajmniej część pieniędzy. Ale czy w tej sytuacji był sens dalej go ścigać? Od przyjazdu do Kalifornii żyła adrenaliną, głodując i harując w oczekiwaniu na powrót Brada do pokoju motelowego.
Przed nimi pojawił się żółty neon zwiastujący fast food i żołądek Iony upomniał się głośno o swoje prawa. Oby tylko Montoya tego nie usłyszał.
Niestety.
Samochód zatrzymał się przed okienkiem. Montoya spojrzał z ukosa na jej brzuch.
– Co dla ciebie?
– Nic. Nie jestem głodna – odparła, mimo że nie jadła nic od śniadania składającego się z pączka i kawy.
– Co dla pana? – spytała dziewczyna w okienku i patrząc na Detektywa Pięknisia oblała się rumieńcem.
– Jesteś pewna, że nic? – ponownie zwrócił się do Iony.
– Pewna – odparła, zadzierając brodę do góry.
Na twarzy Montoi pojawiło się coś w rodzaju uśmiechu.
– Jak sobie życzysz. – Po czym zwrócił się do dziewczyny okienku: – A dla mnie dwa duże cheeseburgery, duże frytki i mleko czekoladowe.
– Już się robi. – Dziewczyna stanęła na baczność. – Razem będzie sześć dolarów pięćdziesiąt centów.
Zane zapłacił, podziękował i podał Ionie dwie poplamione tłuszczem torebki.
– Masz, potrzymaj.
Rozszedł się cudowny aromat grillowanego mięsa i świeżo usmażonych frytek. Zane tymczasem jedną ręką zaprowadził samochód na parking. Słyszała, jak siorbie mleko. Poczuła w żołądku bolesne ssanie. Rzuciła torebki za siebie.
– Po co wziąłeś dwa burgery? Mówiłam ci, że nie jestem głodna.
– Oba są dla mnie. Śledzenie ludzi oznacza głodowanie. Od rana niewiele jadłem.
– Bo się popłaczę ze współczucia. – Zane wyjął z papierowej torebki wielkiego cheeseburgera i to była dla Iony prawdziwa tortura.
Poczuła rozkoszny zapach; widziała, jak ze smakiem pochłania cheeseburgera, a potem złociste świeże frytki. Oblizała usta, a jej żołądek dosłownie wywrócił się na lewą stronę. Zajrzał do drugiej torebki i wolno podniósł do ust drugiego cheeseburgera.
– Chwileczkę. – Złapała go za nadgarstek.
– Można wiedzieć, o co chodzi? – Jej udręczony wzrok napotkał jego kpiący uśmieszek.
– Tak… jednak… – Poczuła, jak jej leci ślina. – Proszę.
– Prosisz o co?
Sukinsyn chce ją zmusić, żeby go błagała.
– Czy mogę prosić o jednego małego gryza? – Za parę kęsów bułki gotowa była poświęcić całą swoją dumę.
Czekała na dalsze tortury, ale szczęśliwie wręczył jej burgera, nie dręcząc już dłużej. Zagłębiła zęby w miękkiej bułce. Wydała cichy jęk rozkoszy, po czym odgryzła kolejny kęs. Ironiczny uśmiech znikł z twarzy Zane’a. Czuła na sobie jego intensywne spojrzenie, ale było jej wszystko jedno; dosłownie pożerała bułkę. Niech sobie myśli, co chce, o jej manierach. Od wielu dni nie jadła przyzwoitego posiłku.
Dlaczego to wygląda tak cholernie seksy?
Na widok jej błyszczących od tłuszczu pełnych warg Montoya poczuł dziwne ciepło w kroczu.
– Troszkę wolniej, bo ci zaszkodzi – mruknął.
Spojrzała na niego czujnie, spod oka. Z trudem powstrzymał się przed zlizaniem z jej brody strumyka tłuszczu.
Chyba rzeczywiście już zbyt długo nie miałem baby, pomyślał.
Musiało minąć z sześć miesięcy od krótkiego epizodu w Sonorze z Eleną, prawniczką. Sześć miesięcy przerwy nie było dla niego niczym niezwykłym, ale tym razem abstynencja wyraźnie dawała o sobie znać, a dziewczyna była smakowita: lekko skośne oczy w kolorze czekolady, burza rudych loków, pełne zmysłowe usta i jasna, lekko piegowata cera – wszystko to razem tworzyło dość unikalny pakiet, tyle że – bagatelka! – zetknęli się na gruncie zawodowym. Była świadkiem czy może nawet przestępcą, a on nigdy nie przekraczał tej granicy. Nigdy.
Ciekawe, ile mogła mieć lat, z tą delikatną cerą trudno było powiedzieć, ale z powodzeniem mogła być nastolatką.
Odwrócił od niej wzrok, wziął z deski rozdzielczej torbę z frytkami i jej podał.
– Kiedy ostatni raz jadłaś przyzwoity posiłek?
– Nie tak dawno – burknęła w torebkę.
Ładowała frytki do ust, jakby się bała, że jej wyrwie torbę. Stłumił w sobie odruch współczucia. To nie jest dziewica w potrzebie, tylko mocno stąpająca po ziemi zaradna osoba z własnym planem działania. Numer z zatrudnieniem się w motelu Demaresta był bardzo sprytny. No i jakim cudem wytropiła go aż ze Szkocji, skoro oni mieli kłopot ze znalezieniem go w Kalifornii? Dopóki się nie zorientuje, jaka jest jej rola w całej tej sprawie, na pewno jej nie zaufa. Ale to wszystko nie rozwiązywało doraźnego problemu, a mianowicie co z nią zrobić dzisiaj? Nie zaplanował właściwie nic, poza tym, że ją zabierze z motelu. Mógłby ją z powrotem zawieźć do Morro i zostawić w innym motelu, ale to by nie miało sensu, bo by uciekła. Oczywiście mógłby ją oddać gliniarzom, co by doraźnie rozwiązało problem, ale jakoś nie był w stanie się na to zdobyć.
– W jaki sposób się zorientowałaś, że Demarest ma pokój w motelu w Morro, Iona? – Uznał, że najwyższy czas zacząć ją pytać, zamiast gapić się na te jej cholerne usta.
Przestała jeść frytki.
– Skąd wiesz, jak mam na imię? – zapytała z tym swoim szkockim akcentem.
– Recepcjonista był bardzo rozmowny, kiedy mu powiedziałem o twoim numerze z jego kluczem.
W brązowych oczach Iony zapłonął ogień.
– Powiedziałeś mu? Jak mogłeś? Stracę pracę.
– Tak czy owak, już tam nie wrócisz. Nie chcę, żebyś zwróciła uwagę Demaresta na naszą obecność.
– Ale ja nie zamierzam zwracać na was jego uwagi. Dlaczego miałabym to robić? – Była wyraźnie zatroskana. – Jak ja teraz zapłacę za motel? Pewnie mi też przepadną moje zarobki.
– Rachunek za ciebie zapłaciłem. – Zapłacił też recepcjoniście za przechowanie jej dokumentów w motelowym sejfie. Gdyby Demarest pojawił się dziś wieczorem, nie potrzebowałby nawet żetonu na odbiór jej paszportu, ale Zane czuł, że nie będzie to takie proste. Bo w tej sprawie nie było nic prostego.
A do tego ta jego idiotyczna reakcja na nią…
Nigdy do tej pory nie sprawiało mu przyjemności obcesowe traktowanie kobiet. Zyskał nawet ksywkę Lancelot – a to właśnie dlatego, że przesłuchując kobiety, wolał perswazję i cierpliwość zamiast gróźb i brutalności. Nie mógł jednak uciec od faktu, że kiedy ją zaskoczył na włamywaniu się do pokoju Demaresta i poczuł kontakt jej pełnych piersi ze swoim ramieniem i delikatny świeży zapach jej włosów, na chwilę utracił nad sobą kontrolę. I chociaż można by to wytłumaczyć brakiem kobiety od sześciu miesięcy, to już trudno byłoby zrozumieć, dlaczego widok Iony jedzącej o mało nie wywołał u niego erekcji.
– Ale z wypłatą możesz się pożegnać – powiedział, dbając o to, żeby jego ton był odpowiednio chłodny. Jej duże brązowe oczy rozszerzyły się, a on poczuł się, jakby kopnął sarenkę Bambi. – I w ogóle przestań się ze mną kłócić, bo cię wyrzucę z samochodu.
Była to pusta groźba, nigdy by tego nie zrobił żadnej kobiecie.
Jednak Iona zamiast dać się zastraszyć, zadarła brodę i powiedziała:
– Bardzo proszę, możesz mnie tu wyrzucić, jeśli tylko chcesz. Nie mam z tym problemu.
Do diabła, ta dziewczyna mówiła poważnie. Pomyślał o podejrzanym motelu i o jej kontaktach z Demarestem i wpadł na całkiem niezły pomysł.
– Ale niestety ja mam.
– To zawieź mnie z powrotem do motelu, żebym mogła zabrać swoje rzeczy, a ja zatrzymam się gdzie indziej. Nie będę wam przeszkadzała, obiecuję. Tak samo zależy mi na złapaniu Brada, jak i wam.
Być może sprawiła to twarda determinacja w jej głosie, a może nieustępliwość jej wzroku, w każdym razie Zane chciał jej uwierzyć, chociaż dziesięć lat służby w policji nauczyło go, że nie powinien, że zaufanie to coś bardzo niebezpiecznego.
Wrzucił wsteczny bieg.
– Zapomnij o tym. Zatrzymasz się tam, gdzie będę mógł mieć cię na oku.
– Dlaczego? – Była w szoku. – To śmieszne. Przecież nie znosisz mnie tak samo, jak ja ciebie.
Niestety, nie mógł powiedzieć, że jej nie znosi tak bardzo, jak powinien, ale zachował to dla siebie.
Zmarszczyła czoło.
– Wystarczy, że mi zaufasz tylko troszeczkę i nie będziemy musieli już nigdy więcej się widzieć.
– Zaufać tobie? – Posłał jej przeciągłe spojrzenie. – Tak sądzisz?
– Jak rany – syknęła. – Przecież ci mówiłam, że Brad ukradł forsę mojemu tacie.
Aha, więc teraz jest Brad.
– Próbowałam tę forsę odzyskać – zakończyła, krzyżując ramiona i wypychając piersi do góry.
– Tak, ale nie mam na to żadnego dowodu. – Z trudem oderwał wzrok od szczeliny między jej piersiami, zaniepokojony sobą. I nią. Czy ona to robiła celowo? – I dopóki go nie uzyskam, musimy trzymać się razem.
Uznał, że sprzeczka została zakończona, i wycofał samochód z parkingu.
– Chwileczkę. Jeżeli mi nie ufasz, to dlaczego ja miałabym ufać tobie? Twierdzisz, że jesteś prywatnym detektywem, ale dla mnie równie dobrze możesz być mordercą-nożownikiem.
– Pokazałem ci moją licencję.
– Którą z powodzeniem mogłeś sfałszować.
Wykrzywił usta. Oskarżenie nie było śmieszne; było obraźliwe. Zatrzymał samochód, wyciągnął smartfon i wybrał numer Policji Los Angeles, po czym oddał jej telefon.
– Poproś detektywa Stone’a albo detektywa Ramireza z wydziału kryminalnego; obojętne, który będzie na zmianie. Oni za mnie poręczą.
Czekał, kiedy rozmawiała z dyspozytorem, nie spiesząc się i sprawdzając, czy rzeczywiście jest połączona z prawdziwym funkcjonariuszem policji Los Angeles, a nie jednym z jego kumpli morderców.
Bystra dziewczyna.
– Przepraszam, czy mówię z detektywem Ramirezem? – odezwała się, kiedy usłyszała byłego partnera Montoi. – Nazywam się Iona McCabe i jestem tutaj z niejakim Zane’em Montoyą. Twierdzi, że jest prywatnym detektywem i że pan go zna. Czy to prawda? – Przez chwilę słuchała, kiwając głową. – Czy może mi pan powiedzieć, jak on wygląda? – Słuchając odpowiedzi Ramireza, błądziła wzrokiem po twarzy Zane’a. Jej spojrzenie było zimne i beznamiętne, zupełnie odwrotnie niż spojrzenia kobiet, do których przywykł.
Montoya masował ręką kark.
– Tak, to musi być ten sam facet – mruknęła pod nosem. – I jest pan pewien, że to nie żaden nożownik?
Uniosła brwi i roześmiała się, a Zane’a przeszył dreszcz. Wolał się nawet nie zastanawiać nad tym, co powiedział jego były partner. Poczucie humoru Ramireza było mało subtelne po dwudziestu pięciu latach spędzonych w radiowozie policyjnym i w szatni. Wreszcie Iona oddała mu telefon.
– Detektyw chce z tobą mówić.
– Cześć, Ram. – Normalnie lubił sobie z kumplem pożartować, ale nie teraz, nie przy tej dziewczynie, która stawała się dla niego coraz większym kłopotem.
– Lancelot, co to za chiquita? Robi wrażenie spryciary.
Zane nie spuszczał Iony z oka; miał nadzieję, że nie słyszała głupiej uwagi Ramireza.
– Rozpracowuję pewną sprawę – powiedział poważnym tonem, z ulgą odnotowując fakt, że Iona zaczęła wyglądać przez okno.
– Jasne. – Ramirez zaśmiał się rubasznie. – Co się stało? Czyżbyś w końcu spotkał dziewczynę, która nie zemdlała na twój widok z wrażenia?
– Dziękuję ci, że za mnie poręczyłeś – powiedział sztywno, żałując, że to nie Stone miał tego dnia służbę, po czym się rozłączył.
– Zadowolona? – zwrócił się do Iony.
– Dość – odparła z właściwą sobie bezczelnością.
Zane uruchomił silnik i wyjechał z parkingu.
– W dalszym ciągu mi nie powiedziałeś, dokąd jedziemy.
– Monterey – rzucił, starając się, żeby jego odpowiedź była możliwie nieprecyzyjna. – Mamy przed sobą jakieś dwie godziny jazdy.
– A po co tam jedziemy?
– Mam tam przyjaciela, który w Pacific Grove wynajmuje domki – powiedział Zane. Miał jeszcze w schowku na rękawiczki klucz od domku Nate’a, w którym nocował, kiedy remontowano jego kuchnię. Może ją na tę noc umieścić w tym malowniczym miejscu, a sam zastanowi się nad sytuacją? Bez samochodu i paszportu daleko mu nie ucieknie. A poza tym z Pacific Grove było blisko do niego do Seventeen Mile.
– Możesz tam dzisiaj przenocować, a jutro przywiozę twoje rzeczy.
I wtedy ją przepyta, i zorientuje się, co ona wie o Demareście.
Miał już na końcu języka, że ją zabiera na noc do siebie, ale natychmiast się rozmyślił. Rok temu kupił dom z drewna i szkła na plaży, z pięcioma sypialniami, trochę dalej niż Pacific Grove. Przestraszył się jednak, że nocując ją pod swoim dachem, narazi się na komplikacje, które mogłyby się skończyć katastrofą.
– A jeśli nie zechcę zatrzymać się w domku twojego przyjaciela w Pacific Grove? – zapytała.
– To oddam cię gliniarzom – odparł, nie bardzo wiedząc, dlaczego do tej pory tego nie zrobił. – Twój wybór.
– Ciekawe, dlaczego dajesz mi w ogóle wybór? – Nie ulegało jednak wątpliwości, że dziewczyna wybierze mniejsze zło. – Zgoda, zatrzymam się tam, gdzie zdecydowałeś, do jutra. Dlatego że praktycznie nie mam wyboru. Ale pamiętaj: nie jestem twoją chiquitą i żeby ci żadne głupie myśli nie przychodziły do głowy, Lancelocie.
Palce Zane’a zacisnęły się tak mocno na kierownicy, że poczuł grube szwy skórzanego obszycia.
Dziękuję ci, Ramirez, syknął w duchu.
Tytuł oryginału: Too Close for Comfort
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
Korekta: Hanna Lachowska
© 2013 by Heidi Rice
© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2015
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.
Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Światowe Życie są zastrzeżone.
Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Harlequin Polska sp. z o.o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-276-1283-0
ŚŻ Ekstra – 589
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com