W sieci zła - Max Seeck - ebook + audiobook + książka

W sieci zła ebook

Seeck Max

4,1
37,50 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Trzymająca w napięciu pochłaniająca lektura. Fani thrillerów skończą W sieci zła i z niecierpliwością zaczną wyczekiwać trzeciej części serii. „Booklist” Sześć miesięcy od rozwikłania sprawy tajemniczego sabatu czarownic Jessica Niemi mierzy się z nowym śledztwem. Aspirantka ściga się z czasem, by odkryć związek między ciałem pokrytym dziwnymi oznaczeniami, które wypłynęło na lodowaty brzeg Finlandii, a dwoma zaskakującymi zniknięciami influencerów. Do morderstwa, które z pewnością wydarzyło się naprawdę, Seeck dorzuca handel ludźmi, żabią toksynę i somnofilię, po mistrzowsku podkręcając napięcie. „Publishers Weekly” Pewnej listopadowej nocy, tuż po imprezie z okazji wydania nowej płyty popularnego fińskiego rapera, w tajemniczy sposób znika dwoje influencerów. Oboje mają dziesiątki tysięcy obserwujących, a w ich ostatnim poście na Instagramie pojawia się zdjęcie samotnej latarni morskiej stojącej na smaganej deszczem skale pośrodku morza. Aspirantka Jessica Niemi musi się zmierzyć ze śledztwem, w którym każdy trop zdaje się prowadzić donikąd. Do zaginięć dochodzi jeszcze sprawa tajemniczych zwłok dwudziestodwuletniej Ukrainki. Morze wyrzuca je na brzeg w miejscu, które każe policjantce powiązać ze sobą oba przypadki. Im dłużej trwa śledztwo, tym jaśniejsze staje się, że przeciwnik Jessiki zamierza doprowadzić swój plan do końca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 512

Oceny
4,1 (36 ocen)
14
16
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Annku90

Dobrze spędzony czas

"Jes­si­ca wspi­na się po dwa schod­ki naraz, tak jak ro­bi­ła jako dziec­ko, i czuje, jak tuż przed po­de­stem na czwar­tym pię­trze uda ją za­czy­na­ją boleć od na­gro­ma­dze­nia kwasu mle­ko­we­go. Trzy­dzie­stocz­te­ro­let­ni czło­wiek nie jest stary, ale młody też już nie." Rozśmieszył mnie ten cytat. Kiedyś ksoby mające trzydzieści lat uważałam za stare. W tym roku sama skończę trzydzieści trzy i nie czuje się staro, czuję się świetnie! A jak to jest u Was? Kiedy zaczyna się starość? "W sieci zła" to książka, która zobaczyłam u @bookini.w.poscieli i już wtedy wiedziałam, że prędzej czy później ją poznam. Oczywiście zaczęłam od drugiego toku, ale to mi jakoś nie przeszkodziło, by dobrze spędził czas. Główną bohaterką jest Jessica Niemi. Akcja dzieje się w listopadzie (gdyby ktoś jeszcze nie widział - to mój ulubiony miesiąc). A policjantka ma ma za zadanie rozwiązać tajemnicze zniknięcie dwóch influencerów. Lisy Yama­mo­to i Ja­so­n Ne­rvan­d zaginęli po imprezie z okazji...
01

Popularność




Pahan Verkko

Copyright © Max Seeck, 2020

Original edition published by Tammi publishers, 2020

Polish edition published by agreement with Max Seeck and Elina Ahlback Literary Agency, Helsinki, Finland.

Copyright © 2022 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2022 for the Polish translation by Karolina Wojciechowska

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Wojciech Wawoczny + LOGO (por. np. Wierny czytelnik)

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8230-311-7

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E - wydanie 2022

Dla Ottona i Fransi

正義

Prolog

Akifumi podwija rękawy o kilka centymetrów i otwiera kuchenną szufladę, gdzie w przegródkach spoczywają srebrne sztućce. Mniejsze i większe noże i widelce, do przystawek i dań głównych. Oddzielnie noże do steków. Łyżeczki deserowe. Cztery pary metalowych pałeczek. Kilka zaparzaczy do herbaty na łańcuszkach. Stylowo. Elegancko.

– Jesteś jeszcze głodna, Asuno? – pyta Akifumi i podnosi srebrny widelec na wysokość oczu. Pociemniały fragment uchwytu odcina się wyraźnie na tle szlachetnego metalu. Irytujący defekt w niemal idealnym otoczeniu i perfekcyjnej poza tym zastawie, wada, którą można by łatwo naprawić, szorując uchwyt chociażby pastą do zębów z fluorem.

– Nie – odpowiada dziewczyna i zakłada nogę na nogę. Usłuchała polecenia i usiadła na łóżku, nie wytarłszy ust. Jak cholernie młodo wygląda ta mała dziwka.

Akifumi wyjmuje z szuflady talerz i nakłada na niego po trochu potraw ze stołu: pieczeni wołowej w sosie z zielonego pieprzu, łososia, ziemniaków zapiekanych z czosnkiem, sałatki i chleba. Jedzenie jest jak żywcem wzięte z typowego weselnego bufetu lub menu konferencyjnego, ale drobne szczegóły, takie jak prezentacja, wysokiej jakości sztućce i nieskazitelne, lśniąco białe talerze, dodają mu klasy. Akifumi stawia talerz na stole, odkorkowuje butelkę szampana i napełnia kieliszek. Podwójna szklanka słodowej whisky jeszcze pali gardło i na moment daje poczucie wszechmocy, chociaż twarz poci się pod plastikową maską.

– Ty tego nie dostaniesz. – Akifumi stuka paznokciem w kieliszek. – Uczennicom nie wolno pić alkoholu. Przecież to niezgodne z prawem.

Na dźwięk własnych słów czuje jeszcze większe podniecenie.

Asuna nie jest uczennicą. Jasne, że nie. Ale jest wystarczająco młoda, żeby wyglądać na uczennicę. Akifumi czuje, jak ręka sama zamyka się w pięść, a zęby się zaciskają.

Pieprzona dziwka.

Akifumi rozciąga szyję. Nie, jednak nie ma ochoty na jedzenie. Jednym haustem opróżnia kieliszek szampana.

– Gdzie chodzisz do szkoły, Asuno?

Dziewczyna jakby się waha i kiedy właśnie zaczyna coś mówić, Akifumi podnosi palec do ust. Ciii.

– Właściwie… Już nic nie mów – szepcze i kiwa palcem, zapraszając dziewczynę bliżej. – Chodź tu. Chodź natychmiast.

Dziewczyna wygładza minispódniczkę i podchodzi drobnymi kroczkami, stukając obcasami.

Akifumi wdycha świeży zapach pomarańczy, który przywodzi na myśl podróże na Daleki Wschód, prażące słońce i krem do opalania. Potem łapie dziewczynę za warkocze i przyciska ją do podłogi.

– Zrób to jeszcze raz, Asuno. Zrób to, kurwa, jeszcze raz, ale z uczuciem.

A potem roztrzaskam ci czaszkę o tę betonową ścianę.

I

Sobota, 23 listopada

Lisa Yamamoto czeka, aż zamkną się chromowane drzwi windy. Potem w jednym długim wydechu wypuszcza z płuc wstrzymywane powietrze. Zdejmuje z nosa czarne okulary przeciwsłoneczne Prady i spogląda na swoje odbicie w wielkim lustrze na ścianie. Makijaż zakrywa stres i zmęczenie, ale nie jest w stanie zapalić w jej oczach błysku radości. Nie ma w nich nawet śladu po bezgranicznym szczęściu, jakie odczuwałaby jeszcze kilka lat temu, otrzymawszy zaproszenie na imprezę z okazji wydania nowego albumu najgorętszego rapera Finlandii – czy jakiegokolwiek innego artysty. Teraz czuje przede wszystkim nieprzyjemne napięcie; żałuje, że przed wyjściem z domu nie uraczyła się czymś, co dodałoby jej pewności siebie: czymś mocniejszym od napoju gazowanego. Ale któryś z zaproszonych znajomych na pewno się o nią zatroszczy. Musi tylko spojrzeć na niego we właściwy sposób i będzie mogła przespacerować się do łazienki z dawką gwarantującą dobry odjazd.

Lisa ogląda w lustrze swoje ciało w beżowej sukience Criss Cross od Hervégo Légera, która w sam raz podkreśla krągłości i wysportowaną sylwetkę. Przynajmniej dobrze wygląda. W sumie wszystko jest w porządku, sytuacja pod kontrolą: jej plany obejmują co najmniej parę dobrych fotek z gwiazdą wieczoru i może kilka wideorelacji z innymi celebrytami. Biorąc pod uwagę, czyja to impreza, na miejscu bez wątpienia zjawi się absolutna śmietanka towarzyska Helsinek.

Lisa słyszy, jak telefon wibruje w bocznej kieszonce torebki. Pewnie znów Jason. Koleś dzwonił już trzy razy. Dałby spokój. Lisa przenosi spojrzenie z lustra na wyświetlacz z numerem piętra. Czerwona czwórka. Piątka. Szóstka.

Winda odtwarza krótką melodyjkę i po chwili drzwi się otwierają. Do środka wlewa się dudnienie basów i ogłuszający gwar głosów, któremu rytm nadają okrzyki i nieregularne wybuchy śmiechu. Lisa patrzy na ciągnący się w stronę szatni czerwony dywan, po którym przechadza się kilku gości z bukietami kwiatów i butelkami. Nikt ważny, same nołnejmy. Na szczęście nie muszę się im przedstawiać.

Znany jej już od lat bramkarz o imieniu Sahib zauważa, że wysiadła z windy, i nieznacznie kiwa głową.

Lisa przechodzi obok wielkich okien, z których rozciąga się widok na dachy miasta, mokre po kilku dniach deszczowej pogody. W oddali świątecznie oświetlony hotel Torni wznosi się na tle niskiej zabudowy Helsinek niczym miniaturowy młodszy brat Empire State Building. Latarnie i światło padające z okien budynków sprawiają, że wszystko lśni w ciemnościach miasta nieprzykrytego jeszcze jasnym śniegiem.

– Ależ dobry wieczór – wita ją barczysty łysy bramkarz w białym T-shircie i czarnej marynarce, po czym pomaga jej zdjąć przemoczony płaszcz ze skóry ekologicznej i sztucznego futra. Para, która przed chwilą oddała rzeczy do szatni, przystanęła kilka metrów dalej i szepcze między sobą, najwyraźniej coś na temat Lisy. Był czas, kiedy Lisa cieszyła się z uwagi i spojrzeń kompletnie nieznajomych osób. Teraz jedynie wprawiają ją w zakłopotanie. Na co się, kurde, gapią?

– Jak leci? – pyta Lisa Sahiba, kładąc na ladzie torebkę i worek na buty. Opiera się ręką o krawędź lady, sprawnie zdejmuje superstary w czarno-białe paski i wsuwa stopy w błyszczące beżowe szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie.

– Impreza już się rozkręciła – odpowiada spokojnie Sahib, odnosi do szatni płaszcz i buty Lisy, po czym podaje jej numerek sponiewierany przez spocone dłonie tysięcy imprezowiczów.

Pomimo dudniącej muzyki Lisa słyszy, że telefon znów wibruje. Albo i dzwonił przez cały czas. Wyciąga go z torebki, spogląda na ekran i wycisza urządzenie. Ja pieprzę.

– Dzięki – rzuca, uśmiechając się przelotnie.

– Tylko ostrożnie, kręci się tu wielu niegrzecznych chłopców. – Sahib puszcza do niej oko.

Lisa się uśmiecha i odpowiada na mrugnięcie, choć tak naprawdę nie może znieść jego protekcjonalnego flirtowania.

Czerwony dywan prowadzi dalej, za ciemne zasłony, gdzie błyskają flesze fotografów. W przedsionku unosi się typowy zapach pustego klubu: podłogi, dywan i zasłony są przesiąknięte odorem zwietrzałych perfum, starej wódki i tytoniu, którego nie udało się wyeliminować pomimo kilku remontów. Nieznana Lisie ochroniarka uchyla zasłonę i dziewczyna wchodzi do wysokiej, przestronnej sali klubowej wypełnionej helsińczykami w modnych imprezowych strojach. Jaskrawo ufarbowane włosy, odjechane makijaże i powiększone usta, szyte na miarę suknie i marynarki podkreślające wytrenowane ciała, na poły ironiczne sumiaste wąsy i przystrzyżone brody. Lisa się zatrzymuje, żeby popatrzeć na ściankę wielkości bramki piłkarskiej, ku której goście kierowani są tak kategorycznie, jakby szli na średniowieczny szafot.

– Yamamoto! – dobiega do niej kobiecy głos.

Spojrzenie Lisy pada na przysadzistą dziennikarkę w okularach, której imienia nie pamięta, choć pewnie udzielała jej już kiedyś wywiadu.

– Dobry wieczór! – mówi Lisa i pokazuje białe zęby w dokładnie wyćwiczonym uśmiechu.

– Chętnie byśmy zrobili o tobie jakiś krótki tekst…

Lisa spogląda na fotografa stojącego za dziennikarką, na jego szyi wisi legitymacja jednego z tabloidów. Sprawa wydaje się całkiem w porządku i będzie dobrą reklamą dla jej bloga.

– Tylko zrobię sobie najpierw zdjęcie na ściance.

– Jasne. Będziemy tutaj.

– Okej. Fajnie. – Lisa odwraca się w drugą stronę, żeby objąć mówiącego po angielsku chłopaka, którego zupełnie sobie nie przypomina. Hi! Good to see you. Yeah, talk to you soon!

Uwolniwszy się z gorącego uścisku o zapachu słodkiej wody kolońskiej, jak zahipnotyzowana podchodzi do ścianki i staje na końcu wijącego się ku niej ogonka. Obserwuje skąpaną w półmroku salę i morze podrygujących ludzi. Część twarzy jest jej znajoma, część nieznana, większość gdzieś pomiędzy. Wyblakłe wspomnienia, odległe stop-klatki z helsińskich nocy. 3K. Kino, kolacja, kopulacja. Tylko w jej świecie zamiast kina jest klub, a zamiast kolacji – taniec. Zdarzyło jej się już jednak opuścić jeden z pierwszych etapów.

Dalej, na końcu sali, widzi oddzielony od reszty zgiełku tłumek, błysk fleszy, mężczyźni i kobiety, którzy po kolei ustawiają się do zdjęć grupowych. W centrum zamieszania jest sam bohater wieczoru, Kex Mace’s Tim Tausso, ubrany w lśniący smoking i cylinder dwudziestosześcioletni raper, którego zeszłoroczny album łączący pop z hip-hopem zapisał się w historii Spotify: trafił na listy streamingowe nie tylko w Finlandii, ale też w pozostałych krajach nordyckich i w Niemczech.

– Twoja kolej, Liso – oznajmia kobieta uzbrojona w aparat z długim obiektywem i Lisa z torebką w ręce staje na tle ścianki przedstawiającej wielkiego pająka. Kex Mace’s. Spider’s Web. Flesze błyskają tylko przez chwilę, może nawet przygnębiająco krótko. Fotografowie nie zawsze tak szybko dawali jej spokój. Jeszcze w zeszłym roku lampy błyskowe prześladowały ją nawet w snach. Dzięki wielkie! Lisa jest wolna. Fajnie cię widzieć, Liso! Dobrej zabawy! Uśmiechy wydają się niemal prawdziwe, a słowa szczere, ale nie umyka jej wyczuwalny pod nimi chłód. Lisa ma świetne wyczucie, wyrobione przez dziesiątki podobnych okazji. Nikogo tu nie obchodzi, kim naprawdę jesteś, tylko jak wyglądasz i co sobą reprezentujesz. Niektórzy dbają jedynie o to, czy weźmiesz do ust na afterze o piątej rano, gdy butelki są już puste, a strunowe woreczki wyczyszczone do ostatniego miligrama.

Kolejnym punktem programu jest zgarnięcie kieliszka szampana z tacy, którą ubrany w czarną koszulę i żółtą muszkę kelner przytrzymuje obleczoną w rękawiczkę dłonią.

– Uważaj, nie zaplącz się w sieć – mówi hostessa w niesmacznie krótkiej spódniczce i topie odsłaniającym rowek między piersiami, wręcza Lisie ulotkę z programem i mruga do niej porozumiewawczo.

Uważaj, nie zaplącz się w sieć. Tak cholernie wymuszone i totalnie wyreżyserowane. Lisa jest tu zaledwie od kilku minut, a już ma ochotę odwrócić się na pięcie i zniknąć. Szybciej, niż się spodziewała, potrzebuje czegoś dla odwagi, królowej śniegu, koksu… Rozgląda się za kimś, kto mógłby jej ulżyć w tej sytuacji. Teme, Sakke, Taleeb… Wypróbowani znajomi pewnie się tu kręcą, ale nie może ich dostrzec w tłumie setek twarzy.

Nagle czuje, że serce jej na chwilę zamiera. Znów tu jest: mężczyzna stoi z rękami w kieszeniach pod wielkimi oknami wychodzącymi na śródmieście. W jakiś sposób oskarżające, przeszywające świadomość spojrzenie, dokładnie takie samo jak przedtem. Lisa odwraca się szybko i idzie w stronę baru, ale wie, że mężczyzna nie spuszcza jej z oczu.

II

Środa, 27 listopada

Ryczące w słuchawkach Free Your Mind grupy En Vogue przerywa komunikat głosowy z aplikacji do biegania. Czyta go kobiecy głos, sam w sobie przyjacielski, jednak emanują z niego typowe dla nagranych powiadomień posępność i bezduszność: Dystans pięć kilometrów, średnia prędkość dziesięć przecinek dwa kilometra na godzinę. Muzyka wraca. Jessica Niemi wdycha orzeźwiające powietrze. Pachnie jak przystało na jesienny poranek po pierwszej mroźnej nocy: szronem, który promienie porannego słońca zmiatają z powierzchni rozpostartych na ziemi liści, i topniejącymi kałużami pokrytymi cieniutką warstwą lodu, który pęka pod elastycznymi podeszwami butów do biegania.

Jessica ma wrażenie, że frunie, jej krok jest lekki. Kilka miesięcy temu wróciła po długiej przerwie do biegania do pracy, aktywności, która już wiele razy kończyła się bolesnymi protestami jej zniszczonego ciała. Przeszywającym bólem stawów penetrującym kolana na wylot, promieniującym do łydek i palców stóp, bólem, na który nie pomaga zwykły lek przeciwbólowy. Teraz jednak biegnie jej się dobrze, a ból nie powraca. Kiedyś jeszcze wróci, rzecz jasna, zawsze tak było. Do tego czasu Jessica zamierza cieszyć się każdym krokiem, każdym wywołującym wyrzut endorfin uderzeniem stóp o ziemię. Z perspektywy czasu trudno jej uwierzyć, że zaczęła biegać pod wpływem impulsu. Po pogrzebie swojego poprzedniego przełożonego Ernego Miksona spędziła wiele tygodni jak w transie, siedziała w domu, rozpamiętując wszystko, co się wydarzyło. Aż pewnego dnia włożyła na nogi buty do biegania i wyfrunęła na zewnątrz w łagodne wiosenne powietrze. W stylu Forresta Gumpa, jak później żartował Jusuf, jej kolega z policji.

Droga z ulicy Töölönkatu na komendę na Pasili ma długość około trzech i pół kilometra, trasa prowadzi wzdłuż zatoki, przez ogród zimowy i park Eläintarha do parku centralnego. Żeby podwoić dystans, Jessica często – tak jak dzisiaj – skręca na zachód za torem wyścigów konnych i zygzakiem wspina się po leśnych ścieżkach aż do ogródków działkowych na Ruskeasuo.

Mija szkołę jeździecką, na terenie której znajduje się też posterunek konnej policji. Skryta pod wysokimi drzewami piaszczysta droga jest słabo oświetlona, latarnie rzadko rozstawione, tak że w jednej chwili jasne podwórze szkoły jeździeckiej zamienia się w ciemność lasu. Między koronami drzew porusza się duży ptak.

Ej! Słyszysz mnie?

Jessica spogląda za siebie, ale ścieżka jest pusta. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście usłyszała krzyk przez łomoczącą w słuchawkach muzykę. Zdarza jej się mieć omamy słuchowe, gdy biega: słowa i okrzyki. Głosy towarzyszą jej od tak dawna, że czasem nawet nie zwraca na nie uwagi.

Stój!

Teraz jednak głos jest zbyt rzeczywisty. Jessica wyjmuje słuchawkę z jednego ucha i znów się odwraca. Dostrzega jeszcze potężną postać i wyciągające się ku niej ręce, które łapią za skraj kurtki. Mężczyzna uwiesza się na niej całym ciałem i przewraca ją na ziemię. Jessica czuje na plecach ciężar napastnika, jej policzek zagłębia się w zmrożone błoto i lepkie liście.

– Posłuchaj… – mówi mężczyzna.

Odór wódki owiewa twarz Jessiki. Nogi ściskają jej pośladki, napastnik usiadł jej na lędźwiach, a jego palce zaciskają się na jej karku. Ziejące wódą usta mamroczą coś tuż przy uchu. Potem mężczyzna ją odwraca. Teraz Jessica widzi twarz, ale jej nie rozpoznaje. Zaczerwienione kościste policzki i krzaczaste wąsy należą do brudnego, zniszczonego przez alkohol czterdziestolatka. Jessica przypomina sobie, że zaledwie kilka minut wcześniej minęła siedzącego na ławce typa w skórzanej kurtce, który doił wódkę z plastikowej butelki.

– Wigilia – niemal szepcze mężczyzna. – Wigilia.

Jessica patrzy na niego zdziwiona. Facet musi mieć nierówno pod sufitem. Do Wigilii został jeszcze miesiąc. Palce mężczyzny zaciskają się na jej szyi, druga ręka przytrzymuje jej prawy nadgarstek.

Jessica zbiera siły i próbuje wycelować kolanem w krocze mężczyzny, ale cholernik zablokował jej nogi własnym ciężarem i jest pewnie tak napruty, że nie czuje własnych jaj. Krew pulsuje w uszach Jessice, która robi głęboki wdech. Szorstki żwir zdrapuje jej skórę z policzków, w polu widzenia ma zmrożony piasek i zbutwiałe liście. Mogłaby zawołać o pomoc, ale w lesie akurat nikogo nie ma. Skądś z oddali dobiega krzyk i szczekanie psa.

– Wigilia – bełkocze mężczyzna, szczerząc zęby. – Wigilia.

Jessica chwyta spoczywający na dnie kieszeni pojemniczek z aerozolem, który fińskie prawo uznaje za broń palną. Ostatnio wszędzie go ze sobą nosi. I sekundę później mężczyzna dostaje po oczach potężną dawką gazu pieprzowego. Pijacki bełkot po chwili cichego niedowierzania zmienia się w okrzyk bólu. Wolną ręką Jessica uderza mężczyznę w podbródek, górne zęby się wyłamują i krew tryska z ust na blady policzek. Uchwyt na jej szyi słabnie. Mężczyzna złazi z niej zadziwiająco sprawnie i ucieka do lasu.

Jessica łapie powietrze i wstaje z trudem. Z kłykci prawej ręki leci jej krew.

Mężczyzny już nie widać. Jessice się wydaje, że z gęstego lasu dochodzi trzask gałęzi.

Nie opuszcza ręki, trzyma aerozol w gotowości na wypadek kolejnego ataku. Czeka i nasłuchuje dobiegających z lasu odgłosów. Ale mężczyzna nie wraca.

Jessica łapie za telefon i wybiera numer centrali policyjnej. Podaje znaki szczególne kobiecie, która podniosła słuchawkę, i zaczyna biec w przeciwnym kierunku, tym razem ostrożnie. Dystans sześć kilometrów, średnia prędkość dziewięć przecinek jeden kilometra na godzinę.

III

Jessica wchodzi do środka i opiera się o framugę. Pot wywołany gorącym prysznicem w umywalni komendy sprawia, że granatowa koszula klei się do jej pleców, więc Jessica ukradkiem wyciąga ją ze spodni. Prawa ręka cholernie boli po spotkaniu ze szczęką napastnika, przydałoby się ją pewnie prześwietlić w poradni medycyny pracy.

– Zamknij drzwi, Niemi – mówi nadkomisarz Helena Lappi, stukając palcem w bezprzewodową myszkę. Wymawia nazwisko Jessiki, jakby jej nie smakowało.

Jessica zamyka za sobą drzwi, przez co pokój wydaje się jeszcze mniejszy. Unosząca się w powietrzu woń perfum przywodzi na myśl intensywnie pachnące drogie mydło.

Helena Lappi, dla znajomych Hellu, wciąż patrzy w ekran komputera, więc Jessica ma okazję rozejrzeć się dookoła. Pokój jest praktycznie taki sam jak za czasów Ernego: minimalistyczna goła klitka, której białe ściany kompletnie pochłaniają przełamujące szarość kształty i kolory. Żaluzje zasłaniają górną część okien, a gniazdka elektryczne wybrzuszają się ze ścian po cztery nawet tam, gdzie nikt nie potrzebuje prądu. W kwestii posępności i instytucjonalności biuro stanowi klasę dla siebie. Jednak dopiero teraz, bez Ernego, wydaje się tak przygnębiające i nijakie: odszedł człowiek, który swoim wielkim sercem rozświetlał cały wydział.

– Jeszcze nie miałyśmy okazji porządnie porozmawiać – mówi Hellu i wskazuje Jessice krzesło.

Jessica siada z palcami splecionymi na podołku i spogląda na nieco ponadczterdziestoletnią kobietę, w jej piwne oczy, które nie do końca harmonizują z krótkimi, ufarbowanymi na blond włosami.

Na stołku szefa wydziału kryminalnego po marcowym odejściu Ernego było nieco turbulencji. Pierwszy kandydat, zbliżający się do emerytury mężczyzna z piwnym brzuchem, dał radę pociągnąć wydział przez kilka miesięcy, po czym załatwił sobie bezpieczną posadkę w sztabie dyrekcji policji. Po drugim zaginął na komendzie słuch po mniej więcej podobnym czasie: według zaufanego źródła mężczyznę doprowadziła do zguby whisky. Długa przyjaźń z butelką w obliczu rozwodu przeistoczyła się w tragiczną miłość. Klasyka.

Wygląda jednak na to, że Hellu nigdzie się nie wybiera. Emanuje nadgorliwością i wywołaną stanowiskiem pewnością siebie, co niestety czyni z niej drażniąco pedantyczną przełożoną. Jessica pracuje pod nią zaledwie od paru tygodni, ale już jest jasne, że nadkomisarz uwielbia skrupulatność, protokół, niemal żołnierską dyscyplinę i nieprzekupną biurokrację. Napięcie między nimi daje się odczuć już od pierwszego dnia, choć Jessica nie jest pewna, z czego ono wynika. W każdym razie korytarze komendy z dnia na dzień stają się węższe – zupełnie jakby tym dwóm kobietom nie było przeznaczone poruszać się nimi równocześnie.

– Gratuluję sprawy w Kalasatamie – mówi sucho Hellu. Ma na myśli przedprocesowe dochodzenie w sprawie zabójstwa na ulicy Arcturuksenkatu, które udało się Jessice doprowadzić do końca nadspodziewanie szybko. Zbrodnia sama w sobie nie była jakąś znowu tajemnicą światowej klasy: pijany recydywista zatłukł starego przyjaciela na śmierć kijem bejsbolowym, po czym zwłoki zawinięte w perski dywan (czy raczej w chiński dywan udający perski) zaciągnął do osiedlowego śmietnika.

– Dziękuję – odpowiada Jessica i próbuje zdobyć się na neutralny uśmiech. To najbardziej dyplomatyczny z uśmiechów, ale i najtrudniejszy do utrzymania.

Hellu przekłada papiery i patrzy na Jessicę spode łba. Jessica zakłada nogę na nogę. Kolanem zahacza o róg stołu, co wprawia w drżenie zalegające na stojaku długopisy.

– Rozmawiałam wczoraj z prokuraturą. Byli zadowoleni. Łatwo im będzie kontynuować sprawę.

– Raczej trudno by było to spieprzyć, skoro podaliśmy im na tacy broń, motyw i DNA, które łączy…

– Jak mówiłam, gratuluję – powtarza Hellu i zdejmuje dłoń z myszki.

Jest coś przemyślanego w tym, jak to robi. Trywialny w swej naturze gest zdaje się kończyć uwerturę. Grę wstępną. Small talk. Dostałaś swoją pochwałę, Niemi. A teraz skręcę ci kark. Nadkomisarz odchyla się na krześle i cmoka złowrogo.

– Próbuję porozmawiać ze wszystkimi. Zapoznać się z całym zespołem. Z tobą jeszcze nie zdążyłam, bo byłaś zagoniona przez to śledztwo w Kalasatamie, ale teraz… – Hellu rozprostowuje palce lewej ręki. Serdeczny ozdabia prosta, praktyczna obrączka, pewnie stalowa lub z białego złota. Na nadgarstku nosi solidny smartwatch, z którego korzysta prawdopodobnie po to, żeby za pomocą biohackingu zapewnić sobie życie wieczne. A przynajmniej coś w tym guście.

– Jak rozumiem, byliście sobie z nadkomisarzem Miksonem bardzo bliscy. Pracowałaś z nim… ile lat?

Jessica słyszy nazwisko Ernego i nie może powstrzymać się od myślenia o jego ospowatej twarzy. Z siwym zarostem i przyjaznymi oczami. O nieco zabawnym akcencie i silnym zapachu tytoniu, który unosił się w powietrzu nawet po jego wyjściu z pomieszczenia.

– Osiem – odpowiada po chwili, jakby poświęciła te kilka sekund jedynie na policzenie lat, które razem spędzili.

– Słyszałam też, że znaliście się już wcześniej. Że byliście kolegami.

– Tak. Byliśmy.

Hellu dokładnie przygląda się Jessice, jakby próbowała z jej wyrazu twarzy wyczytać więcej informacji na temat jej związku ze zmarłym przełożonym. Potem spojrzenie nieco odpuszcza.

– No, przykra sprawa. I moje spóźnione kondolencje. Nikt z nas nie ma zbyt wielu dobrych znajomych.

– Dziękuję.

– Rak… Rak. To gówniana sprawa.

– Prawda.

– Powód, dla którego mówię o Miksonie i rozdrapuję rany, które pewnie nawet nie zdążyły się jeszcze zabliźnić, jest taki, że moim zdaniem mamy z tobą sporo roboty. W porównaniu z innymi policjantami jednostki.

Jessica zwilża wysuszone wargi i czeka, aż nadkomisarz podejmie wątek. Tak się jednak nie dzieje.

– Sporo roboty?

Hellu wygląda na odrobinę rozczarowaną, zupełnie jakby oczekiwała, że Jessica odgadnie jej myśli.

– Słuchaj – mówi szefowa podczas krótkiego wdechu i ciągnie: – Ja wiem, że jesteś dobrą policjantką, Niemi. Słyszałam to tyle razy, że wcale w to nie wątpię. Ale słyszałam też, że mieliście z Ernem pewne skłonności do… no… do gry solo. Do okazjonalnego ignorowania rozkazów i zaleceń.

– Okej. – Jessica stara się zachować spokój. Czuje, jak skaleczona ręka pulsuje schowana pod stołem. Przydałoby się jak najszybciej wziąć coś przeciwbólowego.

– Te informacje mam nie od twoich kolegów, tylko z góry – mówi Hellu.

– Raczej nie mogłabyś powiedzieć inaczej.

– Niemi, moje pytanie brzmi: czy robiłaś tak  d l a t e g o,  że wasza relacja z Miksonem była długa i bliska, czy pomimo tego? Tu bowiem tkwi spora różnica. – Hellu uśmiecha się niemal niedostrzegalnie. – Bo druga opcja jest naturalnie z mojego punktu widzenia trudniejsza. Oznaczałaby, że muszę być gotowa na walkę tą samą bronią. Zwyczajnie nie zgadzam się na żadne popisy solo. Nie jestem Ernem Miksonem.

Cholernie ci do niego daleko, zarozumiała krowo.

Jessica patrzy na kobietę, której błyszczące oczy gapią się prosto w jej własne. W takich chwilach Jessicę ogarnia chęć, by pokazać władzy środkowy palec, całemu wydziałowi kazać spieprzać i złożyć wymówienie. Policja potrzebuje jej bardziej niż ona policji. Tak było zawsze.

Okienne zawiasy skrzypią irytująco, choć nawet nie ma wiatru.

– Mieliśmy z Ernem własne metody pracy – zaczyna Jessica. – I czasami mogło to z zewnątrz wyglądać gorzej niż w rzeczywistości. Ktokolwiek był twoim źródłem, pewnie nie mógł pojąć dynamiki panującej między mną a Ernem.

– Innymi słowy, nie będziesz miała problemów z robieniem rzeczy po mojemu?

– Strasznie trudno mi na to odpowiedzieć, bo nie wiem jeszcze, jak to jest po twojemu – odpowiada Jessica, chociaż się domyśla, że odpowiedź rozzłości Hellu.

Nadkomisarz uderza ręką o stół – nie wściekle, ale wystarczająco głośno, by Jessica drgnęła – i wydaje irytujący dźwięk, który przywodzi na myśl brzęczyk rodem z teleturnieju i pojawiający się na ekranie wielki czerwony iks.

– Zła odpowiedź, Niemi.

– Chodzi mi tylko o to, że jeśli jako nowa szefowa wszędzie zaprowadzisz nowy porządek, jest jasne, że napotkasz opór i negatywne uczucia. I to nie tylko z mojej strony, ale pewnie wszystkich. Pod przewodnictwem Ernego jednak zawsze mieliśmy bardzo dobre wyniki. Po co poprawiać coś, co nie jest…

– Niemi – mówi spokojnie Hellu i ciągnie: – mówisz mi teraz wszystko, czego  n i e   c h c ę  słyszeć.

– Okej…

– I ta rozmowa mi właściwie wystarczy, żeby umocnić obraz ciebie, jaki sobie namalowałam.

– Nie chcę być w żaden sposób…

– Wrócimy do tematu wcześniej czy później. Mam nadzieję, że jedynie po to, abym mogła wyrazić uznanie dla twoich zdolności przystosowawczych.

– Miejmy taką nadzieję – odpowiada zmęczonym głosem Jessica i wstaje z krzesła.

– Niemi.

Wymów moje nazwisko raz jeszcze, a wytargam cię za te idiotyczne tlenione włosy.

– Tak?

– Jeszcze nie skończyłyśmy.

Jessica siada z powrotem i liczy w myślach do dziesięciu.

– Mam jeszcze dla ciebie sprawę – mówi Hellu i zwilża czubek palca językiem. – Kojarzysz te twarze? – Spomiędzy papierów wyjmuje kopię artykułu z tabloidu.

Jessica bierze kartkę i przygląda się zdjęciom przedstawiającym młodych kobietę i mężczyznę. Obydwoje są piękni i modni, każde na swój sposób, a fotografie emanują olbrzymią energią i optymizmem. Modele, trendsetterzy. Jessica widziała te zdjęcia wiele razy w ciągu dwóch ostatnich dni.

– To ci blogerzy.

– Właśnie.

Lisa Yamamoto i Jason Nervander. Dwie gwiazdy mediów społecznościowych i blogerzy lifestyle’owi. Na policję zaczęły dwa dni temu wpływać wyrażające niepokój wiadomości dotyczące tych dwojga: żadne z nich nie wróciło do domu niedzielnej nocy po tym, jak w sobotę wieczorem uczestniczyli w imprezie z okazji wydania nowej płyty znanego rapera.

– Sprawa trafi do nas? – pyta Jessica, odkładając kartkę na stół.

Już wcześniej przemknęło jej przez myśl, że ta sprawa pewnie skończy na ich biurkach. Może nawet po cichu miała na to nadzieję. Zaginięcia są często ciekawsze niż zwykłe śledztwa w sprawie morderstw. Są jak przedstawienia operowe, w których zwłoki trzeba znaleźć przed antraktem. Drugiego aktu nie będzie w ogóle, jeśli zaginieni odnajdą się żywi. Czasami nie odnajdują się wcale.

– Jeszcze wczoraj wydawało się oczywiste, że to jakiś numer. Bo oni się znają, no i obojgu przybyło od groma obserwujących tylko przez to zniknięcie. Ale dziś rano zdarzyło się coś, co każe nam jednak podejrzewać przestępstwo.

– Co takiego? – pyta Jessica.

– Na Instagramie Lisy Yamamoto pojawiło się nowe zdjęcie – mówi Hellu, kładąc przed Jessicą kolejny wydruk.

To zrzut ekranu z aplikacji Instagram. Wgrane do serwisu zdjęcie przedstawia wysoką, zbudowaną z żółtawego kamienia latarnię morską.

– Co to jest?

– Latarnia na wyspie Söderskär. W archipelagu Porvoo. Przeczytaj opis.

Jessica przenosi spojrzenie na dolną krawędź fotografii, gdzie pod liczbą mówiącą o tysiącach polubień widnieje tekst. Przez chwilę wyobraża sobie, że wilgoć odczuwalna na skórze pleców nie jest potem, tylko szronem osiadłym na powierzchni klonowych liści. Ostry chłód przenika ją do szpiku kości.

Jest grób głęboki w morza czeluści,

Nikt księżniczki z niego nie wypuści.

Księżniczka zasnęła już na wieki,

Niebawem lód zmrozi jej powieki.

IV

Jessica słyszy wystrzał. Potem drugi. I po chwili jeszcze osiem w coraz krótszych odstępach, aż magazynek na dziesięć nabojów jest pusty i zamek pistoletu zatrzymuje się w tylnym położeniu. W powietrzu unosi się intensywny zapach prochu.

Jessica zdejmuje z uszu ochraniacze.

– Niepotrzebnie tak się spieszyłeś. W żadnych okolicznościach nie będziesz musiał tak szybko wystrzelić dziesięciu – mówi, kiedy Jusuf wyjmuje magazynek i odkłada broń na stół. Palce na moment zaciskają się w pięść.

– Wszystkie w tarczę – mówi Jusuf beznamiętnie i rusza w stronę tarczy.

Poza nimi dwojgiem nie ma tam nikogo. W strzelnicy budynku numer jeden nie ma znanych z amerykańskich seriali ruchomych tablic, które za przyciśnięciem guzika zbliżają się po szynie w stronę strzelającego. Zamiast tego do dyspozycji są inne ruchome i obrotowe tarcze, których położenie można dostosować do odpowiedniego ćwiczenia.

Jessica związuje włosy w koński ogon, podąża za Jusufem i przez chwilę przygląda się jego umięśnionym plecom. Jusuf zawsze był wysportowany, ale w ostatnich miesiącach spędza na siłowni jeszcze więcej czasu niż zwykle. Impuls do aktywnych treningów prawdopodobnie dał mu trwający od końcówki lutego do maja urlop zdrowotny, podczas którego długi związek Jusufa skończył w ślepej uliczce.

Od powrotu do pracy Jusuf jest nieprzystępny i zachowuje dystans. Może z powodu rozstania. Albo tego, co się wydarzyło w lutym na wyspie Kulosaari. Pewnie chodzi o sumę tych dwóch lub jeszcze większej liczby spraw.

– A teraz patrz – mówi Jusuf. Wyjmuje z kieszeni małą rolkę i zaczyna zaklejać dziury po pociskach brązowymi nalepkami. – Głowa, głowa, pierś, głowa, pierś, głowa…

W lakoniczności, z jaką Jusuf wylicza strzały w kartonową tablicę odlegle przypominającą ludzki tors, jest coś wywołującego dreszcze. Jessica wie, że Jusuf nie jest sobą i że ma się niezbyt dobrze. Radzi sobie co prawda z zawodowymi obowiązkami i strzela wystarczająco celnie, ale po korytarzach komisariatu nie przechadza się już ten stary Jusuf, którego gromki śmiech nieraz zarażał współpracowników z ich piętra. Na krótką chwilę Jessicę ogarnia smutek z powodu tego, jak dużo się zmieniło w tym roku. A jednak wiele rzeczy jest takich samych jak przedtem. Tylko Ernego i Mikaela już nie ma. Obaj nie żyją, tak anioł, jak i demon.

W milczeniu powracają na stanowisko strzelnicze.

Jusuf zdejmuje ochronne okulary i ochraniacze na uszy, po czym kuca, żeby pozbierać rozsypane na kamiennej podłodze dziewięciomilimetrowe łuski. Świetlówki na suficie wydzielają jedyne możliwe szpitalno białe światło.

– Jak nastrój, Jessi?

– Dziwny poranek, jakiś pijany wariat rzucił się na mnie na szlaku – mówi Jessica i kręci głową.

Jusuf nagle wydaje się zaniepokojony.

– Dżizas, Jessi. Wszystko w porządku?

Jessica unosi prawą rękę, której kłykcie wyglądają, jakby kilkakrotnie uderzyła nimi w ceglaną ścianę.

– Ze mną tak. Ale szajbus dorobił się znaku szczególnego w postaci co najmniej wybitego zęba na przedzie.

– O cholera – mówi Jusuf i patrzy na Jessicę.

– Wszystko ze mną okej – powtarza Jessica przekonująco. – Może gdzieś się jeszcze znajdzie ten pomyleniec.

– Przyszłaś postrzelać?

– Nie – odpowiada Jessica i w tym samym momencie w którymś z niedalekich korytarzy zatrzaskują się ciężkie drzwi. – Miałam właśnie pogadankę z Hellu.

– Nadkomisarz Lappi – mamrocze Jusuf i się uśmiecha. – Erne miał raka. Ta kobieta  j e s t rakiem.

– Taaa. Chyba za mną zbytnio nie przepada.

– Ona raczej nikogo nie lubi.

– Słyszałam coś innego – mówi Jessica, przekrzywiając głowę z uśmiechem.

– Co?

– Że gapi ci się na tyłek zawsze, jak przechodzisz. Albo jak wstajesz z krzesła w sali konferencyjnej. I że czasem wstajesz właśnie z tego powodu.

– Jeśli dobrze rozumiem, ona jest żonata.

– Tyłek to tyłek.

– A niech się gapi. Staram się, jak mogę – mówi Jusuf i ociera pot ze skroni.

Żyły na wyzierających spod koszulki bicepsach nabrzmiały dzięki nowemu programowi treningowemu i diecie. Jessica ma nadzieję, że Jusuf nie przegnie z ćwiczeniami. Lekkie umięśnienie i wysportowana sylwetka pasują mu lepiej niż szerokie bary i monstrualne bicepsy.

– Ty jesteś teraz wolny, co nie? – pyta.

– Wolny?

– Mam na myśli, że nie masz żadnego śledztwa.

– Już myślałem, że masz dla mnie jakąś damę. Ale nie mam… Niczego na tapecie. Od paru dni pomagam Ninie rozpracować jedną sprawę na budowie, usiłowanie zabójstwa.

Jessica patrzy na leżącą na stole broń i zastanawia się, czy Jusuf zamierza wystrzelić w tarczę kolejny magazynek.

– Co tam masz? – pyta Jusuf, który najwyraźniej dopiero teraz zauważył teczkę pod pachą Jessiki. Jedna z łusek wyślizguje mu się z ręki na podłogę i toczy się kawałek dalej. Jusuf patrzy na obrobiony kawałek mosiądzu jak pasterz, któremu owca uciekła z zagrody.

– Tych blogerów – mówi Jessica.

Na twarzy Jusufa maluje się zdziwienie. Oczy zwracają się ku Jessice.

– No kurde, nie gadaj.

– Znasz sprawę?

– Jasne. Przecież wszyscy myślą, że to jakiś numer, by zwrócić na siebie uwagę.

– Też tak słyszałam. – Jessica podaje Jusufowi swój telefon, na którego ekranie jest otwarty instagramowy profil dwudziestopięcioletniej Lisy Yamamoto. – Zobacz najnowszy post. – Wskazuje zdjęcie przedstawiające latarnię morską.

Jusuf stuka w fotografię. Jessica obserwuje jego reakcję, ma nadzieję zobaczyć znajomy błysk w jego oku. Malujące się na twarzy zaskoczenie nie jest jednak tak wielkie, jak się spodziewała. Chciałaby wierzyć, że Jusuf nie stał się obojętny, na pewno dopadło go po prostu chroniczne zmęczenie. W każdym razie jest tak, jakby jego repertuar min stracił część kolorów, tych najjaskrawszych i najczystszych.

– „Zasnęła już na wieki, niebawem lód zmrozi jej powieki”. Co, do cholery? – Jusuf zwraca jej telefon.

– Samo to mogłoby być jakimś dziwacznym żartem, częścią PR-owego wybryku dla zwrócenia uwagi, tak jak mówiłeś. Ale na tym nie koniec. To jest jeszcze dziwniejsze. – Jessica przechodzi do ogólnego widoku profilu Lisy, na którym widać wszystkie jej zdjęcia. – Obczaj to. – Wskazuje opis pod nazwą użytkownika.

Lisa Yamamoto

Osoba publiczna

Blogger/influencer

R.I.P.

1994–2019

V

Światła sali konferencyjnej są wyłączone i w pomieszczeniu panuje półmrok. Nie po to, żeby obraz padający z projektora na ekran był wyraźniejszy, tylko nikomu najzwyczajniej nie chciało się wstać i ich zapalić.

– Yamamoto? – pyta Rasmus Susikoski i odkasłuje w pięść. Potem jego ręce powracają na stół złożone jak do modlitwy, co stanowi swego rodzaju domyślny układ ciała Rasmusa. Pozycję wyjściową do typowo Rasmusowych gestów i odruchów, takich jak drapanie się po nosie czy obgryzanie paznokcia u kciuka.

Rasmus jest wydziałowym siłaczem, jeśli za kryterium uznać siłę ciążenia. Z wykształcenia prawnik, w wieku trzydziestu czterech lat wciąż mieszka na piętrze domu rodziców i nie ma szczególnych kompetencji społecznych, jednak w prezencie od losu dostał dobry pomyślunek i pokaźny dysk twardy pod czaszką. Na identyfikatorze Rasmusa widnieje „Konsultant specjalista” i jest on zatrudniony w komendzie jako pracownik cywilny. Jessica często się zastanawia, czemu Rasmus wylądował w pracy w policji, w dodatku w wydziale kryminalnym. Może chodzi o powołanie: prześladowany w szkole chłopiec próbuje powstrzymać cykl zła. Czy coś w tym rodzaju.

– Dziewczyna jest pół-Japonką – mówi Jessica, wyświetlając na ekranie nowe zdjęcie.

Siedzący u szczytu stołu Jusuf strzela kłykciami i chmurnie patrzy na obraz.

– I jakąś tam celebrytką? – dopytuje Rasmus.

– Influencerką.

– Nic nigdy nie słyszałem.

– Masz konto na Instagramie? – pyta Jessica, klikając na kolejne miniaturki. Ukazują się na ekranie jedna po drugiej.

– Ja? – Przez moment Rasmus sprawia wrażenie, jakby pytanie było zupełnie absurdalne. – Nie mam. Ale na Facebooku…

– Nawet jakbyś miał, i tak byś raczej nie kojarzył – mówi Jessica. – Osiemdziesiąt procent obserwujących Yamamoto to młode laski. Dziesięć to młodzi kolesie, a reszta pewnie zboki albo fejkowe konta z Azji.

– Czyli Rasmus by się wpasował w ostatnią dziesiątkę. – Jusuf się śmieje. – I nie mam na myśli tych fejkowych kont.

– Serio tak ogólnie nie jestem aktywny…

– Rasse, jestem przekonany, że masz jakieś konto do stalkowania, z którego podglądasz panienki, pod nickiem Fapmus Kuśkoski czy coś – mówi Jusuf i spogląda na kolegę.

Na początku Rasmus lekko się czerwieni, ale w końcu na jego twarzy pojawia się blady półuśmiech akceptacji. Wydaje się, że ten introwertyczny człowiek cieszy się ze swojej ugruntowanej pozycji jako obiektu ostrych żartów współpracowników. Poza tym Jusuf potrafi drwić sobie z kolegów, nie krzywdząc ich, wbijać innym ludziom szpileczki bez posuwania się tak daleko, żeby komuś zrobiło się przykro. Przeciwnie, obiekt kpin zawsze też się śmieje. Jusuf jest mistrzem lawirowania po tym polu minowym, choć w oczach osoby z zewnątrz sytuacja mogłaby mieć cechy gnębienia.

– No, Rasse? – ciągnie Jusuf. – Tyłki, prawda? A może jednak cycki?

– Dobra, Jusuf. – Jessica wzdycha, ale na jej twarzy mimowolnie pojawia się uśmiech.

– Czy nogi? Jesteś feet guy, jedziesz na ręcznym i…

– Jak muszę wybierać, to niech będzie… – zaczyna ostrożnie Rasmus.

– Okej, chłopcy – przerywa im Jessica. – Skupcie się.

Jusuf i Rasmus wymieniają szybkie uśmiechy, po czym przenoszą spojrzenie na duży ekran na tylnej ścianie sali, gdzie zdjęcia się zmieniają, w miarę jak Jessica przegląda setki postów z profilu. Na większości z nich pół-Japonka Lisa Yamamoto pozuje przed aparatem sama: fotografie są wysokiej jakości, kobieta ma na sobie modne markowe ubrania, z kolei na innych zdjęciach udało jej się stworzyć pozornie codzienny look. Część zdjęć bez wątpienia zrobiono za granicą i na wielu ujęciach w cieniu palm bądź na rynkach środkowoeuropejskich miast zmieściła się również gromadka przyjaciół. Profil i markę influencerki zbudowano umiejętnie: pomimo zmieniających się strojów, fryzur, miejsc i grup znajomych, styl i atmosfera zdjęć pozostają jednolite. Followersi dokładnie wiedzą, co otrzymają, gdy klikną przycisk „obserwuj”.

– Zgłoszenia o zaginięciu Lisy Yamamoto dokonała współlokatorka, która na nasze pytanie nie była w stanie odpowiedzieć żadnymi domysłami co do tego, gdzie i z kim Lisa mogłaby przebywać – mówi Jessica i zdejmuje rękę z bezprzewodowej myszki.

– A co z tym drugim… chłopakiem? Z Jasonem Nervanderem? – pyta Jusuf.

– Rodzice mieszkają w Laponii i raczej nie są z nim szczególnie związani, więc zgłoszenia dokonał pastor z parafii na Kallio, bliski znajomy Jasona.

– I ten pastor powiedział, że…?

– Nic poza tym, że Jason od kilku dni się nie pojawia – odpowiada Jessica.

– Czyli nie ma żadnego jasnego prawdopodobnego wyjaśnienia któregokolwiek z tych zaginięć?

– Zaczynamy od zera.

– No ja pierdolę – mówi Jusuf, opierając łokcie na stole.

– Kto jeszcze jest w grupie dochodzeniowej? – pyta Rasmus.

– Nasza trójka – odpowiada szybko Jessica.

– Co? Nawet nie Nina ani… – Jusuf przełyka ślinę.

– Hellu podkreśliła, że chociaż podejrzewamy zabójstwa, nie mamy jeszcze wystarczających dowodów. Tak więc zaczynamy w trójkę i możemy liczyć na pomoc, jeśli choć jedno z dwojga okaże się martwe – mówi Jessica i pociera oczy. – Oczywiście dostaniemy od razu wsparcie techników przy badaniu danych.

– Co ci się stało w rękę? – pyta znienacka Rasmus. Przygląda się spoczywającej na stole dłoni Jessiki.

Jessica nie odpowiada. Rzuca okiem na spuchnięty grzbiet dłoni i siniejące kłykcie, po czym wzrusza ramionami.

– Wypadek przy pracy – wyjaśnia, odchyla się na krześle i krzyżuje ręce, chowając palce głęboko pod pachą.

Wpatruje się w rzucone na ekran zdjęcie, na którym Lisa Yamamoto stoi po kolana w turkusowej wodzie, plecami do obiektywu, z twarzą skierowaną w stronę grzmiącego w tle wodospadu. Mokre czarne włosy harmonizują z opalonym karkiem i ramionami. Jessica niemal słyszy, jak uwięzione na fotografii tysiące litrów wody budzą się do życia. Jaskrawe słońce rzuca refleksy tam, gdzie nie dociera moc wodospadu, gdzie tafla wody pozostaje nienaruszona.

– Jessica? – budzi ją z zamyślenia Jusuf.

– No?

– Podział pracy?

Mija kilka sekund, zanim Jessica rozpoczyna delegowanie obowiązków.

– Rasse, ty masz pozwolenie na przejrzenie z technikami obu kont na Instagramie. Poszukaj czegoś podejrzanego.

– Czyli na przykład komentarzy?

– Przede wszystkim. I generalnie podejrzanych obserwujących…

– …których ci dwoje mają w sumie ponad czterysta tysięcy – kończy Rasmus zdanie Jessiki.

Jessica zerka na niego, ale na jego twarzy nie widać nawet cienia buntu, choć słowa zabrzmiały jak protest. Tak czy siak, zadanie jest ogromne i niemal dosłownie przypomina poszukiwanie igły w stogu siana.

– Zacznij od komentarzy. Jeśli to jest to, na co wygląda, czyli jeśli jakiś wariat zabił Lisę i Jasona, a potem przejął konto Lisy, na pewno coś tam znajdziemy – mówi Jessica i wyłącza ekran komputera. – My z Jusufem pójdziemy przesłuchać współlokatorkę Lisy.

– Co z tą pieprzoną latarnią? – pyta Jusuf i kicha.

– Söderskär. Mamy pomoc z regionu Itä-Uusimaa. Hellu mówiła, że paru detektywów z Porvoo popłynie dziś łodzią rozejrzeć się na miejscu. Może nawet coś znajdą.

– Zwłoki?

– Nie wydaje mi się, żeby jechali z nurkami.

– A nie wypadałoby? – pyta Jusuf i przerzuca rozłożone przed sobą papiery. – „Księżniczka zasnęła już na wieki, niebawem lód zmrozi jej powieki”… No raczej powinni zabrać sprzęt do nurkowania, jeśli chcą cokolwiek znaleźć.

– Chyba wiedzą, co robią. Mają te same fakty co my – odpowiada Jessica, wstaje z krzesła i wkłada kurtkę. – Do roboty, Rasse. Jedziemy do domu Lisy, Jusuf.

VI

Światła zmieniają się na zielone i Jusuf skręca z ulicy Veturitie w Nordenskiöldinkatu. Żeby sprawdzić godzinę, Jessica zerka na nadgarstek, na którym pyszni się Lady Panthère Vendôme Cartiera. Odziedziczony po matce osiemnastokaratowy złoty zegarek stanowi oczywiście rzucający się w oczy detal na tle stonowanego poza tym stylu Jessiki, ale w rzeczywistości może nawet nie jest aż tak drogi. Jessica kiedyś sprawdziła w internecie, że mogłaby za niego dostać jakieś parę tysięcy euro, głównie z powodu jego statusu vintage. Pewnie i więcej, gdyby przy sprzedaży opowiedziała, kim była poprzednia właścicielka. Nazwiska sławnych ekswłaścicieli mocno pompują ceny zegarków: chociażby za rolexa daytonę legendarnego Paula Newmana ktoś zapłacił kilka lat wcześniej na giełdzie prawie osiemnaście milionów dolarów. Matka Jessiki nie była tak znana jak Paul Newman, ale na razie wciąż pozostaje jedyną aktorką z Finlandii, której udało się dołączyć do grona najjaśniejszych gwiazd Hollywood.

Starring Theresa von Hellens.

Do nozdrzy Jessiki dociera woń pachnącej nowością skórzanej kurtki Jusufa.

Z rykiem silnika wyprzedza ich stary muzealny model chevroleta camaro.

– Ojoj, przekroczenie prędkości i pewnie jeszcze na letnich gumach – mówi Jusuf, wsuwa pod wargę woreczek snusu i ciągnie: – Przydałby się radar i trochę wolnego czasu.

– Prawdopodobnie stotrzydziestkasiódemka.

– Że co?

Jessica ze zmarszczonymi brwiami spogląda na Jusufa, który najwyraźniej nie rozumie, o czym ona mówi.

– Hm? Nie pamiętasz stotrzydziestkisiódemki? Kiedy drogówka za co drugie przekroczenie prędkości wystawiała mandat z wpisaną prędkością stu trzydziestu siedmiu kilometrów na godzinę. I z jakiegoś powodu zawsze rozdawali te świstki podczas deszczu.

Jusuf kręci głową ze zdziwieniem.

– Okazało się, że nowe radary rejestrowały prędkość wycieraczek. Zawsze sto trzydzieści siedem na godzinę. Nie zgadniesz, jak wielu niesłusznie oskarżonych kierowców zgarnięto z dróg krajowych przez te wycieraczki – kończy Jessica z uśmiechem.

Jusuf wybucha śmiechem.

– Dżizas – kwituje i zatrzymuje się przed przejściem dla pieszych.

Jessica przekręca koronkę zegarka, śledząc wzrokiem grupkę ubranych w kamizelki odblaskowe przedszkolaków, które gęsiego przechodzą przez pasy.

– Fajnie, że razem się tym zajmujemy – mówi Jusuf.

– Żeby tylko nie było jak ostatnio.

Jessica śledzi, jak opiekunowie ustawiają dzieci na wysepce pomiędzy dwiema jezdniami. Ostrożnie przesuwają przedszkolaki bliżej siebie jak laleczki, których zaufanie do dorosłych i życiowej sprawiedliwości jest niewzruszone. Pod czapeczki z pomponami na szczęście jeszcze przez wiele lat nie wedrze się niepokój wywołany absurdem istnienia. Ich malutkie bańki pękłyby, już gdyby malcy się dowiedzieli, że nianie, nauczycielki, mamy, tatusiowie… że oni wszyscy gówno wiedzą na temat sensu życia.

– Wszystko z tobą okej? – pyta Jusuf w tym samym momencie, gdy zapala się zielone światło.

– A z tobą?

– To była… to była jednak prawdziwa droga przez mękę.

Jessica nie odpowiada, tylko odwraca spojrzenie od okna. Rozmowa na ten temat wiosną wydawała się trudna, latem niemal zabawna, a teraz w jakiś sposób jest bezużyteczna. Winny wielu morderstw gang czarownic odniósł zwycięstwo tam, gdzie nigdy, przenigdy zwyciężyć nie powinien: udało mu się wpełznąć w samo jądro dochodzenia na sposób jadowitego węża i ukąsić ich wszystkich. A potem jeszcze sprawcy dali radę uciec.

Dzwoni telefon Jessiki. To Rasmus.

– Hej, jesteście już w mieszkaniu Lisy?

– Przecież dopiero wyszliśmy z komendy, Rasse – wzdycha Jessica.

– Już za nami tęskni? – pyta Jusuf i zaciska palce na kierownicy. Jessica włącza tryb głośnomówiący.

– Chciałem zadzwonić od razu, bo wyczaiłem na Instagramie coś ciekawego. – Rasmus mówi szybciej niż zwykle, co na ogół świadczy o podnieceniu.

– Tak prędko?

– No, w sumie tak naprawdę jeszcze nie zaczęliśmy, ale…

– Opowiadaj.

– Pod tym najnowszym i ostatnim zdjęciem Lisy Yamamoto…

– Z latarnią?

– Właśnie. Tam jest dużo więcej komentarzy niż pod którymkolwiek wcześniejszym postem, prawie tysiąc. Głównie zmartwionych i niedowierzających, obserwujący na pewno przeczytali wiersz i R.I.P. w opisie profilu i opłakują, i składają kondolencje, i…

– Co znalazłeś, Rasse? – pyta Jessica, a Jusuf patrzy na nią zaciekawiony, znów zatrzymując samochód na światłach.

– To mi się po prostu rzuciło w oczy, jak przeglądałem komentarze pod zdjęciem z latarnią. Ten jeden nie jest po fińsku ani po angielsku, tylko po japońsku w kanji.

– Co tam jest napisane?

– Skopiowałem znaki do tłumacza Google i wyszło mi, że masayoshi. To znaczy sprawiedliwość.

– Czy autor może mieć na myśli, że to, co mogło spotkać Lisę, jest sprawiedliwe? Że dostała, na co sobie zasłużyła?

– Tak pomyślałem – mówi Rasmus do słuchawki, po czym odkasłuje dalej od mikrofonu.

– Kto jest autorem komentarza?

– Pseudonim Akifumi2511946. Profil jest prywatny, ale na miniaturce widać dość młodego mężczyznę, który wygląda na Japończyka.

– Wyślij mi link do profilu.

– Okej – potwierdza Rasmus i po chwili kończy rozmowę. Samochód ponownie rusza, a Jessica niecierpliwie wpatruje się w ekran telefonu.

– Patrz, śnieg z deszczem – mówi Jusuf, włączając wycieraczki.

Jessica podnosi wzrok i widzi, jak duże płatki śniegu zmieniają się w wodę po wylądowaniu na szybie auta. Przed helsińską halą lodową pomimo okropnej pogody odbywa się jakiś jarmark. Dookoła stoisk kłębi się spora grupa ludzi, z których wielu zakłada kaptury, żeby ochronić głowę. Wielki ekran informuje, że wieczorem będzie mecz HIFK-u z Ilvesem. Jessica wspomina lata dziewięćdziesiąte, czas, gdy Jokerzy grywali jeszcze mecze w hali lodowej, a rodzice adopcyjni zabierali ją regularnie, żeby obejrzała derby helsińskich drużyn. Jessica już dawno zrozumiała, że te lata były jedynymi, które przeżyła jak zwyczajne dziecko. Przedtem było wczesne dzieciństwo z wielkimi rezydencjami i szoferami, palmy Bel Air i suchy pustynny wiatr. I po cudownych latach spędzonych z państwem Niemi to wszystko powróciło do jej życia. Pełnoletniość i dziedzictwo. Śmierć przybranych rodziców. Zupełnie jakby właśnie pieniądze były powodem wszelkiego zła: jakby nad pieniędzmi przelanymi na jej konta ciążyła jakaś klątwa.

– Jusuf… – Jessica patrzy na kolegę.

– No?

– Czy kiedykolwiek rozważałeś posiadanie dzieci?

Jusuf wypuszcza powietrze z rozbawieniem.

– Że jak? Przecież właśnie się rozstaliśmy z Anną… Raczej zajmie mi to chwilę.

– Tak, wiem, sorry.

– Skąd takie pytanie?

– Nie wiem. Tak sobie pomyślałam, że to byłoby nie fair w stosunku do kogokolwiek, a już najbardziej wobec dziecka. Ten świat to chore miejsce – mówi Jessica, akurat kiedy na telefon przychodzi z piknięciem wiadomość od Rasmusa.

VII

Na parkingu przed blokiem Lisy Yamamoto jest kilka wolnych miejsc i Jusuf zatrzymuje auto tak blisko drzwi wejściowych, jak to możliwe. Jessica wysiada z samochodu i szczelniej zapina kurtkę, żeby ochronić nagą szyję przed opadającymi z nieba mokrymi płatkami. Bladozielony kolor wznoszącego się przed nimi sześciopiętrowego narożnego budynku przywodzi na myśl utlenione warzywne smoothie. Tuż obok wejścia do klatki znajduje się skromny trawniczek ozdobiony samotnym bezlistnym drzewem. Z tyłu dobiega szum zatłoczonej Topeliuksenkatu, która w wyniku trwającego wieczność remontu zamieniła się w wąskie, zakorkowane pole bitwy doprowadzające kierowców do szewskiej pasji.

– Mieszkałem tu kiedyś – mówi Jusuf, zatrzaskując drzwi samochodu.

Jessica odwraca się do kolegi, który wskazuje palcem w kierunku, z którego przed chwilą przyjechali.

– Gdzie?

– Na rogu Minny Canth i Messeniusa.

– Serio? Kiedy?

– Dziesięć lat temu. Jak się z Anną przenieśliśmy z Söderkulli do stolicy. – Jusuf wkłada ręce do kieszeni bluzy.

Zostawił kurtkę w samochodzie, pewnie nie chce, żeby nowiutka skórzana katana się zamoczyła. Potrząsa głową i melancholijnie spogląda w przeszłość. Jessica nie wie, czy Jusuf przypadkiem nie ma na celu rozpoczęcia krótkiej rozmowy na ten temat – o sobie, Annie i ich nieudanym związku – ale decyduje się nie zadawać więcej pytań.

– Jaki tam był numer mieszkania? – pyta Jessica, lecz w tym samym momencie przez szybę widać jakiś ruch i po chwili z budynku wychodzi starszy mężczyzna, przytrzymując im drzwi.

– Jeszcze go nie naprawili ci konserwatorzy? – pyta dziarskim jak na swój wiek głosem.

– Czego? – pyta Jusuf staruszka, który przystaje obok nich. Nie wydaje się, żeby mokra pogoda mu przeszkadzała.

– Domofonu. – Mężczyzna macha ręką. – Najwyższy czas, psiakość.

Jessica i Jusuf przekraczają właśnie próg, kiedy staruszek znów zaczyna mówić:

– Moment, czy państwo z policji? – Wskazuje palcem wiszące na ich szyjach blachy.

Jessica kiwa głową twierdząco. Deszcz, który teraz pada w formie przypominającej drobne igiełki mżawki, moczy płaszcz na ramionach mężczyzny.

– Przyszli państwo z powodu tego hałasu?

– Hałasu? – pyta Jessica.

– No tak. Ktoś znów rano walił w ściany, i to porządnie.

– Znów?

– Taki sam hałas był w sobotę w nocy, psiakość.

Powietrze w pomieszczeniu jest ciężkie, przesiąknięte odświeżaczem, i Jessica ma ochotę otworzyć okno. Woda szumi w poprowadzonych nad sufitem rurach, a z łazienki dobiega uciążliwie głośne łomotanie pralki. W takich chwilach przedłużające się milczenie między fragmentami rozmowy jest swego rodzaju oczywistością, trzeba je uszanować i pozwolić mu wybrzmieć. To wtedy daje się wyraźnie dosłyszeć dźwięki otoczenia.

– Opowiedz jeszcze własnymi słowami wszystko od początku – mówi Jessica.

Stoi oparta plecami o parapet, ze skrzyżowanymi rękami. Siedząca na kanapie młoda kobieta bezustannie czesze swoje jasne włosy, co w oczywisty sposób stanowi jakieś działanie zastępcze, mające na celu przekształcenie poczucia bezsilności w coś pożytecznego. W oczekiwaniu na odpowiedź Jessica rozgląda się po przytulnym pokoju z obszerną, praktycznie urządzoną wnęką kuchenną. Modny wystrój z przewagą elementów w stylu skandynawskim bardzo pasuje do dwóch młodych dziewczyn z miasta. Sypialnie są dwie, po jednej dla każdej z mieszkanek lokalu.

– Lisa wyszła na imprezę w sobotę. Jakoś koło szóstej – mówi cicho Essi.

– Na czyją imprezę poszła? – pyta Jessica, chociaż dwa razy czytała zgłoszenie zaginięcia.

Jusuf siada na kanapie w bezpiecznej odległości od Essi.

– To była impreza z okazji wydania płyty Tima.

– Tima?

– Tima. Taussiego. To raper. Kex Mace’s.

Jessica zerka na Jusufa. Kex Mace’s jest w Finlandii znany każdemu, kto nie urwał się z choinki. Jego syntetycznymi bitami i przesadzonymi, wychwalającymi pod niebiosa amerykańskie społeczeństwo tekstami zachwycają się jednak przede wszystkim właśnie młode kobiety. A w sumie i kolesie, jak na przykład Fubu, z którym Jessica jeszcze niedawno się spotykała. Nie rozstali się z powodu jego muzycznych preferencji, choć te ani trochę nie umilały ich wspólnych wieczorów.

– Znasz go? – pyta Jusuf.

Essi podnosi szklisty wzrok na Jusufa z miną, jakby sprawa była oczywista.

– Tima? Tak.

– Czemu nie poszłaś z Lisą?

– Nie miałam siły – odpowiada Essi i odkłada szczotkę na stół. – Byłam trochę przeziębiona.

– Okej – mówi Jessica, patrząc na dwudziestolatkę.

Essi jest ładną blondynką z fryzurą na boba, niewielkim nosem i dużymi brązowymi oczami o naturalnie smutnym wyrazie.

– Byłam pod prysznicem gdzieś między dziewiątą a dziesiątą, kiedy usłyszałam, jak otwierają się drzwi. Myślałam, że to Lisa wróciła do domu z imprezy, ale nikogo tu nie było. Oczywiście stwierdziłam, że się przesłyszałam, ale teraz wszystko jest takie dziwne… – opowiada Essi, po czym zaciska wargi w wąską kreskę.

– Czy jest możliwe, że ktoś był w mieszkaniu? Zauważyłaś, że coś zniknęło? – pyta Jusuf, ale Essi kręci głową.

– Jak się obudziłam następnego dnia rano, było koło ósmej. Poszłam do kuchni i zwróciłam uwagę, że drzwi do pokoju Lisy są otwarte. Ona zawsze zamyka je na noc, zawsze. Zajrzałam do środka, ale nie znalazłam jej nieprzytomnej na łóżku w pełnym ubraniu, jak się spodziewałam. Narzuta była nietknięta… Wtedy dotarło do mnie, że w ogóle nie wróciła do domu. Bo na pewno bym się obudziła, gdyby wychodziła dokądś rano.

– Często tak się zdarza? Że Lisa spędza noc poza domem?

– Często nie. Czasem. Tyle że wtedy na ogół wysyła mi wiadomość. Żebym się nie martwiła. Lisa raczej o to dba.

–  R a c z e j  dba?

– Nie no, zdarza się, że ją poniesie, bateria wysiądzie i tak dalej… Ale tym razem jakoś się zorientowałam, że coś jest nie tak.

– I zadzwoniłaś do niej?

– Najpierw wysłałam wiadomość. Ale jak po godzinie zobaczyłam, że nie odebrała jej na WhatsAppie, zadzwoniłam. I rzeczywiście miała wyłączony telefon. A w każdym razie nie mogłam się połączyć.

Jessica słyszy dobiegające z ulicy wycie klaksonu. Zdejmuje z rzęs drażniący oko paproszek i przez moment mu się przygląda, dopóki nie opadnie na podłogę.

– I w niedzielę o wpół do piątej po południu zadzwoniłaś ze zgłoszeniem na policję? – pyta Jusuf.

– Wtedy już wydzwoniłam wszystkich możliwych znajomych. I nikt nie wiedział, o której i dokąd Lisa się zmyła z tej imprezy. W każdym razie na afterze, a przynajmniej na afterze u Tima na Ullanlinnie, jej nie było. To pewne.

– Znasz Jasona Nervandera? – pyta Jessica.

– Jasne, że znam. – Essi wydaje drżące westchnienie. – To jest tak kurewsko chore…

Jessica odczekuje, aż Essi wydmucha nos i zerknie na telefon.

– Wiesz, czy Jason był na tej imprezie?

– Nie wiem. Nie wydaje mi się. Jason jest z trochę innej ekipy.

– Czy jest twoim zdaniem możliwe, że Lisa i Jason zniknęli razem? – pyta Jessica i powoli przechodzi za sofą w stronę aneksu kuchennego.

Białe ściany pokoju dziennego ozdabiają oprawione w ramy rysunki w stylu mangi przedstawiające postacie z ogromnymi oczami i minimalistycznymi nosami, które przywodzą na myśl filmy animowane Hayao Miyazakiego, Czarodziejkę z Księżyca i pokemony.

– Aha, że niby mieliby zamiar gdzieś się ukryć, tak? – Essi znów wydmuchuje nos, tym razem mocniej. Brzmi to jak trąbienie małego słonika.

– Tak – potwierdza Jessica i zatrzymuje się przed jednym z obrazów. Przedstawia dziewczynę o wielkich oczach wznoszącą ku niebu miecz promieniujący niebieskim światłem.

– No może, to znaczy teoretycznie byłoby to możliwe. Ale z kolei dziś pojawiło się to zdjęcie na Instagramie – ciągnie Essi, spoglądając niespokojnie za okno. – Lisa nie wrzuciłaby takiego zdjęcia dla beki, nawet w prima aprilis…

– Wróćmy do Jasona. Jak dobrze się z Lisą znają? – pyta spokojnie Jessica.

– Coś tam kiedyś było między nimi.

– Coś? W sensie związek? – podchwytuje wyraźnie ożywiony Jusuf.

Essi potakuje.

– Może z rok temu. Ale nigdy tego nie upublicznili. Wtedy Jason bywał tu dość często.

– Mają jeszcze ze sobą do czynienia?

– Nie wydaje mi się. Ich rozstanie było raczej brzydkie.

– Brzydkie w jaki sposób? – Jessica przechodzi od rysunku z mieczem do kolejnego.

– Jason zdradził Lisę. I jeszcze wkręcał wałki, jak go o to pytała. A potem został przyłapany. Lisa by mi powiedziała, gdyby się widywali.

– I mimo wszystko ludzie, którzy ich znają, zakładają, że Jason i Lisa zniknęli razem – zauważa Jusuf.

– Ludzie gówno wiedzą – mamrocze Essi. Jej głos jest płaczliwy. – Tylko im się wydaje… Niewielu zna Lisę. Ludzie widzą czyjeś fotki w internecie i myślą, że wiedzą o tej osobie wszystko.

– To prawda – przyznaje Jessica tak cicho, że nie jest pewna, czy ktokolwiek dosłyszał.

Zatrzymała się, by obejrzeć wykonany flamastrami mangowy rysunek, który przedstawia uśmiechniętą dziewczynę o niebieskich oczach. Na białych włosach spoczywa wianek z czerwonych róż, a dziewczyna ma na sobie bez wątpienia japoński mundurek szkolny: podkolanówki, krótką granatową spódniczkę i białą marynarską koszulę z czerwonymi kokardkami. Mimo komiksowego charakteru obraz nie jest niedbały. Nie ma w nim nic zabawnego ani ironicznego.

Przez chwilę uwiecznione na obrazie wielkie oczy siłą przytrzymują spojrzenie Jessiki, a ją ogarnia szczególne uczucie, myśl, że kryje się za nimi coś przerażającego. Nie pierwszy raz jej się to zdarza. Gdy za długo się przygląda, twarz zaczyna tracić kształt, rozmywa się zupełnie jak słowa powtórzone zbyt wiele razy. Jednocześnie opalona skóra dziewczyny z obrazu blednie, jasne włosy mienią się wszystkimi kolorami po kolei, aż dochodzą do czerni. Kości twarzy stają się cieniutkie jak pozostawiony w piekarniku papier do pieczenia, który kruszy się pod najlżejszym dotykiem. Ciemnoczerwony płyn zaczyna spływać z czubka głowy na czoło, z nosa do ust i zza uszu na policzki. Idealnie równy rząd zębów i białka oczu tworzą białe wysepki pośrodku zabarwionej na czerwono skóry. I całej tej transformacji towarzyszy drażniący szelest, jakby jednocześnie wykluwały się tysiące złożonych w kanale słuchowym pajęczych jajeczek, a malutkie pajączki rozpoczynały podróż w stronę mózgu.

Jessica zaciska powieki, a kiedy otwiera je ponownie, wielkie oczy dziewczyny migoczą, a jej włosy znów są białe. Jessica czuje mrowienie w opuszkach palców. Możliwe, że Essi coś mówiła, ale ona nie zarejestrowała ani jednego słowa.

– Sorry. – Przenosi spojrzenie na ramki, żeby uniknąć kontaktu wzrokowego z narysowaną dziewczyną, i zauważa coś, czego o mało nie przeoczyła: w dolnej części obrazu drukowanymi literami napisano L.Y. 2018. – Podpisano L.Y., jak Lisa Yamamoto? – pyta.

Essi kiwa głową i odchrząkuje.

– To wszystko dzieła Lisy – mówi i wskazuje palcem kilka obrazów. – W jej pokoju jest tego masa. Całe ściany. Większość oprawiona, część nieukończonych.

– Czy Lisa rozumie japoński? – pyta Jusuf po chwili ciszy.

– Tak. Kiedyś słyszałam, jak rozmawiała po japońsku.

– Z kim?

– Ze swoim ojcem – odpowiada Essi. – I w sumie niedawno był tutaj jakiś Japończyk. Zamówił u niej obraz czy coś…

Jessica i Jusuf wymieniają spojrzenia. Jessica wyjmuje z kieszeni telefon i podchodzi do Essi. Przesuwa palcem po ekranie, aż ukazuje się powiększenie zdjęcia, które przed chwilą dostała od Rasmusa. Przedstawia dość młodego Japończyka pozującego na jasnym tle. Akifumi. Może zdjęcie jest prawdziwe, a może podebrano je z czyjegoś konta lub znaleziono w banku fotografii i nie ma nic wspólnego z autorem komentarza. Może komentarz w ogóle nie ma z niczym nic wspólnego. Ale na razie to jedyna poszlaka.

– Czy możliwe, że to był ten facet? – pyta i podaje Essi telefon.

Młoda kobieta przez moment patrzy na ekran, potem kręci głową.

– Nie umiem powiedzieć… Nie widziałam go. Słyszałam ich tylko, byłam w swoim pokoju, jak tu przyszedł. Miałam zamknięte drzwi.

– Ale mimo wszystko rozpoznałaś, że rozmawiali po japońsku?

– No, na początku brzmiało to tak dziwnie, że podeszłam do drzwi i nasłuchiwałam. Z czystej ciekawości.

– Czy głos brzmiał jak młodego mężczyzny?

– Nie wiem. Może. Pomyślałam, że musi być młody, bo używał mocnej wody kolońskiej czy czegoś… Pokój dzienny pachniał tym jeszcze po jego wyjściu.

– Jak pachniała ta woda? Potrafiłabyś opisać zapach?

Essi wygląda na zamyśloną.

– Nie. Chyba jakiś przesłodzony. Bardzo silny.

Jessica zapisuje w notesie „przesłodzony”.

– Czy rozmawiali spokojnie? – pyta tymczasem Jusuf.

– Nie wydawali się wzburzeni, jeśli o to chodzi.

– Okej. Kiedy to było? – kontynuuje Jessica.

– Może tydzień temu.

– Dałabyś radę podać nam jak najdokładniejszy czas? Może akurat w tym samym momencie wysłałaś jakąś wiadomość lub mejla. Znalazłabyś coś, co zawierałoby odpowiednią datę i godzinę? – pyta spokojnie Jusuf.

– Jasne. Ale czemu? Przypuszczacie, że ten mężczyzna…

– Nic nie przypuszczamy. Ale dobrze byłoby go przesłuchać. – Jessica wkłada telefon z powrotem do kieszeni dżinsów. – Czyli oni mówili po japońsku, więc nie zrozumiałaś, o czym rozmawiają?

– Tak.

– Skąd wiedziałaś, że chodzi o obraz?

– Lisa mi powiedziała, jak ten gość sobie poszedł.

– Że kupił obraz?

– No. Że zamówił.

– Czy Lisa już go namalowała?

– Nie mam pojęcia.

– Często tak było? Mam na myśli, czy Lisa tak ogólnie sprzedawała obrazy.

– Tak, ogłaszała się w internecie i czasami ktoś kupował.

Ściana między pokojem dziennym i sypialnią Lisy jest całkowicie pokryta ceglanymi płytkami. Na podłodze leży rolka tektury budowlanej, worek zaprawy i szpachla do jej rozprowadzania. Obok znajduje się puszka białej farby i szeroki wałek malarski. Niewykorzystane ceglane płytki ułożono w równe stosiki.

– Robiłyście ostatnio remont?

Essi kiwa głową.

– Lisa robiła. Ona jest dobra w te klocki. – Wskazuje miejsce między pokojem dziennym i aneksem kuchennym. – Tu była wcześniej duża ściana, Lisa zburzyła część, żeby było więcej przestrzeni. Zupełnie sama.

– Imponująca robota. – Jessica spogląda na długi do kolan młot o drewnianym stylisku.

– To jest właśnie w Lisie świetne – ciągnie Essi. – Jej konto na Instagramie może stwarzać wrażenie, że wszystko jest takie eleganckie i luksusowe. Ale tak naprawdę to dziewczyna, która nie boi się pobrudzić rąk. Właściwie nie musimy wzywać żadnego budowlańca do tego typu spraw.

Essi uśmiecha się przez chwilę, ale szybko pochmurnieje. Pewnie do jej świadomości znów wkradła się rzeczywistość.

– Możemy zajrzeć do pokoju Lisy? – pyta Jessica.

Essi zwraca na nią szkliste spojrzenie. W końcu kiwa głową, podnosi do ust kawę z mlekiem i mówi:

– Ja pójdę zapalić.

– A właśnie, Essi, to raczej nie ma nic wspólnego z Lisą, ale… jak wchodziliśmy do budynku, starszy mężczyzna powiedział nam, że na klatce schodowej słychać było w sobotnią noc i dziś rano straszny hałas. Walenie. Słyszałaś coś?

Essi wkłada kurtkę, pomiędzy palcami wskazującym i środkowym pojawił się papieros.

– Tak. Faktycznie. Ale zupełnie nie wiem, skąd dobiegał dźwięk, i trwał bardzo krótko.

VIII

Ściany pokoju Lisy są zapełnione oprawionymi rysunkami, obrazami olejnymi i grafikami. Na komodzie roją się dziesiątki lalek i figurek rodem z mangi.

– Sama manga. – Jusuf gwiżdże cicho.

Oboje słyszą trzask zamykanych drzwi mieszkania. Przez cienkie tworzywo dobiega do nich nieprzyjemny łoskot, gdy zatrzaskują się metalowe drzwi windy.

– Pseudomanga – mówi Jessica.

Jusuf spogląda na nią pytająco.

– Wygląda jak manga, ale nie pochodzi z Japonii. To pseudomanga.

– To aż taka różnica?

– Nie jestem ekspertem – odpowiada Jessica i podkręca ściemniacz przy wejściu.