35,00 zł
Fiński kryminał, który zachwycił amerykańskich czytelników! Prawa sprzedano do 38 państw, a Hollywood przygotowuje ekranizację! Maria, żona popularnego pisarza Rogera Koponena, zostaje znaleziona martwa w pięknej czarnej sukni wieczorowej u szczytu pustego stołu. Na twarzy kobiety zastygł upiorny uśmiech. Dokładnie tak scenę śmierci opisał jej mąż w swojej książce. W krótkim czasie liczba ofiar rośnie. Dochodzenie w sprawie zabójstw prowadzi aspirant Jessica Niemi. Śledztwo nabiera rozpędu, kiedy film z miejsca zbrodni pojawia się w mediach społecznościowych uważanego za zaginionego męża ofiary. Początkowo wydaje się, że morderca odtwarza makabryczne zbrodnie z bestsellerowej trylogii Rogera, Polowanie na czarownice. Niemi nabiera jednak przekonania, że za zbrodnią stoi sekta wyznająca niebezpieczną ideologię…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 445
Uskollinen lukija
Copyright © Max Seeck, 2019
Original edition published by Tammi publishers, 2019
Polish edition published by agreement with Max Seeck and Elina Ahlback Literary Agency, Helsinki, Finland.
Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2021 for the Polish translation by Emilia Gieda
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Wojciech Wawoczny
Redakcja: Bożena Sęk
Korekta: Marta Chmarzyńska, Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz
This work has been published with the financial assistance of FILI –
Finnish Literature Exchange
ISBN: 978-83-8230-114-4
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórców i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E - wydanie 2021
Williamowi.
Upłynie jeszcze wiele lat, zanim dam Ci do przeczytania tę książkę.
I proszę, pamiętaj też wtedy, że tata nie jest (nie był) aż tak szalony, jak sugeruje to tekst.
Wiatr się wzmaga i z narożników wielkiego, łączącego szkło i otynkowany beton domu wydobywa się niespokojne zawodzenie. Niosące się spod sufitu stukanie powoli się wzmacnia, a przytłumiony chrzęst przywodzi na myśl trzaskający ogień. O sile wichury świadczy znikający z zadziwiającą prędkością śnieg, który nagromadził się na patiu w białych zaspach. Maria Koponen obwiązuje się ściśle paskiem wełnianego swetra i spogląda przez duże salonowe okna na panującą na zewnątrz ciemność. Patrzy na zamarznięte morze – o tej porze roku zaskakująco przypomina rozległe pole – a następnie na prowadzącą do pomostu ścieżkę, którą oświetlają wysokie do kolan latarnie.
Zanurza palce stóp we włosiu dywanu okrywającego prawie całą podłogę pokoju. W domu jest ciepło i przytulnie. Mimo to jej umysł jest niespokojny i nawet małe niedociągnięcia wydają się wyjątkowo denerwujące. Tak jak te diabelsko drogie światła ogrodowe, które nie chcą działać należycie. Maria budzi się z rozmyślań, dopiero kiedy zauważa, że muzyka się skończyła. Omijając kominek, podchodzi do ogromnego regału, na którym uporządkowana w pięciu schludnych rzędach stoi kolekcja prawie czterystu winyli jej męża.
Z biegiem czasu Maria musiała się przyzwyczaić, że w tym domu muzyki nie puszcza się ze smartfona. W winylach jest lepszy dźwięk, cholernie dobry. Tak powiedział Roger już wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy przystanęła przed kolekcją. Wtedy płyt było ponad trzysta. Prawie o sto mniej niż teraz. To, że w czasie ich wspólnego pożycia liczba płyt wzrosła względnie nieznacznie, przypomina Marii, jak wiele Roger zdążył przeżyć przed nią. Bez niej. Ona przed poznaniem go była tylko z jednym mężczyzną. Związek rozpoczęty w czasach liceum doprowadził do przetańczonego za młodu wesela, a zakończył się spotkaniem słynnego pisarza. W przeciwieństwie do Rogera nigdy nie zdążyła zaznać życia singielki. Czasem roi, że też mogła doświadczyć w przeszłości nieokreślonego błądzenia, odnalezienia samej siebie, przygodnych związków. Wolności. Wcale nie przeszkadza jej to, że Roger jest o szesnaście lat starszy. Gryzie ją myśl, że pewnego dnia obudzi ją niepokój, ten, który ustępuje tylko wtedy, kiedy można wystarczająco wiele razy rzucić się w stronę nieznanego. I Rogerowi było dane posmakować tego w poprzednim życiu. Nagle teraz, w wietrzny lutowy wieczór, kiedy Maria przechadza się samotnie po ich wielkim domu nad brzegiem morza, spostrzega po raz pierwszy, że to wszystko jest zagrożeniem. Brakiem równowagi, który zbyt mocno przechyli statek, jeśli kiedyś ich związek znajdzie się w prawdziwym cyklonie.
Podnosi igłę gramofonu, bierze w palce płytę Boba Dylana Blonde on Blonde i ostrożnie umieszcza ją w kartonowej kopercie, na której młody artysta, odziany w brązową zamszową kurtkę i szal w biało-czarną kratę, patrzy w obiektyw z pewną siebie kwaśną miną. Odkłada płytę na półkę i wybiera nową, pierwszą lepszą z końca kolekcji ułożonej alfabetycznie. Po chwili, po krótkich trzaskach, z głośników wybrzmiewa miodowy, dobroduszny głos Steviego Wondera.
I wtedy Maria widzi to ponownie. Tym razem kątem oka. Latarnia najbliżej brzegu gaśnie na chwilę. Za moment znowu się zapala.
Tak jak chwilę temu gaśnie tylko na sekundę. Maria wie, że palące się w środku świetlówki wymieniono przed Bożym Narodzeniem. Dobrze to pamięta, bo sama zapłaciła nieprzyzwoicie wysoki rachunek za elektryka. Właśnie dlatego ta nieznacząca rzecz doprowadza ją do wściekłości.
Chwyta za telefon i pisze do Rogera. Nie wie, dlaczego chce przeszkadzać mężowi z takiego powodu, zwłaszcza gdy właśnie występuje przed czytelnikami. Może powodem jest chwilowy napad samotności, w którym miesza się odrobina braku pewności siebie i nieuzasadnionej zazdrości. Maria spogląda chwilę na wysłaną wiadomość i czeka, aż małe haczyki na dole staną się niebieskie, ale tak się nie dzieje. Roger nie jest pod telefonem.
W tym samym momencie płyta się zacina. What I’m about to. What I’m about to. What I’m… Głos Wondera brzmi nieporadnie, kiedy z pięknego przesłania zostaje wycięta część zdania. Niektóre z płyt Rogera są już w tak złym stanie, że nie opłaca się nawet ich oszczędzać. Czy w tym pieprzonym domu cokolwiek działa? Marię przechodzą zimne dreszcze. Zanim zdąży uchwycić swoje spostrzeżenie, zauważa za szklanymi drzwiami coś, czego tam nie powinno być. Przez moment zarys sylwetki miesza się z jej odbiciem w szkle, jednak po chwili postać się porusza i staje osobną całością.
Roger Koponen zasiada na krześle, którego siedzisko jest obite szorstkim, lepkim materiałem, i mruży oczy. Reflektory wiszące na suficie wysokiej sali głównego audytorium domu konferencyjnego świecą prosto w oczy występujących. Przez chwilę widzi tylko jaskrawe światło i zapomina, że przed nim i dwoma kolegami pisarzami siedzi około czterystu zaciekawionych czytelników, który wcisnęli się do audytorium, żeby posłuchać przemyśleń swoich ulubionych pijaczków o ich najnowszych dziełach. Roger wie, że jest to ważne wydarzenie ze względu na rozpoznawalność jego i książki. Rozumie, dlaczego nie żałuje trudu, żeby przejechać czterysta kilometrów w gęstej zamieci śnieżnej i nocować w jakiejś norze przy rynku. Na oko jest ona całkiem schludna, a na dole znajduje się nijaki bar szybkiej obsługi, przybrany obrusami, w którym serwują do stołu.
Roger nie jest w stanie pojąć, dlaczego mieszkańcy Savonlinny w taki wieczór się fatygują i przychodzą na spotkanie. Mimo że jego książki sprzedały się w dziesiątkach milionów egzemplarzy na całym świecie, nigdy nie stanie się idolem otoczonym przez piszczące fanki. Mało kto pomyśli o tym, że muzycy i pisarze wykonują bardzo podobną pracę – to samo gówno w innym opakowaniu – ale tylko pierwsi sprawiają, że kobiety w średnim wieku rzucają majtki na scenę. A mimo to ludzie przychodzą dla pisarzy. Większą część stanowią przechylający niespiesznie głowy staruszkowie. Czy nie są znudzeni oczywistościami na miarę wiadomości sportowych i powtarzanymi przez autorów powierzchownymi analizami owoców swojej pracy? Najwidoczniej nie są, skoro sala wygląda na wypełnioną do ostatniego miejsca.
Wydany zeszłej wiosny thriller psychologiczny Rogera jest ostatnią częścią trylogii Polowanie na czarownice, która odniosła ogromny sukces. Jego książki zawsze sprzedawały się dość dobrze, ale Polowanie na czarownice rozbiło bank. Nikt nie spodziewał się takiego megahitu, a najmniej jego agent, który uważał swego czasu cały temat za wątpliwy, albo były wydawca, którego Roger zostawił za brak wiary przed ukazaniem się pierwszej części serii. Prawa do tłumaczenia trylogii zostały w ciągu kilku lat sprzedane do niemal trzydziestu krajów i spodziewano się kolejnych. Już wcześniej dobrze im się powodziło, ale teraz z Marią mogli pozwolić sobie na wszystko, czego tylko zapragnęli. Nagle wszelkie możliwe zbytki i przyjemności były w ich zasięgu.
Wystąpienie toczy się rutynowo, Roger słyszał te same pytania na trasach setki razy wcześniej i odpowiadał na nie w czterech różnych językach, czasami zmieniając tempo i ton wypowiedzi oraz małe szczegóły, tak aby pozostać przytomnym we mgle jasnych świateł i wybuchów śmiechu.
– Pana książki są dość brutalne – odzywa się głos, ale Roger koncentruje wzrok na dzbanku z wodą, którą napełnia szklankę po raz trzeci lub czwarty. Słyszy te słowa często i jest to oczywiście prawda: w jego utworach są bardzo dokładnie opisane bestialskie morderstwa, sadystyczne tortury, przemoc seksualna wobec kobiet i koszmarne zanurzenia w odmętach chorego umysłu. – Przywodzi to na myśl Breta Eastona Ellisa, który powiedział, że pisząc szczegółowo o przemocy, wyzwala się z niepokoju – dodaje ten sam głos.
Teraz Roger podnosi wzrok na siedzącego w połowie sali mężczyznę, który trzyma w rękach mikrofon. Roger unosi szklankę do ust i czeka, aż mężczyzna zada pytanie. Mija jednak niezręcznie długi moment, zanim udaje mu się zebrać myśli.
– Czy pan się boi? Dlatego pan pisze? – pyta w końcu czytelnik cichym, monotonnym głosem.
Roger odstawia szklankę na stolik i patrzy na łysiejącego na czubku głowy szczupłego mężczyznę. Zaskakujące i ciekawe. Prawie bezczelne. Tego pytania nie usłyszał nigdy wcześniej.
– Czy się boję? – powtarza Roger i przybliża usta do postawionego na stole mikrofonu na giętkim ramieniu. Z jakiegoś powodu czuje właśnie w tym momencie skręcające się z głodu podbrzusze.
– Czy zawarł pan w książkach własne obawy? – dopytuje mężczyzna i odkłada mikrofon na kolana.
Mówi z denerwującą pewnością siebie. Nie ma w nim za grosz podnieconej subtelności, wytworzonego przez popularność pewnego rodzaju strachu przed ważną osobą, do którego Roger się przyzwyczaił.
– Owszem – odpowiada Roger i uśmiecha się w zamyśleniu. Na chwilę zapomina o pytającym i pozwala wzrokowi błądzić po morzu twarzy. – Wierzę, że na papierze zawsze pojawia się coś z samego pisarza. Przecież siłą rzeczy opisuje się to, o czym coś się wie albo wydaje się, że wie. Obawy, nadzieje, traumy, niezrobione lub z drugiej strony zbyt łatwo zrobione rzeczy…
– Nie odpowiada pan na pytanie. – Szczupły mężczyzna podniósł ponownie mikrofon do ust.
Roger czuje ogarniające go początkowo zakłopotanie, a potem zdenerwowanie. Co to, kurwa, za przesłuchanie? Przecież takiego gówna nie trzeba w żadnym wypadku słuchać.
– Czy pytający mógłby doprecyzować pytanie? – wtrąca się do rozmowy Pave Koskinen, moderujący spotkanie długoletni krytyk literacki i organizator wydarzenia.
Na pewno mu się wydawało, że wypełniał swoje zadanie stylowo i nie szczędząc siebie, a teraz zapewne się obawia, że jego gwiazdor, wzięty autor thrillerów z trzema międzynarodowymi bestsellerami na koncie, poczuje się urażony sytuacją. Roger podnosi jednak pojednawczo rękę i uśmiecha się z pewnością siebie.
– Przepraszam. Chyba naprawdę nie zrozumiałem pytania. Czy piszę o tym, czego najbardziej się boję?
– Nie. Odwrotnie – poprawia go wyjątkowo posępnie mężczyzna.
Ktoś w pierwszym rzędzie denerwująco donośnie kaszle.
– Odwrotnie? – powtarza Roger i głupkowatym uśmiechem maskuje zakłopotanie.
– Tak, szanowny panie Koponen – odpowiada mechanicznie mężczyzna. Nazwisko Rogera wymawia nie tylko sarkastycznie, ale też w jakiś sposób lodowato. – Czy boi się pan tego, o czym pisze?
– Dlaczego miałbym się bać mojej własnej fikcji?
– Ponieważ prawda jest bardziej zdumiewająca niż fikcja – stwierdza mężczyzna o szczupłej twarzy i siada z powrotem na swoim miejscu.
Na sali zapada nerwowa cisza.
Dziesięć minut później Roger zasiada przy długim stole przykrytym białym obrusem we foyer wypełnionym ludźmi i szmerem rozmów. Jako pierwszy w kolejce po dedykację stoi uzurpatorsko Pave Koskinen.
– Dzięki, Roger. Dzięki. I przepraszam za tego chojraka. Poradziłeś sobie naprawdę świetnie. Niestety nie wszyscy zostali pobłogosławieni umiejętnościami społecznymi.
– Nie ma sprawy, Pave. Zawsze znajdą się dziwolągi. Na tym świecie każdy odpowiada tylko za własne zachowanie.
Roger się uśmiecha i zauważa, że mężczyzna położył przed nim wszystkie trzy części trylogii do podpisu. Kreśląc na stronie tytułowej coś pozornie osobistego w dodatku do autografu, Roger spogląda na wijącą się przed nim kolejkę i stwierdza w myślach, że czubka o chudej twarzy nigdzie nie widać. Na szczęście. Twarzą w twarz niekoniecznie dałby radę odeprzeć prowokację w równie dyplomatyczny sposób.
– Dziękuję, Roger. Dziękuję. Mamy na dziewiątą zarezerwowany stolik w restauracji hotelowej. Podają tam po prostu fantastyczną pieczoną baraninę. – Koskinen się uśmiecha i nadal stoi przed nim z książkami przyciśniętymi do piersi jak podekscytowana uczennica.
Roger kiwa powoli głową i spuszcza wzrok na stół niczym oskarżony, któremu sędzia właśnie ogłosił wyrok. Koskinenowi nie powinno sprawić trudności zauważenie, że Roger najchętniej ulotniłby się do swojego pokoju. Nauczył się nienawidzić przymusowego sączenia czerwonego wina i tych bezpłciowych spotkań, które raczej nie miały żadnego wpływu na to, jak sprzedawały się jego książki. Mógłby równie dobrze odmówić i przyjąć na siebie brzemię antyspołecznego skurwiela.
– Brzmi dobrze – odpowiada po chwili zmęczonym głosem i przybiera niemal wiarygodny radosny grymas.
Pave Koskinen kiwa z zadowoleniem głową, odsłaniając zęby, które z nowym laminatem wyglądają dość biało. Mężczyzna wygląda na speszonego. Potem odsuwa się od stołu i ustępuje miejsca pełznącej ludzkiej stonodze z książkami w rękach.
Aspirant Jessica Niemi związuje w kucyk sięgające do ramion czarne włosy i wciąga na dłonie skórzane rękawiczki. Z samochodu wydobywa się dźwięczny sygnał, kiedy otwiera drzwi pasażera przed zgaśnięciem silnika.
– Dzięki za podwiezienie – odzywa się do siedzącego za kierownicą mężczyzny.
– Pewnie lepiej, żeby nikt nie wiedział, z kim przyjechałaś – odpowiada mężczyzna i ziewa. Przez chwilę patrzą na siebie, jakby każde czekało na pocałunek. Żadne jednak nie pochyla się z inicjatywą.
– To jest, kurwa, takie niewłaściwe.
Jessica wysiada z samochodu i mruży oczy. Lodowaty wiatr liże ją po twarzy. Napadało dużo śniegu i huczące przy szkole pługi nie zdążyły jeszcze przybyć nad brzeg. Zamyka pchnięciem drzwi auta i widzi przed sobą duży nowoczesny dom jednorodzinny, wąskie podwórko, na wysokości wzroku żywopłot z tui i bramę z kutego żelaza. Na ulicy przed domem zaparkowane są dwa radiowozy. Z dobiegającego skądś odgłosu syren można wnioskować, że więcej jest w drodze.
– Cześć. – Ubrany w gruby niebieski kombinezon mężczyzna wychodzi zza furgonetki i kieruje się ku Jessice. – Starszy sierżant Koivuaho.
– Jessica Niemi – przedstawia się Jessica i pokazuje odznakę. Umundurowani koledzy już ją jednak rozpoznali. Wszyscy znają małpę, ale małpa nie zna nikogo. Usłyszała już przelotnie kilka pseudonimów. Detektyw jędrna dupeczka. Lara Croft. PILF.
– Co się stało? – dopytuje.
– Cholera jasna… – Koivuaho zdejmuje ciemnoniebieską czapkę i pociera łysy czubek głowy. Jessica czeka cierpliwie, aż mężczyzna się pozbiera. Spogląda na drzwi domu i zauważa teraz, że są w połowie otwarte. – Dostaliśmy sygnał kwadrans po dziesiątej. Byliśmy z Taskinenem w okolicy i jako pierwszy patrol dotarliśmy na miejsce – wyjaśnia Koivuaho i pokazuje, żeby Jessica przeszła za nim spod bramy na podwórko.
– Czego dotyczyło to zgłoszenie? – pyta Jessica i pozdrawia lekkim skinieniem głowy wartujących przy samochodzie sierżantów.
– Dostaliśmy informację, że ktoś ma zamiar się zabić. W tym domu – tłumaczy Koivuaho, gdy przystają na ganku. Na kamiennej podłodze przedpokoju uformowała się kałuża z roztopionego śniegu. Wiatr uspokaja się na chwilę i mężczyzna dodaje: – Drzwi były otwarte, więc weszliśmy do środka.
Pod jasnym światłem lampy na suficie Jessica spostrzega, jak bardzo przestraszony jest postawny mężczyzna. Kobieta zgina cierpnące palce i tworzy w myślach obraz sytuacji na podstawie tych niewielu informacji, które chwilę wcześniej przekazano jej przez telefon.
– Czyli w domu jest tylko denatka? – wypytuje, chociaż wie, że odpowiedź będzie negatywna.
Koivuaho kręci poważnie głową i naciąga czapkę z powrotem na uszy.
– Sprawdziliśmy parter i piętro. Muszę przyznać, że serce nigdy nie waliło mi tak mocno. I jeszcze ta pioruńska muzyka, która grała z głośników.
– Muzyka?
– Jakoś nie pasowała do sytuacji… Zbyt spokojna.
– Gdzie jest ciało? – pyta Jessica w momencie, kiedy Koivuaho podaje jej podstawowe wyposażenie stosowane na miejscu przestępstwa: rękawiczki, maseczkę i ochraniacze na buty. Jessica się pochyla i zakłada niebieską osłonę na czarne trampki. Kabura pistoletu osuwa się odrobinę ku ziemi.
– Staraliśmy się niczego nie ruszać – objaśnia Koivuaho i kaszle w pięść. Jessica zmiata z czoła mokry kosmyk i rusza w kierunku dużych okien z widokiem na morze. Mija toaletę oraz kuchnię, po chwili dociera do przestronnego salonu, którego ściany wykonane są całkowicie ze szkła. Odbijające się w ogromnych oknach światła policyjne sprawiają, że meble pulsują na niebiesko w rytm bicia serca. Pokój aż za bardzo przypomina akwarium, żeby nazwać go przytulnym, zobaczywszy jednak siedzącą u szczytu stołu jadalnego postać, Jessica natychmiast przestaje oceniać pomieszczenie od strony estetycznej.
Przystaje na moment i stara się zrozumieć, dlaczego siedząca na krześle prawie wyprostowana kobieta wygląda tak nienaturalnie. Potem zbliża się o kilka kroków i czuje ucisk w podbrzuszu.
– Widziałaś kiedyś coś równie okropnego? – pyta stojący gdzieś z tyłu Koivuaho, ale Jessica nie słyszy pytania. Twarz martwej kobiety wykrzywiła się w niemal histerycznym grymasie. Nawet jej oczy się śmieją. Mina idealnie kontrastuje z tym, że kobieta straciła chwilę wcześniej życie. Ma na sobie odświętną czarną suknię, w której odznacza się głęboki dekolt. Dłonie leżą splecione na stole. Stół jest pusty. Żadnego telefonu, żadnej broni. Niczego.
– Sprawdziłem puls. Ale poza tym niczego nie dotykałem – tłumaczy Koivuaho i teraz Jessica się obraca i patrzy na starszego sierżanta. Potem podchodzi ostrożnie do kobiety i pochyla się, żeby zbadać nienaturalnie wykrzywioną twarz.
– Co, do cholery… – mamrocze tak cicho, że tylko kobieta mogłaby to usłyszeć, gdyby jeszcze żyła. Szybkim rzutem oka zauważa, że nagie stopy są skrzyżowane pod krzesłem, a wysokie, matowoczarne szpilki marki Jimmy Choo ustawiono porządnie obok. Paznokcie zarówno dłoni, jak i stóp pomalowano na połyskującą czerń.
– Koivuaho? – mówi wreszcie Jessica, wracając spojrzeniem do twarzy kobiety, której siłą nadano wyraz euforii.
– Tak?
– Od razu stwierdziliście, że to morderstwo. Mimo że nie wygląda to na typowe samobójstwo, to jednak…
– Szlag by to. – Koivuaho głośno przełyka ślinę i robi kilka kroków w stronę stołu. Strużka potu spływa mu po chropowatych skroniach, potem za ucho, aż znika w przestrzeni między masywną szyją a kołnierzem kombinezonu. Policjant, jakby starając się przy tym unikać kontaktu wzrokowego z denatką, kontynuuje niepewnie: – Nie powiedzieli ci? Telefon na numer alarmowy…
– Tak? – dopytuje Jessica zniecierpliwiona jego chwilowym milczeniem.
– Ta kobieta nie zadzwoniła sama – oznajmia Koivuaho i wykorzystuje kilka sekund na zwilżenie językiem warg wyschniętych na wiór.
Jessica się domyśla, jak dokończy zdanie, mimo to się wzdryga, słysząc:
– Zadzwonił mężczyzna.
Roger Koponen wlewa do gardła resztkę calvadosa, przepłukuje nim ostrożnie usta i nie jest w stanie uchwycić choćby śladu posmaku jabłka czy gruszki. Tanie gówno. Sama kolacja była jednak pozytywnym zaskoczeniem, za co w ogóle nie należy dziękować organizatorom wydarzenia, a trzydziestoletniej Alisie, szefowej księgarni w Savonlinnie. Gorąca sztuka, która mogła wykorzystywać swoją piękną twarz i melodyjny śmiech dzięki temu, że utrzymywała ciało w doskonałej formie. Crossfit. Kobieta wspomniała o tym wcześniej, opowiadając, jak klucze byłego chłopaka zatrzasnęły się na drugim piętrze i jak udało im się jakoś wspiąć do środka przy użyciu mebli ogrodowych i… Bla, bla. Całkowicie cholernie obojętne. Roger spogląda na tworzące słowa zwilżone subtelnym błyszczykiem usta, zamiast przywiązywać wagę do szczegółów historii. Istotne jest to, że występujący w opowieści chłopak ileś miesięcy wcześniej otrzymał decyzją wspólną lub jednego z nich przymiotnik „były”.
Alisa patrzy na niego tak, jak w najlepszym przypadku robią to trzydziestoletnie singielki lawirujące między wieczną młodością a kiełkującą potrzebą prokreacji. Roger rozkoszuje się otrzymywaną uwagą. Za młodu nigdy nie był dandysem. Nie, zasadniczo było z nim prawie na odwrót. W stosunkach z płcią przeciwną ponosił porażki już w początkach nastoletniości, a pozbieranie się po pierwszych niepowodzeniach zajęło mu prawie dwa dziesięciolecia. Jako młody mężczyzna był dla rówieśniczek zbyt dziwny i odmienny, dopiero u progu czterdziestki zaczął naprawdę ufać swojemu wyglądowi oraz urokowi osobistemu. Dzisiaj może być pewny, że siedząca naprzeciwko kobieta spogląda, trzepocząc rzęsami, właśnie na niego, a nie na jakiegoś pierdolonego kelnera o wyglądzie Shii LaBeoufa, który stoi za ich plecami, dolewając średniej jakości wina jabłkowego.
Z wiekiem przyszły sukces, pieniądze, pewność siebie, a przede wszystkim charyzma, której nie można osiągnąć samą sztuczną opalenizną, zarysowanymi pod koszulką mięśniami brzucha i gęstą czupryną na głowie. Kobiety go pragną. Na wzór wielu prawdziwych jebaków Roger znalazł swoją domenę, typ kobiet, które zawsze mu się oddają. Do grona szczęśliwych wybranek dołączyła w końcu również Maria. I nieuchronnie należeć do niego będzie także Alisa z księgarni.
– Czy jestem jedyną osobą, która nie przeczytała jeszcze Polowania na czarownice? – pyta Alisa i śmieje się w głos.
Siedzący przy stole wazeliniarze wybuchają ironicznym zgorszeniem i dołączają do śmiechu. Alisa próbuje wina, patrzy kokieteryjnie zza kieliszka na Rogera i wzrusza pojednawczo ramionami, jakby właśnie trafiła mężczyznę śnieżką w tył głowy. Flirtuje z nim, prowokując. Według Rogera to zdecydowanie cholernie seksowne. Czuje narastającą erekcję i waży w myślach możliwość wstania od stołu i udania się do męskiej toalety. Alisa podąży za nim, co do tego nie ma wątpliwości. Mógłby porządnie zerżnąć księgarkę, nie musząc oglądać jej chwilę później obok siebie na łóżku w pokoiku hotelowym. Ani wymyślać jakiegoś głębokiego tematu do rozmów, kiedy nie ma już ku temu żadnego powodu.
– Jesteś w mniejszości, Aliso – odpowiada z uśmiechem siedzący obok kobiety Pave Koskinen, zeskrobuje roztopione lody z talerzyka i dodaje: – Wydaje się, że przeczytali ją wszyscy co do jednego. Nawet ci, którzy nigdy nie czytają kryminałów.
Roger odstawia kieliszek na stół, uśmiecha się do Koskinena, mając pewność, że nie uda mu się zamaskować niechęci fałszywym uśmieszkiem. Starszy mężczyzna wyzbywa się resztek godności, kontynuując podlizywanie się i broniąc swojego gwiazdora pisarskiego przed przytykami, w których z powodu braku rozeznania w sytuacji nie potrafi rozpoznać rytuału godowego.
– Muszę wstąpić do toalety – oznajmia Alisa, ociera kąciki ust serwetką, jakby należało to do dobrego tonu, i wstaje.
Dziewczyna jest krok przed nim. Roger śledzi wzrokiem, jak Alisa przechodzi na wysokich szpilkach dookoła stołu, a następnie, omijając Rogera, muska niepostrzeżenie jego plecy. Niepotrzebny gest, gra byłaby jasna i bez tego. Po chwili Roger obrzuca spojrzeniem siedzące przy stole dinozaury i zauważa, że tylko Pave Koskinen podniósł przesiąknięty niepewnością wzrok na znikające plecy Alisy. Widocznie ty też masz puls, Pave. Roger gładzi palcem nóżkę kieliszka z calvadosem i zastanawia się nad swoim kolejnym ruchem. Od ostatniego razu upłynęło już ponad pół roku. Od tamtej pory obiecywał sobie mnóstwo razy, że nie będzie się już wygłupiał za plecami Marii. A przynajmniej nie w sytuacjach, w których ryzyko przyłapania jest większe od pokusy. To jest przypadek graniczny. Paląca się w oczach młodej kobiety żądza czyni ją wyjątkowo interesującą, mimo że w trakcie kolacji stało się jasne, że trudno oczekiwać jakiejś głębszej relacji. Rach-ciach. Parę minut i gotowe.
Roger odsuwa krzesło od stołu, wzdycha niemal podniecony i wstaje. Zerka na godzinę na telefonie i zauważa, że dzwoniono trzy razy z nieznanego numeru. Dodatkowo wiadomość na WhatsAppie od Marii. Dwie godziny temu. Nowe drogie latarnie na podwórku nie działają! Poniżej płaczące oraz pomarańczowe z wściekłości emoji.
Roger czuje ukłucie w żołądku. To, że jego zachowanie wywołuje wyrzuty sumienia, nie sprawia jednak, że czuje się w mniejszym stopniu skurwysynem. Nagle pojmuje, że błędem było wiązanie się tylko dlatego, że chciał mieć Marię na wyłączność. Ma świadomość, że każdy mężczyzna w średnim wieku oddałby drugą nerkę, żeby móc się zestarzeć u boku takiej kobiety jak jego żona. A mimo to on leci za dziewczynką z księgarni.
Nie stresuj się. Załatwię to jutro. Roger czeka chwilę, aż Maria przeczyta wiadomość, ale kiedy tak się nie dzieje, wciska telefon z powrotem do kieszeni spodni.
– Proszę wybaczyć – mówi, nie siląc się wcale na przedstawianie alibi, i odchodzi.
Dopiero po wyjściu z sali słyszy, jak muchy powoli zaczynają ponownie brzęczeć. Zachwycają się, jak przyjemny był ten wieczór i jak to Roger Koponen na pewno uważa wydarzenie za udane. W restauracji hotelowej nie ma nikogo oprócz nich. Roger kroczy przez pustą salę w kierunku toalet. Mija recepcję, pozdrawia skinieniem recepcjonistkę, która odbiera właśnie za kontuarem telefon, i zauważa uchylone drzwi do damskiej toalety. Serce mu dudni coraz silniej. W myślach wyobraża sobie, jak zaraz podciągnie do pasa sukienkę w biało-czarne paski, odsunie majtki i wejdzie w młodą kobietę, położy jej dłoń na ustach, żeby nie przyciągnęła zainteresowania innych klientów. Dokładnie w momencie, kiedy prawie chwyta za klamkę damskiej toalety, słyszy kogoś za plecami i drętwieje. Zupełnie jak nastolatek, który wykrada się bez pozwolenia na domówkę i dosięga go wściekły głos matki. Ton jednak nie jest strofujący, raczej przepraszający. Należy do recepcjonistki.
– Przepraszam, pan Roger Koponen, prawda? – pyta kobieta z bezpiecznej odległości.
– Zgadza się – odpowiada Roger i zastanawia się, czy mógłby jeszcze wiarygodnie twierdzić, że pomylił znaczenie symbolu na drzwiach.
– Telefon do pana – oznajmia kobieta, a Roger zauważa, że wygląda na zaniepokojoną. Telefon? Kurwa, co za wyczucie czasu.
– Policja – dodaje kobieta, zanim Roger zdąży o cokolwiek spytać.
– Co? – wyrywa się obcesowo Rogerowi, jest zaskoczony i zawiedziony jednocześnie. W damskiej toalecie szpilki stukają o kafelkową podłogę.
– Dzwoni policja. Podobno ktoś od nich jest w drodze tutaj.
– Dlaczego…
– Pana żona. Chodzi o pana żonę.
Jessica Niemi zdjęła czarne skórzane rękawiczki i zmieniła je na rękawiczki z cienkiej, elastycznej gumy. Prostując ich fałdy, zastanawia się nad słowami swojego szefa Ernego. Rękawiczki chronią dowody przed śledczymi, ale i śledczych przed dowodami. W tym przypadku pasuje to całkiem dobrze. Spoglądając na ciało, nie można stwierdzić, z jakiego powodu kobieta umarła. Żadnych krwawiących ran, śladów duszenia ani innych wskazówek mówiących o przyczynie śmierci. Na stole, a raczej w całym pokoju może być coś trującego, czego nie da się zobaczyć gołym okiem.
– Technicy są na miejscu. – Głos należy do Jusufa Pepplego, starszego sierżanta w grupie dochodzeniowej.
Jessica odwraca wzrok w kierunku ciemnoskórego mężczyzny, który skinieniem pokazuje na otwarte drzwi zewnętrzne. Jessica nie widzi ulicy, ale słyszy jałowy bieg silnika i zatrzaskiwanie przesuwanych drzwi furgonetki. Jusuf jest dwa lata młodszym od niej, wysportowanym mężczyzną o pięknej twarzy i wielkich oczach, ma bodaj etiopskie korzenie. Jednak nawet nie widział Etiopii, urodził się i dorastał w Söderkulli w gminie Sipoo, z charakteru jest niczym aż nazbyt sympatyczny chłopak ze wsi.
– Skontaktowaliście się z mężem? – pyta Jessica i zamyka oczy. Wiatr na zewnątrz powoduje, że duży dom zdaje się żyć i brzmi, jakby próbował opowiedzieć, czego był świadkiem.
– Mężczyznę znaleziono. Ktoś z policji w Savonlinnie jest właśnie w drodze do hotelu, w którym… – zaczyna Jusuf, ale przerywa mu dochodzące skądś pobrzękiwanie komórki.
Jessica otwiera oczy i rozgląda się dookoła.
– Gdzie to dzwoni? – mruczy i widzi, jak Jusuf zbliża się do kompletu wypoczynkowego na drugim końcu pokoju.
– Jest tutaj, obok pilota, wpadł między materace.
– Poczekaj – wybucha nieumyślnie Jessica i podchodzi stanowczo do Jusufa. Na ekranie dzwoniącego na kanapie iPhone’a, rozbrzmiewającego mgliście znajomą melodią, miga zdjęcie mężczyzny. Rouzer <3.
– Rouzer?
– Roger. Roger Koponen – tłumaczy Jessica i pochyla się nad telefonem.
– Mężczyzna wygląda cholernie znajomo.
– Raczej nie jesteś typem mola książkowego, co? – pyta lakonicznie Jessica i wbija wzrok w podłogę.
Jusuf spogląda chwilę na uśmiechniętego mężczyznę w średnim wieku na wyświetlaczu, po chwili jego twarz rozjaśnia się w olśnieniu. Jessica odchyla maseczkę, zdejmuje rękawiczkę z prawej dłoni i odbiera połączenie środkiem palca wskazującego. Potem włącza głośnik.
– Halo?
– Maria? – odzywa się po chwili zdecydowany, ale przerażony męski głos.
– Roger Koponen? – upewnia się Jessica i przybliża twarz do komórki.
– Kto mówi?
– Tutaj aspirant Jessica Niemi z komendy policji w Helsinkach – odpowiada i daje sobie kilka sekund na zebranie myśli. Mężczyzna po drugiej stronie milczy. Jessica usłyszała jednak w jego niepewnym głosie, że dotarła już do niego smutna wiadomość. – Jest mi naprawdę przykro.
– Ale… Co się stało? – Głos Rogera Koponena nie łamie się, ale szuka właściwego tonu.
– Przykro mi. Najlepiej, jeśli wróci pan teraz do domu – stwierdza Jessica i czuje ściskającą gardło empatię.
W trakcie swojej kariery nie odbywała zbyt często podobnych rozmów. Odpowiedzialność za przekazanie bliskim bolesnej nowiny spadła na nią wcześniej tylko kilka razy. Z drugiej strony wielu kolegów opowiadało, że doświadczenie wcale nie czyni tego zadania łatwiejszym. Jak powiedzieć człowiekowi te słowa, które każdy najbardziej boi się usłyszeć? Jessica się zastanawia, w jakich okolicznościach i od kogo usłyszała je sama po raz pierwszy. Może to był któryś z lekarzy na oddziale intensywnej terapii? Pracownik społeczny? Jej ciotka Tina?
Przełyka ślinę, aby zwilżyć wyschnięte gardło, i właśnie ma coś powiedzieć, kiedy Roger Koponen się rozłącza. Wiatr stosownie do sytuacji przestaje zawodzić i przez chwilę słyszą wyraźnie, jak technicy kryminalistyki rozmawiają przed budynkiem.
– Mówiłeś, że facet jest w Savonlinnie? – dopytuje Jessica, nie podnosząc na Jusufa wzroku. Ekran telefonu staje się czarny. Jessica próbuje go odblokować, ale próbę udaremnia hasło zabezpieczające. Nagle urządzenie jest tylko bezużytecznym kawałkiem czarnego metalu.
– Tak powiedzieli chłopcy.
– Cholera – mamrocze znowu Jessica.
Stojący dalej policjant nadstawia uszu. Co za sprawa, myśli Jessica. Żona głównego obecnie produktu eksportowego Finlandii, autora thrillerów Rogera Koponena, zmarła w co najmniej niejasnych okolicznościach. Sam mężczyzna jak na życzenie przebywa na drugim końcu Finlandii, co wyklucza statystycznie najbardziej prawdopodobną opcję. Przed ich nosami leży komórka, z której morderca Marii Koponen najwidoczniej zadzwonił na policję ledwie chwilę wcześniej. A potem zniknął w wietrzną noc. Sprawca nie może być daleko. Do Jessiki dociera, że pospieszyła się z założeniami.
– Czy zgłoszenia dokonano z tego numeru? – pyta i czuje naglącą potrzebę spojrzenia ponad kanapą tam, gdzie Maria Koponen zastygła w chwili histerycznego śmiechu. A przynajmniej tak by to wyglądało na zdjęciach. Jak przerysowany wybuch radości. To jednak nie jest zdjęcie. Wszystko inne w pokoju żyje. Niebieskie światła, wiatr, Jusuf i tańczące na zewnątrz bezlistne drzewa. Ale Maria Koponen jest martwa jak kamień.
– Nie wiem – odpowiada Jusuf i rozsuwa zamek kurtki. Z otwartych drzwi do pokoju wpada mroźne powietrze, lecz mimo to jest tam gorąco.
– Mógłbyś to sprawdzić w dyspozytorni? Natychmiast – zwraca się Jessica do Jusufa w tym samym momencie, w którym trzy odziane w białe kombinezony postacie wsuwają się powoli do salonu, jakby starały się nie obudzić królewny śpiącej u szczytu stołu wiecznym snem.
Jessica obserwuje, jak technicy wykonują swoje zadania. Robią to tak rutynowo, że równie dobrze mogłaby to być jakaś codzienna czynność, jak opróżnianie zmywarki. Owinięte w stroje ochronne ludzkie tortille widziały wiele w każdej skali i nie wzdrygają się z byle powodu. Jessica nie może jednak nie zauważyć, jak każdy z nich po kolei się zatrzymuje i spogląda na ciało. Wyraz urodziwej twarzy nasuwa skojarzenie z Jokerem w wykonaniu Jacka Nicholsona.
– Pierwsza załatwiona – mruczy jeden z techników spod kaptura i maseczki.
Sądząc po dudniących chwilę wcześniej krokach, zszedł z piętra na korytarz, stoi teraz bezczynnie przed Jessicą i bada wzrokiem pokój. Pozostała trójka pracuje w skupieniu wokół ciała. Jessica spogląda na mężczyznę i mruży oczy, aby wyrazić niezrozumienie jego słów. Stuprocentowo wierzy w umiejętności zawodowe tych ludzi i dotychczas w ciągu swej kariery nigdy nie musiała wtrącać się w rutynowe czynności na miejscu zbrodni.
– Co załatwione? – pyta mimo wszystko, jednak mężczyzna obrócił się już i ponownie znika w korytarzu.
Jessica przechodzi obok stołu w kierunku regału, którego półki są wypełnione płytami winylowymi. Idzie wzdłuż długiego rzędu i pozwala osłoniętym w gumowe rękawiczki opuszkom palców podskakiwać na wąskich grzbietach okładek albumów. Dziesiątki, setki longplayów, para musi naprawdę uwielbiać muzykę w jej wydaniu analogowym. Biblioteczka pisarza wypełniona muzyką. Jessica zatrzymuje się przed gramofonem i zauważa, że urządzenie jest nowiusieńkie i najwidoczniej podłączone do bezprzewodowego systemu nagłośnienia w domu. Igła uniosła się z powierzchni płyty, a wykonany z polichlorku winylu krążek leży nieruchomo na zbyt dużej wkładce. Siedmiocalowa płyta. Singiel. Na drewnianym stoliku obok urządzenia leży okładka płyty, na której na czarno-białym zdjęciu John Lennon skierował schowany za okrągłymi okularami wzrok w stronę kamery. Imagine. Released as a single for the first time in the UK. Jessica podnosi okładkę i obraca ją. Dwie strony. Dwa utwory. Po jednym na stronę. Imagine. Jessica czuje zimną falę wstrząsającą jej ciałem, kiedy przypomina sobie, o czym przed momentem opowiedział jej Koivuaho. Ta pioruńska muzyka. Jeśli utwór wybrzmiewał w momencie przyjazdu patrolu, ktoś musiał ustawić igłę dokładnie chwilę przed tym, jak sierżanci weszli do budynku.
Jessica upuszcza okładkę na stół i wkłada dłoń pod połę kurtki, zanim zdąży się zastanowić nad znaczeniem tego spostrzeżenia. Dotyka polimerowej rękojeści glocka i obraca się, by spojrzeć na krzątające się dookoła ciała białe anioły. Techników jest trzech. Cały czas było ich tylko trzech i żaden w żadnym momencie nie wchodził na piętro.
Jessica żwawym krokiem przechodzi krótkim korytarzem do drzwi wyjściowych. Otwiera pstryknięciem klapę kabury i przyciąga broń odrobinę ku sobie, aby otworzył się mechanizm blokujący. Łomocze jej w skroniach, a rytmiczne, nieustannie przyspieszające bicie serca sprawia, że czuje się żywą, podtrzymywaną przez automatyczne funkcje swojego organizmu istotą. Kiedy zbliża się do drzwi, widzi trzech policjantów w mundurach, dwa radiowozy, furgonetkę techniczną oraz dopiero co przybyły karawan. Z kolei wezwany na próżno ambulans odjeżdża. Czerwone i niebieskie migające światła pojazdów ratunkowych panują nad paletą kolorów nocnej idylli, liżą sąsiadujące działki i ich budynki, a w coraz większej ilości okien zapalają się świadczące o ciekawości lampy.
Sierżanci zauważają, że coś jest nie tak, zanim Jessica zdąży otworzyć usta.
– Czy wszystko w porządku?
– Gdzie poszedł? – nagabuje Jessica.
– Kto?
– Ten technik!
– Ach, ten… – odpowiada jeden z sierżantów i wskazuje kciukiem w kierunku biegnącej w dół zbocza ulicy. – No tam, przed chwilą, w tamtą stronę…
– Biegł?
– Szedł.
– Jeden idzie ze mną! – woła Jessica i cofa się kilka kroków w dół zbocza. Bujające się na wietrze latarnie oświetlają drogę.
– Czy to był…
– A ty poinformuj natychmiast dyspozytornię, że morderca uciekł właśnie piechotą z miejsca zbrodni. Potrzebujemy teraz więcej ludzi, i to prędko! – nakazuje stanowczo Jessica i wyciąga z kabury broń służbową. Dramatyczny gest sprawia, że brodaty sierżant się wzdryga, jakby dopiero teraz zrozumiał, że kobieta mówi serio.
Schodzą pokrytą śniegiem ulicą; głębokie ślady opon wyglądają, jakby mogły przewieźć tramwaj. Na chodniku można wyraźnie dostrzec gęsty rząd najświeższych śladów butów. Odziany w kombinezon mężczyzna naprawdę ciągle szedł, ślady pozostawione przez biegnącego byłyby dalej od siebie. Złapią go, jeśli się nie spodziewa, że znajdą się na jego tropie tak szybko. Zdezorientowanie zdążyło jednak zawładnąć umysłem Jessiki w tych krótkich sekundach, kiedy podążając za śladami, spieszyli w kierunku skrzyżowania. Morderca wie, że go ścigają. Przecież tego widocznie pragnie; chwilę wcześniej przemaszerował przed Jessicą, a nawet się odezwał, mimo że mógłby równie dobrze w spokoju opuścić dom. Gdyby tylko zrozumiała już podczas spotkania tego człowieka, że nie jest technikiem… Jessica czuje, że dostaje gęsiej skórki. Patrzyła prosto w oczy skurwiela, który zamordował Marię Koponen. A teraz ten skurwiel jest gdzieś tutaj na zewnątrz, wolny i przepełniony radością zwycięzcy.
– Przecież nie może być daleko – stwierdza krzepki sierżant.
Jessica ujmuje oburącz pistolet, kiedy zbliżają się do skrzyżowania; widok na przecznicę zasłania pokryte śniegiem wysokie ogrodzenie ze świerków. Zwalnia kroku i spogląda na idącego obok sierżanta, którego ruchy są lustrzanym odbiciem jej własnych. Przy drzewach Jessica wytęża wzrok i widzi pustą ulicę, po której obu stronach zaparkowane są rzędy samochodów.
– Cholera… – mamrocze i rozgląda się dookoła w poszukiwaniu śladów.
Nie widać ich. Droga została niedawno odśnieżona i uciekinier mógł iść dalej po asfalcie, nie zostawiając łatwo zauważalnych odcisków podeszew. Jessica słyszy syreny zbliżających się patroli policyjnych. Z daleka niesie się stukotanie odśnieżarki.
– Może się ukrywać za samochodami. Pod nimi – szepce posterunkowy z pewnością siebie i zbliża się spokojnie do pierwszego pojazdu.
– Zrobiłby to tylko wtedy, gdyby musiał szybko się ukryć – zauważa Jessica prawie normalnym głosem.
– A nie musiał?
Jessica nie odpowiada. Przeklina cicho te długie sekundy, których potrzebowała do zrozumienia, że zabójca wyszedł na własnych nogach z otoczonego przez policję miejsca zbrodni.
– Może miał tu zaparkowane auto – podsuwa sierżant.
Pomysł nie jest całkiem oderwany od rzeczywistości. Na pierwszy rzut oka jednak na poboczu nie widać miejsca, w którym ciepło silnika roztopiłoby zalegający śnieg albo prowadzących na asfalt śladów opon.
– Jak się nazywasz? – pyta Jessica, kiedy idą powoli od jednego auta do drugiego.
– Hallvik. Lasse Hallvik. Starszy sierżant.
– Okej, Lasse. Sprawdź samochody. Bądź czujny. Posiłki są w drodze – mówi Jessica i zaczyna truchtać wzdłuż jasno oświetlonej drogi.
– Chyba nie pójdziesz za nim sama?
Jessica nie wykonuje nawet gestu w odpowiedzi, tylko wyciąga z kieszeni telefon i podnosi go do ucha, ciągle z pistoletem w drugiej dłoni. Biegnie środkiem ulicy pomiędzy samochodami i wie, że Hallvik ubezpiecza jej tyły. Przynajmniej na tym kawałku drogi.
– Halo? – Czujny głos w telefonie należy do przełożonego Jessiki, nadkomisarza Ernego Miksona, który ledwie pół godziny wcześniej został prowadzącym to śledztwo.
– Nie wiem, czy wiadomość dotarła przez dyspozytornię, ale musimy zamknąć skrzyżowania prowadzące na mosty na Kulosaari. Natychmiast – oznajmia Jessica i słyszy podniecenie w swoim głosie.
– Co tam się dzieje?
– Podążam za sprawcą pieszo.
– Z kim?
– Sama.
– Jessica!
– Właśnie tędy przechodził. Muszę zobaczyć… Ja pierdolę, poczekaj. – Jessica wsuwa telefon do kieszeni kurtki i chwyta ponownie glocka dwiema rękami. Przez chwilę jest pewna, że widzi na ziemi człowieka. Biały kombinezon podryguje jednak na środku ulicy jak przebity sztyletem ludzik Michelina. Jedna nogawka łopocze na wietrze, jakby wskazywała kierunek, w którym najprawdopodobniej udał się ten, kto zrzucił ubranie ochronne. Jessica ogląda się za siebie, w odległości stu metrów widzi policjanta pochylającego się między samochodami. Przykłada czubki palców do ust i gwiżdże, chcąc zwrócić jego uwagę.
– Lasse! Pilnuj, żeby nikt po tym nie przejechał! – krzyczy, lecz nie jest pewna, czy usłyszał rzucony pod wiatr okrzyk.
Hallvik jednak się podnosi i spieszy w jej kierunku. Jessica rusza do przodu, myśląc już nad kolejnym ruchem, kiedy zdaje sobie sprawę z nasilającego się odgłosu syren. Jakiś nieokreślony instynkt sprawia, że przystaje, i szepce jej żałosną prawdę – sprawca nie zostanie złapany. Nie tej nocy. Wzdycha głęboko i czuje przeszywający ból w płucach. Potem wkłada rękę do kieszeni kurtki i ponownie podnosi telefon do ucha.
– Erne?
– Do kurwy, Jessica! Myślałem już, że…
– Spieprzyłam sprawę, Erne.
Jessica słyszy głos przełożonego, jednak jej umysł wskoczył już na pędzącą karuzelę. Taką, na której w trakcie jazdy nie ma miejsca dla żadnej nowej myśli. Mężczyzna, który wyczarował na martwej twarzy Marii Koponen uśmiech, może właśnie obserwuje ich z otchłani ciemności. Nigdzie go nie widać. Mimo to jest wszędzie.
Nadkomisarz Erne Mikson boryka się już trzeci tydzień z uporczywym przeziębieniem, jednak przez zatkane nozdrza wdziera się charakterystyczny zapach wnętrza samochodu, przedziwne połączenie marcepanu, starej wytartej skóry i spalonego sprzęgła. Słyszy przytłumiony odgłos i wyciąga spod pachy cyfrowy termometr. Trzydzieści siedem, cztery. Cholera… To o jedną trzecią stopnia więcej, niż kiedy wsiadał do samochodu na Pasili. Spogląda na zegarek, szuka w wewnętrznej kieszeni małego notatnika i wpisuje wartość w kolejnej wolnej kratce. Gruby zeszycik służy mu już od wielu lat, a teraz dokonuje żywota.
Erne się wzdryga, kiedy otwierają się przednie drzwi starej beemki trójki i do środka wsiada trzydziestotrzyletnia brunetka. Surowa mina i szarawe oświetlenie podkreślają kanciastość jej urodziwej twarzy. Przez moment oboje patrzą przed siebie; przed oddalonym o sto metrów domem jednorodzinnym zaparkowane jest około tuzina samochodów. Bliżej zatrzymał się w poprzek drugi radiowóz, którego zadanie podkreśla niebiesko-biała taśma odgradzająca.
– Na Kulosaari dotarł cyrk – zauważa w końcu Erne Mikson, wsadza notatnik do wewnętrznej kieszeni, wyłamuje z blistra gumę z nikotyną i wkłada do ust. Już się ulotnił uspokajający wpływ papierosa wypalonego dziesięć minut wcześniej przy uchylonym oknie. Poza tym teraz jest ostatni dzwonek, żeby ograniczać. Albo nawet rzucić. To, czy będzie z tego jakaś korzyść, okaże się, jak tylko zadzwoni lekarz i powie o wynikach biopsji.
– Nie masz zamiaru wejść do środka? – pyta cicho Jessica i opiera głowę o zagłówek.
– Nie. Skoro nie ma przymusu – stwierdza Erne, a jego oczy wyglądają, jakby przymierzał się do ziewania. Potem uchyla odrobinę okno i dodaje: – Czterdziestoletni mężczyzna o normalnej budowie ciała, względnie szerokich ramionach, metr osiemdziesiąt wzrostu, niebieskooki i… ubrany lekko w stosunku do pogody?
– Nie wierzę, żeby pod tym kombinezonem zmieściła się gruba kurtka.
– Mamy sześciu gości pasujących do opisu, ale wszyscy mieli ze sobą grube kapoty. Jednego z ulicy, trzech z baru w galerii. I jeszcze dwóch z przystanku autobusowego na Itäväyli. Zatrzymania prowadzono w pewnym promieniu na podstawie wyliczeń, jak daleko ten człowiek zdążyłby dobiec. Pięć minut więcej i bylibyśmy zmuszeni do przeszukiwania również Herttoniemenranty. A wtedy w trakcie skończyłyby się zasoby – tłumaczy Erne, odwraca się, aby spojrzeć na siedzącą obok kobietę, i dorzuca: – Jessico, zrobiłaś wszystko jak trzeba.
Jessica sili się na uśmiech w odpowiedzi na słowa szefa, które wcale jej nie pocieszają. Erne zwraca się do niej jak trener do piłkarskiego młodzika, którego wymienił po pierwszej połowie. Empatyczny ton nie zmienia faktu, że nie wszystko na boisku poszło perfekcyjnie.
– Powiedz mi, Erne – zaczyna Jessica, przełyka głośno ślinę i kontynuuje: – Jak długo jesteś w wydziale? I ile razy w ciągu tego tysiąca lat śledczy zamienił na miejscu zbrodni parę słów z mordercą, a następnie pozwolił mu odejść?
– Możesz widzieć to w taki sposób, jeśli chcesz się zadręczać.
– Jak, do cholery, można to widzieć w jakiś inny sposób?
– No chociażby tak, że koleś mógł wyjąć broń i wszystkich was wystrzelać. Gdybyś zaczęła coś w tej sytuacji podejrzewać i próbowała go zatrzymać. Niekoniecznie ktokolwiek zdążyłby jakoś zareagować – zauważa Erne i przycisza radio.
Z wyrazu twarzy Jessiki widać, że w jego słowach kryje się ziarno prawdy. Myśleli, że są bezpieczni, a tymczasem ten człowiek mógłby łatwo skrzywdzić każdego przebywającego w budynku. Nie tylko Marię Koponen.
– Sześciu podejrzanych? – pyta w końcu Jessica i rozpina kurtkę.
– Znalezione na kombinezonie ślady będą porównywane z DNA tych ludzi.
– Co z maseczką?
– Nie znaleziono. Pewnie jest w jakimś śmietniku. Albo ma ją sprawca.
– To nie ma sensu – stwierdza cicho Jessica.
– Bo facet zostawił na ulicy kombinezon?
– Właśnie.
– Posłuchaj, Jessi – mówi ochryple Erne, żeby przerwać niepotrzebne spekulacje. Skupia wzrok na mężczyźnie wychodzącym z bramy domu naprzeciwko; Jusuf pokazuje gestami, żeby trzymał się z daleka. Ciekawscy sąsiedzi zwęszyli padlinę. – Myślisz, że poznasz jego głos? – upewnia się.
W tym samym momencie jeden z policjantów zaczyna spisywać zeznania człowieka ubranego w grubą kurtkę, spodnie od piżamy i kalosze do łydki.
– Oczywiście. Ale założę się, że sprawcy nie ma wśród ludzi, których macie nagranych.
– Pesymista się nie rozczarowuje – stwierdza Erne, sięga do skórzanej aktówki na tylnym siedzeniu i wyciąga tablet. Chwilę później podaje go Jessice. – Sześć filmików. Sześć razy to samo zdanie – mówi.
Pierwsza załatwiona. Jessica przegląda filmiki, słucha głosów i patrzy każdemu z mężczyzn głęboko w oczy. Chce wierzyć, że rozpozna w nich podejrzanego. Popaprańca, który ledwie trzy kwadranse wcześniej stał przed nią koło regału z płytami w domu Marii i Rogera Koponenów. Dwóch ze stojących na cyfrowym rozpoznaniu jest ewidentnie pijanych, co według komentarza zostawionego na dole ekranu zostało potwierdzone alkomatem. Jeden jest zadziwiająco spokojny, ale właściwie trudno to uznać za podejrzane, a pozostałych trzech wydaje się sfrustrowanych. Nic dziwnego, każdy by się wkurwił, gdyby stojąc w blasku jasnego światła, musiał nagrywać podyktowane przez policję zdanie, nie mając pojęcia, o co właściwie chodzi. Tylko jedna osoba ma pojęcie, i to dobre. Ale tak jak Jessica się spodziewała, nie jest to żaden z mężczyzn na wideo.
– Nie – stwierdza i oddaje Ernemu tablet.
– Jesteś pewna? – dopytuje Erne, ale rozumie już, że pytanie nie zasługuje na odpowiedź. Po chwili zaczesuje gęste szpakowate włosy ku czubkowi głowy i odkasłuje. Wydobywające się głęboko z gardła rzężenie jednak nie znika. – Masz to. Rasmus zebrał wszystko co najważniejsze o Marii Koponen – oświadcza i podaje Jessice wydruk.
Curriculum vitae martwej kobiety, podstawowe informacje o jej przerwanym nagle życiu. Jessica bierze kartkę i zaczyna analizować treść linijka po linijce.
– Wiek: trzydzieści siedem… Wykształcenie: doktor farmacji… Stanowisko pracy: kierownik do spraw rozwoju produktu, Neurofarm SA…
– Nie wiem, czy znajdzie się w tym coś użytecznego.
– To się okaże – stwierdza Jessica i wsuwa złożoną kartkę do kieszeni kurtki. Przez ulicę przeskakuje biały zając. Może jego też powinni przesłuchać.
– Muszę teraz pojechać na Pasilę na konferencję – dodaje Erne.
– Nie zazdroszczę.
– Sytuacja jest dość wyjątkowa. Trzeba ostrzec ludzi.
– Przed czym? Żeby nie otwierali drzwi technikowi kryminalnemu? – mamrocze Jessica i gładzi się po kłykciu.
Erne wybucha pozbawionym radości śmiechem. Czarny humor jest częścią tej pracy, ale Jessica to mistrzyni w wykorzystywaniu go do granic możliwości. Siedzą przez chwilę w ciszy, zbierając myśli.
– Poszukiwania trzeba poszerzyć. A później musimy jeszcze przesłuchać Rogera Koponena – mówi w końcu Erne, zamyka okno i dodaje: – Ja się tym wszystkim zajmę. Twoim zadaniem jest teraz ustalić, co, do cholery, stało się w tym domu. Tam już najwidoczniej wypytują sąsiadów. Może ktoś coś widział.
– Okej – odpowiada Jessica i otwiera drzwi samochodu. – Postaraj się nie dostać zawału, sir Davosie.
– Jeśli już, to ty go wywołasz, Aryo.
Roger Koponen siedzi przy stole, obejmując rękoma pustą szklankę z wodą, i wpatruje się w czoło siedzącej przed nim kobiety. Pracownica socjalna, która chwilę wcześniej opuściła pomieszczenie, powiedziała, że poczeka w pokoju obok, gdyby Roger chciał porozmawiać o tym, co się zdarzyło. Komisarz Sanna Porkka wyciąga dłoń po ozdobiony pęcherzykami powietrza dzbanek i dolewa mężczyźnie wody. Porkka jest czterdziestodwuletnią singielką, która całe swoje życie spędziła w Savonlinnie, a jej życie, obok pracy policyjnej, kręci się wokół polowań, biegów na orientację i trzech starych samic gończego fińskiego.
– Powinniśmy pewnie wyruszyć w drogę do Helsinek – stwierdza Roger, nie odrywając szklanego wzroku od sufitu.
– Rozumiem – mówi Porkka, po czym odchyla się spokojnie na krześle w tył. – Wcześniej musi pan jednak dmuchnąć w alkomat. Zdążył pan chyba podczas kolacji wypić trochę alkoholu…
– Ja pierdolę – klnie z niedowierzaniem Koponen.
– Zasadniczo wolelibyśmy, żeby został pan w Savonlinnie na noc, tak jak pan planował.
– Dlaczego?
– Wiadomość, którą pan usłyszał, byłaby wielkim szokiem dla każdego. Przed panem długa droga w złych warunkach, a w Helsinkach w niczym pan nie pomoże tej nocy.
– Prawda. Wygląda, że jest na to za późno – konstatuje Roger prawie szeptem i uśmiecha się słabo, ale wyłącznie wargami. Poza tym na jego twarzy gości wyłącznie ból. Porkka wie, że zachowanie bliskich ofiar jest często dziwne i niespójne. Z ich reakcji rzadko można wywnioskować coś użytecznego. Ale utkwiony w jednym miejscu szklisty wzrok, blada skóra i przyspieszony oddech świadczą o prawdziwym szoku. – Znaleźli go? – pyta Roger już odrobinę bardziej stanowczo i podnosi szklankę do ust drżącymi rękoma.
Sanna Porkka spogląda szybko na swoje notatki, żeby sprawdzić, jak dużo w tym momencie powiedziano małżonkowi ofiary. Rogera Koponena poinformowano najwidoczniej tylko o tym, że jego żona zmarła w ich domu na wyspie Kulosaari w Helsinkach oraz że policja ma uzasadnione przesłanki, by podejrzewać zabójstwo. Później myśli Porkki koncentrują się ponownie na jego pytaniu.
– Przepraszam, ale ma pan jakiś powód, aby zakładać, że sprawcą jest mężczyzna? – dopytuje i stara się za wszelką cenę uniknąć tonu przesłuchania.
Policja nie ma na razie żadnych przesłanek, by uważać, że Roger Koponen ma cokolwiek wspólnego ze śmiercią żony, ale trudno to ostatecznie wykluczyć, jeśli podczas przesłuchania popełnia się przez nieuwagę głupie błędy. Tak naprawdę Sanna Porkka nie bierze udziału w dochodzeniu, jej zadaniem jest po prostu przypilnowanie przez chwilę pisarza celebryty, który stracił żonę. Pokusa, by zadać mu jakieś podstawowe pytania, jest jednak zbyt duża.
– Nie wiem. Czy to nie jest dość prawdopodobne? – odpowiada powoli Roger Koponen i odstawia szklankę na stół. Jego wzrok rozjaśnia się odrobinę, jakby był dumny ze swojego spostrzeżenia.
Porkka zaciska usta i potakuje. Ten człowiek ma rację, jeśli na sprawę spojrzy się w świetle statystyki. W Finlandii w dziewięciu na dziesięć przypadków mordercą jest mężczyzna. Ten odsetek wzrasta, jeśli sprawca i ofiara nie znali się wcześniej.
– Jedynym celem jest teraz złapanie sprawcy. W Helsinkach wierzą, że najlepiej pomoże pan właśnie sprzed komputera. Tutaj, na komendzie w Savonlinnie, gdzie zapewnimy panu wszystko, czego pan sobie zażyczy. Nie w samochodzie, w którym zmęczony i zszokowany będzie pan narażał bezpieczeństwo własne i być może kogoś innego poruszającego się po drodze – tłumaczy Porkka i zaciska usta, mając nadzieję, że sprawia wrażenie wystarczająco empatycznej. Potem wprowadza hasło do laptopa.
– Jak niby mogę być pomocny przed komputerem? – dopytuje Roger i marszczy czoło.
– Prowadzący śledztwo w Helsinkach Erne Mikson liczy, że mógłby odbyć z panem wideokonferencję – oznajmia spokojnie Porkka i splata dłonie na stole.
Roger Koponen mruga kilka razy oczami, zupełnie jakby propozycja była kompletnie absurdalna. Jego mowa ciała nie zapowiada jednak bezpośredniego oporu.
– Wideokonferencję? – mamrocze, sprawiając wrażenie, jakby poważnie zastanawiał się nad tym pomysłem.
– Tak jak powiedziałam, jedynym zamiarem jest złapanie…
– Przed chwilą powiedziała pani: celem.
– Słucham?
– Powiedziała pani przed chwilą, że jedynym celem jest złapanie zabójcy mojej żony. Nie zamiarem – zauważa Koponen i drapie się paznokciem w brew. Cząstka martwego naskórka opada obok szklanki na stół.
– Faktycznie. Chyba tak powiedziałam – przyznaje Porkka i stara się uśmiechnąć ze zrozumieniem. Przez chwilę się zastanawia, czy jest sens zostawić go, żeby sam się uspokoił. Nie ma na to jednak czasu. Ledwie pół godziny temu dostała raport, z którego wynika, że podejrzany jest ciągle na wolności. Wskazówka minutowa czworokątnego zegara ściennego przeskakuje na dwunastą. – Przepraszam, za moment wrócę – mówi policjantka.
Koponen kiwa głową z kilkusekundowym opóźnieniem, dając jej pozorne przyzwolenie.
Sanna Porkka zamyka za sobą drzwi i przywołuje gestem dyżurującego komisarza, żeby miał Koponena na oku. Zerka na dość młodą pracownicę socjalną, która stoi przed donośnie mielącym ziarna kawy automatem z napojami, a potem kieruje się do swojego biura.
– Czy Koponen jest gotowy? – pyta przez telefon Erne Mikson zmęczonym głosem. W tle słychać szum silnika samochodu.
– Jest mocno oszołomiony.
– Musimy go mimo to przepytać.
– Oczywiście – potakuje Porkka i podchodzi do okna. Wynurzające się z ciemności bezlistne brzozy machają w kierunku ciepłego wnętrza cienkimi gałęziami.
– Rzecz jasna byłoby przyjemniej zrobić to twarzą w twarz – zaczyna Erne, a Sanna Porkka słyszy szelest blistra. Potem słowa cichną, a mężczyzna koncentruje się przez chwilę na żuciu gumy. W końcu zachrypniętym głosem dodaje: – Zdaje się, że przesłuchiwanie świeżego wdowca przez komputer świadczy o braku szacunku, ale musimy od razu otrzymać tyle informacji, ile tylko możliwe.
– Wporzo – odpowiada Porkka i czuje, że wybrała to słowo niczym niepewny nastolatek, który rozumie język dorosłych, ale nie potrafi się nim posługiwać.
– Piętnaście minut. Później będę przed komputerem. Do tego czasu dobrze się nim zaopiekuj.
– Sorry, jeszcze coś… – wtrąca Porkka, zanim nadkomisarz przerwie połączenie.
– Tak?
– Roger Koponen… chciałby bardzo zobaczyć swoją żonę. Choćby zdjęcie z miejsca zbrodni.
– Naturalnie – stwierdza Erne po chwili milczenia. Hałas samochodu ustaje i Sannie się wydaje, że słyszy, jak nadkomisarz odpluwa. Potem trzaskają drzwi samochodu, słychać pstryknięcie zapalniczki i głęboki wdech, kiedy mężczyzna zaciąga się papierosem. – Pewnie, że, kurwa, chce. Ale zaufaj mi, kiedy mówię, że warto z tym jeszcze chwilę poczekać.
Jessica Niemi wciąga na buty nowe ochraniacze i wkłada biały kombinezon, rękawiczki i maseczkę. Poruszanie się po mieszkaniu wydaje się nagle niebezpieczne, mimo że po ostatnim incydencie zostało przeszukane co najmniej gruntownie. Jessica wkracza ponownie do salonu i widzi, że technicy poszerzyli obszar badań na otoczenie stołu. Maria Koponen siedzi wiernie na swoim miejscu u szczytu stołu z takim samym szalonym, euforycznym grymasem na twarzy. Wydaje się, jakby gospodyni była jedyną osobą bez sporządzonej notatki o morderstwie.
W normalnych warunkach ciało zostałoby już zapakowane do worka i zabrane z miejsca zbrodni, ale najwidoczniej w powietrzu wisi zbyt dużo pytań. Przedwczesny transport ofiary do kostnicy mógłby znacznie utrudnić uzyskanie odpowiedzi.
– Czy mamy jakiekolwiek pojęcie, co tu się stało? – pyta Jessica. Machnięciem dłoni zatrzymała człowieka odpowiedzialnego za badanie miejsca zbrodni, upewniwszy się najpierw, że jest częścią zespołu technicznego. Przebrany morderca sprawił, że stała się czujna.
Przystojny mężczyzna nazywa się Harju i patrzy na Jessicę uspokajająco brązowymi oczyma.
– Dość kiepskie – wzdycha Harju i zdejmuje maseczkę.
– Nie mamy niczego?
– Pewne jest tylko, że do domu się nie włamano. Sprawca wszedł do środka przez drzwi przesuwne w salonie. A potem zamknął je za sobą. Nie zostały zatrzaśnięte. Są właściwie nadal otwarte.
– Nie zostały zatrzaśnięte… – mamrocze Jessica.
– Albo też ofiara znała sprawcę i wpuściła go…
– Jakoś trudno w to uwierzyć. Sprawca miał na sobie biały kombinezon – zauważa Jessica, omija Harju i dodaje: – I coś, za pomocą czego wyczarował to dzieło sztuki.
– Twarz kobiety jest twarda jak kamień.
– Co takiego?
– Jakby ją przymuszono do przyjęcia tej pozycji. Trudno powiedzieć, żeby…
– Czy coś jej wstrzyknięto? – pyta Jessica, mrużąc oczy, i zauważa, że głowa Marii Koponen jest odrobinę przechylona. Musiała być tak cały czas.
– Tak sądzę. Ale okaże się dopiero podczas sekcji.
– Proszę, daj mi znać od razu, jeśli pojawi się coś zaskakującego.
– Oczywiście.
– Dzięki – odpowiada Jessica i obraca się na pięcie.
Drzwi wejściowe w końcu korytarza, przez które wpadają światło i odgłosy, są ciągle otwarte, toteż w domu jest teraz cholernie zimno. Na białych ścianach wiszą białe płótna stylizowane minimalistycznymi pociągnięciami pędzla; one też nie promieniują ciepłem, raczej podkreślają lodowatą atmosferę. Jessica znowu mija regał z płytami, kierując się na korytarz, i po raz pierwszy wchodzi do przestronnej kuchni. Czarne szafki z szufladami przykrywa bardzo długi marmurowy blat wycięty z jednego bloku. Jessica kładzie osłonięty rękawiczką palec na zimnym kamieniu. Wszystko jest lśniące i czyste. Marka Poggenpohl. Tworząca serce tego domu układanka z marmuru, drewna wysokiej jakości, sprzętów kuchennych, śrubek i nakrętek kosztowała dwukrotnie więcej, niż wynosi roczna pensja zwykłego policjanta. Jessica wie o tym, bo kuchnia w jej mieszkaniu jest prawie identyczna. To jej oczko w głowie i jeden z licznych powodów, dla których nie mogłaby nigdy zaprosić kolegów do domu. Do prawdziwego domu.
Jessica pozwala, żeby jej wzrok błądził powoli od wychodzących na zachód okien przez kominek na regał z książkami, który kryje olbrzymią liczbę zebranych między okładkami opowieści i przemyśleń. Wybór beletrystyki na półce wygląda na pierwszy rzut oka zatrważająco jednostronnie. Na grzbiecie każdej książki powtarza się nazwisko tego samego mężczyzny. Dzieła różnią się między sobą wielkością i kolorem, ale każde jest tego samego autora. Rogera Koponena. Kiedy Jessica podchodzi bliżej, zauważa po chwili, że nie chodzi tu o płodność, a raczej o skalę. Książki są przede wszystkim tłumaczeniami.