Warzywa zjedz, mięso zostaw - Natalia Mętrak Ruda - ebook

Warzywa zjedz, mięso zostaw ebook

Natalia Mętrak Ruda

4,0

Opis

Z tej książki dowiesz się:

Czy dieta bezmięsna mogła przydać się Polakom w walce o niepodległość?

Kto przywiózł tofu z Azji?

Czy Indie rzeczywiście są najbardziej wegetariańskim państwem świata?

Kto uważał, że dieta jarska była najlepsza już dla dawnych Słowian?

Dla kogo wymyślono płatki kukurydziane?

Wegetarianie są wśród nas. I jest ich coraz więcej! Niejedzenie mięsa staje dziś coraz popularniejsze. Powody są różne: ekologiczne, etyczne czy zdrowotne. Obecnie mięsa nie je się z troski o zdrowie, klimat, dobrostan zwierząt. Ale czy zawsze tak było? Co kierowało pierwszymi osobami, które zdecydowały się przejść na dietę bezmięsną? I czy w ogóle wiadomo, kto był prekursorem wegetarianizmu?

Natalia Mętrak-Ruda, kulturoznawczyni i historyczka kulinariów, prowadzi nas przez zawiłą (a czasem całkiem zabawną) historię roślinnej kuchni, a także jej pierwszoplanowych i epizodycznych bohaterów. Autorka pokazuje, że w przeszłości za ideą niejedzenia zwierząt stały zupełnie inne motywacje niż dziś – nieraz decyzja ta wynikała z czynników religijnych lub ekonomicznych. I choć obecnie popularyzacja wegetarianizmu kojarzy się głównie z duchowością Wschodu i kontrkulturą, to kuchnia ta równie dużo zawdzięcza ruchom protestanckim. A także szalonym pomysłom dietetyków, dziwaków i hipochondryków. Dowiedz się, jaką drogę przebył wegetarianizm – od wysp antycznej Grecji do dzisiejszych najbardziej wykwintnych restauracji.

 

KSIĄŻKI DOBRE NIE TYLKO W TEORII!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 343

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
1
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniakow07

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawa - pokazuje historię wegetarianizmu na świecie i w Polsce. Niesamowicie dużo ciekawostek i bardzo dobre ujęcie tematu. Naprawdę warto
10



Co­py­ri­ght © Na­ta­lia Mętrak-Ruda, 2022 Co­py­ri­ght © Wy­daw­nic­two Po­zna­ńskie sp. z o.o., 2022
Re­dak­tor ini­cju­jący: Szy­mon Lan­gow­ski
Re­dak­tor pro­wa­dzący: An­drzej Szew­czyk
Mar­ke­ting i pro­mo­cja: Ka­ta­rzy­na Schin­kel-Bar­ba­rzak
Re­dak­cja: Mar­ty­na M. Le­ma­ńczyk
Re­dak­cja me­ry­to­rycz­na: dr Da­wid Bar­ba­rzak
Ko­rek­ta: Mag­da­le­na Mie­rze­jew­ska, Be­ata Wój­cik
Pro­jekt ty­po­gra­ficz­ny se­rii i ła­ma­nie: Ma­te­usz Cze­ka­ła
Pro­jekt gra­ficz­ny se­rii i okład­ki: To­masz Ma­jew­ski
Zdjęcie au­tor­ki: © Kon­rad Ciok
Ilu­stra­cje we wnętrzu ksi­ążki:
s. 16, 48, 64, 71, 95, 118, 123, 135, 163, 170, 173, 179, 191, 215, 216, 221, 227, 239, 241, 253, 261: Do­me­na pu­blicz­na
s. 26, 60, 87, 141, 147, 150: Wi­ki­me­dia Com­mons
s. 112: © Scien­ce Hi­sto­ry Ima­ges / Ala­my Stock Pho­to
s. 125: © Bra­vo Ima­ges / Ala­my Stock Pho­to
s. 186, 192, 200, 210: Do­me­na pu­blicz­na / Po­lo­na.pl
s. 233: © PA Ima­ges / Ala­my Stock Pho­to
s. 250: © Fer­ra­ri Press / East News
Ze­zwa­la­my na udo­stęp­nia­nie okład­ki ksi­ążki w in­ter­ne­cie.
ISBN 978-83-67324-96-0
Wy­daw­nic­two Po­zna­ńskie Sp. z o.o. ul. Fre­dry 8, 61-701 Po­znań tel. 61 853-99-10re­dak­cja@wy­daw­nic­two­po­znan­skie.plwww.wy­daw­nic­two­po­znan­skie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

NATA­LIA MĘTRAK-RUDA – tłu­macz­ka li­te­ra­tu­ry an­glo­języcz­nej i wło­skiej, dok­tor­ka kul­tu­ro­znaw­stwa, dzien­ni­kar­ka ku­li­nar­na. W jej prze­kła­dzie uka­za­ło się po­nad pi­ęćdzie­si­ąt po­zy­cji, w tym Cór­ka pa­pie­ża no­bli­sty Da­rio Fo i be­st­sel­le­ro­wa se­ria „He­art­stop­per”. Pu­bli­ko­wa­ła w „Sma­ku”, „Ustach” i Vo­gue.pl, przez lata pi­sa­ła o kuch­ni pol­skiej w an­glo­języcz­nej sek­cji por­ta­lu Cul­tu­re.pl. Pro­wa­dzi blo­ga o hi­sto­rii ku­li­na­riów Prze­szło­ść od kuch­ni. Miesz­ka na war­szaw­skich Bie­la­nach z sy­nem, mężem i dwie­ma kot­ka­mi. Od po­nad dwu­dzie­stu lat nie je mi­ęsa.

Dla Ja­go­dy

Wstęp

Był schy­łek XX wie­ku, a ja wła­śnie sko­ńczy­łam pod­sta­wów­kę i wy­bie­ra­łam się w pierw­szą pod­róż do mia­sta mo­ich ma­rzeń – Lon­dy­nu. Mia­łam się tam uczyć an­giel­skie­go i zwie­dzać, ale też spo­tkać się z przy­ja­ció­łką mo­jej mamy ze stu­diów oraz jej mężem. Ania i Ja­cek, któ­rzy wy­emi­gro­wa­li do Wiel­kiej Bry­ta­nii wie­le lat wcze­śniej, byli dow­cip­ni i sym­pa­tycz­ni, a ich atrak­cyj­no­ść po­głębia­ły w mo­ich oczach dwa fak­ty. Po pierw­sze miesz­ka­li w Lon­dy­nie. Po dru­gie byli we­ge­ta­ria­na­mi.

Nie pa­mi­ętam, kie­dy do­kład­nie usły­sza­łam o we­ge­ta­ria­ni­zmie po raz pierw­szy – wy­da­je mi się, że daw­no temu, pod­czas zor­ga­ni­zo­wa­nych wcza­sów w Kry­ni­cy Gór­skiej, ktoś tłu­ma­czył mi, że pan sie­dzący w sto­łów­ce przy sto­li­ku obok do­sta­je inny obiad, po­nie­waż jest ja­ro­szem, ale wte­dy chy­ba przy­jęłam tę in­for­ma­cję bez wi­ęk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia. W dzie­ci­ństwie nie prze­pa­da­łam za mi­ęsem i nikt spe­cjal­nie nie zmu­szał mnie, że­bym je ja­dła – moja mama, ita­lia­nist­ka, już w la­tach dzie­wi­ęćdzie­si­ątych przy­go­to­wy­wa­ła spo­ro ma­ka­ro­nów i wa­rzyw­nych za­pie­ka­nek, a z kuch­ni bab­ci pa­mi­ętam przede wszyst­kim fan­ta­stycz­ne da­nia na ba­zie twa­ro­gu – pie­ro­gi ru­skie, gzik z ziem­nia­ka­mi, klu­ski z se­rem i czosn­kiem. Pew­ne­go dnia, po moim pierw­szym świa­do­mym spo­tka­niu z parą we­ge­ta­rian, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się prze­jść na tę die­tę pod wpły­wem lek­tu­ry wy­da­nej w Pol­sce w 1985 roku ksi­ążecz­ki Ochra­niać wszel­kie ży­cie ame­ry­ka­ńskie­go na­uczy­cie­la bud­dy­zmu zen, Phi­li­pa Ka­ple­au, oznaj­mi­łam ro­dzi­nie, że prze­sta­ję jeść mi­ęso – ale na ni­kim nie zro­bi­ło to wi­ęk­sze­go wra­że­nia.

Dziś wiem, że mia­łam dużo szczęścia: cho­ciaż na prze­ło­mie XX i XXI wie­ku je­dy­nym zna­nym mi we­ge­ta­ria­ńskim lo­ka­lem w War­sza­wie był bar Vega na ty­łach kina Fe­mi­na (w od­ró­żnie­niu od kina, ist­nie­je on do dziś), a w skle­pach nie było ca­łej tej ob­fi­to­ści ro­ślin­nych pro­duk­tów „mi­ęsnych”, wędlin i go­to­wych dań, jaką mo­że­my zna­le­źć dzi­siaj, spo­tka­łam się ze zro­zu­mie­niem, pod­czas gdy w wie­lu ro­dzi­nach na­wet te­raz taka de­cy­zja pod­jęta przez na­sto­lat­kę mo­gła­by zo­stać uzna­na za fa­na­be­rię i zlek­ce­wa­żo­na.

A jed­nak nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że ży­je­my w cza­sach wy­jąt­ko­wych, je­śli cho­dzi o (nie)je­dze­nie mi­ęsa. Przez lata we­ge­ta­ria­nizm był trak­to­wa­ny jako prąd mar­gi­nal­ny, szu­flad­ka dla nie­szko­dli­wych dzi­wa­ków i hi­po­chon­dry­ków, do­me­na hi­pi­sów, krysz­now­ców i lu­dzi o sła­bych żo­łąd­kach – dziś zna­la­zł się w cen­trum pu­blicz­nej de­ba­ty. Pro­duk­ty we­ge­ta­ria­ńskie oraz we­ga­ńskie (to zna­czy ce­lo­wo wy­two­rzo­ne bez mi­ęsa lub wszel­kich skład­ni­ków od­zwie­rzęcych i sprze­da­wa­ne pod ta­kim szyl­dem) nie kry­ją się już smęt­nie w kącie su­per­mar­ke­tu, lecz prężą dum­nie obok tych „nor­mal­nych”. Ro­ślin­ne od­po­wied­ni­ki mi­ęsa i na­bia­łu są pro­du­ko­wa­ne za­rów­no przez małe fir­my, jak i przez wiel­kie kor­po­ra­cje, któ­re nie mogą już igno­ro­wać mody na bez­mi­ęsno­ść. W du­żych mia­stach we­ge­ta­ria­ńskie lo­ka­le są oczy­wi­sto­ścią, ale i w mniej­szych po­ja­wia­ją się co­raz częściej, prze­ła­mu­jąc przy­zwy­cza­je­nie do ko­tle­ta jako nie­odłącz­ne­go ele­men­tu obia­du. Co­raz częściej mo­żna też zje­ść we­ge­ta­ria­ński po­si­łek w szpi­ta­lu, w szko­le, w żłob­ku, a na­wet na pol­skim we­se­lu. Po­pu­lar­no­ść zdo­by­wa ta­kże die­ta we­ga­ńska, wy­klu­cza­jąca wszel­kie pro­duk­ty od­zwie­rzęce. Wpraw­dzie przez wie­lu wci­ąż bywa ona uwa­ża­na za nie­smacz­ną, dziw­ną, dro­gą czy prze­sad­nie re­stryk­cyj­ną, jest jed­nak co­raz po­wszech­niej przed­sta­wia­na jako wy­bór po­zwa­la­jący unik­nąć wie­lu cho­rób cy­wi­li­za­cyj­nych, ró­żno­rod­ny i atrak­cyj­ny, a przede wszyst­kim naj­bar­dziej od­po­wie­dzial­ny z punk­tu wi­dze­nia przy­szło­ści pla­ne­ty w do­bie ka­ta­stro­fy kli­ma­tycz­nej.

Po­wo­dy pod­jęcia de­cy­zji o re­zy­gna­cji z mi­ęsa mogą być ró­żne. Po pierw­sze eko­lo­gicz­ny, kie­dy chce się zmniej­szyć swój ślad węglo­wy, wzra­sta­jący dra­ma­tycz­nie z winy wspó­łcze­snej ho­dow­li prze­my­sło­wej, zwłasz­cza naj­bar­dziej „za­so­bo­chłon­nej” ho­dow­li by­dła na mle­ko i mi­ęso. Po dru­gie etycz­ny – wi­ążą się z nim ta­kie po­jęcia, jak „pra­wa zwie­rząt” czy „szo­wi­nizm ga­tun­ko­wy”, a punk­tem wy­jścia jest wspó­łczu­cie wo­bec czu­jących istot, ho­do­wa­nych często w strasz­li­wych wa­run­kach. Po trze­cie zdro­wot­ny – bo o ko­rzy­ściach die­ty bez­mi­ęsnej (na­wet u dzie­ci, co jesz­cze kil­ka de­kad temu wy­da­wa­ło się nie­wy­obra­żal­ne) prze­ko­nu­je co­raz wi­ęcej le­ka­rzy i die­te­ty­ków, a wie­le cho­rób, ta­kich jak nad­ci­śnie­nie, cu­krzy­ca czy rak je­li­ta gru­be­go, wi­ąże się mniej lub bar­dziej bez­po­śred­nio z nad­mier­ną obec­no­ścią pro­duk­tów po­cho­dze­nia zwie­rzęce­go w ja­dło­spi­sie. Wresz­cie ta­kim po­wo­dem może być strach przed mi­ęsem ni­skiej ja­ko­ści, „na­fa­sze­ro­wa­nym an­ty­bio­ty­ka­mi i hor­mo­na­mi”, ze zwie­rząt „kar­mio­nych nie wia­do­mo czym” i „ho­do­wa­nych nie wia­do­mo jak”. Wspó­łcze­śnie w świe­cie Za­cho­du mniej istot­ne są przy­czy­ny re­li­gij­ne, choć i one za­cho­wu­ją pew­ne zna­cze­nie – szcze­gól­nie dla nie­któ­rych hin­du­istów, człon­ków ru­chu Hare Krysz­na, bud­dy­stów, jak też ame­ry­ka­ńskich Ad­wen­ty­stów Dnia Siód­me­go.

Ale skąd wła­ści­wie wzi­ął się we­ge­ta­ria­nizm? Kie­dy i gdzie uku­to to po­jęcie? O po­rzu­ca­niu mi­ęsa na­dal często my­śli się jako o nie­daw­nej „mo­dzie”, któ­rą jed­ni ko­ja­rzą z hi­pi­sa­mi i ru­chem New Age, inni ze wspól­no­tą Hare Krysz­na albo za­chod­ni­mi bud­dy­sta­mi, po­strze­ga­ny­mi jako eks­cen­trycz­ne mniej­szo­ści. Dla wie­lu osób pierw­szym sko­ja­rze­niem będą, rzecz ja­sna, In­die, gdzie po­wsta­ła naj­star­sza i naj­wi­ęk­sza bez­mi­ęsna kul­tu­ra ku­li­nar­na. Rze­czy­wi­ście, sie­dem­na­sto­wiecz­ne „od­kry­cie In­dii” było dla pod­ró­żu­jących do po­łu­dnio­wej Azji bry­tyj­skich żo­łnie­rzy, in­te­lek­tu­ali­stów i mi­sjo­na­rzy nie tyl­ko kon­fron­ta­cją z In­nym, nie tyl­ko „oswa­ja­niem” przed­sta­wi­cie­li ca­łko­wi­cie od­mien­nej kul­tu­ry i re­li­gii, ale ta­kże „do­wo­dzi­ło na­ocz­nie, że na ro­ślin­nej stra­wie da się prze­żyć ma­so­wo i bez wy­ra­źnych po­wi­kłań zdro­wot­nych”, jak na­pi­sał Tri­stram Stu­art w Bez­kr­wa­wej re­wo­lu­cji, zna­ko­mi­tej ksi­ążce o ów­cze­snych fi­lo­zo­ficz­nych de­ba­tach nad (nie)je­dze­niem mi­ęsa[1].

In­die były – i do dziś po­zo­sta­ją – wa­żną in­spi­ra­cją dla lu­dzi Za­cho­du, jed­nak de­ba­ty na te­mat tego, czy czło­wiek po­wi­nien jeść mi­ęso, to­czą się w Eu­ro­pie od cza­sów an­tycz­nych. Na py­ta­nie, kie­dy po­wstał eu­ro­pej­ski we­ge­ta­ria­nizm, da się więc od­po­wie­dzieć dwo­ja­ko. Mo­żna albo po­pro­wa­dzić hi­sto­rię tego ide­owe­go nur­tu od sta­ro­żyt­no­ści (a kon­kret­nie od cza­sów grec­kie­go fi­lo­zo­fa Pi­ta­go­ra­sa, któ­ry na wie­le stu­le­ci stał się pa­tro­nem bez­mi­ęsne­go ja­dło­spi­su), albo za­cząć opo­wie­ść o we­ge­ta­ria­ni­zmie od mo­men­tu, w któ­rym zo­stał on na­zwa­ny i skry­sta­li­zo­wał się jako nurt my­ślo­wy oraz me­to­da au­to­iden­ty­fi­ka­cji, to zna­czy od po­ło­wy XIX wie­ku.

Bry­tyj­skie Ve­ge­ta­rian So­cie­ty, pierw­sze to­wa­rzy­stwo o tym cha­rak­te­rze, po­wsta­ło w la­tach czter­dzie­stych XIX wie­ku w gro­nie człon­ków sek­ty Bi­ble Chri­stian Church, in­spi­ro­wa­nej my­ślą Swe­den­bor­ga. W Sta­nach Zjed­no­czo­nych istot­ną rolę ode­gra­li du­chow­ni pre­zbi­te­ria­ńscy – przede wszyst­kim Sy­lve­ster Gra­ham, od któ­re­go za­czerp­nęła na­zwę do­sko­na­le nam zna­na bu­łka gra­ham­ka, a zwłasz­cza Ad­wen­ty­ści Dnia Siód­me­go – bo wła­śnie tro­skę o zdro­wie, w tym po­wstrzy­my­wa­nie się od spo­ży­wa­nia mi­ęsa i na­po­jów al­ko­ho­lo­wych, uwa­ża­ją oni za je­den z wa­run­ków zba­wie­nia. Do ad­wen­ty­stów na­le­żał mi­ędzy in­ny­mi je­den z naj­słyn­niej­szych ame­ry­ka­ńskich we­ge­ta­rian prze­ło­mu wie­ków, die­te­tyk i le­karz John Ha­rvey Kel­logg, któ­re­go zna­my jako wspó­łwy­na­laz­cę płat­ków ku­ku­ry­dzia­nych – jego na­zwi­sko do dziś wid­nie­je na kar­to­no­wych pu­de­łkach płat­ków, obok cha­rak­te­ry­stycz­ne­go logo ko­gu­ta.

Wy­da­je się pa­ra­dok­sal­ne, że ko­rze­nie wspó­łcze­sne­go tren­du, tak sil­nie ko­ja­rzo­ne­go dziś bądź z du­cho­wo­ścią wscho­du, hin­du­izmem czy bud­dy­zmem, bądź z kontr­kul­tu­rą, hi­pi­sa­mi i wra­żli­wo­ścią le­wi­co­wą, tkwią jed­no­cze­śnie w asce­tycz­nym pro­te­stan­ty­zmie. Lecz we­ge­ta­ria­nizm prze­ło­mu XIX i XX wie­ku nie za­wsze był zwi­ąza­ny z re­li­gią, cze­go do­wo­dem jest dzia­łal­no­ść nie­słusz­nie dziś za­po­mnia­nych pol­skich mo­der­ni­stycz­nych ja­ro­szy, któ­rzy wy­da­wa­li po­świ­ęco­ne jar­stwu ksi­ążki ku­char­skie i cza­so­pi­sma, pro­wa­dzi­li bez­mi­ęsne sto­łów­ki i sa­na­to­ria, a przede wszyst­kim wpla­ta­li po­rzu­ce­nie mi­ęsa w in­te­lek­tu­al­ne prądy epo­ki, a na­wet łączy­li je z wal­ką o nie­pod­le­gło­ść. W ich po­sta­wach od­naj­du­je­my cały wa­chlarz fi­lo­zo­ficz­nych fa­scy­na­cji prze­ło­mu wie­ków, od sło­wia­no­fil­stwa przez na­cjo­na­lizm po so­cja­lizm; z jar­stwem eks­pe­ry­men­to­wa­li i en­de­cy, i ko­mu­ni­ści. Dziś, kie­dy – nie za­wsze słusz­nie – re­zy­gna­cja z mi­ęsa ko­ja­rzy się przede wszyst­kim z le­wi­cą, ta ró­żno­rod­no­ść jest tym bar­dziej cie­ka­wa.

Jed­nak prze­ko­na­nie o le­wi­co­wo­ści we­ge­ta­ria­ni­zmu nie wzi­ęło się zni­kąd. Dzie­ło wiel­kich re­for­ma­to­rów ame­ry­ka­ńskie­go sty­lu ży­cia, ta­kich jak Gra­ham i Kel­logg, kil­ka­dzie­si­ąt lat pó­źniej kon­ty­nu­owa­li bo­wiem hi­pi­si. To wła­śnie kontr­kul­tu­ra i ży­wie­nio­wa re­wo­lu­cja lat sie­dem­dzie­si­ątych ma bez­po­śred­nie prze­ło­że­nie na to, jak dzi­siaj my­śli­my o we­ge­ta­ria­ni­zmie i co je­dzą we­ge­ta­ria­nie. Wte­dy też – a więc już po upo­wszech­nie­niu się ho­dow­li prze­my­sło­wej – za­częto na szer­szą ska­lę mó­wić o eko­lo­gicz­nej prze­wa­dze die­ty we­ge­ta­ria­ńskiej, na­to­miast w po­ło­wie lat sie­dem­dzie­si­ątych Wy­zwo­le­nie zwie­rząt Pe­te­ra Sin­ge­ra roz­po­częło na do­bre ruch na rzecz ich praw. Siłą rze­czy we­ge­ta­ria­nizm jest dziś le­wi­co­wy o tyle, o ile jest eman­cy­pa­cyj­ny, o ile prze­ma­wia w obro­nie słab­szych, w tym przy­pad­ku – zwie­rząt po­za­ludz­kich[1*].

Tym­cza­sem od po­ło­wy XX wie­ku po­wo­lut­ku ro­śnie w siłę we­ga­nizm. Pierw­sze we­ga­ńskie sto­wa­rzy­sze­nie, Ve­gan So­cie­ty, zo­sta­ło po­wo­ła­ne do ży­cia w 1944 roku przez bry­tyj­skich zwo­len­ni­ków „bez­na­bia­ło­we­go we­ge­ta­ria­ni­zmu”, z Do­nal­dem Wat­so­nem na cze­le. Zna­nym orędow­ni­kiem die­ty w pe­łni ro­ślin­nej był bry­tyj­ski dra­ma­turg Geo­r­ge Ber­nard Shaw, ale do­pie­ro wiek XXI przy­nió­sł jej roz­głos i po­pu­lar­no­ść wśród sław, ta­kich jak Moby, Na­ta­lie Port­man czy Jo­aqu­in Pho­enix, któ­re ak­tyw­nie an­ga­żu­ją się w „kwe­stię zwie­rzęcą”. We­ga­nizm od­rzu­ca ho­dow­lę prze­my­sło­wą, do­strze­ga­jąc okru­cie­ństwo wi­ążące się z prze­my­słem mle­czar­skim i ja­jecz­nym, jak rów­nież po­zo­sta­wia­ny przez nie ślad węglo­wy. Po­pu­lar­no­ść wspó­łcze­sne­go „ro­śli­no­żer­stwa” wy­ni­ka jed­nak nie tyl­ko z ety­ki. Choć mi­ło­ść do zwie­rząt i tro­ska o pla­ne­tę wy­da­ją się jego głów­ną pod­bu­do­wą, sta­ło się ono też – obok jogi, prak­ty­ki mind­ful­ness czy wa­ka­cji w eko­lo­gicz­nych agro­tu­ry­sty­kach – ele­men­tem „do­bre­go ży­cia”, wy­zna­cza­ne­go przez po­jęcia ta­kie jak wel­l­ness i self-care. Po­wsta­wa­nie licz­nych al­ter­na­tyw dla mi­ęsa i na­bia­łu nie jest ni­czym no­wym, jak mo­żna się prze­ko­nać, cho­ćby stu­diu­jąc sta­ro­pol­skie ksi­ążki ku­char­skie, ale i za­gląda­jąc do la­bo­ra­to­rium bra­ci Kel­log­gów. Może to być do­wo­dem na to, że wca­le nie post i ogra­ni­cza­nie się są przy­szło­ścią we­ga­ni­zmu, lecz ra­czej he­do­ni­stycz­na die­ta ro­ślin­na bez wy­rze­czeń, ła­twiej­sza do za­ak­cep­to­wa­nia dla nie­ustan­nie łak­nące­go przy­jem­no­ści i wy­go­dy czło­wie­ka XXI wie­ku.

„Trze­ba py­tać o tego, kto pierw­szy to wszyst­ko roz­po­czął, nie zaś o tego, któ­ry dużo pó­źniej za­prze­stał”[2] – pi­sał je­den z naj­wi­ęk­szych sta­ro­żyt­nych orędow­ni­ków wy­rze­cze­nia się mi­ęsa, Plu­tarch, zwra­ca­jąc uwa­gę na pa­ra­doks, z któ­rym do dziś mu­szą się mie­rzyć we­ge­ta­ria­nie. Dla­cze­go to oni bez­u­stan­nie mu­szą się tłu­ma­czyć ze swo­je­go wy­bo­ru, a nie ci, któ­rzy często dla czczej przy­jem­no­ści pod­nie­bie­nia za­bi­ja­ją swo­ich „bra­ci mniej­szych” i na­ra­ża­ją ich na cier­pie­nie, pro­wa­dzą nie­zwy­kle za­so­bo­chłon­ną ho­dow­lę, a przy tym często sami z pew­nym obrzy­dze­niem pod­cho­dzą do su­ro­wych ka­wa­łków zwie­rzęce­go cia­ła? Po części wy­ni­ka to po pro­stu z fak­tu, że we­ge­ta­ria­nie są w mniej­szo­ści; po części zaś z tego, że swo­ją de­cy­zją pod­wa­ża­ją fun­da­men­ty, na któ­rych opie­ra się wspól­no­ta. Cho­ciaż w pó­źniej­szych dzie­jach za­chod­niej kul­tu­ry śmie­rć zwie­rzęcia i jego mi­ęso nie mie­wa­ły już rów­nie sil­ne­go zna­cze­nia re­li­gij­ne­go co w sta­ro­żyt­nej Gre­cji, prze­trwa­ło jego zna­cze­nie eko­no­micz­ne i sym­bo­licz­ne jako wy­ró­żni­ka sta­tu­su i bo­gac­twa, a cza­sem na­ro­do­wej to­żsa­mo­ści. We­ge­ta­ria­nizm przez dłu­gie stu­le­cia po­zo­sta­wał do­me­ną dzi­wa­ków, eks­cen­try­ków i wi­zjo­ne­rów. Po­znaj­my ich.

Ka­ry­ka­tu­ra Der Ve­ge­ta­ria­ner (We­ge­ta­ria­nin) au­tor­stwa Ed­mun­da Har­bur­ge­ra, 1879.

Roz­dział 1

Na nie­kr­wa­wym ban­kie­cie

O przy­sma­kach Pi­ta­go­ra­sa, dłu­gim trwa­niu sta­ro­żyt­nej ar­gu­men­ta­cji i bez­mi­ęsnych he­re­zjach

Prze­sta­ńcie nie­cnem ścier­wem ka­zić wa­sze cia­ła;

Śmier­tel­ni, zbóż ob­fi­to­ść na­tu­ra wam dała.

Wam pod ja­błek ci­ęża­rem zgi­na­ją się drze­wa,

Wam w na­brzmia­łej ja­go­dzie win­ny sok doj­rze­wa.

[...] Szczo­dra zie­mia, ła­god­ne da­jąca po­tra­wy,

Bez rze­zi, samą ban­kiet za­sta­wia nie­kr­wa­wy.

[...] Czyż nie grzech cu­dze trze­wa w wła­sne spusz­czać trze­wa

I cia­łem sy­cić cia­ło, gdy się jeść za­chcie­wa?

Zaż, kto żyw, śmier­cią dru­gich ma przedłu­żać ży­cie?

Naj­lep­sza mat­ka sy­pie da­ra­mi ob­fi­cie,

A tyl­ko krwa­we mi­ęso smacz­nem się wy­da­je?

Przecz ohyd­ne Cy­klo­pów wzna­wiać oby­cza­je?

Czyż tyl­ko śmier­cią dru­gich mo­żesz głód ła­go­dzić

I ża­rłocz­nym żo­łąd­ka za­chcian­kom do­go­dzić?[1]

Pło­mien­na prze­mo­wa Pi­ta­go­ra­sa, któ­rą od­naj­du­je­my pod ko­niec po­ema­tu Prze­mia­ny Owi­diu­sza, do dziś po­zo­sta­je jed­nym z naj­bar­dziej su­ge­styw­nych i naj­pi­ęk­niej­szych li­te­rac­ko wy­wo­dów na­kła­nia­jących do po­rzu­ce­nia mi­ęsa. Sam Pi­ta­go­ras nie po­zo­sta­wił po so­bie żad­nych pism i zna­my go tyl­ko z pa­ra­fraz, in­ter­pre­ta­cji i spi­sa­nych kil­ka­set lat po jego śmier­ci ży­cio­ry­sów, w du­żej mie­rze więc to dzi­ęki dzie­łu Owi­diu­sza przez całe wie­ki imię grec­kie­go ma­te­ma­ty­ka po­zo­sta­wa­ło sy­no­ni­mem jar­stwa. Pi­ta­go­ras, któ­ry dzi­siaj ko­ja­rzy nam się głów­nie z trój­kątem pro­sto­kąt­nym, w świe­cie Za­cho­du przez stu­le­cia bu­dził zgo­ła od­mien­ne sko­ja­rze­nie: do po­ło­wy XIX wie­ku w Eu­ro­pie ro­ślin­ny ja­dło­spis był na­zy­wa­ny „die­tą pi­ta­go­rej­ską”, a ka­żdy, kto z do­wol­nych po­wo­dów wstrzy­my­wał się od mi­ęsa, mógł się okre­ślać mia­nem „pi­ta­go­rej­czy­ka”. Nie spo­sób więc za­cząć opo­wie­ści o za­chod­nim we­ge­ta­ria­ni­zmie ina­czej niż od Pi­ta­go­ra­sa.

Krzyk psa, prze­kle­ństwo bobu

Ży­jący w VI wie­ku p. n. e. ma­te­ma­tyk z Sa­mos był pa­tro­nem we­ge­ta­ria­ni­zmu na dłu­go przed tym, jak uku­to po­jęcie „we­ge­ta­ria­nizm”, choć nie jest do ko­ńca oczy­wi­ste, czy fak­tycz­nie sam za­wsze po­wstrzy­my­wał się od je­dze­nia mi­ęsa. Jego ży­cio­rys jest pe­łen sprzecz­no­ści – i nie po­win­no nas to spe­cjal­nie dzi­wić, gdy we­źmie­my pod uwa­gę, że nie mamy do dys­po­zy­cji żad­nych pism au­tor­stwa sa­me­go Pi­ta­go­ra­sa, a co wi­ęcej, brak źró­deł na jego te­mat spi­sa­nych przez jemu wspó­łcze­snych. Te ży­wo­ty Pi­ta­go­ra­sa, któ­re zna­my – au­tor­stwa Jam­bli­cha, Por­fi­riu­sza czy Dio­ge­ne­sa La­er­tio­sa – po­cho­dzą do­pie­ro z pierw­szych wie­ków na­szej ery i są zbio­rem le­gend, na­ro­słych wo­kół fi­lo­zo­fa przez sie­dem­set lat.

Opo­wie­ści jest wie­le – wie­rzo­no mi­ędzy in­ny­mi, że Pi­ta­go­ras miał zdol­no­ść bi­lo­ka­cji, po­tra­fił cho­dzić po wo­dzie lub uno­sić się w po­wie­trzu, że był przy­ja­cie­lem zwie­rząt i miał u nich po­słuch, ni­czym pó­źniej­szy świ­ęty Fran­ci­szek. Jed­ną z naj­słyn­niej­szych aneg­dot jest ta przy­ta­cza­na przez Dio­ge­ne­sa La­er­tio­sa: otóż Pi­ta­go­ras rze­ko­mo obro­nił bi­te­go psa, w któ­re­go szcze­ka­niu roz­po­znał głos przy­ja­cie­la. Hi­sto­ria ta mia­ła­by być do­wo­dem wia­ry uczo­ne­go w me­temp­sy­cho­zę (re­in­kar­na­cję) – dok­try­nę gło­szącą, że zwie­rzęta po­sia­da­ją du­szę, któ­ra mo­gła kie­dyś na­le­żeć do czło­wie­ka – a w kon­se­kwen­cji w to, że lu­dziom nie wol­no za­bić ani spo­żyć żad­ne­go zwie­rzęcia, je­śli nie chcą się na­ra­zić na za­bi­cie i zje­dze­nie wła­sne­go pra­dziad­ka czy stry­jecz­nej ciot­ki. To prze­ko­na­nie to­wa­rzy­szy­ło po­sta­ci Pi­ta­go­ra­sa jesz­cze wie­le stu­le­ci pó­źniej, cze­go do­wo­dzi cho­ćby pas­sus z szek­spi­row­skie­go Wie­czo­ru trzech kró­li:

BŁA­ZEN: Co sądzi Pi­ta­go­ras o dzi­kim ptac­twie?

MAL­WO­LIO: Że du­sza na­szej pra­bab­ki może przy­pad­kiem w pta­ku prze­miesz­ki­wać[2].

Pod­sta­wą wia­ry w me­temp­sy­cho­zę był gło­szo­ny przez Pi­ta­go­ra­sa do­gmat ist­nie­nia du­szy jako abs­trak­cyj­ne­go, nie­śmier­tel­ne­go bytu o bo­skiej na­tu­rze, dla któ­re­go ko­lej­ne cia­ła są je­dy­nie wi­ęzie­niem. Ra­tun­kiem przed ko­lej­ny­mi nie­szczęsny­mi wcie­le­nia­mi mia­ła być se­ria obrzędów ry­tu­al­nych – w tym bez­mi­ęsne ofia­ry – i spo­ży­wa­nie wy­łącz­nie okre­ślo­nych pro­duk­tów, ta­kich jak chleb, miód, zbo­ża, owo­ce i wa­rzy­wa. Choć wca­le nie wszyst­kie.

Nie tyl­ko mi­ęso było bo­wiem w die­cie pi­ta­go­rej­czy­ków za­bro­nio­ne: nie mniej­szym tabu ob­jęto... bób. Ist­nie­je co naj­mniej kil­ka teo­rii wy­ja­śnia­jących prze­wi­ny tego wa­rzy­wa, naj­praw­do­po­dob­niej rów­nież za­ka­za­ne­go przez egip­skich ka­pła­nów, u któ­rych Pi­ta­go­ras po­bie­rał na­uki. Naj­prost­sze wy­tłu­ma­cze­nie gło­si, że pro­ble­mem były po pro­stu wia­tro­pęd­ne wła­ści­wo­ści bobu, któ­re mo­gły do­pro­wa­dzić do kom­pro­mi­ta­cji ka­pła­na pod­czas od­pra­wia­nia ry­tu­ału. Bar­dziej sym­bo­licz­ne, ety­mo­lo­gicz­ne wy­ja­śnie­nie su­ge­ru­je zwi­ązek mi­ędzy egip­skim sło­wem iw­ryt („bób”) a iwr („ro­dzić” lub „pło­dzić”), któ­ry w po­łącze­niu z przy­po­mi­na­jącym ko­bie­ce na­rządy płcio­we kszta­łtem kwia­tów bobu miał wska­zy­wać na sa­kral­ne zna­cze­nie ro­śli­ny. We­dług Pli­niu­sza Pi­ta­go­ras uwa­żał, że bób kry­je du­sze zma­rłych. Ist­nie­je też teo­ria, ja­ko­by fi­lo­zof utrzy­my­wał, że ziar­na bobu są stwo­rzo­ne z tej sa­mej ma­te­rii co cia­ło czło­wie­ka. Wresz­cie jed­na z mów Pi­ta­go­ra­sa su­ge­ru­je, że mógł on uwa­żać bób za na­rzędzie umo­żli­wia­jące wędrów­kę dusz: ło­dy­gi bobu mia­ły­by słu­żyć za dra­bi­nę dla dusz po­wra­ca­jących z po­nu­rych głębin Ha­de­su[3].

Dio­ge­nes La­er­tios twier­dził, że praw­dzi­wą przy­czy­ną we­ge­ta­ria­ni­zmu Pi­ta­go­ra­sa nie była wca­le wia­ra w me­temp­sy­cho­zę, lecz pra­gnie­nie, by lu­dzie wró­ci­li do na­tu­ry, żyli zdro­wo i skrom­nie – fi­lo­zof z Sa­mos miał rze­ko­mo stro­nić nie tyl­ko od mi­ęsa, ale i od wina (jed­no­cze­sne od­rzu­ce­nie mi­ęsa i al­ko­ho­lu będzie w na­stęp­nych stu­le­ciach po­wta­rza­jącą się prak­ty­ką), a na­wet od żar­tów i śmie­chu. Ko­lej­ny z jego bio­gra­fów, sy­ryj­ski neo­pla­to­nik Jam­blich, do­no­sił wręcz, że ni­g­dy nie wi­dzia­no, aby Pi­ta­go­ras śmiał się czy pła­kał, i że cha­rak­te­ry­zo­wa­ła go ab­so­lut­na we­wnętrz­na rów­no­wa­ga.

Po na­ukach, ko­lej­no u Ta­le­sa i Anak­sy­man­dra w Mi­le­cie, egip­skich ka­pła­nów oraz Chal­dej­czy­ków, Pi­ta­go­ras miał po­wró­cić na ro­dzin­ną wy­spę, za­miesz­kać w ja­ski­ni (któ­ra dla po­zo­sta­jące­go pod wpły­wem pi­ta­go­re­izmu Pla­to­na sta­nie się naj­wa­żniej­szą me­ta­fo­rą jego teo­rii idei) i wraz z kil­ko­ma to­wa­rzy­sza­mi od­da­wać się asce­tycz­nym me­dy­ta­cjom.

Nie po­zo­sta­wał tam jed­nak zbyt dłu­go: jak pi­sał Jam­blich, fi­lo­zof w oba­wie przed Per­sa­mi ucie­kł do Kro­to­ny, grec­kie­go mia­sta-pa­ństwa po­ło­żo­ne­go w po­łu­dnio­wej Ita­lii, gdzie pędził ży­wot by­naj­mniej nie sa­mot­ni­czy – en­tu­zja­stycz­nie przy­jęty, ze­brał wo­kół sie­bie wie­lu uczniów i po­noć po­tra­fił za­pe­łnić au­dy­to­rium li­czące dwa ty­si­ące miejsc. Ucznio­wie (a na­wet uczen­ni­ce – wbrew wszel­kim kon­wen­cjom tego cza­su do szko­ły mo­gły bo­wiem zo­stać przy­jęte rów­nież ko­bie­ty) prze­cho­dzi­li ry­go­ry­stycz­ne pró­by, a gdy zna­le­źli się w kręgu wta­jem­ni­czo­nych, do­stępo­wa­li za­szczy­tu oso­bi­ste­go spo­tka­nia z mi­strzem. W jego szko­le uczy­li się, że „wszyst­ko jest licz­bą”, a więc że ma­te­ma­tycz­ne for­mu­ły po­tra­fią opi­sać wszech­świat; że Zie­mia ma kszta­łt sfe­rycz­ny, a Ksi­ężyc świe­ci świa­tłem od­bi­tym; że wy­so­ko­ść dźwi­ęku jest za­le­żna od dłu­go­ści po­ru­sza­nej stru­ny (pi­ta­go­rej­czy­kom za­wdzi­ęcza­my pod­sta­wy aku­sty­ki); że cia­ła nie­bie­skie roz­brzmie­wa­ją nie­prze­rwa­nie nie­sły­szal­ną dla lu­dzi mu­zy­ką („har­mo­nia sfer”).

We­dług prze­ka­zów z IV wie­ku pi­ta­go­rej­ska wspól­no­ta obej­mo­wa­ła dwie gru­py: po­zo­sta­jących w kręgu wta­jem­ni­czo­nych ma­te­ma­ty­ków (ma­the­ma­ti­koi), któ­rzy nie ty­ka­li mi­ęsa ży­wych stwo­rzeń ani wina, sku­pie­ni na po­szu­ki­wa­niu naj­wy­ższej praw­dy w na­ukach ma­te­ma­tycz­nych i przy­rod­ni­czych, oraz aku­zma­ty­ków (ako­usma­ti­koi), do­sko­na­lących się w mil­cze­niu, słu­cha­niu i tęży­źnie fi­zycz­nej – im wol­no było w okre­ślo­nych dniach spo­ży­wać nie­wiel­kie por­cje „grzesz­nych” przy­sma­ków. Sam Pi­ta­go­ras – jak do­no­sił Por­fi­riusz – ja­dał rze­ko­mo miód, pro­so i jęcz­mień, su­ro­we lub go­to­wa­ne wa­rzy­wa, a tak skrom­na die­ta mia­ła mu za­pew­nić zdro­wie i dłu­go­wiecz­no­ść (we­dług nie­któ­rych prze­ka­zów żył lat sie­dem­dzie­si­ąt, inne do­no­szą, że sto czte­ry). Ucznio­wie z Kro­to­ny roz­po­wszech­nia­li na­uki swo­je­go mi­strza, tym sa­mym unie­śmier­tel­nia­jąc jego nie­za­pi­sa­ne dzie­ło, któ­re z bie­giem cza­su ob­ro­sło masą le­gend, ko­men­ta­rzy, pseu­do­epi­gra­fów.

Do spad­ko­bier­ców ide­owych Pi­ta­go­ra­sa na­le­żał rów­nież Pla­ton, któ­ry wpraw­dzie nie po­dej­mo­wał kwe­stii wy­rze­ka­nia się mi­ęsa jako ta­kiej, lecz w Pa­ństwie usta­mi So­kra­te­sa na­stępu­jąco opi­sy­wał naj­ko­rzyst­niej­szą dla ludz­ko­ści die­tę:

A ży­wić się będą, ro­bi­ąc z jęcz­mie­nia kru­py, a z psze­ni­cy mąkę. To będą go­to­wać, a z tego cia­sto ro­bić i do­sko­na­łe plac­ki i chle­by na ja­ki­chś trzcin­kach albo na czy­stych li­ściach będą po­da­wa­li. [...] Za­po­mnia­łem, że będą mie­li coś do chle­ba też. Sól oczy­wi­ście i oliw­ki, i ser, i ce­bu­lę, i sa­ła­ty; jak to na wsi, będą so­bie go­to­wa­li. I chy­ba de­ser im po­da­my; tro­chę fig, gro­chu, bobu, mir­to­we ja­gód­ki i żo­łędzie będą so­bie pie­kli w po­pie­le, po­pi­ja­jąc w mia­rę. W ten spo­sób pędząc ży­cie w po­ko­ju – i w zdro­wiu na­tu­ral­nie – będą umie­ra­li w pó­źnej sta­ro­ści i prze­ka­żą zno­wu ta­kie samo ży­cie swo­im po­tom­kom[4].

Zdro­wie i po­kój wi­ąza­ły się z die­tą bez­mi­ęsną nie­ko­niecz­nie z tego po­wo­du, że zwie­rzęta były rów­ne lu­dziom i za­słu­gi­wa­ły na ochro­nę – w fi­lo­zo­fii pla­to­ńskiej czło­wiek i jego nie­śmier­tel­na du­sza pa­nu­ją nad resz­tą świa­ta, za­tem nie mamy wo­bec zwie­rząt żad­nych zo­bo­wi­ązań. Sta­ło się tak ra­czej dla­te­go, że ogra­ni­cze­nie mi­ęsa do­brze wpi­su­je się w ety­kę umia­ru, jego nad­miar zaś pro­wa­dzi do de­ka­den­cji i woj­ny. O ile „zdro­wa i na­tu­ral­na”, skrom­na die­ta jar­ska lub obej­mu­jąca je­dy­nie nie­wiel­kie ilo­ści mi­ęsa mo­gła się pew­nie spo­tkać ze spo­łecz­ną ak­cep­ta­cją, zwie­rzęce cia­ło od­gry­wa­ło w kul­tu­rze grec­kiej rolę znacz­nie do­nio­ślej­szą niż tyl­ko jed­ne­go z pro­duk­tów spo­żyw­czych: ofia­ra z mi­ęsa i krwi zwie­rzęcia sta­no­wi­ła fun­da­men­tal­ny ele­ment obo­wi­ązu­jące­go kul­tu.

Grill u Achil­le­sa

Za­bi­cie zwie­rzęcia, po­świ­ęce­nie go bo­gom i wy­la­nie jego krwi na ołtarz sta­no­wi­ło pod­sta­wę kul­tu, któ­re­go ko­rze­nie tkwi­ły w mi­cie przy­ta­cza­nym przez He­zjo­da w Teo­go­nii. Jed­nak u za­ra­nia dzie­jów, w zło­tym wie­ku, za pa­no­wa­nia ty­ta­na Kro­no­sa, lu­dzie nie mu­sie­li za­bi­jać zwie­rząt, a zie­mia nie­ja­ko kar­mi­ła ich sama zbo­ża­mi, owo­ca­mi, zio­ła­mi. Pi­ta­go­ras w cy­to­wa­nej przez Owi­diu­sza prze­mo­wie po­twier­dzał, że po­cząt­ki świa­ta były nie­ska­la­ne za­bi­ja­niem:

Wsza­kże wiek, co zło­te­go odzie­dzi­czył mia­no,

W któ­rym zio­ła je­dy­nie i owo­ce zna­no,

Był szczęśli­wym, a jed­nak nie znał krwi obrzy­dłej[5].

Mle­ko pły­nęło stru­mie­nia­mi, zbo­ża ki­pia­ły od zia­ren, miód spły­wał z ga­łęzi drzew, a lu­dzie spędza­li czas na wiecz­nym uczto­wa­niu. Znaj­du­je­my się ca­łkiem bli­sko sy­tu­acji raj­skiej z Ksi­ęgi Ro­dza­ju: zie­mia, sama z sie­bie i bez wy­si­łku czło­wie­ka, do­star­cza­ła mu wszel­ki owoc i wszel­kie do­bra. W Pi­śmie Świ­ętym, we frag­men­cie, do któ­re­go wie­lo­krot­nie będą po­wra­cać ta­kże pó­źniej­si chrze­ści­ja­ńscy we­ge­ta­ria­nie – od świ­ęte­go Hie­ro­ni­ma w IV stu­le­ciu po Wil­lia­ma Co­wher­da na prze­ło­mie wie­ku XVIII i XIX – czy­ta­my:

I rze­kł Bóg: „Oto wam daję wszel­ką ro­śli­nę przy­no­szącą ziar­no po ca­łej zie­mi i wszel­kie drze­wo, któ­re­go owoc ma w so­bie na­sie­nie: dla was będą one po­kar­mem” (Rdz 1,29[6]).

Naj­praw­do­po­dob­niej wła­śnie idea, że w zło­tym wie­ku ludz­ko­ść żyła w har­mo­nii ze zwie­rzęta­mi i ży­wi­ła się tyl­ko plo­na­mi zie­mi – po­krew­na chrze­ści­ja­ńskie­mu wy­obra­że­niu o świe­cie sprzed po­to­pu – sta­ła się jed­nym z fun­da­men­tów sta­ro­żyt­ne­go we­ge­ta­ria­ni­zmu. We­dług wie­lu ba­da­czy sta­ro­żyt­no­ści za­kaz spo­ży­wa­nia mi­ęsa przez pi­ta­go­rej­czy­ków miał być ni­czym in­nym, jak wła­śnie dąże­niem do od­two­rze­nia sy­tu­acji pierw­sze­go po­ko­le­nia lu­dzi.

Zło­ty wiek do­bie­gł ko­ńca, na Olim­pie zaś za­pa­no­wał Zeus, któ­re­mu w Teo­go­nii rzu­cił wy­zwa­nie wiel­ki mi­to­lo­gicz­ny trick­ster – ty­tan Pro­me­te­usz. Pod­czas spo­tka­nia lu­dzi i bo­gów w Me­ko­ne Pro­me­te­usz miał pierw­szy raz zło­żyć Zeu­so­wi w ofie­rze wołu, tyle tyl­ko, że po­sta­no­wił boga oszu­kać:

Bo­wiem gdy się sądzi­li bo­go­wie i lu­dzie śmier­tel­ni,

wte­dy w My­ko­nie wiel­kie­go wołu – w my­śli prze­zor­nej –

po­ćwiar­to­wał, za­sta­wił, aby myśl Dzeu­sa oszu­kać.

Jed­nej ze stron przedło­żył mi­ęso i tłu­ste wnętrz­no­ści

w skó­rze, wszyst­ko to przy­kryw­szy wo­ło­wym żo­łąd­kiem,

dru­giej zaś bia­łe ko­ści wo­ło­we, sztucz­ką pod­stęp­ną

uło­żyw­szy, przedło­żył, przy­kryw­szy tłusz­czem błysz­czącym[7].

Gdy Zeus od­krył, że w prze­zna­czo­nej dla nie­go części znaj­du­ją się je­dy­nie po­kry­te tłusz­czem ko­ści, ode­brał lu­dziom ogień, Pro­me­te­usza zaś okrut­nie uka­rał, przy­wi­ązu­jąc go do ska­ły Kau­ka­zu, gdzie orzeł ka­wa­łek po ka­wa­łku wy­ja­dał mu wątro­bę. Z jed­nej stro­ny mit ten zdra­dza po­cho­dze­nie zwie­rzęcej ofia­ry, z dru­giej jed­nak mo­żna go in­ter­pre­to­wać jako do­wód na to, że lu­dzie zdo­by­li mi­ęso je­dy­nie pod­stępem, a pier­wot­nie wca­le im się ono nie na­le­ża­ło.

W in­nym fun­da­men­tal­nym dla sta­ro­żyt­nej kul­tu­ry grec­kiej te­kście, Ho­me­ryc­kiej Ilia­dzie, ro­śli­na­mi (a kon­kret­nie kwia­ta­mi lo­to­su) żywi się je­dy­nie lud Lo­to­fa­gów, na­to­miast he­ro­si zja­da­ją w za­sa­dzie wy­łącz­nie mi­ęso, chleb i wino. Je­dzą, rzecz ja­sna, zwie­rzęta spe­cjal­nie im po­świ­ęco­ne (owce, kozy, świ­nie), co zo­sta­je szcze­gó­ło­wo opi­sa­ne:

Pa­tro­klos w lot przy­ja­cie­la usłu­chał.

Wiel­ki ku­chen­ny stół bli­żej przy­su­nął w ja­sno­ść pło­mie­nia,

mi­ęso wy­bor­ne po­ło­żył z owcy i kozy tu­czo­nej

oraz płat z grzbie­tu karm­ne­go wie­prza tłu­sto­ścią kwit­nący.

Au­to­me­don mi­ęsi­wo trzy­mał, a bo­ski Achil­les

kra­jał, a gdy je po­dzie­lił do­brze, na ro­żnach osa­dził.

[...] Wresz­cie, gdy mi­ęso już było go­to­we, na stół je po­ło­żył;

po­tem Pa­tro­klos chleb przy­nió­sł, obok mi­ęsi­wa usta­wił

w pi­ęk­nych ko­szy­kach przed ka­żdym, a mi­ęso Achil­les po­dzie­lił[8].

Nie tyl­ko Achil­les wy­dzie­lał wszyst­kim mi­ęso: w grec­kim po­lis po­dział ofia­ry po­mi­ędzy uczest­ni­ków obrzędu i wspól­ne spo­ży­wa­nie jej cia­ła sta­no­wi­ły sed­no re­li­gij­no-spo­łecz­ne­go ry­tu­ału, któ­ry – jak pi­sał w Po­li­ty­ce Ary­sto­te­les – le­żał u pod­staw wspól­no­ty po­li­tycz­nej. Naj­praw­do­po­dob­niej mi­ęso ja­da­no rzad­ko, a naj­lep­szą jego część od­da­wa­no bo­gom; tym cen­niej­szy był za­tem gest spra­wie­dli­we­go po­dzia­łu po­mi­ędzy człon­ków wspól­no­ty. Oso­ba świa­do­mie go od­rzu­ca­jąca pod­wa­ża­ła tym sa­mym isto­tę kul­tu­ry, w któ­rej żyła, i na­tych­miast ska­zy­wa­ła się na spo­łecz­ne wy­klu­cze­nie. Ist­nia­ła jed­nak co naj­mniej jed­na gru­pa re­li­gij­na pro­po­nu­jąca al­ter­na­ty­wę w po­sta­ci ofia­ry bez­mi­ęsnej – mowa o or­fi­kach, któ­rych na­ucza­nie sta­ło się jed­ną z pod­staw dok­try­ny Pi­ta­go­ra­sa.

Wół upie­czo­ny z cia­sta

Teo­lo­gia or­fic­ka zo­sta­ła zbu­do­wa­na wo­kół le­gen­dy: otóż po po­wro­cie z Ha­de­su na wpół mi­tycz­ny po­eta Or­fe­usz miał prze­ka­zać lu­dziom, co po­win­ni ro­bić, by osi­ągnąć szczęśli­wo­ść i do­si­ęgnąć kra­iny bło­go­sła­wio­nych, a tym sa­mym dać po­czątek mi­ste­ryj­nym for­mom kul­tu Dio­ni­zo­sa. Bóg ten, we­dług wer­sji mitu przyj­mo­wa­nej przez or­fi­ków, był wskrze­sze­niem za­bi­te­go i po­żar­te­go przez ty­ta­nów Za­greu­sa, syna Zeu­sa. Obu­rzo­ny zbrod­nią ty­ta­nów Zeus spa­lił ich, a z po­wsta­łe­go po­pio­łu zro­dzi­li się lu­dzie w swo­jej dwo­istej na­tu­rze: wszy­scy mają w so­bie bo­ski pier­wia­stek do­bra (po­cho­dzący z cia­ła bó­stwa, któ­rym ob­je­dli się jego opraw­cy) i ty­ta­nicz­ny pier­wia­stek zła. Opo­wie­ść wy­ja­śnia jed­no­cze­śnie ge­ne­zę cen­tral­ne­go ele­men­tu grec­kie­go kul­tu: ofia­ry, któ­ra u swo­je­go za­ra­nia zo­sta­ła zło­żo­na z isto­ty ma­jącej po­stać czło­wie­ka. Inne bar­dzo sta­re mity – cho­ćby ten o Tan­ta­lu i za­bi­tym przez nie­go, a na­stęp­nie po­da­nym bo­gom pod­czas uczty synu Pe­lop­sie czy o Ity­sie, któ­re­go mat­ka i ciot­ka za­ser­wo­wa­ły w mści­wym ge­ście jego ojcu Te­reu­so­wi – wska­zu­ją od­le­głe echa ofiar z lu­dzi, któ­re prze­szły już do sfe­ry tabu. Jak do­wia­du­je­my się z Teo­go­nii He­zjo­da[1*], bo­go­wie ży­wi­li się osła­wio­ny­mi nek­ta­rem i am­bro­zją, wy­cho­dzi więc na to, że pierw­sze spo­ży­cie mi­ęsa było ak­tem ka­ni­ba­li­zmu, do­pie­ro pó­źniej ludz­ką ofia­rę za­stąpio­no zwie­rzęcą. We­dług or­fi­ków cykl zbrod­ni mo­żna prze­rwać, na­to­miast pier­wia­stek zła w czło­wie­ku da się ogra­ni­czyć dzi­ęki mi­ste­riom, a ta­kże wła­śnie dzi­ęki ści­słej abs­ty­nen­cji od je­dze­nia mi­ęsa. Fun­da­ment ich dok­try­ny sta­no­wi­ła czy­sto­ść, będąca pod­sta­wo­wym wa­run­kiem zba­wie­nia – w sen­sie do­słow­nym czy­sto­ść ołta­rza, któ­ry nie zo­sta­je spla­mio­ny krwią. Czy­sto­ść jako po­jęcie i cno­ta będzie zresz­tą wie­lo­krot­nie po­wra­cać w hi­sto­rii we­ge­ta­ria­ni­zmu w ró­żnych kon­tek­stach i zna­cze­niach – znaj­dzie­my ją za­rów­no u sta­ro­żyt­nych Gre­ków, u dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­nych Ad­wen­ty­stów Dnia Siód­me­go, jak i u wspó­łcze­snych zwo­len­ni­ków cle­an eating.

Pi­ta­go­ras opo­wia­da­jący się za we­ge­ta­ria­ni­zmem, ob­raz Pe­te­ra Pau­la Ru­ben­sa in­spi­ro­wa­ny Me­ta­mor­fo­za­mi Owi­diu­sza.

Pla­ton w Pra­wach po­świad­cza ist­nie­nie lu­dzi, któ­rzy nie pla­mi­li krwią ołta­rzy i nie je­dli mi­ęsa jako cze­goś, co nie zo­sta­ło do­zwo­lo­ne przez bo­gów. Z jego trak­ta­tu wy­ni­ka, że ruch or­fi­ków był po­wszech­nie zna­ny, tyle tyl­ko, że ich prze­ko­na­nie o szko­dli­wo­ści zwie­rzęcej ofia­ry sta­ło w ca­łko­wi­tej sprzecz­no­ści z re­li­gią głów­ne­go nur­tu.

W kon­te­kście grec­kiej kul­tu­ry, re­li­gii i obrzędo­wo­ści w or­fic­kich i przy­pi­sy­wa­nych Pi­ta­go­ra­so­wi na­ukach naj­bar­dziej szo­ku­jący był, jak już wspo­mnia­łam, nie tyle wy­bór ści­śle „die­te­tycz­ny” (śró­dziem­no­mor­ski ja­dło­spis wi­ęk­szo­ści sta­ro­żyt­nych Gre­ków był w du­żej mie­rze opar­ty na jęcz­mie­niu, oliw­kach, mio­dzie, owo­cach, mig­da­łach, ko­zim i owczym na­bia­le, w mniej­szym zaś stop­niu na stwo­rze­niach mor­skich, mi­ęsie za­jąca czy wie­przo­wi­nie), ile to, że kon­se­kwen­cją za­ka­zu spo­ży­wa­nia mi­ęsa była re­zy­gna­cja z ofia­ry zwie­rzęcej. Na tych, któ­rych prze­ko­na­nia skła­nia­ły do die­ty bez­mi­ęsnej, wy­mu­sza­ło to kom­pro­mis: za­pew­ne wi­ęk­szo­ść z nich bra­ła udział w nie­któ­rych krwa­wych ry­tu­ałach ofiar­nych bądź w mia­rę mo­żli­wo­ści za­stępo­wa­ła dary ze zwie­rząt ofia­ra­mi z pro­duk­tów mącz­nych, owo­ców i mio­du. We­dług Dio­ge­ne­sa La­er­tio­sa sam Pi­ta­go­ras skła­dał w ofie­rze ku czci Apol­li­na na wy­spie De­los ciast­ka, miód, ślaz, mir­rę, zło­to­głów i ży­wi­cę oli­ba­num.

Cho­ciaż nie­mal wszy­scy bio­gra­fo­wie mędr­ca z Sa­mos zga­dza­li się co do jego bez­mi­ęsnej die­ty – wy­jąt­kiem był Ary­stok­se­nos (IV wiek p. n. e.) – sam La­er­tios pi­sał, że we­dług nie­któ­rych do­nie­sień Pi­ta­go­ras miał cza­sem ja­dać ryby albo na­wet mi­ęso, wy­strze­ga­jąc się je­dy­nie zwie­rzęcych serc. Do­no­sił też, że gdy wiel­ki ma­te­ma­tyk do­ko­nał naj­słyn­niej­sze­go ze swo­ich od­kryć, w po­dzi­ęce zło­żył bo­gom ofia­rę ze stu wo­łów. Neo­pla­to­nik i go­rący zwo­len­nik we­ge­ta­ria­ni­zmu Por­fi­riusz w swo­im Ży­wo­cie Pi­ta­go­ra­sa twier­dził co in­ne­go – wół miał być tyl­ko je­den i do tego ule­pio­ny z mąki – nie za­prze­czał jed­nak, że jego bo­ha­te­ro­wi zda­rza­ły się ofia­ry ze świń lub ko­gu­tów i że cza­sem zja­dał też ich mi­ęso, choć uni­ka­jąc stóp, gło­wy, ge­ni­ta­liów czy od­po­wia­da­jące­go za wzrost or­ga­ni­zmu szpi­ku kost­ne­go. W ko­lej­nym ży­wo­cie Pi­ta­go­ra­sa, tym ra­zem au­tor­stwa Jam­bli­cha, czy­ta­my, że we­dług teo­rii wiel­kie­go ma­te­ma­ty­ka du­sza ludz­ka mo­gła się wcie­lić w zwie­rzę, ale nie w zwie­rzę ofiar­ne, któ­re zo­sta­ło prze­zna­czo­ne dla bó­stwa.

Tym sa­mym Pi­ta­go­ras sta­je się nie tyl­ko pier­wo­wzo­rem we­ge­ta­ria­ni­na: mo­żna go też uznać za ar­che­typ po­sta­ci „we­ge­ta­ria­ni­na-hi­po­kry­ty”, któ­ra jest obiek­tem drwin nie tyl­ko wspó­łcze­śnie, kie­dy wy­po­mi­na się jej noc­ne al­ko­ho­lo­we wy­pra­wy na ke­bab, ale była nim już w cza­sach grec­kiej ko­me­dii śred­niej (IV wiek p. n. e.). Wte­dy bo­wiem au­to­rzy, tacy jak An­ty­fa­nes, Alek­sis, Ary­sto­fon czy Kra­ti­nos, chęt­nie obie­ra­li pi­ta­go­rej­czy­ków za cel swo­jej sa­ty­ry, często wy­po­mi­na­jąc im wła­śnie hi­po­kry­zję. W ko­me­dii Lu­dzie z Ta­ren­tu (Ta­ran­ti­noi) Alek­sis z Tu­rioj wy­śmie­wał po­pu­lar­ny w ty­tu­ło­wym mie­ście nurt fi­lo­zo­ficz­ny. Je­den z bo­ha­te­rów mówi, że wier­ni Pi­ta­go­ra­so­wi „nie je­dzą ani ryb, ani ni­cze­go, co żyje”. Dru­gi żar­tu­je so­bie wte­dy, że to z tego po­wo­du je­dzą je­dy­nie zwie­rzęta, któ­re już nie żyją[9]. Wkrót­ce jed­nak obiek­tem dow­ci­pu sta­je się ra­czej skrom­no­ść pi­ta­go­rej­skiej die­ty, przy­po­mi­na­jącej ja­dło­spis wi­ęzien­ny, zło­żo­ny z „chle­ba i wody”. Smut­ny, nie­smacz­ny po­karm, chłód, ci­sza, nie­do­stat­ki hi­gie­ny i ogól­na po­nu­ro­ść były ko­lej­nym do­brym po­wo­dem do dwo­ro­wa­nia so­bie z try­bu ży­cia in­ne­go niż po­wszech­nie przy­jęty – zresz­tą wy­śmie­wa­nie ja­ro­szy jako za­co­fa­nych po­nu­ra­ków ży­jących w le­pian­kach jest w nie­któ­rych spo­rach obec­ne do dzi­siaj. W an­ty­ku zdzi­wie­nie bu­dzi­ła ta­kże abs­ty­nen­cja od mi­ęsa w ry­tu­ałach re­li­gij­nych: po­si­łek we­ge­ta­ria­ński jest pa­ra­dok­sal­ną wer­sją ofia­ry, pod­czas któ­rej pi­ta­go­rej­czy­cy skła­da­li na ołta­rzach figi i ser. Rów­nież w ka­ry­ka­tu­ral­nej wer­sji ko­me­dio­wej ab­sur­dal­ne zwy­cza­je mia­ły im po­móc na­wi­ązać kon­takt z bo­ga­mi i osi­ągnąć szczęście w przy­szłym ży­ciu.

Bez­mi­ęsne ofia­ry były naj­praw­do­po­dob­niej po­strze­ga­ne jako dziw­ne, cza­sem śmiesz­ne, a cza­sem na­wet nie­bez­piecz­ne dla spo­łecz­ne­go po­rząd­ku, ale wci­ąż po­zo­sta­wa­ły dro­gą nie­ja­ko kom­pro­mi­so­wą – prze­ło­mo­we oka­że się do­pie­ro chrze­ści­ja­ństwo, któ­re ca­łko­wi­cie od­rzu­ci ofia­rę ma­te­rial­ną jako nie­wy­star­cza­jącą do tego, by oca­lić grzesz­ni­ka.

Prze­śle­dze­nie po­wo­dów re­zy­gna­cji ze spo­ży­wa­nia mi­ęsa wśród sta­ro­żyt­nych jest trud­ne o tyle, że ów­cze­śni pro­to­we­ge­ta­ria­nie nie mie­li po­czu­cia wspól­no­ty, któ­re cha­rak­te­ry­zu­je no­wo­cze­snych ja­ro­szy. Samo nie­je­dze­nie zwie­rząt nie było jesz­cze łącz­ni­kiem; mógł nim być co naj­wy­żej wspól­ny mit czy kult – jed­nak na­wet or­fi­cy naj­praw­do­po­dob­niej nie byli ru­chem wy­star­cza­jąco zwar­tym i jed­no­rod­nym, ży­jącym we­dług kon­kret­nej dok­try­ny. Ar­gu­men­ta­cja zwo­len­ni­ków die­ty bez­mi­ęsnej za­zwy­czaj nie wy­ni­ka­ła z tro­ski o los zwie­rząt, lecz sta­wia­ła w cen­trum kon­se­kwen­cje, ja­kie może mieć dla czło­wie­ka je­dze­nie mi­ęsa, jej po­cho­dze­nie było zaś naj­częściej teo­lo­gicz­ne. Mimo to dwóch grec­kich fi­lo­zo­fów ży­jących w pierw­szych wie­kach na­szej ery uku­ło wie­le spo­śród ar­gu­men­tów etycz­nych, ana­to­micz­nych i lo­gicz­nych, któ­rych do dziś uży­wa się w spo­rach o we­ge­ta­ria­nizm.

Bez dzio­ba i pa­zu­rów

W epo­kach hel­le­ni­stycz­nej i rzym­skiej otwar­to­ść na inne kul­ty sta­ła się wi­ęk­sza, re­li­gij­no­ść zaś i fi­lo­zo­fia – bar­dziej syn­kre­tycz­ne. To wła­śnie w okre­sie pó­źnej sta­ro­żyt­no­ści dzia­ła­ło kil­ku bar­dzo wa­żnych orędow­ni­ków wy­rze­cze­nia się mi­ęsa – przede wszyst­kim Plu­tarch (I wiek n.e.) i Por­fi­riusz (III wiek n.e.).

Py­tasz, dla­cze­go Pi­ta­go­ras po­wstrzy­my­wał się od je­dze­nia mi­ęsa? Ja zaś chcia­łbym wie­dzieć, co czuł czło­wiek, co się dzia­ło z jego du­szą lub umy­słem, gdy po raz pierw­szy za­mo­czył usta we krwi i przy­tknął war­gi do cia­ła mar­twe­go stwo­rze­nia. Gdy za­sta­wił sto­ły gni­jący­mi zwło­ka­mi i na­zwał je­dze­niem i żyw­no­ścią to, co jesz­cze nie­daw­no ry­cza­ło, rża­ło, ru­sza­ło się i żyło. Jak jego oczy wy­trzy­ma­ły tę rzeź, gdy pod­rzy­na­no gar­dła, zdzie­ra­no skó­ry, ćwiar­to­wa­no cia­ła? Jak jego nos wy­trzy­mał smród? Jak to mo­żli­we, że ta­kie ska­la­nie nie obrzy­dzi­ło mu sma­ku, któ­ry prze­cież miał stycz­no­ść z cu­dzy­mi wrzo­da­mi, pró­bo­wał so­ków i su­ro­wi­cy z ran śmier­tel­nych?[10]

Pło­mien­na prze­mo­wa Plu­tar­cha O je­dze­niu mi­ęsa jest praw­do­po­dob­nie naj­bar­dziej wy­ra­zi­stym ar­gu­men­ta­cyj­nie an­tycz­nym tek­stem grec­kim na­wo­łu­jącym do re­zy­gna­cji ze spo­ży­wa­nia mi­ęsa. Fi­lo­zof z Che­ro­nei (ok. 50–120 n.e.), bio­graf i prak­ty­ku­jący we­ge­ta­ria­nin, nie tyl­ko sku­tecz­nie obrzy­dzał „gni­jące zwło­ki na­zy­wa­ne je­dze­niem”, ale do­star­czał ca­łe­go ar­se­na­łu ar­gu­men­tów prze­ciw­ko je­dze­niu zwie­rząt – od zdro­wot­nych i ana­to­micz­nych po etycz­ne – z któ­rych nie­je­den do­sko­na­le spraw­dzi­łby się i w dzi­siej­szych in­ter­ne­to­wych dys­ku­sjach na ten te­mat.

We­dług hi­po­te­zy Plu­tar­cha lu­dzie, któ­rzy za­częli jeść mi­ęso, uczy­ni­li to z gło­du, gdy zie­mia skąpi­ła im wła­ści­we­go, ro­ślin­ne­go po­ży­wie­nia. „Cóż w tym dziw­ne­go, że wbrew na­tu­rze po­słu­ży­li­śmy się cia­ła­mi zwie­rząt jako po­ży­wie­niem, sko­ro je­dzo­no bło­to i ob­gry­za­no korę drzew, a szczęściem było zna­le­źć kie­łku­jącą tra­wę albo ja­kiś ko­rzeń trzci­ny?”[11] – pyta wspó­łcze­snych au­to­ro­wi czy­tel­ni­ków czło­wiek z prze­szło­ści w swo­jej fik­cyj­nej mo­wie, do­da­jąc za­raz, że dla nich, któ­rzy żyją w cza­sach płod­no­ści i do­bro­by­tu, nie ma już żad­ne­go uspra­wie­dli­wie­nia. Mie­sza­nie krwi z da­ra­mi zie­mi mia­ło­by sta­no­wić wręcz ob­ra­zę dla bo­gi­ni plo­nów De­me­ter i boga wi­no­ro­śli Dio­ni­zo­sa, któ­rzy dają prze­cież czło­wie­ko­wi dość do­bra, by nie mu­siał się ka­lać za­bój­stwem. Po­si­łek zło­żo­ny z mi­ęsa po­win­ni­śmy uznać za „zbyt dro­gi”, bo prze­cież jego ceną jest czy­jeś ży­cie – sam akt jego od­bie­ra­nia jest tu­taj uka­za­ny jako pod­sta­wo­wa prze­wi­na. W ten spo­sób Plu­tarch wpro­wa­dził chy­ba je­den z naj­lep­szych ar­gu­men­tów za we­ge­ta­ria­ni­zmem, ja­kie w ogó­le ist­nie­ją: nie trze­ba jeść mi­ęsa, bo... po pro­stu nie trze­ba. Świat ro­ślin jest wy­star­cza­jąco ró­żno­rod­ny i ob­fi­ty, by wy­kar­mić wszyst­kich, a je­dy­nym do­pusz­czal­nym uspra­wie­dli­wie­niem dla spo­ży­wa­nia zwie­rząt jest nie­mo­żno­ść zdo­by­cia in­ne­go po­ży­wie­nia.

Co chy­ba jesz­cze istot­niej­sze, swo­ją mową Plu­tarch otwo­rzył nie­roz­strzy­gni­ętą do dziś de­ba­tę, któ­rą będą w przy­szło­ści kon­ty­nu­ować cho­cia­żby Jo­seph Rit­son, Kar­te­zjusz, Pier­re Gas­sen­di, a ta­kże nie­zli­cze­ni ko­men­ta­to­rzy w tek­stach pra­so­wych, me­diach spo­łecz­no­ścio­wych i na ro­dzin­nych uro­czy­sto­ściach. „Czło­wiek nie ma za­krzy­wio­ne­go dzio­ba ani ostrych pa­zu­rów, ani kłów, nie ma sil­ne­go żo­łąd­ka ani go­rąca ży­cio­daj­nych pły­nów, któ­re mogą stra­wić i wchło­nąć ci­ężką die­tę mi­ęsną”[12] – pi­sał mędrzec z Che­ro­nei. Ar­gu­men­ta­cja ana­to­micz­na jest ja­sna: sko­ro w od­ró­żnie­niu od dzi­kich psów czy ko­tów nie po­tra­fi­my swo­imi zęba­mi czy pa­zu­ra­mi za­bić, a na­stęp­nie po­ćwiar­to­wać zwie­rzęcia, sko­ro nie jemy jego mi­ęsa na su­ro­wo, lecz po­trze­bu­je­my wy­na­laz­ku ognia (jak pa­mi­ęta­my, lu­dzie otrzy­ma­li go do­pie­ro od Pro­me­te­usza), a do tego jesz­cze spe­cjal­nie prze­obra­ża­my je i przy­pra­wia­my; sko­ro nie jest nam ono dane, tak jak dane są nam owo­ce i zbo­ża, naj­wy­ra­źniej po pro­stu nie jest ono prze­zna­czo­ne dla nas i po­win­ni­śmy prze­stać się przy nim upie­rać.

Co wi­ęcej, mi­ęso – po­dob­nie jak al­ko­hol – szko­dzi ludz­kiej du­szy: „Wino bo­wiem i ob­ja­da­nie się mi­ęsem czy­nią cia­ło krzep­kim, ale du­szę sła­bą”[13], cy­to­wał Plu­tarch me­dy­ka An­dro­ky­de­sa. Czło­wiek – kie­dyś prze­cież ro­śli­no­żer­ny – w pew­nym mo­men­cie pod­dał się mor­der­cze­mu in­stynk­to­wi, któ­ry oka­zał się dla nie­go zgub­ny. Kto za­bi­ja zwie­rzę, prędzej czy pó­źniej może za­bić czło­wie­ka:

Tak na po­cząt­ku zje­dzo­ne zo­sta­ło ja­kieś dzi­kie i nie­bez­piecz­ne zwie­rzę, po­tem roz­szar­pa­no pta­ka lub rybę. I gdy mor­der­cza część na­tu­ry czło­wie­ka za­kosz­to­wa­ła krwi i zdąży­ła wy­ćwi­czyć się w dzi­kich zwie­rzętach, zwró­ci­ła się ku pra­cu­jące­mu wo­ło­wi, po­tul­nej owcy i ko­gu­to­wi, co pil­no­wał domu. I tak stop­nio­wo wzma­ga­jąc na­szą dra­pie­żno­ść, do­szli­śmy do rze­zi lu­dzi, wo­jen i mor­derstw[14].

Za­bi­ja­nie zwie­rząt na mi­ęso jako za­cho­wa­nie bu­dzące agre­sję, a na­wet pro­wa­dzące do kon­flik­tów i wo­jen, do de­ge­ne­ra­cji mo­ral­nej i zo­bo­jęt­nie­nia na cu­dzą krzyw­dę w hi­sto­rii ru­chu we­ge­ta­ria­ńskie­go będzie wie­lo­krot­nie prze­ciw­sta­wia­ne har­mo­nii i ła­god­no­ści, któ­re są wy­ni­kiem die­ty jar­skiej, opar­tej na plo­nach da­nych czło­wie­ko­wi przez na­tu­rę.

Mimo od­da­nia swo­im prze­ko­na­niom Plu­tarch mu­siał pó­jść na pew­ne kom­pro­mi­sy, świa­dom tego, że przy­zwy­cza­je­nie nie po­zwo­li lu­dziom wy­rzec się spo­ży­wa­nia mi­ęsa z dnia na dzień – do­pusz­czał więc za­bi­ja­nie zwie­rząt, ale „z li­to­ścią i w smut­ku”, a ta­kże trak­to­wa­nie mi­ęsa nie jako spo­sób na za­spo­ko­je­nie ape­ty­tu, lecz je­dy­nie jako „pod­po­rę i wspar­cie”.

Pew­ną to­le­ran­cją wy­ka­zy­wał się rów­nież dru­gi z wa­żnych sta­ro­żyt­nych we­ge­ta­rian, neo­pla­to­nik Por­fi­riusz z Tyru. Ten uczeń Plo­ty­na (któ­ry zresz­tą w spi­sa­nym przez sie­bie Ży­wo­cie swo­je­go mi­strza pi­sał o nim ta­kże jako o zwo­len­ni­ku die­ty bez­mi­ęsnej) kie­ro­wał swo­je czte­ro­to­mo­we dzie­ło O po­wstrzy­my­wa­niu się od je­dze­nia zwie­rząt przede wszyst­kim do fi­lo­zo­fów, wie­dząc, że sta­wia­ne przez nie­go wy­mo­gi nie są mo­żli­we do spe­łnie­nia przez prze­ci­ęt­ne­go czło­wie­ka chcące­go prze­strze­gać spo­łecz­nych norm i obo­wi­ązu­jące­go pra­wa – a więc brać udział w pu­blicz­nej ofie­rze. Jego dzie­ło jest mniej pło­mien­ne i emo­cjo­nal­ne od tek­stu Plu­tar­cha, prze­wa­ża w nim chłod­na, lo­gicz­na ar­gu­men­ta­cja.

Por­fi­riusz jako pierw­szy użył mi­ędzy in­ny­mi tak zwa­ne­go ar­gu­men­tu przy­pad­ków skraj­nych (mar­gi­nal­nych)[2*], moc­ne­go ele­men­tu ta­kże wspó­łcze­snych dys­ku­sji o pod­mio­to­wo­ści i pra­wach zwie­rząt – po­słu­gu­je się nim cho­cia­żby je­den z pa­tro­nów wspó­łcze­sne­go my­śle­nia o nich, czy­li Pe­ter Sin­ger, któ­re­go po­zna­my bli­żej w roz­dzia­le dzie­wi­ątym. Por­fi­riusz naj­pierw dwo­ru­je z po­rów­ny­wa­nia ro­ślin ze zwie­rzęta­mi, gdyż tyl­ko te dru­gie są zdol­ne do od­czu­wa­nia zmy­sło­we­go, bólu i stra­chu (na­su­wa­ją się tu po­wszech­ne do dzi­siaj żar­ty z we­ge­ta­rian, któ­rzy „ro­bią krzyw­dę mar­chew­kom”), a na­stęp­nie mówi, że „wie­lu spo­śród lu­dzi żyje, uży­wa­jąc tyl­ko zmy­słów, nie ma­jąc umy­słu czy ro­zu­mu”[15], a jed­nak oka­zu­je­my im li­to­ść i spra­wie­dli­wo­ść, pod­czas gdy od­ma­wia­my tego sa­me­go isto­tom nie­ludz­kim. Je­śli przyj­mu­je­my – jak za­kła­da Por­fi­riusz za Pi­ta­go­ra­sem i Plu­tar­chem – że tym, co tak na­praw­dę od­ró­żnia nas od in­nych zwie­rząt, są ro­zum i język, nie spo­sób nie za­uwa­żyć, że ist­nie­ją ta­kie sta­ny, zwa­ne wła­śnie „skraj­ny­mi”, w któ­rych lu­dzie by­wa­ją po­zba­wie­ni tych dwóch wła­ści­wo­ści. Wspó­łcze­śnie mo­żna by ar­gu­men­to­wać, za prze­ciw­ni­ka­mi szo­wi­ni­zmu ga­tun­ko­we­go, że sko­ro obej­mu­je­my tro­ską i praw­ną ochro­ną nie­mow­lęta (a w nie­któ­rych kra­jach oraz zgod­nie z za­le­ce­nia­mi Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go na­wet za­rod­ki), oso­by z głębo­ką nie­pe­łno­spraw­no­ścią i znie­do­łężnia­łe albo star­ców, któ­rzy są już wła­ści­wie po­zba­wie­ni mocy umy­sło­wych, świat zaś po­strze­ga­ją wy­łącz­nie zmy­sła­mi (często rów­nież upo­śle­dzo­ny­mi czy ogra­ni­czo­ny­mi), nie ma lo­gicz­ne­go po­wo­du, dla któ­re­go zwie­rząt po­za­ludz­kich nie na­le­ża­ło­by ob­jąć tą samą ochro­ną. Oczy­wi­ście za na­szym od­mien­nym sto­sun­kiem do lu­dzi i nie­lu­dzi stoi prze­ko­na­nie o „nie­śmier­tel­nej du­szy”, szcze­gól­nym „bo­skim tchnie­niu”, od­ró­żnia­jącym czło­wie­ka od in­nych ga­tun­ków. To za­ło­że­nie prze­nik­nie kul­tu­rę eu­ro­pej­ską na wie­le stu­le­ci wraz z pa­no­wa­niem chrze­ści­ja­ństwa i jego prze­ko­na­niem o do­mi­na­cji czło­wie­ka nad wszyst­kim, co żyje – a jed­nak nie jest to ar­gu­ment wy­star­cza­jąco prze­ko­nu­jący dla hel­le­ńskie­go fi­lo­zo­fa.

Ar­gu­men­tów lo­gicz­nych wo­kół kwe­stii zwie­rzęcej fi­lo­zo­fo­wie do­star­czy­li wie­le lat pó­źniej, w sie­dem­na­sto­wiecz­nej Eu­ro­pie. W tym okre­sie in­te­lek­tu­al­ne­go fer­men­tu i otwar­cia na obce kul­tu­ry – przede wszyst­kim na kul­tu­rę In­dii – te­mat je­dze­nia zwie­rząt zna­la­zł się w cen­trum in­te­lek­tu­al­nej de­ba­ty.

Uczta he­re­ty­ków

Sta­ro­żyt­ne nur­ty we­ge­ta­ria­ńskie prze­gra­ły, jak się wy­da­je, z ary­sto­te­le­sow­ską wi­zją hie­rar­chii by­tów, a chrze­ści­ja­ństwo za­sad­ni­czo gło­si­ło: „czy­ńcie so­bie zie­mię pod­da­ną”, za­kła­da­jąc wła­dzę czło­wie­ka nad in­ny­mi ga­tun­ka­mi. Te­mat we­ge­ta­ria­ni­zmu po­ja­wiał się jed­nak w pi­smach oj­ców Ko­ścio­ła, któ­rzy opi­sy­wa­li jako ja­ro­sza cho­cia­żby Ja­ku­ba Spra­wie­dli­we­go, pierw­sze­go bi­sku­pa Je­ro­zo­li­my i naj­praw­do­po­dob­niej bra­ta Je­zu­sa. Mi­ęsa nie je­dli ży­dow­scy es­se­ńczy­cy (150 p. n. e. – 70 n. e.), któ­rzy żyli we­dług pra­wa mo­jże­szo­we­go, lecz od­rzu­ca­li kult Świ­ąty­ni Je­ro­zo­lim­skiej. Naj­go­ręt­szy orędow­nik chrze­ści­ja­ństwa swo­ich cza­sów, ła­ci­ński teo­log Ter­tu­lian (160–240 rok n. e.) z po­gar­dą od­no­sił się do mi­ęsno-al­ko­ho­lo­we­go nie­umiar­ko­wa­nia swo­ich wspó­łcze­snych, a we­dług prak­ty­ku­jących jar­stwo „ubo­gich” ebio­ni­tów (ju­de­ochrze­ści­jan z te­re­nów Pa­le­sty­ny z I–V wie­ku n.e.) we­ge­ta­ria­na­mi mie­li być rów­nież Jan Chrzci­ciel[3*] i sam Chry­stus.

Py­ta­nie o po­ten­cjal­ny we­ge­ta­ria­nizm Je­zu­sa po­wró­ci­ło zresz­tą wraz z od­kry­ciem w la­tach czter­dzie­stych XX wie­ku tak zwa­nej bi­blio­te­ki z Nadż Ham­ma­di, to zna­czy trzy­na­stu pa­pi­ru­so­wych ko­dek­sów za­wie­ra­jących pseu­do­epi­gra­fy, w któ­rych znaj­du­je się mi­ędzy in­ny­mi Ewan­ge­lia To­ma­sza – zna­na cho­ćby z Kodu Le­onar­da da Vin­ci Dana Brow­na – in­ter­pre­to­wa­na cza­sem jako tekst we­ge­ta­ria­ński. Taką eg­ze­ge­zę su­ge­ru­je na przy­kład jej an­giel­ski tłu­macz Ste­ven Da­vies, któ­ry zwra­ca mi­ędzy in­ny­mi uwa­gę na po­wie­dze­nie 87: „Rze­kł Je­zus: «Nie­szczęsne jest cia­ło, któ­re za­le­ży od (in­ne­go) cia­ła, i nie­szczęsna du­sza, któ­ra za­le­ży od tych dwu»”[16], a ta­kże na fakt, że Je­zus mó­wił swo­im uczniom, by podąża­li za przy­kła­dem Ja­ku­ba Spra­wie­dli­we­go. We­dług Co­li­na Spen­ce­ra tek­sty z Nadż Ham­ma­di są do­wo­dem na to, że „po­stu­lu­jące asce­zę oraz nie­sto­so­wa­nie prze­mo­cy wo­bec zwie­rząt idee i prze­ko­na­nia, któ­re w pó­źniej­szych la­tach uzna­no za he­re­tyc­kie, wy­pra­co­wa­ne zo­sta­ły w okre­sie 150 roku p. n. e. – 100 roku n. e.”[17]. Wie­my z prze­ka­zów, że Ewan­ge­lia To­ma­sza była do­sko­na­le zna­na już w II czy III wie­ku n. e. Pi­sał o niej za­li­cza­ny do oj­ców Ko­ścio­ła Ory­ge­nes: „Znam też inną ewan­ge­lię, któ­rą zo­wią we­dług To­ma­sza, i jesz­cze inną we­dług Ma­cie­ja [...] Jed­na­kże z tych wszyst­kich żad­nej nie mo­że­my za­apro­bo­wać. Przy­jąć mo­że­my tyl­ko te czte­ry ewan­ge­lie, któ­re po­da­je Ko­ściół”[18]. Co in­te­re­su­jące, Ory­ge­nes, po­dob­nie jak jego „ko­le­ga ze szko­ły” Plo­tyn (obaj uczy­li się u Amo­niu­sza Sak­ka­sa), naj­praw­do­po­dob­niej sam był asce­tą, wy­rze­ka­jącym się mi­ęsa i wina.

Ka­no­nicz­ne ewan­ge­lie Mar­ka, Ma­te­usza, Łu­ka­sza i Jana nie za­wie­ra­ły obec­nych w tek­stach gno­styc­kich do­nie­sień o po­wi­ąza­niach Je­zu­sa z sek­ta­mi prak­ty­ku­jący­mi we­ge­ta­ria­nizm.

Mimo pó­źniej­szych ar­gu­men­tów chrze­ści­ja­ńskich we­ge­ta­rian mo­że­my uznać, że re­li­gia ta do­pusz­cza­ła je­dze­nie mi­ęsa – przy­naj­mniej w ofi­cjal­nej wer­sji, usank­cjo­no­wa­nej przez świ­ęte­go Pa­wła z Tar­su. Na­wet je­śli Ksi­ęga Ro­dza­ju, po­dob­nie jak Teo­go­nia He­zjo­da, od­sy­ła­ła do raj­skich cza­sów sprzed grze­chu pier­wo­rod­ne­go, któ­re były wol­ne od prze­le­wu krwi, to za­kła­da­ła, że czło­wiek ma pa­no­wać nad resz­tą stwo­rze­nia:

A wresz­cie rze­kł Bóg: „Uczy­ńmy czło­wie­ka na Nasz ob­raz, po­dob­ne­go Nam. Niech pa­nu­je nad ry­ba­mi mor­ski­mi, nad ptac­twem po­wietrz­nym, nad by­dłem, nad zie­mią i nad wszyst­ki­mi zwie­rzęta­mi pe­łza­jący­mi po zie­mi!” (Rdz 1,26).

Przy­zwo­le­nie na je­dze­nie mi­ęsa zo­sta­je dane No­emu i jego sy­nom po po­to­pie:

Wszel­kie zaś zwie­rzę na zie­mi i wszel­kie ptac­two po­wietrz­ne nie­chaj się was boi i lęka. Wszyst­ko, co się po­ru­sza na zie­mi, i wszyst­kie ryby mor­skie zo­sta­ły od­da­ne wam we wła­da­nie. Wszyst­ko, co się po­ru­sza i żyje, jest prze­zna­czo­ne dla was na po­karm, tak jak ro­śli­ny zie­lo­ne, daję wam wszyst­ko. Nie wol­no wam tyl­ko jeść mi­ęsa z krwią ży­cia (Rdz 9, 2–4).

We­dle do­mi­nu­jącej wy­kład­ni „wszyst­ko” to, co czło­wiek do­stał od Boga, jest świ­ęte i nie po­win­no się ni­cze­go od­rzu­cać. Je­śli cho­dzi o to, co jeść na­le­ży, obo­wi­ązy­wa­ła wy­kład­nia świ­ęte­go Pa­wła, któ­ry pi­sał w Li­ście do Rzy­mian:

Je­den jest zda­nia, że mo­żna jeść wszyst­ko, dru­gi, sła­by, jada tyl­ko ja­rzy­ny. Ten, kto jada [wszyst­ko], niech nie po­gar­dza tym, któ­ry nie [wszyst­ko] jada, a ten, któ­ry nie jada, niech nie po­tępia tego, któ­ry jada; bo Bóg go ła­ska­wie przy­gar­nął (Rz 14, 2–3).

W Li­ście do Ty­mo­te­usza na­to­miast do­da­wał:

Duch zaś otwar­cie mówi, że w cza­sach ostat­nich nie­któ­rzy od­pad­ną od wia­ry, skła­nia­jąc się ku du­chom zwod­ni­czym i ku na­ukom de­mo­nów. [Sta­nie się to] przez ta­kich, któ­rzy obłud­nie kła­mią, mają wła­sne su­mie­nie na­pi­ęt­no­wa­ne. Za­bra­nia­ją oni wcho­dzić w zwi­ąz­ki ma­łże­ńskie, [na­ka­zu­ją] po­wstrzy­my­wać się od po­kar­mów, któ­re Bóg stwo­rzył, aby je przyj­mo­wa­li z dzi­ęk­czy­nie­niem wie­rzący i ci, któ­rzy po­zna­li praw­dę. Po­nie­waż wszyst­ko, co Bóg stwo­rzył, jest do­bre, i ni­cze­go, co jest spo­ży­wa­ne z dzi­ęk­czy­nie­niem, nie na­le­ży od­rzu­cać (1 Tm 4, 1–4).

Wy­rze­ka­nie się mi­ęsa samo w so­bie nie by­ło­by pew­nie tak bul­wer­su­jące, gdy­by nie to, kto je prak­ty­ko­wał. We­ge­ta­ria­na­mi byli człon­ko­wie gno­styc­kich sekt – en­kra­ty­ści uwa­ża­li mi­ęso za dzie­ło Sza­ta­na, a pod­czas Wie­cze­rzy Pa­ńskiej pili wodę za­miast wina; mon­ta­ni­ści po­grąża­li się w tran­sie, roz­ma­wia­li z du­cha­mi i prak­ty­ko­wa­li nie­mal ci­ągły post; Eu­sta­cjusz z Se­ba­sty, z któ­re­go po­glądów na re­la­cję Chry­stu­sa i Du­cha Świ­ęte­go zro­dzi­li się du­cho­bur­cy, za­ka­zy­wał mi­ęsa, a ko­bie­ty na­kła­niał do no­sze­nia krót­kich fry­zur i męskich stro­jów. Wszy­scy oni po­tępia­li też ma­łże­ństwa i pro­kre­ację; nie­wy­klu­czo­ne, że rów­nież dla­te­go hi­sto­ria tych ru­chów nie była zbyt dłu­ga.

Sek­tą naj­gro­źniej­szą z punk­tu wi­dze­nia chrze­ści­ja­ńskiej or­to­dok­sji, któ­ra w po­wszech­nym od­bio­rze nie­ja­ko „wchło­nęła” wszyst­kie po­zo­sta­łe, byli ma­ni­chej­czy­cy. Cha­rak­te­ry­zu­jące uczniów pro­ro­ka Ma­nie­go du­ali­stycz­ne po­strze­ga­nie świa­ta, zgod­nie z któ­rym ma­te­ria uto­żsa­mia­na była ze złem i nie­czy­sto­ścią, pro­wa­dzi­ło ich do re­zy­gna­cji ze spo­ży­wa­nia zwie­rzęcych ciał. Sam Mani sze­dł na­wet da­lej – wie­rzył, że ta­kże ze ści­na­nych ro­ślin „sączy się krew”, i nie chciał wła­sno­ręcz­nie zry­wać owo­ców ani wa­rzyw, lecz tyl­ko przyj­mo­wał je w ofie­rze. Nie wol­no im też było za­bi­jać ja­kich­kol­wiek, na­wet naj­mniej­szych stwo­rzeń, co przy­po­mi­na na­ka­zy dżi­ni­zmu (któ­re­go wy­znaw­cy wkła­da­ją na przy­kład ma­secz­ki, by nie po­łk­nąć przy­pad­kiem ży­we­go stwo­rze­nia). Ma­ni­chej­czy­cy uwa­ża­li mi­ęso za po­karm naj­bar­dziej ob­ci­ąża­jący ze wszyst­kich, któ­ry od­da­la mo­żli­wo­ść sta­nia się „czy­stym du­chem” i jest po­zba­wio­ny prze­ni­ka­jące­go ro­śli­ny „świa­tła”, choć – nie­co po­dob­nie jak w przy­pad­ku pi­ta­go­rej­czy­ków – ca­łko­wi­ty za­kaz jego spo­ży­wa­nia do­ty­czył je­dy­nie gru­py „wy­bra­nych”, pod­czas gdy „słu­cha­czom” wol­no było jeść ryby. Tu­taj też za­ka­zo­wi spo­ży­wa­nia zwie­rzęcych ciał to­wa­rzy­szył za­kaz pi­cia wina (któ­re ma­ni­chej­czy­cy na­zy­wa­li uro­czo „żó­łcią ksi­ęcia ciem­no­ści”) oraz upra­wia­nia sek­su (któ­ry gro­ził prze­cież po­mno­że­niem ma­te­rii). Ma­ni­chej­czy­cy bu­dzi­li tak sil­ną wro­go­ść i lęk, że choć sama re­li­gia wła­ści­wie znik­nęła z za­chod­niej Eu­ro­py w IV wie­ku[4*], przez ko­lej­ne stu­le­cia z po­dob­ną nie­chęcią trak­to­wa­no wszyst­ko, co się z nimi wi­ąza­ło – w tym ca­łko­wi­te wy­rze­cze­nie się mi­ęsa.

Kil­ka­set lat pó­źniej z sekt typu ma­ni­chej­skie­go wy­ło­nił się ko­lej­ny he­re­tyc­ki ruch re­li­gij­ny, dążący do stwo­rze­nia sys­te­mu re­li­gij­ne­go i spo­łecz­ne­go, któ­ry by­łby al­ter­na­ty­wą wo­bec chrze­ści­ja­ństwa, feu­da­li­zmu i mo­nar­chii. Owia­ni le­gen­dą ka­ta­rzy funk­cjo­no­wa­li we Fran­cji i Wło­szech od XI do XIII wie­ku. Dzie­li­li się na „do­sko­na­łych”, „wy­znaw­ców” i „słu­cha­czy”, a ko­lej­ne stop­nie wta­jem­ni­cze­nia osi­ąga­li dzi­ęki od­po­wied­nim ry­tu­ałom. O ile słu­cha­cze i wy­znaw­cy mo­gli upra­wiać seks, pić al­ko­hol i jeść po­si­łki mi­ęsne, o tyle „do­sko­na­łych” obo­wi­ązy­wał na­kaz wstrze­mi­ęźli­wo­ści sek­su­al­nej i bez­mi­ęsna asce­za. Spo­ży­cie na­bia­łu lub mi­ęsa czy też zła­ma­nie bar­dzo su­ro­wych po­stów, pod­czas któ­rych je­dzo­no je­dy­nie chleb i pito wodę, było uwa­ża­ne za ci­ężki grzech. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku prak­ty­ko­wa­nia po­stów, z za­ka­zu wy­łączo­ne były ryby, być może dla­te­go, że uwa­ża­no je za isto­ty jed­no­płcio­we, a więc nie­ska­la­ne grzesz­nym wspó­łży­ciem.

Pod­kre­śl­my, że głów­nym po­wo­dem wy­rze­cze­nia się mi­ęsa przez sek­ty he­re­tyc­kie była – co dziś zu­pe­łnie nie­in­tu­icyj­ne – nie­chęć do świa­ta zwie­rząt, a wręcz obrzy­dze­nie do ich ciał. Zwie­rzęta od­rzu­ca­no jako ele­ment uto­żsa­mia­nej ze złem nie­czy­stej ma­te­rii i jako owoc grzesz­nej ko­pu­la­cji. O ile więc Pi­ta­go­ras przez wie­ki mógł funk­cjo­no­wać jako pa­tron ja­ro­szy, z tra­dy­cji he­re­tyc­kiej trud­no by­ło­by czer­pać in­spi­ra­cję dla pó­źniej­szych ru­chów we­ge­ta­ria­ńskich, wie­dzio­nych ra­czej tro­ską o zwie­rzęta niż po­gar­dą wo­bec nich.

Chrze­ści­ja­nie głów­ne­go nur­tu rów­nież prak­ty­ko­wa­li bar­dzo częste, su­ro­we po­sty. Śre­dnio­wiecz­ni Eu­ro­pej­czy­cy po­ści­li w śro­dy (to zna­czy w dniu, w któ­rym Ju­dasz zdra­dził Je­zu­sa), w pi­ąt­ki (w ra­mach po­ku­ty za cier­pie­nie Chry­stu­sa; ta for­ma „wstrze­mi­ęźli­wo­ści od spo­ży­wa­nia mi­ęsa” obo­wi­ązu­je w wie­lu kra­jach do dzi­siaj) i w so­bo­ty (by upa­mi­ęt­nić Dzie­wi­cę Ma­ry­ję). Do tego do­cho­dzi­ły wi­gi­lie wie­lu świ­ąt i, rzecz ja­sna, cały Wiel­ki Post. W pó­źniej­szym okre­sie role nie­ja­ko się od­wró­ci­ły: pol­scy szes­na­sto­wiecz­ni ksi­ęża, tacy jak Hie­ro­nim Po­wo­dow­ski czy Piotr Skar­ga, wy­chwa­la­li asce­zę, a wła­śnie nad­mier­ne upodo­ba­nie do mi­ęsa uto­żsa­mia­li z he­re­zją – w tym wy­pad­ku lu­te­ra­ni­zmem, któ­ry za­nie­chał tra­dy­cyj­nych po­stów.