Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Z tej książki dowiesz się:
Czy dieta bezmięsna mogła przydać się Polakom w walce o niepodległość?
Kto przywiózł tofu z Azji?
Czy Indie rzeczywiście są najbardziej wegetariańskim państwem świata?
Kto uważał, że dieta jarska była najlepsza już dla dawnych Słowian?
Dla kogo wymyślono płatki kukurydziane?
Wegetarianie są wśród nas. I jest ich coraz więcej! Niejedzenie mięsa staje dziś coraz popularniejsze. Powody są różne: ekologiczne, etyczne czy zdrowotne. Obecnie mięsa nie je się z troski o zdrowie, klimat, dobrostan zwierząt. Ale czy zawsze tak było? Co kierowało pierwszymi osobami, które zdecydowały się przejść na dietę bezmięsną? I czy w ogóle wiadomo, kto był prekursorem wegetarianizmu?
Natalia Mętrak-Ruda, kulturoznawczyni i historyczka kulinariów, prowadzi nas przez zawiłą (a czasem całkiem zabawną) historię roślinnej kuchni, a także jej pierwszoplanowych i epizodycznych bohaterów. Autorka pokazuje, że w przeszłości za ideą niejedzenia zwierząt stały zupełnie inne motywacje niż dziś – nieraz decyzja ta wynikała z czynników religijnych lub ekonomicznych. I choć obecnie popularyzacja wegetarianizmu kojarzy się głównie z duchowością Wschodu i kontrkulturą, to kuchnia ta równie dużo zawdzięcza ruchom protestanckim. A także szalonym pomysłom dietetyków, dziwaków i hipochondryków. Dowiedz się, jaką drogę przebył wegetarianizm – od wysp antycznej Grecji do dzisiejszych najbardziej wykwintnych restauracji.
KSIĄŻKI DOBRE NIE TYLKO W TEORII!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 343
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NATALIA MĘTRAK-RUDA – tłumaczka literatury anglojęzycznej i włoskiej, doktorka kulturoznawstwa, dziennikarka kulinarna. W jej przekładzie ukazało się ponad pięćdziesiąt pozycji, w tym Córka papieża noblisty Dario Fo i bestsellerowa seria „Heartstopper”. Publikowała w „Smaku”, „Ustach” i Vogue.pl, przez lata pisała o kuchni polskiej w anglojęzycznej sekcji portalu Culture.pl. Prowadzi bloga o historii kulinariów Przeszłość od kuchni. Mieszka na warszawskich Bielanach z synem, mężem i dwiema kotkami. Od ponad dwudziestu lat nie je mięsa.
Dla Jagody
Wstęp
Był schyłek XX wieku, a ja właśnie skończyłam podstawówkę i wybierałam się w pierwszą podróż do miasta moich marzeń – Londynu. Miałam się tam uczyć angielskiego i zwiedzać, ale też spotkać się z przyjaciółką mojej mamy ze studiów oraz jej mężem. Ania i Jacek, którzy wyemigrowali do Wielkiej Brytanii wiele lat wcześniej, byli dowcipni i sympatyczni, a ich atrakcyjność pogłębiały w moich oczach dwa fakty. Po pierwsze mieszkali w Londynie. Po drugie byli wegetarianami.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie usłyszałam o wegetarianizmie po raz pierwszy – wydaje mi się, że dawno temu, podczas zorganizowanych wczasów w Krynicy Górskiej, ktoś tłumaczył mi, że pan siedzący w stołówce przy stoliku obok dostaje inny obiad, ponieważ jest jaroszem, ale wtedy chyba przyjęłam tę informację bez większego zainteresowania. W dzieciństwie nie przepadałam za mięsem i nikt specjalnie nie zmuszał mnie, żebym je jadła – moja mama, italianistka, już w latach dziewięćdziesiątych przygotowywała sporo makaronów i warzywnych zapiekanek, a z kuchni babci pamiętam przede wszystkim fantastyczne dania na bazie twarogu – pierogi ruskie, gzik z ziemniakami, kluski z serem i czosnkiem. Pewnego dnia, po moim pierwszym świadomym spotkaniu z parą wegetarian, którzy zdecydowali się przejść na tę dietę pod wpływem lektury wydanej w Polsce w 1985 roku książeczki Ochraniać wszelkie życie amerykańskiego nauczyciela buddyzmu zen, Philipa Kapleau, oznajmiłam rodzinie, że przestaję jeść mięso – ale na nikim nie zrobiło to większego wrażenia.
Dziś wiem, że miałam dużo szczęścia: chociaż na przełomie XX i XXI wieku jedynym znanym mi wegetariańskim lokalem w Warszawie był bar Vega na tyłach kina Femina (w odróżnieniu od kina, istnieje on do dziś), a w sklepach nie było całej tej obfitości roślinnych produktów „mięsnych”, wędlin i gotowych dań, jaką możemy znaleźć dzisiaj, spotkałam się ze zrozumieniem, podczas gdy w wielu rodzinach nawet teraz taka decyzja podjęta przez nastolatkę mogłaby zostać uznana za fanaberię i zlekceważona.
A jednak nie ulega wątpliwości, że żyjemy w czasach wyjątkowych, jeśli chodzi o (nie)jedzenie mięsa. Przez lata wegetarianizm był traktowany jako prąd marginalny, szufladka dla nieszkodliwych dziwaków i hipochondryków, domena hipisów, krysznowców i ludzi o słabych żołądkach – dziś znalazł się w centrum publicznej debaty. Produkty wegetariańskie oraz wegańskie (to znaczy celowo wytworzone bez mięsa lub wszelkich składników odzwierzęcych i sprzedawane pod takim szyldem) nie kryją się już smętnie w kącie supermarketu, lecz prężą dumnie obok tych „normalnych”. Roślinne odpowiedniki mięsa i nabiału są produkowane zarówno przez małe firmy, jak i przez wielkie korporacje, które nie mogą już ignorować mody na bezmięsność. W dużych miastach wegetariańskie lokale są oczywistością, ale i w mniejszych pojawiają się coraz częściej, przełamując przyzwyczajenie do kotleta jako nieodłącznego elementu obiadu. Coraz częściej można też zjeść wegetariański posiłek w szpitalu, w szkole, w żłobku, a nawet na polskim weselu. Popularność zdobywa także dieta wegańska, wykluczająca wszelkie produkty odzwierzęce. Wprawdzie przez wielu wciąż bywa ona uważana za niesmaczną, dziwną, drogą czy przesadnie restrykcyjną, jest jednak coraz powszechniej przedstawiana jako wybór pozwalający uniknąć wielu chorób cywilizacyjnych, różnorodny i atrakcyjny, a przede wszystkim najbardziej odpowiedzialny z punktu widzenia przyszłości planety w dobie katastrofy klimatycznej.
Powody podjęcia decyzji o rezygnacji z mięsa mogą być różne. Po pierwsze ekologiczny, kiedy chce się zmniejszyć swój ślad węglowy, wzrastający dramatycznie z winy współczesnej hodowli przemysłowej, zwłaszcza najbardziej „zasobochłonnej” hodowli bydła na mleko i mięso. Po drugie etyczny – wiążą się z nim takie pojęcia, jak „prawa zwierząt” czy „szowinizm gatunkowy”, a punktem wyjścia jest współczucie wobec czujących istot, hodowanych często w straszliwych warunkach. Po trzecie zdrowotny – bo o korzyściach diety bezmięsnej (nawet u dzieci, co jeszcze kilka dekad temu wydawało się niewyobrażalne) przekonuje coraz więcej lekarzy i dietetyków, a wiele chorób, takich jak nadciśnienie, cukrzyca czy rak jelita grubego, wiąże się mniej lub bardziej bezpośrednio z nadmierną obecnością produktów pochodzenia zwierzęcego w jadłospisie. Wreszcie takim powodem może być strach przed mięsem niskiej jakości, „nafaszerowanym antybiotykami i hormonami”, ze zwierząt „karmionych nie wiadomo czym” i „hodowanych nie wiadomo jak”. Współcześnie w świecie Zachodu mniej istotne są przyczyny religijne, choć i one zachowują pewne znaczenie – szczególnie dla niektórych hinduistów, członków ruchu Hare Kryszna, buddystów, jak też amerykańskich Adwentystów Dnia Siódmego.
Ale skąd właściwie wziął się wegetarianizm? Kiedy i gdzie ukuto to pojęcie? O porzucaniu mięsa nadal często myśli się jako o niedawnej „modzie”, którą jedni kojarzą z hipisami i ruchem New Age, inni ze wspólnotą Hare Kryszna albo zachodnimi buddystami, postrzeganymi jako ekscentryczne mniejszości. Dla wielu osób pierwszym skojarzeniem będą, rzecz jasna, Indie, gdzie powstała najstarsza i największa bezmięsna kultura kulinarna. Rzeczywiście, siedemnastowieczne „odkrycie Indii” było dla podróżujących do południowej Azji brytyjskich żołnierzy, intelektualistów i misjonarzy nie tylko konfrontacją z Innym, nie tylko „oswajaniem” przedstawicieli całkowicie odmiennej kultury i religii, ale także „dowodziło naocznie, że na roślinnej strawie da się przeżyć masowo i bez wyraźnych powikłań zdrowotnych”, jak napisał Tristram Stuart w Bezkrwawej rewolucji, znakomitej książce o ówczesnych filozoficznych debatach nad (nie)jedzeniem mięsa[1].
Indie były – i do dziś pozostają – ważną inspiracją dla ludzi Zachodu, jednak debaty na temat tego, czy człowiek powinien jeść mięso, toczą się w Europie od czasów antycznych. Na pytanie, kiedy powstał europejski wegetarianizm, da się więc odpowiedzieć dwojako. Można albo poprowadzić historię tego ideowego nurtu od starożytności (a konkretnie od czasów greckiego filozofa Pitagorasa, który na wiele stuleci stał się patronem bezmięsnego jadłospisu), albo zacząć opowieść o wegetarianizmie od momentu, w którym został on nazwany i skrystalizował się jako nurt myślowy oraz metoda autoidentyfikacji, to znaczy od połowy XIX wieku.
Brytyjskie Vegetarian Society, pierwsze towarzystwo o tym charakterze, powstało w latach czterdziestych XIX wieku w gronie członków sekty Bible Christian Church, inspirowanej myślą Swedenborga. W Stanach Zjednoczonych istotną rolę odegrali duchowni prezbiteriańscy – przede wszystkim Sylvester Graham, od którego zaczerpnęła nazwę doskonale nam znana bułka grahamka, a zwłaszcza Adwentyści Dnia Siódmego – bo właśnie troskę o zdrowie, w tym powstrzymywanie się od spożywania mięsa i napojów alkoholowych, uważają oni za jeden z warunków zbawienia. Do adwentystów należał między innymi jeden z najsłynniejszych amerykańskich wegetarian przełomu wieków, dietetyk i lekarz John Harvey Kellogg, którego znamy jako współwynalazcę płatków kukurydzianych – jego nazwisko do dziś widnieje na kartonowych pudełkach płatków, obok charakterystycznego logo koguta.
Wydaje się paradoksalne, że korzenie współczesnego trendu, tak silnie kojarzonego dziś bądź z duchowością wschodu, hinduizmem czy buddyzmem, bądź z kontrkulturą, hipisami i wrażliwością lewicową, tkwią jednocześnie w ascetycznym protestantyzmie. Lecz wegetarianizm przełomu XIX i XX wieku nie zawsze był związany z religią, czego dowodem jest działalność niesłusznie dziś zapomnianych polskich modernistycznych jaroszy, którzy wydawali poświęcone jarstwu książki kucharskie i czasopisma, prowadzili bezmięsne stołówki i sanatoria, a przede wszystkim wplatali porzucenie mięsa w intelektualne prądy epoki, a nawet łączyli je z walką o niepodległość. W ich postawach odnajdujemy cały wachlarz filozoficznych fascynacji przełomu wieków, od słowianofilstwa przez nacjonalizm po socjalizm; z jarstwem eksperymentowali i endecy, i komuniści. Dziś, kiedy – nie zawsze słusznie – rezygnacja z mięsa kojarzy się przede wszystkim z lewicą, ta różnorodność jest tym bardziej ciekawa.
Jednak przekonanie o lewicowości wegetarianizmu nie wzięło się znikąd. Dzieło wielkich reformatorów amerykańskiego stylu życia, takich jak Graham i Kellogg, kilkadziesiąt lat później kontynuowali bowiem hipisi. To właśnie kontrkultura i żywieniowa rewolucja lat siedemdziesiątych ma bezpośrednie przełożenie na to, jak dzisiaj myślimy o wegetarianizmie i co jedzą wegetarianie. Wtedy też – a więc już po upowszechnieniu się hodowli przemysłowej – zaczęto na szerszą skalę mówić o ekologicznej przewadze diety wegetariańskiej, natomiast w połowie lat siedemdziesiątych Wyzwolenie zwierząt Petera Singera rozpoczęło na dobre ruch na rzecz ich praw. Siłą rzeczy wegetarianizm jest dziś lewicowy o tyle, o ile jest emancypacyjny, o ile przemawia w obronie słabszych, w tym przypadku – zwierząt pozaludzkich[1*].
Tymczasem od połowy XX wieku powolutku rośnie w siłę weganizm. Pierwsze wegańskie stowarzyszenie, Vegan Society, zostało powołane do życia w 1944 roku przez brytyjskich zwolenników „beznabiałowego wegetarianizmu”, z Donaldem Watsonem na czele. Znanym orędownikiem diety w pełni roślinnej był brytyjski dramaturg George Bernard Shaw, ale dopiero wiek XXI przyniósł jej rozgłos i popularność wśród sław, takich jak Moby, Natalie Portman czy Joaquin Phoenix, które aktywnie angażują się w „kwestię zwierzęcą”. Weganizm odrzuca hodowlę przemysłową, dostrzegając okrucieństwo wiążące się z przemysłem mleczarskim i jajecznym, jak również pozostawiany przez nie ślad węglowy. Popularność współczesnego „roślinożerstwa” wynika jednak nie tylko z etyki. Choć miłość do zwierząt i troska o planetę wydają się jego główną podbudową, stało się ono też – obok jogi, praktyki mindfulness czy wakacji w ekologicznych agroturystykach – elementem „dobrego życia”, wyznaczanego przez pojęcia takie jak wellness i self-care. Powstawanie licznych alternatyw dla mięsa i nabiału nie jest niczym nowym, jak można się przekonać, choćby studiując staropolskie książki kucharskie, ale i zaglądając do laboratorium braci Kelloggów. Może to być dowodem na to, że wcale nie post i ograniczanie się są przyszłością weganizmu, lecz raczej hedonistyczna dieta roślinna bez wyrzeczeń, łatwiejsza do zaakceptowania dla nieustannie łaknącego przyjemności i wygody człowieka XXI wieku.
„Trzeba pytać o tego, kto pierwszy to wszystko rozpoczął, nie zaś o tego, który dużo później zaprzestał”[2] – pisał jeden z największych starożytnych orędowników wyrzeczenia się mięsa, Plutarch, zwracając uwagę na paradoks, z którym do dziś muszą się mierzyć wegetarianie. Dlaczego to oni bezustannie muszą się tłumaczyć ze swojego wyboru, a nie ci, którzy często dla czczej przyjemności podniebienia zabijają swoich „braci mniejszych” i narażają ich na cierpienie, prowadzą niezwykle zasobochłonną hodowlę, a przy tym często sami z pewnym obrzydzeniem podchodzą do surowych kawałków zwierzęcego ciała? Po części wynika to po prostu z faktu, że wegetarianie są w mniejszości; po części zaś z tego, że swoją decyzją podważają fundamenty, na których opiera się wspólnota. Chociaż w późniejszych dziejach zachodniej kultury śmierć zwierzęcia i jego mięso nie miewały już równie silnego znaczenia religijnego co w starożytnej Grecji, przetrwało jego znaczenie ekonomiczne i symboliczne jako wyróżnika statusu i bogactwa, a czasem narodowej tożsamości. Wegetarianizm przez długie stulecia pozostawał domeną dziwaków, ekscentryków i wizjonerów. Poznajmy ich.
Karykatura Der Vegetarianer (Wegetarianin) autorstwa Edmunda Harburgera, 1879.
Rozdział 1
Na niekrwawym bankiecie
O przysmakach Pitagorasa, długim trwaniu starożytnej argumentacji i bezmięsnych herezjach
Przestańcie niecnem ścierwem kazić wasze ciała;
Śmiertelni, zbóż obfitość natura wam dała.
Wam pod jabłek ciężarem zginają się drzewa,
Wam w nabrzmiałej jagodzie winny sok dojrzewa.
[...] Szczodra ziemia, łagodne dająca potrawy,
Bez rzezi, samą bankiet zastawia niekrwawy.
[...] Czyż nie grzech cudze trzewa w własne spuszczać trzewa
I ciałem sycić ciało, gdy się jeść zachciewa?
Zaż, kto żyw, śmiercią drugich ma przedłużać życie?
Najlepsza matka sypie darami obficie,
A tylko krwawe mięso smacznem się wydaje?
Przecz ohydne Cyklopów wznawiać obyczaje?
Czyż tylko śmiercią drugich możesz głód łagodzić
I żarłocznym żołądka zachciankom dogodzić?[1]
Płomienna przemowa Pitagorasa, którą odnajdujemy pod koniec poematu Przemiany Owidiusza, do dziś pozostaje jednym z najbardziej sugestywnych i najpiękniejszych literacko wywodów nakłaniających do porzucenia mięsa. Sam Pitagoras nie pozostawił po sobie żadnych pism i znamy go tylko z parafraz, interpretacji i spisanych kilkaset lat po jego śmierci życiorysów, w dużej mierze więc to dzięki dziełu Owidiusza przez całe wieki imię greckiego matematyka pozostawało synonimem jarstwa. Pitagoras, który dzisiaj kojarzy nam się głównie z trójkątem prostokątnym, w świecie Zachodu przez stulecia budził zgoła odmienne skojarzenie: do połowy XIX wieku w Europie roślinny jadłospis był nazywany „dietą pitagorejską”, a każdy, kto z dowolnych powodów wstrzymywał się od mięsa, mógł się określać mianem „pitagorejczyka”. Nie sposób więc zacząć opowieści o zachodnim wegetarianizmie inaczej niż od Pitagorasa.
Krzyk psa, przekleństwo bobu
Żyjący w VI wieku p. n. e. matematyk z Samos był patronem wegetarianizmu na długo przed tym, jak ukuto pojęcie „wegetarianizm”, choć nie jest do końca oczywiste, czy faktycznie sam zawsze powstrzymywał się od jedzenia mięsa. Jego życiorys jest pełen sprzeczności – i nie powinno nas to specjalnie dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę, że nie mamy do dyspozycji żadnych pism autorstwa samego Pitagorasa, a co więcej, brak źródeł na jego temat spisanych przez jemu współczesnych. Te żywoty Pitagorasa, które znamy – autorstwa Jamblicha, Porfiriusza czy Diogenesa Laertiosa – pochodzą dopiero z pierwszych wieków naszej ery i są zbiorem legend, narosłych wokół filozofa przez siedemset lat.
Opowieści jest wiele – wierzono między innymi, że Pitagoras miał zdolność bilokacji, potrafił chodzić po wodzie lub unosić się w powietrzu, że był przyjacielem zwierząt i miał u nich posłuch, niczym późniejszy święty Franciszek. Jedną z najsłynniejszych anegdot jest ta przytaczana przez Diogenesa Laertiosa: otóż Pitagoras rzekomo obronił bitego psa, w którego szczekaniu rozpoznał głos przyjaciela. Historia ta miałaby być dowodem wiary uczonego w metempsychozę (reinkarnację) – doktrynę głoszącą, że zwierzęta posiadają duszę, która mogła kiedyś należeć do człowieka – a w konsekwencji w to, że ludziom nie wolno zabić ani spożyć żadnego zwierzęcia, jeśli nie chcą się narazić na zabicie i zjedzenie własnego pradziadka czy stryjecznej ciotki. To przekonanie towarzyszyło postaci Pitagorasa jeszcze wiele stuleci później, czego dowodzi choćby passus z szekspirowskiego Wieczoru trzech króli:
BŁAZEN: Co sądzi Pitagoras o dzikim ptactwie?
MALWOLIO: Że dusza naszej prababki może przypadkiem w ptaku przemieszkiwać[2].
Podstawą wiary w metempsychozę był głoszony przez Pitagorasa dogmat istnienia duszy jako abstrakcyjnego, nieśmiertelnego bytu o boskiej naturze, dla którego kolejne ciała są jedynie więzieniem. Ratunkiem przed kolejnymi nieszczęsnymi wcieleniami miała być seria obrzędów rytualnych – w tym bezmięsne ofiary – i spożywanie wyłącznie określonych produktów, takich jak chleb, miód, zboża, owoce i warzywa. Choć wcale nie wszystkie.
Nie tylko mięso było bowiem w diecie pitagorejczyków zabronione: nie mniejszym tabu objęto... bób. Istnieje co najmniej kilka teorii wyjaśniających przewiny tego warzywa, najprawdopodobniej również zakazanego przez egipskich kapłanów, u których Pitagoras pobierał nauki. Najprostsze wytłumaczenie głosi, że problemem były po prostu wiatropędne właściwości bobu, które mogły doprowadzić do kompromitacji kapłana podczas odprawiania rytuału. Bardziej symboliczne, etymologiczne wyjaśnienie sugeruje związek między egipskim słowem iwryt („bób”) a iwr („rodzić” lub „płodzić”), który w połączeniu z przypominającym kobiece narządy płciowe kształtem kwiatów bobu miał wskazywać na sakralne znaczenie rośliny. Według Pliniusza Pitagoras uważał, że bób kryje dusze zmarłych. Istnieje też teoria, jakoby filozof utrzymywał, że ziarna bobu są stworzone z tej samej materii co ciało człowieka. Wreszcie jedna z mów Pitagorasa sugeruje, że mógł on uważać bób za narzędzie umożliwiające wędrówkę dusz: łodygi bobu miałyby służyć za drabinę dla dusz powracających z ponurych głębin Hadesu[3].
Diogenes Laertios twierdził, że prawdziwą przyczyną wegetarianizmu Pitagorasa nie była wcale wiara w metempsychozę, lecz pragnienie, by ludzie wrócili do natury, żyli zdrowo i skromnie – filozof z Samos miał rzekomo stronić nie tylko od mięsa, ale i od wina (jednoczesne odrzucenie mięsa i alkoholu będzie w następnych stuleciach powtarzającą się praktyką), a nawet od żartów i śmiechu. Kolejny z jego biografów, syryjski neoplatonik Jamblich, donosił wręcz, że nigdy nie widziano, aby Pitagoras śmiał się czy płakał, i że charakteryzowała go absolutna wewnętrzna równowaga.
Po naukach, kolejno u Talesa i Anaksymandra w Milecie, egipskich kapłanów oraz Chaldejczyków, Pitagoras miał powrócić na rodzinną wyspę, zamieszkać w jaskini (która dla pozostającego pod wpływem pitagoreizmu Platona stanie się najważniejszą metaforą jego teorii idei) i wraz z kilkoma towarzyszami oddawać się ascetycznym medytacjom.
Nie pozostawał tam jednak zbyt długo: jak pisał Jamblich, filozof w obawie przed Persami uciekł do Krotony, greckiego miasta-państwa położonego w południowej Italii, gdzie pędził żywot bynajmniej nie samotniczy – entuzjastycznie przyjęty, zebrał wokół siebie wielu uczniów i ponoć potrafił zapełnić audytorium liczące dwa tysiące miejsc. Uczniowie (a nawet uczennice – wbrew wszelkim konwencjom tego czasu do szkoły mogły bowiem zostać przyjęte również kobiety) przechodzili rygorystyczne próby, a gdy znaleźli się w kręgu wtajemniczonych, dostępowali zaszczytu osobistego spotkania z mistrzem. W jego szkole uczyli się, że „wszystko jest liczbą”, a więc że matematyczne formuły potrafią opisać wszechświat; że Ziemia ma kształt sferyczny, a Księżyc świeci światłem odbitym; że wysokość dźwięku jest zależna od długości poruszanej struny (pitagorejczykom zawdzięczamy podstawy akustyki); że ciała niebieskie rozbrzmiewają nieprzerwanie niesłyszalną dla ludzi muzyką („harmonia sfer”).
Według przekazów z IV wieku pitagorejska wspólnota obejmowała dwie grupy: pozostających w kręgu wtajemniczonych matematyków (mathematikoi), którzy nie tykali mięsa żywych stworzeń ani wina, skupieni na poszukiwaniu najwyższej prawdy w naukach matematycznych i przyrodniczych, oraz akuzmatyków (akousmatikoi), doskonalących się w milczeniu, słuchaniu i tężyźnie fizycznej – im wolno było w określonych dniach spożywać niewielkie porcje „grzesznych” przysmaków. Sam Pitagoras – jak donosił Porfiriusz – jadał rzekomo miód, proso i jęczmień, surowe lub gotowane warzywa, a tak skromna dieta miała mu zapewnić zdrowie i długowieczność (według niektórych przekazów żył lat siedemdziesiąt, inne donoszą, że sto cztery). Uczniowie z Krotony rozpowszechniali nauki swojego mistrza, tym samym unieśmiertelniając jego niezapisane dzieło, które z biegiem czasu obrosło masą legend, komentarzy, pseudoepigrafów.
Do spadkobierców ideowych Pitagorasa należał również Platon, który wprawdzie nie podejmował kwestii wyrzekania się mięsa jako takiej, lecz w Państwie ustami Sokratesa następująco opisywał najkorzystniejszą dla ludzkości dietę:
A żywić się będą, robiąc z jęczmienia krupy, a z pszenicy mąkę. To będą gotować, a z tego ciasto robić i doskonałe placki i chleby na jakichś trzcinkach albo na czystych liściach będą podawali. [...] Zapomniałem, że będą mieli coś do chleba też. Sól oczywiście i oliwki, i ser, i cebulę, i sałaty; jak to na wsi, będą sobie gotowali. I chyba deser im podamy; trochę fig, grochu, bobu, mirtowe jagódki i żołędzie będą sobie piekli w popiele, popijając w miarę. W ten sposób pędząc życie w pokoju – i w zdrowiu naturalnie – będą umierali w późnej starości i przekażą znowu takie samo życie swoim potomkom[4].
Zdrowie i pokój wiązały się z dietą bezmięsną niekoniecznie z tego powodu, że zwierzęta były równe ludziom i zasługiwały na ochronę – w filozofii platońskiej człowiek i jego nieśmiertelna dusza panują nad resztą świata, zatem nie mamy wobec zwierząt żadnych zobowiązań. Stało się tak raczej dlatego, że ograniczenie mięsa dobrze wpisuje się w etykę umiaru, jego nadmiar zaś prowadzi do dekadencji i wojny. O ile „zdrowa i naturalna”, skromna dieta jarska lub obejmująca jedynie niewielkie ilości mięsa mogła się pewnie spotkać ze społeczną akceptacją, zwierzęce ciało odgrywało w kulturze greckiej rolę znacznie donioślejszą niż tylko jednego z produktów spożywczych: ofiara z mięsa i krwi zwierzęcia stanowiła fundamentalny element obowiązującego kultu.
Grill u Achillesa
Zabicie zwierzęcia, poświęcenie go bogom i wylanie jego krwi na ołtarz stanowiło podstawę kultu, którego korzenie tkwiły w micie przytaczanym przez Hezjoda w Teogonii. Jednak u zarania dziejów, w złotym wieku, za panowania tytana Kronosa, ludzie nie musieli zabijać zwierząt, a ziemia niejako karmiła ich sama zbożami, owocami, ziołami. Pitagoras w cytowanej przez Owidiusza przemowie potwierdzał, że początki świata były nieskalane zabijaniem:
Wszakże wiek, co złotego odziedziczył miano,
W którym zioła jedynie i owoce znano,
Był szczęśliwym, a jednak nie znał krwi obrzydłej[5].
Mleko płynęło strumieniami, zboża kipiały od ziaren, miód spływał z gałęzi drzew, a ludzie spędzali czas na wiecznym ucztowaniu. Znajdujemy się całkiem blisko sytuacji rajskiej z Księgi Rodzaju: ziemia, sama z siebie i bez wysiłku człowieka, dostarczała mu wszelki owoc i wszelkie dobra. W Piśmie Świętym, we fragmencie, do którego wielokrotnie będą powracać także późniejsi chrześcijańscy wegetarianie – od świętego Hieronima w IV stuleciu po Williama Cowherda na przełomie wieku XVIII i XIX – czytamy:
I rzekł Bóg: „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem” (Rdz 1,29[6]).
Najprawdopodobniej właśnie idea, że w złotym wieku ludzkość żyła w harmonii ze zwierzętami i żywiła się tylko plonami ziemi – pokrewna chrześcijańskiemu wyobrażeniu o świecie sprzed potopu – stała się jednym z fundamentów starożytnego wegetarianizmu. Według wielu badaczy starożytności zakaz spożywania mięsa przez pitagorejczyków miał być niczym innym, jak właśnie dążeniem do odtworzenia sytuacji pierwszego pokolenia ludzi.
Złoty wiek dobiegł końca, na Olimpie zaś zapanował Zeus, któremu w Teogonii rzucił wyzwanie wielki mitologiczny trickster – tytan Prometeusz. Podczas spotkania ludzi i bogów w Mekone Prometeusz miał pierwszy raz złożyć Zeusowi w ofierze wołu, tyle tylko, że postanowił boga oszukać:
Bowiem gdy się sądzili bogowie i ludzie śmiertelni,
wtedy w Mykonie wielkiego wołu – w myśli przezornej –
poćwiartował, zastawił, aby myśl Dzeusa oszukać.
Jednej ze stron przedłożył mięso i tłuste wnętrzności
w skórze, wszystko to przykrywszy wołowym żołądkiem,
drugiej zaś białe kości wołowe, sztuczką podstępną
ułożywszy, przedłożył, przykrywszy tłuszczem błyszczącym[7].
Gdy Zeus odkrył, że w przeznaczonej dla niego części znajdują się jedynie pokryte tłuszczem kości, odebrał ludziom ogień, Prometeusza zaś okrutnie ukarał, przywiązując go do skały Kaukazu, gdzie orzeł kawałek po kawałku wyjadał mu wątrobę. Z jednej strony mit ten zdradza pochodzenie zwierzęcej ofiary, z drugiej jednak można go interpretować jako dowód na to, że ludzie zdobyli mięso jedynie podstępem, a pierwotnie wcale im się ono nie należało.
W innym fundamentalnym dla starożytnej kultury greckiej tekście, Homeryckiej Iliadzie, roślinami (a konkretnie kwiatami lotosu) żywi się jedynie lud Lotofagów, natomiast herosi zjadają w zasadzie wyłącznie mięso, chleb i wino. Jedzą, rzecz jasna, zwierzęta specjalnie im poświęcone (owce, kozy, świnie), co zostaje szczegółowo opisane:
Patroklos w lot przyjaciela usłuchał.
Wielki kuchenny stół bliżej przysunął w jasność płomienia,
mięso wyborne położył z owcy i kozy tuczonej
oraz płat z grzbietu karmnego wieprza tłustością kwitnący.
Automedon mięsiwo trzymał, a boski Achilles
krajał, a gdy je podzielił dobrze, na rożnach osadził.
[...] Wreszcie, gdy mięso już było gotowe, na stół je położył;
potem Patroklos chleb przyniósł, obok mięsiwa ustawił
w pięknych koszykach przed każdym, a mięso Achilles podzielił[8].
Nie tylko Achilles wydzielał wszystkim mięso: w greckim polis podział ofiary pomiędzy uczestników obrzędu i wspólne spożywanie jej ciała stanowiły sedno religijno-społecznego rytuału, który – jak pisał w Polityce Arystoteles – leżał u podstaw wspólnoty politycznej. Najprawdopodobniej mięso jadano rzadko, a najlepszą jego część oddawano bogom; tym cenniejszy był zatem gest sprawiedliwego podziału pomiędzy członków wspólnoty. Osoba świadomie go odrzucająca podważała tym samym istotę kultury, w której żyła, i natychmiast skazywała się na społeczne wykluczenie. Istniała jednak co najmniej jedna grupa religijna proponująca alternatywę w postaci ofiary bezmięsnej – mowa o orfikach, których nauczanie stało się jedną z podstaw doktryny Pitagorasa.
Wół upieczony z ciasta
Teologia orficka została zbudowana wokół legendy: otóż po powrocie z Hadesu na wpół mityczny poeta Orfeusz miał przekazać ludziom, co powinni robić, by osiągnąć szczęśliwość i dosięgnąć krainy błogosławionych, a tym samym dać początek misteryjnym formom kultu Dionizosa. Bóg ten, według wersji mitu przyjmowanej przez orfików, był wskrzeszeniem zabitego i pożartego przez tytanów Zagreusa, syna Zeusa. Oburzony zbrodnią tytanów Zeus spalił ich, a z powstałego popiołu zrodzili się ludzie w swojej dwoistej naturze: wszyscy mają w sobie boski pierwiastek dobra (pochodzący z ciała bóstwa, którym objedli się jego oprawcy) i tytaniczny pierwiastek zła. Opowieść wyjaśnia jednocześnie genezę centralnego elementu greckiego kultu: ofiary, która u swojego zarania została złożona z istoty mającej postać człowieka. Inne bardzo stare mity – choćby ten o Tantalu i zabitym przez niego, a następnie podanym bogom podczas uczty synu Pelopsie czy o Itysie, którego matka i ciotka zaserwowały w mściwym geście jego ojcu Tereusowi – wskazują odległe echa ofiar z ludzi, które przeszły już do sfery tabu. Jak dowiadujemy się z Teogonii Hezjoda[1*], bogowie żywili się osławionymi nektarem i ambrozją, wychodzi więc na to, że pierwsze spożycie mięsa było aktem kanibalizmu, dopiero później ludzką ofiarę zastąpiono zwierzęcą. Według orfików cykl zbrodni można przerwać, natomiast pierwiastek zła w człowieku da się ograniczyć dzięki misteriom, a także właśnie dzięki ścisłej abstynencji od jedzenia mięsa. Fundament ich doktryny stanowiła czystość, będąca podstawowym warunkiem zbawienia – w sensie dosłownym czystość ołtarza, który nie zostaje splamiony krwią. Czystość jako pojęcie i cnota będzie zresztą wielokrotnie powracać w historii wegetarianizmu w różnych kontekstach i znaczeniach – znajdziemy ją zarówno u starożytnych Greków, u dziewiętnastowiecznych Adwentystów Dnia Siódmego, jak i u współczesnych zwolenników clean eating.
Pitagoras opowiadający się za wegetarianizmem, obraz Petera Paula Rubensa inspirowany Metamorfozami Owidiusza.
Platon w Prawach poświadcza istnienie ludzi, którzy nie plamili krwią ołtarzy i nie jedli mięsa jako czegoś, co nie zostało dozwolone przez bogów. Z jego traktatu wynika, że ruch orfików był powszechnie znany, tyle tylko, że ich przekonanie o szkodliwości zwierzęcej ofiary stało w całkowitej sprzeczności z religią głównego nurtu.
W kontekście greckiej kultury, religii i obrzędowości w orfickich i przypisywanych Pitagorasowi naukach najbardziej szokujący był, jak już wspomniałam, nie tyle wybór ściśle „dietetyczny” (śródziemnomorski jadłospis większości starożytnych Greków był w dużej mierze oparty na jęczmieniu, oliwkach, miodzie, owocach, migdałach, kozim i owczym nabiale, w mniejszym zaś stopniu na stworzeniach morskich, mięsie zająca czy wieprzowinie), ile to, że konsekwencją zakazu spożywania mięsa była rezygnacja z ofiary zwierzęcej. Na tych, których przekonania skłaniały do diety bezmięsnej, wymuszało to kompromis: zapewne większość z nich brała udział w niektórych krwawych rytuałach ofiarnych bądź w miarę możliwości zastępowała dary ze zwierząt ofiarami z produktów mącznych, owoców i miodu. Według Diogenesa Laertiosa sam Pitagoras składał w ofierze ku czci Apollina na wyspie Delos ciastka, miód, ślaz, mirrę, złotogłów i żywicę olibanum.
Chociaż niemal wszyscy biografowie mędrca z Samos zgadzali się co do jego bezmięsnej diety – wyjątkiem był Arystoksenos (IV wiek p. n. e.) – sam Laertios pisał, że według niektórych doniesień Pitagoras miał czasem jadać ryby albo nawet mięso, wystrzegając się jedynie zwierzęcych serc. Donosił też, że gdy wielki matematyk dokonał najsłynniejszego ze swoich odkryć, w podzięce złożył bogom ofiarę ze stu wołów. Neoplatonik i gorący zwolennik wegetarianizmu Porfiriusz w swoim Żywocie Pitagorasa twierdził co innego – wół miał być tylko jeden i do tego ulepiony z mąki – nie zaprzeczał jednak, że jego bohaterowi zdarzały się ofiary ze świń lub kogutów i że czasem zjadał też ich mięso, choć unikając stóp, głowy, genitaliów czy odpowiadającego za wzrost organizmu szpiku kostnego. W kolejnym żywocie Pitagorasa, tym razem autorstwa Jamblicha, czytamy, że według teorii wielkiego matematyka dusza ludzka mogła się wcielić w zwierzę, ale nie w zwierzę ofiarne, które zostało przeznaczone dla bóstwa.
Tym samym Pitagoras staje się nie tylko pierwowzorem wegetarianina: można go też uznać za archetyp postaci „wegetarianina-hipokryty”, która jest obiektem drwin nie tylko współcześnie, kiedy wypomina się jej nocne alkoholowe wyprawy na kebab, ale była nim już w czasach greckiej komedii średniej (IV wiek p. n. e.). Wtedy bowiem autorzy, tacy jak Antyfanes, Aleksis, Arystofon czy Kratinos, chętnie obierali pitagorejczyków za cel swojej satyry, często wypominając im właśnie hipokryzję. W komedii Ludzie z Tarentu (Tarantinoi) Aleksis z Turioj wyśmiewał popularny w tytułowym mieście nurt filozoficzny. Jeden z bohaterów mówi, że wierni Pitagorasowi „nie jedzą ani ryb, ani niczego, co żyje”. Drugi żartuje sobie wtedy, że to z tego powodu jedzą jedynie zwierzęta, które już nie żyją[9]. Wkrótce jednak obiektem dowcipu staje się raczej skromność pitagorejskiej diety, przypominającej jadłospis więzienny, złożony z „chleba i wody”. Smutny, niesmaczny pokarm, chłód, cisza, niedostatki higieny i ogólna ponurość były kolejnym dobrym powodem do dworowania sobie z trybu życia innego niż powszechnie przyjęty – zresztą wyśmiewanie jaroszy jako zacofanych ponuraków żyjących w lepiankach jest w niektórych sporach obecne do dzisiaj. W antyku zdziwienie budziła także abstynencja od mięsa w rytuałach religijnych: posiłek wegetariański jest paradoksalną wersją ofiary, podczas której pitagorejczycy składali na ołtarzach figi i ser. Również w karykaturalnej wersji komediowej absurdalne zwyczaje miały im pomóc nawiązać kontakt z bogami i osiągnąć szczęście w przyszłym życiu.
Bezmięsne ofiary były najprawdopodobniej postrzegane jako dziwne, czasem śmieszne, a czasem nawet niebezpieczne dla społecznego porządku, ale wciąż pozostawały drogą niejako kompromisową – przełomowe okaże się dopiero chrześcijaństwo, które całkowicie odrzuci ofiarę materialną jako niewystarczającą do tego, by ocalić grzesznika.
Prześledzenie powodów rezygnacji ze spożywania mięsa wśród starożytnych jest trudne o tyle, że ówcześni protowegetarianie nie mieli poczucia wspólnoty, które charakteryzuje nowoczesnych jaroszy. Samo niejedzenie zwierząt nie było jeszcze łącznikiem; mógł nim być co najwyżej wspólny mit czy kult – jednak nawet orficy najprawdopodobniej nie byli ruchem wystarczająco zwartym i jednorodnym, żyjącym według konkretnej doktryny. Argumentacja zwolenników diety bezmięsnej zazwyczaj nie wynikała z troski o los zwierząt, lecz stawiała w centrum konsekwencje, jakie może mieć dla człowieka jedzenie mięsa, jej pochodzenie było zaś najczęściej teologiczne. Mimo to dwóch greckich filozofów żyjących w pierwszych wiekach naszej ery ukuło wiele spośród argumentów etycznych, anatomicznych i logicznych, których do dziś używa się w sporach o wegetarianizm.
Bez dzioba i pazurów
W epokach hellenistycznej i rzymskiej otwartość na inne kulty stała się większa, religijność zaś i filozofia – bardziej synkretyczne. To właśnie w okresie późnej starożytności działało kilku bardzo ważnych orędowników wyrzeczenia się mięsa – przede wszystkim Plutarch (I wiek n.e.) i Porfiriusz (III wiek n.e.).
Pytasz, dlaczego Pitagoras powstrzymywał się od jedzenia mięsa? Ja zaś chciałbym wiedzieć, co czuł człowiek, co się działo z jego duszą lub umysłem, gdy po raz pierwszy zamoczył usta we krwi i przytknął wargi do ciała martwego stworzenia. Gdy zastawił stoły gnijącymi zwłokami i nazwał jedzeniem i żywnością to, co jeszcze niedawno ryczało, rżało, ruszało się i żyło. Jak jego oczy wytrzymały tę rzeź, gdy podrzynano gardła, zdzierano skóry, ćwiartowano ciała? Jak jego nos wytrzymał smród? Jak to możliwe, że takie skalanie nie obrzydziło mu smaku, który przecież miał styczność z cudzymi wrzodami, próbował soków i surowicy z ran śmiertelnych?[10]
Płomienna przemowa Plutarcha O jedzeniu mięsa jest prawdopodobnie najbardziej wyrazistym argumentacyjnie antycznym tekstem greckim nawołującym do rezygnacji ze spożywania mięsa. Filozof z Cheronei (ok. 50–120 n.e.), biograf i praktykujący wegetarianin, nie tylko skutecznie obrzydzał „gnijące zwłoki nazywane jedzeniem”, ale dostarczał całego arsenału argumentów przeciwko jedzeniu zwierząt – od zdrowotnych i anatomicznych po etyczne – z których niejeden doskonale sprawdziłby się i w dzisiejszych internetowych dyskusjach na ten temat.
Według hipotezy Plutarcha ludzie, którzy zaczęli jeść mięso, uczynili to z głodu, gdy ziemia skąpiła im właściwego, roślinnego pożywienia. „Cóż w tym dziwnego, że wbrew naturze posłużyliśmy się ciałami zwierząt jako pożywieniem, skoro jedzono błoto i obgryzano korę drzew, a szczęściem było znaleźć kiełkującą trawę albo jakiś korzeń trzciny?”[11] – pyta współczesnych autorowi czytelników człowiek z przeszłości w swojej fikcyjnej mowie, dodając zaraz, że dla nich, którzy żyją w czasach płodności i dobrobytu, nie ma już żadnego usprawiedliwienia. Mieszanie krwi z darami ziemi miałoby stanowić wręcz obrazę dla bogini plonów Demeter i boga winorośli Dionizosa, którzy dają przecież człowiekowi dość dobra, by nie musiał się kalać zabójstwem. Posiłek złożony z mięsa powinniśmy uznać za „zbyt drogi”, bo przecież jego ceną jest czyjeś życie – sam akt jego odbierania jest tutaj ukazany jako podstawowa przewina. W ten sposób Plutarch wprowadził chyba jeden z najlepszych argumentów za wegetarianizmem, jakie w ogóle istnieją: nie trzeba jeść mięsa, bo... po prostu nie trzeba. Świat roślin jest wystarczająco różnorodny i obfity, by wykarmić wszystkich, a jedynym dopuszczalnym usprawiedliwieniem dla spożywania zwierząt jest niemożność zdobycia innego pożywienia.
Co chyba jeszcze istotniejsze, swoją mową Plutarch otworzył nierozstrzygniętą do dziś debatę, którą będą w przyszłości kontynuować chociażby Joseph Ritson, Kartezjusz, Pierre Gassendi, a także niezliczeni komentatorzy w tekstach prasowych, mediach społecznościowych i na rodzinnych uroczystościach. „Człowiek nie ma zakrzywionego dzioba ani ostrych pazurów, ani kłów, nie ma silnego żołądka ani gorąca życiodajnych płynów, które mogą strawić i wchłonąć ciężką dietę mięsną”[12] – pisał mędrzec z Cheronei. Argumentacja anatomiczna jest jasna: skoro w odróżnieniu od dzikich psów czy kotów nie potrafimy swoimi zębami czy pazurami zabić, a następnie poćwiartować zwierzęcia, skoro nie jemy jego mięsa na surowo, lecz potrzebujemy wynalazku ognia (jak pamiętamy, ludzie otrzymali go dopiero od Prometeusza), a do tego jeszcze specjalnie przeobrażamy je i przyprawiamy; skoro nie jest nam ono dane, tak jak dane są nam owoce i zboża, najwyraźniej po prostu nie jest ono przeznaczone dla nas i powinniśmy przestać się przy nim upierać.
Co więcej, mięso – podobnie jak alkohol – szkodzi ludzkiej duszy: „Wino bowiem i objadanie się mięsem czynią ciało krzepkim, ale duszę słabą”[13], cytował Plutarch medyka Androkydesa. Człowiek – kiedyś przecież roślinożerny – w pewnym momencie poddał się morderczemu instynktowi, który okazał się dla niego zgubny. Kto zabija zwierzę, prędzej czy później może zabić człowieka:
Tak na początku zjedzone zostało jakieś dzikie i niebezpieczne zwierzę, potem rozszarpano ptaka lub rybę. I gdy mordercza część natury człowieka zakosztowała krwi i zdążyła wyćwiczyć się w dzikich zwierzętach, zwróciła się ku pracującemu wołowi, potulnej owcy i kogutowi, co pilnował domu. I tak stopniowo wzmagając naszą drapieżność, doszliśmy do rzezi ludzi, wojen i morderstw[14].
Zabijanie zwierząt na mięso jako zachowanie budzące agresję, a nawet prowadzące do konfliktów i wojen, do degeneracji moralnej i zobojętnienia na cudzą krzywdę w historii ruchu wegetariańskiego będzie wielokrotnie przeciwstawiane harmonii i łagodności, które są wynikiem diety jarskiej, opartej na plonach danych człowiekowi przez naturę.
Mimo oddania swoim przekonaniom Plutarch musiał pójść na pewne kompromisy, świadom tego, że przyzwyczajenie nie pozwoli ludziom wyrzec się spożywania mięsa z dnia na dzień – dopuszczał więc zabijanie zwierząt, ale „z litością i w smutku”, a także traktowanie mięsa nie jako sposób na zaspokojenie apetytu, lecz jedynie jako „podporę i wsparcie”.
Pewną tolerancją wykazywał się również drugi z ważnych starożytnych wegetarian, neoplatonik Porfiriusz z Tyru. Ten uczeń Plotyna (który zresztą w spisanym przez siebie Żywocie swojego mistrza pisał o nim także jako o zwolenniku diety bezmięsnej) kierował swoje czterotomowe dzieło O powstrzymywaniu się od jedzenia zwierząt przede wszystkim do filozofów, wiedząc, że stawiane przez niego wymogi nie są możliwe do spełnienia przez przeciętnego człowieka chcącego przestrzegać społecznych norm i obowiązującego prawa – a więc brać udział w publicznej ofierze. Jego dzieło jest mniej płomienne i emocjonalne od tekstu Plutarcha, przeważa w nim chłodna, logiczna argumentacja.
Porfiriusz jako pierwszy użył między innymi tak zwanego argumentu przypadków skrajnych (marginalnych)[2*], mocnego elementu także współczesnych dyskusji o podmiotowości i prawach zwierząt – posługuje się nim chociażby jeden z patronów współczesnego myślenia o nich, czyli Peter Singer, którego poznamy bliżej w rozdziale dziewiątym. Porfiriusz najpierw dworuje z porównywania roślin ze zwierzętami, gdyż tylko te drugie są zdolne do odczuwania zmysłowego, bólu i strachu (nasuwają się tu powszechne do dzisiaj żarty z wegetarian, którzy „robią krzywdę marchewkom”), a następnie mówi, że „wielu spośród ludzi żyje, używając tylko zmysłów, nie mając umysłu czy rozumu”[15], a jednak okazujemy im litość i sprawiedliwość, podczas gdy odmawiamy tego samego istotom nieludzkim. Jeśli przyjmujemy – jak zakłada Porfiriusz za Pitagorasem i Plutarchem – że tym, co tak naprawdę odróżnia nas od innych zwierząt, są rozum i język, nie sposób nie zauważyć, że istnieją takie stany, zwane właśnie „skrajnymi”, w których ludzie bywają pozbawieni tych dwóch właściwości. Współcześnie można by argumentować, za przeciwnikami szowinizmu gatunkowego, że skoro obejmujemy troską i prawną ochroną niemowlęta (a w niektórych krajach oraz zgodnie z zaleceniami Kościoła katolickiego nawet zarodki), osoby z głęboką niepełnosprawnością i zniedołężniałe albo starców, którzy są już właściwie pozbawieni mocy umysłowych, świat zaś postrzegają wyłącznie zmysłami (często również upośledzonymi czy ograniczonymi), nie ma logicznego powodu, dla którego zwierząt pozaludzkich nie należałoby objąć tą samą ochroną. Oczywiście za naszym odmiennym stosunkiem do ludzi i nieludzi stoi przekonanie o „nieśmiertelnej duszy”, szczególnym „boskim tchnieniu”, odróżniającym człowieka od innych gatunków. To założenie przeniknie kulturę europejską na wiele stuleci wraz z panowaniem chrześcijaństwa i jego przekonaniem o dominacji człowieka nad wszystkim, co żyje – a jednak nie jest to argument wystarczająco przekonujący dla helleńskiego filozofa.
Argumentów logicznych wokół kwestii zwierzęcej filozofowie dostarczyli wiele lat później, w siedemnastowiecznej Europie. W tym okresie intelektualnego fermentu i otwarcia na obce kultury – przede wszystkim na kulturę Indii – temat jedzenia zwierząt znalazł się w centrum intelektualnej debaty.
Uczta heretyków
Starożytne nurty wegetariańskie przegrały, jak się wydaje, z arystotelesowską wizją hierarchii bytów, a chrześcijaństwo zasadniczo głosiło: „czyńcie sobie ziemię poddaną”, zakładając władzę człowieka nad innymi gatunkami. Temat wegetarianizmu pojawiał się jednak w pismach ojców Kościoła, którzy opisywali jako jarosza chociażby Jakuba Sprawiedliwego, pierwszego biskupa Jerozolimy i najprawdopodobniej brata Jezusa. Mięsa nie jedli żydowscy esseńczycy (150 p. n. e. – 70 n. e.), którzy żyli według prawa mojżeszowego, lecz odrzucali kult Świątyni Jerozolimskiej. Najgorętszy orędownik chrześcijaństwa swoich czasów, łaciński teolog Tertulian (160–240 rok n. e.) z pogardą odnosił się do mięsno-alkoholowego nieumiarkowania swoich współczesnych, a według praktykujących jarstwo „ubogich” ebionitów (judeochrześcijan z terenów Palestyny z I–V wieku n.e.) wegetarianami mieli być również Jan Chrzciciel[3*] i sam Chrystus.
Pytanie o potencjalny wegetarianizm Jezusa powróciło zresztą wraz z odkryciem w latach czterdziestych XX wieku tak zwanej biblioteki z Nadż Hammadi, to znaczy trzynastu papirusowych kodeksów zawierających pseudoepigrafy, w których znajduje się między innymi Ewangelia Tomasza – znana choćby z Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna – interpretowana czasem jako tekst wegetariański. Taką egzegezę sugeruje na przykład jej angielski tłumacz Steven Davies, który zwraca między innymi uwagę na powiedzenie 87: „Rzekł Jezus: «Nieszczęsne jest ciało, które zależy od (innego) ciała, i nieszczęsna dusza, która zależy od tych dwu»”[16], a także na fakt, że Jezus mówił swoim uczniom, by podążali za przykładem Jakuba Sprawiedliwego. Według Colina Spencera teksty z Nadż Hammadi są dowodem na to, że „postulujące ascezę oraz niestosowanie przemocy wobec zwierząt idee i przekonania, które w późniejszych latach uznano za heretyckie, wypracowane zostały w okresie 150 roku p. n. e. – 100 roku n. e.”[17]. Wiemy z przekazów, że Ewangelia Tomasza była doskonale znana już w II czy III wieku n. e. Pisał o niej zaliczany do ojców Kościoła Orygenes: „Znam też inną ewangelię, którą zowią według Tomasza, i jeszcze inną według Macieja [...] Jednakże z tych wszystkich żadnej nie możemy zaaprobować. Przyjąć możemy tylko te cztery ewangelie, które podaje Kościół”[18]. Co interesujące, Orygenes, podobnie jak jego „kolega ze szkoły” Plotyn (obaj uczyli się u Amoniusza Sakkasa), najprawdopodobniej sam był ascetą, wyrzekającym się mięsa i wina.
Kanoniczne ewangelie Marka, Mateusza, Łukasza i Jana nie zawierały obecnych w tekstach gnostyckich doniesień o powiązaniach Jezusa z sektami praktykującymi wegetarianizm.
Mimo późniejszych argumentów chrześcijańskich wegetarian możemy uznać, że religia ta dopuszczała jedzenie mięsa – przynajmniej w oficjalnej wersji, usankcjonowanej przez świętego Pawła z Tarsu. Nawet jeśli Księga Rodzaju, podobnie jak Teogonia Hezjoda, odsyłała do rajskich czasów sprzed grzechu pierworodnego, które były wolne od przelewu krwi, to zakładała, że człowiek ma panować nad resztą stworzenia:
A wreszcie rzekł Bóg: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!” (Rdz 1,26).
Przyzwolenie na jedzenie mięsa zostaje dane Noemu i jego synom po potopie:
Wszelkie zaś zwierzę na ziemi i wszelkie ptactwo powietrzne niechaj się was boi i lęka. Wszystko, co się porusza na ziemi, i wszystkie ryby morskie zostały oddane wam we władanie. Wszystko, co się porusza i żyje, jest przeznaczone dla was na pokarm, tak jak rośliny zielone, daję wam wszystko. Nie wolno wam tylko jeść mięsa z krwią życia (Rdz 9, 2–4).
Wedle dominującej wykładni „wszystko” to, co człowiek dostał od Boga, jest święte i nie powinno się niczego odrzucać. Jeśli chodzi o to, co jeść należy, obowiązywała wykładnia świętego Pawła, który pisał w Liście do Rzymian:
Jeden jest zdania, że można jeść wszystko, drugi, słaby, jada tylko jarzyny. Ten, kto jada [wszystko], niech nie pogardza tym, który nie [wszystko] jada, a ten, który nie jada, niech nie potępia tego, który jada; bo Bóg go łaskawie przygarnął (Rz 14, 2–3).
W Liście do Tymoteusza natomiast dodawał:
Duch zaś otwarcie mówi, że w czasach ostatnich niektórzy odpadną od wiary, skłaniając się ku duchom zwodniczym i ku naukom demonów. [Stanie się to] przez takich, którzy obłudnie kłamią, mają własne sumienie napiętnowane. Zabraniają oni wchodzić w związki małżeńskie, [nakazują] powstrzymywać się od pokarmów, które Bóg stworzył, aby je przyjmowali z dziękczynieniem wierzący i ci, którzy poznali prawdę. Ponieważ wszystko, co Bóg stworzył, jest dobre, i niczego, co jest spożywane z dziękczynieniem, nie należy odrzucać (1 Tm 4, 1–4).
Wyrzekanie się mięsa samo w sobie nie byłoby pewnie tak bulwersujące, gdyby nie to, kto je praktykował. Wegetarianami byli członkowie gnostyckich sekt – enkratyści uważali mięso za dzieło Szatana, a podczas Wieczerzy Pańskiej pili wodę zamiast wina; montaniści pogrążali się w transie, rozmawiali z duchami i praktykowali niemal ciągły post; Eustacjusz z Sebasty, z którego poglądów na relację Chrystusa i Ducha Świętego zrodzili się duchoburcy, zakazywał mięsa, a kobiety nakłaniał do noszenia krótkich fryzur i męskich strojów. Wszyscy oni potępiali też małżeństwa i prokreację; niewykluczone, że również dlatego historia tych ruchów nie była zbyt długa.
Sektą najgroźniejszą z punktu widzenia chrześcijańskiej ortodoksji, która w powszechnym odbiorze niejako „wchłonęła” wszystkie pozostałe, byli manichejczycy. Charakteryzujące uczniów proroka Maniego dualistyczne postrzeganie świata, zgodnie z którym materia utożsamiana była ze złem i nieczystością, prowadziło ich do rezygnacji ze spożywania zwierzęcych ciał. Sam Mani szedł nawet dalej – wierzył, że także ze ścinanych roślin „sączy się krew”, i nie chciał własnoręcznie zrywać owoców ani warzyw, lecz tylko przyjmował je w ofierze. Nie wolno im też było zabijać jakichkolwiek, nawet najmniejszych stworzeń, co przypomina nakazy dżinizmu (którego wyznawcy wkładają na przykład maseczki, by nie połknąć przypadkiem żywego stworzenia). Manichejczycy uważali mięso za pokarm najbardziej obciążający ze wszystkich, który oddala możliwość stania się „czystym duchem” i jest pozbawiony przenikającego rośliny „światła”, choć – nieco podobnie jak w przypadku pitagorejczyków – całkowity zakaz jego spożywania dotyczył jedynie grupy „wybranych”, podczas gdy „słuchaczom” wolno było jeść ryby. Tutaj też zakazowi spożywania zwierzęcych ciał towarzyszył zakaz picia wina (które manichejczycy nazywali uroczo „żółcią księcia ciemności”) oraz uprawiania seksu (który groził przecież pomnożeniem materii). Manichejczycy budzili tak silną wrogość i lęk, że choć sama religia właściwie zniknęła z zachodniej Europy w IV wieku[4*], przez kolejne stulecia z podobną niechęcią traktowano wszystko, co się z nimi wiązało – w tym całkowite wyrzeczenie się mięsa.
Kilkaset lat później z sekt typu manichejskiego wyłonił się kolejny heretycki ruch religijny, dążący do stworzenia systemu religijnego i społecznego, który byłby alternatywą wobec chrześcijaństwa, feudalizmu i monarchii. Owiani legendą katarzy funkcjonowali we Francji i Włoszech od XI do XIII wieku. Dzielili się na „doskonałych”, „wyznawców” i „słuchaczy”, a kolejne stopnie wtajemniczenia osiągali dzięki odpowiednim rytuałom. O ile słuchacze i wyznawcy mogli uprawiać seks, pić alkohol i jeść posiłki mięsne, o tyle „doskonałych” obowiązywał nakaz wstrzemięźliwości seksualnej i bezmięsna asceza. Spożycie nabiału lub mięsa czy też złamanie bardzo surowych postów, podczas których jedzono jedynie chleb i pito wodę, było uważane za ciężki grzech. Podobnie jak w przypadku praktykowania postów, z zakazu wyłączone były ryby, być może dlatego, że uważano je za istoty jednopłciowe, a więc nieskalane grzesznym współżyciem.
Podkreślmy, że głównym powodem wyrzeczenia się mięsa przez sekty heretyckie była – co dziś zupełnie nieintuicyjne – niechęć do świata zwierząt, a wręcz obrzydzenie do ich ciał. Zwierzęta odrzucano jako element utożsamianej ze złem nieczystej materii i jako owoc grzesznej kopulacji. O ile więc Pitagoras przez wieki mógł funkcjonować jako patron jaroszy, z tradycji heretyckiej trudno byłoby czerpać inspirację dla późniejszych ruchów wegetariańskich, wiedzionych raczej troską o zwierzęta niż pogardą wobec nich.
Chrześcijanie głównego nurtu również praktykowali bardzo częste, surowe posty. Średniowieczni Europejczycy pościli w środy (to znaczy w dniu, w którym Judasz zdradził Jezusa), w piątki (w ramach pokuty za cierpienie Chrystusa; ta forma „wstrzemięźliwości od spożywania mięsa” obowiązuje w wielu krajach do dzisiaj) i w soboty (by upamiętnić Dziewicę Maryję). Do tego dochodziły wigilie wielu świąt i, rzecz jasna, cały Wielki Post. W późniejszym okresie role niejako się odwróciły: polscy szesnastowieczni księża, tacy jak Hieronim Powodowski czy Piotr Skarga, wychwalali ascezę, a właśnie nadmierne upodobanie do mięsa utożsamiali z herezją – w tym wypadku luteranizmem, który zaniechał tradycyjnych postów.