Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jest połowa listopada. W warszawskim metrze tłoczą się pasażerowie. Do jednego z nich, człowieka o wyraźnie azjatyckich rysach twarzy, podchodzi uśmiechnięty brunet i wita się z nim po japońsku. Azjata jest jednak nieco zmieszany, bo nic nie rozumie. Jego rozmówca próbuje zatem kilku słów w języku tajskim, by sprawdzić, czy uda się nawiązać rozmowę… Bez skutku… Czas więc spróbować mongolskiego, koreańskiego, a jeśli i one nie zadziałają – chińskiego. Niestety okazuje się, że pasażer pochodzi z Indonezji, więc żadnego z języków nie rozumie. Chłopak, który go zagadnął, tym się jednak nie przejmuje – znalazł właśnie doskonałą okazję do tego, by nauczyć się kilku słów w języku indonezyjskim. Poznajcie brazylijskiego poliglotę Marlona Couto Ribeiro, który jest prawdziwym wulkanem energii i mieszkanką wybuchową, jeżeli chodzi o języki azjatyckie.
Gdy pytamy się Marlona, skąd jest, odpowiada zawsze, że z Gliwic, choć do Polski trafił zaledwie kilka lat temu. Jego szalona podróż do tej części Europy związana jest oczywiście z językami… Chciał podszkolić język polski, ale udało mu się zamieszkać w naszym kraju dzięki kontaktom z polskimi esperantystami. Dziś pracuje w szkole językowej Level w Gliwicach, gdzie uczy japońskiego, portugalskiego, niemieckiego i hiszpańskiego. Sam codziennie szlifuje jeszcze węgierski, tajski, mongolski, serbski, a w wolnych chwilach chodzi do pobliskiego baru z kebabami na arabskie konwersacje z pracującym tam Egipcjaninem.
Przeczytaj rozmowę z Marlonem Couto Ribeiro i dowiedz się: Jak nauczył się kilkunastu języków obcych? Jaką metodę nauki stosuje, aby zoptymalizować proces nauki? Co radzi swoim uczniom? W jaki sposób trafił do Polski i co skłoniło go do nauki polskiego? Ile osób mówi w języku stworzonym przez Marlona? Ponieważ wywiad z Marlonem przeprowadził polski poliglota Konrad Jerzak vel Dobosz, znajdziecie w nim mnóstwo ciekawostek językowych, anegdot i cennych wskazówek, dzięki którym nauka angielskiego, niemieckiego czy japońskiego, stanie się dla Was przyjemnością.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 130
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Więcej niż słówka
rozmowa z poliglotą
Marlonem Couto Ribeiro
wywiad przeprowadził Konrad Jerzak vel Dobosz
Warszawa 2015
Korekta: Marcin Stachelski
All Rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
Copyright © by Marlon Couto Ribeiro & Konrad Jerzak vel Dobosz
ISBN 978-83-62402-40-3
ISBN wersja elektroniczna: 978-83-62402-41-0
Oficyna Wydawnicza RIVAIL Konrad Jerzak vel Dobosz
ul. Wałbrzyska 11/85, 02-739 Warszawa
NIP: 125-114-38-49, REGON: 142085845
tel: 502651666
e-mail: [email protected]
http://www.sekretypoliglotow.pl
Konwersja do formatu ePub:
Legimi Sp. z o.o. | legimi.com
Konrad Jerzak vel Dobosz:Jak to się stało, że chłopak z małej brazylijskiej miejscowości nauczył się dziesięciu języków, a do tego przeprowadził się do Polski?
Marlon Couto Ribeiro: Od dziecka bardzo lubiłem języki, ale początkowo uczyłem się tylko angielskiego, czyli nie różniłem się od wielu innych ludzi, którzy na całym świecie uczą się w szkole tego języka. Tam właśnie zetknąłem się z nim po raz pierwszy i muszę powiedzieć, że był to dla mnie szczególnie wyjątkowy, bo jednocześnie najbardziej egzotyczny przedmiot.
W Brazylii dzieci uczą się w szkole angielskiego, czy też innych języków np. hiszpańskiego?
Innych języków można się uczyć tylko w niektórych szkołach, przede wszystkim w prywatnych. Dzięki Bogu miałem akurat to szczęście, że moi rodzice mogli sobie pozwolić, by wysłać mnie do jednej z nich. Niestety poziom nauczania w szkołach państwowych nie jest u nas zbyt wysoki, także jeżeli chodzi o język angielski. Z drugiej strony nie mogę też powiedzieć, że poziom nauczania angielskiego w szkołach prywatnych jest wystarczający.
Może dlatego od początku spędzałem sporo czasu, ucząc się samemu w domu i trochę nieświadomie stosowałem wtedy wiele ze wskazówek, o których pisałeś w książce Sekrety poliglotów. W większości przypadków skupiałem się jednak tylko na wielokrotnym czytaniu lekcji z podręcznika i tłumaczeniu ulubionych piosenek. Próbowałem się uczyć na pamięć ich angielskich słów, żeby pośpiewać sobie na dworze czy w łazience. Jednocześnie bardzo lubiłem gry komputerowe, choć w tamtych czasach można było w nie grać bardziej na konsolach niż na komputerze. Grałem w ich anglojęzyczne wersje, nie tylko dla samej zabawy, ale też trochę po to, by nauczyć się tego języka. Niestety szło mi raczej kiepsko. Zawsze przegrywałem, ciężko mi było przejść na następną planszę albo do kolejnego etapu, bo chciałem za każdym razem przeczytać wszystko, co było napisane na ekranie i nie grałem dość szybko, by sobie w tych grach dobrze radzić. Czytałem wszystkie dialogi – nie było wtedy jeszcze wersji audio, tylko napisy. Czasami nawet zapisywałem słowa, sprawdzałem ich znaczenie w słowniku. Była to dla mnie ogromna frajda. Dzięki temu miałem kontakt z angielskim poza szkołą.
Angielskiego uczy się dziś praktycznie każdy. A jak to się stało, że zacząłeś się uczyć dziesięciu języków?
Jak wspomniałem, uczyłem się angielskiego, ale nie planowałem wtedy nic więcej. Nie myślałem o nauce kilku języków. Skupiałem się tylko na angielskim. Mój tata jednak w tym czasie był instruktorem karate i judo. Dziś już się tym nie zajmuje, ale gdy byłem młodszy, traktował to jako hobby i wieczorami po pracy prowadził zajęcia ze wschodnich sztuk walki. W pewnym momencie zrezygnował z prowadzenia treningów, trochę przez to, że zajmowanie się rodziną, a zwłaszcza małym dzieckiem, wymagało od niego większego wysiłku. Postanowił skupić się tylko na swojej pracy zawodowej. Ale jego uczniowie zapewnili kontynuację i ja też w pewnym momencie, częściowo pod wpływem taty, zacząłem u nich ćwiczyć. W czasie zajęć używa się wielu japońskich słów i zwrotów, na przykład niektóre polecenia są wydawane w tym języku, każde uderzenie ma też japońską nazwę. W ten sposób poprzez sztuki walki miałem pierwszy kontakt z językiem japońskim.
W tym czasie w Brazylii bardzo popularny był nieistniejący już kanał telewizyjny, na którym wyświetlano dużo japońskich kreskówek i seriali. Oglądałem je cały czas.
A filmy na tym kanale były nadawane po japońsku?
Nie, był portugalski dubbing, ale piosenki na początku każdego odcinka były nieprzetłumaczone, więc mogłem ich słuchać w oryginale. Był to więc mój drugi kontakt z tym językiem, ale wszystko działo się praktycznie w tym samym czasie, co moje zajęcia ze sztuk walki. Zacząłem więc coraz bardziej fascynować się tym językiem. Japoński mnie zachwycił, więc pomyślałem, że chciałbym zacząć się go uczyć.
Czy twoi rodzice uczyli się języków? Znali może dobrze jakiś język obcy?
Nie. Na przykład u mojego taty znajomość japońskiego ogranicza się wyłącznie do słów, które wypowiada się na zajęciach karate. Może zna też jakieś podstawowe określenia, jak ありがとう [arigatō], czyli „dziękuję”. Tylko tyle. Nigdy nie miał takiego zapału do nauki języków jak ja.
A zatem moim drugim językiem był japoński dzięki karate i judo. Z czasem przestałem się interesować tymi sztukami walki, ale japońskiego uczyłem się dalej. Wtedy jednak nie miałem żadnej określonej techniki albo metody nauki. Pamiętasz, że dużo czasu spędzałem przy grach komputerowych. Znalazłem na przykład japońską wersję gry, w którą wcześniej dość długo grałem. Była to gra RPG, czyli taka, w której gracze wcielają się w role fikcyjnych postaci. Nazywała się Final Fantasy. Choć była całkowicie po angielsku, dowiedziałem się, że tak naprawdę to japońska gra; pomyślałem sobie, że skoro tak jest, to znaczy, że jej pierwsza wersja musiała być właśnie po japońsku. Po długich poszukiwaniach udało mi się ją znaleźć. Wszystko w tej grze było zapisane znakami kanji[1], choć niekiedy dostępne też były objaśnienia wymowy pisane hiraganą. Ale wtedy nie wiedziałem zbyt dużo na temat japońskich systemów pisma. Nie byłem więc w stanie czegokolwiek się nauczyć, ale mało się tym przejmowałem, bo gra mnie na tyle wciągała, że grałem w nią długimi godzinami, mimo że niewiele z niej rozumiałem.
Wtedy zacząłem się też uczyć japońskiego, ale skupiałem się bardziej na nauce pojedynczych słów. Nie była to więc jakaś poważniejsza nauka. Przez długi czas nie potrafiłem złożyć nawet najprostszego zdania po japońsku. Mówię, że nie było to nic poważnego, bo ten kontakt z językiem „Kraju Kwitnącej Wiśni” stanowił dla mnie wyłącznie zabawę.
Czyli lepiej znałeś to, czego nauczyłeś się na lekcjach karate?
Zgadza się. Uczyłem się powolutku i dopiero kiedy miałem jakieś szesnaście lat, zabrałem się za intensywną naukę japońskiego. Nie pamiętam dokładnie, co takiego wtedy się wydarzyło, ale podjąłem decyzję, że japońskim zajmę się wreszcie na poważnie. Jedno na szczęście bardzo mi w tym pomogło. Choć w tamtych czasach dostęp do Internetu w Brazylii był ograniczony, mogłem korzystać ze stałego łącza, co pozwalało mi na wyszukiwanie rozmaitych darmowych materiałów do nauki. Było to jedyne rozwiązanie, bo po prostu wtedy nie miałem pieniędzy na zakup podręczników. Do tego trudno było mi cokolwiek znaleźć, bo mieszkałem w niewielkiej miejscowości na północy Brazylii. Tam można się było uczyć tylko angielskiego, może hiszpańskiego i tyle. Nie miałem możliwości, żeby natrafić na jakieś materiały, nawet gdybym chciał i mógł sobie pozwolić na ich zakup.
Czyli to nie było tak jak na przykład w São Paulo, gdzie mieszka dużo osób japońskiego pochodzenia?
W moim stanie też jest sporo takich osób, ale raczej w stolicy, czyli w Belém. Mieszka tam wielu Japończyków, prowadzone są kursy japońskiego. Ale ja mieszkałem na południu stanu – w mieście, z którego do stolicy jest tysiąc dwieście kilometrów. Stany w Brazylii są naprawdę ogromne. Tam, gdzie mieszkałem, byli sami Indianie. I dziś trochę żałuję, bo wtedy nie chciałem uczyć się ich języka, który jest charakterystyczny dla tamtego miejsca, dla mojego rodzinnego miasta.
Języki Indian to ciekawy temat. Kiedyś były ich setki, jeśli nie tysiące, a dziś większość gdzieś ginie. Ludzie przestają nimi mówić…
W Brazylii nie ma chyba tych języków aż tak dużo. Mówi się, że jest ich około stu osiemdziesięciu, a samych Indian jest mniej więcej czterysta tysięcy. Tylko tyle ich zostało z pięciu milionów, którzy żyli na terenach współczesnej Brazylii w czasach, gdy Portugalczycy odkryli te ziemie.
A w twoim rodzinnym mieście ile osób porozumiewało się tym lokalnym językiem?
Sami Indianie, ale tego języka nie słychać na ulicach, bo mówią nim raczej między sobą. Język ten, podobnie jak ich plemię, nazywa się kayapó[2]. Czasami miałem okazję go słyszeć, ale nigdy nie zamierzałem się go uczyć, głównie dlatego że – tak jak już wspominałem – nigdy mi po głowie nie chodził pomysł zostania poliglotą i uczenia się wielu języków. Miałem wtedy zapał tylko do nauki japońskiego i angielskiego, którego uczyłem się wtedy nieco intensywniej w szkole.
Mój ojciec prowadzi jednak od dawna sklep optyczny i jako jedyny w mieście sprzedaje Indianom okulary. Inni sprzedawcy trochę przed tym uciekają, bo nie wiedzą, jak dogadać się z przedstawicielami plemienia Kayapó, którzy często pojawiają się w sklepie bez tłumacza. Dzieje się tak, mimo że można takiego tłumacza zorganizować za pośrednictwem państwowego Stowarzyszenia do Spraw Zdrowia Indian.
Niekiedy było więc tak, że ci Indianie pojawiali się w sklepie sami. Przynosili zepsute okulary, kładli je na ladzie, po czym uderzali w nią pięścią. Żądali wymiany okularów, ale nic nie rozumieli, bo nie znali portugalskiego i nie byli w stanie pojąć, że na nowe szkła trzeba poczekać kilka dni, bo trzeba je odpowiednio dobrać. To nie jest przecież tak, że można je znaleźć bez problemu w kilka minut, wziąć pierwsze lepsze okulary z witryny i wrócić do domu. Tylko jak im to wszystko wytłumaczyć? Było to bardzo trudne, bo przecież mówili oni wyłącznie w języku kayapó.
Dzięki takim sytuacjom mogłem wiele razy przysłuchiwać się ich językowi. Nie jestem w stanie dobrze przypomnieć sobie, jak brzmi, bo byłem wtedy dużo młodszy.
Pamiętam jedynie parę słów, takich śmiesznych, na przykład „pãnura”. Nawet nie wiem czy to jest poprawna wymowa, ale tak je mniej więcej słyszałem. „Pãnura” znaczy „źle” albo „coś niedobrego”. “Meikome” to przeciwnie „coś pozytywnego” lub „dobrze”. „Kapri” to pieniądze, ale najzabawniejsze słówko to „bakunikrekrê”, czyli „seks”. Ktoś mi powiedział, że jest to ich onomatopeja, czyli wyraz dźwiękonaśladowczy. Pamiętam jeszcze, jak brzmi słowo „woda” – „ngo”. Nic więcej nie zdołałem zapamiętać.
Kiedy miałem szesnaście lat, zacząłem się uczyć japońskiego na poważnie. Szukałem kursów w internecie i znalazłem kilka ciekawych stron. Wydrukowałem niektóre teksty i zacząłem naukę. Wczytywałem się w te lekcje, ale nie robiłem specjalnie nic więcej. Jeżeli był na przykład dialog, to zapoznawałem się z nim, czytałem go na głos, a następnie rozwiązywałem ćwiczenia. Wszystko było napisane hiraganą, czyli w tym podstawowym sylabariuszu.
Jeśli chodzi o znaki kanji, ich też zacząłem się uczyć, ale bardzo powoli. Na samym początku zapamiętałem tylko kilka podstawowych słów. Jest z tymi znakami trochę podobnie, jak z nauką słówek. Napisałeś w swojej książce wielką prawdę. Nie należy uczyć się słówek wyrwanych z kontekstu. Z kanji jest tak samo – nie zapamiętasz ich dobrze, jeżeli uczysz się pojedynczych znaków. Nie byłem tego świadomy.
Różnica jest taka, że hiragana i katakana to rodzaj pisma, w którym znaki odpowiadają sylabom. A w kanji mamy to samo, co w chińskim, gdzie jeden znak może odpowiadać jednemu słowu.
Tak, może odpowiadać kilku sylabom, zawierać w sobie jakieś znaczenie. Jeden znak kanji to czasem właśnie jedno słowo. Ale bywa, że musi się połączyć z drugim, żeby nabrać odpowiedniego sensu. Zacząłem się więc uczyć całych słów. Moja nauka tak naprawdę polegała wyłącznie na wielokrotnym powtarzaniu.
Jak to dokładnie robiłeś? Przepisywałeś gdzieś te znaki?
Tak. Po kilka razy, na różnych karteczkach, na podręcznikach szkolnych w czasie lekcji, kiedy mi się nudziło. Praktycznie w każdej chwili próbowałem sobie przypomnieć, jak się pisze taki albo inny znak. Pisałem po japońsku niemal ciągle: na lekcjach, na przerwach, w domu. Uczyłem się, jak widzisz, trochę niesystematycznie, niezbyt konsekwentnie. Ale uczyłem się, a to najważniejsze.
Czemu jednak zacząłem się tak nagle uczyć wielu języków? Po części dlatego, że japoński zaczął mi się w pewnym momencie nieco nudzić. Nie wiem do końca, czy to właściwe wytłumaczenie, bo pomimo lekkiego znużenia dalej się japońskiego uczyłem. Trudno to wyjaśnić, ale nagle zachciało mi się uczyć czegoś innego. Choć spędzałem dużo czasu nad angielskim i japońskim, poczułem potrzebę pójścia dalej.
Czasami może jest tak, jak na przykład w moim przypadku, że kiedy rozpoczniesz naukę pierwszego lub drugiego języka i widzisz, jak wiele osiągnąłeś, to zaczynasz się zastanawiać, że może jesteś w stanie nauczyć się też trzeciego, czwartego, piątego?
Myślę, że bardzo dużo poliglotów tego doświadcza. Zauważ, że ludzie znają albo jeden, dwa języki, albo dwadzieścia. Mało jest takich, którzy są gdzieś pomiędzy.
Być może ludzie zaczynają naukę kolejnych języków, bo znudzili się poprzednimi albo dostrzegają, że nauka języków nie jest tak trudna, jak większości ludzi się wydaje. Myślę też, że może chodzić o coś jeszcze innego. Nauka języków po prostu uzależnienia, podobnie jak alkohol i inne używki. Zaczynasz od małych ilości, a z czasem chcesz coraz więcej i więcej. Podobnie jest z językami: zaczynasz się uczyć pierwszego, potem drugiego, a później chcesz dużo więcej i zaczynasz się uczyć dziesięciu. Dwa ci już nie wystarczają.
Też tak uważam. Jak zatem zacząłem się uczyć trzeciego języka? Wszystko ma swoją przyczynę, a w przypadku języków, których się uczę, zawsze musi być jakiś ważny powód.
Gdy chodziłem do ostatniej klasy, miałem kolegę niemieckiego pochodzenia. Nie znał zupełnie niemieckiego, ale miał charakterystyczne nazwisko. Pamiętam jak kilka razy nauczyciele dyskutowali, jak je poprawnie wymawiać. Któryś z nich chyba znał podstawy języka, gdyż mówił, że on sam źle je wymawiał. Jego nazwisko brzmi Giesel, wymawia się je więc [giizyl]. Wywiązała się cała dyskusja, jak należy je przeczytać. Czy powinno brzmieć bardziej po portugalsku jako [żizeł], [gizeł] czy [gajzeł]. Jeden z nauczycieli powiedział, że powinno się to nazwisko wymawiać [gaizył]. Mój kolega uważał, że poprawnie powinno być [gizył], ale mimo że sam tak twierdził, nie była to do końca prawidłowa wymowa.
Wróćmy jednak do samego języka. Dlaczego przyszedł mi do głowy pomysł, że zacznę się go uczyć? Dowiedziałem się od tego kolegi, że mieszka razem z babcią i dziadkiem, którzy znają niemiecki. Mówili oczywiście po portugalsku, bo długo żyli w Brazylii, ale wciąż pamiętali niemiecki. Było to dla mnie coś niewyobrażalnego, prawdziwie egzotycznego, bo chociaż uczyłem się i angielskiego, i japońskiego, nie znałem żadnego obcokrajowca w moim mieście. Mogłem oczywiście rozmawiać po angielsku z nauczycielami, ale to było coś normalnego, bo oni byli Brazylijczykami podobnie jak ja.
[1]Trzy rodzaje japońskiego pisma to hiragana, katakana i kanji. Kanji to system znaków logograficznych wywodzących się z pisma chińskiego, których używa się do zapisu większości japońskich słów. Jeden znak odpowiada często jednemu słowu. Hiragana i katakana to systemy zapisu sylabicznego. Katakana używana jest przede wszystkim do zapisu słów obcego pochodzenia np. imion i nazwisk obcokrajowców, a hiragana – nazywana niegdyś pismem kobiet – służy do zapisu partykuł i końcówek gramatycznych. Jest także wykorzystywana do objaśniania wymowy rzadziej używanych znaków kanji, a także stosowana w książkach dla dzieci.
[2]Według serwisu internetowego Ethnologue (www.ethnologue.com) językiem tym porozumiewało się w 2006 r. ok. 7100 osób.