Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
7. część serii sensacyjnych opowieści w starym stylu w nowoczesnej formie ebooka. Lord Lister (znany również jako John C. Raffles) to postać fikcyjnego londyńskiego złodzieja-dżentelmena, kradnącego oszustom, łotrom i aferzystom ich nieuczciwie zdobyte majątki, a także detektywa-amatora broniącego uciśnionych, krzywdzonych, niewinnych, biednych i wydziedziczonym przez los. Po raz pierwszy pojawił się w niemieckim czasopiśmie popularnym opublikowanym w 1908, autorstwa Kurta Matulla i Theo Blakensee (pseudonim pisarski Matthiasa Blanka). Seria stała się bardzo popularna nie tylko w Niemczech i została przetłumaczona na wiele języków. (opis z Wikipedii). Pobierz już dziś na swój podręczny czytnik i ciesz się lekturą!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 55
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
KURT MATULL MATTHIAS BLANK
Północny zimny wiatr wiał na la Manche. Morze było tak niespokojne, że tylko dwa statki odważyły się opuścić port.
Tasmanię, okręt idący z Australji do Plymouth, napotkała burza w zatoce Biskajskiej. Mimo wściekłości rozszalałych żywiołów, parowiec z trudem przedzierał się naprzód. Dopiero po wpłynięciu na wody la Manche sytuacja stała się groźna. Minęli już wyspy Scylli i Plymouth, cel podróży był niedaleko. Statek jednak nie poruszał się zupełnie. Co chwila stawał dęba na falach, jak rozhukany rumak. Woda zalewała pokład.
Załoga mężnie walczyła z rozszalałym żywiołem. Pod pokładem statku mieścił się drogocenny ładunek, transport złota w sztabach, który rząd australijski przesyłał regularnie do Banku Anglii. W okutej metalem kabinie, w żelaznych skrzyniach mieścił się skarb wartości wielu milionów. Trzech specjalnych urzędników strzegło go w czasie transportu.
Siedząc w kabinie mister Wrighta, mieszczącej się w samym środku okrętu, urzędnicy najmniej odczuwali wstrząsy i gwałtowne kołysania. Ale niepokój wszystkich udzielił się im również,
— Panowie — rzekł Wrigth — wiem od kapitana, że sytuacja nasza jest bardzo poważna. Jeśli wiatr się nie zmieni, grozi nam rozbicie o skały. Gdyby wypadek ten nastąpił istotnie, musimy dać dowód Bankowi Anglii, że do ostatniej chwili pełniliśmy naszą powinność. Oto butelka do której włożymy papiery. Mieliśmy wręczyć je Bankowi. Ostatni z nas pozostały przy życiu — wrzuci tę butelkę do morza.
— Czy nie macie rodziny, do której chcielibyście napisać parę słów? — zapytał swych towarzyszy.
— Ja mam — odparł jeden z nich.
— Pisz pan, byle nie za dużo.
Urzędnik nakreślił parę słów i wręczył je szefowi.
Wszystkie papiery włożono do koperty. Dużemi literami wypisany adres widoczny był nawet poprzez ciemne szkło starannie zakorkowanej butelki.
Nagle wiatr zmienił się. Okręt wziął kierunek na latarnię morską w Eddystone, skąd już płynąć miał prosto do Plymouth.
Pasażerowie odetchnęli... Morze uspokoiło się. Wstrząsy i skoki statku ustały. Kapitan zezwolił na otworzenie drzwi z kabin. Kilku odważniejszych pasażerów, między którymi znaleźli się oczywista nasi trzej Anglicy, wysunęło się na pokład.
Mister Fox chciał jeszcze włożyć do butelki list do swej rodziny.
— Mister Wright, nie mieliśmy dotąd potrzeby skorzystać z naszej butelki, lecz nie należy zapomnieć, że nie stanęliśmy jeszcze na stałym lądzie...
— Nie bądźmy pesymistami — zaoponował Wright
Stanęło na tym, że butelkę tę w stanie nienaruszonym przechowywać będą aż do chwili przybicia do lądu.
Trzej urzędnicy z radością wpatrywali się w światła latarni morskiej. Wówczas nastąpiło ciekawe zjawisko. Wiatr uspakajał się stopniowo, aż wreszcie zapanowała zupełna cisza. Obłoki zdawały się zniżać ku morzu. Szare słupy mgły wzniosły się ku niebu i zakryły całkowicie horyzont.
Mgła gęstniała i zakryła po chwili zupełnie światła latarni.
Czerwone i zielone światełka zapłonęły na rufie i dziobie okrętu.
— Uniknęliśmy jednego niebezpieczeństwa — mruknął Wright — aby wpaść w stokroć groźniejsze...
Syrena okrętowa wyła przeciągle.
Zapadł wieczór.
Statek minął latarnię w Eddystone.
Nagle odezwał się głos obcej syreny.
Tasmania odpowiedziała przerywanym sygnałem.
Niewyraźna olbrzymia masa, wynurzyła się tuż obok okrętu.
Marynarze krzyknęli przeraźliwie.
Kapitanowie obydwóch okrętów natychmiast zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa.
Zapóźno!
Wzniesiony dziob drugiego okrętu uderzył z boku w sam środek Tasmanii.
Usłyszano trzask łamanego żelaza. Zderzenie było straszne. Okręt który najechał na Tasmanię cofnął się ku tyłowi. Dziob jego był uszkodzony poważnie naskutek zderzenia.
Lecz w jakim stanie znalazła się Tasmania? W boku jej widniała wielka wyrwa, przez którą fale morskie przedostawały się do wnętrza okrętu. Okręt przechylił się na bok. Obłoki pary unosiły się z połamanych kotłów. Palacze martwi leżeli tuż obok rozpalonych pieców.
W kabinach zapanował chaos. Woda wdzierała się wszędzie. Słychać było tu i ówdzie rozpaczliwe wołania pomocy. W tym tragicznym zamieszaniu każdy myślał o sobie. Trzej Anglicy siedzieli w palarni.
Mister Fox rzucił się do swej kabiny. Wyciągnął z pod poduszki żelazną kasetę i starał się uciec. Zapóźno! Olbrzymia fala zalała korytarz, przewracając nieszczęsnego. Przez krótką chwilę walczył z żywiołem, który pochłonął go na wieki.
Słysząc trzask łamanych wiązań okrętu i szum wody, Wright natychmiast zrozumiał niebezpieczeństwo. Chwycił butelkę, włożył ją do kieszeni palta i jednym skokiem przesadził schody, wiodące z kabin.
Na pokładzie sytuacja przedstawiała się zupełnie beznadziejnie. Nie można było oczekiwać ratunku nawet ze strony okrętu, który był sprawcą katastrofy. Załoga i pasażerowie okrętu myśleli tylko o własnym ratunku.
Mister Wright bez wahania rzucił butelkę w morze. Tasmania pogrążała się szybko. Dała się słyszeć silna detonacja: Kotły wybuchły... Szczątki masztów i deski wzbiły się w powietrze. Tasmania zniknęła w głębinie morskiej wraz ze swym cennym skarbem, załogą i pasażerami.
Dwaj mężczyźni przechadzali się po pokładzie statku, kursującego między Ramsgate i Ostendą.
Sądząc wedle niemodnego kroju ich ubrań — możnaby ich wziąć za kupców z prowincji, podróżujących za interesami. Oparci o burtę, śledzili wzrokiem znikającą linię brzegów Anglii.
Lord Lister i Charley Brand, — bowiem oni to byli — mieli poważne powody ku temu, aby na pewien czas opuścić Anglię.
Inspektor Baxter zmobilizował całą policję angielską w pościgu za Tajemniczym Nieznajomym. Z drugiej strony lord Lister długo już nie widział swej narzeczonej, miss Walton, która wraz z matką przebywała obecnie w Ostendzie.
— Stęskniłem się za nią ogromnie — rzekł lord Lister do swego przyjaciela — Nie mogłem chyba zrobić lepszego wyboru: jedno szczere spojrzenie pięknych oczu Ellen więcej warte jest dla mnie, niż fałszywe uśmiechy innych kobiet.
— Nie ulega kwestii... Uzyskałeś zresztą święte prawo do jej przyjaźni i miłości.
— Jakie?
— Prawa wdzięczności... Czyż nie uratowałeś jej od hańby, zaś matki jej z nędzy?
— O, to co uczyniłem stanowi niewiele w porównaniu z mą miłością. Chciałbym oddać na jej usługi wszystkie me siły,.. Pragnąłbym aby była w biedzie, bym mógł ją obsypać klejnotami, aby była nieszczęśliwa, bym mógł ją uszczęśliwić...
— Kto wie, jakie niespodzianki gotuje nam przyszłość... Wracając jednak do tej sprawy: przypomnij mi, w jakich warunkach zawarłeś z nią znajomość?
— Bardzo prosto... Była urzędniczką w dużym przedsiębiorstwie, którego szef, pewnego wieczoru zaczął jej robić niedwuznaczne propozycje. Biedna dziewczyna zaczęła wzywać pomocy... Przechodziłem przypadkiem tamtędy i oswobodziłem ją z rąk zwyrodniałego osobnika. Wkrótce potem poznałem panią Walton, matkę Ellen. Spotkałem ją u lichwiarza, u którego szukała pomocy. Pomogłem wówczas stroskanej kobiecie...
Miss Walton spłaciła jednak dług wdzięczności, ratując mnie z rąk Baxtera. Ale, cóż to za osoba kieruje się w naszą stronę? Gdyby nie czarna broda — przysiągłbym, że to bankier Morris z Regent Street?