Wojenne losy przedwojennych gwiazd - Iwona Kienzler - ebook + książka

Wojenne losy przedwojennych gwiazd ebook

Kienzler Iwona

3,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Życiem przedwojennych gwiazd kina, teatru i artystów kabaretowych nie pasjonowały się wyłącznie nastoletnie panienki. Wiele osób śledziło doniesienia prasy i plotki o swoich ulubieńcach, do aktorki Jadwigi Smosarskiej przychodziły listy pisane krwią jej wielbicieli, a ściany na klatkach schodowych domów, w których mieszkali Bodoi Żabczyński, pokrywały wyznania miłosne pisane przez zakochane w nich kobiety. Przedwojenne gwiazdy kina i kabaretu były celebrytami swoich czasów, ikonami stylu i elegancji, korzystającymi z uroków życiai nienarzekającymi na brak gotówki. Wielka zawierucha dziejowa, jaką była druga wojna światowa, ich życie zmieniła jednak diametralnie. Część wielkich przedwojennych artystów, zwłaszcza tych legitymujących się żydowskim pochodzeniem, musiała uciekać z kraju, inni stanęli przed wyborem życia w biedzie, kelnerowania lub występów w teatrach koncesjonowanych przez okupanta.

O tym, jak potoczyły się okupacyjne losy Eugeniusza Bodo, Hanki Ordonówny, Iny Benity czy Mieczysławy Ćwiklińskiej i innych gwiazd, a także jak zginął zdrajca –Igo Sym, opowiada właśnie publikacja Wojenne losy przedwojennych gwiazd.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 290

Oceny
3,4 (8 ocen)
1
3
2
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KSLIZU

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna
00

Popularność




WSTĘP

Chociaż co bar­dziej wysu­bli­mo­wani kry­tycy fil­mowi w rodzaju Jerzego Bos­saka, czy też lite­raci sły­nący z cię­tego pióra z Mag­da­leną Samo­zwa­niec na czele, zży­mali się na jakość przed­wo­jen­nych pol­skich pro­duk­cji fil­mo­wych, to publicz­ność do kin waliła drzwiami i oknami. Co cie­kawe, zupeł­nie ina­czej niż dzi­siaj oby­wa­tele II Rze­czy­po­spo­li­tej znacz­nie chęt­niej cha­dzali do kin na rodzime filmy niż na nawet naj­słyn­niej­sze ame­ry­kań­skie, mimo że, jak skru­pu­lat­nie obli­czono, dzieła pol­skich fil­mow­ców sta­no­wiły skromną część ówcze­snego reper­tu­aru – zale­d­wie 2,1 pro­cent wszyst­kich poka­zy­wa­nych fil­mów. Wyjąt­kiem była Kró­lewna Śnieżka i sied­miu kra­sno­lud­ków Walta Disneya, nie­kwe­stio­no­wany prze­bój przed­wo­jen­nego kina. Ale na komer­cyjny suk­ces tej ani­ma­cji nie­wąt­pli­wie miał wpływ dosko­nały, oczy­wi­ście jak na ówcze­sne moż­li­wo­ści, dub­bing, a głosu głów­nym posta­ciom udzie­liły nasze gwiazdy. Kró­le­wicz mówił gło­sem pol­skiego amanta Alek­san­dra Żab­czyń­skiego, Leśni­czy – Ste­fana Jara­cza, a uro­cze pio­senki kra­sno­lud­ków wyko­ny­wał Chór Dana, w któ­rego skła­dzie śpie­wał Mie­czy­sław Fogg. Zło­śliwi twier­dzili, że na popu­lar­ność pol­skiej przed­wo­jen­nej kine­ma­to­gra­fii, zwłasz­cza na pro­win­cji, wpły­nęło to, że więk­szość kino­wej publicz­no­ści nie opa­no­wała na tyle trud­nej sztuki czy­ta­nia, by śle­dzić szybko zmie­nia­jące się napisy pod­czas pro­jek­cji zagra­nicz­nych fil­mów. Widzów też zbyt­nio nie obcho­dziło, że pol­skie filmy miały nie­wiele wspól­nego z praw­dzi­wym życiem ani to, że nie poru­szały pro­ble­mów, z jakimi bory­kało się ówcze­sne spo­łe­czeń­stwo, bo prze­cież nie tego w ówcze­snym kinie szu­kano. Film miał być odskocz­nią od kło­po­tów dnia codzien­nego, powi­nien bawić, wzru­szać i pobu­dzać do marzeń. Kry­tycy mogli się zży­mać, że fabuła więk­szo­ści pol­skich fil­mów opo­wia­dała o miło­ści panienki z dworu do ubo­giego, ale szla­chet­nego mło­dzieńca bądź pani­cza do bied­nej dziew­czyny, ale widzo­wie, zwłasz­cza ci nie­zbyt zamożni, miesz­ka­jący w czyn­szo­wych kamie­ni­cach, wła­śnie takie ckliwe histo­rie chcieli oglą­dać na ekra­nie, a ówcze­sne kino pol­skie odpo­wia­dało na ten popyt.

I cho­ciaż przed­wo­jenne filmy pod wzglę­dem arty­stycz­nym pla­so­wały się daleko za kinem zachod­nim, zwłasz­cza ame­ry­kań­skim, to stwo­rzyły praw­dziwe gwiazdy, wiel­bione przez pol­ską publicz­ność rów­nie mocno jak naj­więksi ame­ry­kań­scy akto­rzy owych cza­sów. Jak słusz­nie zauwa­żyła Mag­da­lena Samo­zwa­niec: „Film pol­ski zaczął wycho­wy­wać kadry akto­rów fil­mo­wych, któ­rzy zaczęli być bar­dzo popu­larni, a pen­sjo­narki wymie­niały się ich foto­gra­fiami, masowo repro­du­ko­wa­nymi na kar­tach pocz­to­wych”1. Życiem przed­wo­jen­nych gwiazd srebr­nego ekranu nie pasjo­no­wały się jed­nak wyłącz­nie nasto­let­nie panienki, wielu Pola­ków skru­pu­lat­nie śle­dziło mate­riały pra­sowe doty­czące ich ulu­bień­ców, wielu zako­chi­wało się w kobie­tach i męż­czy­znach widy­wa­nych wyłącz­nie na ekra­nie, a do aktorki Jadwigi Smo­sar­skiej, bodaj naj­więk­szej gwiazdy II Rze­czy­po­spo­li­tej, przy­cho­dziły listy pisane… krwią jej naj­za­go­rzal­szych wiel­bi­cieli! Kiedy jeden z naj­więk­szych przed­wo­jen­nych aman­tów srebr­nego ekranu, Adam Bro­dzisz, miał czel­ność oże­nić się z Marią Bogdą, zawie­dzione do żywego wiel­bi­cielki aktora posta­no­wiły „prze­rzu­cić” swoje uwiel­bie­nie na upar­cie trwa­ją­cego w kawa­ler­skim sta­nie Euge­niu­sza Bodo. Kape­lusz­nicy i pro­du­cenci kosme­ty­ków, a także naj­więk­sze firmy odzie­żowe, futrzar­skie i obuw­ni­cze wal­czyły, by aktorki i akto­rzy poka­zy­wali się publicz­nie w pro­duk­tach ich firm.

Oprócz gwiazd kina wielką popu­lar­no­ścią cie­szyli się arty­ści kaba­re­towi. W dwu­dzie­sto­le­ciu mię­dzy­wo­jen­nym teatrzyki rewiowe prze­ży­wały praw­dziwy roz­kwit. Na kaba­re­to­wej sce­nie, podob­nie jak i na wiel­kim ekra­nie, lan­so­wano modę, kre­owano prze­boje, a napi­sane na potrzeby przed­sta­wie­nia dow­cipy i ske­cze żyły wła­snym życiem. Scena kaba­re­towa cie­szyła się tak wielką popu­lar­no­ścią i uzna­niem, że Arnold Szyf­man, kie­ru­jący Teatrem Pol­skim w War­sza­wie, ni­gdy nie powa­żył się wysta­wić pre­mie­ro­wego przed­sta­wie­nia w dniu, w któ­rym któ­ry­kol­wiek ze sto­łecz­nych kaba­re­tów miał pre­mierę nowego pro­gramu.

Nie­stety, z pozoru piękne i baj­kowe życie, jakie według powszech­nej opi­nii wie­dli idole ówcze­snej publicz­no­ści, ule­gło zasad­ni­czej zmia­nie w 1939 roku, gdy wybu­chła druga wojna świa­towa. W sta­nie zawie­sze­nia zna­la­zła się także ich kariera – Bodo nie mógł nakrę­cić pla­no­wa­nej od dawna ekra­ni­za­cji powie­ści Dołęgi-Mosto­wi­cza, Tola Man­kie­wi­czówna musiała poże­gnać się z nadzieją na karierę za oce­anem, mimo że wcze­śniej otrzy­mała zapro­sze­nie z hol­ly­wo­odz­kiej fabryki snów, dokąd miała wyje­chać we wrze­śniu 1939 roku. Część akto­rów o żydow­skich korze­niach, jak choćby zja­wi­skowa Nora Ney, musiała czym prę­dzej wyje­chać z tere­nów oku­po­wa­nych przez Niem­ców. Wszy­scy liczyli zapewne, że wojenna zawie­ru­cha szybko prze­mi­nie i wraz z nasta­niem wol­nej Pol­ski wrócą na deski teatru i na plan fil­mowy. Życie przy­nio­sło im jed­nak bole­sne roz­cza­ro­wa­nie – dla zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści gwiazd II Rze­czy­po­spo­li­tej, zda­niem wła­dzy ludo­wej skom­pro­mi­to­wa­nych udzia­łem w sana­cyj­nych fil­mach, nie było miej­sca w nowej poli­tycz­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Był to dla nich dodat­kowy cios, zwłasz­cza że wojna więk­szość z nich bar­dzo bole­śnie doświad­czyła. Część akto­rów, chcąc unik­nąć gra­nia w teatrach pro­wa­dzo­nych przez Niem­ców, co wią­zało się z pięt­nem kola­bo­ra­cji, zatrud­niała się jako kel­ne­rzy w war­szaw­skich kawiar­niach. Ci, któ­rym udało się dostać na Zachód, wal­czyli o wol­ność z bro­nią w ręku, tak jak Alek­san­der Żab­czyń­ski, uczest­nik bitwy pod Monte Cas­sino. Inni dzia­łali w kon­spi­ra­cji, a kiedy wybu­chło powsta­nie war­szaw­skie, chwy­cili za broń, by na bary­ka­dach wal­czyć z oku­pan­tem. I wła­śnie o dra­ma­tycz­nych i czę­sto tra­gicz­nych wojen­nych losach nie­gdy­siej­szych gwiazd kina oraz sceny opo­wiada ta książka.

Euge­niusz Bodo

TAJEMNICA ŚMIERCI EUGENIUSZA BODO

Gdyby przy­szło mi wska­zać, które gwiazdy doby mię­dzy­woj­nia mogłyby ucho­dzić za cele­bry­tów, z pew­no­ścią byliby to Euge­niusz Bodo oraz Mira Zimiń­ska. Bodo ze swo­jego nazwi­ska uczy­nił markę han­dlową. Gwiaz­dor, znany i lubiany, wiel­biony przez kobiety i naśla­do­wany przez męż­czyzn, był pożą­da­nym part­ne­rem dla pro­du­cen­tów odzieży, a przede wszyst­kim dla firm szy­ją­cych gar­ni­tury, pro­du­ku­ją­cych obu­wie, sło­dy­cze oraz dla towa­rzystw ubez­pie­cze­nio­wych. A ponie­waż szybko został uznany za, uży­wa­jąc współ­cze­snych ter­mi­nów, ikonę stylu, ele­gan­cji i męskiej mody, rekla­mo­wał mary­narki firmy Old England, buty Kiel­manna, kra­waty Choj­nac­kiego i kape­lu­sze Młod­kow­skiego, marki, któ­rych pro­dukty chęt­nie sam nosił. Figu­ro­wał też na rekla­mach pasty do zębów o smaku wiśnio­wym, cze­ko­lady Wedla oraz nut wyda­wa­nych przez firmę Gebe­th­ner i Wolf. Perio­dyk „Prze­gląd Spor­towy” publi­ko­wał zdję­cie aktora czy­ta­ją­cego tę gazetę, cho­ciaż Bodo nie był ani jego czy­tel­ni­kiem, ani nawet kibi­cem spor­to­wym.

Rekla­mo­dawcy wal­czyli też o prawo do umiesz­cze­nia reklamy swo­jego pro­duktu w czo­łów­kach fil­mów z tym popu­lar­nym akto­rem. Jak skru­pu­lat­nie obli­czono, w pro­duk­cjach z udzia­łem Euge­niu­sza Bodo rekla­mo­wało się aż 500 firm. Wśród nich był salon Gou­ss­sin Cat­tley, dom mody zało­żony w War­sza­wie przez Kata­rzynę Cat­tley przy Mazo­wiec­kiej 3, w któ­rym ówcze­sne damy mogły ubrać się od stóp do głów i skąd pocho­dziły kostiumy do filmu Kocha, lubi, sza­nuje. Pro­du­cent samo­cho­dów marki Škoda rekla­mo­wał swoje pojazdy przy oka­zji obrazu Robert i Ber­trand. Reklamę żyran­doli braci Łopień­skich i pla­te­rów Nor­blina można zaś było zoba­czyć w fil­mie Jaśnie pan szo­fer, w któ­rym zresztą pro­dukty te „wystę­po­wały”. Arty­kuły firmy B. Sikor­ski, szy­ją­cej męskie gar­ni­tury, „grały” w obra­zie Jego eks­ce­len­cja subiekt.

W 1933 roku czy­tel­nicy tygo­dnika „Kino” przy­znali Euge­niu­szowi Bodo oraz aktorce Norze Ney, która przez pewien czas była też jego part­nerką w życiu pry­wat­nym, pre­sti­żowy tytuł króla i kró­lo­wej kina. Aktor­ska para zde­tro­ni­zo­wała poprzed­nich „monar­chów” – Zbi­gniewa Sawana i Jadwigę Smo­sar­ską. Nawet kry­tyczne recen­zje fil­mów z jego udzia­łem nie spo­wo­do­wały spadku popu­lar­no­ści tego aktora. Publicz­ność mimo wszystko przy­by­wała tłum­nie do kin nawet na te pro­duk­cje, które nie miały dobrej prasy, a tak było cho­ciażby w przy­padku obrazu Jego eks­ce­len­cja subiekt. Recen­zent na łamach „Wia­do­mo­ści Lite­rac­kich” nie zosta­wił na tym dziele suchej nitki, pisząc, że film, „okre­ślany jako »pierw­sza pol­ska kome­dia salo­nowa«, jest z pew­no­ścią nie pierw­szą, ale z pew­no­ścią – nie łudźmy się – i nie ostat­nią szczerą pol­ską szmirą fil­mową. […] Surowy morał tej wykwint­nej satyry towa­rzy­skiej kon­den­suje się w nie­zwy­kłej nowej i nie­ba­nal­nej praw­dzie, że subiekt, który dobrze zara­bia, nie jest gor­szy od zban­kru­to­wa­nych hra­biów. Na tym samym wyso­kim pozio­mie znaj­dują się zdję­cia, wymyśl­ność sytu­acyj, szam­pań­ski dow­cip lub też rasowa wytwor­ność dia­lo­gów”2. Bodo jed­nak nie przej­mo­wał się takimi dru­zgo­cą­cymi opi­niami, a teo­re­tycz­nie powi­nien, skoro był nie tylko odtwórcą głów­nej roli, ale także współ­pro­du­cen­tem tego tak bar­dzo kry­ty­ko­wa­nego obrazu. Dla niego znacz­nie waż­niej­sze było zda­nie widzów, a tym film się bar­dzo spodo­bał, podob­nie jak pocho­dzące z niego pio­senki, które z miej­sca stały się prze­bo­jami – płyty z ich nagra­niami roz­cho­dziły się jak świeże bułeczki.

A prze­cież Bodo był nie tylko akto­rem fil­mo­wym, ale także arty­stą kaba­re­to­wym i pro­du­cen­tem fil­mo­wym, nawet zało­żył wła­sną, pręż­nie dzia­ła­jącą firmę pro­du­cencką. W wywia­dach twier­dził, że dosko­nale radzi sobie z pracą aktora i obo­wiąz­kami pro­du­centa: „To nie jest wcale trudna sprawa, kiedy jest się akto­rem i pro­du­cen­tem zara­zem – mówił w jed­nym z wywia­dów. – Kiedy gram do filmu, chciał­bym wło­żyć w obraz jak naj­wię­cej arty­zmu i stwo­rzyć coś naprawdę ory­gi­nal­nego, nie bacząc wcale na koszta. I wtedy czę­sto wła­śnie docho­dzi do głosu pro­du­cent. W naszych warun­kach przy przy­sło­wio­wem ubó­stwie środ­ków nie­rzadko aktor musi ustę­po­wać pro­du­centowi”3. Trzeba przy­znać, że jako wła­ści­ciel firmy pro­du­cenc­kiej nie ską­pił środ­ków. Kiedy powsta­wał film, Pie­śniarz War­szawy, nie­stety zagi­niony, prasa infor­mo­wała, że dla „zaśpie­wa­nia jed­nej tylko pio­senki wybu­do­wano bar­dzo bogatą deko­ra­cję dan­cingu, którą natych­miast roze­brano. A kosz­to­wała prze­szło pięć tysięcy zło­tych. Bodo ma roz­mach!”4.

Boha­ter naszej opo­wie­ści miał także ambitny plan pod­bi­cia serc zachod­niej publicz­no­ści, a to za sprawą pol­skiej super­pro­duk­cji Głos pustyni, filmu nakrę­co­nego w 1932 roku, któ­rego Bodo był współ­pro­du­cen­tem, auto­rem sce­na­riu­sza oraz, jak­żeby ina­czej, zagrał w nim jedną z głów­nych ról. Było to bar­dzo ambitne przed­się­wzię­cie – zdję­cia krę­cono przez sie­dem tygo­dni w Algie­rii – w Biski­rze, Al Kan­ta­rze, Sidi Okbie oraz w Tok­kur­cie, zuży­wa­jąc około 15 tysięcy metrów taśmy fil­mo­wej. Obraz, któ­rego sce­na­riusz oparł Bodo na powie­ści Fer­dy­nanda Anto­niego Ossen­dow­skiego Sokół pustyni, rekla­mo­wany był w pra­sie jako „pierw­szy pol­ski film egzo­tyczny”.

Dzi­siaj nazwi­sko Ossen­dow­skiego mówi cokol­wiek jedy­nie histo­ry­kom lite­ra­tury zaj­mu­ją­cym się dwu­dzie­sto­le­ciem mię­dzy­wo­jen­nym lub polo­ni­stom, ale przed wojną był to jeden z pię­ciu naj­bar­dziej poczyt­nych pisa­rzy na świe­cie. Mało tego, jego twór­czość, chyba mocno na wyrost, porów­ny­wano do dzieł takich tuzów lite­ra­tury jak Jack Lon­don czy Rudy­ard Kipling! Jak się oka­zuje, Ossen­dow­ski do dziś jest dru­gim pisa­rzem, tuż za nobli­stą Hen­ry­kiem Sien­kie­wi­czem, któ­rego twór­czość jest naj­czę­ściej prze­kła­dana na języki obce i po dziś dzień żad­nemu z pol­skich lite­ra­tów nie udało się go poko­nać. Nic dziw­nego, że Bodo wła­śnie jego książkę uznał za dosko­nały mate­riał na film, a reży­ser Waszyń­ski snuł nawet marze­nia o pod­boju tym obra­zem ame­ry­kań­skiej widowni. „Uczy­nię wszystko, aby nasz film afry­kań­ski mógł śmiało i w zwy­cię­skim pocho­dzie prze­biec kina euro­pej­skie i tra­fić nawet do Hol­ly­wood. Nie­chaj zoba­czą, że i my, Polacy, potra­fimy coś zro­bić”5 – mówił w jed­nym z wywia­dów. Nie­stety, film nie odniósł spo­dzie­wa­nego suk­cesu na Zacho­dzie, cho­ciaż w Pol­sce bar­dzo się podo­bał, a popu­lar­ność Bodo, który wcie­lił się tym razem w nega­tywną postać arab­skiego szejka, po pre­mie­rze jesz­cze wzro­sła. Poza tym aktor spe­cjal­nie do tej roli zapu­ścił brodę i w takim wyda­niu bar­dzo spodo­bał się wiel­bi­ciel­kom.

Euge­niusz Bodo, fotos do filmu „Pie­śniarz War­szawy”, 1934 r.

Euge­niusz Bodo, w prze­ci­wień­stwie do współ­cze­snych cele­bry­tów, umie­jęt­nie strzegł swo­jej pry­wat­no­ści, zwłasz­cza wszel­kich spraw doty­czą­cych związ­ków z kobie­tami. W tej kwe­stii zacho­wy­wał tak daleko posu­niętą dys­kre­cję, że do dziś bywa posą­dzany o homo­sek­su­alizm, a jego bio­gra­fo­wie nie potra­fią usta­lić, z kim i kiedy aktor nawią­zał bar­dziej intymną zna­jo­mość. Tym­cza­sem jego estra­dowi kole­dzy twier­dzili, że był on męż­czy­zną bar­dzo czu­łym na dam­skie wdzięki, a gusto­wał w kobie­tach cichych i skrom­nych, i to wła­śnie w ich ramio­nach znaj­do­wał namięt­ność. Nie­stety, jak na dżen­tel­mena z krwi i kości przy­stało, histo­rię swo­ich dłuż­szych i krót­szych roman­sów zabrał ze sobą do grobu.

Z całą pew­no­ścią łączył go romans z Elną Gistedt, blon­d­włosą i nie­bie­sko­oką szwedzką aktorką i śpie­waczką, którą śmiało można uznać za pierw­szą miłość aktora. To wła­śnie za jej sprawą Bodo po raz pierw­szy poja­wił się na srebr­nym ekra­nie, gra­jąc z nią w nie­mej kome­dii Rywale w 1925 roku. Plot­ko­wano też o jego związku z Zulą Pogo­rzel­ską, ulu­bie­nicą War­szawy i gwiazdą kaba­retu Qui Pro Quo, w któ­rym razem wystę­po­wali, ale tym razem były to tylko plotki, parę łączyła jedy­nie przy­jaźń. Przez pewien czas Bodo był zwią­zany z czar­no­włosą zmy­słową aktorką żydow­skiego pocho­dze­nia Norą Ney, ale wbrew ocze­ki­wa­niom węszą­cych sen­sa­cję dzien­ni­ka­rzy para ni­gdy nie sta­nęła na ślub­nym kobiercu. Chyba naj­więk­sze zain­te­re­so­wa­nie wzbu­dził jego zwią­zek z tahi­tań­ską aktorką Reri, ale i on nie prze­trwał próby czasu. Dziś nie da się dokład­nie usta­lić, kiedy para się poznała, być może doszło do tego w 1933 roku, a może wcze­śniej. Egzo­tyczna pięk­ność przy­je­chała za przy­stoj­nym Pola­kiem do War­szawy, zamiesz­kała z nim, a nawet zagrali razem w fil­mie Czarna perła. Nie­stety, cho­ciaż piękna Reri poko­chała pol­skiego aktora praw­dziwą, żar­liwą miło­ścią, Bodo po zakoń­cze­niu zdjęć cał­ko­wi­cie stra­cił nią zain­te­re­so­wa­nie. Przy­czyną zerwa­nia był nad­mierny pociąg tahi­tań­skiej pięk­no­ści do alko­holu.

Nie­wąt­pli­wie kobietą życia boha­tera naszej opo­wie­ści była jego matka, Dorota Junod, z którą aktor był emo­cjo­nal­nie bar­dzo zwią­zany, zwłasz­cza gdy roz­pa­dło się mał­żeń­stwo jego rodzi­ców. O miło­ści do mamy świad­czył też jego pseu­do­nim sce­niczny – Bodo – który był zlep­kiem jego imie­nia, Bog­dan, z imie­niem matki, Dorota. Nazy­wał się bowiem Bog­dan Eugène Junod i był synem Polki i Szwaj­cara, Teo­dora Junod. Uro­dził się 28 grud­nia 1899 roku w Gene­wie i legi­ty­mo­wał się pasz­por­tem szwaj­car­skim. Wła­śnie ów pasz­port stał się przy­czyną jego tra­gicz­nego końca.

Bodo nie­mal przez całe doro­słe życie miesz­kał z matką, nawet w cza­sach, gdy był zwią­zany z piękną Reri. W 1939 roku wpro­wa­dził się razem z nią oraz z uko­cha­nym psem rasy dog o wdzięcz­nym imie­niu Sambo do czte­ro­po­ko­jo­wego apar­ta­mentu w kamie­nicy przy ulicy Fok­sal 17. Wielką sen­sa­cją było ujaw­nie­nie, że popu­larny aktor na początku tego samego roku otwo­rzył na par­te­rze owego domu kawiar­nię o nazwie Café Bodo. Cała sto­lica plot­ko­wała, że Bodo ma zamiar zmie­nić zawód, w czym oczy­wi­ście nie było ani krzty prawdy.

W rze­czy­wi­sto­ści bowiem nowo otwarty lokal pro­wa­dził nie gwiaz­dor, ale jego wspól­nik, Zyg­munt Woy­cie­chow­ski, czło­wiek mający duże doświad­cze­nie w branży gastro­no­micz­nej. Bodo dał mu jedy­nie prawo do wyko­rzy­sta­nia swego nazwi­ska na szyl­dzie, za co od Woy­cie­chow­skiego otrzy­my­wał comie­sięczne wyna­gro­dze­nie w wyso­ko­ści 500 zło­tych. Ale na tym nie koń­czył się udział aktora w spółce, gdyż to wła­śnie on nakło­nił Józefa Galew­skiego, naj­bar­dziej wzię­tego sce­no­grafa teatral­nego, do zapro­jek­to­wa­nia nowo­cze­snego i budzą­cego powszechny podziw wnę­trza kawia­renki. Uży­cie tego zdrob­nie­nia w sto­sunku do Café Bodo jest w pełni uza­sad­nione, ponie­waż w nie­wiel­kim lokalu mie­ściło się zale­d­wie dzie­sięć sto­li­ków oraz mała scenka, na któ­rej stało pia­nino.

Nie­ofi­cjalne otwar­cie kawiarni nastą­piło w marcu, a zapro­szo­nych gości zaba­wiał sam aktor, śpie­wa­jąc swoje naj­lep­sze pio­senki i upra­wia­jąc sztukę, którą dziś okre­ślamy jako stand-up, gdyż w prze­rwach mię­dzy szla­gie­rami opo­wia­dał dow­cipy zwane wów­czas face­cjami. Póź­niej był raczej rzad­kim gościem w fir­mo­wa­nej swoim nazwi­skiem kawiarni, ale na sce­nie Café Bodo wystę­po­wali inni arty­ści. Zresztą na występy w kawia­rence nie miał czasu, gdyż inten­syw­nie pra­co­wał, zamie­rzał doko­nać ekra­ni­za­cji powie­ści Tade­usza Dołęgi-Mosto­wi­cza Kariera Niko­dema Dyzmy, pla­nu­jąc wcie­lić się w rolę tytu­ło­wego boha­tera. Pomysł ten bar­dzo spodo­bał się redak­torce „Srebr­nego Ekranu” Ire­nie Tom­skiej, która uwa­żała aktora za ide­al­nego kan­dy­data do roli tytu­ło­wej. „Spo­glą­dam na Euge­niu­sza Bodo i myślę, że rze­czy­wi­ście trudno byłoby zna­leźć aktora bar­dziej odpo­wied­niego do roli Dyzmy. Ma to być męż­czy­zna mocny, nie­ustę­pliwy, to, co Fran­cuzi nazy­wają »bru­sque«, a cała syl­wetka Bodo, jego sil­nie zary­so­wana szczęka i twardy błysk w oczach pre­de­sty­nują go na ide­al­nego Dyzmę – zauwa­żała dzien­ni­karka. – Ale jed­no­cze­śnie Bodo posiada to, czego tam­ten nie ma – ogromny wdzięk. Gdy się uśmiech­nie, prze­staje być »bru­sque«, sta­jąc się »char­mant«, a tego Dyz­mie nie wolno”6.

Poza tym aktor miał zamiar wystą­pić w kolej­nej kome­dii pt. Moja mama. Poja­wił się także na pla­nie filmu o zabar­wie­niu pro­pa­gan­do­wym Uwaga! Szpieg!, w któ­rym miał zagrać asa pol­skiego wywiadu, a part­ne­ro­wały mu Helena Gros­sówna oraz Nina Andrycz, znana dotąd jako aktorka teatralna, któ­rej powie­rzono rolę nie­miec­kiego szpiega. Bodo był nie tylko odtwórcą głów­nej roli męskiej, ale także film reży­se­ro­wał. Zdję­cia roz­po­częto w sierp­niu 1939 roku w oko­li­cach Gdyni, lecz film nie zdą­żył tra­fić na ekrany, mimo że prace były dość zaawan­so­wane, a rela­cje pra­sowe z planu tak intry­gu­jące, że widzo­wie zapewne nie mogli docze­kać się pre­miery.

Akto­rzy Euge­niusz Bodo i Nora Ney przed wej­ściem do kate­dry wawel­skiej, 1933 r.

„Do Heleny Gros­sówny, sto­ją­cej na gór­nym pokła­dzie statku z wycią­gnię­tym rewol­we­rem w ręku, pod­kradł się cichutko jakiś mary­narz – pisał dzien­ni­karz »Kina« w repor­tażu pt. Na statku dywer­san­tów. – Przed sekundą Gros­sówna powie­działa mocno: Ręce do góry!… Na dole szpie­dzy obcego wywiadu z prze­ra­że­niem pod­nie­śli w górę dło­nie. Mary­narz z nie­miec­kiego kontr­tor­pe­dowca był już tylko kil­ka­dzie­siąt cen­ty­me­trów od Gros­sówny, która trzy­mała szpie­gów w sza­chu, nie spo­dzie­wała się, że ktoś w tej samej chwili zaszedł ją od tyłu. Jesz­cze jeden skok i żela­zna obręcz ramion nie­miec­kiego mary­na­rza zaci­snęła się na szyi panny Heleny. Krótki zdła­wiony krzyk i rewol­wer wypusz­czony z bez­wład­nej dłoni upadł z łosko­tem na dolny pokład. Ota­cza­jący Gros­sównę pasa­że­ro­wie, pły­nący tym samym stat­kiem na Hel, nie mogli nic na to pora­dzić. Rów­nież i ja, mimo że sta­łem naj­bli­żej i widzia­łem cały ten incy­dent naj­do­kład­niej, nie byłem w sta­nie nic zro­bić. Uprze­dził nas wszyst­kich Euge­niusz Bodo, który moc­nym gło­sem, sta­ra­jąc się prze­krzy­czeć szum skłę­bio­nych fal, oznaj­mił: Dobrze! Nie trzeba będzie powta­rzać tej sceny! I Gros­sówna, śmie­jąc się w stronę swego dotych­cza­so­wego oprawcy, zaczęła roz­cie­rać bolące ramię. Cała opi­sana powy­żej scena wcho­dziła bowiem w skład więk­szej cało­ści, która będzie fil­mem zaty­tu­ło­wa­nym Uwaga! Szpieg! Tego dnia roz­po­częły się ple­nery i sze­reg pierw­szych scen nakrę­cono na statku Żeglugi Pol­skiej »Jadwiga«, który wła­śnie zmie­rzał na Hel. Wytwór­nia pro­du­ku­jąca film wyna­jęła ten sta­tek, gdzie wła­śnie zgod­nie ze sce­na­riu­szem miały się roze­grać naj­bar­dziej emo­cjo­nu­jące sceny pościgu nie­miec­kiej bandy dywer­san­tów przez pol­skie wła­dze”7.

Nie wia­domo, czy Bodo nale­żał do grona oby­wa­teli RP, któ­rzy naiw­nie wie­rzyli pro­pa­gan­dzie glo­ry­fi­ku­ją­cej siłę naszego woj­ska, czy też był w znacz­nie mniej licz­nej gru­pie, która reali­stycz­nie patrzyła na sytu­ację. Mimo wszystko jed­nak nawet opty­mi­stycz­nie oce­nia­jący moż­li­wo­ści obronne naszego kraju liczyli, że wojny jed­nak nie będzie, cho­ciaż pol­ski rząd i pol­skie wła­dze woj­skowe już w sierp­niu spo­dzie­wały się ataku, a mniej wię­cej od 26 sierp­nia było oczy­wi­ste, że wybuch kon­fliktu zbroj­nego jest kwe­stią dni, a nawet godzin. Dla­tego 20 sierp­nia ówcze­sny pre­mier Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej Feli­cjan Sła­woj Skład­kow­ski, za pośred­nic­twem radia i prasy, ogło­sił roz­po­rzą­dze­nie, by wszy­scy pra­cow­nicy pań­stwowi, któ­rzy prze­by­wają na urlo­pach, bez­zwłocz­nie je prze­rwali i wró­cili do pracy. Czę­sto ogła­szane próbne alarmy lot­ni­cze miały przy­go­to­wać miesz­kań­ców War­szawy na wybuch wojny i zwią­zane z nią naloty, ale więk­szość pol­skiego spo­łe­czeń­stwa, ufna w siłę pol­skiego oręża i w gwa­ran­cję zachod­nich sojusz­ni­ków, czuła się bez­piecz­nie.

Złudne poczu­cie bez­pie­czeń­stwa sku­tecz­nie zabu­rzyło ogło­sze­nie 29 sierp­nia powszech­nej mobi­li­za­cji, którą, na sku­tek inter­wen­cji naszych sojusz­ni­ków, Fran­cji i Anglii, odwo­łano zale­d­wie po paru godzi­nach, by następ­nego dnia ponow­nie ją ogło­sić. Naza­jutrz, 30 sierp­nia, na słu­pach ogło­sze­nio­wych sto­licy poja­wiły się apele wzy­wa­jące ochot­ni­ków do kopa­nia rowów prze­ciw­lot­ni­czych, a „Kurier Czer­wony” infor­mo­wał: „Gdzie trzeba nowych i sil­nych rąk do pracy – czy­taj obwiesz­cze­nia na słu­pach ogło­sze­nio­wych”8, a poni­żej zamie­ścił infor­ma­cję o zna­nych arty­stach kopią­cych rowy. Wśród ochot­ni­ków nie zabra­kło Euge­niu­sza Bodo, a jego zdję­cie, na któ­rym dziar­sko macha łopatą, poja­wiło się na łamach wszyst­kich sto­łecz­nych gazet. Ale kopa­nie rowów nie było głów­nym zaję­ciem aktora, który wciąż wystę­po­wał na deskach nowo otwar­tego kaba­retu pod nie­ofi­cjalną nazwą Teatr Pio­senki i Aktu­al­no­ści zwa­nego powszech­nie Tip-Top. Obie nazwy miały cha­rak­ter tym­cza­sowy, ofi­cjalną nazwę mieli bowiem wybrać w dro­dze kon­kursu sami widzo­wie. Euge­niu­sza Bodo można było oglą­dać w rewii poli­tycz­nej Kto kogo?, a wraz z nim wystę­po­wali tak zna­ko­mici przed­wo­jenni arty­ści jak: Ordonka, Maria Chmur­kow­ska, Loda Halama czy Chór Dana.

Bodo, ule­ga­jąc namo­wom matki, zdą­żył wyje­chać ze sto­licy, zanim woj­ska nie­miec­kie wkro­czyły do mia­sta. Matka oba­wiała się, że gdy nie­przy­ja­ciel zaj­mie War­szawę, aktor za opo­wia­da­nie na sce­nie kaba­retu Tip-Top anty­nie­miec­kich żar­tów w ske­czu Zabawa w wojnę będzie w nie­bez­pie­czeń­stwie, i nawet szwaj­car­ski pasz­port nie uchroni go przed zemstą Niem­ców. Aktor począt­kowo baga­te­li­zo­wał mat­czyne obawy, ale gdy do War­szawy dotarła wia­do­mość, że hitle­rowcy po zaję­ciu Pozna­nia roz­strze­lali jed­nego z pol­skich akto­rów gra­ją­cego w anty­nie­miec­kim przed­sta­wie­niu, padł na niego blady strach i posta­no­wił wyje­chać z mia­sta, cho­ciaż bar­dzo nie­chęt­nie roz­sta­wał się z matką, podob­nie zresztą jak z uko­cha­nym psem, któ­rego zosta­wił pod opieką rodziny. Począt­kowo zatrzy­mał się w Bia­łym­stoku, gdzie przez krótki okres był zwią­zany z Teatrem Minia­tury, a następ­nie wyru­szył do Rów­nego. Po zaję­ciu mia­sta przez woj­ska sowiec­kie Bodo, wraz z grupą akto­rów war­szaw­skich, wyje­chał do Lwowa.

W Café Bodo jego wspól­nik zatrud­nił w cha­rak­te­rze kel­ne­rów akto­rów, któ­rzy z jakichś wzglę­dów pozo­stali jed­nak w sto­licy, a nie chcieli grać w teatrach dzia­ła­ją­cych pod nad­zo­rem oku­panta. Wkrótce prze­ko­nał się, że pod wzglę­dem biz­ne­so­wym było to bar­dzo udane posu­nię­cie, kiedy bowiem w mie­ście roze­szła się fama, że w lokalu podają do stołu nie­gdy­siej­sze gwiazdy sceny i srebr­nego ekranu, ruch w kawia­rence znacz­nie się zwięk­szył.

A tym­cza­sem Euge­niusz Bodo prze­by­wał we Lwo­wie, który na mocy paktu Rib­ben­trop–Moło­tow zna­lazł się pod oku­pa­cją sowiecką i został włą­czony do Ukra­iń­skiej Socja­li­stycz­nej Repu­bliki Radziec­kiej. Pomimo to mia­sto wciąż sta­no­wiło prężny ośro­dek kul­tury pol­skiej, gdyż to wła­śnie tu zjeż­dżali się przed­sta­wi­ciele pol­skiej inte­li­gen­cji oraz pol­skiego śro­do­wi­ska arty­stycz­nego z tere­nów oku­po­wa­nych przez Niem­ców. O dziwo, czuli się tam wyjąt­kowo bez­piecz­nie: „War­sza­wiacy, dla­tego że byli daleko od bom­bar­do­wa­nej sto­licy, lwo­wiacy, bo byli u sie­bie, Żydzi, gdyż odsu­nęli od sie­bie groźbę nie­miec­kich prze­śla­do­wań. Miej­scem ich sta­łych spo­tkań był lwow­ski Klub Arty­stów przy ulicy Jagiel­loń­skiej. Tole­ran­cyjne wobec arty­stów-ucie­ki­nie­rów wła­dze radziec­kie począt­kowo bez więk­szych prze­szkód umoż­li­wiły im utwo­rze­nie Lwow­skiego Pań­stwo­wego Teatru Minia­tury w kino­te­atrze Sty­lowy przy placu Smolki”9.

Z cza­sem we Lwo­wie, poza wspo­mnia­nym Teatrem Minia­tury, roz­po­częły oży­wioną dzia­łal­ność inne pol­skie grupy teatralne oraz trzy­dzie­sto­oso­bowy zespół kie­ro­wany przez Feliksa Konar­skiego (pseu­do­nim Ref-Ren), w któ­rego skład wszedł rów­nież Euge­niusz Bodo. Po roz­pa­dzie grupy część jej człon­ków wró­ciła na tereny oku­po­wane przez Niem­ców, reszta arty­stów, wśród nich także boha­ter naszej opo­wie­ści, zało­żyła nowy zespół o nazwie Tea Jazz. Pierw­szy człon nazwy nie wywo­dził się by­naj­mniej od angiel­skiego słowa tea, ozna­cza­ją­cego her­batę, ale pol­skiego wyrazu teatr. Wkrótce zespół ten wyru­szył na tournée po euro­pej­skich mia­stach Związku Radziec­kiego. „Udało mi się prze­ko­nać miej­scowe wła­dze, żeby pozwo­liły im i mnie wystę­po­wać – wspo­mi­nał Hen­ryk Wars. – Sprawa ist­nie­nia tego zespołu miała nie tylko pro­ste, arty­styczne zna­cze­nie. To był spo­sób ura­to­wa­nia życia, unik­nię­cia obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, wywo­że­nia ludzi do obo­zów na Sybe­rii czy gdzie­kol­wiek, a nawet śmierci”10.

Ponie­waż Bodo bar­dzo dobrze znał język rosyj­ski, któ­rego nauczył się jesz­cze jako dziecko, powie­rzono mu pro­wa­dze­nie kon­fe­ran­sjerki, poza tym oczy­wi­ście także śpie­wał swoje pio­senki. Ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów wszyst­kie musiały być obo­wiąz­kowo wyko­ny­wane w języku rosyj­skim, w tym także szla­gier Umó­wi­łem się z nią na dzie­wiątą, który znany był jako Ja usto­wił­sia s niej toczno w die­wiat’. Pio­senki nagry­wano na pły­tach, zna­la­zły się rów­nież na ścieżce dźwię­ko­wej radziec­kiego filmu Marze­nie w reży­se­rii Micha­iła Romma, do któ­rego muzykę skom­po­no­wał Hen­ryk Wars. Cho­ciaż tytuł na to nie wska­zy­wał, film sta­no­wił sztan­da­rowe dzieło pro­pa­gan­dowe, glo­ry­fi­ku­jące… przy­łą­cze­nie Kre­sów do Ukra­iny, z czego ani Bodo, któ­rego głos sły­chać na ekra­nie, ani pol­ski kom­po­zy­tor nie zda­wali sobie sprawy. Poza tym Wars pisał muzykę do tanecz­nych scen znaj­du­ją­cych się w tym antypol­skim obra­zie, nie zna­jąc fabuły Marze­nia.

Euge­niusz Bodo jako Ste­fan w jed­nej ze scen filmu „Czarna perła”, 1934 r.

Ponie­waż Tea Jazz prze­miesz­czał się od mia­sta do mia­sta koleją, miej­scowa publicz­ność, która z miej­sca go poko­chała, nazy­wała go rów­nież Żele­zno­do­roż­nym Dża­zem. Występy pol­skich arty­stów przy­pa­dły do gustu nie tylko zwy­kłym zja­da­czom chleba, ale także komu­ni­stycz­nym wła­dzom, o czym naj­le­piej świad­czy to, że pod­czas pobytu w Moskwie dwaj człon­ko­wie teatru – Hen­ryk Wars oraz Euge­niusz Bodo – otrzy­mali naj­wyż­sze kate­go­rie arty­stów estra­do­wych. Wów­czas też obaj pano­wie zaprzy­jaź­nili się z miej­scową elitą arty­styczną, z Alek­sym Toł­sto­jem i kom­po­zy­to­rem Ara­mem Cha­cza­tu­ria­nem na czele. Te konek­sje były szcze­gól­nie istotne dla Warsa, któ­rego rodzina prze­by­wała w war­szaw­skim get­cie, ponie­waż radzieccy przy­ja­ciele wal­nie przy­czy­nili się do uwol­nie­nia jego żony i syna. Nie do prze­ce­nie­nia był w tej spra­wie także udział Euge­niusza Bodo, który za pośred­nic­twem amba­sady Szwaj­ca­rii, kraju, któ­rego for­mal­nie wciąż był oby­wa­te­lem, posta­rał się o wysta­wie­nie dla rodziny Warsa sto­sow­nych doku­men­tów. Sam nie miał żad­nych wie­ści o matce, któ­rej, gdy tylko miał ku temu oka­zję, wysy­łał paczki z żyw­no­ścią i odzieżą oraz pie­nią­dze.

Jak można się domy­ślić, pol­scy arty­ści szybko odczuli nie­do­god­no­ści życia pod rzą­dami komu­ni­stów. Wła­dze radziec­kie przy­dzie­liły zespo­łowi dwóch „opie­ku­nów”, z któ­rych jeden podró­żo­wał z arty­stami, obser­wo­wał ich zacho­wa­nie i występy, a póź­niej wszystko opi­sy­wał w sto­sow­nych rapor­tach, drugi zaś peł­nił funk­cję mene­dżera i cen­zora, orga­ni­zu­jąc kon­cer­tową trasę, zapew­nia­jąc noc­legi, a przede wszyst­kim – cen­zu­ru­jąc pro­gram zespołu. „Opie­ku­no­wie” szcze­gól­nie uważ­nie przy­glą­dali się Euge­niu­szowi Bodo, który wystę­po­wał w roli kon­fe­ran­sjera oraz pio­sen­ka­rza i cie­szył się wiel­kim powo­dze­niem wśród miej­sco­wych pań, z czego chęt­nie korzy­stał. Jego kole­dzy z Tea Jazzu wspo­mi­nają, że po wystę­pie wycho­dził pod pre­tek­stem spo­tkań ze zna­jo­mymi, budząc nie­po­kój radziec­kich nad­zor­ców. Aktor miał podobno kochanki zarówno we Lwo­wie, jak w Moskwie i Lenin­gra­dzie, ale, jak zwy­kle dys­kretny, nie zdra­dzał ni­gdy ich per­so­na­liów, nawet swoim naj­bar­dziej zaufa­nym przy­ja­cio­łom. Tak się zło­żyło, że znamy nazwi­sko tylko jed­nej z nich. Z zeznań zło­żo­nych w sierp­niu 1944 roku wynika, że Bodo spo­ty­kał się z kobietą o nazwi­sku Kali­nina, dwu­dzie­sto­jed­no­let­nią aktorką, którą miał poznać w Hotelu Euro­pej­skim w Lenin­gra­dzie i z którą miał romans. Pytany o adres stwier­dził, że nie wie, gdzie była zamel­do­wana jego kochanka, podobno nie znał także jej nazwi­ska. Nie­wy­klu­czone, że aktor kła­mał w tej kwe­stii, nie chcąc nara­żać kobiety na prze­śla­do­wa­nia.

Bodo opu­ścił sze­regi grupy kie­ro­wa­nej przez Warsa w poło­wie 1941 roku, nie­długo po tym, jak woj­ska III Rze­szy zaata­ko­wały ZSRR. Zanim poże­gnał się z kole­gami, zdą­żył jesz­cze wraz z nimi pozo­wać do zdję­cia wyko­na­nego w Ode­ssie pod koniec maja. Zanim Niemcy napa­dły na Zwią­zek Radziecki, wszy­scy człon­ko­wie zespołu, rów­nież Bodo, mieli zamiar wró­cić do Lwowa, ale po ataku na ZSRR nie­miec­kiej armii trzeba było zwe­ry­fi­ko­wać plany. Tym­cza­sem Bodo, który dopiero wów­czas uświa­do­mił swo­ich kole­gów, że ma oby­wa­tel­stwo szwaj­car­skie, posta­no­wił wystą­pić z zespołu i wyemi­gro­wać do USA.

„Bodo oświad­czył, że nie chce wyjeż­dżać z teatrem do Rosji, ponie­waż jako oby­wa­tel szwaj­car­ski pra­gnie wyemi­gro­wać do Ame­ryki – wspo­mi­nał po latach zaprzy­jaź­niony z nim arty­sta z zespołu, Gwi­don Borucki. – Dla człon­ków naszego zespołu było to zasko­cze­niem, bowiem nikt z nas nie wie­dział o tym, że Bodo był Szwaj­ca­rem z pocho­dze­nia. Sta­ra­li­śmy się go namó­wić, aby jechał z nami, ale Bodo uparł się”11 i osta­tecz­nie posta­wił na swoim. Po odej­ściu arty­sty, będą­cego prze­cież fila­rem zespołu, obo­wiązki kon­fe­ran­sjera prze­jął Konar­ski, pio­senki zaś miały śpie­wać panie. Było to dość dziwne posu­nię­cie, o czym prze­ko­nała się cho­ciażby Renata Bog­dań­ska, któ­rej przy­szło wyko­ny­wać jeden z naj­bar­dziej zna­nych szla­gie­rów Bodo Umó­wi­łem się z nią na dzie­wiątą. Co prawda, tytuł prze­ro­biono na Umó­wi­łam się z nim na dzie­wiątą, ale zwrotka o pobra­niu od szefa zaliczki, by kupić uko­cha­nemu bukie­cik róż, brzmiała dość dziw­nie. Poza tym, ku roz­cza­ro­wa­niu radziec­kiej publicz­no­ści, artystki wyko­nu­jące pio­senki Bodo nie znały rosyj­skiego, dla­tego śpie­wały je po pol­sku.

Kole­dzy Bodo z Tea Jazzu kibi­co­wali mu w pla­nach wyjazdu za ocean, dla­tego sta­rali się śle­dzić wszel­kie poczy­na­nia aktora. Nie­stety, wkrótce dotarły do nich bar­dzo nie­po­ko­jące wie­ści – Bodo prze­padł jak kamień w wodę. Wia­domo było, że przez pewien czas prze­by­wał we Lwo­wie. Świad­czyło o tym poda­nie wysto­so­wane przez niego do Lwow­skiej Fil­har­mo­nii, któ­rej pod­le­gał Tea Jazz, o zwol­nie­nie go z obo­wiązku dal­szych wystę­pów z zespo­łem oraz dru­gie poda­nie do władz o umoż­li­wie­nie mu, jako oby­wa­te­lowi neu­tral­nej Szwaj­ca­rii, wyjazdu za gra­nicę. Podobno, cze­ka­jąc na sto­sowny doku­ment oraz wizę do USA, miesz­kał w willi w Brzu­cho­wi­cach pod Lwo­wem. I to była ostat­nia rze­telna infor­ma­cja doty­cząca nie­gdy­siej­szego gwiaz­dora przed­wo­jen­nego kina.

Jego kole­dzy zasta­na­wiali się, jak to jest moż­liwe, by tak znany czło­wiek znik­nął w cen­trum euro­pej­skiego mia­sta, jakby roz­pły­nął się w powie­trzu? Wów­czas jesz­cze nie zda­wano sobie sprawy, że za sprawą KGB w iden­tyczny spo­sób ginęło wielu ludzi nie­wy­god­nych dla komu­ni­stycz­nych władz. Jak się póź­niej oka­zało, Bodo, który nie miał nic wspól­nego ani z dzia­łal­no­ścią szpie­gow­ską, ani z poli­tyką, ale był oby­wa­te­lem Szwaj­ca­rii, stał się dla radziec­kich władz bar­dzo podej­rzany. Tajem­nica jego znik­nię­cia roz­wią­zała się dopiero po wielu latach i wów­czas tra­giczna prawda o wojen­nych losach popu­lar­nego aktora ujrzała świa­tło dzienne.

Jego matka, bez­sku­tecz­nie cze­ka­jąca na powrót syna, do końca życia łudziła się, że Euge­niusz żyje, mimo że roz­są­dek pod­po­wia­dał, iż aktora nie ma już wśród żywych. Jego bio­gra­fo­wie podej­rze­wali, że pocho­wano go w maso­wej mogile na Cmen­ta­rzu Łycza­kow­skim, wraz z innymi ofia­rami masa­kry, jakiej w miej­sco­wym wię­zie­niu dopu­ścili się w czerwcu 1941 roku ucie­ka­jący przed Niem­cami enka­wu­dzi­ści. Tak uwa­żał histo­ryk sztuki pro­fe­sor Mie­czy­sław Gęba­ro­wicz, który twier­dził, że „do tej maso­wej mogiły wrzu­cono zwłoki lwow­skich gene­ra­łów, orga­ni­za­to­rów lwow­skiej straży oby­wa­tel­skiej, Mie­czy­sława Lin­dego i Wła­dy­sława Jędrze­jew­skiego, oraz aktora Euge­niusza Bodo, ale nie mam na to dowodu. Tak mówią mi zna­jomi, któ­rzy tę infor­ma­cję mają też z dru­giej ręki”12. Skru­pu­latne bada­nia dowio­dły jed­nak, że ciała aktora nie ma wśród zna­le­zio­nych tam szcząt­ków ludz­kich.

Na kolejną próbę wyja­śnie­nia losów przed­wo­jen­nego gwiaz­dora trzeba było cze­kać aż do 1972 roku, kiedy Józef Misiak, lwo­wia­nin i przed­wo­jenny pił­karz Pogoni Lwów, który po woj­nie osie­dlił się w Opolu, oświad­czył, że wie, jak i kiedy zgi­nął Bodo. 25 czerwca 1941 roku na pole­ce­nie Rosjan udał się w oko­lice lwow­skiego Ogrodu Jezu­ic­kiego, by napra­wić uszko­dzony kabel tele­fo­niczny. Zanim jed­nak zabrał się do pracy, był świad­kiem dra­ma­tycz­nego zda­rze­nia: aresz­to­wa­nia pol­skiego aktora, który został zatrzy­many przez patrol NKWD w pobliżu dziś już nie­ist­nie­ją­cego pomnika Age­nora Gołu­chow­skiego. Według Misiaka, który obser­wo­wał całe zaj­ście ukryty w gęstych krza­kach pora­sta­ją­cych park, Bodo sam się pro­sił o kło­poty, skoro poja­wił się w cen­trum mia­sta w towa­rzy­stwie mło­dej dziew­czyny, któ­rej nazwi­ska nie udało się usta­lić, mimo że wła­dze ogło­siły stan wojenny. Patrol zatrzy­mał oboje, a następ­nie oddzie­lił Polaka od towa­rzy­szą­cej mu kobiety i odpro­wa­dził w głąb parku, skąd wkrótce dobie­gły dwa strzały. Prze­ra­żony Misiak był prze­ko­nany, że strzały te ozna­czały egze­ku­cję przed­wo­jen­nego amanta. Oka­zało się jed­nak, że ta wer­sja wyda­rzeń jest nie­praw­dziwa i Bodo nie zgi­nął od kul enka­wu­dzi­stów we Lwo­wie w 1941 roku.

Euge­niusz Bodo pierw­szy z lewej, w środku Adam Bro­dzisz w towa­rzy­stwie reży­sera Michała Waszyń­skiego pod­czas reali­za­cji filmu „Głos pustyni”, 1932 r.

W końcu jed­nak udało się usta­lić, kiedy i w jaki spo­sób ulu­bie­niec przed­wo­jen­nych kobiet odszedł z tego świata. A wszystko za sprawą nie­stru­dzo­nego pro­pa­ga­tora przed­wo­jen­nego pol­skiego kina Sta­ni­sława Janic­kiego, dzien­ni­ka­rza pro­wa­dzą­cego kul­towy pro­gram W sta­rym kinie. To wła­śnie on na ante­nie tele­wi­zyj­nej zaape­lo­wał do widzów o pomoc w roz­wi­kła­niu zagadki zagi­nię­cia aktora. Pomysł oka­zał się strza­łem w dzie­siątkę, bo do gma­chu na Woro­ni­cza napły­nęło kil­ka­dzie­siąt listów w tej spra­wie. Nie­stety, więk­szość z nich zawie­rała nawza­jem wyklu­cza­jące się wer­sje. Część nadaw­ców twier­dziła, że aktor zgi­nął w wię­zie­niu w Śnia­ty­nie, inni, że zakoń­czył życie w Horo­dence, a jesz­cze inni pisali, że Bodo został zatrzy­many przez enka­wu­dzi­stów w dro­dze do gra­nicy rumuń­skiej. „Twier­dzono też, że został zastrze­lony przez Niem­ców w Prze­my­ślu po zej­ściu ze sceny, gdzie opo­wia­dał dow­cip o anty­hi­tle­row­skiej wymo­wie. W jed­nym z listów były listo­nosz prze­ko­ny­wał, że widział zastrze­lo­nego Euge­niu­sza Bodo w jego lwow­skim miesz­ka­niu. Z kolei den­ty­sta lwow­ski, który leczył aktora, twier­dził, że zamor­do­wano go w wię­zie­niu przy ulicy Łąc­kiego i zma­sa­kro­wane zwłoki roz­po­znał na pod­sta­wie stanu uzę­bie­nia”13.

Apel Janic­kiego zain­try­go­wał też pol­skiego histo­ryka Sta­ni­sława Nicieja, który napi­sał o nie­zna­nych losach aktora arty­kuł opu­bli­ko­wany w lon­dyń­skim „Tygo­dniu Pol­skim”. W odpo­wie­dzi na publi­ka­cję do redak­cji nad­szedł list od miesz­ka­ją­cego w Nowym Jorku Alek­san­dra Feinera. Jego nadawca twier­dził, że: „Bodo zmarł w obo­zie sowiec­kim 24 grud­nia 1943 r. Obóz nazy­wał się Pere­syl­nyj Punkt nr 1 i znaj­do­wał się w Boł­tince koło Kotłasu, archan­giel­skaja obłast’. Powo­dem śmierci były pela­gra i głód. Ja o tych fak­tach wiem, ponie­waż też tam byłem – a mój ojciec, Leon Feiner, umarł w tym samym dniu na sąsied­niej pry­czy”14.

Rela­cja wyda­wała się wia­ry­godna, a przed­sta­wiona w niej wer­sja bar­dzo praw­do­po­dobna. Czę­ściowo potwier­dziły ją także póź­niej­sze usta­le­nia krew­nej Euge­niu­sza Bodo ze strony matki, Wiery Rudź, która w 1989 roku posta­no­wiła roz­wi­kłać zagadkę jego śmierci, dla­tego zwró­ciła się w tej spra­wie do wszyst­kich, któ­rzy mogli jej w tej kwe­stii pomóc, począw­szy od Mię­dzy­na­ro­do­wego Czer­wo­nego Krzyża, przez ówcze­snego pre­zy­denta Rosji Borysa Jel­cyna, a na Lechu Wałę­sie koń­cząc. To wła­śnie jej zaan­ga­żo­wa­nie spra­wiło, że wiemy, gdzie i kiedy umarł Bodo. Dzia­ła­ją­cym na jej prośbę pra­cow­ni­kom rosyj­skiego Czer­wo­nego Krzyża udało się usta­lić, że Bog­dan Eugène Junod, oby­wa­tel Szwaj­ca­rii, zmarł, jak twier­dził Feiner, rze­czy­wi­ście w 1943 roku, ale nie w grud­niu, lecz 7 paź­dzier­nika w łagrze w Kotła­sie pod Archan­giel­skiem. Co wię­cej, doku­ment potwier­dza­jący jego zgon prze­słano stro­nie pol­skiej wraz ze zdję­ciem aktora wyko­na­nym na krótko przed śmier­cią, na któ­rym trudno roz­po­znać nie­gdy­siej­szego amanta i bożysz­cze kobiet.

Foto­gra­fii towa­rzy­szył doku­ment nastę­pu­ją­cej tre­ści: „Żano-Bodo Euge­niusz-Bog­dan, ur. 1899 Genewa, syn Teo­dora, z zawodu aktor, reży­ser. Został aresz­to­wany 26 czerwca 1941 i decy­zją spe­cjal­nej narady przy NKWD ZSRR ska­zany na 5 lat cięż­kiego obozu wycho­waw­czego jako ele­ment spo­łecz­nie nie­bez­pieczny. Okres kary odby­wał w wię­zie­niu Butyr­skim w Moskwie, w mie­ście Ufa i w archan­giel­skiej obła­sti. Zmarł 7 paź­dzier­nika 1943 roku. Na pod­sta­wie arty­kułu 3 Ustawy Fede­ra­cji Rosyj­skiej O Reha­bi­li­ta­cji Ofiar Poli­tycz­nych Repre­sji z 18 paź­dzier­nika 1991 wyżej wymie­niony został reha­bi­li­to­wany”15.

Przy­glą­da­jąc się foto­gra­fii prze­sła­nej przez rosyj­ski Czer­wony Krzyż, można dostrzec oznaki cho­roby skóry, na którą cier­piał pol­ski aktor. Według Feinera była to pela­gra, zwana ina­czej rumie­niem lom­bardz­kim, wywo­łana nie­do­bo­rem wita­miny B3 lub wita­miny PP, a nazwa tego scho­rze­nia pocho­dzi od łaciń­skiego ter­minu pella agra, czyli szorstka skóra. Roz­wo­jowi pela­gry z całą pew­no­ścią sprzy­jały wyjąt­kowo złe warunki panu­jące w radziec­kim wię­zie­niu, a potem w łagrze. Warto dodać, że jest to cho­roba ata­ku­jąca nie tylko skórę, ale i ośrod­kowy układ ner­wowy oraz prze­wód pokar­mowy, powo­du­jąc zapa­le­nie błon ślu­zo­wych, nud­no­ści, wymioty, bie­gunkę, nad­mierne pobu­dze­nie, utratę pamięci i ogólną apa­tię. Cho­rzy nią dotknięci mają też silny obrzęk i pęche­rze, a zaata­ko­wane pela­grą obszary skóry nara­żone są na bole­sne infek­cje. Nie­szczę­sny Bodo, nie­gdyś ucho­dzący za ikonę ele­gan­cji i bar­dzo dba­jący o swój image, musiał prze­cho­dzić katu­sze nie tylko z powodu pela­gry, ale także widząc, jak ta pod­stępna cho­roba nisz­czy jego ciało.

Wer­sję Feinera o ostat­nich dniach życia gwiaz­dora przed­wo­jen­nego pol­skiego kina potwier­dził czło­wiek, który towa­rzy­szył mu w jego wię­zien­nej nie­doli – pro­fe­sor muzy­ko­lo­gii Alfred Mirek. Pano­wie spo­tkali się w wię­zie­niu na Butyr­kach, gdzie dzie­więt­na­sto­letni Mirek tra­fił jako „syn wroga ludu”. W wie­lo­oso­bo­wej celi, w któ­rej go umiesz­czono, zwró­cił uwagę na pew­nego męż­czy­znę, który tak bar­dzo wyróż­niał się spo­śród więź­niów, że Alfred uznał go za cudzo­ziemca. Poza tym, co rów­nież wzbu­dziło zdu­mie­nie pozo­sta­łych osa­dzo­nych, ów męż­czy­zna ni­gdy nie zdej­mo­wał płasz­cza, tak jakby ta część gar­de­roby miała dla niego jakieś szcze­gólne zna­cze­nie. „W celi był odosob­niony, odtrą­cony. Nie roz­ma­wiał z nim nikt. Wów­czas było to bar­dzo nie­bez­pieczne, można było zaro­bić dodat­kowy para­graf za kon­takt z cudzo­ziem­cem”16 – wspo­mi­nał Mirek. Ale mimo ryzyka „zaro­bie­nia dodat­ko­wego para­grafu” mło­dego czło­wieka coś cią­gnęło do tajem­ni­czego męż­czy­zny, tym bar­dziej że jego twarz wyda­wała mu się dziw­nie zna­joma. W końcu zdo­był się na odwagę i go zagad­nął. Rze­komy cudzo­zie­miec oka­zał się pol­skim akto­rem, któ­rego Mirek miał oka­zję widzieć w przed­sta­wie­niu Tea Jazzu i słu­chać w radiu. Po latach wspo­mi­nał, że gdyby mu się nie przed­sta­wił, ni­gdy by nie przy­pusz­czał, że odsia­duje wyrok razem z tak zna­nym czło­wie­kiem, gdyż cho­roba i głód bar­dzo zmie­niły jego rysy.

Z cza­sem obu więź­niów połą­czyła przy­jaźń, a Bodo opo­wie­dział młod­szemu kole­dze o kuli­sach swo­jego aresz­to­wa­nia: „W czerwcu 1941 roku we Lwo­wie – opo­wia­dał aktor – weszło do mnie dwóch. Zapro­po­no­wali, żebym się ubrał i poje­chał z nimi. Byłem prze­ko­nany, że chcą mnie ura­to­wać przed nie­miecką oku­pa­cją. Żar­to­wa­łem, wzią­łem płaszcz, kape­lusz. Wsie­dli­śmy do samo­chodu i pędzi­li­śmy bez wytchnie­nia, żeby się wydo­stać z zachod­niej Ukra­iny. Zatrzy­ma­li­śmy się dopiero wie­czo­rem w jakimś dużym mie­ście. Zamknęli mnie w garażu sie­dziby NKWD, a sami poszli zjeść i wyspać się. Rano zja­wili się odmie­nieni nie do pozna­nia. Poprzed­niego dnia ucie­kali jak zające, teraz syci i różowi na twa­rzach przed­sta­wi­ciele wiel­kiego pań­stwa radziec­kiego. Trak­to­wali mnie jak powie­trze. W ciągu tej nocy napi­łem się tylko wody z kranu. Pomknę­li­śmy do Moskwy. Przy­wieźli mnie do Buty­rek – i tak tu sie­dzę”17.

Komu­ni­ści uznali Bodo za ele­ment wyjąt­kowo nie­bez­pieczny, gdyż nie tylko miał pasz­port szwaj­car­ski (to że Szwaj­ca­ria zacho­wała neu­tral­ność, nie miało dla śled­czych więk­szego zna­cze­nia), ale wła­dał kil­koma języ­kami, w tym nie­miec­kim i rosyj­skim. W oczach NKWD były to wystar­cza­jące argu­menty, aby podej­rze­wać go o szpie­go­stwo. W dodatku Bodo przed wojną wiele podró­żo­wał i odwie­dził nawet hitle­row­skie Niemcy, a to tylko ugrun­to­wało podej­rze­nia. Aktor opo­wia­dał Mir­kowi o wie­lo­go­dzin­nych prze­słu­cha­niach, pod­czas któ­rych śled­czy pytali go o wyjazdy do Rze­szy, inda­gu­jąc o nazwi­ska osób, z któ­rymi się tam spo­tkał, czego aktor za nic nie chciał wyja­wić. Poza tym inte­re­so­wał ich nowy wła­ści­ciel Café Bodo w War­sza­wie, który według nich był Niem­cem, oraz liczni zna­jomi z dzie­ciń­stwa więź­nia, zwłasz­cza ci o nie­miecko brzmią­cych nazwi­skach. Jak na iro­nię, więk­szość z nich była Żydami.

Enka­wu­dzi­ści zada­wali też mnó­stwo pytań o film Uwaga! Szpieg!, w któ­rym aktor nie tylko grał jedną z głów­nych ról, ale też był jego reży­se­rem. Udział w tym obra­zie był ich zda­niem dowo­dem na to, że Bodo jed­nak miał coś wspól­nego z dzia­łal­no­ścią wywia­dow­czą. Co prawda, aktor usi­ło­wał udo­wod­nić, że bar­dzo się mylą, mówiąc: „Ale jeśli, przy­pu­śćmy, gram rolę robot­nika rol­nego i biorę się do pługa, to na tej pracy też się nie znam. A jed­nak poka­zuję, że idę z płu­giem i orzę zie­mię”18, ale żadne, nawet naj­bar­dziej logiczne argu­menty nie prze­ko­ny­wały radziec­kich ofi­ce­rów. Osta­tecz­nie NKWD nie zna­la­zło dowo­dów, że aktor kie­dy­kol­wiek szpie­go­wał na rzecz Nie­miec, ale czuj­ność komu­ni­stów wzbu­dziły sta­ra­nia pol­skiej amba­sady o jego uwol­nie­nie. Uznano za wysoce podej­rzane, że wła­dze pol­skie sta­rają się o czło­wieka, który ni­gdy nie miał pol­skiego oby­wa­tel­stwa i posłu­gi­wał się wyłącz­nie pasz­por­tem szwaj­car­skim. W efek­cie wysiłki pol­skiej dyplo­ma­cji, podej­mo­wane prze­cież w dobrej wie­rze, tylko pogor­szyły sytu­ację aktora.

Jak na iro­nię, szwaj­car­ski pasz­port, który miał mu ura­to­wać życie i pomóc w wyjeź­dzie do USA, stał się przy­czyną jego tra­ge­dii. Dla radziec­kich władz Bodo nie był Pola­kiem, ale Szwaj­ca­rem, dla­tego nie objęła go też amne­stia dla oby­wa­teli pol­skich ogło­szona po zawar­ciu układu Sikor­ski–Maj­ski w 1941 roku. Tym­cza­sem jego kole­dzy z zespołu Tea Jazz wła­śnie dzięki temu poro­zu­mie­niu opu­ścili ZSRR jako grupa Polish Parade towa­rzy­sząca armii Andersa.

Bodo, jak wynika z doku­men­tów NKWD, po dwu­na­stu dniach pobytu w wię­zie­niu Butyrki został prze­wie­ziony do Ufy, gdzie był prze­słu­chi­wany jako podej­rzany o szpie­go­stwo, a 11 sierp­nia 1942 roku znowu tra­fił do Moskwy. 30 paź­dzier­nika 1942 roku Wsie­wo­łod Mir­ku­łow, ówcze­sny zastępca sto­ją­cego na czele NKWD Ław­rien­tija Berii, otrzy­mał od komi­sa­rza Fie­do­towa, zaj­mu­ją­cego się sprawą Euge­niu­sza Bodo, pismo nastę­pu­ją­cej tre­ści: „Prze­pro­wa­dzone śledz­two nie potwier­dziło dzia­łal­no­ści wywia­dow­czej Junoda-Bodo. Podej­rze­nia co do przy­na­leż­no­ści Junoda-Bodo do pol­skiego wywiadu mają jed­nak jakieś pod­stawy, gdyż w przed­ło­żo­nych w swoim cza­sie przez Pola­ków […] spi­sach poszu­ki­wa­nych oby­wa­teli pol­skich figu­ro­wał także Junod-Bodo, pod­czas gdy jest on oby­wa­te­lem szwaj­car­skim i zain­te­re­so­wa­nia Pola­ków jego losem nie można uznać za przy­pa­dek. Uwzględ­nia­jąc, że Junod-Bodo jest osobą podej­rzaną, uwa­żał­bym za celowe przed­sta­wie­nie jego sprawy na Nara­dzie Spe­cjal­nej przy NKWD i zamknię­cie w obo­zie na ter­min do 5 lat”19. Życze­niu Fie­do­towa stało się zadość: 13 stycz­nia 1943 roku aktor sta­nął przed sądem, który ska­zał go na 5 lat łagru za szpie­go­stwo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. M. Samo­zwa­niec, Z pamięt­nika nie­mło­dej już mężatki, War­szawa 2009, s. 88. [wróć]

2. Za: R. Wolań­ski, Euge­niusz Bodo. „Już taki jestem zimny drań”, Poznań 2012, s. 182. [wróć]

3. Za: ibi­dem, s. 242–243. [wróć]

4. Za: Z ostat­niej chwili… 1934, Pol­skie kino przed­wo­jenne. Kiniarz Ilu­stro­wany, zbio­ro­wi­skowy perio­dyk wie­lo­dzielny [online], dostępne w inter­ne­cie: http://www.adante.nazwa.pl/zbro­io­wi­sko/pki­nop.php?x=1&rok_b25=1214 [wróć]

5. Za: ibi­dem. [wróć]

6. Za: ibi­dem. [wróć]

7.Na statku dywer­san­tów, „Kino” nr 36/1939 z 3 wrze­śnia 1939, s. 5. [wróć]

8. Za: R. Wolań­ski, op. cit., s. 322. [wróć]

9. Za: ibi­dem, s. 327. [wróć]

10. Za: ibi­dem, s. 328. [wróć]

11. Za: ibi­dem. [wróć]

12. Za: S.S. Niciej, Tajem­nica śmierci Euge­niu­sza Bodo, wspol­cze­sna.pl [online], dostępne w inter­ne­cie: http://www.wspol­cze­sna.pl/maga­zyn/art/5753597,tajem­nica-smierci-euge­niu­sza-bodo,id,t.html?cookie=1 [wróć]

13. Ibi­dem. [wróć]

14. Ibi­dem. [wróć]

15. Za: Zdą­ży­łem wziąć płaszcz i kape­lusz. 70 lat temu komu­ni­ści zamor­do­wali Euge­niu­sza Bodo, Nie­za­leżna.pl [online], dostępne w inter­ne­cie: http://m.nie­za­le­zna.pl/46814-zda­zy­lem-wziac-plaszcz-i-kape­lusz-70-lat-temu-komu­ni­sci-zamor­do­wali-euge­niu­sza-bodo [wróć]

16. Za: ibi­dem. [wróć]

17. Za: ibi­dem. [wróć]

18. Za: M. Grzy­wacz, Euge­niusz Bodo – ele­ment spo­łecz­nie nie­bez­pieczny, wybor­cza.pl [online], dostępny w inter­ne­cie: http://wybor­cza.pl/ale­hi­sto­ria/1,121681,19724048,euge­niusz-bodo-ele­ment-spo­lecz­nie-nie­bez­pieczny.html [wróć]

19. Za: F. Gań­czak, Szwaj­car, czyli szpion, pamięć.pl [online], dostępny w inter­ne­cie: http://polska1918-89.pl/pdf/szwaj­car,-czyli-szpion,1817.pdf [wróć]