Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Życiem przedwojennych gwiazd kina, teatru i artystów kabaretowych nie pasjonowały się wyłącznie nastoletnie panienki. Wiele osób śledziło doniesienia prasy i plotki o swoich ulubieńcach, do aktorki Jadwigi Smosarskiej przychodziły listy pisane krwią jej wielbicieli, a ściany na klatkach schodowych domów, w których mieszkali Bodoi Żabczyński, pokrywały wyznania miłosne pisane przez zakochane w nich kobiety. Przedwojenne gwiazdy kina i kabaretu były celebrytami swoich czasów, ikonami stylu i elegancji, korzystającymi z uroków życiai nienarzekającymi na brak gotówki. Wielka zawierucha dziejowa, jaką była druga wojna światowa, ich życie zmieniła jednak diametralnie. Część wielkich przedwojennych artystów, zwłaszcza tych legitymujących się żydowskim pochodzeniem, musiała uciekać z kraju, inni stanęli przed wyborem życia w biedzie, kelnerowania lub występów w teatrach koncesjonowanych przez okupanta.
O tym, jak potoczyły się okupacyjne losy Eugeniusza Bodo, Hanki Ordonówny, Iny Benity czy Mieczysławy Ćwiklińskiej i innych gwiazd, a także jak zginął zdrajca –Igo Sym, opowiada właśnie publikacja Wojenne losy przedwojennych gwiazd.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 290
Chociaż co bardziej wysublimowani krytycy filmowi w rodzaju Jerzego Bossaka, czy też literaci słynący z ciętego pióra z Magdaleną Samozwaniec na czele, zżymali się na jakość przedwojennych polskich produkcji filmowych, to publiczność do kin waliła drzwiami i oknami. Co ciekawe, zupełnie inaczej niż dzisiaj obywatele II Rzeczypospolitej znacznie chętniej chadzali do kin na rodzime filmy niż na nawet najsłynniejsze amerykańskie, mimo że, jak skrupulatnie obliczono, dzieła polskich filmowców stanowiły skromną część ówczesnego repertuaru – zaledwie 2,1 procent wszystkich pokazywanych filmów. Wyjątkiem była Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków Walta Disneya, niekwestionowany przebój przedwojennego kina. Ale na komercyjny sukces tej animacji niewątpliwie miał wpływ doskonały, oczywiście jak na ówczesne możliwości, dubbing, a głosu głównym postaciom udzieliły nasze gwiazdy. Królewicz mówił głosem polskiego amanta Aleksandra Żabczyńskiego, Leśniczy – Stefana Jaracza, a urocze piosenki krasnoludków wykonywał Chór Dana, w którego składzie śpiewał Mieczysław Fogg. Złośliwi twierdzili, że na popularność polskiej przedwojennej kinematografii, zwłaszcza na prowincji, wpłynęło to, że większość kinowej publiczności nie opanowała na tyle trudnej sztuki czytania, by śledzić szybko zmieniające się napisy podczas projekcji zagranicznych filmów. Widzów też zbytnio nie obchodziło, że polskie filmy miały niewiele wspólnego z prawdziwym życiem ani to, że nie poruszały problemów, z jakimi borykało się ówczesne społeczeństwo, bo przecież nie tego w ówczesnym kinie szukano. Film miał być odskocznią od kłopotów dnia codziennego, powinien bawić, wzruszać i pobudzać do marzeń. Krytycy mogli się zżymać, że fabuła większości polskich filmów opowiadała o miłości panienki z dworu do ubogiego, ale szlachetnego młodzieńca bądź panicza do biednej dziewczyny, ale widzowie, zwłaszcza ci niezbyt zamożni, mieszkający w czynszowych kamienicach, właśnie takie ckliwe historie chcieli oglądać na ekranie, a ówczesne kino polskie odpowiadało na ten popyt.
I chociaż przedwojenne filmy pod względem artystycznym plasowały się daleko za kinem zachodnim, zwłaszcza amerykańskim, to stworzyły prawdziwe gwiazdy, wielbione przez polską publiczność równie mocno jak najwięksi amerykańscy aktorzy owych czasów. Jak słusznie zauważyła Magdalena Samozwaniec: „Film polski zaczął wychowywać kadry aktorów filmowych, którzy zaczęli być bardzo popularni, a pensjonarki wymieniały się ich fotografiami, masowo reprodukowanymi na kartach pocztowych”1. Życiem przedwojennych gwiazd srebrnego ekranu nie pasjonowały się jednak wyłącznie nastoletnie panienki, wielu Polaków skrupulatnie śledziło materiały prasowe dotyczące ich ulubieńców, wielu zakochiwało się w kobietach i mężczyznach widywanych wyłącznie na ekranie, a do aktorki Jadwigi Smosarskiej, bodaj największej gwiazdy II Rzeczypospolitej, przychodziły listy pisane… krwią jej najzagorzalszych wielbicieli! Kiedy jeden z największych przedwojennych amantów srebrnego ekranu, Adam Brodzisz, miał czelność ożenić się z Marią Bogdą, zawiedzione do żywego wielbicielki aktora postanowiły „przerzucić” swoje uwielbienie na uparcie trwającego w kawalerskim stanie Eugeniusza Bodo. Kapelusznicy i producenci kosmetyków, a także największe firmy odzieżowe, futrzarskie i obuwnicze walczyły, by aktorki i aktorzy pokazywali się publicznie w produktach ich firm.
Oprócz gwiazd kina wielką popularnością cieszyli się artyści kabaretowi. W dwudziestoleciu międzywojennym teatrzyki rewiowe przeżywały prawdziwy rozkwit. Na kabaretowej scenie, podobnie jak i na wielkim ekranie, lansowano modę, kreowano przeboje, a napisane na potrzeby przedstawienia dowcipy i skecze żyły własnym życiem. Scena kabaretowa cieszyła się tak wielką popularnością i uznaniem, że Arnold Szyfman, kierujący Teatrem Polskim w Warszawie, nigdy nie poważył się wystawić premierowego przedstawienia w dniu, w którym którykolwiek ze stołecznych kabaretów miał premierę nowego programu.
Niestety, z pozoru piękne i bajkowe życie, jakie według powszechnej opinii wiedli idole ówczesnej publiczności, uległo zasadniczej zmianie w 1939 roku, gdy wybuchła druga wojna światowa. W stanie zawieszenia znalazła się także ich kariera – Bodo nie mógł nakręcić planowanej od dawna ekranizacji powieści Dołęgi-Mostowicza, Tola Mankiewiczówna musiała pożegnać się z nadzieją na karierę za oceanem, mimo że wcześniej otrzymała zaproszenie z hollywoodzkiej fabryki snów, dokąd miała wyjechać we wrześniu 1939 roku. Część aktorów o żydowskich korzeniach, jak choćby zjawiskowa Nora Ney, musiała czym prędzej wyjechać z terenów okupowanych przez Niemców. Wszyscy liczyli zapewne, że wojenna zawierucha szybko przeminie i wraz z nastaniem wolnej Polski wrócą na deski teatru i na plan filmowy. Życie przyniosło im jednak bolesne rozczarowanie – dla zdecydowanej większości gwiazd II Rzeczypospolitej, zdaniem władzy ludowej skompromitowanych udziałem w sanacyjnych filmach, nie było miejsca w nowej politycznej rzeczywistości.
Był to dla nich dodatkowy cios, zwłaszcza że wojna większość z nich bardzo boleśnie doświadczyła. Część aktorów, chcąc uniknąć grania w teatrach prowadzonych przez Niemców, co wiązało się z piętnem kolaboracji, zatrudniała się jako kelnerzy w warszawskich kawiarniach. Ci, którym udało się dostać na Zachód, walczyli o wolność z bronią w ręku, tak jak Aleksander Żabczyński, uczestnik bitwy pod Monte Cassino. Inni działali w konspiracji, a kiedy wybuchło powstanie warszawskie, chwycili za broń, by na barykadach walczyć z okupantem. I właśnie o dramatycznych i często tragicznych wojennych losach niegdysiejszych gwiazd kina oraz sceny opowiada ta książka.
Gdyby przyszło mi wskazać, które gwiazdy doby międzywojnia mogłyby uchodzić za celebrytów, z pewnością byliby to Eugeniusz Bodo oraz Mira Zimińska. Bodo ze swojego nazwiska uczynił markę handlową. Gwiazdor, znany i lubiany, wielbiony przez kobiety i naśladowany przez mężczyzn, był pożądanym partnerem dla producentów odzieży, a przede wszystkim dla firm szyjących garnitury, produkujących obuwie, słodycze oraz dla towarzystw ubezpieczeniowych. A ponieważ szybko został uznany za, używając współczesnych terminów, ikonę stylu, elegancji i męskiej mody, reklamował marynarki firmy Old England, buty Kielmanna, krawaty Chojnackiego i kapelusze Młodkowskiego, marki, których produkty chętnie sam nosił. Figurował też na reklamach pasty do zębów o smaku wiśniowym, czekolady Wedla oraz nut wydawanych przez firmę Gebethner i Wolf. Periodyk „Przegląd Sportowy” publikował zdjęcie aktora czytającego tę gazetę, chociaż Bodo nie był ani jego czytelnikiem, ani nawet kibicem sportowym.
Reklamodawcy walczyli też o prawo do umieszczenia reklamy swojego produktu w czołówkach filmów z tym popularnym aktorem. Jak skrupulatnie obliczono, w produkcjach z udziałem Eugeniusza Bodo reklamowało się aż 500 firm. Wśród nich był salon Gousssin Cattley, dom mody założony w Warszawie przez Katarzynę Cattley przy Mazowieckiej 3, w którym ówczesne damy mogły ubrać się od stóp do głów i skąd pochodziły kostiumy do filmu Kocha, lubi, szanuje. Producent samochodów marki Škoda reklamował swoje pojazdy przy okazji obrazu Robert i Bertrand. Reklamę żyrandoli braci Łopieńskich i platerów Norblina można zaś było zobaczyć w filmie Jaśnie pan szofer, w którym zresztą produkty te „występowały”. Artykuły firmy B. Sikorski, szyjącej męskie garnitury, „grały” w obrazie Jego ekscelencja subiekt.
W 1933 roku czytelnicy tygodnika „Kino” przyznali Eugeniuszowi Bodo oraz aktorce Norze Ney, która przez pewien czas była też jego partnerką w życiu prywatnym, prestiżowy tytuł króla i królowej kina. Aktorska para zdetronizowała poprzednich „monarchów” – Zbigniewa Sawana i Jadwigę Smosarską. Nawet krytyczne recenzje filmów z jego udziałem nie spowodowały spadku popularności tego aktora. Publiczność mimo wszystko przybywała tłumnie do kin nawet na te produkcje, które nie miały dobrej prasy, a tak było chociażby w przypadku obrazu Jego ekscelencja subiekt. Recenzent na łamach „Wiadomości Literackich” nie zostawił na tym dziele suchej nitki, pisząc, że film, „określany jako »pierwsza polska komedia salonowa«, jest z pewnością nie pierwszą, ale z pewnością – nie łudźmy się – i nie ostatnią szczerą polską szmirą filmową. […] Surowy morał tej wykwintnej satyry towarzyskiej kondensuje się w niezwykłej nowej i niebanalnej prawdzie, że subiekt, który dobrze zarabia, nie jest gorszy od zbankrutowanych hrabiów. Na tym samym wysokim poziomie znajdują się zdjęcia, wymyślność sytuacyj, szampański dowcip lub też rasowa wytworność dialogów”2. Bodo jednak nie przejmował się takimi druzgocącymi opiniami, a teoretycznie powinien, skoro był nie tylko odtwórcą głównej roli, ale także współproducentem tego tak bardzo krytykowanego obrazu. Dla niego znacznie ważniejsze było zdanie widzów, a tym film się bardzo spodobał, podobnie jak pochodzące z niego piosenki, które z miejsca stały się przebojami – płyty z ich nagraniami rozchodziły się jak świeże bułeczki.
A przecież Bodo był nie tylko aktorem filmowym, ale także artystą kabaretowym i producentem filmowym, nawet założył własną, prężnie działającą firmę producencką. W wywiadach twierdził, że doskonale radzi sobie z pracą aktora i obowiązkami producenta: „To nie jest wcale trudna sprawa, kiedy jest się aktorem i producentem zarazem – mówił w jednym z wywiadów. – Kiedy gram do filmu, chciałbym włożyć w obraz jak najwięcej artyzmu i stworzyć coś naprawdę oryginalnego, nie bacząc wcale na koszta. I wtedy często właśnie dochodzi do głosu producent. W naszych warunkach przy przysłowiowem ubóstwie środków nierzadko aktor musi ustępować producentowi”3. Trzeba przyznać, że jako właściciel firmy producenckiej nie skąpił środków. Kiedy powstawał film, Pieśniarz Warszawy, niestety zaginiony, prasa informowała, że dla „zaśpiewania jednej tylko piosenki wybudowano bardzo bogatą dekorację dancingu, którą natychmiast rozebrano. A kosztowała przeszło pięć tysięcy złotych. Bodo ma rozmach!”4.
Bohater naszej opowieści miał także ambitny plan podbicia serc zachodniej publiczności, a to za sprawą polskiej superprodukcji Głos pustyni, filmu nakręconego w 1932 roku, którego Bodo był współproducentem, autorem scenariusza oraz, jakżeby inaczej, zagrał w nim jedną z głównych ról. Było to bardzo ambitne przedsięwzięcie – zdjęcia kręcono przez siedem tygodni w Algierii – w Biskirze, Al Kantarze, Sidi Okbie oraz w Tokkurcie, zużywając około 15 tysięcy metrów taśmy filmowej. Obraz, którego scenariusz oparł Bodo na powieści Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego Sokół pustyni, reklamowany był w prasie jako „pierwszy polski film egzotyczny”.
Dzisiaj nazwisko Ossendowskiego mówi cokolwiek jedynie historykom literatury zajmującym się dwudziestoleciem międzywojennym lub polonistom, ale przed wojną był to jeden z pięciu najbardziej poczytnych pisarzy na świecie. Mało tego, jego twórczość, chyba mocno na wyrost, porównywano do dzieł takich tuzów literatury jak Jack London czy Rudyard Kipling! Jak się okazuje, Ossendowski do dziś jest drugim pisarzem, tuż za noblistą Henrykiem Sienkiewiczem, którego twórczość jest najczęściej przekładana na języki obce i po dziś dzień żadnemu z polskich literatów nie udało się go pokonać. Nic dziwnego, że Bodo właśnie jego książkę uznał za doskonały materiał na film, a reżyser Waszyński snuł nawet marzenia o podboju tym obrazem amerykańskiej widowni. „Uczynię wszystko, aby nasz film afrykański mógł śmiało i w zwycięskim pochodzie przebiec kina europejskie i trafić nawet do Hollywood. Niechaj zobaczą, że i my, Polacy, potrafimy coś zrobić”5 – mówił w jednym z wywiadów. Niestety, film nie odniósł spodziewanego sukcesu na Zachodzie, chociaż w Polsce bardzo się podobał, a popularność Bodo, który wcielił się tym razem w negatywną postać arabskiego szejka, po premierze jeszcze wzrosła. Poza tym aktor specjalnie do tej roli zapuścił brodę i w takim wydaniu bardzo spodobał się wielbicielkom.
Eugeniusz Bodo, w przeciwieństwie do współczesnych celebrytów, umiejętnie strzegł swojej prywatności, zwłaszcza wszelkich spraw dotyczących związków z kobietami. W tej kwestii zachowywał tak daleko posuniętą dyskrecję, że do dziś bywa posądzany o homoseksualizm, a jego biografowie nie potrafią ustalić, z kim i kiedy aktor nawiązał bardziej intymną znajomość. Tymczasem jego estradowi koledzy twierdzili, że był on mężczyzną bardzo czułym na damskie wdzięki, a gustował w kobietach cichych i skromnych, i to właśnie w ich ramionach znajdował namiętność. Niestety, jak na dżentelmena z krwi i kości przystało, historię swoich dłuższych i krótszych romansów zabrał ze sobą do grobu.
Z całą pewnością łączył go romans z Elną Gistedt, blondwłosą i niebieskooką szwedzką aktorką i śpiewaczką, którą śmiało można uznać za pierwszą miłość aktora. To właśnie za jej sprawą Bodo po raz pierwszy pojawił się na srebrnym ekranie, grając z nią w niemej komedii Rywale w 1925 roku. Plotkowano też o jego związku z Zulą Pogorzelską, ulubienicą Warszawy i gwiazdą kabaretu Qui Pro Quo, w którym razem występowali, ale tym razem były to tylko plotki, parę łączyła jedynie przyjaźń. Przez pewien czas Bodo był związany z czarnowłosą zmysłową aktorką żydowskiego pochodzenia Norą Ney, ale wbrew oczekiwaniom węszących sensację dziennikarzy para nigdy nie stanęła na ślubnym kobiercu. Chyba największe zainteresowanie wzbudził jego związek z tahitańską aktorką Reri, ale i on nie przetrwał próby czasu. Dziś nie da się dokładnie ustalić, kiedy para się poznała, być może doszło do tego w 1933 roku, a może wcześniej. Egzotyczna piękność przyjechała za przystojnym Polakiem do Warszawy, zamieszkała z nim, a nawet zagrali razem w filmie Czarna perła. Niestety, chociaż piękna Reri pokochała polskiego aktora prawdziwą, żarliwą miłością, Bodo po zakończeniu zdjęć całkowicie stracił nią zainteresowanie. Przyczyną zerwania był nadmierny pociąg tahitańskiej piękności do alkoholu.
Niewątpliwie kobietą życia bohatera naszej opowieści była jego matka, Dorota Junod, z którą aktor był emocjonalnie bardzo związany, zwłaszcza gdy rozpadło się małżeństwo jego rodziców. O miłości do mamy świadczył też jego pseudonim sceniczny – Bodo – który był zlepkiem jego imienia, Bogdan, z imieniem matki, Dorota. Nazywał się bowiem Bogdan Eugène Junod i był synem Polki i Szwajcara, Teodora Junod. Urodził się 28 grudnia 1899 roku w Genewie i legitymował się paszportem szwajcarskim. Właśnie ów paszport stał się przyczyną jego tragicznego końca.
Bodo niemal przez całe dorosłe życie mieszkał z matką, nawet w czasach, gdy był związany z piękną Reri. W 1939 roku wprowadził się razem z nią oraz z ukochanym psem rasy dog o wdzięcznym imieniu Sambo do czteropokojowego apartamentu w kamienicy przy ulicy Foksal 17. Wielką sensacją było ujawnienie, że popularny aktor na początku tego samego roku otworzył na parterze owego domu kawiarnię o nazwie Café Bodo. Cała stolica plotkowała, że Bodo ma zamiar zmienić zawód, w czym oczywiście nie było ani krzty prawdy.
W rzeczywistości bowiem nowo otwarty lokal prowadził nie gwiazdor, ale jego wspólnik, Zygmunt Woyciechowski, człowiek mający duże doświadczenie w branży gastronomicznej. Bodo dał mu jedynie prawo do wykorzystania swego nazwiska na szyldzie, za co od Woyciechowskiego otrzymywał comiesięczne wynagrodzenie w wysokości 500 złotych. Ale na tym nie kończył się udział aktora w spółce, gdyż to właśnie on nakłonił Józefa Galewskiego, najbardziej wziętego scenografa teatralnego, do zaprojektowania nowoczesnego i budzącego powszechny podziw wnętrza kawiarenki. Użycie tego zdrobnienia w stosunku do Café Bodo jest w pełni uzasadnione, ponieważ w niewielkim lokalu mieściło się zaledwie dziesięć stolików oraz mała scenka, na której stało pianino.
Nieoficjalne otwarcie kawiarni nastąpiło w marcu, a zaproszonych gości zabawiał sam aktor, śpiewając swoje najlepsze piosenki i uprawiając sztukę, którą dziś określamy jako stand-up, gdyż w przerwach między szlagierami opowiadał dowcipy zwane wówczas facecjami. Później był raczej rzadkim gościem w firmowanej swoim nazwiskiem kawiarni, ale na scenie Café Bodo występowali inni artyści. Zresztą na występy w kawiarence nie miał czasu, gdyż intensywnie pracował, zamierzał dokonać ekranizacji powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza Kariera Nikodema Dyzmy, planując wcielić się w rolę tytułowego bohatera. Pomysł ten bardzo spodobał się redaktorce „Srebrnego Ekranu” Irenie Tomskiej, która uważała aktora za idealnego kandydata do roli tytułowej. „Spoglądam na Eugeniusza Bodo i myślę, że rzeczywiście trudno byłoby znaleźć aktora bardziej odpowiedniego do roli Dyzmy. Ma to być mężczyzna mocny, nieustępliwy, to, co Francuzi nazywają »brusque«, a cała sylwetka Bodo, jego silnie zarysowana szczęka i twardy błysk w oczach predestynują go na idealnego Dyzmę – zauważała dziennikarka. – Ale jednocześnie Bodo posiada to, czego tamten nie ma – ogromny wdzięk. Gdy się uśmiechnie, przestaje być »brusque«, stając się »charmant«, a tego Dyzmie nie wolno”6.
Poza tym aktor miał zamiar wystąpić w kolejnej komedii pt. Moja mama. Pojawił się także na planie filmu o zabarwieniu propagandowym Uwaga! Szpieg!, w którym miał zagrać asa polskiego wywiadu, a partnerowały mu Helena Grossówna oraz Nina Andrycz, znana dotąd jako aktorka teatralna, której powierzono rolę niemieckiego szpiega. Bodo był nie tylko odtwórcą głównej roli męskiej, ale także film reżyserował. Zdjęcia rozpoczęto w sierpniu 1939 roku w okolicach Gdyni, lecz film nie zdążył trafić na ekrany, mimo że prace były dość zaawansowane, a relacje prasowe z planu tak intrygujące, że widzowie zapewne nie mogli doczekać się premiery.
„Do Heleny Grossówny, stojącej na górnym pokładzie statku z wyciągniętym rewolwerem w ręku, podkradł się cichutko jakiś marynarz – pisał dziennikarz »Kina« w reportażu pt. Na statku dywersantów. – Przed sekundą Grossówna powiedziała mocno: Ręce do góry!… Na dole szpiedzy obcego wywiadu z przerażeniem podnieśli w górę dłonie. Marynarz z niemieckiego kontrtorpedowca był już tylko kilkadziesiąt centymetrów od Grossówny, która trzymała szpiegów w szachu, nie spodziewała się, że ktoś w tej samej chwili zaszedł ją od tyłu. Jeszcze jeden skok i żelazna obręcz ramion niemieckiego marynarza zacisnęła się na szyi panny Heleny. Krótki zdławiony krzyk i rewolwer wypuszczony z bezwładnej dłoni upadł z łoskotem na dolny pokład. Otaczający Grossównę pasażerowie, płynący tym samym statkiem na Hel, nie mogli nic na to poradzić. Również i ja, mimo że stałem najbliżej i widziałem cały ten incydent najdokładniej, nie byłem w stanie nic zrobić. Uprzedził nas wszystkich Eugeniusz Bodo, który mocnym głosem, starając się przekrzyczeć szum skłębionych fal, oznajmił: Dobrze! Nie trzeba będzie powtarzać tej sceny! I Grossówna, śmiejąc się w stronę swego dotychczasowego oprawcy, zaczęła rozcierać bolące ramię. Cała opisana powyżej scena wchodziła bowiem w skład większej całości, która będzie filmem zatytułowanym Uwaga! Szpieg! Tego dnia rozpoczęły się plenery i szereg pierwszych scen nakręcono na statku Żeglugi Polskiej »Jadwiga«, który właśnie zmierzał na Hel. Wytwórnia produkująca film wynajęła ten statek, gdzie właśnie zgodnie ze scenariuszem miały się rozegrać najbardziej emocjonujące sceny pościgu niemieckiej bandy dywersantów przez polskie władze”7.
Nie wiadomo, czy Bodo należał do grona obywateli RP, którzy naiwnie wierzyli propagandzie gloryfikującej siłę naszego wojska, czy też był w znacznie mniej licznej grupie, która realistycznie patrzyła na sytuację. Mimo wszystko jednak nawet optymistycznie oceniający możliwości obronne naszego kraju liczyli, że wojny jednak nie będzie, chociaż polski rząd i polskie władze wojskowe już w sierpniu spodziewały się ataku, a mniej więcej od 26 sierpnia było oczywiste, że wybuch konfliktu zbrojnego jest kwestią dni, a nawet godzin. Dlatego 20 sierpnia ówczesny premier Rzeczypospolitej Polskiej Felicjan Sławoj Składkowski, za pośrednictwem radia i prasy, ogłosił rozporządzenie, by wszyscy pracownicy państwowi, którzy przebywają na urlopach, bezzwłocznie je przerwali i wrócili do pracy. Często ogłaszane próbne alarmy lotnicze miały przygotować mieszkańców Warszawy na wybuch wojny i związane z nią naloty, ale większość polskiego społeczeństwa, ufna w siłę polskiego oręża i w gwarancję zachodnich sojuszników, czuła się bezpiecznie.
Złudne poczucie bezpieczeństwa skutecznie zaburzyło ogłoszenie 29 sierpnia powszechnej mobilizacji, którą, na skutek interwencji naszych sojuszników, Francji i Anglii, odwołano zaledwie po paru godzinach, by następnego dnia ponownie ją ogłosić. Nazajutrz, 30 sierpnia, na słupach ogłoszeniowych stolicy pojawiły się apele wzywające ochotników do kopania rowów przeciwlotniczych, a „Kurier Czerwony” informował: „Gdzie trzeba nowych i silnych rąk do pracy – czytaj obwieszczenia na słupach ogłoszeniowych”8, a poniżej zamieścił informację o znanych artystach kopiących rowy. Wśród ochotników nie zabrakło Eugeniusza Bodo, a jego zdjęcie, na którym dziarsko macha łopatą, pojawiło się na łamach wszystkich stołecznych gazet. Ale kopanie rowów nie było głównym zajęciem aktora, który wciąż występował na deskach nowo otwartego kabaretu pod nieoficjalną nazwą Teatr Piosenki i Aktualności zwanego powszechnie Tip-Top. Obie nazwy miały charakter tymczasowy, oficjalną nazwę mieli bowiem wybrać w drodze konkursu sami widzowie. Eugeniusza Bodo można było oglądać w rewii politycznej Kto kogo?, a wraz z nim występowali tak znakomici przedwojenni artyści jak: Ordonka, Maria Chmurkowska, Loda Halama czy Chór Dana.
Bodo, ulegając namowom matki, zdążył wyjechać ze stolicy, zanim wojska niemieckie wkroczyły do miasta. Matka obawiała się, że gdy nieprzyjaciel zajmie Warszawę, aktor za opowiadanie na scenie kabaretu Tip-Top antyniemieckich żartów w skeczu Zabawa w wojnę będzie w niebezpieczeństwie, i nawet szwajcarski paszport nie uchroni go przed zemstą Niemców. Aktor początkowo bagatelizował matczyne obawy, ale gdy do Warszawy dotarła wiadomość, że hitlerowcy po zajęciu Poznania rozstrzelali jednego z polskich aktorów grającego w antyniemieckim przedstawieniu, padł na niego blady strach i postanowił wyjechać z miasta, chociaż bardzo niechętnie rozstawał się z matką, podobnie zresztą jak z ukochanym psem, którego zostawił pod opieką rodziny. Początkowo zatrzymał się w Białymstoku, gdzie przez krótki okres był związany z Teatrem Miniatury, a następnie wyruszył do Równego. Po zajęciu miasta przez wojska sowieckie Bodo, wraz z grupą aktorów warszawskich, wyjechał do Lwowa.
W Café Bodo jego wspólnik zatrudnił w charakterze kelnerów aktorów, którzy z jakichś względów pozostali jednak w stolicy, a nie chcieli grać w teatrach działających pod nadzorem okupanta. Wkrótce przekonał się, że pod względem biznesowym było to bardzo udane posunięcie, kiedy bowiem w mieście rozeszła się fama, że w lokalu podają do stołu niegdysiejsze gwiazdy sceny i srebrnego ekranu, ruch w kawiarence znacznie się zwiększył.
A tymczasem Eugeniusz Bodo przebywał we Lwowie, który na mocy paktu Ribbentrop–Mołotow znalazł się pod okupacją sowiecką i został włączony do Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Pomimo to miasto wciąż stanowiło prężny ośrodek kultury polskiej, gdyż to właśnie tu zjeżdżali się przedstawiciele polskiej inteligencji oraz polskiego środowiska artystycznego z terenów okupowanych przez Niemców. O dziwo, czuli się tam wyjątkowo bezpiecznie: „Warszawiacy, dlatego że byli daleko od bombardowanej stolicy, lwowiacy, bo byli u siebie, Żydzi, gdyż odsunęli od siebie groźbę niemieckich prześladowań. Miejscem ich stałych spotkań był lwowski Klub Artystów przy ulicy Jagiellońskiej. Tolerancyjne wobec artystów-uciekinierów władze radzieckie początkowo bez większych przeszkód umożliwiły im utworzenie Lwowskiego Państwowego Teatru Miniatury w kinoteatrze Stylowy przy placu Smolki”9.
Z czasem we Lwowie, poza wspomnianym Teatrem Miniatury, rozpoczęły ożywioną działalność inne polskie grupy teatralne oraz trzydziestoosobowy zespół kierowany przez Feliksa Konarskiego (pseudonim Ref-Ren), w którego skład wszedł również Eugeniusz Bodo. Po rozpadzie grupy część jej członków wróciła na tereny okupowane przez Niemców, reszta artystów, wśród nich także bohater naszej opowieści, założyła nowy zespół o nazwie Tea Jazz. Pierwszy człon nazwy nie wywodził się bynajmniej od angielskiego słowa tea, oznaczającego herbatę, ale polskiego wyrazu teatr. Wkrótce zespół ten wyruszył na tournée po europejskich miastach Związku Radzieckiego. „Udało mi się przekonać miejscowe władze, żeby pozwoliły im i mnie występować – wspominał Henryk Wars. – Sprawa istnienia tego zespołu miała nie tylko proste, artystyczne znaczenie. To był sposób uratowania życia, uniknięcia obozów koncentracyjnych, wywożenia ludzi do obozów na Syberii czy gdziekolwiek, a nawet śmierci”10.
Ponieważ Bodo bardzo dobrze znał język rosyjski, którego nauczył się jeszcze jako dziecko, powierzono mu prowadzenie konferansjerki, poza tym oczywiście także śpiewał swoje piosenki. Ze zrozumiałych względów wszystkie musiały być obowiązkowo wykonywane w języku rosyjskim, w tym także szlagier Umówiłem się z nią na dziewiątą, który znany był jako Ja ustowiłsia s niej toczno w diewiat’. Piosenki nagrywano na płytach, znalazły się również na ścieżce dźwiękowej radzieckiego filmu Marzenie w reżyserii Michaiła Romma, do którego muzykę skomponował Henryk Wars. Chociaż tytuł na to nie wskazywał, film stanowił sztandarowe dzieło propagandowe, gloryfikujące… przyłączenie Kresów do Ukrainy, z czego ani Bodo, którego głos słychać na ekranie, ani polski kompozytor nie zdawali sobie sprawy. Poza tym Wars pisał muzykę do tanecznych scen znajdujących się w tym antypolskim obrazie, nie znając fabuły Marzenia.
Ponieważ Tea Jazz przemieszczał się od miasta do miasta koleją, miejscowa publiczność, która z miejsca go pokochała, nazywała go również Żeleznodorożnym Dżazem. Występy polskich artystów przypadły do gustu nie tylko zwykłym zjadaczom chleba, ale także komunistycznym władzom, o czym najlepiej świadczy to, że podczas pobytu w Moskwie dwaj członkowie teatru – Henryk Wars oraz Eugeniusz Bodo – otrzymali najwyższe kategorie artystów estradowych. Wówczas też obaj panowie zaprzyjaźnili się z miejscową elitą artystyczną, z Aleksym Tołstojem i kompozytorem Aramem Chaczaturianem na czele. Te koneksje były szczególnie istotne dla Warsa, którego rodzina przebywała w warszawskim getcie, ponieważ radzieccy przyjaciele walnie przyczynili się do uwolnienia jego żony i syna. Nie do przecenienia był w tej sprawie także udział Eugeniusza Bodo, który za pośrednictwem ambasady Szwajcarii, kraju, którego formalnie wciąż był obywatelem, postarał się o wystawienie dla rodziny Warsa stosownych dokumentów. Sam nie miał żadnych wieści o matce, której, gdy tylko miał ku temu okazję, wysyłał paczki z żywnością i odzieżą oraz pieniądze.
Jak można się domyślić, polscy artyści szybko odczuli niedogodności życia pod rządami komunistów. Władze radzieckie przydzieliły zespołowi dwóch „opiekunów”, z których jeden podróżował z artystami, obserwował ich zachowanie i występy, a później wszystko opisywał w stosownych raportach, drugi zaś pełnił funkcję menedżera i cenzora, organizując koncertową trasę, zapewniając noclegi, a przede wszystkim – cenzurując program zespołu. „Opiekunowie” szczególnie uważnie przyglądali się Eugeniuszowi Bodo, który występował w roli konferansjera oraz piosenkarza i cieszył się wielkim powodzeniem wśród miejscowych pań, z czego chętnie korzystał. Jego koledzy z Tea Jazzu wspominają, że po występie wychodził pod pretekstem spotkań ze znajomymi, budząc niepokój radzieckich nadzorców. Aktor miał podobno kochanki zarówno we Lwowie, jak w Moskwie i Leningradzie, ale, jak zwykle dyskretny, nie zdradzał nigdy ich personaliów, nawet swoim najbardziej zaufanym przyjaciołom. Tak się złożyło, że znamy nazwisko tylko jednej z nich. Z zeznań złożonych w sierpniu 1944 roku wynika, że Bodo spotykał się z kobietą o nazwisku Kalinina, dwudziestojednoletnią aktorką, którą miał poznać w Hotelu Europejskim w Leningradzie i z którą miał romans. Pytany o adres stwierdził, że nie wie, gdzie była zameldowana jego kochanka, podobno nie znał także jej nazwiska. Niewykluczone, że aktor kłamał w tej kwestii, nie chcąc narażać kobiety na prześladowania.
Bodo opuścił szeregi grupy kierowanej przez Warsa w połowie 1941 roku, niedługo po tym, jak wojska III Rzeszy zaatakowały ZSRR. Zanim pożegnał się z kolegami, zdążył jeszcze wraz z nimi pozować do zdjęcia wykonanego w Odessie pod koniec maja. Zanim Niemcy napadły na Związek Radziecki, wszyscy członkowie zespołu, również Bodo, mieli zamiar wrócić do Lwowa, ale po ataku na ZSRR niemieckiej armii trzeba było zweryfikować plany. Tymczasem Bodo, który dopiero wówczas uświadomił swoich kolegów, że ma obywatelstwo szwajcarskie, postanowił wystąpić z zespołu i wyemigrować do USA.
„Bodo oświadczył, że nie chce wyjeżdżać z teatrem do Rosji, ponieważ jako obywatel szwajcarski pragnie wyemigrować do Ameryki – wspominał po latach zaprzyjaźniony z nim artysta z zespołu, Gwidon Borucki. – Dla członków naszego zespołu było to zaskoczeniem, bowiem nikt z nas nie wiedział o tym, że Bodo był Szwajcarem z pochodzenia. Staraliśmy się go namówić, aby jechał z nami, ale Bodo uparł się”11 i ostatecznie postawił na swoim. Po odejściu artysty, będącego przecież filarem zespołu, obowiązki konferansjera przejął Konarski, piosenki zaś miały śpiewać panie. Było to dość dziwne posunięcie, o czym przekonała się chociażby Renata Bogdańska, której przyszło wykonywać jeden z najbardziej znanych szlagierów Bodo Umówiłem się z nią na dziewiątą. Co prawda, tytuł przerobiono na Umówiłam się z nim na dziewiątą, ale zwrotka o pobraniu od szefa zaliczki, by kupić ukochanemu bukiecik róż, brzmiała dość dziwnie. Poza tym, ku rozczarowaniu radzieckiej publiczności, artystki wykonujące piosenki Bodo nie znały rosyjskiego, dlatego śpiewały je po polsku.
Koledzy Bodo z Tea Jazzu kibicowali mu w planach wyjazdu za ocean, dlatego starali się śledzić wszelkie poczynania aktora. Niestety, wkrótce dotarły do nich bardzo niepokojące wieści – Bodo przepadł jak kamień w wodę. Wiadomo było, że przez pewien czas przebywał we Lwowie. Świadczyło o tym podanie wystosowane przez niego do Lwowskiej Filharmonii, której podlegał Tea Jazz, o zwolnienie go z obowiązku dalszych występów z zespołem oraz drugie podanie do władz o umożliwienie mu, jako obywatelowi neutralnej Szwajcarii, wyjazdu za granicę. Podobno, czekając na stosowny dokument oraz wizę do USA, mieszkał w willi w Brzuchowicach pod Lwowem. I to była ostatnia rzetelna informacja dotycząca niegdysiejszego gwiazdora przedwojennego kina.
Jego koledzy zastanawiali się, jak to jest możliwe, by tak znany człowiek zniknął w centrum europejskiego miasta, jakby rozpłynął się w powietrzu? Wówczas jeszcze nie zdawano sobie sprawy, że za sprawą KGB w identyczny sposób ginęło wielu ludzi niewygodnych dla komunistycznych władz. Jak się później okazało, Bodo, który nie miał nic wspólnego ani z działalnością szpiegowską, ani z polityką, ale był obywatelem Szwajcarii, stał się dla radzieckich władz bardzo podejrzany. Tajemnica jego zniknięcia rozwiązała się dopiero po wielu latach i wówczas tragiczna prawda o wojennych losach popularnego aktora ujrzała światło dzienne.
Jego matka, bezskutecznie czekająca na powrót syna, do końca życia łudziła się, że Eugeniusz żyje, mimo że rozsądek podpowiadał, iż aktora nie ma już wśród żywych. Jego biografowie podejrzewali, że pochowano go w masowej mogile na Cmentarzu Łyczakowskim, wraz z innymi ofiarami masakry, jakiej w miejscowym więzieniu dopuścili się w czerwcu 1941 roku uciekający przed Niemcami enkawudziści. Tak uważał historyk sztuki profesor Mieczysław Gębarowicz, który twierdził, że „do tej masowej mogiły wrzucono zwłoki lwowskich generałów, organizatorów lwowskiej straży obywatelskiej, Mieczysława Lindego i Władysława Jędrzejewskiego, oraz aktora Eugeniusza Bodo, ale nie mam na to dowodu. Tak mówią mi znajomi, którzy tę informację mają też z drugiej ręki”12. Skrupulatne badania dowiodły jednak, że ciała aktora nie ma wśród znalezionych tam szczątków ludzkich.
Na kolejną próbę wyjaśnienia losów przedwojennego gwiazdora trzeba było czekać aż do 1972 roku, kiedy Józef Misiak, lwowianin i przedwojenny piłkarz Pogoni Lwów, który po wojnie osiedlił się w Opolu, oświadczył, że wie, jak i kiedy zginął Bodo. 25 czerwca 1941 roku na polecenie Rosjan udał się w okolice lwowskiego Ogrodu Jezuickiego, by naprawić uszkodzony kabel telefoniczny. Zanim jednak zabrał się do pracy, był świadkiem dramatycznego zdarzenia: aresztowania polskiego aktora, który został zatrzymany przez patrol NKWD w pobliżu dziś już nieistniejącego pomnika Agenora Gołuchowskiego. Według Misiaka, który obserwował całe zajście ukryty w gęstych krzakach porastających park, Bodo sam się prosił o kłopoty, skoro pojawił się w centrum miasta w towarzystwie młodej dziewczyny, której nazwiska nie udało się ustalić, mimo że władze ogłosiły stan wojenny. Patrol zatrzymał oboje, a następnie oddzielił Polaka od towarzyszącej mu kobiety i odprowadził w głąb parku, skąd wkrótce dobiegły dwa strzały. Przerażony Misiak był przekonany, że strzały te oznaczały egzekucję przedwojennego amanta. Okazało się jednak, że ta wersja wydarzeń jest nieprawdziwa i Bodo nie zginął od kul enkawudzistów we Lwowie w 1941 roku.
W końcu jednak udało się ustalić, kiedy i w jaki sposób ulubieniec przedwojennych kobiet odszedł z tego świata. A wszystko za sprawą niestrudzonego propagatora przedwojennego polskiego kina Stanisława Janickiego, dziennikarza prowadzącego kultowy program W starym kinie. To właśnie on na antenie telewizyjnej zaapelował do widzów o pomoc w rozwikłaniu zagadki zaginięcia aktora. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, bo do gmachu na Woronicza napłynęło kilkadziesiąt listów w tej sprawie. Niestety, większość z nich zawierała nawzajem wykluczające się wersje. Część nadawców twierdziła, że aktor zginął w więzieniu w Śniatynie, inni, że zakończył życie w Horodence, a jeszcze inni pisali, że Bodo został zatrzymany przez enkawudzistów w drodze do granicy rumuńskiej. „Twierdzono też, że został zastrzelony przez Niemców w Przemyślu po zejściu ze sceny, gdzie opowiadał dowcip o antyhitlerowskiej wymowie. W jednym z listów były listonosz przekonywał, że widział zastrzelonego Eugeniusza Bodo w jego lwowskim mieszkaniu. Z kolei dentysta lwowski, który leczył aktora, twierdził, że zamordowano go w więzieniu przy ulicy Łąckiego i zmasakrowane zwłoki rozpoznał na podstawie stanu uzębienia”13.
Apel Janickiego zaintrygował też polskiego historyka Stanisława Nicieja, który napisał o nieznanych losach aktora artykuł opublikowany w londyńskim „Tygodniu Polskim”. W odpowiedzi na publikację do redakcji nadszedł list od mieszkającego w Nowym Jorku Aleksandra Feinera. Jego nadawca twierdził, że: „Bodo zmarł w obozie sowieckim 24 grudnia 1943 r. Obóz nazywał się Peresylnyj Punkt nr 1 i znajdował się w Bołtince koło Kotłasu, archangielskaja obłast’. Powodem śmierci były pelagra i głód. Ja o tych faktach wiem, ponieważ też tam byłem – a mój ojciec, Leon Feiner, umarł w tym samym dniu na sąsiedniej pryczy”14.
Relacja wydawała się wiarygodna, a przedstawiona w niej wersja bardzo prawdopodobna. Częściowo potwierdziły ją także późniejsze ustalenia krewnej Eugeniusza Bodo ze strony matki, Wiery Rudź, która w 1989 roku postanowiła rozwikłać zagadkę jego śmierci, dlatego zwróciła się w tej sprawie do wszystkich, którzy mogli jej w tej kwestii pomóc, począwszy od Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, przez ówczesnego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna, a na Lechu Wałęsie kończąc. To właśnie jej zaangażowanie sprawiło, że wiemy, gdzie i kiedy umarł Bodo. Działającym na jej prośbę pracownikom rosyjskiego Czerwonego Krzyża udało się ustalić, że Bogdan Eugène Junod, obywatel Szwajcarii, zmarł, jak twierdził Feiner, rzeczywiście w 1943 roku, ale nie w grudniu, lecz 7 października w łagrze w Kotłasie pod Archangielskiem. Co więcej, dokument potwierdzający jego zgon przesłano stronie polskiej wraz ze zdjęciem aktora wykonanym na krótko przed śmiercią, na którym trudno rozpoznać niegdysiejszego amanta i bożyszcze kobiet.
Fotografii towarzyszył dokument następującej treści: „Żano-Bodo Eugeniusz-Bogdan, ur. 1899 Genewa, syn Teodora, z zawodu aktor, reżyser. Został aresztowany 26 czerwca 1941 i decyzją specjalnej narady przy NKWD ZSRR skazany na 5 lat ciężkiego obozu wychowawczego jako element społecznie niebezpieczny. Okres kary odbywał w więzieniu Butyrskim w Moskwie, w mieście Ufa i w archangielskiej obłasti. Zmarł 7 października 1943 roku. Na podstawie artykułu 3 Ustawy Federacji Rosyjskiej O Rehabilitacji Ofiar Politycznych Represji z 18 października 1991 wyżej wymieniony został rehabilitowany”15.
Przyglądając się fotografii przesłanej przez rosyjski Czerwony Krzyż, można dostrzec oznaki choroby skóry, na którą cierpiał polski aktor. Według Feinera była to pelagra, zwana inaczej rumieniem lombardzkim, wywołana niedoborem witaminy B3 lub witaminy PP, a nazwa tego schorzenia pochodzi od łacińskiego terminu pella agra, czyli szorstka skóra. Rozwojowi pelagry z całą pewnością sprzyjały wyjątkowo złe warunki panujące w radzieckim więzieniu, a potem w łagrze. Warto dodać, że jest to choroba atakująca nie tylko skórę, ale i ośrodkowy układ nerwowy oraz przewód pokarmowy, powodując zapalenie błon śluzowych, nudności, wymioty, biegunkę, nadmierne pobudzenie, utratę pamięci i ogólną apatię. Chorzy nią dotknięci mają też silny obrzęk i pęcherze, a zaatakowane pelagrą obszary skóry narażone są na bolesne infekcje. Nieszczęsny Bodo, niegdyś uchodzący za ikonę elegancji i bardzo dbający o swój image, musiał przechodzić katusze nie tylko z powodu pelagry, ale także widząc, jak ta podstępna choroba niszczy jego ciało.
Wersję Feinera o ostatnich dniach życia gwiazdora przedwojennego polskiego kina potwierdził człowiek, który towarzyszył mu w jego więziennej niedoli – profesor muzykologii Alfred Mirek. Panowie spotkali się w więzieniu na Butyrkach, gdzie dziewiętnastoletni Mirek trafił jako „syn wroga ludu”. W wieloosobowej celi, w której go umieszczono, zwrócił uwagę na pewnego mężczyznę, który tak bardzo wyróżniał się spośród więźniów, że Alfred uznał go za cudzoziemca. Poza tym, co również wzbudziło zdumienie pozostałych osadzonych, ów mężczyzna nigdy nie zdejmował płaszcza, tak jakby ta część garderoby miała dla niego jakieś szczególne znaczenie. „W celi był odosobniony, odtrącony. Nie rozmawiał z nim nikt. Wówczas było to bardzo niebezpieczne, można było zarobić dodatkowy paragraf za kontakt z cudzoziemcem”16 – wspominał Mirek. Ale mimo ryzyka „zarobienia dodatkowego paragrafu” młodego człowieka coś ciągnęło do tajemniczego mężczyzny, tym bardziej że jego twarz wydawała mu się dziwnie znajoma. W końcu zdobył się na odwagę i go zagadnął. Rzekomy cudzoziemiec okazał się polskim aktorem, którego Mirek miał okazję widzieć w przedstawieniu Tea Jazzu i słuchać w radiu. Po latach wspominał, że gdyby mu się nie przedstawił, nigdy by nie przypuszczał, że odsiaduje wyrok razem z tak znanym człowiekiem, gdyż choroba i głód bardzo zmieniły jego rysy.
Z czasem obu więźniów połączyła przyjaźń, a Bodo opowiedział młodszemu koledze o kulisach swojego aresztowania: „W czerwcu 1941 roku we Lwowie – opowiadał aktor – weszło do mnie dwóch. Zaproponowali, żebym się ubrał i pojechał z nimi. Byłem przekonany, że chcą mnie uratować przed niemiecką okupacją. Żartowałem, wziąłem płaszcz, kapelusz. Wsiedliśmy do samochodu i pędziliśmy bez wytchnienia, żeby się wydostać z zachodniej Ukrainy. Zatrzymaliśmy się dopiero wieczorem w jakimś dużym mieście. Zamknęli mnie w garażu siedziby NKWD, a sami poszli zjeść i wyspać się. Rano zjawili się odmienieni nie do poznania. Poprzedniego dnia uciekali jak zające, teraz syci i różowi na twarzach przedstawiciele wielkiego państwa radzieckiego. Traktowali mnie jak powietrze. W ciągu tej nocy napiłem się tylko wody z kranu. Pomknęliśmy do Moskwy. Przywieźli mnie do Butyrek – i tak tu siedzę”17.
Komuniści uznali Bodo za element wyjątkowo niebezpieczny, gdyż nie tylko miał paszport szwajcarski (to że Szwajcaria zachowała neutralność, nie miało dla śledczych większego znaczenia), ale władał kilkoma językami, w tym niemieckim i rosyjskim. W oczach NKWD były to wystarczające argumenty, aby podejrzewać go o szpiegostwo. W dodatku Bodo przed wojną wiele podróżował i odwiedził nawet hitlerowskie Niemcy, a to tylko ugruntowało podejrzenia. Aktor opowiadał Mirkowi o wielogodzinnych przesłuchaniach, podczas których śledczy pytali go o wyjazdy do Rzeszy, indagując o nazwiska osób, z którymi się tam spotkał, czego aktor za nic nie chciał wyjawić. Poza tym interesował ich nowy właściciel Café Bodo w Warszawie, który według nich był Niemcem, oraz liczni znajomi z dzieciństwa więźnia, zwłaszcza ci o niemiecko brzmiących nazwiskach. Jak na ironię, większość z nich była Żydami.
Enkawudziści zadawali też mnóstwo pytań o film Uwaga! Szpieg!, w którym aktor nie tylko grał jedną z głównych ról, ale też był jego reżyserem. Udział w tym obrazie był ich zdaniem dowodem na to, że Bodo jednak miał coś wspólnego z działalnością wywiadowczą. Co prawda, aktor usiłował udowodnić, że bardzo się mylą, mówiąc: „Ale jeśli, przypuśćmy, gram rolę robotnika rolnego i biorę się do pługa, to na tej pracy też się nie znam. A jednak pokazuję, że idę z pługiem i orzę ziemię”18, ale żadne, nawet najbardziej logiczne argumenty nie przekonywały radzieckich oficerów. Ostatecznie NKWD nie znalazło dowodów, że aktor kiedykolwiek szpiegował na rzecz Niemiec, ale czujność komunistów wzbudziły starania polskiej ambasady o jego uwolnienie. Uznano za wysoce podejrzane, że władze polskie starają się o człowieka, który nigdy nie miał polskiego obywatelstwa i posługiwał się wyłącznie paszportem szwajcarskim. W efekcie wysiłki polskiej dyplomacji, podejmowane przecież w dobrej wierze, tylko pogorszyły sytuację aktora.
Jak na ironię, szwajcarski paszport, który miał mu uratować życie i pomóc w wyjeździe do USA, stał się przyczyną jego tragedii. Dla radzieckich władz Bodo nie był Polakiem, ale Szwajcarem, dlatego nie objęła go też amnestia dla obywateli polskich ogłoszona po zawarciu układu Sikorski–Majski w 1941 roku. Tymczasem jego koledzy z zespołu Tea Jazz właśnie dzięki temu porozumieniu opuścili ZSRR jako grupa Polish Parade towarzysząca armii Andersa.
Bodo, jak wynika z dokumentów NKWD, po dwunastu dniach pobytu w więzieniu Butyrki został przewieziony do Ufy, gdzie był przesłuchiwany jako podejrzany o szpiegostwo, a 11 sierpnia 1942 roku znowu trafił do Moskwy. 30 października 1942 roku Wsiewołod Mirkułow, ówczesny zastępca stojącego na czele NKWD Ławrientija Berii, otrzymał od komisarza Fiedotowa, zajmującego się sprawą Eugeniusza Bodo, pismo następującej treści: „Przeprowadzone śledztwo nie potwierdziło działalności wywiadowczej Junoda-Bodo. Podejrzenia co do przynależności Junoda-Bodo do polskiego wywiadu mają jednak jakieś podstawy, gdyż w przedłożonych w swoim czasie przez Polaków […] spisach poszukiwanych obywateli polskich figurował także Junod-Bodo, podczas gdy jest on obywatelem szwajcarskim i zainteresowania Polaków jego losem nie można uznać za przypadek. Uwzględniając, że Junod-Bodo jest osobą podejrzaną, uważałbym za celowe przedstawienie jego sprawy na Naradzie Specjalnej przy NKWD i zamknięcie w obozie na termin do 5 lat”19. Życzeniu Fiedotowa stało się zadość: 13 stycznia 1943 roku aktor stanął przed sądem, który skazał go na 5 lat łagru za szpiegostwo.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. M. Samozwaniec, Z pamiętnika niemłodej już mężatki, Warszawa 2009, s. 88. [wróć]
2. Za: R. Wolański, Eugeniusz Bodo. „Już taki jestem zimny drań”, Poznań 2012, s. 182. [wróć]
3. Za: ibidem, s. 242–243. [wróć]
4. Za: Z ostatniej chwili… 1934, Polskie kino przedwojenne. Kiniarz Ilustrowany, zbiorowiskowy periodyk wielodzielny [online], dostępne w internecie: http://www.adante.nazwa.pl/zbroiowisko/pkinop.php?x=1&rok_b25=1214 [wróć]
5. Za: ibidem. [wróć]
6. Za: ibidem. [wróć]
7.Na statku dywersantów, „Kino” nr 36/1939 z 3 września 1939, s. 5. [wróć]
8. Za: R. Wolański, op. cit., s. 322. [wróć]
9. Za: ibidem, s. 327. [wróć]
10. Za: ibidem, s. 328. [wróć]
11. Za: ibidem. [wróć]
12. Za: S.S. Niciej, Tajemnica śmierci Eugeniusza Bodo, wspolczesna.pl [online], dostępne w internecie: http://www.wspolczesna.pl/magazyn/art/5753597,tajemnica-smierci-eugeniusza-bodo,id,t.html?cookie=1 [wróć]
13. Ibidem. [wróć]
14. Ibidem. [wróć]
15. Za: Zdążyłem wziąć płaszcz i kapelusz. 70 lat temu komuniści zamordowali Eugeniusza Bodo, Niezależna.pl [online], dostępne w internecie: http://m.niezalezna.pl/46814-zdazylem-wziac-plaszcz-i-kapelusz-70-lat-temu-komunisci-zamordowali-eugeniusza-bodo [wróć]
16. Za: ibidem. [wróć]
17. Za: ibidem. [wróć]
18. Za: M. Grzywacz, Eugeniusz Bodo – element społecznie niebezpieczny, wyborcza.pl [online], dostępny w internecie: http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,19724048,eugeniusz-bodo-element-spolecznie-niebezpieczny.html [wróć]
19. Za: F. Gańczak, Szwajcar, czyli szpion, pamięć.pl [online], dostępny w internecie: http://polska1918-89.pl/pdf/szwajcar,-czyli-szpion,1817.pdf [wróć]