Wspomnienia cesarsko-królewskiej guwernantki - dzieło anonimowe - ebook

Wspomnienia cesarsko-królewskiej guwernantki ebook

dzieło anonimowe

0,0
56,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Z pałacu Badenich na dwór Habsburgów – wspomnienia z życia wśród wyższych sfer

Guwernantki. Nauczycielki języków obcych. Na przełomie XIX i XX wieku były niemal w każdym arystokratycznym pałacu czy ziemiańskim dworze. Uprzywilejowane wobec reszty personelu. Towarzyszyły swoim chlebodawcom na co dzień i od święta. Wtajemniczane niejednokrotnie w sprawy rodziny, niejedno o niej wiedziały. Często pozostawały anonimowe. Były „Francuzkami”, „Niemkami” i „Angielkami” – tak jak autorka Wspomnień cesarsko-królewskiej guwernantki.

Oto jest rok 1892. Przyszła guwernantka Wandy Badenianki wysiada na dworcu w Krakowie i stwierdza, że zaginął jej bagaż. Chce znaleźć pociąg do Lwowa, ale z nikim nie może się porozumieć. Dopiero gdy wymawia nazwisko „Badeni”, prowadzą ją do właściwego pociągu, którym jedzie żona wpływowego hrabiego z córką, którą Angielka ma uczyć języka. Tak rozpoczyna się nowy ekscytujący okres w życiu autorki pamiętnika. Trzy lata później podobne stanowisko będzie zajmować u Habsburgów jako nauczycielka arcyksiężniczki Elżbiety Marii zwanej Erzsi, wnuczki cesarza Franciszka Józefa.

Wspomnienia cesarsko-królewskiej guwernantki, po raz pierwszy opublikowane w 1915 roku, stanowią znakomite źródło wiedzy, przynosząc ciekawy obraz życia polskiej arystokracji na kresach i austriackiej rodziny cesarskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 319

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dzieło anonimowe Wspomnienia cesarsko-królewskiej guwernantki Tytuł oryginału Recollections of a Royal Governess ISBN Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań 2024 All rights reserved Redakcja naukowa Waldemar Łazuga Joanna Ziętkiewicz-Kotz Opracowanie redakcyjne Joanna Ziętkiewicz-Kotz Projekt okładki i stron tytułowych Paulina Radomska-Skierkowska Na okładce wykorzystano fotografię ze zbiorów Piotra Pinińskiego Projekt graficzny i opracowanie techniczne Barbara i Przemysław Kida Publikacja została przygotowana przy wsparciu Fundacji Lanckorońskich Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

1. Wanda Badeni, 1899

Między Wandą Badeni a Elżbietą Marią Habsburg

Guwernantki. Nauczycielki języków obcych. Na przełomie XIX i XX wieku odpowiadały za istotną część edukacji. Były niemal w każdym arystokratycznym pałacu, ziemiańskim dworze i u zamożniejszych mieszczan. „Niemki”, „Francuzki” czy „Angielki”. Cudzoziemki. Nieraz emigrantki. Przeważnie panny, czasem wdowy, kobiety w różnym wieku i różnej proweniencji. Na ogół mniej kochane niż niańki wychowujące kolejne pokolenia potomstwa. Uprzywilejowane wobec reszty personelu. Miały odpowiednią gażę. Własny pokój. Czasem nawet osobną służącą. Towarzyszyły na co dzień i od święta. W podróży do sąsiadów i w wyprawach na drugi koniec świata. Wtajemniczane niejednokrotnie w sprawy rodziny, niejedno o niej wiedziały. Niektóre stawały się powierniczkami nie tylko swoich uczennic, ale i ich rodziców. Utrzymywały z nimi kontakt do śmierci. Nie musiały znać języka chlebodawców, choć nieraz się go uczyły. Francuzkom wystarczał na ogół francuski. Angielkom francuski służył do komunikacji. Niemiecki wśród warstw oświeconych zajmował wtedy drugie miejsce po francuskim, ale w monarchii habsburskiej oficjalnie miał niewysoką rangę. Był zaledwie „językiem porozumiewania się” (Vermittlungssprache), a pozbawiony statusu języka państwowego budził skrajne opinie: dla jednych był przejawem organicznej słabości monarchii, a nawet zapowiedzią nieuchronnego jej upadku, dla innych — świadectwem siły liberalnego, „multilingwistycznego” imperium opartego na kompromisie. Rozwiązaniem z przyszłością. Jej nadzieją.

Spośród guwernantek nad Dunajem największe wzięcie miały Francuzki. Angielki — uchodzące za najlepsze i „liberalne” — pozostawały daleko w tyle. Angielskiego jeszcze nie ceniono, a gdańszczanka, Johanna Schopenhauer, matka filozofa Arthura Schopenhauera, trochę się nawet ze swoim angielskim kryła, uchodził bowiem za język mało przydatny. A do tego niezbyt piękny w wymowie.

O jego rosnącym zasięgu zadecydowało co innego. Ekspansja od góry: z dworów Oldenburgów, Bernadottów, Battenbergów czy Koburgów. Uczono tam angielskiego, bo Anglia była światową potęgą, panowała na morzach, przodowała w handlu i miała pociągającą kulturę. Poza tym domy panujące od Skandynawii po Bałkany były w istocie międzynarodowe i uwzględnienie w wielojęzycznej edukacji języka pierwszej potęgi morskiej było naturalną koleją rzeczy.

Dodajmy, że we frankofońskiej jeszcze Europie, w XVIII wieku, angielski znał już ostatni król Polski, Stanisław August Poniatowski. Posługiwał się nim też, acz niezbyt chętnie, poliglotyczny cesarz Austrii Franciszek Józef, a także jego progenitura, otoczona od kołyski przez guwernerów i guwernantki od co najmniej pięciu języków (z polskim i węgierskim włącznie).

Trzeba jednak pamiętać, że państwo, którym cesarz władał, było językowym fenomenem. W urzędowych papierach jego poddani deklarowali przynależność do jedenastu narodowości, nie licząc odrębnej, „innej”, „mieszanej”, nie wiedzieć do końca jakiej. Angielski wśród wielu języków właściwie nie występował. Z identyfikacją narodową było różnie. Język ojca lub matki niekoniecznie przesądzał o narodowości. A jedno i to samo nazwisko w dokumentach miało różną pisownię. I obie wersje były respektowane. Do języków w ogóle miano nad Dunajem zupełnie inne podejście niż choćby we Francji czy w Niemczech. Namiestnik Galicji Eustachy Sanguszko nigdy nie nauczył się niemieckiego i z cesarzem rozmawiał po francusku. Namiestnik Kazimierz Badeni, jeden z bohaterów tych Wspomnień, w niemieckim podciągnął się, gdy został premierem w Austrii (co komentowano tak, że dzięki nie najlepszej znajomości niemieckiego jego wystąpienia w parlamencie były przykładnie krótkie). Pod koniec XIX wieku w izbie niższej austriackiego parlamentu mowy wygłaszano w językach narodowych, których większość posłów nie rozumiała i w kuluarach, nie szczędząc czasu, objaśniała je sobie po niemiecku1. A bliskowschodnie konsulaty Austro-Węgier raportowały do centrali w Wiedniu w języku Dantego, bo nie było tam nikogo, kto znałby język Goethego, „nie mówiąc już o korespondowaniu”.

W tej językowej mozaice przyszłość angielskiego zależała od guwernantek.

Pierwszy też problem naszej guwernantki, gdy postawiła stopę w Krakowie, był natury językowej. Paradoksalnie porozumieć się nie mogła z nikim.

Jak wyglądały relacje guwernantek z pracodawcami? Umowy miały zazwyczaj charakter ogólny. Ich obowiązkiem było wyuczyć języka w ramach lekcji i przez towarzyszenie podopiecznym. Były zatrudniane na dłużej lub krócej. Niektóre odchodziły i wracały. O niektórych szybko zapominano. Miały dużą swobodę, zarówno jeśli chodzi o wybór sposobu nauczania, jak i zakres wychowania, który się z nauczaniem wiązał. Kontakt rodziców z dziećmi był w tamtych czasach luźny i nieprzesadnie częsty. Nieraz miesiącami nie było go wcale: „Nasza matka bardzo nas kochała — opowiadał jeden z przedstawicieli znanej polskiej familii — pod warunkiem, że nie trzeba się było nami zajmować”2. Od „zajmowania” były niańki. Po niańkach przychodziły guwernantki.

Napięcia przy wykonywaniu tego zawodu były na porządku dziennym. Czasem na drodze stawał „chłód” zatrudnionej, specyficzne usposobienie lub niemiła powierzchowność. Zastanawiające, jak często pozostawały one anonimowe. Były „Francuzkami”, „Niemkami” czy „Angielkami”. Pierwszą Niemką czy drugą Angielką w długim nieraz poczcie guwernantek. Nierzadko nie pamiętano ich imion (często zresztą „nadając” im drugie imiona, przez siebie wymyślone). Jeszcze rzadziej — jakie nosiły nazwiska.

Nazwiska autorki niniejszych Wspomnień, mimo pewnych starań, nie udało się ustalić. Nie podają go też autorki anglojęzycznych opracowań, na kartach których sporadycznie się pojawia3. Kazimierzowi hrabiemu Badeniemu, namiestnikowi Galicji w latach 1888–1895, nasza bohaterka została zapewne polecona. Zapewne z najlepszymi referencjami. Niewykluczone, że przez któreś ze zgromadzeń zakonnych — w zdobyciu późniejszych jej posad pośredniczył rzymski zakon sióstr Najświętszego Serca Jezusa. Była żarliwą katoliczką. Czytała katolickie pisma. Przez pewien czas czuła powołanie zakonne. Miała nauczyć angielskiego siedemnastoletnią wówczas hrabiankę Wandę z Buska. Swój dziennik zaczęła pisać we wrześniu 1891 roku. Potem — z różnych powodów — pisanie kilkakrotnie przerywała. Po latach do niego wracała i nanosiła rozmaite poprawki. Do tekstu włączyła ostatecznie listy wysyłane i otrzymywane. Powstało źródło, które dużo o niej mówi. Nasza Angielka ma oczy szeroko otwarte. Nie brakuje jej inteligencji. Ani spostrzegawczości. Jest dowcipna i ironiczna. Celuje w porównaniach Anglii z tym, co w Galicji i w całej monarchii jest w jej oczach niezwykłe, trąci egzotyką. Fascynuje się orientalnymi rysami wschodniej Galicji. Tutejszą fauną i florą. Jest oczytana i dobrze włada piórem. Zna moc i kolor słów. Portretuje sylwetki wielu spotykanych osób. Chętnie posługuje się idiomami i metaforami. Pamiętnikowi powierza swoje radości i smutki. Wyjdzie z tego „mała książeczka” — deklaruje w pewnej chwili, objaśniając jednocześnie, że za pióro chwyta „dla ukojenia nerwów”.

Nerwami zresztą jej dziennik się zaczyna. Oto wysiada na dworcu w Krakowie. Z niepokojem stwierdza, że zaginął jej bagaż. Gubi się. Chce znaleźć pociąg do Lwowa, ale — mimo usilnych prób — z nikim nie może się porozumieć. Dopiero gdy wymawia nazwisko „Badeni”, prowadzą ją do właściwego pociągu. A nawet przedziału, w którym — co za przypadek! — jedzie żona wpływowego hrabiego z córką, którą ma uczyć języka.

O Badenich sporo musiała słyszeć. Galicję tamtej doby nazywano Badenią, dla podkreślenia roli, jaką odgrywali w niej dwaj rodzeni bracia, Kazimierz i Stanisław, namiestnik i marszałek krajowy4. Obydwaj mieli szeroko opisywany „czar”, któremu i ona łatwo ulega. Hrabina w jej oczach jest serdeczna i życzliwa, a hrabia wspaniały. W ich pałacu przyjęta zostaje nie jak „osoba wynajęta do towarzystwa”, lecz jak „gość honorowy”. Podziwia przepych pomieszczeń, liberyjną służbę, wspaniałe zaprzęgi i stajnie oraz przyrodę dokoła — „żywą zieleń”, jakiej nigdy dotąd nie widziała. Niezwykła gościnność gospodarzy sprawia, że, jak pisze, czuje się tu mniej samotna niż wśród swoich rodaków. Zaskakuje ją śniadanie przypominające „gargantuiczną” ucztę, a właściwie obfitość stołu o każdej porze i przy każdym posiłku. Zaskakuje też klimat. To mit — stwierdza — że panuje tu zimno. „Nigdy dotąd nie zaznałam takiego upału”. Martwi się nawet, że łysa głowa Badeniego wystawiona na silne działanie słońca może tych upałów nie wytrzymać. O krajobrazie pisze, że jest nizinny i mało urozmaicony. Dominują bezkresne sosnowe lasy. W malowniczości lokalnej architektury dostrzega powiew… Turcji. Z zaciekawieniem odkrywa, że w Busku istnieją obok siebie dwa całkiem różne światy. Światem pałacowym jest zauroczona. Drugi stanowią „apatyczni, zacofani chłopi” i robiący „nieprzyjemne wrażenie Żydzi”. Dla jednych i drugich, chłopów i Żydów, Badeniowie są bardzo dobrzy i bardzo wiele dla nich robią. Szczególnie dużo robi pani hrabina, która nie tylko dba o ich zdrowie i higienę, ale i zaopatruje w stroje własnego projektu. Nie uchodzi uwagi Angielki, że panem hrabią interesuje się wielka polityka i że jest on wielką figurą. Do Buska przyjeżdżają różni ważni goście i odnoszą się do niego z najwyższą atencją. Są wśród nich politycy, ministrowie rządu. Odbywają z hrabią ważne narady i konsultacje. Mówi się, że Badeni wkrótce opuści Pałac Namiestnikowski we Lwowie i uda się do Wiednia. Panuje wyczuwalne podniecenie. Awans wisi w powietrzu.

Symptomów rosnącej pozycji Badeniego jest coraz więcej. Zauważy je guwernantka także podczas krótkich pobytów w Wiedniu.

Wiele z niniejszych wspomnień można się dowiedzieć o życiu polskiej arystokracji na kresach. O jej dniu powszednim i hucznie celebrowanych świętach rodzinnych, kościelnych i państwowych. Interesujące, co Angielkę u nas zaciekawiało i co o tym pisze: „Ludzkość zaczyna się od barona” — cytuje w pewnym miejscu tutejszego arystokratę, ale niżej od niego stojącym raczej nie współczuje. Wyścigi konne atmosferą przypominają jej te znane z Anglii. Grają hymn, panuje przepych, uczestnicy są świetnie ubrani, konie piękne. O zawrót głowy przyprawiają ją natomiast zakłady w wyścigach. Trwonione fortuny. I przegrywający Polacy, którzy przegraną znoszą o wiele lepiej niż tracący o wiele mniejsze pieniądze Anglicy.

Ten polski fason bardziej jej zresztą imponuje, niż ją gorszy.

Wanda Badenianka nie należała z pewnością do subordynowanych uczennic. Była dumna. Dobrze jeździła konno. Miała ogromny temperament, spore ego i modą ówczesnych ekscentrycznych arystokratek paliła papierosy oraz strzelała z fuzji. „Nieładna, ale i niebrzydka, bardzo sprytna, która odziedziczyła po ojcu całą uprzejmość i zręczność badeniowską […] mówiła wybornie po niemiecku, nawet dość wyszukanym akcentem”5. Obojgu więc rodzicom umiejętnie suflowała. Zwłaszcza ojcu, gdy stanął w Austrii na czele rządu. Toteż choć premier miał jeszcze syna, Ludwika, późniejszego radcę poselstwa Austro-Węgier w Sztokholmie i Brukseli, to córka pozostawała jego „największą ulubienicą”6.

Nie dowiadujemy się, niestety, czy ulubienica garnęła się do nauki angielskiego. I jak ta nauka wyglądała. Do pierwszych napięć między paniami doszło podczas wakacji spędzanych w Abbazji. Zaczęło się podczas podróży koleją przez wyludnione, ponure Karpaty. Nad Adriatykiem wiał silny wiatr, morze było niespokojne i hrabina była wyraźnie rozdrażniona. Wzdragała się przed wejściem na statek, a gdy się na nim znalazła, przeżywała katusze (co Angielkę przywykłą do podróży morskich niepomiernie dziwiło). Z Wandą był inny problem — hrabianka szybko zlokalizowała męski obiekt westchnień. I niezależnie od fal i wiatrów nasza guwernantka z konieczności musiała pełnić rolę „przyzwoitki”.

Ostatecznie były to napięcia niezbyt wielkie, przemijające i niepsujące dobrych między nimi stosunków. Wanda o guwernantce nawet po latach nie zapomniała. Zapraszała ją na rozmaite uroczystości, dzięki czemu Angielka mogła z bliska obserwować jej narastające uczucie do Adama hrabiego Krasińskiego, które jesienią 1897 roku zaprowadziło młodych do ołtarza.

Małżeństwo było „konceptem” słynnego księdza Stefana Pawlickiego. „Koncept” ogólnie się podobał. Z jednej strony był Adam hrabia Krasiński, „najlepsza partia w Polsce”, wnuk słynnego poety Zygmunta, syn Władysława zmarłego młodo na gruźlicę, ostatni potomek ordynatów opinogórskich, spadkobierca ogromnej fortuny. Z drugiej Wanda Badenianka, córka austriackiego premiera, właściciela olbrzymich majątków, przedstawicielka rodziny „na dorobku”.

Małżeństwo Adama z Wandą miało odmienić przyszłość obu rodzin. Spodziewano się obustronnych korzyści. Krasińscy, spokrewnieni z największymi polskimi rodami arystokratycznymi, ciągnęli Badenich w górę. Badeniowie dzierżyli najwyższe urzędy w kraju. Mówiono o ich „szczęściu”. I tęgim zdrowiu właściwym „nowym rasom”. Badeniowie mieli dodać Krasińskim wigoru. Premier frasował się tylko, czy jego przyszły zięć, nie całkiem zdrów, „małżeńskim obowiązkom sprosta”.

Dochodziła do tego sympatyczna okoliczność. Choć młodzi prawie się nie znali, „przez wzajemną inklinację” przypadli sobie do gustu. Nasza Angielka odnotowuje, że ujrzawszy Adama, Wanda żadnego innego mężczyzny nie chciała już widzieć na oczy. Wszystko następowało błyskawicznie, a pięknym planom matrymonialnym towarzyszyły idealistyczne wyobrażenia obojga. Nic tu nie było na angielską modłę „powściągliwe”. Niczego nie maskowano pozą.

Jak należało się spodziewać, ślub córki premiera był w Wiedniu wydarzeniem. Wypadał zresztą w dość szczególnej chwili. Gabinet Badeniego się chwiał. Trwało przesilenie rządowe. Nadanie krajom czeskim równouprawnienia w dziedzinie języka krajowego wywołało protesty Niemców. W Wiedniu skandowano: „Precz z Badenim!”. W Pradze doszło do manifestacji w jego obronie, a w kawiarniach tu i tam plotkowano, że Badeni przeciąga agonię rządu do ślubu córki, choć jest pewne, że swego losu i tak nie odmieni.

Nie przeszkadzało to salonom i kawiarniom rozpamiętywać każdy szczegół tej uroczystości i komentować listę gości.

Z podróży poślubnej Wanda pisze list do Angielki. Potem na dłużej kontakt się urywa. Z Buska i Wiednia Wanda przenosi się do Warszawy, gdzie żyje bez większych trosk i w niezwykłym przepychu. W 1906 roku Adam Krasiński prezesuje warszawskiemu Towarzystwu Opieki nad Zabytkami Przeszłości. Próbuje założyć partię polityczną, działa społecznie, inicjuje rozbudowę Biblioteki Ordynacji Krasińskich i pracuje naukowo.

Na każdym z tych pól zdobywa uznanie i szacunek. Dzieci jednak nie doczeka i po długiej chorobie umrze we Włoszech w styczniu 1909 roku.

Wanda po raz pierwszy zostaje wdową.

Po wyjeździe Wandy nasza Angielka całą uwagę przenosi na jej ojca. Jesienią 1897 roku w Wiedniu wybuchają zamieszki. Cesarz jest przerażony: „Panie hrabio, Pan robi mi rewolucję”. Badeni upada. Angielka nie może tego przeboleć i upadek premiera wiąże z… kobietą, z którą nieroztropnie miał jakiś miłosny stosunek. Kochanka zaś należała do stronnictwa niemieckiego.

Badeni w jej oczach upadł — jak antyczna Troja — przez kobietę!

Kazimierz Badeni umiera nagle w lipcu 1909 roku w pociągu niedaleko Buska. Swego zięcia przeżywa o pół roku.

Od upadku Badeniego do wybuchu I wojny światowej Austria miała dziesięć gabinetów. Wszystkie były „urzędnicze”, coraz słabsze i mniej starannie obsadzane. Angielka będzie o Badenim pamiętać. Po czterech latach od jego śmierci — i piętnastu od jego dymisji — przekonuje, że „teraz, gdy już jest za późno, Austria musi zobaczyć, co straciła w tym uczciwym i honorowym mężu stanu o szlachetnym sercu. Czy cesarz zdaje sobie sprawę, co odrzucił?”. Dokoła pustka. Nie masz już nikogo, kto by trudnym wyzwaniom sprostał.

W 1912 roku Wanda Badeni-Krasińska wychodzi powtórnie za mąż za Zygmunta hrabiego Zamoyskiego, właściciela Wysocka w powiecie jarosławskim (gdzie do dziś można oglądać poświęconą mu tablicę)7. Umrze Zamoyski w Karlsbadzie w 1931 roku. Wanda owdowieje powtórnie. Także ten związek nie przyniesie dzieci.

II wojna światowa zmieni w jej życiu wszystko. Straci majątek. Przeprowadzi się do Krakowa. Ograniczy kontakty do najbliższych sąsiadów, stanie się religijna, choć dawnego uroku badeniowskiego nikt jej nie odmówi. Cecylia z Tołłoczków Ciszewska napisze o niej: „Była to kobieta nieprzeciętnych zalet serca i umysłu. Niesłychanie dowcipna, bardzo inteligentna, była powszechnie lubiana, ceniona i szanowana”8.

Umiera Wanda w grudniu 1950 roku. Spocznie w Laszkach nieopodal Wysocka, w kościele parafialnym fundacji Zamoyskich, w ich rodowej krypcie. Jej pochówkiem zajmie się bratanek, znany później dominikanin, ojciec Joachim Badeni, syn Ludwika.

2. Wanda z psem Szczupim, lata 30. XX wieku

Od zakończenia pracy Angielki u Badenich do podjęcia jej nowych obowiązków na dworze cesarskim minęło nieco ponad rok.

Trzy miesiące z tego czasu spędziła w klasztorze Najświętszego Serca w Wiedniu. W klasztornych murach oddawała się medytacjom. Modliła się. Polubiła atmosferę kontemplacji i milczenia, do którego zobowiązane były siostry. I stale powracała do myśli, że nie cały Kościół anglikański oderwał się od Rzymu i powstały w XVI wieku rozłam uda się jeszcze przezwyciężyć.

Węgry, gdzie zatrzymała się na kilka następnych miesięcy, oczarowały ją zupełnie. Odkryła kraj chwytający za serce. Zauroczyła się tamtejszym klimatem, przyrodą, ciepłymi źródłami, dorodnością owoców i warzyw, folklorem węgierskiej wsi. A także gościnnością, szerokim gestem i zbytkownym bogactwem węgierskiej arystokracji. Jej zachwyt wzbudziła malownicza społeczność cygańska i jej żywiołowa, poruszająca do głębi muzyka.

Styczeń 1895 roku spędziła w Rzymie. Zwiedzała kościoły. Modliła się u Świętego Piotra i niemal już upewniła się, że chce zostać zakonnicą. Nad Tybrem przeżywała „najmilsze dni” (nie licząc wizyty u dentysty), uświetnione audiencją u papieża Leona XIII, kojarzonego najczęściej z encykliką Rerum novarum, a przez znawców historii Kościoła z „polityką odnowicielskiego optymizmu”9. Papież wydał jej się nieco wyniosły i trochę się na nim zawiodła. Widocznie inaczej go sobie wyobrażała.

W kwietniu 1895 roku już wie, że od września będzie guwernantką u Habsburgów, nauczycielką arcyksiężniczki Elżbiety Marii Habsburg, córki następcy tronu, arcyksięcia Rudolfa, wnuczki cesarza Franciszka Józefa. Jest przyjemnie podekscytowana, ale i pełna obaw. Cesarski Hofburg to zupełnie inny świat niż wszystkie, które dotąd poznała. Najwytworniejszy z wytwornych. Najznamienitszy ze znamienitych. Etykietalny. Chłodny, zamknięty i przerafinowany. W Hofburgu dostaje apartament i własną służącą. Warty salutują i prezentują przed nią broń. Jest w ogóle pierwszą Angielką, która „dostąpiła zaszczytu” mieszkania pod jednym dachem z cesarzem i kładzie się spać z dumną myślą, że oto znalazła się „prawie na szczycie”. Jednocześnie dokucza jej samotność. Nową uczennicę stara się poznać bliżej. Z czasem ją polubi. W końcu zacznie podziwiać.

3. Elżbieta Maria Habsburg, około 1900

Gdy we wrześniu 1883 roku mała Erzsi przychodzi na świat, w Wiedniu rozlegają się armatnie salwy. Arcyksiężniczka nosi imię po pięknej babce i jest o prawie dziesięć lat młodsza od hrabianki Wandy. Stanowi też jej przeciwieństwo. Wanda emanowała badeniowskim szczęściem. Elżbieta dźwiga bagaż rodzinnej tragedii. Miała sześć lat, gdy w Mayerlingu w tajemniczych okolicznościach zginął jej ojciec. Choć nie poświęcał jej wiele uwagi, kieruje w jego stronę wszystkie swoje uczucia. Rudolf — obiekt studiów psychologiczno-psychiatrycznych — był postacią depresyjną, zmagał się z przykrą chorobą, zabiegał o miłość matki i nie umiał znaleźć języka z ojcem. Spośród 128 jego przodków w siedmiu poprzednich pokoleniach ponad połowa cierpiała na jakiś rodzaj zaburzeń umysłowych, a jeszcze więcej zdradzało zaburzenia emocjonalne10. Matka Elżbiety, Stefania, córka króla belgijskiego, znanego seksoholika i okrutnika, rzadko okazywała dziecku uczucia. Urodziła córkę, marzyła o urodzeniu synu. Ostatecznie odwróciła się zarówno od męża, jak i od córki. I żyła własnym życiem. Jej serce długo zajmował „Hamlet”, jak nazywała w listach ojca dwóch córek, wdowca Artura hrabiego Potockiego z Galicji. Rudolfa w tym czasie zajmowały „szampan i miłość”, rozmaite używki i niewybredne kochanki11. „W takich warunkach — skarżyła się Stefania — rzeczywiste współżycie stało się niemożliwe, cała moja istota sprzeciwiała się temu”12. Próby pojednania małżonków kończyły się niepowodzeniem. Rudolf od dawna myślał o rozwodzie13.

Po Mayerlingu matkę Erzsi obarczano winą za wszystkie grzechy Rudolfa, a nawet o jego śmierć u boku kochanki. W Wiedniu na dworze czuła się coraz gorzej. Uciekała więc do Miramare, bajkowego zamku nad Adriatykiem. Tymczasem zmarł chory na raka języka Artur Potocki, a niedługo potem jego miejsce zajął kolejny amant, Elemér Lónyay, mężczyzna nie najwyższego pochodzenia i niskich lotów. Na wieść o nowym romansie córki król Belgii wstrzymał jej apanaże, a Franciszek Józef pozbawił ją niektórych austriackich przywilejów i tytułów (odtąd była już „tylko” królewską wysokością po ojcu). Natomiast Elemér Lónyay awansował, został hrabią, a ostatecznie Stefanię poślubił.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1W. Łazuga: Kalkulować… Polacy na szczytach c.k. monarchii, Poznań 2013.

2 Relacja ustna Krzysztofa Mańkowskiego.

3 Ch. Zeepvat: From Cradle to Crown. British Nannies And Governesses at the World’s Royal Courts, Stroud 2006; J. Bowers Bahney: Betrayers Waltz: The Unlikely Bond Between Marie Valerie of Austria and Hitler’s Princess-Spy, Jefferson 2017.

4 K. Lanckorońska: Szkice wspomnień, Warszawa 2005, s. 67.

5 K. Chłędowski: Pamiętniki, t. II: Wiedeń (1881–1901), Wrocław 1951, s. 172–173.

6 Ibidem.

7 Na niej napis: Kochał cień Twoich drzew | Krasę Twego kwiecia | Śpiew Twoich ptaków | Myślą czujną, pracą własną Cię zdobił | Strzeż wiecznie sędziwy ogrodzie pamięć Zygmunta Zamoyskiego 1875–1931.

8 C. z Tołłoczków Ciszewska: Gawęda o tym, co było… Wspomnienia, Kazimierza Wielka 2020, s. 349.

9 R. Aubert: Historia Kościoła, 1848 do czasów współczesnych, t. 5, Warszawa 1981, s. 344 i n.

10 J.T. Salvendy: Buntownik z Mayerlingu. Portret psychologiczny arcyksięcia Rudolfa, Warszawa 1995, s. 198.

11E. Bagger: Franz Joseph. Eine Persönlichkeits-studie, Zürich–Leipzig–Wien 1927, s. 488.

12Prinzessin Stephanie von Belgien, Fürstin von Lónyay: Ich sollte Kaiserinwerden, Leipzig 1935. O kontrowersjach wokół pamiętnika Stefanii zob. H. Andics: Kobiety Habsburgów, Wrocław–Warszawa–Kraków 1991, s. 242, 312.

13H. Andics: Das österreichische Jahrhundert. Die Donaumonarchie 1804–1918, Wien 1986, s. 295.