Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju - Opryszek Szymon - ebook

Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju ebook

Opryszek Szymon

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„Urugwajczycy kochają długie weekendy tak samo jak wolność” – mówi o rodakach José Mujica, były prezydent i najskromniejszy celebryta świata, który do pracy jeździł 20-letnim garbusem, a lwią część pensji oddawał na cele charytatywne.

Urugwaj jest jak puzzel z innej układanki, który nie pasuje do reszty kontynentu. Choć ten kraj zajmuje powierzchnię niewiele większą od Grecji i mieszka w nim zaledwie trzy i pół miliona ludzi, istotnie różni się od sąsiadów. Stabilny politycznie i ekonomicznie, nie przystaje do niemal żadnych europejskich stereotypów o Ameryce Łacińskiej. To jedno z najbardziej laickich państw świata. Jako pierwsze całkowicie zalegalizowało uprawę i spożycie marihuany, pary jednopłciowe mogą tu adoptować dzieci, a prostytutki płacą składki na ubezpieczenie społeczne. Każdy uczeń dostaje od państwa laptop, emeryt – tablet, a imigrant i uchodźca, nawet były więzień Guantanamo – szansę na nowe życie.

„Wyhoduj sobie wolność” to reporterska opowieść o niezwykłym eksperymencie społecznym i otwarte pytanie o granice dla marzycieli i wizjonerów, próbujących wykuwać nowy, lepszy świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 315

Oceny
4,3 (147 ocen)
66
58
20
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
K260581

Nie oderwiesz się od lektury

Jest to chyba najlepszy reportaż z Czarnego jaki czytałam. Petarda. Aż dziw że na katolickim kontynencie znalazła się taka enklawa wolności.
00
senoritaSindbad

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowite historie, które zmieniają wyobrażenie Uwugwaju o 180 stopni. Znając Amerykę Południo wą można mieć złudne przekonanie, że wszystkie Kraje będą pasować do jej wzorca. Okazuje się, że Urugwaj jest szmaragdem pośród rubinów.
00
AroGlen

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna! Syntetyczna i treściwa.
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Wojciech Górecki Toast za przodków (wyd. 2)

Jonathan Schell Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu

Wojciech Górecki Planeta Kaukaz (wyd. 3)

Janine di Giovanni Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii

Wolfgang Bauer Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki

Wojciech Górecki Abchazja (wyd. 2)

Bartek Sabela Afronauci. Z Zambii na Księżyc

Anna Pamuła Polacos. Chajka płynie do Kostaryki

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 3)

Cezary Łazarewicz Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza

Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 2)

Filip Springer Miedzianka. Historia znikania (wyd. 4)

William Dalrymple Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach (wyd. 2)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 2)

Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 2)

Ben Rawlence Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców

Dariusz Rosiak Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha

Jean Hatzfeld Więzy krwi

Aleksandra Boćkowska Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL

Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe

Ewa Winnicka Był sobie chłopczyk

Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka (wyd. 3)

Paweł Smoleński Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła”

Marcin Kącki Poznań. Miasto grzechu

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem

Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych

Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej

Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium

Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)

David I. Kertzer Porwanie Edgarda Mortary. Skandal, który pogrążyłPaństwo Kościelne

Rana Dasgupta Delhi. Stolica ze złota i snu (wyd. 2)

Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet

Paweł Smoleński Królowe Mogadiszu

Rob Schmitz Ulica Wiecznej Szczęśliwości. O czym marzy Szanghaj

Marek Szymaniak Urobieni. Reportaże o pracy

Ola Synowiec Dzieci Szóstego Słońca. W co wierzy Meksyk

Jacek Hołub Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci

Marcin Michalski, Maciej Wasielewski 81 : 1. Opowieści z Wysp Owczych (wyd. 2)

Marta Madejska Aleja Włókniarek

Ilona Wiśniewska Lud. Z grenlandzkiej wyspy

Remigiusz Ryziński Dziwniejsza historia

W serii ukażą się m.in.:

Marcelina Szumer-Brysz Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji

Mariusz Surosz Pepiki. Dramatyczne stulecie Czechów

Maria Hawranek, Szymon Opryszek

Wyhoduj sobie wolność

Reportaże z Urugwaju

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w  internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i  koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka

Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl

Fotografia na okładce © by Matilde Campodonico / AP Images / EastNews

Copyright © by Maria Hawranek i Szymon Opryszek, 2018

Opieka redakcyjna Konrad Nowacki

Redakcja Natalia Charitonow

Korekta d2d.pl

Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl

Skład Agnieszka Frysztak / d2d.pl

Created within the framework of the Visegrad Literary Residency Program

Skład wersji elektronicznej d2d.pl

ISBN 978-83-8049-758-0

Maćkowi – wysoka piątka!

Jeśli nie zmienisz się ty, nie zmieni się nic, nawet jeśli twoim prezydentem byłby Fidel.

Fragment murga, tradycyjnej satyrycznej pieśni układanej w Urugwaju z okazji karnawału, grupa Agarráte Catalina, 2005 rok

1

Prezydent Pepe

José Mujica jest przekonany, że jego słowa są jak cząstki elementarne. Składają się na bardzo podstawowy przekaz.

„Niszczymy prawdziwe lasy i sadzimy anonimowe lasy z cementu. Zastępujemy piesze wycieczki spacerami po bieżni, sen – pastylkami, samotność – elektroniką. Czy jesteśmy szczęśliwi z dala od ludzkiego środowiska naturalnego?”

„Życie jest krótkie i nam ucieka. I żadne dobra nie są warte tyle co życie”.

„Spędziłem ponad dziesięć samotnych lat w lochu. Siedem lat bez przeczytania nawet jednej książki! Miałem dużo czasu na myślenie. I odkryłem, co następuje: albo osiągniesz szczęście, mając niewiele, bez zbędnego bagażu, bo szczęście jest w twoim wnętrzu, albo nie osiągniesz niczego”.

„Przeszedłem różne trudności […], rutynowe dla kogoś, kto ładuje się w zmienianie świata. Żyję dzięki cudowi i ponad wszystko kocham życie. Chciałbym pojechać w ostatnią podróż jak ktoś, kto wchodzi do baru i mówi: »Jeszcze jedną kolejkę poproszę«”1.

Można go nazwać królem banału. Ale przez tę swoją autentyczność i charyzmę wydaje się najautentyczniejszym i najbardziej wiarygodnym prezydentem na świecie.

Rodacy mówią o nim swojsko: Pepe.

Fakty

Był rolnikiem i partyzantem lewicowego ruchu Tupamaros, został prezydentem.

Dostał sześć kul i przeżył.

Spędził czternaście lat w więzieniu, większość z nich w lochu przypominającym dziurę, gdzie mógł rozmawiać wyłącznie z mrówkami, muchami lub głosami w swojej głowie.

Dwa razy uciekał z więzienia, z czego raz załapał się na pobicie rekordu Guinnessa[1].

Gdy został deputowanym do Izby Reprezentantów, jeździł do pracy starą vespą. A już za prezydentury najchętniej garbusem w kolorze baby blue, rocznik ’87.

Jako głowa państwa dziewięćdziesiąt procent pensji – wynoszącej około dwunastu tysięcy dolarów miesięcznie – oddawał, między innymi, na budowę mieszkań socjalnych.

Jako pierwszy na świecie przywódca uregulował prawnie kwestię konopi indyjskich oraz przyjął do kraju byłych więźniów Guantanamo. Zalegalizował również małżeństwa równościowe i aborcję. A także zaprosił do Urugwaju syryjskich uchodźców.

Bez względu na zajmowane stanowisko mieszkał – i mieszka – w gospodarstwie w Rincón del Cerro, wiejskiej okolicy pod Montevideo, w domku z dachem z zielonej blachy.

Przez to wszystko media ochrzciły go „najbiedniejszym prezydentem świata” (co go bardzo irytuje). Dziennikarzy podejmuje mate na ganku, w poplamionym dresie albo w szortach. Uprawia chryzantemy, dla relaksu jeździ traktorem i głaszcze Manuelitę, ukochaną suczkę o trzech łapach.

Idol

„Wolność niesie za sobą ryzyko i ci, którzy w nią wierzą, powinni być gotowi, by je podjąć w każdym aspekcie, nie tylko w kulturze, religii i polityce. Tak to zrozumiał rząd urugwajski i należą mu się za to brawa. Oby inni nauczyli się tej lekcji i podążali za jego przykładem”.

Tak Mario Vargas Llosa zachwyca się reformami, które Urugwaj wdraża pod rządami Mujiki2.

Świat uwielbia staruszka z wąsem. Za bezkompromisową przyganę dla współczesnych polityków, jaką wygłosił na szczycie ONZ w Nowym Jorku w 2013 roku, czy poruszający występ w filmie dokumentalnym Człowiek. Za to, że żyje tak, jak mówi. I przypomina nam wszystkim o tym, co najważniejsze.

Jego przemówienia są hipnotyzujące.

Porównuje się go z Nelsonem Mandelą, bo kawał życia spędził w więzieniu i podobnie jak Afrykanin sprzeciwia się kategoryzowaniu ludzi – tyle że na biednych i bogatych. Albo z premierem Hiszpanii José Luisem Zapatero, lewicowcem do szpiku kości, walczącym z neoliberalnym kapitalizmem. Od pamiętnej płomiennej przemowy na forum Narodów Zjednoczonych, a potem nominacji do Pokojowej Nagrody Nobla jest zapraszany na konferencje, wystąpienia motywacyjne i szczyty dyplomatyczne we wszystkich zakątkach globu. Jego słowa trafiają do serc członków ruchu Occupy Wall Street, ofiar kryzysu 2008 roku, ludzi zaangażowanych w debatę o redystrybucji dóbr i krytykę społeczeństwa konsumpcyjnego. Współgrają z niektórymi ideami sąsiada z Argentyny, papieża Franciszka, zawartymi w encyklikach – o konieczności zmian w podejściu do najbiedniejszych i do zasobów naszej planety. Francuski ekonomista Thomas Piketty uważa, że to między innymi popularności Mujiki zawdzięczamy fakt, że w ostatnich latach nierówność stała się kluczowym elementem globalnego dyskursu3.

Sekretarka

„Nie ma teraz czasu dla prasy. Proszę skontaktować się w listopadzie” – czytamy odpowiedź od jego prywatnej sekretarki na początku września 2015 roku. W marcu Mujica zakończył prezydenturę i ponownie został senatorem.

Listopad. „Jest za granicą”.

Kolejny mejl – cisza. Jeszcze jeden. Odpowiedź: „Na razie wyjeżdża do Chile i Brazylii, grafik nie pozwala mu na spotkanie”.

W grudniu w naszych wiadomościach pobrzmiewa już desperacja.

„Państwa koledzy z zagranicy czekają na wywiad miesiącami. Z własnej woli przyjechali Państwo do Urugwaju bez umówionej audiencji” – pisze rozdrażniona sekretarka.

Jeszcze jeden mejl. I znowu cisza.

Czarna owca

W Urugwaju zauważamy coś, czego z zewnątrz nie widać: Pepe Mujica jest postrzegany przez swoich podobnie jak Lech Wałęsa przez rodaków. Obaj głoszą solidarność, noszą wąsy, są wielbieni poza granicami, podczas gdy obywatele kręcą na nich nosem. Urugwajczycy mają na taką okoliczność porzekadło identyczne z polskim: „Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju”. W 2010 roku nie wszystkim spodobało się, że ich prezydentem został mężczyzna, który nigdy nie zhańbił się zawiązaniem krawata. Człowiek niezwykle oczytany, ale bez dyplomu objął urząd, który do tej pory sprawowali lekarze, adwokaci, absolwenci światowych uniwersytetów. Niektórzy nawet trochę się zawstydzili, gdy oglądali pierwszy telewizyjny wywiad zagraniczny z Mujicą, a w kadrze widać było popękane ściany jego domu.

Jednak to właśnie dzięki skromności Pepe wygrał wybory. Jak zwraca uwagę dziennikarz Mauricio Rabuffetti, podstawowa prawda o życiu społecznym w Urugwaju głosi: „Tutaj jeden nie jest nikim więcej niż drugi”4. Tylko zakorzenione od początku istnienia kraju poczucie równości, które w praktyce oznacza, że lepiej pokazywać się światu jako osoba skromna i umęczona niż odnosząca sukcesy (nawet jeśli zasłużone), może wytłumaczyć, jak to się stało, że były partyzant i więzień bez studiów został prezydentem.

Przyjechaliśmy do Urugwaju po raz drugi; minęło kilka miesięcy, od kiedy Pepe zwolnił najważniejszy urząd w państwie. W Montevideo i w interiorze spotkaliśmy się z jego fanami i przeciwnikami. I okazało się, że po żadnej ze stron nie ma osoby, która uznałaby jego rządy za udane.

Obiecywał walkę z rozbuchaną biurokracją – przegrał. Urzędnicy w Urugwaju, gdy już złapią etat, nie puszczają go aż do śmierci. A po drodze zgarniają, między innymi, dodatkowe premie za narodzone lub adoptowane dzieci, ślub, wejście w związek partnerski czy śmierć bliskich. Za prezydentury Mujiki zatrudniono trzydzieści tysięcy nowych oficjeli.

Obiecywał reformę edukacji, bo to podstawowe narzędzie wyrównywania szans. A mimo to pod koniec jego urzędowania trzy razy więcej Urugwajczyków martwiło się poziomem nauczania w szkołach. Ci, którzy mogli, decydowali się na zapisanie dzieci do szkół prywatnych.

Obiecywał walkę z marnotrawieniem pieniędzy, a za jego kadencji wzrósł deficyt budżetowy. Przy okazji wzrosła też liczba centrów handlowych i telefonów komórkowych w posiadaniu obywateli (jak również średnia pensja i PKB).

Choć sprzeciwia się hegemonii międzynarodowych korporacji, nie zrobił wiele, by wyrzucić z kraju Monsanto; firma sprzedaje tu swoje ziarna i pestycydy, a na południu kontynentu urządziła gigantyczną uprawę roślin genetycznie modyfikowanych. Kolejnej korporacji dał możliwość stworzenia odkrywkowej kopalni żelaza Aratirí. Ekolodzy ostro protestowali przeciwko projektowi, podkreślając, że będzie on miał negatywny wpływ na jakość powietrza i wody.

Mimo wszystko Mujica ma umiejętność, której brakuje większości polityków. Potrafi przyznawać się do błędów.

– Zrobiłem niewiele jak na to, ile było do zrobienia – powtarza5.

Może i nie jest dobry w zarządzaniu, za to w inspirowaniu innych nie ma sobie równych.

Przedstawiciel Organizacji Państw Amerykańskich (OPA) Chilijczyk José Miguel Insulza powiedział o nim: „Mujica bardziej niż politykiem stał się postacią moralną. Nie wszystko, co mówi, nadaje się do wdrożenia, ale to ideały, które chciałoby się kiedyś wprowadzić w każdym społeczeństwie”6.

Oddalenie

Październik 2016 roku. Odczuwamy pewną satysfakcję na myśl o tym, że zaraz wyślemy kolejnego mejla do sekretarki Mujiki. Teraz, po roku, chyba już zdobędziemy jej serce?

Odpowiada nam jednak cisza.

Jesteśmy w kraju, w którym teoria sześciu stopni oddalenia nie działa – obywateli jest tak niewielu, że wystarczają trzy. Niemal każdy bohater naszego reportażu zna kogoś, kto zna bohatera innej historii lub może nas z nim poznać. Maniakalnie pytamy zatem większość z nich: „Nie wiesz może, jak dotrzeć do Pepe?”.

– Po prostu jedźcie do niego na farmę. Lubi rozmawiać z obcokrajowcami – radzi nam współwięzień Mujiki, który w 1971 roku razem z nim uciekał z zakładu karnego Punta Carretas.

– Nie jedźcie na farmę. Przecież on ciągle podróżuje, to fatalny pomysł! – ocenia dziennikarz, który napisał jedną z tuzina książek o byłym prezydencie.

– Dajcie mi podziałać – mówi lewicowa wyga, znajoma znajomego, ale okazuje się, że wyszła z wprawy.

– Piszcie do jego sekretarki – podsuwa były sekretarz Pepe.

Czy któraś z tych dróg zaprowadzi nas na farmę w Rincón del Cerro?

2

W nocy mi dogadzasz, w dzień cię opluwam

– Babcia nauczyła mnie zaciskania i rozluźniania pochwy. A właściwie najpierw nauczyła mamę, a mama przekazała ten sposób mnie. Dziś wszyscy znają to jako ćwiczenia mięśni Kegla. Zalecają je lekarze i są bardzo modne. Dziewczyny cieszą się, kiedy robimy je na warsztatach edukacji seksualnej. Siedzimy w lekkim rozkroku, oddychamy równo, a ja mówię: „Musimy połączyć się z naszymi waginami! Pokochajcie najpiękniejszą część swojego ciała!”. One zwykle najpierw chichoczą, a potem zasysają i puszczają, zasysają i puszczają.

To bardzo ważna umiejętność, zwłaszcza gdy mężczyzna ma maleńkiego penisa. Jeśli chcesz, żeby klient z małym członkiem do ciebie wracał, musi mieć wrażenie, że twoja wagina zawsze jest maciupka. Wtedy zapomni o swoim kompleksie.

Mama nauczyła mnie technik dbania o siebie i wyciągania forsy od klientów. Na przykład symulowania, że jestem dziewicą. Jak? Ach, nie powiem wam, bo stracę kasę. Klienci wierzą w to, dopóki dziewczyna wygląda na wystarczająco niedorosłą. I dobrze płacą. Degeneraci!

Moja babcia była prostytutką, moja mama jest prostytutką. I ja nią jestem.

Wkurwia mnie, gdy ludzie mówią: urodziła się, by dawać dupy. A jaki masz wybór, jeśli żołądek przykleja ci się do kręgosłupa? Prababcię na pewno wykorzystywano seksualnie. Była czarną niewolnicą, sprzątała w Barrio Sur, południowej dzielnicy Montevideo. Miała dziewiętnaścioro dzieci. Zastanawiam się, ile z nich chciała. Może żadnego? Przychodzi patrón, właściciel, penetruje, wychodzi. Niewolnica nie jest przecież właścicielką samej siebie. Przynajmniej jedno musiało być efektem gwałtu.

Mam w domu jej portret. Zeszła ze statku z Afryki. Nie wiem, z której części. Dla mnie Afryka była jedna, nigdy mi nie przyszło do głowy zapytać prababci, z której Afryki przyjechała.

Mama wciąż pracuje w zawodzie, bo na emeryturę trzeba składać przez trzydzieści lat, a my możemy to robić dopiero od 1995 roku. Ja jestem zarejestrowana, mam identyfikator i książeczkę zdrowia. Chcecie zobaczyć?

Na pierwszej stronie zielony nagłówek: Jedyną pewną metodą zapobiegania chorobom przenoszonym drogą płciową, w tym AIDS, jest właściwe używanie prezerwatywy. Poniżej godło narodowe i napis: „Wschodnia Republika Urugwaju, Ministerstwo Zdrowia Publicznego”, oraz informacja, że dokument nie zaświadcza, że osoba, na którą został wystawiony, jest wolna od chorób przenoszonych drogą płciową.

W środku imię i nazwisko: Karina Nuñez Rodríguez. W tabelce daty comiesięcznych badań. Podpis lekarza i pieczątka Oddziału Higieny Seksualnej. Informacja, że wiele zagrożeń (wirus HIV i inne) jest wykrywanych dopiero kilka tygodni lub miesięcy po zakażeniu.

Taką książeczkę powinna mieć każda urugwajska prostytutka, i to od lat dwudziestych XX wieku. Tyle że nikt nigdy nie wymagał podobnego zaświadczenia zdrowotnego od klientów.

Karina wyciąga też listę składek zdrowotnych, a także zapisany długo­pisem zeszyt. Dni przepracowane, dni bez pracy, zarobek, dochód miesięczny i roczny. W lutym zarobiła 11 150 peso (około 1300 złotych), była aktywna przez czternaście dni, choć na ulicę stara się wychodzić jak najczęściej. Minimalna krajowa pensja wy­nosi 12 265 peso (około 1500 złotych), ubiegłoroczne wynagrodzenie Kariny to 194 390 peso (około 23 000 złotych) za 207 przepracowanych dni.

Pokazuje nam te zapiski, by odczarować powszechny mit, że pracownice seksualne zarabiają krocie.

Prostytucja w Urugwaju nigdy nie była nielegalna, ale przez wiele dekad sytuacja świadczących usługi kobiet pozostawała nieuregulowana. W latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku lupanary były niepozorne – nie mogły mieć szyldów, świateł, puszczać głośnej muzyki. Zatrudnionym zabraniano wabienia klientów słowami czy nawet śpiewem; groził za to mandat. Miały figurować w rejestrze prostytutek i dwa razy w tygodniu stawiać się na badania w miejscu pracy lub w ambulatorium (w domu publicznym obowiązkowo musiał być roztwór nadmanganianu potasu, aby klient mógł dokonać dezynfekcji po stosunku). Kontrolowano je także w latach późniejszych, a mimo to nie przyznawano im żadnych praw.

System oficjalnie uznał istnienie prostytutek w 1995 roku. Od tego momentu mają status niezależnych pracowników i prawo do emerytury – o ile opłacają składki (równowartość około 300 złotych miesięcznie, przez trzydzieści lat) lub kończą siedemdziesiąt pięć lat. W 2002 roku weszło w życie prawo o pracy seksualnej, które zapewnia im wszelkie dodatki socjalne, między innymi bezpłatną opiekę zdrowotną dla nich i dla dzieci.

Seks za pieniądze mogą uprawiać osoby, które ­ukończyły osiemnaście lat, są zapisane w Narodowym Rejestrze Pracy Seksualnej i mają aktualną książeczkę zdrowia. W kwietniu 2017 roku zarejestrowanych było ich dwieście dwadzieścia siedem. Na każdej konsultacji medycznej mogą poprosić o wydanie stu czterdziestu czterech darmowych prezerwatyw.

– Identyfikator zapewnia pomoc prawną. Bez niego klient przyjdzie, wyrucha, a ty szukaj wiatru w polu! Jak go masz, a facet nie zapłaci, to składasz skargę na policję i musi zabulić. Ale przy zgłoszeniu musisz jeszcze mieć zużyty kondom. To jedyne oficjalne narzędzie naszej pracy, jedyny dowód wykonanej usługi. Jeśli uprawiasz seks bez prezerwatywy, to znaczy, że oddałaś się dla przyjemności.

Raz w ten sposób doniosłam na gościa. Małe miasteczko, wszyscy się znaliśmy. Wiedziałam nawet, gdzie pracuje jego ojciec. Nie miał kasy, wziął mnie po pijaku i myślał dupek, że mu ujdzie na sucho. A ja pobiegłam z kondomem na policję. Dowiedzieli się jego dziewczyna, matka i ojciec, który musiał go odebrać z komisariatu. I wiecie co? Wstydził się, że skorzystał z usług prostytutki, a nie, że nie zapłacił!

Na każdą, co ma książeczkę, przypadają trzy bez niej. Bo stygmat, wstyd, niedoinformowanie. No i wiele z nas pracuje nie z własnej woli.

Tylko wybijcie sobie z głowy kliszę, że wszystkie, bez wyjątku, jesteśmy ofiarami. Oczywiście, są wśród nas i takie. Tym staram się pomóc, bo wiem, przez co przeszły. Mówicie, że niewiele kobiet wybiera życie prostytutki? Ja sama to powiedziałam? No tak. Ale niewiele kobiet wybiera też życie służących i sprzątaczek. Kto chce nimi być?

Z nieletnimi to inna sprawa. Jak usłyszę, że gdzieś jakaś pracuje, to jadę się przekonać. A jeśli to prawda, zgłaszam sprawę na policję. Mam już na koncie ponad siedemdziesiąt doniesień, dwadzieścia procesów jest w toku. Doniesienie o popełnieniu przestępstwa składam sama, na przykład gdy dowiaduję się o takim sklepikarzu, który wykorzystuje seksualnie dziewczynkę, jak ten w Paso de los Toros. A jeśli trafiam na przestępczość zorganizowaną, to zgłaszam sprawę razem z El Paso. To stowarzyszenie obywatelskie. Skupia się na obronie praw człowieka, zwłaszcza dzieci, nastolatków i kobiet, ofiar przemocy oraz osób wykorzystywanych seksualnie.

Właściwie powinnam już dawno nie żyć. W 1999 roku pobili mnie do nieprzytomności i wyrzucili do rynsztoka przy drodze numer 55, niedaleko wjazdu na tamę w Palmar, małym miasteczku w departamencie Soriano. Dziewięciu chłopa z Paysandú. Handlowali kobietami, byli pewni, że umarłam. Ale ktoś mnie znalazł i zawiózł do szpitala. Obudziłam się po jedenastu dniach na intensywnej terapii. Trzy miesiące uczyłam się chodzić. ­Widzicie? Wciąż kuleję.

Składam donosy z powołania. Bo mnie też wykorzystywano. I nikomu tego nie życzę.

Nie, nie czułam wtedy strachu. Czułam wściekłość. Wychowałam się na ulicy i niczego się nie boję.

Poza tym strach jest częścią egzystencji.

Lwica. Fenomen. Kobieta, o której piszą w internecie, że ma jajniki niezbędne, by dokonać rewolucji w myśleniu. Karina uczest­niczy w wydarzeniach związanych z edukacją seksualną, handlem ludźmi, obroną i promocją praw pracowników seksualnych. ­Zapraszana jest na dyskusje i konferencje na uniwersytecie, w radiu i telewizji. Ciągle jest w trasie – zawodowo lub wypełniając misję. Jeździ stopem, czasem zbiera pieniądze na bilety autobusowe. Ostatnio na warsztatach krążyła z prezerwatywą jak z kapeluszem, pytając przewrotnie: „Zabezpieczycie mnie?”.

Należy do Honorowej Komisji Ochrony Pracy Seksualnej, która ma czuwać nad wypełnianiem prawa uchwalonego w 2002 roku. Jest edukatorką w dziedzinie zdrowia seksualnego, współpracuje z kilkoma organizacjami pozarządowymi, które zajmują się jego promocją. Mówi się o niej i pisze, że to jeden z najbardziej elokwentnych głosów przeciwko wykorzystaniu dzieci i nastolatków w Urugwaju.

Od Florentiny, znajomej psycholożki, która pracuje w projekcie przeciwdziałania handlowi ludźmi organizacji Casabierta, a wśród swoich pacjentek ma również pracownice seksualne, słyszymy, że nie wszystko, co mówi Karina, jest prawdą. Że lubi o sobie opowiadać, ma potrzebę powtarzania swojej historii. A ludzie lubią jej słuchać, bo operuje takim językiem, jakby była kurwą z dyplomem.

Pamięć zapewne zastosowała sporo trików, by pozwolić Karinie żyć.

Stoi pod wiatr przy drodze, w zwykłej ciemnobrązowej koszulce z długimi rękawami. Kąciki niepomalowanych ust opadają, ręce równo opuszczone po bokach. Mija ją tir z cysterną, symbol jej pracy. W takim kadrze rejestruje Karinę holenderska fotografka Susette Kok, której prace dokumentalne Opiekuj się mną, a ja zaopiekuję się tobą opowiadają o prostytucji w Urugwaju7. Pokazują burdeliki stolicy i interioru, skrzyżowania czy pobocza, gdzie zwykle urzędują pracownice seksualne. Foto­grafiom towarzyszą historie kobiet ­wykorzystywanych od ­dziecka.

Karina była przewodniczką Susette. Wiedziała, kogo jej przedstawić – wystarczyło, że zerknęła do spisu cudzołożnic. Zwykły zeszyt, a w nim długopisem wypisane imię, wiek, miejsce urodzenia, zamieszkania, płeć. I moment, kiedy kobieta zaczęła się prostytuować. I czy była wcześniej wykorzystywana seksualnie. Od 2008 roku Karina zjeździła ze swoim zeszytem dziewięć departamentów. Wtedy zorientowała się, że takich jak ona jest więcej.

Prostytutek, które padły ofiarą molestowania w dzieciństwie.

Pablo Guerra, doktor na Uniwersytecie Republiki, przeprowadził wywiady ze stu osiemdziesięcioma ośmioma pracownicami seksualnymi – o warunkach ich pracy i zmuszaniu dzieci do prostytucji. Ponad połowa rozmówczyń wyznała, że musi ­odrobić określone godziny, a patrón karze je, jeśli się spóźnią do pracy lub w niej nie stawią. Oznacza to, że sutenerstwo, zakazane w Urugwaju już w 1927 roku, wciąż ma się dobrze. Z badań ­Guerry wynika, że niemal jedna trzecia ankietowanych zetknęła się z prostytucją nieletnich w miejscu pracy. Większość przyznaje, że miała trudne dzieciństwo.

Karina pisze książkę o dziewczynach z zeszytu.

Życie po drugiej stronie produktywnej pochwy.

– To nie jest tak, że kończysz osiemnaście lat, stajesz przed lustrem i zadajesz sobie pytanie: „Kim zostanę? Księżniczką czy prostytutką?”. Ten proces zaczyna się o wiele wcześniej.

Składam doniesienia, prowadzę darmowe warsztaty seksual­ne w szkołach. Ciągle jestem w ruchu. Nie zatrzymuję się, bo wtedy zaczynam myśleć, a to boli. Działanie jest lepsze niż leki. Nie dbam o siebie, nie zrzucam wagi, tylko pędzę, bo myślę, że jak wyhamuję, to umrę. Moja psychiatra mówiła, że to forma ucieczki. Że boję się skonfrontować z własną rzeczywistością, dlatego wtrącam się w rzeczywistość innych.

Czyli wcale nie jestem odważna, jak mówią. Jestem pojebana. I do tego posrana ze strachu.

Chciałam być nauczycielką. Jestem najstarsza, z czterema siostrami ciągle bawiłam się w szkołę. Ale przypadło mi w udziale sypiać za pieniądze. Wiedziałam, gdzie pracuje mama. Nie rozmawiała o tym ze mną, ale w szkole wytykali mnie palcami, a mamę przezywali kurwą. A przecież ona nie była kurwą. Była moją mamą. Musiałam jej bronić, więc dawałam im wciry. Jestem biała, ale wszystkie moje siostry są afro, jak mama. Je też obrażali. W efekcie ciągle musiałam spuszczać komuś łomot. Nauczycielka napisała raport, że jestem agresywna, wysłano mnie na badania lekarskie do jedenastu psychologów, naćpano jakimiś lekami. Później nie chciałam mieć z psychologami nic wspólnego.

Kiedy przyszło mi do głowy, by powiedzieć rodzicom, że wykorzystał mnie sąsiad, dostałam takie lanie, że tydzień na tyłku usiąść nie mogłam. Wyzwali mnie od kłamczuch. Że to przecież taki dobry człowiek, sąsiad wspaniały! Uważam, że zaczęłam pracować właśnie wtedy, jak miałam dwanaście lat. Gdy po raz pierwszy dostałam coś w zamian za moje ciało.

Zaczęło się od tego, że poprosił, bym usiadła mu na kolanach. Za pięć peso, żebym kupiła sobie jogurt. Moja mama dawała nam wtedy pięć peso na cukier, yerba, naftę, owsiankę i chleb. Każda z tych rzeczy kosztowała jedno peso. A litr jogurtu cztery osiemdziesiąt. Tylko co po jednym jogurcie, skoro było nas pięć? Co za czasy! Jadłyśmy resztki wygrzebane ze śmietnika i mąkę, w której lęgły się robaki. Trzeba ją było przesiewać.

Teraz myślę, że to okres, który boli mnie najbardziej. Matkowałam siostrom od dziesiątego roku życia, do dziś mówią na mnie „mama”. Było dla mnie jasne, że nie chcę dla nich tego, co przytrafiło się mnie. Wrodzona siła przyszła do mnie z krwią matki. Mama jest bardzo silna, tylko ma problem z alkoholem. Jest uzależniona. Ma poranioną duszę i zdewastowane ciało, ale mimo to pełna jest wewnętrznej mocy. Moje siostry też. Poza jedną, która była owocem gwałtu i popełniła samobójstwo.

Kiedy to robiłam, działałam, żeby przetrwać. Moje życie pędziło. Musiałam dojrzeć, zanim odrosłam od ziemi. Nie miałam tyle szczęścia co inni, by zastanawiać się, kim chciałabym zostać. Musiałam działać ot tak, szast-prast, bronić się przed tym, co chciał mnie okraść, tym, co chciał skrzywdzić moją siostrę. I tamtym, co mnie chciał wyruchać.

Dopiero po latach, kiedy mogłam już się zatrzymać i spojrzeć za siebie, zdałam sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło w moim życiu. I że wcale nie musiało się wydarzyć. Zaczęło boleć. Kurewsko boleć. Kosztowało mnie to podcięcie sobie żył.

Jestem już skonana, już mi się sprzedawać nie chce. Mam pięćdziesiąt cztery lata, zmęczone ciało. I brak mi cierpliwości do klientów. Czasem mam ochotę im powiedzieć: „No, dotknij sobie tego cycka, jak musisz, wszystko mi jedno”. Innym razem, jak go dotykają, to mam ochotę dać im wpierdol. Albo jak po dwóch słowach orientuję się, że chcą nie tylko ciśnienie spuścić, ale i cenę. No, mam ochotę im przywalić albo palnąć: „Daj mi spokój, zwal sobie konia i idź spać!”. Ale jeśli masz taki stosunek, to trudno pracować w tym zawodzie. Jak to mówimy – kiosk ci plajtuje. Był taki czas w Urugwaju, że wszyscy otwierali kioski. Za duża podaż, więc wszystkie poupadały. Wiadomo, obrażoną kobietę to oni mają w domu, więc z takim podejściem to koniec biznesu.

Przychodzi jednak moment, że maska pajaca musi spaść. Moja to powinna już dyndać między kolanami, ale na razie show must go on. Nie tylko w moim zawodzie zresztą. Ile osób, które nie pracują waginą, musi robić to samo co ja? Dobrze ubrane, odprasowane, z przyklejonymi uśmiechami wykonują polecenia. Ich praco­dawcy wykorzystują nie tylko ich ciała, ale człowieka w całości.

Pracuję na ulicy. Znam wnuków tirowców, którzy się ze mną przespali, trzecie pokolenie, czas leci. Często podwożą mnie tu i tam, nie płacę za transport. Od razu stawiam sprawę jasno: bracie, sprzedaję się. Jeśli chcesz mnie podrzucić, będę wdzięczniuteńka. Ale jeśli chcesz mnie po drodze pieprzyć, to dziękuję, poszukam innego kierowcy. Większość się nudzi, w towarzystwie kilometry szybciej lecą, więc mnie zabierają.

Na początku, kiedy mnie nie znali, jasne: jak nie zrobisz loda, to wysiadasz. Więc wysiadałam, nawet w ciemność. A teraz przekazują mnie sobie z troską: „Uważaj na nią, to moja koleżanka”. Chociaż pewnie, i skurwysyny się zdarzają. Raz miałam z takim seks, dał napiwek, więc ja cała zadowolona. Dopiero w domu się zorientowałam, że mnie okradł i zapłacił moimi pieniędzmi!

Karina śmieje się w głos, kiedy opowiada tę historię. W ogóle sporo żartuje. Intensywnie działa na zmysły – głośna, okrągła. Mówi, że od dziecka była cycata i dupiasta, z burzą blond loków. Ma gładką cerę i dłonie zaskakująco małe przy jej rubensowskiej obfitości. Zawsze przyjemnie pachnie.

Opowiada o sobie bez skrępowania, bez względu na to, czy akurat siedzi w grubych skarpetach nad bombillą z mate w mieszkaniu koleżanki trans po fachu, czy na ławce przed budynkiem dworca autobusowego. Czy na trawniku pod szpitalem uniwersyteckim Clínicas, gdzie za cztery godziny zdaje egzamin z BHP.

Wciąż się dokształca, z nadzieją, że znajdzie inne zajęcie.

– Prawie wszyscy klienci mają żony. W interiorze są bardziej macho niż w stolicy, a przynajmniej takimi chcą się pokazać. W łóżku już nie są tacy hetero. Większość jest biseksualna, ma fantazje o penetracji, korzysta z kobiet bio i trans. W ogóle pracownicy seksualni dzielą się na bio, trans i taxi boys, jak w Urugwaju mówi się na żigolaków. Bio to kobiety biologiczne, rzadziej mężczyźni homoseksualni, trans – wiadomo. A taxi boys to hetero­seksualni mężczyźni, którzy obsługują kobiety. W Monte­video operują na przykład tam, gdzie aleja 18 Lipca dotyka placu Cagancha. Ich ksywka przyjęła się po filmie z lat osiem­dziesiątych o takim samym tytule8.

Pracuję głównie w interiorze. Seks jest tam droższy, bo podaż mniejsza. Taka praca jest jednak o wiele cięższa niż ta w Monte­video. Klienci płacą też za poufność. Są tacy, co przychodzą tylko pieprzyć – raz, dwa, pięć, biorą nas do upadłego, na zapas, bo potem przez kolejne trzy miesiące będą pracować na odległej od miasteczka farmie. Ale większość przychodzi się wygadać, niektórzy regularnie, co tydzień. Mówią o impotencji, przedwczesnym wytrysku, sprawach, które wstydziliby się poruszyć z psycho­logiem. Nam nie muszą udowadniać, że mają trzy jaja. Nie jesteśmy po to, by podkopywać ich poczucie własnej wartości. Zresztą chodzenie do psychologa w małym miasteczku to sygnał: o, ten ma problem. A do burdelu – o, szacun, ale z niego macho, co tydzień bzyka. Mężczyźni dzięki nam sprzedają lepszy obraz siebie. Jesteśmy dyskretniejsze niż adwokaci. Klienci wiedzą, że ich żony nigdy nie pozdrowią nas na ulicy, więc są spokojni, że im nic nie wygadamy. Oni też nas wtedy ignorują. Takie sprzężenie zwrotne hipokryzji – w nocy mi ­dogadzasz, w dzień cię opluwam.

A wiecie, ilu chłopców jest zmuszanych do seksu wbrew ich woli? Niektórzy są homoseksualistami, a ich wujowie czy ojcowie, przekonani, że młodzi muszą pieprzyć, fundują im wizytę u prostytutki.

Najlepiej pamiętam takiego jednego. To był okres strzyżenia owiec, departament Rivera, produkują tam sporo wełny. Meta przy drodze krajowej numer 27 do miasta Rivera, przejeżdżają ciężarówki i brygady postrzygaczy z maszynami. Mężczyźni prowadzą do nas czternasto-, może piętnastoletniego wyrostka. Byłyśmy we trzy.

– Która z was go wypieprzy? – pyta starszy pan, jego wuj. – Znalazłem go, jak walił sobie konia w stodole.

Idę. Wchodzimy do pokoju, siadamy na łóżku. I ten słodziak zaczyna:

– Proszę pani, sprawa jest taka. Masturbowałem się, bo chcę być wierny mojej dziewczynie, z którą wezmę ślub. I tylko z nią będę się kochać. Wujek nie może tego zrozumieć.

– Ale wujek zapłacił, żebyś się pobzykał – mówię.

– A ja się bzykać nie zamierzam – mówi i siada obrażony, z nogą na nogę.

– No, jakoś muszę zarobić te pieniądze. Zrobimy tak: ja usiądę z jednej strony łóżka, ty z drugiej, poruszamy nim, ja pokrzyczę i wyjdziemy.

Wychodzimy, a wujek:

– I jak się sprawował?

Ja:

– Wspaniale!

Chłopiec:

– Wujku, a mogę jeszcze raz?

Wujek, zadowolony:

– O nie, to byłaby przesada!

No, słodziak! Spotkałam go potem na targach rolniczych w Prado. Przedstawił mi swoją żonę. To była ta dziewczyna, z którą wtedy chodził.

Robimy sobie selfie pod szpitalem. Karina wrzuca je na Face­booka, taguje nas i miejsce. Zdjęcie ląduje pośród dziesiątek innych ujęć z ręki: z autobusu, jakiejś konferencji, knajpki. Jeszcze do niedawna Karina miała na profilu napisane „pracownica seksual­na”. Klienci ją śledzą. Niemal codziennie wrzuca posty, żeby wiedzieli, gdzie jest. To dyskretniejsze niż wiadomości SMS. Nie ma ryzyka, że żony się dowiedzą.

Rynek pracy seksualnej w Urugwaju zaspokaja różne gusta. Są widowiskowe whiskerías (kluby nocne, zwykle droższe, opłata za wstęp, często w cenie show taneczny, seks zazwyczaj odbywa się w hotelu), domy publiczne (z pokojami; w Montevideo niektóre czynne dwadzieścia cztery godziny na dobę), bary z kelnerkami (tańce i negocjacje, ale praca już w motelu), salony masażu (dyskretne; tu przychodzi się tylko na seks, taryfa z góry ustalona). Są też parki i ulica (najmniej bezpieczne, bo pracownice są narażone na agresję przypadkowych ludzi). W interiorze dominują burdeliko­bary, gdzie można potańczyć, pogadać, znaleźć dziewczynę. Czasem na zapleczu jest nawet materac.

Na każdą z tych działalności trzeba mieć licencję – bywa, że jej uzyskanie zajmuje nawet dwa lata – i zezwolenie z lokalnego komisariatu policji. Departamenty stawiają też indywidualne wymogi. Na przykład w Montevideo taka placówka musi być oddalona o minimum dwieście metrów od szkół, miejsc kultu, sal do czuwania nad zmarłymi, szpitali czy sanatoriów. Więcej niż pięćdziesiąt metrów od siedzib organizacji pożytku publicznego, biur administracji państwowej czy centrów handlowych. Nic dziwnego, że zarejestrowanych jest tylko około trzydziestu takich podmiotów (widać je na mapie serwisu Pasión Uruguay), większość zaś funkcjonuje w szarej strefie. Dziewczyny, które przyjmują za pośrednictwem stron w sieci, na przykład Pumbate Escorts, zwykle czekają na klientów w prywatnych mieszkaniach. System gwiazdek i recenzji działa jak na portalu do wynajmu hoteli.

„Czyściutka i cierpliwa. Naturalne ciało, piękne piersi, dupeczka do degustacji bez dodatkowych kosztów. Ruchanie jak marzenie”.

„Ach, co za Kubaneczka! Cycuchy naturalne, wzięła głęboko do gardła, szaleństwo”.

„Świetnie laskę robi i pogadać można. Na pewno średnie wykształcenie, szanujcie dziewczynę”.

„Żadna mi tak nie obciągnęła. Do ostatniej kropelki!”

„Fenomenalna! Uśmiechnięta, pogodna, sympatyczna. Zaskakująco elokwentna! Chętna do rozmowy i przede wszystkim do działania. Lodzik mistrzostwo świata!”

– Pewien pan w dużym mieście zabrał mnie do domu, a tam katafalk z suknią ślubną jego zmarłej żony. Musiałam ją włożyć. Dobrze zapłacił, ale zwinęłam się, jak tylko skończyliśmy. Innym razem, jeszcze zanim wibratory były dostępne na naszym rynku, przyszedł elegancki klient i poprosił, żebym go spenetrowała. Miałam pod ręką tylko duży dezodorant w spreju, ale doszedł, a jak! Najgorzej było, jak pracowałam na statkach koreańskich. Koreańczycy mieli taki fetysz, że kapali nam na sutki woskiem. Strasznie bolało, ale płacili po dwieście dolców od cycka. Za to zdarzył mi się seks oralny ze śmietaną i truskawkami. Całą mnie klient poplamił i wylizał. Było wspaniale!

Inny pan poprosił, żebym na nim usiadła i go policzkowała. Biłam mocno, na moje oko, a on wołał: „Mocniej, mocniej!”. No to przywaliłam. „Nie aż tak!” Ale wtedy już się rozkręciłam i nie mogłam przestać. Musiałam zwrócić mu hajs, za bardzo mi się spodobało. Potem byłam wykończona. Przemoc strasznie wysysa energię.

Mówiłam wam już, że jako dziewczynka byłam dobra w biciu? Dlatego moja siostra nie mogła zrozumieć, jak wytrzymałam z tym Chilijczykiem, co mnie tłukł. Miałam wrażenie, że jak go zostawię, to znów stoczę się w otchłań, znów będę musiała wrócić do handlowania sobą. Też go biłam, oczywiście, ale bez przesady. Gorzej było z ojcem Valeski. Tego to naprawdę chciałam zamordować.

Poznałam go, jak wszystkich, na trasie. Znalazłam mu pracę w rzeźni w Paso de los Toros. Z nim chciałam mieć dziecko i próbowałam być najlepsza, jak umiałam. Nie przyprawiłam mu ani jednego rożka! Nie no, oczywiście, że pracowałam, uprawiałam seks za pieniądze, ale kochałam się tylko z nim. Orgazmu, wbrew temu, co myślą klienci, nie da się udawać. Tylko im nie mówcie, bo kiosk mi splajtuje!

Byłam w ósmym miesiącu, kiedy pojawił się w barze, koło dwudziestej trzeciej, nawalony. I zażądał pieniędzy z wypłaty. Nie chciałam mu dać, bo miały być na rachunki i ubranka dla Valeski, ale wiedział, gdzie je trzymam. Jest piękny, ma dwa metry i pięć centymetrów wzrostu. Złapał mnie i popchnął na łóżko, jakbym nie ważyła więcej niż piórko. Wziął kasę i wyszedł. Nad ranem znalazłam go nabombionego. Ułożyłam w łóżku, spakowałam wszystkie moje rzeczy do trzech skrzynek i dwóch toreb. Około piętnastej, gdy obudził się skacowany, przewróciłam go na brzuch, usiadłam na nim, związałam mu ręce i stopy nylonowymi pończochami. Jak poczuł, że jest spętany, podniósł głowę. Wtedy złapałam go za włosy i przejechałam mu po szyi nożem, tym, którym pracował w rzeźni. Ze strachu zesrał się i zsikał jednocześnie.

Spokojnie, przejechałam tępą stroną. Ale gdybym była odrobinę bardziej zdenerwowana, zabiłabym.

Po powrocie z Chile obiecałam sobie, że nikt mnie już więcej nie uderzy. W moim mózgu czasem kable nie stykają, tak jakby nastąpiło zwarcie. Albo jest mi dobrze, albo źle. Nie piję, nie biorę narkotyków, ale nie znam stanów pośrednich. Społecznie niezbyt to wygodne.

Stopem pojechałam do Fray Bentos, mojej rodzinnej miejscowości. Dwa tygodnie później urodziłam Valeskę. To była jedyna ciąża, której wyczekiwałam, najlepsza ze wszystkich. Z powodu ojca dziecka, z powodu mojego w nim zakochania. Pozostałe dzieci przyszły na świat mile widziane.

Wszystkie moje dzieci były z pracy.

Nie mówię im tego, bo to jednak szokujące. Jeszcze pomyślą: ta kurwa pieprzyła się z nie wiadomo kim i powstałem ja.

– Daty i lata mi uciekają. Moje życie dzielę na kolejne ciąże. Było ich sześć.

Moja pierwsza ma dziś dwadzieścia pięć lat. Mówię na niego Durbal, choć ma imiona: Matías Nicolás.

Mama zawsze chciała mieć syna, a urodziły się jej same córki. Durbal to imię jednego z jej alfów. Mimo że ją wykorzystywał i gwałcił, traktował ją najlepiej ze wszystkich, więc właśnie tak chciała nazwać swojego syna. Ale jedyny chłopiec, jakiego w sobie nosiła, to ten, którego pomogłam jej usunąć.

Jak? No, bierzesz drut do robótek, bawisz się trochę mięśniami szyjki macicy: zaciskanie, odpuszczanie. Mówiłam wam, jak te ćwiczenia Kegla. Po chwili szyjka staje się mięciutka. Trzymasz drut dwoma palcami, delikatnie, i czujesz od razu, czy wchodzi gładko, czy jest opór. Wkładasz, wyciągasz, wkładasz, wyciągasz. Oczywiście, to niebezpieczne, można uszkodzić szyjkę i wywołać krwotok. Ale po kilku próbach dokładnie czujesz ten woreczek. Dociskasz i pęka.

Że miałam życie mamy w swoich rękach? Nie mamy, tylko sióstr. Jeśli byłoby nas więcej, na pewno by nas wsadzono do Instytutu Dziecka i Nastolatka i rozdzielono. A tak to mi się udało, bo żadna z sióstr nie poszła w moje ślady. Jedna jest szwaczką, druga kucharką, trzecia nauczycielką matematyki w Riverze. Jak kradłyśmy cukierki, to ona zawsze je liczyła. I zawsze nas oszukiwała. Jednej brak, bo się zabiła. Wszystkie są wspaniałe, piękne, czarne, czyste, choć za dzieciaka były z nich brudasy. Nie spotykamy się wszystkie, dopóki mama żyje, bo wtedy się upija i koniec. Zbyt dużo podobnych genów, zbyt dużo ciężarów. Widujemy się dwójkami.

Kiedy zdałam sobie sprawę, przez co przeszłam, zalała mnie fala pretensji do matki. Ciągle ją obwiniałam. Rozwalała mnie świadomość, że mogła temu wszystkiemu zapobiec. Przestałam się wściekać dopiero po psychoterapii, na którą trafiłam po tym, jak zdiagnozowano u mnie raka szyjki macicy. To było cztery lata temu. Psychicznie zawsze przygotowywałam się na śmierć z powodu AIDS, odprowadziłam wiele koleżanek, miałam rozpracowane kolejne etapy. A ten rak rozłożył mnie na łopatki. Wpadłam w depresję. I na początku, mając w pamięci psychologów ze szkoły, odmówiłam pomocy. Ale psycholożka była uparta. Siedziała ze mną po dwie godziny w milczeniu, a raz z nudów położyła się nawet przy mnie w łóżku.

Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.

Przypisy końcowe

1. Prezydent Pepe

1 Wypowiedzi w filmie Człowiek, reż. Y. Arthus-Bertrand, Francja 2015. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, wszystkie tłumaczenia pochodzą od autorów).

2 M. Vargas Llosa, El ejemplo uruguayo, elpais.com, bit.ly/2MmH3or, dostęp: 9.04.2018.

3 T. Piketty, Kapitał w XXI wieku, przeł. A. Bilik, Warszawa: Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2015.

4 M. Rabuffetti, José Mujica. La revolución tranquila, Montevideo: Aguilar, 2013, s. 128.

5 Za: Las promesas que Mujica dejó sin cumplir, bbc.com, bbc.in/2HHRIGX, dostęp: 9.04.2018.

6Secretario General deOEA, José Miguel Insulza, define a Mujica como estadista y líder generoso, lr21.com.uy, bit.ly/2l5WSDT, dostęp: 9.04.2018.

2. W nocy mi dogadzasz, w dzień cię opluwam

7 S. Kok, Cuidame que yo te cuidaré, wystawa w Fotogalerii Parque Rodó w Montevideo, 2014.

8Taxi Boy, reż. A. Page, Francja 1986.

Przypisy

[1] Szerzej w rozdziale Stu jedenastu.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Sekretariat: ul. Kołłątaja 14, III p., 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93, fax +48 18 352 04 75

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

[email protected]

Sekretarz redakcji: [email protected]

Dział promocji: ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa

tel./fax +48 22 621 10 48

[email protected], [email protected]

[email protected], [email protected]

[email protected]

Dział marketingu: [email protected]

Dział sprzedaży: [email protected]

[email protected], [email protected]

Audiobooki i e-booki: [email protected]

Skład: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, [email protected]

Wołowiec 2018

Wydanie I