40,00 zł
Czy bijące w rezerwacie źródła zabijają ludzi? Mieszkańcy wierzą, że kiedy wywierzyska przestają bić, w mieście zawsze dzieje się coś złego…
Druga część serii z detektywem Aleksandrem Zamojskim.
Przed piętnastoma laty w Tomaszowie Mazowieckim zaginęła pięcioosobowa rodzina. To jedna z najbardziej tajemniczych spraw kryminalnych w Polsce. Iwona, Daniel i ich troje dzieci dosłownie rozpłynęli się w powietrzu. Ich dom wyglądał tak, jakby wyszli tylko na chwilę. W zlewie zalegały brudne naczynia, a na stole resztki jedzenia. Zostawili komórki, zabawki, albumy ze zdjęciami, ubrania, komputery, a na ławie w salonie rozłożone zeszyty z pracą domową.
Do detektywa Aleksandra Zamojskiego zgłasza się staruszka, która zapewnia, że widziała zaginionego wnuczka. Zamojski zgadza się jej pomóc, choć rozwiązanie zagadki wydaje się niemożliwe.
Tymczasem w mieście znika nastolatka, a jej poszukiwaniami zajmuje się policjantka Roma Sułecka. Wiele wskazuje na to, że obie te sprawy są ze sobą powiązane… Aleksander i Roma łączą siły w kolejnym pasjonującym i trudnym śledztwie.
Kinga Wójcik (ur. 1994) z wykształcenia jest politologiem. Ukończyła Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Pochodzi z rodziny policyjnej. Prywatnie fanka buldogów francuskich i filmów z serii „Transformers”. Autorka znakomitej serii kryminalnej z Leną Rudnicką.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 339
Copyright © Kinga Wójcik, 2025
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Joanna Serocka
Korekta
Barbara Szymanek
Patrycjusz Pilawski
ISBN 978-83-8391-044-4
Warszawa 2025
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Tomkowi,
za cierpliwość i wsparcie
Prolog
Mrok zapadł szybko. Na mokrej jezdni odbijało się słabe światło latarni, a gęsta mgła otulała niczym koc pogrążoną w letargu ulicę. Okna domów rozświetlała poświata telewizorów. Ciszę przerywało skwierczenie dopalanego papierosa. Tasiemka dymu ulatywała ku górze, by po chwili rozpłynąć się w mroku.
Starszy mężczyzna stał na schodach kamienicy. Prawą ręką przytrzymywał się barierki. Nałóg, który towarzyszył mu od przeszło pół wieku, był silniejszy niż ból w stawach. Żona nie pozwalała mu palić w domu. I słusznie, pomyślał, bo nikotynowy dym wsiąkał we włosy, w ubrania i ściany. Trudno się go pozbyć.
Nachylił się, by wrzucić niedopałek do stojącego przy drzwiach słoika z pożółkłą wodą. Z westchnieniem wyprostował plecy i omiótł wzrokiem okolicę. Zanieczyszczone smogiem powietrze zakłuło go w płuca. Mgła osiadała na twarzy wilgotną powłoką.
Dostrzegł ruch za firanką. Żona zaczynała się denerwować. Czas wracać, pomyślał, ale się nie poruszył. Wziął kilka głębokich wdechów, starając się odgonić niepokój. Podskórny strach krążył w żyłach, wywołując dreszcz na plecach. Zamknął powieki, a kiedy je otworzył, obraz był rozmazany. Przetarł dłonią oczy.
Nie miał pojęcia, skąd wzięło się to niepokojące uczucie. Intuicja mówiła mu, że ta noc będzie inna.
Wiele lat temu Henryk Kraszewski również miał przeczucie. A potem stało się coś złego.
Rozdział I
1 listopada 2023
1
Krople deszczu spływały z płaszczy. Dwie kobiety trzymały się pod rękę i dreptały z pochylonymi głowami w dół Rzeźniczej. Uważnie stąpały po śliskim bruku i osłaniały twarze od podmuchów listopadowego wiatru. Z zimna szczękały zębami i przywierały do siebie. Przystanęły, by spojrzeć na niski budynek z osypującym się tynkiem i okratowanymi oknami, gdzie jeszcze niedawno mieścił się bar ze smażonymi kurczakami na wynos. Dziś wypadało Święto Zmarłych, ale w rozmowie telefonicznej detektyw Aleksander Zamojski zapewnił, że będzie w biurze. Nie miały jednak pewności, czy trafiły pod właściwy adres, bo nad drzwiami brakowało szyldu. W miejscu, gdzie powinien wisieć, elewacja miała nieco jaśniejszy kolor.
Młodsza z kobiet pociągnęła drugą za sobą. Gdy pchnęła ciężkie metalowe drzwi, z holu dotarła do nich wyraźna woń tłuszczu i smażonego mięsa. Zapach wżarł się w ściany. Żaden remont czy malowanie nie byłyby w stanie go usunąć.
W niewielkim pomieszczeniu na wprost drzwi znajdował się pusty kontuar, a pod ścianą stały dwa fotele i niski stolik.
– Zaczekaj tutaj, mamo – powiedziała młodsza kobieta.
Pomogła towarzyszce wyswobodzić się z płaszcza. Położyła go na fotelu, a potem zdjęła własne okrycie. Ruszyła na korytarz, skąd dobiegały podniesione męskie głosy. Po obu stronach znajdowały się drzwi, ale te po prawej były uchylone. Podeszła do nich, zapukała, a wtedy głosy umilkły. Po kilku sekundach ktoś szarpnął za klamkę i otworzył drzwi na oścież. Zrobił to z taką werwą, że kobieta cofnęła się o krok. W progu stanął mężczyzna o wyglądzie ulicznego opryszka, w wojskowych spodniach i bluzie khaki.
– Dzień dobry, nazywam się Agnieszka Kubik – przedstawiła się. – Moja mama, Krystyna Trochowska, była umówiona z detektywem Zamojskim.
– Aha. – Mężczyzna nie wyglądał na zainteresowanego. – Na dzisiaj?
Przytaknęła.
Stojący przed nią facet nie był Aleksandrem Zamojskim. Agnieszka znała detektywa z telewizji. Jakiś czas temu regularnie pojawiał się w różnych programach. Wiedziała też, że rozwiązał kilka medialnych spraw. Mówiło się, że jest dobry w swoim fachu, dlatego zdecydowały się poprosić go o pomoc.
Osiłek sapnął i po chwili odsunął się od drzwi. Za jego plecami stał detektyw Aleksander Zamojski. Miał na sobie białą koszulę i garniturową kamizelkę. Na przystojnej, lecz naznaczonej zmarszczkami twarzy malował się życzliwy uśmiech.
– Dzień dobry. – Uścisnął jej dłoń, a potem wskazał mężczyznę obok. – To mój współpracownik, Jędrzej Litwin.
Facet skinął głową po żołniersku.
– Dasz nam chwilę? – zapytał detektyw. Litwin zawahał się, a potem niechętnie odszedł i zniknął za drzwiami naprzeciwko. – Gdzie mama?
– Czeka w holu.
– Proszę po nią pójść i porozmawiamy.
Gdy wróciły, czekał w drzwiach. Przywitał się z Krystyną Trochowską i gestem zaprosił, aby usiadły przy biurku. Poczekał, aż zajmą miejsca, a potem sam usiadł na obrotowym krześle.
– Przepraszam za bałagan – usprawiedliwił się. – Jeszcze się urządzamy. Niedawno zmieniliśmy siedzibę.
Agnieszka omiotła wzrokiem pomieszczenie. Pod oknem leżały kuwety z wałkami do malowania i kubły po farbie, a po przeciwnej stronie stanęły dwa przykryte folią malarską skórzane fotele i staroświecki barek w kształcie globusa.
– Przepraszamy, że zawracamy panu głowę w Święto Zmarłych – powiedziała Agnieszka Kubik. Splotła dłonie na kolanach i zerknęła na swoją towarzyszkę. – Mamie bardzo zależało na spotkaniu, a ja chciałam wybrać się z nią, bo za kilka dni wyjeżdżam w podróż służbową i…
– Córka uważa, że skoro przekroczyłam osiemdziesiątkę, sama nie dałabym sobie rady – wtrąciła Krystyna Trochowska, zaczesując kosmyk siwych włosów za ucho. Spojrzała na Zamojskiego. Mimo wieku jej oczy wciąż pozostawały czujne. – To oczywiście nieprawda, ale gdybym nie zabrała jej ze sobą, suszyłaby mi głowę.
Kubik się uśmiechnęła.
– Nie chciałam, żebyś była sama – odparła. – Poza tym to nieprawda. Wcale nie uważam, że nie dałabyś sobie rady.
Trochowska zbyła to zapewnienie machnięciem ręki.
– Nie ma problemu – powiedział Aleksander. – Pracuję prawie codziennie, więc dla mnie nie ma znaczenia, czy dzisiaj jest święto. I tak byłbym w biurze.
– Czyli ma pan mnóstwo pracy? – zapytała osiemdziesięciolatka, a na jej twarzy pojawił się niepokój.
– Wbrew pozorom prywatni detektywi mają co robić.
Trochowska westchnęła przeciągle i lekko zmarszczyła brwi. Milczała przez chwilę, jakby zastanawiała się, w jaki sposób rozpocząć tę rozmowę.
– Wie pan, kim jesteśmy? – zapytała.
– Tak.
– Czyli wie pan też, z jaką sprawą przychodzimy.
– Domyślam się.
– To dobrze. Oszczędzimy sobie czasu.
Zamojski położył dłonie na blacie biurka. Czekał.
– Pierwszego listopada 2008 roku zaginęła nasza rodzina – odezwała się Trochowska. – Moja młodsza córka Iwona Hazel, jej mąż Daniel i troje moich wnucząt, piętnastoletni Maciej, dwunastoletnia Eryka i trzyletni Mikołaj. Poprzedniego dnia byli w domu, a kiedy nazajutrz się u nich zjawiłam, zniknęli. Nie zabrali ze sobą żadnych rzeczy osobistych. Zostawili komórki, zabawki, albumy ze zdjęciami, ubrania i komputery. Dom sprawiał wrażenie, jakby opuścili go tylko na chwilę. W zlewie zostały brudne naczynia, na ławie w salonie znalazłam rozłożone zeszyty z pracami domowymi dzieciaków. Wyglądało, jak gdyby rozpłynęli się w powietrzu.
Aleksander pokiwał głową. Oczywiście, że znał tę sprawę. Mówiły o niej media w całej Polsce. Zaginięcia ludzi zdarzały się codziennie, ale zniknięcie pięcioosobowej rodziny było nietypowe. Do dziś żaden z jej członków nie został odnaleziony. Dziennikarze prześcigali się w doniesieniach i domniemaniach. Pojawiło się mnóstwo hipotez, lecz żadna nie została uznana za oficjalną. Policjanci prowadzący śledztwo rozkładali ręce. Minęło piętnaście lat, a nadal nie wiadomo, co wydarzyło się tamtej nocy w domu Hazelów.
Krystyna Trochowska spuściła wzrok, by powstrzymać łzy. Wspomnienia zaginionej córki i wnucząt wciąż były żywe. Zacisnęła palce na torebce, którą trzymała na kolanach.
– Piętnaście lat temu miałam pierwszego listopada jechać z Iwonką na cmentarz – powiedziała. – Umówiłyśmy się około dziewiątej. Nasze domy dzieliły raptem trzy minuty drogi piechotą, ale miałam sporo zniczy i kwiatów, więc córka zaproponowała, że podjedzie samochodem i wszystko zapakujemy. Najstarszy wnuczek planował wybrać się z nami, ale poprzedniego wieczoru Iwona zadzwoniła do mnie i powiedziała, że pojedziemy jednak we dwie. Mówiła, że coś zaczęło go rozkładać, bo jego siostra Eryka była wtedy przeziębiona. Pogoda była paskudna jak dzisiaj i Iwona nie chciała, żeby złapało go jakieś choróbsko.
– O której rozmawiała pani z córką?
– Trzydziestego pierwszego października, około dwudziestej. Zadzwoniła, żeby powiedzieć o Maćku i potwierdzić, że przyjedzie o dziewiątej. Rozmawiałyśmy chwilę… chyba kilka minut, a potem życzyłam im dobrej nocy i… – Zadrżała. – To był ostatni raz, kiedy słyszałam głos mojej córki.
Agnieszka uważnie jej się przyglądała. W ostatnich miesiącach matka podupadła na zdrowiu. Coraz częstsze były dni, kiedy czuła się słaba. Miała kłopoty z sercem i narzekała na brak sił. Rozdrapywanie starych ran mogło źle się dla niej skończyć. Była jednak uparta i Agnieszka niewiele mogła zrobić, by odwieść ją od pomysłu wizyty u detektywa. Skoro Krystyna tak bardzo chciała odnaleźć zaginioną rodzinę, Agnieszka wolała mieć sytuację pod kontrolą i czuwać, by nic się matce nie stało. Rana sprzed piętnastu lat nigdy się nie zabliźniła i wciąż wywoływała duże emocje.
Trochowska odchrząknęła.
– Mąż nie przepadał za tłumami na cmentarzu i zdecydował, że na groby wybierze się w Zaduszki – ciągnęła – natomiast Daniel musiał zostać z trzyletnim Mikołajem, więc miałyśmy jechać z Iwonką tylko we dwie. Tamtego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Bałam się, że zaśpię, a córka będzie musiała na mnie czekać. Zrobiłam mężowi śniadanie i wyszykowałam się na cmentarz, a potem czekałam przy oknie, żeby wyjść, kiedy zobaczę samochód. Czekałam i czekałam, ale Iwony nie było. Zaczęłam się denerwować, ale mąż uważał, że niepotrzebnie panikuję. Powtarzał, że pewnie Mikołaj płacze i nie chce wypuścić matki z domu, ale kiedy minęło dwadzieścia minut, postanowiłam do niej zadzwonić. Nie odebrała. Iwona rzadko się spóźniała i… Trudno mi to opisać, ale po prostu czułam, że coś się stało. Koło wpół do dziesiątej poszłam do nich. Drzwi były zamknięte na klucz, ale na szczęście miałam własny. Dali mi go któregoś roku, gdy jechali na wakacje i poprosili o opiekę nad roślinami i domem.
Aleksander zastanawiał się, co musiała czuć siedząca przed nim kobieta. Matka i babcia, która z dnia na dzień straciła najbliższą rodzinę. Śmierć jest prostsza niż zaginięcie. Człowiek ma wówczas pewność, że bliscy nie wrócą. Ostatnich piętnaście lat Krystyna Trochowska spędziła na czekaniu i podtrzymywaniu nadziei, że dożyje dnia, gdy jej córka wraz z wnukami wrócą do domu.
– Co zastała pani w środku? – zapytał.
– Pomyślałam, że wyszli z domu, ale nie wiedziałam, dlaczego Iwona nie uprzedziła mnie o zmianie planów. Na kanapie zobaczyłam zmięty koc, jakby niedawno ktoś pod nim leżał. W zlewie stały brudne garnki, a na stole był talerz z niedojedzoną kanapką. Zadzwoniłam do córki, ale odezwał się podłączony do ładowarki telefon w kuchni. Pomyślałam, że to dziwne, bo Iwona wszędzie zabierała ze sobą komórkę. Sprawdziłam pokoje dzieciaków, ale nikogo nie było, więc wróciłam do domu i opowiedziałam o wszystkim mężowi. On uznał, że może z Eryką się pogorszyło i pojechali do szpitala. Ale dlaczego całą rodziną? Rozważałam różne możliwości. Wydawało mi się, że gdyby Eryka źle się czuła i jechaliby na pogotowie, poprosiliby mnie o pomoc i nie ciągnęliby ze sobą Mikołajka. Czułam, że coś się stało, chociaż mąż mnie przekonywał, że wszystko się wyjaśni.
– Mama zadzwoniła do mnie – odezwała się Kubik. – Pytała, czy rozmawiałam z Iwoną albo Danielem, ale nic takiego nie miało miejsca. Szybko wsiadłam w samochód i przyjechałam do rodziców. Przyznałam rację ojcu. Wydawało mi się, że Iwona z dzieciakami zaraz wrócą i mama nie powinna się tak denerwować.
– Uważaliście, że nic się nie stało. A ja czułam… Czułam, że coś jest nie tak. Iwonka nigdy się tak nie zachowywała. Gdyby zmieniła plany, poinformowałaby mnie o tym. No i zostawili telefony. Dlaczego?
– Ludzie różnie reagują w takich sytuacjach – wyjaśniła Agnieszka. – Ja szukałam racjonalnego wytłumaczenia. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to to, że pojechali na wycieczkę. Dzisiaj wydaje mi się to absurdalne.
Trochowska smutno pokręciła głową.
– To nie była pogoda na wycieczki – zauważyła. – Zimno przeszywało aż do szpiku kości i lało jak z cebra.
Kubik opadła na oparcie. Przyznała matce rację.
– Przyjechała Agnieszka i we trójkę poszliśmy do ich domu – kontynuowała Trochowska. – Miałam nadzieję, że kiedy wejdziemy, zastaniemy całą rodzinę w środku, ale dom nadal był pusty. Powtarzałam mężowi, że to nie jest normalne. Żadne z nich nie wzięło nawet komórki. No i wtedy chyba zrozumiał, że sprawa jest poważna. Doszliśmy do wniosku, że trzeba powiadomić policję. – Oparła dłonie na podłokietnikach i ścisnęła lakierowane drewno. – To były bardzo trudne chwile. Gdy o tym myślę… – Zacisnęła usta. – Przepraszam…
Agnieszka w pokrzepiającym geście dotknęła jej ramienia.
– Nie potraktowali nas poważnie – powiedziała, widząc, że matka potrzebuje chwili, by dojść do siebie. – Zadzwoniliśmy na komendę. Kazali nam przyjechać. Zapakowałam więc rodziców do samochodu, ale kiedy dotarliśmy na miejsce, miałam wrażenie, że tylko tam przeszkadzamy. Zbyli nas. Najpierw mówili, że siostra z rodziną wcale nie zaginęli i że musimy poczekać, bo może po prostu gdzieś wyjechali.
– Powtarzałam im, że to nieprawda, ale nikt nie chciał mnie słuchać.
– Pomyślałam, że musimy działać sami – dodała Agnieszka. – Obdzwoniłam znajomych Iwony i Daniela. Nikt nic nie wiedział. Wieczorem, kiedy nadal nie wrócili, zaczęłam myśleć, że musiało stać się coś złego. Do tamtego momentu wciąż wydawało mi się, że to niemożliwe i wszystko jakoś się wyjaśni, ale wtedy poczułam, że to zbyt długo. Dotarło do mnie, że ich samochód jest w garażu. Jak mieliby dokądś jechać? A jeśli już, to z kim? Nic z tego nie rozumiałam, ale nie mogłam siedzieć bezczynnie, więc wspólnie z mężem wydrukowaliśmy ogłoszenia i rozwiesiliśmy je w mieście. Wieczorem zjawili się policjanci. Obejrzeli dom i podwórko, ale uznali, że nie ma śladów włamania i rodzina dobrowolnie opuściła posesję. Następnego dnia sprawą zainteresowały się media. Zgłosił się do mnie jakiś dziennikarz. Planował napisać artykuł o siostrze i jej rodzinie, więc się zgodziłam. Uznałam, że sprawę trzeba jak najszybciej nagłośnić. I miałam rację, dopiero wtedy policja zaczęła działać.
Zamojski złożył dłonie jak do modlitwy. Nie dziwiła go reakcja policjantów. Domyślał się, że nie potraktowali sprawy poważnie, bo rzeczywiście nie wierzyli, by pięcioosobowa rodzina mogła rozpłynąć się w powietrzu. Takie rzeczy się nie zdarzają. Jednak kiedy o zaginięciu zaczęły mówić media, sprawa stała się priorytetowa. Wiele osób znika i tak naprawdę szukają ich tylko najbliżsi. W rodzinach zaginionych żal i poczucie niesprawiedliwości są na porządku dziennym.
– Chciałabym, aby pan ich odnalazł – powiedziała Krystyna Trochowska.
– Nie wiem, czy będę w stanie.
– Tylko panu może się to udać.
Westchnął. Skoro nie pojawił się żaden nowy trop w tej sprawie, nie sądził, by mógł pomóc tym kobietom.
– Nie chcę mówić, że wyjaśnienie tej zagadki jest niemożliwe, ale byłoby bardzo trudne.
Trochowska wymieniła spojrzenie z córką. Szukała u niej wsparcia i dopiero gdy Kubik kiwnęła zachęcająco głową, osiemdziesięciolatka wzięła głęboki oddech.
– Jest coś jeszcze, o czym chciałabym panu powiedzieć.
– Tak?
– Wielu próbowało odnaleźć moją rodzinę, ale nikomu się nie udało. Czasem przychodzą dni, kiedy myślę, że straciłam nadzieję. Wydaje mi się wtedy, że oni już nie wrócą i nigdy nie poznam prawdy. Nie dowiem się, co się z nimi stało. – Zacisnęła dłonie, aby ukryć ich drżenie. – Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie jedno wydarzenie. Wiem, że to zabrzmi niewiarygodnie, ale… – Uniosła wzrok i spojrzała na detektywa. – Widziałam mojego zaginionego wnuka.
Zamojski, zaskoczony, odchylił się na oparcie krzesła.
– Jestem pewna, że to był on.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI