Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzydzieści lat temu pięcioro nastolatków weszło na teren kopalni. Wyszło z niej tylko troje z nich. Nad ranem na brzegu miejscowego stawu zostaje znalezione ciało mężczyzny, który zginął od ciosów nożem. Denat, czterdziestokilkuletni Bogusław Konopka, uchodził za miejscowego dziwaka. Mieszkał z niepełnosprawną matką w domu pod lasem i stronił do ludzi. Rudnickiej brakuje motywu zbrodni. Wiele wskazuje na to, że rozwiązania tej zagadki należy szukać w przeszłości. Trzydzieści lat wcześniej w lokalnej kopalni doszło do tragedii, i kilku mieszkańców wsi uważa, że Boguś przyczynił się do śmierci dwójki swoich przyjaciół... Może ktoś po latach szuka sprawiedliwości? Tym bardziej, że wkrótce dochodzi do kolejnego morderstwa. Lena Rudnicka musi zmierzyć się nie tylko z trudnym śledztwem, ale również z aspirant Darią Sobczak, która właśnie wróciła z urlopu macierzyńskiego i nie kryje niechęci do nowej koleżanki, z nieoczekiwanymi ambicjami Marcela Wolskiego, a także odkryciem, które mocno skomplikuje jej życiowe plany. Piąty tom cyklu o Lenie Rudnickiej, temperamentnej policjantce z Łodzi oddelegowanej do pracy na komisariacie policji w Białych Brzegach.
Kinga Wójcikurodziła się w 1994 roku w Tomaszowie Mazowieckim. Z wykształcenia jest politologiem. Ukończyła Wydział Studiów Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego. Autorka serii kryminałów o komisarz Lenie Rudnickiej: "Poryw", "Spektakl", "Osadzony", „Szreń”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 414
Copyright © Kinga Wójcik, 2022
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
Zdjęcie na okładce
© Ruzha Valcheva | Arcangel
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Joann Serocka
Korekta
Małgorzata Denys
ISBN 978-83-8295-692-4
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Ba22i –
za to, że jesteś
Sprawiedliwość zwraca podaną przez nas czarę jadu
do własnych naszych ust1.
William Shakespeare, Makbet
1 Tłum. J. Paszkowski.
PROLOG
Starszy człowiek i pies maszerowali leśną ścieżką. W powietrzu unosił się zapach igliwia i rozmokłej ziemi. Wilgoć osiadała na ubraniach. Kleiła się do skóry. Mężczyzna szedł jednostajnym tempem. Wyżeł trzymał się prawej nogi i nie odrywał nosa od ziemi. Wysoko uniesiony ogon i czujny wzrok kazały sądzić, że wyżeł złapał trop. Popędził przed siebie, lecz chrząknięcie mężczyzny szybko przywołało go do porządku. Instynkt pchał psa naprzód, ale posłuszeństwo wobec właściciela okazało się silniejsze.
To był ich mały rytuał. Każdego dnia pokonywali tę samą trasę.
Trzy kilometry wokół pobliskiej kopalni piasku, potem kilometr w dół ścieżką prowadzącą do pokopalnianego stawu. Nocne spacery pozwalały mężczyźnie odnaleźć spokój ducha oraz utrzymać dobrą formę fizyczną.
W rękach trzymał latarkę, która rzucała na ścieżkę słabe światło. Po obu stronach rosły niskopienne krzewy, sosny i brzozy. Im dalej w las się posuwali, roślinność gęstniała, by na ostatnich metrach znów się przerzedzić. Mężczyzna lubił ten fragment trasy. Latem gałęzie smagały go po twarzy. Pozbawiona ingerencji człowieka natura żyła własnym życiem.
Pnie starych drzew przeciągle skrzypiały kołysane wiatrem.
Nagle pies zastrzygł uszami i przystanął, mężczyzna także się zatrzymał. Nasłuchiwali. Wyżeł przez chwilę stał nieruchomo, a potem zrobił kilka kroków. Przytknął nos do ziemi i ponownie uniósł łeb.
– Co jest, piesku? – Mężczyzna podrapał go po karku. Krótka sierść zakłuła go w palce.
Wyżeł spojrzał na właściciela, machnął ogonem, lecz pozostawał czujny. Teren zaczął się obniżać, a ścieżka nikła w mroku lasu. Mężczyzna szedł wolno, zważając na wystające korzenie.
Pies ożywił się i wyrwał do przodu, gdy cmoknięcie zatrzymało go w pół kroku.
Zawrócił. Właściciel wyciągnął skórzaną linkę i zapiął karabińczyk. Pies odszedł na długość smyczy i obejrzał się za siebie, jakby chciał go ponaglić.
Wyżły niemieckie mają silny instynkt myśliwski. Wystawiają i aportują zwierzynę. To wytrwałe i silne zwierzęta potrafiące pracować z górnym i dolnym wiatrem. Trudno stłumić popędy kształtujące się przez setki lat. Wyżeł warknął, rozgorączkowany.
– No już – szepnął właściciel, kładąc dłoń na jego łbie.
Wyprostował się i spojrzał w stronę głównej drogi. On również coś usłyszał – głosy, lekko przytłumione, po chwili nieco wyraźniejsze. Wyłączył latarkę i kucnął, trzymając psa za obrożę.
Rozdział I
WTOREK, 16 MARCA
1
Dochodziła szósta trzydzieści, kiedy komisarz Lenę Rudnicką obudził dzwonek telefonu. Rozchyliła powieki, wsuwając się głębiej pod kołdrę. Migający ekran komórki rozproszył panujący w sypialni półmrok. Krople deszczu uderzały o parapet.
Powoli uniosła głowę z poduszki i włączyła lampkę nocną. Zanim zdążyła odebrać, sygnał ucichł. Ekran zasnuł się czernią, a Lena zyskała kilka sekund, by rozbudzić zaspany umysł. Gdy wyciągnęła nogi spod kołdry, poczuła, jak jej ciałem wstrząsa dreszcz. Walcząc z chęcią powrotu do łóżka, zarzuciła bluzę na ramiona i wsunęła stopy w pluszowe kapcie. Zerknęła na śpiącego Marcela i wyszła z sypialni.
W domu panował chłód. Mimo zapewnień agenta nieruchomości ogrzewanie w wynajętej leśniczówce wymagało wymiany. W połowie marca poranki wciąż były chłodne, a jedyny ratunek stanowiła gorąca kawa.
Nastawiła wodę w czajniku elektrycznym. Z kieszeni bluzy wyjęła telefon i nacisnęła zieloną słuchawkę, by połączyć się z ostatnim numerem z listy.
Po dwóch sygnałach usłyszała zachrypnięty głos aspiranta Sadowskiego.
– Lena? – upewnił się. – Dzwoniłem.
– Zauważyłam.
Milczał długą chwilę.
– Wybacz, że zawracam ci głowę – powiedział. – Wiem, że jest wcześnie, ale… Zajrzysz nad staw?
– Który?
– Ten przy lesie. Za kapliczką.
Rudnicka mieszkała w Białych Brzegach wystarczająco długo, by wiedzieć, który staw Dawid miał na myśli.
– Co się stało? – zapytała.
– Tylko zerkniesz i możesz wracać. Wiem, że masz dzisiaj urlop, więc nie chciałbym zabierać ci wolnego czasu.
Za późno, pomyślała.
– Co się stało? – powtórzyła pytanie.
Gdyby nacisnęła czerwoną słuchawkę, najprawdopodobniej skorzystałaby z kilku wolnych dni. Jeszcze niedawno pracowała za dwoje, ale teraz czuła, że potrzebuje odpoczynku. Organizm odmawiał jej posłuszeństwa. Szybko się męczyła i walczyła z sennością. Powinna odmówić Sadowskiemu, ale ciekawość wzięła górę.
– Nad stawem mamy zwłoki mężczyzny – wyjaśnił Dawid niepewnym głosem, jakby zawstydzony, że prosi komisarz o pomoc.
– Będę za dwadzieścia minut.
Kilka miesięcy wcześniej, po tragicznej śmierci komendanta łódzkiej komendy, została oddelegowana do pracy w Białych Brzegach. Pracę w wiejskim komisariacie początkowo traktowała jako karę, ale musiała przyznać, że polubiła miejscowych i tutejszy rytm życia, tak różny od miejskiego zgiełku. Traktowała Białe Brzegi jak chwilowy przystanek, ale coraz częściej dopuszczała do siebie myśl, że mogłaby osiąść tu na dłużej.
Piętnaście minut później usiadła za kierownicą jaguara. Przekręciła kluczyk, a silnik zamruczał niczym drapieżnik szykujący się do ataku. Termometr pokazywał pięć stopni. Przednie światła samochodu odbijały się od asfaltu. Wyjechała na skrzyżowanie. Minęła wiatę przystankową, pod którą kilka osób, przebierając nogami, czekało na autobus. Mgła zaczęła się rozpraszać. Rudnicka zjechała z głównej ulicy; radio zatrzeszczało, bezskutecznie próbując złapać zasięg. Wyłączyła je ze złością i zapaliła papierosa, trzymając kierownicę jedną ręką. Na polnej drodze zwolniła, a kudłaty pies wielkości wyrośniętego maltańczyka zaczął biec za samochodem. Spojrzała w tylne lusterko, kundel po chwili zniknął w oddali. Kilka minut później zatrzymała samochód na poboczu, wyłączyła silnik i wygramoliła się na zewnątrz. Kawałek dalej stały dwa policyjne radiowozy i prywatny opel Dawida Sadowskiego. Wciągnęła do płuc wilgotne powietrze i ruszyła przed siebie.
Nad taflą wody unosiła się cienka warstwa porannej mgły. Położony w niecce staw sprawiał przygnębiające wrażenie. Był nieduży, ale głęboki i niebezpieczny. Gliniaste dno uciekało spod nóg, a lejowaty kształt sprawiał, że już po kilku krokach robiło się głęboko. W takim miejscu nietrudno było o tragedię.
Komisarz szła poboczem, uważając na wystające kamienie, ale i tak się poślizgnęła. Łapiąc równowagę, upuściła właśnie zapalonego papierosa. Zaklęła pod nosem i tupnęła, by usunąć błoto z podeszwy.
Sadowski wyszedł jej naprzeciw. Uniósł rękę w geście powitania, ale Rudnicka spiorunowała go wzrokiem, więc zrezygnowany opuścił dłoń.
– Zanim zaczniesz ciskać gromy, chciałem ci podziękować, że zgodziłaś się przyjechać – powiedział.
Przystanęła i spojrzała na mierzącego niemal dwa metry aspiranta. Wyglądała przy nim jak nastolatka, chociaż od czterdziestki dzieliły ją raptem dwa lata. Wielki facet zwykle kojarzył się z siłą i pewnością siebie, ale w oczach Dawida dostrzegła wahanie. Ściągnął z głowy czapkę i przesunął dłonią po sztywnych jak szczotka włosach.
– Topielec? – zapytała.
Sadowski pokręcił głową i wsunął czapkę do kieszeni kurtki.
– Jesteśmy nad stawem i mamy trupa – uściśliła. – Próbuję dodać dwa do dwóch.
– Chodź. – Pociągnął ją za ramię. – Sama zobaczysz.
Ruszyła za Dawidem. Podeszwy jej butów coraz mocniej zapadały się w błotnistą ziemię. Ostrożnie stawiała kroki, przez co dystans między nimi szybko się zwiększał. Jeden jego krok równał się dwóm jej krokom.
Nagle Sadowski przystanął i uniósł palec wskazujący.
– Zakład stolarski Konopki – wyjaśnił, patrząc na majaczące w oddali zabudowania. – Robią głównie meble.
Jeśli doszło do zbrodni, pracownicy mogą być cennymi świadkami.
– Ciało znalazł Jan Ober. Od razu zadzwonił na policję – ciągnął Sadowski. – Przyszedł tu na ryby. Przyznał się, że przed przyjazdem patrolu wypił pół piersiówki, którą zabrał na rozgrzewkę. W sumie jego zeznania wydają się logiczne.
– O której znalazł ciało?
– Około szóstej nad ranem.
Minęli niewielki skrawek plaży i weszli na drewniany pomost. Kilka metrów dalej Rudnicka dostrzegła czarny worek ze zwłokami. Dawid obszedł go i wsunął dłonie w kieszenie spodni.
Lena się zawahała. Przywykła do widoku martwych ludzi, ale to miejsce budziło jej niepokój. Poczuła podmuch chłodnego wiatru i zasunęła kurtkę pod szyję. Podeszła do worka i rozsunęła suwak do połowy.
Naciągnęła szalik na nos i przykucnęła, wpatrując się w pospolitą twarz denata, a potem przeniosła spojrzenie na zakrwawioną klatkę piersiową. Mężczyzna był drobnej budowy. Ważył nie więcej niż sześćdziesiąt pięć kilogramów. Miał na sobie puchową kurtkę, w kilku miejscach rozdartą i poplamioną krwią. I bez opinii eksperta można było stwierdzić, że ofiara dostała kilka mocnych ciosów nożem. Zdaniem Rudnickiej sprawca uderzał na oślep, co stanowiło cenną wskazówkę.
Wyciągnęła z kieszeni lateksowe rękawiczki, których zapas woziła w schowku. Założyła je sobie na dłonie i odchyliła rękaw kurtki, by zerknąć na ubrudzone zaschniętą krwią nadgarstki mężczyzny. Część krwi pochodziła z ran na klatce piersiowej. Być może ofiara próbowała zatamować krwawienie. Rudnicka ostrożnie podciągnęła rękawy dalej do łokcia. Odnotowała dwie szramy na przedramieniu, zranienie na prawym nadgarstku oraz na palcu serdecznym lewej dłoni.
– Bronił się – powiedziała. – Nieudolnie, ale przynajmniej się starał.
– Chciałem, żebyś zerknęła, zanim go przewieziemy do patologa. Czajka już go obejrzał. Facet dostał trzy ciosy nożem. Ostrze przebiło najważniejsze ograny. Płuco i serce.
Lena skinęła głową na znak, że docenia szybkie oględziny policyjnego technika.
Podniosła się, z kieszeni kurtki wyciągnęła paczkę papierosów, ale zaraz schowała ją z powrotem. Pomyślała o tym, że ostatnio za dużo paliła. Tyle że to był nie najlepszy moment na podejmowanie decyzji o zerwaniu z nałogiem. Odsunęła się dwa kroki i rzuciła okiem na odcinek tuż przy linii brzegowej. W wilgotnym piasku odznaczały się odciski kilku rodzajów butów. Kawałek dalej piach był lekko zruszony. Dawid podążył za jej spojrzeniem.
– Porównaliśmy odciski butów – wyjaśnił. – Ślady należą do Jana Obera, reszta do Czajki i dwóch mundurowych.
– Sprawca zruszył piasek, żeby nie pozostawić śladów.
– Na to wygląda.
– Pamiętał, żeby to zrobić.
Kolejna cenna informacja. Ktoś, kto zabił, myślał na tyle jasno, by zatrzeć ślady swoich butów. Zrobił to niedokładnie, ale wystarczająco, by utrudnić policji rozpoznanie rozmiaru obuwia, które mogło naprowadzić policjantów na jego trop.
– Co z nim? – Rudnicka wskazała zwłoki. – Znaleźliście go zanurzonego w wodzie?
– Upadł tak, że głowę miał tuż przy linii wody.
– Czas zgonu?
– Między dwudziestą pierwszą a północą.
– Załóżmy, że zmarł o dwudziestej pierwszej. Co tu robił? – zastanawiała się Lena, odgarniając włosy z twarzy. – O dwudziestej pierwszej jest ciemno, a sam przyznasz, że to kiepskie miejsce na wieczorne spacery. O ile mnie pamięć nie myli, na dodatek wczoraj o tej porze padał deszcz.
Dawid pokiwał głową.
– Umówił się tutaj – powiedziała Rudnicka. – To może być dobry trop.
– Są też inne.
– Na przykład?
– Może denat lubił wieczorne spacery, a sprawca o tym wiedział.
– Niewykluczone – przyznała Lena. – Ale jeśli przyjmiemy moją wersję, powinniśmy założyć, że sprawca przyszedł nad staw, żeby zabić.
– Był przygotowany.
– Wziął ze sobą nóż. Nie mamy tu do czynienia ze zbrodnią w afekcie jak w przypadku awantury domowej, kiedy jeden z małżonków pod wpływem emocji zabija drugiego. Sprawca pomyślał o tym, żeby zabrać nóż, ponieważ zamierzał go użyć.
– Może nie chciał zabić? Wziął nóż, żeby się bronić?
– Czyli zabrał go na wszelki wypadek?
– Na ewentualność, gdyby spotkanie poszło nie po jego myśli.
Rudnicka nie mogła odmówić Dawidowi logicznego myślenia, ale opierali swoje teorie na zbyt małej liczbie informacji, aby wysnuć sensowne wnioski. Będą mogli to zrobić, dopiero kiedy zwłoki obejrzy lekarz sądowy, a oni poznają tożsamość ofiary. Powody, dla których ludzie zabijają, są różne. Czasem wystarczy nieporozumienie, aby doszło do tragedii.
Lena zauważyła przygnębienie Sadowskiego, jakby nie dowierzał, że w jego rodzinnej wiosce mogło dojść do morderstwa. Od początku swojej policyjnej kariery pracował na komisariacie w Białych Brzegach, ale rzadko miał do czynienia z poważnymi przestępstwami. Jego praca polegała głównie na wypisywaniu mandatów i interwencjach podczas rodzinnych kłótni. Cenił doświadczenie komisarz i zwyczajnie ją polubił. Żałował, że jej przygoda w Białych Brzegach powoli dobiega końca.
– Mamy inne ślady? – zapytała.
– Tuż przy brzegu znaleźliśmy niedopałek. – Dawid odwrócił się i wskazał na stojącą nieopodal walizkę policyjnego technika. – Czajka już się nim zajął. Tyle że denat miał w kieszeni kurtki paczkę papierosów właśnie tej marki, więc pewnie to on wyrzucił ten niedopałek.
– Jakie papierosy palił?
– Chesterfieldy niebieskie, setki.
Komisarz obróciła się, by osłonić twarz od wiatru.
– Znałeś go? – zapytała.
– Denata?
– A o kim teraz rozmawiamy?
Dawid przeniósł wzrok na zwłoki.
– Nie – odparł. – Nie sądzę.
Komisarz zawsze podchodziła do pracy z dystansem. Cechowała się chłodnym osądem sytuacji i opanowaniem. Nie pamiętała, kiedy jakakolwiek zbrodnia wzbudziła w niej większe emocje, a jednak śmierć tego człowieka naprawdę ją zasmuciła i wprawiła w przygnębienie.
– Jesteś miejscowy – mruknęła, unikając wzroku Dawida. – Jak mogłeś go nie znać?
– Może on nie był?
– Znaleźliście w okolicy samochód?
– Jeszcze nie.
– To może rower?
– Nie.
– A więc facet przyszedł nad staw pieszo – skwitowała. – Czyli możemy założyć, że był tutejszy. Przyjrzyj mu się. Nikt nie przychodzi ci do głowy?
– Nie znam wszystkich we wsi.
Rudnicka przekrzywiła głowę, jakby chciała zapytać, czy Sadowski mówi poważnie.
– Naprawdę nie wiem, kim on był – dodał. – Nie miał przy sobie dokumentów.
Lena już miała to skomentować, gdy usłyszała dobiegający z oddali głos. Gdy się odwróciła, zobaczyła technika Sebastiana Czajkę w towarzystwie kobiety w policyjnej kurtce, której nigdy wcześniej nie spotkała.
– Gdzie Wolski? – spytał Czajka, po czym przyklęknął i schował woreczek strunowy do walizki.
– Stary wezwał go na komisariat – odparła Rudnicka. – Wyznaczył mu spotkanie z samego rana.
– Coś przeskrobał?
Komisarz wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, w jakim celu komendant wezwał Marcela. A ten zbył ją, kiedy zapytała o powód. Nie drążyła tematu, choć czuła, że powinna.
– Chyba wszyscy powinniśmy udać się na komisariat i omówić sprawę – odezwała się niewysoka i drobna kobieta w policyjnej kurtce, przyciągając wzrok pozostałych.
Miała młodą, choć zmęczoną twarz. Podkrążone oczy świadczyły o tym, że minionej nocy nie spała najlepiej.
Rudnicka stała nieruchomo z rękami schowanymi w kieszeniach kurtki. Czekała, aż ktoś wyjaśni obecność nowej policjantki.
– Aspirant Daria Sobczak – przedstawiła się kobieta, wyczuwając niezręczność sytuacji. Nie wyciągnęła dłoni w stronę Rudnickiej. Posłała jej tylko zdawkowy uśmiech, jaki posyła się ludziom, aby ich spławić.
– Rudnicka.
– Wiem.
– Wybaczcie – odezwał się Dawid. – Nie miałyście jeszcze okazji się poznać. Daria niedawno wróciła z urlopu macierzyńskiego.
– Wróciłam dzisiaj – sprostowała Sobczak, unosząc lekko podbródek. – To mój pierwszy dzień po urlopie.
– Tak – poprawił się Sadowski. – Daria wróciła dzisiaj.
– A co do urlopu… Słyszałam, że masz dzisiaj wolne? – Aspirant spojrzała na Rudnicką.
Lena pomyślała, że jak na kogoś, kto wraca po długiej nieobecności, Sobczak jest nadzwyczaj dobrze poinformowana.
– Zadzwoniłem do Leny i poprosiłem, żeby przyjechała – wyjaśnił Dawid.
– Dlaczego?
Sadowski nabrał powietrza w płuca. Nie miał odpowiedzi na tak postawione pytanie. Potrzebował chwili do namysłu.
– Lena pracowała w Łodzi, ma spore doświadczenie – odparł. – Myślę, że może nam się przydać.
– Nie wątpię w doświadczenie komisarz Rudnickiej, ale sądzę, że nie warto odbierać komuś prawa do urlopu. Poradzilibyśmy sobie.
Komisarz z lekkim rozbawieniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań. Świeżo upieczona mama najwyraźniej nie była zachwycona obecnością Leny, ale ona nie zamierzała się tym przejmować.
– Spotkamy się na komisariacie – powiedziała i ruszyła w stronę jaguara. – Wyjaśnijcie sobie parę spraw. Nie będę wam przeszkadzać.
– Dlaczego po nią zadzwoniłeś? – zapytała Sobczak, gdy Lena nie mogła ich już usłyszeć.
– Mówiłem już, że...
– Myślisz, że sami nie dalibyśmy rady?
– Ale...
– Poradzilibyśmy sobie bez niej. Przecież wiesz, dlaczego tu trafiła.
– To żadna tajemnica.
– I nie rusza cię, co zrobiła w Łodzi? Jeśli uważasz, że to dobra policjantka, zastanów się, dlaczego wyleciała z łódzkiej komendy. Przez jej nieodpowiedzialność zginął komendant Wolski. To mógłbyś być ty! Albo ktokolwiek z naszych!
– Nie warto wierzyć we wszystkie plotki.
Daria podparła się pod boki i ciężko westchnęła. Jej zdaniem Rudnicką powinni wywalić z policji.
– Wylądowała tu za karę – powiedziała. – I z tego powodu nie uśmiecha mi się z nią współpracować.
– Zna się na tej robocie lepiej od nas. Tym bardziej że mamy do czynienia z morderstwem.
Sobczak cofnęła się, jakby dopiero teraz sobie przypomniała, że tuż obok leżą zwłoki.
– Znałam tego faceta – oznajmiła, przyjrzawszy się obrzmiałej twarzy denata.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI