Zachłanne na życie - Sławomir Koper - ebook + audiobook

Zachłanne na życie ebook

Sławomir Koper

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Barwna opowieść o życiu artystek PRL. Niekwestionowaną gwiazdą była wówczas Agnieszka Osiecka, bez której w ogóle nie można sobie wyobrazić polskiej kultury tamtych lat. Utalentowana autorka tekstów i poetka, niezrównana komentatorka życia codziennego. Kobieta wrażliwa i szalona, która poszukiwała osobistego szczęścia i właściwie nigdy go nie odnalazła. A przy tym posiadała niezwykły dar unieszczęśliwiania innych. Poza Agnieszką Osiecką Autor przedstawia sylwetki Małgorzaty Braunek, Kaliny Jędrusik i Elżbiety Czyżewskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 314

Oceny
4,4 (168 ocen)
89
56
19
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZbigniewTwa

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra
00
krystynapedzialek

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonale napisana, wartka i wciagajaca historia trzech kobiet polskiej kultury. Dokumenty SB i inwigilacja zastapily plotke i “jedna pani drugiej pani. Zaprzeczenie matki Polki. Bardzo ciekawa lektura. Polecam.
00

Popularność




OD AUTORA

OD AUTORA

Podczas spotkań autorskich wielokrotnie zadawano mi pytanie, czy zamierzam powrócić jeszcze do bohaterów, którymi zajmowałem się już wcześniej. Padały argumenty, że przecież wciąż pojawiają się nowe źródła, istnieje możliwość szerszego skorzystania z archiwów, a ponadto mógłbym nie zwracać uwagi na rozmiar tekstu poświęcanego opisywanym postaciom. Jak bowiem słusznie Czytelnicy zauważyli, każda książka ma z góry zaplanowaną objętość, do której autor musi się dostosować. Przyznaję, że podobne uwagi były mi bardzo bliskie, albowiem zawsze po zakończeniu pracy nad tekstem mam uczucie niedosytu, bo sam najlepiej wiem, ile spraw i tematów zmuszony byłem pominąć.

Książka, którą mają Państwo przed sobą, jest odpowiedzią na te pytania. Powracam w niej do Agnieszki Osieckiej, Kaliny Jędrusik i Elżbiety Czyżewskiej. Tym razem piszę o nich, nie przejmując się za bardzo ograniczeniami wynikającymi z objętości tekstu, co sprawia, że poświęcone im rozdziały są dwu-, trzykrotnie dłuższe niż te, które kiedyś napisałem. Korzystam też z książek, których wtedy nie było jeszcze na rynku wydawniczym, bo ukazały się dopiero w ostatnich latach, a nawet miesiącach. Przede wszystkim zaś czerpię informacje z archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, z którego świadomie wówczas zrezygnowałem. Dla doświadczonego autora i historyka jest to kapitalne źródło informacji. Nieprawdą jest twierdzenie, że znajdują się tam wyłącznie notatki o wydarzeniach politycznych. Dociekliwy historyk znajdzie bowiem w IPN-ie prawdziwą kopalnię informacji o charakterze obyczajowym. A właśnie to najbardziej mnie zawsze interesowało i tymi wiadomościami chcę się z Czytelnikami dzielić. Tym bardziej że – jeżeli nie zapomnimy o krytycznym podejściu – tego rodzaju dokumenty mogą nam powiedzieć bardzo wiele o opisanych w książce ludziach i ich otoczeniu.

Jak zwykle najwięcej miejsca poświęcam prywatnym sprawom moich bohaterek, były to bowiem kobiety żyjące pełnią życia i potrafiące z niego korzystać. To wielkie gwiazdy, zachłanne na życie i doskonale znające swoją wartość. A jednocześnie nie zawsze potrafiące spełnić się w życiu osobistym i zawodowym.

Będąc z wykształcenia historykiem, potrafię czytać między wierszami i zdaję sobie również sprawę z faktu, że relacje z epoki zawierają różnego rodzaju niedopowiedzenia i przeinaczenia. Pamiętam też, że czasami brak informacji jest również ważną informacją. Korzystam z tego w praktyce, snuję własne przypuszczenia, staram się uzupełnić luki. Ale nigdy nie narzucam swojego zdania i nie oceniam swoich bohaterek.

Często natomiast je cytuję, a jeszcze częściej oddaję głos świadkom tamtych wydarzeń. Uważam bowiem, że w ten sposób książka zyskuje na autentyczności, a relacje osób, które uczestniczyły w wydarzeniach sprzed lat, są znacznie bardziej barwne i wartościowe niż ich streszczenia dokonywane przez autora. Widać w nich osobiste zaangażowanie, styl i rysy charakteru osób opowiadających, a poza tym – czy skromny historyk może pod względem władania słowem pisanym równać się z Agnieszką Osiecką, Tadeuszem Konwickim czy Olgą Lipińską?

W tej książce do portretów trzech wymienionych już artystek dodałem rozdział o Małgorzacie Braunek, o której dotąd jeszcze nie pisałem. Uznałem, że jej postać zasługuje na przypomnienie, bo z różnych powodów pamiętana jest niemal wyłącznie jako Oleńka z Potopu czy Izabela Łęcka z serialu Lalka. Wprawdzie nigdy nie zrobiła takiej kariery jak koleżanki, ale zadecydowały o tym jej prywatne wybory, które należy uszanować. Była jednak osobą wybitną, a jej życie stanowiło potwierdzenie ideałów, jakie wyznawała.

Zachłanne na życie są pierwszą książką ze Złotej kolekcji, czyli cyklu, w którym będę powracał do tematów już kiedyś poruszanych. I nie dotyczy to wyłącznie epoki PRL-u, planuję bowiem książki opowiadające również o czasach II Rzeczypospolitej. Nie oznacza to jednak, że zamierzam porzucić pisanie o osobach i sprawach, którymi wcześniej w ogóle się nie zajmowałem. Złota kolekcja stanowi tylko uzupełnienie mojej aktywności wydawniczej.

Sławomir Koper

CZĘŚĆ I

CZĘŚĆ I

Kalina

Kalina

W drodze do sławy

W DRODZE DO SŁAWY

Podobno mężczyźni wolą blondynki, co potwierdzają kariery takich gwiazd jak Marilyn Monroe, Jayne Mansfield czy Brigitte Bardot. Od każdej reguły zdarzają się jednak wyjątki, czego przykład mieliśmy w naszym kraju. Kalina Jędrusik była naturalną blondynką, ale sławę zdobyła dopiero wtedy, gdy zmieniła kolor włosów na ciemniejszy, stając się najseksowniejszą artystką epoki PRL…

Kraków

Jędrusik dość wcześnie zaczęła sprawiać problemy wychowawcze. Po zakończeniu II wojny światowej podjęła naukę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Juliusza Słowackiego w Częstochowie, ale została relegowana z tej szkoły. Nie miała wprawdzie kłopotów z nauką i chętnie angażowała się w działalność szkolnego teatru, problemem jednak okazał się jej wyzywający styl zachowania. Władze placówki przywiązywały dużą wagę do moralnego poziomu uczennic, tymczasem Kalina nie lubiła nosić stanika. Problemy nie kończyły się zresztą na bieliźnie, bo również reszta garderoby dziewczyny okazała się nie do zaakceptowania przez miejscowe grono pedagogiczne.

Kalina próbowała dokończyć naukę w liceum dla pracujących, ostatecznie jednak skończyło się na eksternistycznej maturze. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości zdała egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Aktorskiej w Krakowie, bo choć marzyła o karierze operowej, to jednak uznała, że wymaga ona zbyt wielu wyrzeczeń.

„Przerażała mnie niesamowita dyscyplina – tłumaczyła po latach – jakiej muszą się podporządkować śpiewacy, którzy od rana do wieczora nie myślą o niczym innym, jak tylko o głosie, gardle i strunach głosowych, o tym, by być sprawnym technicznie. To niesłychanie komplikuje życie, a ja właśnie cenię swoją niezależność”1.

Podobno już podczas egzaminów wstępnych zauważono zarówno jej talent, jak i urodę. Największą rolę odgrywał jednak jej niekonwencjonalny sposób bycia, który przyciągał uwagę mężczyzn.

„Odprowadzałem kogoś na egzamin wstępny do krakowskiej Szkoły Aktorskiej – wspominał Lucjan Kydryński – i wśród zdenerwowanych, przejętych kandydatek na przyszłe gwiazdy krążyła również Ona. Już wtedy trudno było jej nie dostrzec w tłumie. Silny makijaż, rzęsy długości paru centymetrów, niebieska jedwabna bluzka i długa czarna spódnica. Zaczęła rozmowę, rozmawiała zresztą ze wszystkimi, zawsze przecież była szalenie kontaktowa. Pamiętam, że zwierzyła mi się, że jeśli zostanie przyjęta, to niezależnie od szkoły aktorskiej zapisze się także na historię sztuki. I była bardzo zdziwiona, kiedy starałem się jej wytłumaczyć, że to nie jest historia sztuki, jaką się grywa w teatrze…”2.

Ostatecznie skoncentrowała się na aktorstwie, o czym zapewne zadecydowała panująca w szkole atmosfera. Razem z nią studiowali: Zbigniew Cybulski, Bogumił Kobiela, Konrad Swinarski, Leszek Herdegen, nieco później pojawił się Jerzy Grotowski, uczelnię systematycznie odwiedzał zaprzyjaźniony z Herdegenem Sławomir Mrożek. Znakomicie prezentowało się również grono miejscowych pedagogów, wśród których byli Wanda Szczuka, Lidia Zamkow, Tadeusz Burnatowicz, Władysław Woźnik. Kalina przeżyła wówczas swoją pierwszą miłosną fascynację, której obiektem był wykładowca poezji antycznej i wiersza, Wacław Nowakowski.

„Piękny, monumentalny głos – opowiadała Jędrusik – wysoki, postawny mężczyzna. Zdolna byłam do wielkich i romantycznych uczuć. Kiedy przyciskał mnie do swej piersi, osuwałam się zemdlona… I on o tej mojej miłości wiedział − naiwne, ale jakże piękne i czyste było to uwielbienie”3.

Podobno uczucie to było platoniczne, ale Kalina już wtedy przejawiała słabość do znacznie starszych od siebie mężczyzn. Mówiono, że łączyło ją coś z Janem Kurnakowiczem, miała mieć również romans z ówczesnym rektorem krakowskiej Akademii Sztuk Plastycznych. Wynajmowała pokój w jego mieszkaniu, w związku z czym doszło do małego skandalu, gdy „żona rektora, ścieląc łóżko, znalazła w nim szpilki do włosów”4. Zażyłość tę wydaje się potwierdzać fakt, że Kalina nazywała rektora „Kiciuś”, co można uznać za wyjątkową poufałość ze strony młodej studentki…

Jeszcze bardziej intrygująca była jej przyjaźń z koleżanką z roku, Alicją Migulanką. Uważano, że dziewczyna była „sługą i podnóżkiem Kaliny”, troszczyła się, aby „ta miała co jeść, robiła jej pranie, zakupy”. A Jędrusik zachowywała się jak „kociątko, które przewracało rzęsami”, bezwzględnie wykorzystując oddanie przyjaciółki. Opowiadano, że nie była to wyłącznie przyjaźń, czemu stanowczo zaprzeczali ludzie dobrze znający obie dziewczyny.

„Bzdura! Ohydna plotka! – oburzał się kolega ze szkoły, Gustaw Gracki. – Panna Migulanka dlatego była Kalinie potrzebna, że jej ojciec był podoficerem II Korpusu i przysyłał córce bogate paczki. A Kalinka pierwsza te paczki przeglądała i wydzielała z nich, co jej było potrzebne. Plotka zrobiła z nich parę lesbijek”5.

Kalina wykorzystywała materialnie swoją przyjaciółkę, ale Migulanka chyba naprawdę darzyła ją uczuciem. Gdy bowiem Jędrusik związała się ze Stanisławem Dygatem, Alicja przeżyła załamanie nerwowe. A gdy okazało się, że Kalina nie będzie mogła mieć dzieci, zaproponowała, że „urodzi dla niej dziecko”, jeżeli ona „tylko tego zapragnie”.

Alicja Migulanka nigdy nie zrobiła większej kariery, chociaż przez wiele lat grała na scenach warszawskich i regularnie pojawiała się na planie filmowym. Były to jednak role epizodyczne, a jej najbardziej znaną kreacją okazała się rola strażniczki Wali w Nadzorze Wiesława Saniewskiego. Nie utrzymywała kontaktów z Kaliną, która zresztą całkowicie wyparła jej osobę ze swoich wspomnień. Inna sprawa, że w ten sam sposób postąpiła z innymi koleżankami ze studiów…

Trójmiejski tygiel

W pierwszej połowie lat 50. jednym z najważniejszych punktów na kulturalnej mapie Polski stało się Trójmiasto. Pojawiła się tam grupa utalentowanych twórców, których nazwiska niebawem miały stać się znane w całym kraju.

Stanisław Dygat prowadził kronikę kulturalną „Głosu Wybrzeża”, a publikowali tam również Maciej Słomczyński, Mieczysław Jastrun i Arkady Fiedler. W zespole redakcyjnym gazety zwracała uwagę młoda stażystka z Warszawy, Agnieszka Osiecka, a w całym Trójmieście głośno było o plastykach skupionych wokół miejscowej Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych.

W Gdańsku, w Klubie Artystów grano Przy drzwiach zamkniętych Sartre’a, a więc sztukę, której nie można było wystawiać na profesjonalnych scenach. W klubie Rudy Kot recitale przy fortepianie dawał Edmund Fetting, „mrucząc pod nosem delikatne, pół swingujące, pół marzące piosenki”. Trójmiasto w ogóle żyło muzyką i nie bez powodu to właśnie tutaj, w Sopocie, zorganizowano w 1956 roku Międzynarodowy Festiwal Muzyki Jazzowej, na który zjechało 50 tysięcy fanów z całego kraju. Trzy lata później w Gdańsku powstał pierwszy polski zespół rockowy Rhythm and Blues, a w połowie następnej dekady debiutowały Czerwone Gitary.

Środowiska artystyczne Trójmiasta wzajemnie przenikały się, a głównym miejscem spotkań był klub SPATiF-u przy ulicy Monte Cassino w Sopocie.

„Spotykaliśmy się po to, żeby porozmawiać o sztuce – wspominał ówczesny dziekan Wydziału Malarstwa, profesor Władysław Jackiewicz – ale zawsze towarzyszyły temu nadmierne ilości alkoholu, więc po pewnym czasie wszystko zamieniało się we wzajemne wymówki typu: »A wiesz, gdzie ja mam twoje malarstwo?«”6.

Lokal był położony na piętrze budynku, co czasami stwarzało pewne problemy. Bardziej „wyczerpani” uczestnicy biesiad miewali kłopoty z zejściem na dół, a pewna krewka aktorka zrzuciła ze schodów jednego z krytyków. Podobno nie była zadowolona z recenzji na swój temat…

Na początku sezonu teatralnego 1953/1954 dyrekcję Teatru Wybrzeże objęła Lidia Zamkow i wraz z nią do Trójmiasta przeprowadziła się grupa jej podopiecznych z krakowskiej PWSA. W ten sposób w Gdańsku znaleźli się Jędrusik, Migulanka, Herdegen, Cybulski i Kobiela. Ci dwaj ostatni właśnie na Wybrzeżu zaczęli swoją drogę do nieśmiertelności, organizując tu słynny studencki kabaret Bim-Bom…

Na scenie Teatru Wybrzeże miał miejsce debiut sceniczny Kaliny, a pobyt nad Bałtykiem zaważył na całej jej karierze. W Gdańsku spotkała bowiem najważniejszego mężczyznę swojego życia.

Pan Stanisław

Panna Jędrusik miała wówczas 23 lata i prezentowała się niezwykle atrakcyjnie. Ale jej uroda nie odpowiadała socjalistycznemu ideałowi kobiety – była zbyt zmysłowa, aby grać role robotnic, aktywistek czy też uległych żon rewolucyjnych bohaterów.

Cybulski zabrał ją na casting do Kanału Andrzeja Wajdy, bo akurat poszukiwano „młodej i ładnej aktorki do głównej roli”. Cybulski ostrzegł jednak filmowców, że Kalina jest „porządną dziewczyną, jeszcze dziewicą i jego przyjaciółką, której nie pozwoli skrzywdzić”. Warunkiem jej udziału w zdjęciach próbnych było więc to, że „ją sam przywiezie i odwiezie”.

„I przywiózł Kalinę Jędrusik – wspominał Kazimierz Kutz – on, strażnik jej cnoty, choć Kalina nigdy nie robiła wrażenia, by kiedykolwiek mogła być dziewicą. […] Wyglądała wtedy jak świeżo wypieczona bułeczka; z obfitym biustem sięgającym niemal po zęby i oczami młodej sowy. Mówiąc nieco po staroświecku, była ponętna. Ale jej seks był z modelu, który miał dopiero nadejść. Dlatego nie nadawała się na bohaterkę Kanału. Ostatecznie rolę tę zagrała Teresa Iżewska”7.

Na większości mężczyzn Kalina robiła jednak piorunujące wrażenie, a jednym z nich miał się okazać Stanisław Dygat. Pisarz pełnił wówczas funkcję kierownika literackiego Teatru Wybrzeże, ale pierwszy raz trafił na nią przypadkowo na ulicy. Spotkanie to miało wywrzeć na obojgu ogromne wrażenie.

„Byłam jedną z niewielu – opowiadała Kalina – które interesowały się nie tylko polską literaturą, ale też autorami. Znałam pisarzy z fotografii, wiedziałam, jak wygląda Stanisław Dygat. I w Gdańsku, na spacerze, spotkałam go – szedł z moją koleżanką z teatru, Dziunią Nawrocką; okazało się (o czym jeszcze nie wiedziałam), że była jego żoną. Obejrzałam się – i zobaczyłam, że on też na mnie patrzy, ale jak! Szedł z żoną tyłem, bo patrzył na mnie. U Sienkiewicza to bym wtedy powiedziała: Mój ci on jest, ale ja naprawdę sobie pomyślałam – to będzie MÓJ MĘŻCZYZNA”8.

Stanisław Dygat był w tym czasie jednym z najbardziej popularnych polskich pisarzy. Sławę przyniosła mu autobiograficzna, wydana w 1946 roku powieść Jezioro Bodeńskie, a jego renomę ugruntowały Pożegnania opublikowane dwa lata później.

Dygat nie uważał się jednak za zawodowego literata i twierdził, że zajął się pisaniem wyłącznie z tego powodu, że nie potrafił znaleźć sobie innego sposobu zarabiania na życie.

„Mniemał – na przykład – opowiadał blisko z nim zaprzyjaźniony Kazimierz Kutz – że jest życiowym nieudacznikiem, a pisarzem został tylko dlatego, że nie nadawał się do żadnego zawodu i mimo wielu prób, albo raczej chęci, do żadnego nie trafił. Toteż pisania nie uważał za zawód, podśmiewał się z tych, którzy uważali się za zawodowych pisarzy; dla niego było to tylko męczące zajęcie”9.

Dygat miał ogromny talent, ale był człowiekiem zbyt leniwym, by całkowicie poświęcić się literaturze. I chociaż jego prozę uznano za niezwykle nowatorską i choć cieszyła się ona ogromnym powodzeniem, to trudno było go skłonić do terminowego wywiązywania się z zobowiązań. Chętnie natomiast brał zaliczki i z tego powodu wielokrotnie miał kłopoty.

„Pożegnania Staś napisał pod terrorem – potwierdzała Irena Szymańska. – Była to książka dla Klubu Odrodzenia, przyrzeczona subskrybentom i zapowiedziana na określony termin, a terminy subskrypcyjne traktowano jeszcze wtedy w wydawnictwach serio. Przerażeni, że Staszek nie zabrał się do roboty, po prostu porwaliśmy go, zamknęli w domu »Czytelnika« w Bierutowicach i tam, trzymając co prawda nie o chlebie i wodzie, ale odciętego od znajomych i przyjaciół, zmusiliśmy go – my, to znaczy ówczesny dział wydawniczy »Czytelnika« z Zofią Dembińską na czele – do napisania w sześć tygodni książki”10.

Regularnie jednak pisał opowiadania i felietony, był również współautorem dwóch dramatów, ale przez całe życie „słabo rozróżniał nominalną wartość banknotów NBP”, a do tego „z nawyku wydawał więcej, niż zarabiał”. W efekcie wraz z żoną i córką często nie miał z czego żyć i zasypywał wydawców prośbami o pieniądze. A gdy to nie skutkowało, wysyłał po zaliczki swoją córkę, licząc na to, że widok dziecka skruszy ich opory.

Z tego powodu chętnie przyjmował też różnego rodzaju synekury, pod warunkiem że nie wymagały jednak zbyt wiele pracy. Niestety – z funkcji wiceprezesa wrocławskiego Związku Literatów Polskich został zwolniony za permanentne lenistwo i właśnie wtedy przeniósł się do Trójmiasta. Tam został kierownikiem literackim Teatru Wybrzeże, w którym posadę dostała również jego żona, aktorka Władysława Nawrocka.

Hipisi nad Bałtykiem

Ich małżeństwo było przedziwnym związkiem, bo żona, podobnie jak on, „nie kojarzyła sobie wydawania z zarabianiem”. Sytuacji nie zmieniło przyjście na świat ich córki, wobec której oboje zachowywali się w sposób całkowicie nieodpowiedzialny.

„Kiedyś, wychodząc w nocy z restauracji – wspominała Magda Dygat – zapomnieli zabrać mnie z szatni, gdzie leżałam w beciku. A do tego zgubili numerek i gdy w końcu wrócili, bo przypomnieli sobie, że mieli jeszcze chyba coś poza parasolem, szatniarka nie chciała mnie wydać”11.

Na szóste urodziny córka dostała od nich „zieloną, emaliowaną patelnię”. Była to jedyna rzecz, jaką mogli kupić nad ranem, gdy wracając z imprezy, przypomnieli sobie o rocznicy ich dziecka. Przy okazji uświadomili córce, że przecież „żadna jej koleżanka nie ma własnej patelni”.

„Kiedy budziłam się w nocy sama w domu – kontynuowała Magda – szłam spać do sąsiadów, którzy byli już do tego przyzwyczajeni. Rodzice czasami dziwili się, że jestem ciągle jeszcze mała, a czasami odkrywali ze zdziwieniem, że chodzę do szkoły”12.

Nawrocka była zajęta głównie sobą i nigdy nie ukrywała, że obecność dziecka uważa za zbyteczną. Przez całe życie sprawiała zresztą wrażenie osoby, która urodziła się w niewłaściwym miejscu i w niewłaściwym czasie, bo chyba znacznie lepiej pasowałaby do epoki dzieci kwiatów i festiwalu w Woodstock.

„Matki stosunek do liczb – tłumaczyła Magda Dygat – był wynikiem jej braku poczucia czasu. A już zupełnie nie miała i nie ma głowy do takich przyziemnych spraw, jak imiona, urodziny, chrzest. Nigdy nie wiedziała, który jest rok i dziś [w 2001 roku – S.K.], będąc w wieku osiemdziesięciu kilku lat, ciągle ma nadzieję, że w przyszłości wszystko jej się lepiej w życiu ułoży”13.

Dygatowie prowadzili życie godne komuny hipisów, podobnie też zachowywali się w sprawach intymnych. Stanisław „wszystkie zajęcia uważał za męczące, łącznie z erotyką” i w wieku 33 lat nie był już zainteresowany współżyciem z żoną. Dbał zatem, aby Władysława miała młodszych partnerów seksualnych, a jednym z nich został 20-letni bokser i początkujący pisarz, Edward Kurowski.

Pisarz prowokował dwuznaczne sytuacje, namawiał, aby młodzieniec robił Nawrockiej masaże, aż wreszcie stało się to, co musiało się stać.

„Aktorka wyszła z łazienki we flanelowym szlafroku – wspominał Kurowski – i położyła się na moim łóżku, mówiąc, że bardzo dobrze się czuje, choć woda była ledwie ciepła. Przekonana, że mój masaż ją rozgrzeje, odsłoniła do połowy ciało, zacząłem więc swoje zajęcia od szyi, mówiąc, że piersi aktorki już po kilku masażach stały się bardziej jędrne, co stwierdziła z zadowoleniem. Zapytałem, czy chodzący po sąsiednim pokoju pisarz nie zajrzy do nas, aktorka odpowiedziała »na pewno nie, krążąc za szybą układa powieściowe dialogi, które podobno dobrze mu idą«. […]

– Idźcie wreszcie gdzieś, bo mi przeszkadzacie – wtrącił pisarz, jakby nas podsłuchiwał.

– Przecież cicho leżymy.

– Ale łóżko skrzypi”14.

Małżonkowie sypiali oddzielnie, Dygat miał zresztą zwyczaj zamykania na noc drzwi od swojego pokoju. Nawrockiej natomiast zupełnie nie przeszkadzało, że mąż śpi obok – miała niewiele ponad 30 lat i stosowne do wieku potrzeby erotyczne.

„Zatoczyłem się, widząc wyciągniętą ku mnie rękę – kontynuował Kurowski – usiadłem na tapczanie […] dotykasz ją kolanem, czujesz, że jest bez dolnej części piżamy, pyta, co ci jest, nadciśnienie? Możliwe – odpowiadasz – chyba tak, damska ręka dotyka twoich spodenek, chce ci je zdjąć? Próbujesz dotknąć jej biodra, nie pozwala, odruch czy naprawdę nie wolno, kolanem można, niczym więcej…

Leżysz niby spokojnie, ale coś w tobie kipi, słyszysz własny oddech i aktorki, chcesz coś powiedzieć, czujesz pustkę w głowie i suchość w ustach, co robić? Do odważnych świat należy – to głupie, żadna odwaga, odważniej byłoby odejść teraz, nie potrafisz… musisz być zdecydowany, ale od decyzji do jej wykonania mijają długie chwile, w czasie których czujesz jej palce na swoim biodrze, całą delikatną dłoń, podsuwa się pod gumkę twoich spodenek i wtedy nagle decydujesz się wejść na jej ciepłe, prawie gorące ciało, które nie uczyniło żadnego ruchu, żeby cię zrzucić, napięte damskie nogi jakby sflaczały, uda trochę się rozeszły, więc dalsze działanie było już niezależne od ciebie, pewnie krótko trwało, po czym wasze ciała zlepiły się i ponownie znieruchomiały.

– Niech pan już idzie – szepnęła aktorka jakby resztkami sił”15.

Dygat uwielbiał flirtować i romansować z kobietami, ale nie zawsze interesowało go seksualne zbliżenie. A już regularne kontakty erotyczne z jedną partnerką śmiertelnie go nudziły, nawet wtedy, gdy była nią tak atrakcyjna osoba jak Władysława Nawrocka. Niewykluczone też, że miał na ten temat podobne zdanie jak pewien niemiecki filozof, który twierdził, że nie będzie wykonywał „śmiesznych ruchów” niegodnych honoru mężczyzny…

Otwarte małżeństwo może funkcjonować wyłącznie wówczas, gdy pomiędzy partnerami panują przyjazne stosunki. Dygatowie jednak często się kłócili, „oskarżając się wzajemnie o różne drobne niepowodzenia”. Po przeprowadzce do Trójmiasta awantury domowe stały się codziennością i zdominowały ich życie. Sytuację najlepiej podsumowała rozmowa Dygata z córką po wspólnym wyjściu do kina na Summertime.

„Płakałam, kiedy pociąg z Katharine [Hepburn – S.K.] odjeżdżał – wspominała Magda Dygat – a na peronie został zakochany w niej Włoch. Ojciec pocieszał mnie, że gdyby ona została i gdyby się pobrali, toby się kłócili tak jak mamusia z tatusiem”16.

Niebezpieczne związki

Kilka miesięcy po pierwszym spotkaniu na ulicy Jędrusik i Dygat poznali się osobiście na balu sylwestrowym. Później pisarz adorował aktorkę, przychodził z bukietami kwiatów na jej występy, towarzyszył podczas spacerów na plaży. Kalinie to imponowało, aprobowała również różnicę wieku (Dygat był starszy o 16 lat). Znów odezwała się słabość do starszych partnerów.

Zostali kochankami, ukrywając swój romans, a Kalina w tym czasie podobno bardzo dbała o przychylność córki partnera. Znała zresztą Magdę doskonale, bo dziecko często pojawiało się za kulisami teatru, w którym pracowali Jędrusik i Dygatowie.

„Grały w jednym teatrze – relacjonowała Magda – ale nie w tych samych sztukach. Kiedy mama była na scenie, ona zajmowała się uwodzeniem jego i mnie. Wydawała się taka śliczna, miała długie blond włosy. Wyglądała jak księżniczka z bajki. Rozmawiała ze mną jak z przyjaciółką, dawała mi prezenty. […] Zaprzyjaźniła się bardzo z moją mamą. Czuła się samotna daleko od domu. Potrzebowała rodziny”17.

Dygat, choć czuł się podobno życiowym nieudacznikiem, był przecież poczytnym pisarzem i przystojnym mężczyzną. Potężnie zbudowany, zawsze nienagannie ubrany i pachnący dobrymi kosmetykami prezentował się korzystnie na tle innych mężczyzn. Do tego dochodziły jeszcze maniery wyniesione z dobrej, przedwojennej rodziny, dzięki czemu pisarz „wydawał się taki »pański« i »arystokratyczny«” w swoim zachowaniu. Wyróżniał się na tle szarej polskiej rzeczywistości lat 50., nic zatem dziwnego, że Kalina straciła dla niego głowę.

On również zakochał się w niej jak młodzik, zapewne jednak nie doszłoby do rozwodu, gdyby nie upór Jędrusik. Razem z aktualnym partnerem Nawrockiej zmusiła ona Dygatów do złożenia pozwu rozwodowego, wychodząc z założenia, że pora zakończyć to nieudane małżeństwo i uregulować sytuację prawną całej czwórki.

Rozwód nie był jednak sprawą łatwą i formalności ciągnęły się przez dłuższy czas. Dygat opuścił rodzinę i zamieszkał z Kaliną w „schronisku dla aktorów, w ciemnym, ponurym poniemieckim domu”. Gdy jednak Nawrocka wyjechała na urlop, to za jej zgodą zamieszkali w domu Dygatów. A po powrocie Władysławy już się stamtąd nie wyprowadzili.

Sytuacja ta bulwersowała nawet najbardziej odpornych ludzi z ich otoczenia. Jeden pokój zajmowała matka Nawrockiej z Magdą, natomiast w drugim tłoczyli się Kalina, Stanisław, Władysława i jej aktualny partner. A Dygatowie ciągle nie mieli jeszcze rozwodu…

Najważniejszym problemem tej sześcioosobowej „rodziny” był niedostatek. Kłopoty finansowe zbliżały ich do siebie i sprawiały, że nie było czasu na wzajemne kłótnie oraz pretensje.

„Co rano wszyscy w domu wywracali kieszenie w poszukiwaniu drobnych, żeby kupić coś na śniadanie – wspominała Magda Dygat. – Potem każdy wychodził na miasto w poszukiwaniu pieniędzy. Macocha [Kalina Jędrusik – S.K.] i ja wyłączone byłyśmy z obowiązku aprowizacji domu, ja musiałam iść do szkoły, a ona na ogół leżała na kanapie z powodu jakichś dolegliwości”18.

Sytuacja przypominała układy w rodzinach z marginesu społecznego, ale czy życie pod wspólnym dachem z żoną, kochanką, partnerem żony, córką i teściową nie nosi w sobie cech patologii? A przynajmniej dużej dawki perwersji?

„Atmosfera była przyjazna i serdeczna do momentu – kontynuowała Magda – kiedy okazało się, że druga żona ojca przez cały ten czas ukrywała swój stan posiadania. Pech chciał, że stało się to w dniu, w którym matka, w desperacji spowodowanej brakiem innych możliwości, poszła sprzedać butelki. Scena, w której z rąk macochy wyślizguje się torebka i wylatują z niej banknoty różnej wielkości, była dramatyczna, żenująca i filmowa, szczególnie że brały w niej udział dwie aktorki. Ojciec przepraszał w imieniu swoim i nowej żony, było nawet jakieś wiarygodne tłumaczenie, ale nie udało się przywrócić beztroskiej idylli, i tak dobrze zapowiadające się życie rodzinne szóstki osób na czterdziestometrowej powierzchni musiało się skończyć”19.

Macocha i pasierbica

Pod jednym względem nadal byli zgodni – Trójmiasto okazało się zbyt małe jak na ich ambicje, toteż postanowili w komplecie przenieść się do Warszawy. W stolicy warunki lokalowe były jednak jeszcze trudniejsze niż na Wybrzeżu, zatem ponownie zamieszkali wspólnie. Nie trwało to na szczęście zbyt długo, bo Dygat dostał jednopokojowe mieszkanie przy Wiktorskiej na Mokotowie, a po kilku latach nieco większe przy ulicy Joliot-Curie.

Latem 1958 roku orzeczono wreszcie rozwód pomiędzy Władysławą i Stanisławem, który niedługo później poślubił Kalinę. W podróż poślubną wyjechali na dwa miesiące do Włoch, co w tamtych czasach było wręcz nieprawdopodobną ekstrawagancją.

„[Staś] prowadził mnie śladem młodzieńczych fascynacji – wspominała Jędrusik – Capri, Neapol, Wenecja, Werona, Rzym… Wieczne Miasto kojarzy mi się ze smakiem bananów. Dotknęłam zakazanego owocu – ja, przeniesiona z tego potwornego zakątka Europy. W tamtych latach zamętu i grozy w Polsce, potwornej nędzy moralnej i materialnej, jakimś cudem udało się nam przeżyć dwa miesiące miłości we Włoszech. Pamiętam, że pożerałam banany. Nigdy wcześniej ich nie jadłam”20.

Podróż nie przebiegała jednak bezproblemowo, bo pomiędzy małżonkami zdarzały się starcia, a główną ich przyczyną był trudny charakter Dygata. Świadkami jednej z takich sytuacji byli Zofia i Andrzej Łapiccy, którzy po latach opowiedzieli o tym swojej córce.

„W latach 50. rodzice pojechali z Dygatami do Włoch – relacjonowała Zuzanna Łapicka-Olbrychska. – Oglądałam zdjęcia, na których Staś Dygat i mój ojciec są w wytwornych letnich garniturach z alpaki. W takim garniturze Dygat usiadł do kolacji. Kalina zaczęła go upominać: »Stasiek, poplamisz się, Stasiek, zdejmij tę marynarkę, bo się poplamisz«. Dygat spojrzał na nią przeciągle, wziął masło i zaczął nim smarować klapy marynarki. Kalinę zamurowało”21.

Jędrusik nie mogła mieć dzieci, co z czasem stawało się coraz większym problemem. Opinie na temat powodów jej bezpłodności są podzielone – miała jakoby poronić w pierwszych miesiącach związku z Dygatem, ewentualnie urodzić bliźnięta, które zmarły podczas skomplikowanego porodu. Wiadomo jednak, że pisarz nie chciał mieć więcej potomków, a Kazimierz Kutz twierdził nawet, że „nie wiadomo, co wtedy naprawdę się stało i jaką »winę« wziął wtedy Dygat na siebie”. Sugerował w ten sposób aborcję, która do 1956 roku była w Polsce zakazana, a wykonana pokątnie mogła doprowadzić do poważnych komplikacji zdrowotnych Kaliny.

Aktorka do końca życia nie mogła się pogodzić ze swoją bezpłodnością i ze smutkiem sama siebie nazywała „pulardą”. Musiało się to odbić na jej kontaktach z pasierbicą, którą Dygat na swój sposób przecież kochał. Zazdrosna o względy, jakie okazywał córce, Kalina bez problemów wcieliła się w rolę złej macochy. Dręczyła dziewczynę za plecami męża, a gdy Magda skarżyła się na jej zachowanie, zrzucała na nią całą winę. Podobno zawsze patrzyła na pasierbicę „wzrokiem, który mówił, że nie bierze jeńców” i robiła wszystko, aby obrzydzić jej życie.

„Ojciec zabierał mnie też na wakacje razem z macochą. Nie są to moje najprzyjemniejsze wspomnienia. Kpiła ze mnie nieustannie, poświęciła kiedyś cały dzień na przekonywanie mnie, że jestem niedorozwinięta, bo nie znam przekleństw, a potem wyparła się przed ojcem, twierdząc, że jestem nienormalna, bo zmyślam takie rzeczy.

– Magda! Na litość boską, skąd ty znasz takie słowa! – wykrzyknął ojciec, gdy zapytałam, co to znaczy.

Nie miała instynktów opiekuńczych i nie można było zwrócić się do niej o żadną poradę, odwrotnie, starałam się ukrywać wszystkie moje problemy, słabości i niedomagania. Ponieważ wiedziała, że boję się duchów, opowiadała wieczorami o zamordowanych przez ubeków młodych akowcach, pochowanych w piwnicy domu, w którym mieszkaliśmy. Jakby chciała zemścić się na ojcu za to, że zabierał mnie z nimi na wakacje. Bałam się okropnie i nie mogłam zasnąć, mimo że w tym domu nie było piwnic, więc może miała rację, mówiąc, że jestem niedorozwinięta”22.

Jędrusik prowokowała awantury z pasierbicą, po czym przedstawiała mężowi swoją wersję wydarzeń. Dygat miał pretensje do córki, nie mogąc „zrozumieć, dlaczego rzuca oszczerstwa na jego żonę i czepia się jej, kłamiąc”. W efekcie pomiędzy ojcem i Magdą dochodziło do kłótni, po których przez wiele dni nie odzywali się do siebie.

Pod nieobecność męża Kalina potrafiła nawet zadręczać pasierbicę opowieściami o życiu erotycznym jej rodziców. Z radością obserwowała niesmak i zgorszenie na jej twarzy, znęcanie się nad dziewczyną sprawiało jej perwersyjną przyjemność. Ale pod tym względem nie różniła się specjalnie od Dygata, któremu zdarzało się zapomnieć, z kim rozmawia, i zwierzać się nastoletniej córce ze swoich erotycznych problemów.

„[…] odwożąc mnie do domu ze wspólnej Wigilii – żaliła się Magda – na której dostałam od niego zieloną torebkę ze skaju, zabawiał mnie opowiadaniem o swojej nowej dziewczynie, która była niemal w moim wieku. Kiedy powiedziałam, że to obrzydliwe, żeby młoda dziewczyna miała romans ze starszym mężczyzną, zatrzymał samochód, kazał mi wysiąść i oddać torebkę. Wysiadłam, ale torebki nie oddałam”23.

Nienawiść Kaliny do pasierbicy przybierała różne formy. Czasami kłamała, innym razem oskarżała ją o kradzież albo o to, że dziewczyna się w niej zakochała i prześladuje ją swoją miłością. A czasami wykorzystywała Magdę do tego, by dokuczyć mężowi, przy czym robiła to w podobny sposób jak jego pierwsza żona.

„– Idź i poproś ojca, żeby powiedział »rura« albo »fruwać« – podpuszczała matka, kiedy nie odzywali się do siebie. Pisarz grasejował [»r« wymawiał na sposób francuski – S.K.] i bardzo go złościło, gdy żona się z tego wyśmiewała.

Awantury z macochą miały charakter bardziej burzliwy:

– Idź i poproś ojca, żeby powiedział »kurwa«, albo powiedz mu, żeby się »odpierdolił«.

– Czy to znaczy to samo co »rura« i »fruwać«?”24.

Narodziny gwiazdy

NARODZINY GWIAZDY

Polska Marilyn Monroe

Ale nawet Magda przyznawała, że Jędrusik i Dygata łączyła „jakaś niezrozumiała więź” i pomimo wszelkich problemów darzyli się głębokim uczuciem. Oczywiste też było, że bez pomocy męża Kalina nigdy nie zrobiłaby kariery.

„Kiedy Staś przywiózł Kalinę do Warszawy – wspominał Jacek Bocheński – zobaczyłem rzeczywiście fascynującą kobietę. To była sama zmysłowość, niezależnie od sławnego dekoltu, to było coś, od czego feromony biły całymi falami – choć słowo feromony to anachronizm: wtedy nikt o żadnych feromonach jeszcze nic nie wiedział”25.

Dygat miał jasną wizję kariery żony, znał jej potencjał i chciał ją uczynić polskim odpowiednikiem zachodnich gwiazd ekranu. Zawsze zresztą miał z lekka pogardliwy stosunek do socjalistycznych produktów kultury i najwyżej cenił to, co amerykańskie. Zdawał sobie również sprawę, że niebawem polskim widzom do reszty obrzydną prezentowane na ekranie dzielne przodownice pracy i pojawi się zapotrzebowanie na aktorstwo w zachodnim stylu. Uważał, że żona może stać się krajową wersją Marilyn Monroe, dlatego starannie reżyserował jej zachowanie, sposób mówienia i barwę głosu, a nawet kupił jej ukulele.

„[Była] arcydziełem Stasia i niewątpliwie najlepszą postacią, jaką napisał – twierdził Kazimierz Kutz. – Tyle że żywą. Była jego zrealizowanym snem o Hollywoodzie, snem o zniewalającym, amerykańskim fenomenie banału. Była tym samym idealnym przykładem nieograniczonego wpływu mężczyzny na ciało i duszę kobiety. Mitem Hollywoodu fascynował się Stasio od wczesnej młodości. Już pod koniec lat dwudziestych słał miłosne listy do gwiazd amerykańskiego kina. Kalina była niewątpliwie ucieleśnieniem tamtych fascynacji”26.

Sytuację ułatwiały naturalne predyspozycje Jędrusik – jej otoczenie uważało, że właściwie nigdy nie była dziewczyną. Drobna, ale obdarzona znakomitymi warunkami fizycznymi, wydawała się stworzona do roli obiektu męskiego pożądania.

„Gdybym zamknęła oczy i chciała przywołać tamte obrazy – wspominała Agnieszka Osiecka – to powiedziałabym: siedziałyśmy na kanapie z dziewczynami i Kaliną. Filigranowa, pełna uroku, inteligencji przewrotnej i dowcipu – kobietka, lalka, artystka. Ale nie dziewczyna. Kalina nigdy nie wydawała mi się dziewczęca. Czymś się zdecydowanie różniła od nas wszystkich, od dziewczyn z tamtych lat”27.

Dygat nic nie pozostawiał przypadkowi, toteż przygotował dla Kaliny specjalny „dekalog”, który miał zapewnić jej sukces. Lektura jego zaleceń jest bardzo interesującym przeżyciem.

„Nigdy nie proś o drobne przysługi kogoś, kto jest od Ciebie w lepszej sytuacji materialnej i moralnej – czytamy w pierwszym punkcie. – Kogoś takiego znacznie mniej zdenerwuje prośba o sprawę dużą i ważną. Może nawet ją spełnić, żeby popisać się przed innymi”28.

Dalej było równie ciekawie, bo Dygat zalecał żonie, aby „odmawiała wszelkich usług, chyba że chodziło o usługi wymienne”. Proponował, aby Kalina „uczyła się w tym znajdować satysfakcję” i wyrabiała sobie opinię „egoistki, osoby nieugiętej i wyrachowanej”. Miała starać się „robić wrażenie osoby bardzo zajętej swoimi sprawami”, a gdyby kiedykolwiek „zagroziła komuś, że coś zrobi”, to powinna „naprawdę być gotowa to zrobić”. Albowiem „blefować można jedynie w kartach”, natomiast „w życiu blefują jedynie hochsztaplerzy”.

Czytając wytyczne Dygata, można odnieść wrażenie, że pisał je człowiek, który doskonale wiedział, że życie jest dżunglą, w której przetrwają wyłącznie najsilniejsi. I chciał, aby do tego grona należała także Kalina.

„Nie wolno Ci sprawiać na ludziach wrażenia szczerej i otwartej. Nikczemnicy (a więc wszyscy, którzy Cię otaczają) uważają osoby szczere i otwarte za głupców łatwych do pożarcia”29.

Przy okazji nakazywał, aby Kalina „nie angażowała się w cudze sprawy, jeżeli nie miała w tym interesu”, a jeżeli już o nich musiała mówić, to powinna „robić to z obojętnością”, a nawet „z lekkim akcentem znudzenia”. Koniecznie natomiast powinna wykluczyć „w każdej sytuacji pozę osoby fajnej, swojego chłopa”, co zapewni, że „ludzie będą ją szanowali i udawali, że ją kochają”.

Dzięki koneksjom Dygata Jędrusik trafiła do zespołu Teatru Narodowego, którego dyrektorem był Erwin Axer. Debiut stanowił dla niej duże wyzwanie, bo nie był to już gdański teatr, tylko jedna z najważniejszych scen w kraju.

„Pierwszym wielkim przeżyciem na terenie Warszawy – opowiadała w wywiadzie prasowym – była dla mnie rola Zosi w Ostrym dyżurze Lutowskiego, którą otrzymałam jako zastępstwo za Danutę Szaflarską. Byłam przerażona i onieśmielona tym, że właśnie mnie – prawie debiutantce – powierzono rolę, którą grała tak znakomita aktorka jak Danuta Szaflarska. Był to prawdziwy doping do dalszej pracy”30.

Axer zarządzał wówczas również Teatrem Współczesnym, niebawem jednak rozdzielono te sceny. Kalina przeszła do Współczesnego, który przez wiele lat miał uchodzić za najlepszy teatr w stolicy, a zapewne również i w kraju. To właśnie na tej scenie odniosła ogromny sukces jako Polly w Operze za trzy grosze Bertolta Brechta.

„Wróżono jej karierę operową – wspominał Bartosz Śmigielski. – Kalina i opera? Już to widzę, jak Kalina stosuje specjalną dietę bez krzty alkoholu i idzie wcześnie spać, by głos był w formie! Na początku lat sześćdziesiątych jej głos był już lekko schrypnięty. A więc Polly śpiewała już głosem Kalinowym. […] Była to Polly najlepsza, jaką udało mi się widzieć w Polsce i za granicą. Miała coś z dziecka i coś z dziwki. I w tym przedstawieniu ona jedna i Bardini jako Peachum śpiewali songi tak, jak chciał Brecht”31.

Grała dużo i często, nie narzekała również na brak uznania widzów. Wielbiciele przynosili jej kwiaty, prezenty, przesyłali listy z niedwuznacznymi propozycjami. Jej wielkim sukcesem okazała się rola Holly Golightly w scenicznej adaptacji Śniadania u Tiffany’ego (1965). Oboje z Dygatem uwielbiali tę książkę, a dodatkowym wyzwaniem dla Kaliny było zmierzenie się z legendarną kreacją Audrey Hepburn. Adaptacji dokonał Dygat, uprzednio prosząc listownie Trumana Capote’a o zgodę; dodał jednak, że nie stać go na wysokie honorarium. Amerykański pisarz pokazał klasę, zrezygnował z wynagrodzenia i przysłał Jędrusik w prezencie zamykane na kluczyk pudełko od Tiffany’ego.

W tych czasach przywiązywała jeszcze dużą wagę do tego, by przedstawiano ją Jędrusik-Dygat. Wiedziała bowiem, że dopiero pracuje na swoje nazwisko, podczas gdy mąż jest osobą bardzo popularną. Ale niebawem nie było to już potrzebne, gdyż Kalina stała się prawdziwą gwiazdą.

Teatr Telewizji

Dygat doskonale wiedział, że teatr był rozrywką elitarną, natomiast popularność w zachodnim stylu mogły zapewnić wyłącznie film i telewizja. Początkowo nie potrafił jednak zagwarantować Kalinie odpowiednich ról filmowych, wobec czego całą uwagę skierował na telewizję. Konkurencja była tam zresztą o wiele słabsza, gdyż wielu aktorów nie miało jeszcze przekonania do możliwości szklanego ekranu.

Lata 50. były pionierskimi czasami rozwoju telewizji. Pierwszy ogólnopolski program wyemitowano w październiku 1952 roku, a dopiero cztery lata później emisja odbywała się pięć razy w tygodniu. Na dodatek liczba odbiorników telewizyjnych była ograniczona, toteż program oglądano głównie w klubach i świetlicach. Ale Dygat wiedział, że do telewizji należy przyszłość, więc Kaliny nie mogło w niej zabraknąć.

Siedziba TVP mieściła się wówczas przy placu Powstańców Warszawy i w niczym nie przypominała lokali dzisiejszych stacji telewizyjnych.

„[…] do gmachu telewizji w Warszawie wchodziło się przez dziurę w podłodze – wspominał Jerzy Gruza. – Takie to robiło wrażenie. Wejście od razu z ulicy i stromymi schodami w dół. Budynek dawnego banku przy placu Wareckim, obok jedynego drapacza chmur w stolicy, dziś hotel »Warszawa«, był absolutnym zaprzeczeniem nowoczesnej stacji telewizji. Przypominał raczej mrowisko pełne uwijających się w różnych kierunkach mrówek. To była chyba jedyna stacja telewizyjna na świecie, do której wchodziło się przez kuchnię, później przez bar i charakteryzatornie dla aktorów. […] Kiedy szło się po schodach na górę, mijało się studio i słynną »reżyserkę«, do której można się było dostać tylko po żelaznej drabinie. Studio było wielkości trzech pokojów z kuchnią, z ręcznie robionymi przez polskich inżynierów kamerami i reflektorami wiszącymi tuż nad głową aktora”32.

Praktycznie wszystkie programy emitowano na żywo, nie dysponowano bowiem jeszcze sprzętem do rejestracji obrazu. W takiej sytuacji nie mogło oczywiście zabraknąć różnego rodzaju pomyłek, które sprawiały obsłudze i widzom wiele uciechy. Bohaterką jednej z nich była Irena Dziedzic.

„Było to w czasach – opowiadał Igor Śmiałowski – kiedy jako młodziutka dziennikarka rozpoczynała swoją karierę w warszawskiej TV w charakterze spikerki.

Otóż kiedyś, nie wiedząc, do której kamery ma się zwrócić, z całą szczerością spytała:

– No, chłopaki, który mnie bierze pierwszy?

A to było już na wizji!”33.

Z czasem wprowadzono zasadę, że zanim przywrócono ład i porządek po jakiejś poważniejszej gafie, na ekranie pojawiała się tablica z napisem „przepraszamy za usterki”…

Niemal od samego początku funkcjonowania TVP jednym z najważniejszych jej programów był Teatr Telewizji. Spektakle emitowane w poniedziałkowe wieczory okazały się skuteczną próbą przeniesienia na ekran autentycznej atmosfery teatralnej. Starannie dobrany repertuar (chociaż zdarzały się też sztuki o radzieckich partyzantach), ciekawe inscenizacje, znakomita gra aktorska. To musiało przynieść sukces.

„Wszystko szło wtedy »na żywo« – opowiadał Jerzy Gruza. – W studiu nie większym od M3 powstawały wielkie inscenizacje literatury światowej. Co poniedziałek premiera! […] Fenomen w skali światowej. Czegoś takiego nie było i nie ma”34.

Po każdym spektaklu oczekiwano na reakcję publiczności. Największą rolę odgrywały telefony od telewidzów, którzy z reguły dzwonili na gorąco, jeszcze pod wpływem emocji.

„W któryś wtorek – kontynuował Gruza – zapytałem Hanuszkiewicza po jego premierze:

– Jakie miałeś reakcje?

– Fenomenalne, dziesiątki niemych telefonów.

– ?

– Ludzie ze wzruszenia nie mogli mówić”35.

Równie ważna, a nawet ważniejsza była reakcja władz. Partyjni decydenci podejrzliwie obserwowali repertuar Teatru Telewizji i natychmiast interweniowali, gdy uznali, że zaprezentowano coś niestosownego. Tak było w przypadku Asfaltowej drogi Kazimierza Korcellego, czyli sztuki o tym, jak z powodu kaprysu partyjnego ministra budowano szosę na plażę. Na domiar złego do obejrzenia spektaklu namówiono samego Władysława Gomułkę, co źle się skończyło.

„Reżyserował Tadeusz A. [Aleksandrowicz] – relacjonował Gruza – ja grałem operatora kroniki filmowej. Główną rolę sekretarki ministra [grała] aktorka w skąpym kostiumie kąpielowym, o największych chyba piersiach w Polsce. Rzecz działa się głównie na plaży.

Nie wiadomo, czy te cyce, czy sam fakt pokazania naszego ludowego ministra, który zużywa reglamentowany cement dla osobistej wygody, tak rozeźlił pierwszego sekretarza, że walnął z całej siły szklanką herbaty w kineskop telewizora, który, jak to się wówczas często zdarzało, mógł wybuchnąć i spowodować śmiertelne zejście Pierwszego Telewidza.

Na szczęście nic takiego się nie stało, bo byśmy wszyscy siedzieli. Gomułka złapał za czerwony telefon, opierdolił Sokorskiego, Korcellego, a Tadeusz A. dostał zakaz czegoś tam…”36.

Niestety nie był to ostatni przypadek szczególnej irytacji Zofii i Władysława Gomułków z powodu pojawienia się na małym ekranie aktorki z dużym biustem… Występy Jędrusik jeszcze wielokrotnie będą wywoływać ich nerwowe reakcje.

Teatr Telewizji odegrał ogromną rolę w karierze Kaliny. Największy sukces odniosła w inscenizacji sztuki Jeana Giraudoux Apollo z Bellac, gdzie partnerowała Adamowi Hanuszkiewiczowi i Jackowi Woszczerowiczowi. Udźwignęła ciężar roli, prezentując typ nowoczesnej dziewczyny bardzo odległej od ówczesnych oczekiwań partyjnych decydentów.

„Na ekranie telewizyjnym – pisał krytyk Henryk Bieniewski – pojawiała się dziewczyna w obcisłej, uwydatniającej pełny biust bluzce, wąska w pasie, gładko uczesana, z włosami związanymi w koński ogon, jak nosiły się w owym czasie modne dziewczyny, naśladując francuską aktorkę Brigitte Bardot. Agnieszka poruszała się lekko, zwiewnie i takie też były ruchy jej rąk. Na początku niepewna, wystraszona, w miarę osiąganych sukcesów – coraz bardziej zdecydowana. Operowała głosem wysokim, dźwięcznym, z lirycznym zaśpiewem”37.

Za: K. Tomasik, Seksbomby PRL, e-book, Warszawa 2014. [wróć]

Za: P. Gacek, Kalina. Jestem, jaka jestem, Warszawa 2010, s. 14. [wróć]

Za: ibidem. [wróć]

D. Michalski, Kalina Jędrusik, Warszawa 2010, s. 60. [wróć]

Za: ibidem, s. 58. [wróć]

Za: A. Klim, Seks, sztuka i alkohol. Życie towarzyskie lat 60., Warszawa 2013, s. 41. [wróć]

K. Kutz, Portrety godziwe, Kraków 2004, s. 69–70. [wróć]

Za: D. Michalski, op. cit., s. 78. [wróć]

K. Kutz, op. cit., s. 48. [wróć]

I. Szymańska, Czego wtedy nie powiedziałam…, „Polityka” 6/1978. [wróć]

M. Dygat, Rozstania, Kraków 2001, s. 41–42. [wróć]

Ibidem, s. 49. [wróć]

Ibidem, s. 46. [wróć]

E. Kurowski, Moje życie ze Stanisławem Dygatem, Toruń 2004, s. 90–91. [wróć]

Ibidem, s. 57–58. [wróć]

M. Dygat, op. cit., s. 179. [wróć]

Ibidem, s. 137. [wróć]

Ibidem, s. 76. [wróć]

Ibidem, s. 77. [wróć]

Za: P. Gacek, op. cit., s. 23. [wróć]

Za: J. Szczerba, Co ja Jezus Chrystus jestem?, wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/2029020,96856,6894162.html. [wróć]

M. Dygat, op. cit., s. 206–207. [wróć]

Ibidem, s. 14. [wróć]

Ibidem, s. 209. [wróć]

Za: D. Michalski, op. cit., s. 77. [wróć]

K. Kutz, op. cit., s. 70. [wróć]

Za: P. Gacek, op. cit., s. 25. [wróć]

Za: ibidem, s. 5. [wróć]

Za: ibidem, s. 6. [wróć]

Za: I. Czyńska, Kalina Jędrusik-Dygatowa. Sylwetki aktorów, „Ekran” 14/1958. [wróć]

Za: D. Michalski, op. cit., s. 127. [wróć]

J. Gruza, 40 lat minęło jak jeden dzień, Warszawa 1998, s. 8. [wróć]

I. Śmiałowski, Igor Śmiałowski opowiada, Warszawa 1981, s. 38. [wróć]

J. Gruza, op. cit., s. 21. [wróć]

Ibidem, s. 21. [wróć]

Ibidem, s. 50. [wróć]

H. Bieniewski, Teatr Telewizji i jego artyści, Warszawa 2009, s. 11–12. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki