Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie musisz udawać Greka, by być odpornym na stres i nie dać się wyprowadzić z równowagi
Jeżeli nie masz z okna widoku na ocean, bezskutecznie domagasz się podwyżki, martwisz się, że coś cię omija, ktoś hejtuje cię w internecie, boisz się życia, końca świata i braku papieru toaletowego, jeśli dopadł cię kryzys, porzuciła narzeczona, umarł ci kot, a kurier uparcie się spóźnia – ta książka prawdopodobnie jest dla ciebie.
Mamy dobrą wiadomość: ratunkiem na wszelkie życiowe porażki i katastrofy może być filozofia stoików: Seneki, Epikteta i Marka Aureliusza. Okazuje się, że starożytni poszukiwali odpowiedzi na te same pytania, które dzisiaj nurtują nas. Australijska dziennikarka Brigid Delaney postanowiła podążyć ich drogą i zebrała wskazówki,
jak zachować spokój w czasach chaosu.
Autorka przekonuje, że aby przetrwać powyższe nieszczęścia, wystarczy odnaleźć w sobie kapitana, który świadomie steruje statkiem, ale wie, że nie ma wpływu na pogodę. Tak samo my w codziennym życiu możemy w pełni kontrolować tylko trzy rzeczy: swój charakter, swoje reakcje oraz to, jak traktujemy innych. Uświadomienie sobie, że na pozostałe nie mamy wpływu, paradoksalnie przynosi ulgę, poczucie sprawczości i wewnętrzny spokój. Nie bój się, że wyzbędziesz się przy tym emocji. Stoicyzm nie znieczula serca, lecz pomaga uwolnić się od lęku, rozedrgania, niepokoju – i pokazuje, jak stać się silnym człowiekiem.
BRIGID DELANEY jest dziennikarką „The Guardian”, w którym publikuje popularne cotygodniowe felietony z cyklu Brigid Delaney’s diary. W Polsce ukazała się jej książka Wellmania. W niezdrowej pogoni za dobrostanem, na podstawie której powstał serial komediowy Netflixa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 368
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Potrzeba wielkiej odwagi, by zobaczyć świat w całej jego skażonej chwale i nadal go kochać.
- OSCAR WILDE
Do rzeczy, z którymi jesteś losem sprzężony, staraj się dostosować. Ludzi też, z którymi cię los złączył, miłuj, a szczerze.
- MAREK AURELIUSZ [PRZEŁ. MARIAN REITER]
Oto czasy, w których pragnąłby żyć geniusz. Wielkie charaktery nie wykuwają się w zaciszu spokojnego żywota ani dworcowej poczekalni. To zmaganie z trudnościami tworzy rzutki umysł, a wielkie potrzeby wymagają wielkich cnót.
- ABIGAIL ADAMS, LIST DO JOHNA QUINCY’EGO ADAMSA,19 STYCZNIA 1780 R.
WSTĘP
Nie ma co, żyjemy w ciekawych czasach! Powtarzałam to sobie codziennie zgarbiona przed laptopem, ślepiąc zmęczonym wzrokiem w ekran, z którego zalewały mnie coraz to nowe niepokojące wiadomości ze wszystkich zakątków świata. Miałam wrażenie – właściwie wciąż je mam – że funkcjonujemy w stanie permanentnego kryzysu, w którym jedno globalne trzęsienie ziemi goni drugie, nie pozwalając na chwilę wytchnienia i orientację w ciągle zmieniającej się, coraz bardziej ponurej rzeczywistości.
Zewnętrzne przyczyny chaosu można łatwo wskazać: kryzys klimatyczny, pandemia, rasizm, pogłębiające się nierówności społeczne, gwałtownie rosnące koszty utrzymania, wojny i narastanie problemów ze zdrowiem psychicznym. Za ich sprawą wypalamy się, popadamy w coraz głębsze uzależnienia i nadużywamy różnych substancji, stajemy się niewolnikami własnych telefonów. Rozpadają się płaszczyzny porozumienia, w mediach społecznościowych szaleje plaga nadużyć i hejtu, wycofujemy się do naszych domów, ekranów, schronów, platform i baniek, w egzystencjalny marazm spowodowany brakiem rytuałów, poczucia uczestnictwa i wspólnoty, które nadają sens życiu.
Współczesny człowiek żyje pod ostrzałem bodźców. Jest ich tak wiele i są tak silne, że aż się nie chce otwierać oczu.
A jednak... nasze czasy mają też w sobie coś wspaniałego. We wczesnych dniach pandemii panowało uporczywe przekonanie, że oto coś się wydarza. Gdy na chwilę zniesiono izolację – zarówno pomiędzy znajomymi, jak i obcymi – wylała się z nas fala dziwnej, lekkomyślnej towarzyskości. Te osobliwe chwile jesienią 2020 roku ukazały nam, że możemy stać się inni, jeśli tylko sobie na to pozwolimy.
Od zawsze radzę sobie z trudnościami, nadając im sens, który staje się mapą – a mapa wskazuje drogę wyjścia z tarapatów. Pomyślałam więc, że jeśli uda mi się odczytać znaczenie tych lat chaosu i zadziwienia, wymyślić, jak najlepiej je przetrwać, to będę zabezpieczona na przyszłość, przygotowana na to, co mnie czeka. A przyszłość zapowiadała się szalona. Może nawet bardziej niż przeszłość.
Jedyny problem polegał na tym, że kultura (ani teraz, ani wcześniej) nie wyposażyła nas w umiejętność rozpoznawania tego, co jest ważne, ani w mapę, którą moglibyśmy się kierować, żeglując wśród raf ostatnich kilku lat. W świeckim społeczeństwie nie ma ani religii, ani powszechnie przyjętych narzędzi społecznych czy moralnych pozwalających sprostać coraz bardziej złożonym wyzwaniom, jakie stawia przed nami życie. Pozostaje nam improwizacja. Ale jak znaleźć spójny sens w czasach nieustannych zmian? Co zrobić, by mocno stanąć na ziemi, nie dając porwać się niepokojowi, że nasze społeczeństwo się rozpada? Jak w obliczu chaosu zachować optymizm, działać z poczuciem celu i sprawczości? I co to znaczy być dobrym człowiekiem, który postępuje etycznie? W naszej obecnej kulturze nie znalazłam nic, co pozwalałoby ugruntować się w szalejącej zawierusze.
Żeby przetrwać trudny czas, potrzebna mi była solidna dawka mądrości. Ale gdzie jej szukać?
W moich poprzednich książkach na temat internetu i globalizacji (This Restless Life) oraz branży wellness i zdrowia (Wellmania[1]) poszukiwałam odpowiedzi na powyższe pytania. Pisząc niniejszą, również ich szukałam, jednak nie na zewnątrz, tylko we własnym wnętrzu.
Poszukiwałam narzędzi do rozwijania swojego wewnętrznego życia, hartu ducha, którego wystarczyłoby mi do samego końca. Owa mądrość byłaby przewodnikiem dla intuicji po tym, jak traktować innych ludzi, jak poruszać się w świecie i stawiać czoła rozczarowaniu, utracie, radości i obfitości. Oddziaływałaby też na wnętrze – nadawała sens, kreśliła mapę, byłaby moralnym kompasem, pozwalała zachować spokój i nabrać odwagi w czasach chaosu na świecie i w życiu osobistym.
Traf chciał (jeszcze o tym napiszę), że odnalazłam poszukiwaną mądrość w stoicyzmie – filozofii wywodzącej się ze starożytnych Grecji i Rzymu.
Stoickie podejście do życia jest zawsze przydatne, a szczególnie pomocne dla mnie okazało się w marcu 2020 roku.
Usłyszałam, jak starożytni filozofowie szepczą do mnie przez odmęty czasu: „Tutaj! Jesteśmy tutaj! Zawsze tu byliśmy”.
Dlatego zanurzyłam się w przeszłość i znalazłam tam czasy podobne do naszych – pełne chaosu, wojen, plag, zdrady, korupcji, niepokoju, rozpusty i strachu przed klimatyczną apokalipsą. Ówcześni ludzie poszukiwali odpowiedzi na te same pytania, które dzisiaj nurtują nas. Spotkałam ich w starożytnym stoicyzmie. Byli tacy jak my: chcieli odnaleźć sens życia i poczucie przynależności, spełnienie i spokój, miłość, harmonijne życie rodzinne; wartościową pracę dającą satysfakcję; bliskie, pokrzepiające przyjaźnie. Pragnęli przyczyniać się do dobrostanu własnej społeczności; być częścią czegoś większego od nich samych; przeżywać fascynację przyrodą i chwile nabożnej czci. Oni też zadawali sobie pytania o początki wszystkiego i uczyli się, jak pogodzić się z tym, że w pewnym momencie, nie z własnego wyboru, musimy wszystko utracić.
„Jesteśmy tutaj! Zawsze tu byliśmy”. A zatem poszłam po naukę do stoików, sięgając ku nim poprzez otchłań czasu, by dowiedzieć się, jak starożytne nauki mogą nam pomóc dzisiaj.
Jak to się stało, że napisałam tę książkę, i po co to zrobiłam
Po raz pierwszy zetknęłam się z filozofią stoicką w roku 2018. W 2019 zaczęłam ją wnikliwie badać, a pisanie książki zakończyłam w roku 2022.
Okres od rozpoczęcia do zakończenia prac był tak dziwny, chaotyczny, pozbawiony porządku, bezprecedensowy i tak bardzo wymagający tego, o czym pisałam, że całe to przedsięwzięcie wydawało mi w jakiś niesamowity sposób z góry przesądzone. Na samym dnie pandemicznego doła znajomość stoicyzmu okazała się prawdziwym darem. Miałam wrażenie, że jestem wysłaną w przyszłość bohaterką powieści fantastycznonaukowej, której supermoc – prawidłowo użyta – pozwoli jej się wyrwać z tarapatów.
Jednak sposób, w jaki zetknęłam się ze starożytną nauką, której źródła przetrwały do dziś (z kilkoma godnymi uwagi wyjątkami) głównie we fragmentach i relacjach jej adeptów, był z początku przypadkowy.
We wrześniu 2018 roku redaktorka naczelna „Guardiana” – moja koleżanka po fachu, a prywatnie przyjaciółka, Bonnie Malkin – podesłała mi pewien frapujący artykuł. Jego nagłówek brzmiał: „Chcesz być szczęśliwy? Przez tydzień żyj jak stoik” (Wanna be happy? Then live like a Stoic for a week). Opisywał on prowadzony przez naukowców z Uniwersytetu w Exeter eksperyment online z udziałem około siedmiu tysięcy osób, które próbowały przez tydzień żyć tak jak starożytni stoicy, wspierając się codzienną lekturą i dyskusjami na temat stoicyzmu. Na początku tygodnia, który obejmowało badanie, i pod jego koniec sprawdzono, jak bardzo uczestnicy czują się szczęśliwi, by określić, czy stoicki tryb życia przynosi wymierną zmianę w tym zakresie. Bonnie zasugerowała, żebym napisała o tym felieton z przymrużeniem oka.
Zgodnie z artykułem opisującym „tydzień stoika” należało się w jego trakcie kierować pięcioma zasadami. Choć od tamtego czasu upłynęło już pięć lat, codziennie do nich wracam.
1. Przyjmij do wiadomości, że większość wydarzeń, które zachodzą w twoim życiu, znajduje się poza twoją kontrolą.
2. Dostrzeż, że twoje emocje są wynikiem tego, co myślisz o świecie.
3. Pogódź się z tym, że od czasu do czasu będą ci się przytrafiać przykre sytuacje, tak jak przydarzają się wszystkim innym.
4. Postrzegaj siebie jako część większej całości, a nie odizolowaną jednostkę. Jesteś częścią ludzkości, częścią natury.
5. Myśl, że wszystko, co masz, nie jest twoją własnością, a tylko to wypożyczasz i pewnego dnia zostanie ci odebrane.
Tydzień nie wystarczył mi, żeby zostać stoiczką. Przedsięwzięcie okazało się znacznie większe. Stoicyzm miał wiele innych, skomplikowanych zasad, pełnych zastrzeżeń i wyjątków, dziwacznych prawideł i nieznanych mi teorii. Pisma stoickie bywały zawiłe. Treści, które spisano przed wiekami, w martwych językach, plątały się w dostępnych tłumaczeniach. Niektóre zdania trzeba było czytać wiele razy, żeby odnaleźć w nich sens.
Felieton, który wtedy wysmażyłam do „Guardiana”, traktował o tym, jak trudno przez cały tydzień być stoiczką, zwłaszcza na kacu.
Słowem, dowiodłam, że nic nie zrozumiałam.
Jednak coś we mnie pozostało. Po roku wróciłam z postanowieniem, że tym razem podejdę do „stoickiego tygodnia” poważniej. Zebrałam grupkę znajomych, z którymi – osobiście i wirtualnie, za pośrednictwem WhatsAppa – spotykaliśmy się w Sydney na codzienne czytanie o stoicyzmie i wspólną praktykę rozlicznych zasad. W naszej grupie – bardzo zróżnicowanej i obejmującej osoby od trzydziestego do czterdziestego piątego roku życia (należeli do niej między innymi: agent nieruchomości z Byron Bay, dziennikarz ekonomiczny z „The Australian”, aktywista z organizacji politycznej GetUp!, student prawa i kleryk) – panował głód zasad, rygoru i logiki, które obiecywał stoicyzm. Starożytni stoicy pragnęli patrzeć życiu prosto w twarz, widzieć je takim, jakie jest, i gorąco je kochać (mimo wszystko... i ze względu na wszystko) po to, aby w końcu móc odpuścić (dążenie do kontroli nad nim).
Dzięki nieugiętej, nieznoszącej sprzeciwu mądrości stoików i determinacji, z jaką stawiali czoła przeciwnościom – a więc samej rzeczywistości – zrodził się we mnie podziw dla ich filozofii, choć czasami było mi trudno ją zrozumieć.
By ogarnąć ją umysłem, potrzebowałam więcej niż tygodnia. Jednak mój drugi „stoicki tydzień” dobiegł końca, grupa z WhatsAppa się rozpierzchła, a ja zostałam z obietnicą nowego sposobu patrzenia na świat i nowego sposobu bycia, który de facto był Bardzo Starym Sposobem Bycia. Potrzebowałam nauczyciela, przeciwnika do sporów i partnera do wymiany myśli – stoika, który byłby mi przyjacielem i mentorem.
Mam nadzieję, że wy, czytając tę książkę, znajdziecie go we mnie. Jednak najpierw cofnijmy się w czasie, bym mogła opowiedzieć, kto został nim dla mnie.
W lipcu 2019 roku wybrałam się na lunch z Andrew, moim starym znajomym. Pracował w korporacji, jednak gdy poznaliśmy się na premierze książki, zrodziła się między nami przyjaźń, gdyż okazało się, że łączy nas pasja dyskutowania i wymiany argumentów na temat rozmaitych idei, choć nasze poglądy często były przeciwstawne. Podczas lunchu opowiedziałam mu o udziale w „tygodniu stoika” i nauczanych tam złożonych, zawiłych zasadach, które w moim odbiorze – a umysł miałam rozmiękczony fast foodem awantur na Twitterze i kulturowych wojenek – miały w sobie surowość i powagę, jakie trudno strawić współczesnemu człowiekowi, z jego rozproszeniem i skłonnością do dygresji.
Coś w stoicyzmie przemówiło do Andrew. Kilka tygodni przed naszym ponownym spotkaniem zapoznał się z nim i zdecydował, że w czasach głęboko zakorzenionego relatywizmu moralnego i zamiast religii – stoicyzm to coś dla niego. W pubie Surry Hills z entuzjazmem opowiedział mi przy drinku, jak stoicyzm pomaga mu w rodzicielstwie, biznesie i kontaktach z kolegami. Andrew jest bardziej metodyczny i zorganizowany niż ja – i znacznie mniej skłonny do podążania za najnowszym szaleństwem wellness.
Powiedział mi, co go pociąga w stoicyzmie: „To, że jest intelektualną, rozsądną ramą, która organizuje życie. Podoba mi się jego praktyczność. Ideały, które wyznacza, są osiągalne. Uwzględniają nasze mocne i słabe, ludzkie strony. Stoicyzm nie zmusza do pogoni za ideałami niemożliwymi do osiągnięcia, nie skazuje większości ludzi na porażkę w próbie ich realizacji”.
Nie byłam jednak pewna, czy stoicyzm jest dla mnie. Przecież mam zupełnie inny temperament. Jestem bardziej impulsywna, podążam za energią chaosu. Czy stoicyzm sprawdzi się również w moim przypadku? A może pasuje tylko do określonych typów osobowości? To był półmetek 2019 roku. Pisałam wtedy felietony z podróży i książkę. Pomyślałam sobie: co mam do stracenia? Racjonalne „ja” podpowiadało mi, że mogę spróbować, a intuicja szeptała, że stoicyzm mi się przyda.
Następne dwa lata wypełnione były dyskusjami, sporami, czytaniem tekstów o filozofii stoickiej i wdrażaniem jej w naszym codziennym życiu – w pracy, miłości, związkach, rodzicielstwie, dbaniu o zdrowie, dobre samopoczucie, sprawność fizyczną, podejściu do naszej śmiertelności, polityki, naszych pragnień, odpowiedzialności, stosunku do zwierząt domowych, mediów społecznościowych, ochrony zdrowia psychicznego, do pieniędzy i ambicji.
Prowadząc swoje nieformalne badania, odkryłam wiele zaskakujących faktów. Otóż ta filozofia wydała mi się znacznie nowocześniejsza niż chrześcijaństwo, które poprzedza – znacznie bardziej egalitarna, włączająca kobiety i pozbawiona hierarchii (w jej ramach można było dążyć do osiągnięcia stoickiego odpowiednika świętości – czyli stać się stoickim mędrcem, choć jeszcze nie poznałam nikogo, kto by osiągnął ten poziom). Zamiast podążać za ograniczoną ideą człowieka jako samowystarczalnej wyspy, stoicy w rzeczywistości głęboko angażowali się w ideę społeczeństwa i życia wspólnotowego, spojrzenie na przyrodę i kosmos mieli ekstatyczne, złożone i głębokie, a w ich pismach pobrzmiewają dzikie nuty pogaństwa.
Stoicy opisali również podstawowy stan ducha, do którego powinniśmy dążyć, i nazwali go ataraksją (dosłownie „bez zakłóceń”). To precyzyjnie skalibrowany stan wyciszenia, który nie jest ani szczęściem, ani radością, ani żadnym ze stanów ekstatycznych występujących przy doświadczeniach religijnych i mistycznych, ani też przy bliższych nam wzlotach związanych z zakochaniem czy wciąganiem kokainy. Ataraksja jest stanem satysfakcji lub spokoju, w którym nasza umysłowa równowaga pozostaje niezakłócona, choćby świat wokół się walił.
Przede wszystkim jednak zaczęłam w stoicyzmie podziwiać jego przejrzyste spojrzenie na ludzkość – zawsze realistyczne, nigdy cyniczne. Stoicyzm nie proponował ani boga, który ma zstąpić z nieba i nas uratować, ani życia pozagrobowego. Każde z nas ma do dyspozycji tylko siebie samą/samego i innych ludzi. Choć wszyscy jesteśmy niedoskonali, to wystarczy. Jednak ponieważ mamy tylko siebie samych i siebie nawzajem, to filozofia stoicka wymaga, byśmy sprostali temu wyzwaniu, dając z siebie wszystko, dbając o racjonalizm i prawość (więcej o tym później), żyjąc zgodnie ze swoją naturą i traktując dobrze innych – niczym braci i siostry. To wszystko, co można zrobić, i nic więcej zrobić się nie da.
Stoicy podchodzili realistycznie do naszych ograniczeń. Twierdzili, że choć można nakłaniać ludzi, by postępowali lub zachowywali się zgodnie z naszą wolą, to ostatecznie inni znajdują się poza naszą kontrolą. Zatem nie marnujmy energii, próbując ich zmieniać.
Stoicy mieli również klarowny stosunek do śmierci. Myśleli o niej codziennie, wiedząc, że każdego dnia po trochu umierają. Mieli jasność, że trzeba opłakać zmarłych, ale też nie można marnować zbyt wiele czasu i energii na żałobę. Gdy moich znajomych przygniata smutek po stracie bliskich, polecam im zgłębianie dzieł stoików sprzed dwóch tysięcy lat.
Gdy pisałam tę książkę, stoicyzm wszedł mi w krew. Nie od razu, ale stopniowo. Zaczęłam praktykować go w trudnych momentach i odkryłam, że nie tylko zapewnia ramy dla moich działań, ale też pomaga zrozumieć funkcjonowanie świata jako całości. Zaczęłam dostrzegać w nim filozofię, mającą zastosowanie od kołyski aż po grób, z której mogę korzystać przez całe życie. Zrozumiałam, że przyda mi się nawet na łożu śmierci.
W połowie tego procesu nadeszła pandemia. Nadała ona badaniom, które prowadziliśmy z Andrew (dotyczącym plag, zarazy i przygotowań do śmierci), niezwykłą doniosłość. Covid zastał mnie w Kambodży: ogromny parking przed Angkor Wat był pusty. Zostało na nim kilku niespokojnych rykszarzy bez pracy; starożytne ruiny lśniły złotem w blasku świtu; samotna buddyjska mniszka prosiła o datki; kruki gnieździły się wśród ruin; turyści zniknęli. Wróciłam samolotem do Sydney, a tydzień później zamknięto granice. Przez jakiś czas – w pierwszych dniach pandemii, gdy ludzie miotali się w nerwach, tracili pracę, bali się dotknąć klamki u drzwi i kompulsywnie myli produkty spożywcze – znajomi zwracali się do mnie o rady, jakbym faktycznie była w kontakcie ze starożytnymi. Pytali: co teraz zrobiłby stoik? Jeśli można przyjąć stoicyzm w zastrzyku, to poproszę!
Przez pewien czas traktowałam swoją rolę stoickiego medium całkiem poważnie. Założyłam konto na Instagramie, na którym udzielałam porad pod postacią łatwo przyswajalnych koanów w stylu zen. Jednak za słowami Marka Aureliusza, Epikteta czy Seneki przypominającymi poradnik „pomóż sobie sam”, kryła się złożona, poważna teoria – mapa podpowiadająca, jak żyć w tych niespokojnych czasach.
Ostatecznie zrozumiałam, że stoicyzm jest niezwykle przydatny i zaskakująco praktyczny. Nie tylko pomógł mi zachować spokój w czasie pandemii, ale też – wraz z pieczeniem ciast – dawał motywację, by brnąć przez kolejne dni. Co więcej, okazało się, że stoicyzm mnie zmienił. Zgodnie z obietnicą francuskiego filozofa Jeana-Paula Sartre’a stał się „filozofią skoncentrowaną na całkowitej transformacji egzystencjalnej jednostki; filozofią, która może nauczyć człowieka, jak żyć”. Czyli, innymi słowy: stoicyzm może odmienić wasze życie – tak jak odmienił moje.
Mam wobec tych nauk ogromny dług wdzięczności. I czuję się blisko związana z moimi starożytnymi nauczycielami, mimo że od dawna nie żyją.
Filozofowie stoiccy, których spotkacie na tych stronach – Epiktet, Seneka i Marek Aureliusz – żyli setki lat temu, jednak, pod wieloma względami, są tak podobni do nas, a ich troski i niepokoje tak zbliżone do tych współczesnych, że wydaje mi się, jakby dzieliła nas tylko chwila, tyle, ile trwa jeden oddech. Gdy spoglądam wstecz, widzę ich. Są na wyciągnięcie ręki.
Nie myślcie jednak, że łyknęłam całą ich filozofię bezkrytycznie jak pelikan. Niektóre nauki stoików uwierały mnie, a podczas naszych spotkań z Andrew dochodziło do sprzeczek. Czy możliwe jest życie w szczęściu, czy też najlepszy stan, na jaki możemy liczyć, to jedynie zadowolenie? A co z emocjami? Z pożądaniem? Jak nad nimi zapanować? I nie chodzi tylko o triumf umysłu nad materią – bo przecież są jeszcze hormony! A co ze szlakami bodźców neuronowych? Co z naszą nieświadomością?
Obojga nas niepokoił fakt, że nacisk stoicyzmu na odpowiedzialność za własny charakter i uznanie ostatecznej małości naszych stref wpływu oznacza, iż w życiu praktykującego stoika nie ma miejsca na walkę o sprawiedliwość społeczną i zabieganie o zmiany społeczne.
Spacerowaliśmy z Andrew, rozmawiając i spierając się, i czytaliśmy stoików, by objąć umysłem ich nauki. W drugiej połowie 2020 roku mieszkaliśmy po sąsiedzku w Tamaramie, małym nadmorskim przedmieściu Sydney. Urządzaliśmy wtedy regularne piesze wycieczki wzdłuż klifów Bondi i Bronte. Po wymianie uprzejmości przechodziliśmy od razu do sedna, czyli: do filozofii. Co to znaczy mieć dobry charakter? Czym jest odwaga? Dokąd idziemy po śmierci? Jak kontrolować gniew? Co myśleć o dawaniu bez otrzymywania czegoś w zamian? Dopiero po kilku miesiącach tych spacerów zdałam sobie sprawę, że próbuję znaleźć odpowiedź na pytanie: jak najlepiej żyć?
Znaczna część tej książki jest rezultatem owych dyskusji.
Jak sprawdził się stoicyzm w moim przypadku
Nie jestem filozofką ani naukowczynią, tylko dziennikarką. Od dwudziestu lat piszę artykuły na najróżniejsze tematy, często biorę na warsztat skomplikowane koncepcje i rozkładam na czynniki pierwsze, by przybliżyć je czytelnikom.
Nie uważam się za ekspertkę od stoicyzmu. Wielu autorów pisało bardziej wnikliwe, naukowe i złożone przewodniki na jego temat. Na tych stronach znajdziecie do nich odwołania.
Ta książka jest raczej owocem eksperymentu, w którym próbowałam stosować kilka głównych zasad stoicyzmu w XXI-wiecznym życiu, by sprawdzić, czy wciąż mają sens.
Z przyjemnością donoszę, że tak.
Kim byli stoicy?
W niniejszej książce poznacie trzech najważniejszych filozofów stoickich. Będą to Seneka (ok. 4 p.n.e.–65 n.e.), Epiktet (ok. 50–ok. 135) i Marek Aureliusz (121–180). Wszyscy trzej żyli w okresie tzw. młodszej szkoły, czyli (późnego) stoicyzmu epoki Cesarstwa Rzymskiego.
Są ważni, ponieważ ich pisma przetrwały w stanie mniej więcej nienaruszonym, podczas gdy nauki wcześniejszych okresów – szkół greckich (ok. początku III wieku p.n.e.) –odnaleziono tylko we fragmentach.
Każdy z trzech stoików, o których mowa w tej książce, wnosi do tematu coś innego. Epiktet miał trudne życie. Urodził się w niewoli, przypuszczalnie został okaleczony przez swojego pana, a po wyzwoleniu nauczał filozofii. Uczeń imieniem Arrian spisał jego mowy prostym językiem i zebrał w Encheiridionie (gr. podręcznik) – stanowiącym potężny fundament praktyki stoicyzmu.
Seneka zdobył bogactwo, władzę oraz znaczne wpływy. Był wychowawcą cesarza Nerona, dramaturgiem, doradcą politycznym i jednym z najbogatszych obywateli Cesarstwa Rzymskiego. Publikowano go szeroko, a wiele jego prac wznawia się do dziś. Uczeni spierają się, czy był hipokrytą, skoro wiódł wystawny tryb życia i pracował dla dyktatora – jednak te dysputy pozostawiam historykom. Niewątpliwie był znakomitym pisarzem, a jego dzieła pełne stoickich porad, zwłaszcza Listy moralne do Lucyliusza, wydają się dziś równie aktualne, jak w czasach rzymskich. Sto dwadzieścia cztery listy, które Seneka napisał do swojego młodszego przyjaciela – uciekłszy z pałacu Nerona, dla którego wcześniej pracował – zawierają porady moralne, które zyskały ponowną popularność w czasie pandemii koronawirusa.
Trzecim z nich jest Marek Aureliusz, niegdyś najpotężniejszy człowiek na świecie. To cesarz filozof, który od młodości zgłębiał stoicyzm pod okiem najlepszych nauczycieli i miał wiele okazji, by stosować tę filozofię w praktyce, bo – chociaż niczego mu nie brakowało – to żył w czasach wojen i zarazy, stracił dziewięcioro z czternaściorga dzieci i cierpiał na choroby przewlekłe.
Jego Rozmyślania regularnie trafiają na czołowe miejsca list najlepszych książek wszech czasów. Witryna Daily Stoic zauważa, że inspirowali i inspirują się nią wpływowi Amerykanie, od prezydentów po znanych futbolistów, liczni dyrektorzy firm, jak również angielska socjalistka Beatrice Webb i były premier komunistycznych Chin Wen Jiabao. Pamiętajmy jednak, że Rozmyślania nie miały nigdy trafić do publikacji, były osobistym dziennikiem Marka Aureliusza.
Jednak najpierw cofnijmy się do początku III wieku p.n.e. i narodzin stoicyzmu w Atenach. Był to ekscytujący okres dla rozwoju myśli, innowacyjności i postępów w metafizyce (nauce), etyce, medycynie i logice. Prym wiodły wtedy racjonalizm i rozsądek, ale szalejące zarazy, niewolnictwo, choroby i przemoc niosąca śmierć nie pozwalały zaznać spokoju. Ludzie szukali wskazówek, jak żyć i radzić sobie z przeciwnościami losu i nagłymi nieszczęściami. Czczono wtedy wielu bogów – nie tylko dwunastu głównych mieszkańców Olimpu, lecz także tytanów i inne bóstwa – jednak ludzie zaczęli studiować filozofię, pragnąc zdobyć umiejętność radzenia sobie z trudami egzystencji, przewodzenia innym i etycznego zachowania wobec bliźnich.
Wiele starożytnych szkół filozoficznych wywodzi się z Aten, gdzie rozkwitła filozofia Platona i Arystotelesa – jego ucznia, a potem współpracownika. Starożytny Grek mógł wybrać szkołę filozofii, która najbardziej mu odpowiadała, i uczęszczać na wykłady mentorów danego nurtu.
Istniała wtedy nie tylko szkoła stoicka założona przez Zenona z Kition około 300 roku p.n.e., ale też prężnie rozwijał się Lykejon (Liceum) Arystotelesa. Epikur otworzył na prowincji własną szkołę filozofii skoncentrowanej na przyjemnościach i życiu we wspólnocie. Mniej więcej w tym samym czasie świetnie prosperowały też szkoły surowszych, zdyscyplinowanych cyników.
Stoicyzm ma swój początek w katastrofie morskiej. Statek Zenona z Kition – kupca pochodzącego z Cypru – przewożący cenny ładunek niezwykle rzadkiej i cennej purpury tyryjskiej (barwnika do szat) zatonął na morzu. Zenon stracił wszystko: został sam, bez pieniędzy, a jego towary uległy zniszczeniu. Nie wiedząc, co robić, udał się do Aten. Tam trafił do sklepu sprzedawcy książek. Gdy spytał właściciela, gdzie znajdzie dobrego filozofa, przypadkiem przechodził obok Krates – znany filozof ze szkoły cyników. Zgodnie z radą księgarza Zenon „podążył za tym człowiekiem”, zarówno dosłownie, jak i w przenośni, i został jego uczniem. Po kilku latach studiów Zenon założył własną szkołę, dostosowując niektóre nauki cyników do własnej filozofii. Jego zwolennicy spotykali się w otwartym kolumnowym pawilonie z jedną, zdobioną malowidłami ścianą. Była to stoa, miejsce publicznych spotkań niedaleko agory, czyli rynku, w centrum Aten – właśnie od niej nazwano ich stoikami. Każdy mógł przyjść i posłuchać wykładów Zenona na najróżniejsze tematy: od natury ludzkiej przez sprawiedliwość po prawo, edukację, poezję, retorykę i etykę.
Jego popularne publiczne wykłady – które po śmierci filozofa kontynuowali uczniowie Kleantes i Chryzyp – stanowią podwaliny stoicyzmu, jaki znamy dzisiaj. Kilkaset lat później owe nauki dotarły do Rzymu, a ich wpływ widoczny jest w wielu zachowanych tekstach z refleksjami Seneki, Epikteta, Muzoniusza Rufusa, Cycerona i Marka Aureliusza.
Wczesny stoicyzm z pewnością nie był hipermęskim nurtem filozofii uprawianym wyłącznie przez martwych białych facetów ani kwintesencją czerwonej pigułki z Matrixa, za jaką uważa się go obecnie.
Wcześni stoicy greccy mieli dość radykalne podejście do równości. Jak na starożytność – zupełnie radykalne. Uważali wszystkich ludzi zdolnych do rozumowania za sobie równych – wolnych mężczyzn, kobiety i niewolników. Wszystkich zachęcali do nauki filozofii. Byli zdania, że w idealnym mieście cnotliwi ludzie powinni być równymi sobie obywatelami, a nawet opowiadali się za zunifikowaniem ubiorów. Współczesny nam stoik Massimo Pigliucci pisze: „Stoicy byli jednymi z pierwszych kosmopolitów. Wyobrażali sobie społeczeństwo idealne, przedstawione w traktacie O państwie Zenona (...), przypominające anarchiczną utopię, w której mądrzy mężczyźni i mądre kobiety żyją w harmonii, ponieważ w końcu zrozumieli, jak należy używać rozumu dla dobra ludzkości”. Pierwsi stoicy greccy uważali, że wszyscy są sobie równi – nie tylko mężczyźni i kobiety – ale też ludzie różnych narodowości. Weźmy przykład Epikteta, który urodził się w niewoli w Azji Mniejszej, skąd w wieku piętnastu lat, zakuty w kajdany, trafił z karawaną niewolników do Rzymu. Podróż była przerażająca. Na aukcję dotarł już jako kaleka, ze zmiażdżonym kolanem, którego nie leczono. Gdy w późniejszym życiu odzyskał wolność, został jednym z najbardziej wpływowych filozofów okresu rzymskiego. Klasa społeczna i kondycja fizyczna miały znikomą wartość bez dobrego charakteru i sprawnego umysłu.
Niestety niewiele z pism wczesnych stoików greckich przetrwało do dziś. Zachowały się krótkie fragmenty. Znaczna część wiedzy o teorii i praktyce stoicyzmu, której uczymy się współcześnie, pochodzi od stoików rzymskich. Filozofia ta przybyła z Aten do Rzymu około 155 roku p.n.e. i stała się popularna wśród młodej elity cesarstwa.
W Rzymie, ze względu na obowiązujące sztywne zwyczaje i hierarchię, stoicyzm mogli zgłębiać wyłącznie mężczyźni. Jednak rzymski stoik Muzoniusz Rufus opowiadał się za jego rozpowszechnianiem wśród kobiet, argumentując, iż każdy, kto posiada pięć zmysłów, zdolność rozumowania i moralną wrażliwość, powinien studiować filozofię.
Popularność stoicyzmu spadła po śmierci Marka Aureliusza w 180 roku, gdy wzrosło znaczenie chrześcijaństwa.
W ostatnich czasach słowa „stoik” i „stoicki” uległy spłyceniu, zostały zniekształcone. Obecnie „stoik” to ktoś, kto ukrywa swoje emocje, tłumi uczucia i nigdy nie płacze. Ale dawni stoicy wcale tacy nie byli! Cieszyli się życiem, kochali ludzi i brali czynny udział w życiu społecznym. Pragnęli czerpać maksimum radości i minimalizować negatywne myślenie. Wiedzieli, że nie da się uniknąć kłód, które życie rzuca pod nogi, a utrata i żal są jego częścią, ale starali się reagować pozytywnie lub neutralnie na wszystkie zdarzenia, które im się przytrafiały. Taka postawa pozwalała im zachować spokój ducha i nie ulegać strachowi, bez względu na to, co się działo. Filozofia stoicka była dla nich systemem zachowań mającym zastosowanie w okresie całego życia, który miał służyć im aż do śmierci.
Współczesny stoicyzm
Obecnie stoicyzm się odradza. W przeciwieństwie do religii, z jej ustalonymi ortodoksjami i zasadami, jest elastyczny. Nie ma przywódcy ani kliki strzegącej jego czystości i nie może być zawłaszczony przez rozmaite sekty czy grupy interesu, które uważają go za swoją własność. Najpopularniejsze odniesienia do stoicyzmu znalazłam w sferach, które mają niewiele wspólnego z moim życiem: w wojskowości, sporcie, w libertariańskim etosie tech-bros i w środowiskach alt-prawicy. Jakim cudem stałam się wyznawczynią filozofii przyświecającej ludziom, którzy z pewnością by mnie nie zaakceptowali? Otóż wszechstronność stoicyzmu – fakt, że nie reprezentuje on żadnego przywódcy, flagi, budynku, organizacji ani narodu – sprawia, że jest to filozofia wyzwolona. Jego nieodłączną wartością jest swoboda, którą daje. Stoicyzm celowo pozostawiono filozofią otwartą na zmiany i interpretacje, które pojawiają się wraz z ewolucją wiedzy, zwłaszcza w nauce. Jak ujął to Seneka: „Ci, którzy kroczyli przed nami, nie są naszymi panami, lecz przewodnikami. Prawda jest dostępna dla wszystkich, ale nie jest jeszcze całkowicie opanowana. Znaczna jej część została do zdobycia dla przyszłych pokoleń”[2].
Choć jestem kobietą, a przy tym osobą nienależącą do kręgu filozofów, nie potrzebowałam żadnego pozwolenia, by wejść w nurt stoicyzmu. Mogłam się weń po prostu zagłębić i, zgodnie z przyrodzonym duchem elastyczności tej filozofii, uczynić ją swoją własną.
Przypisy