Zakochaj się w życiu - Ewa Foley - ebook + książka

Zakochaj się w życiu ebook

Ewa Foley

4,5
59,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

POWRÓT BESTSSELERA – WYDANIE NOWE UAKTUALNIONE

Książka, którą właśnie masz w rękach, jest praktycznym poradnikiem, który pomoże ci, znacząco podnieść jakość twojego życia, zdrowia i relacji, dokonywać właściwych wyborów i cieszyć się pełnią przebudzonego szczęścia.Ten tekst jest wspaniałym, słonecznym prezentem, mądrym drogowskazem na ścieżce życia.

Wierzę też, że szczęście nie jest czymś, co się wydarza. Nie jest wynikiem uśmiechu losu ani dziełem przypadku. Nie zależy od okoliczności zewnętrznych, ale raczej od ich interpretacji. Szczęście jest stanem istnienia, który wynika z całkowitego zaangażowania się w życie i który należy starannie pielęgnować.

Pisałam te eseje z potrzeby dzielenia się światłem świadomości, pisałam aby więcej rozumieć, aby bardziej cenić cud życia, śmiać się głośniej, ufać głębiej, oddychać pełniej, kochać mocniej…. Pisało tę książkę też moje barwne życie.W ciągu tych lat zrozumiałam wiele o życiu, o śmierci, o stracie, o mocy wdzięczności, o przebudzeniu, o sile miłości ponadczasowej i ponadwymiarowej…

Zapraszam Cię do podróży ze mną krok po kroku.

Czasami będą to małe kroki, a czasami duże. Wszystkie je zapisywałam. Wszystkie sprawdzałam w swoim życiu. Działają!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 379

Oceny
4,5 (28 ocen)
20
3
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
justyna_gazda

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać!
00
AnulaW44

Nie oderwiesz się od lektury

Początek mojego nowego życia 🙏
00
ashba

Dobrze spędzony czas

Dużo przydatnych informacji zebranych w jednej książce, ale końcówka książki już niekoniecznie. Mimo wszystko warto przeczytać
00
Prynit5

Całkiem niezła

Nie zmęczyłam do końca. Czytałam wiele innych książek motywacyjnych,ale tej nie zdołałam. Ciągnie się jak flaki z olejem. Na pewno sporo cennych wskazówek ale tylko do pewnego momentu. Czyta to się i czyta końca nie widać. Nie porwała mnie.
00
kinapek

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, która wielu osobom skutecznie pomogła odmienić ich własne życie w sposób prosty i pełen radości :-)
00



Dziękuję

wszyst­kim, któ­rzy poma­gali mi w pracy, zdo­by­wa­niu wie­dzy i w pisa­niu tej książki. Wdzięczna jestem tym wszyst­kim, któ­rzy mnie inspi­ro­wali, dzie­lili ze mną rado­ści i smutki, a także tym, któ­rzy mi zaufali i pozwo­lili uczest­ni­czyć w swoim uzdra­wia­niu fizycz­nym, emo­cjo­nal­nym i ducho­wym. Dzięki nim ja także odna­la­złam swoje uzdro­wie­nie.

Szcze­gól­nie dzię­kuję moim wspa­nia­łym rodzi­com, śp. Euge­nii i Anto­niemu, któ­rzy zawsze stali za mną murem i popie­rali moje dzia­ła­nia nawet wtedy, gdy mnie nie rozu­mieli. Wasza miłość i tro­ska tak wiele dla mnie zna­czą…

Mojemu kocha­nemu synowi śp. Macie­jowi za wiel­kie serce, mądrość, pogodę ducha, poczu­cie humoru i bez­cenny wkład w moje życie. Twoje przy­po­mi­na­nie mi o rze­czach praw­dzi­wie istot­nych i twoja miłość są dla mnie nie­za­stą­pione…

Moim dro­gim sio­strom, star­szej Zosi i młod­szej Gosi, za bez­wa­run­kową sio­strzaną miłość, za słowa otu­chy, za ramiona zawsze otwarte, w któ­rych mogłam pła­kać i śmiać się, i za nie­pod­wa­żalną wiarę we mnie. Wasza obec­ność w moim życiu jest wiel­kim darem losu…

Mał­go­rza­cie, mojej przy­ja­ciółce, dzię­kuję za przy­jaźń i inspi­ra­cję. To Ty pomo­głaś mi w stwo­rze­niu mojej wła­snej wizji…

Słu­cha­czom Insty­tutu Świa­do­mego Życia dzię­kuję za radość i przy­wi­lej wspól­nego ucze­nia się i wza­jem­nego wspie­ra­nia. Niech nasze doświad­cze­nia staną się opoką i pomocą w ucze­niu się, jak wyko­rzy­sty­wać swoją wie­dzę do uszla­chet­nia­nia tego świata i budo­wa­nia bez­piecz­nej przy­szło­ści dla następ­nych poko­leń…

Przedmowa do nowego wydania

Jestem Ewa Foley. Dzię­kuję za to, że zapra­szasz mnie do swo­jego życia, kupu­jąc wzno­wioną edy­cję mojej legen­dar­nej książki Zako­chaj się w życiu. pod­ręcz­nik małych i dużych kro­ków dla poszu­ku­ją­cej duszy, po raz pierw­szy wyda­nej przez wydaw­nic­two Feeria (wtedy Ravi) w 2000 roku.

Witaj w świe­cie zako­cha­nych w życiu! A może jesz­cze nie nale­żysz do ich grona, ale spodo­bał ci się ten pomysł lub bar­dzo pra­gniesz, aby się ziścił? A może ktoś życz­liwy poda­ro­wał ci tę książkę, bo zako­cha­nie się w życiu dobrze mu zro­biło…

Jest rok 2024 – od powsta­nia Zako­chaj się w życiu minęło ćwierć wieku… Potem napi­sa­łam jesz­cze dwie książki: Powiedz życiu tak! oraz Bądź anio­łem swo­jego życia – któ­rych nakład został wyczer­pany, ale także czeka je wzno­wie­nie.

Książka, którą wła­śnie masz w rękach, jest prak­tycz­nym porad­ni­kiem, który pomoże ci zna­cząco pod­nieść jakość two­jego życia, zdro­wia i rela­cji, doko­ny­wać wła­ści­wych wybo­rów i cie­szyć się peł­nią prze­bu­dzo­nego szczę­ścia.

Pisa­łam te eseje z potrzeby dzie­le­nia się świa­tłem świa­do­mo­ści, pisa­łam, aby wię­cej rozu­mieć, aby bar­dziej cenić cud życia, śmiać się gło­śniej, ufać głę­biej, oddy­chać peł­niej, kochać moc­niej… Pisało tę książkę też moje barwne życie, które za pośred­nic­twem wielu róż­no­rod­nych doświad­czeń uczyło mnie, aby w codzien­no­ści dostrze­gać to, co piękne, aby w naj­trud­niej­szych chwi­lach zacho­wać pogodę ducha, a w tych naj­szczę­śliw­szych pie­lę­gno­wać w sercu wdzięcz­ność.

Czas, który upły­nął od uka­za­nia się jej na rynku pol­skim po raz pierw­szy, wypeł­niony był bez­cen­nymi lek­cjami, inten­sywną nauką i nie­wy­godą, która inspi­ro­wała mnie do dal­szego roz­woju. Były to naj­lep­sze lata mojego doj­rza­łego życia i z ręką na sercu mogę dzi­siaj powie­dzieć, że życie zaczyna się po sie­dem­dzie­siątce…

W ciągu tych lat zro­zu­mia­łam wiele o życiu, o śmierci, o stra­cie, o mocy wdzięcz­no­ści, o prze­bu­dze­niu, o sile ponad­cza­so­wej i ponadwy­mia­ro­wej miło­ści…

Tak wiele się zmie­niło w moim życiu przez te lata… Nie wiem nawet, od czego zacząć…

Wspo­mnę więc tylko o naj­waż­niej­szym: moi uko­chani rodzice Euge­nia i Antoni oraz jedyny syn Maciek ode­szli z tego świata. Rodzice byli scho­ro­wani i w pode­szłym wieku, a Maciek zgi­nął nagle i nie­spo­dzie­wa­nie w tra­gicz­nym wypadku moto­cy­klo­wym w 2005 roku, mając 27 lat… Zabił tylko sie­bie. Nikt inny nie ucier­piał. Była Wielka Sobota i spę­dzi­li­śmy ten dzień razem z jego uko­chaną Oleńką i jej małym syn­kiem w rado­ści, miło­ści i szczę­ściu… Potem wsiadł na motor i już ni­gdy z tej prze­jażdżki nie wró­cił do domu…

Wiem, że duchem Maciek jest cią­gle z nami – opie­kuje się tymi, któ­rzy go znali i kochali, pomaga, dora­dza, pro­wa­dzi i chroni. Dzię­kuję wam, kochani, że się ze mną tymi pięk­nymi i wzru­sza­ją­cymi opo­wie­ściami dzie­li­cie. Maciek żył na ziemi dwa­dzie­ścia sie­dem boga­tych i kolo­ro­wych lat… Dużo o nim pisa­łam w książ­kach i opo­wia­da­łam na warsz­ta­tach, cza­sami odwie­dzał mnie nie­spo­dzie­wa­nie w trak­cie zajęć. Gdy miał 21 lat, posta­no­wił przejść ze mną przez ogień – mamy piękne zdję­cie, jak idziemy uśmiech­nięci po roz­ża­rzo­nych węglach, trzy­ma­jąc się za ręce pod czu­łym prze­wod­nic­twem sza­manki Mat­tie.

Czę­sto nazy­wa­łam Maciu­sia moim naj­więk­szym nauczy­cie­lem „prze­bra­nym za syna”. Gdy miał 18 lat, dosta­łam od niego List od mojego syna, który umie­ści­łam w tej książce (patrz część IV, s. 419). A potem przy­szedł czas naj­trud­niej­szej lek­cji. Przy­szedł nagle, nie­spo­dzie­wa­nie, bez uprze­dze­nia. Maciek uro­dził się tak jak chciał, żył tak jak chciał i odszedł tak jak chciał: szybko i inten­syw­nie. Pogrzeb Maćka odbył się 1 kwiet­nia 2005 roku, w prima apri­lis. Wraz z jego tatą Tom­kiem żegna­li­śmy go w gro­nie naj­bliż­szej rodziny, jego wspa­nia­łych przy­ja­ciół i odda­nych mu, kocha­ją­cych ludzi.

To taki para­doks – żegna­li­śmy go, a on prze­cież cią­gle jest z nami… Tylko ina­czej. A ja wciąż prze­cież jestem jego mamą… Dzię­kuję wszyst­kim, któ­rzy oto­czyli mnie swoją czu­jącą obec­no­ścią, dzię­kuję tym z was, któ­rzy nie­śli mnie swoją miło­ścią na odle­głość. Dzię­kuję, że jeste­ście w moim życiu. Pro­szę, zostań­cie na dłu­żej. Pro­szę, ponie­ście mnie jesz­cze tro­chę…

Życie to gra losowa. Ja wciąż tu jestem, tuż przed sie­dem­dzie­sią­tymi dru­gimi uro­dzi­nami. Na jak długo przy­cho­dzimy tu, na zie­mię, pozo­staje tajem­nicą. Jest ten pierw­szy oddech i jest ten ostatni. Nie wiem, kiedy ja go wezmę, więc do tego czasu po pro­stu jestem szczę­śliwa, bo wie­rzę, że mam wpływ nie tylko na szczę­ście swoje, lecz także na szczę­ście innych. Żyję zatem tak, aby moi naj­bliżsi i ci, któ­rzy poja­wiają się na moich wykła­dach i zaję­ciach, byli sil­niejsi i bar­dziej zado­wo­leni. Bo trzeba pamię­tać, że wieczne narze­ka­nie i niezado­wo­lenie może zepsuć nawet naj­wspa­nial­sze chwile…

Wiem jedno: MOJE ŻYCIE JEST CUDEM! TWOJE TEŻ!

Codzien­nie podej­muję zobo­wią­za­nie wobec sie­bie, że będę żyła tak, jakby to miał być ostatni dzień mojego życia. Codzien­nie posta­na­wiam postę­po­wać według zasady carpe diem – chwy­tam każdy dzień łap­czy­wie, rado­śnie i z wdzięcz­no­ścią w sercu. Cie­szę się każdą chwilą…

Pomyśl tylko: dzi­siaj jest pierw­szy dzień reszty two­jego życia! Nie warto mar­no­wać cen­nego czasu na nie­za­do­wo­le­nie, kłót­nie, zamar­twia­nie się, fru­stra­cję, plot­ko­wa­nie czy narze­ka­nie. Tak stra­co­nych chwil już ni­gdy nie odzy­skasz! Ni­gdy. Czas two­jego życia to jedyna bez­cenna rzecz, którą naprawdę masz! Wyko­rzy­stuj go mądrze i świa­do­mie. Prze­budź się!

Nie sta­raj się osią­gnąć suk­cesu – im bar­dziej uczy­nisz go swym celem, tym trud­niej będzie ci go zdo­być. Ponie­waż suk­ces, podob­nie jak szczę­ście, nie jest czymś, za czym można się uga­niać – musi wynik­nąć… jako nie­za­mie­rzony efekt uboczny poświę­ce­nia się cze­muś więk­szemu niż wła­sny los.

Vik­tor Frankl

Wie­rzę, że wszy­scy jeste­śmy uczniami naj­lep­szego uni­wer­sy­tetu w galak­tyce i mamy sporo szczę­ścia, że dosta­li­śmy się do szkoły na Ziemi. Wie­rzę też, że szczę­ście nie jest czymś, co się wyda­rza. Nie jest wyni­kiem uśmie­chu losu ani dzie­łem przy­padku. Nie można go kupić za pie­nią­dze ani uzy­skać dzięki wła­dzy. Nie zależy od oko­licz­no­ści zewnętrz­nych, ale raczej od ich inter­pre­ta­cji. Szczę­ście jest sta­nem ist­nie­nia, który wynika z cał­ko­wi­tego zaan­ga­żo­wa­nia się w życie i który należy sta­ran­nie pie­lę­gno­wać. W takim sta­nie zado­wo­le­nia z każ­dej rze­czy umiesz kon­tro­lo­wać wewnętrzne doświad­cze­nia, zarzą­dzać swo­imi prze­ży­ciami, roz­wią­zy­wać pro­blemy dnia codzien­nego, poko­ny­wać prze­szkody w dro­dze do speł­nie­nia, podej­mo­wać naj­lep­sze decy­zje, a poprzez to odzy­sku­jesz samo­ste­row­ność i two­rzysz bajeczną rze­czywistość.

Medy­tuj nad taką postawą przez kilka dni i spo­dzie­waj się cudów:

Moje zaan­ga­żo­wa­nie pod­nosi mój poziom ener­gii.

Moja ener­gia pod­nosi moją zdol­ność do dzia­ła­nia.

Moje dzia­ła­nie pod­nosi poziom mojego suk­cesu.

Mój suk­ces pod­nosi mój poziom zaan­ga­żo­wa­nia.

Życie każ­dego czło­wieka jest baśnią napi­saną przez Boga.

Hans Chri­stian Ander­sen

Oby twoje prze­bu­dzone życie było naj­pięk­niej­szą baśnią, pełną świa­tła i szczę­ścia!

Ewa Foley War­szawa, lipiec 2024

PS Umów się dzi­siaj ze sobą, że szczę­ście i reali­za­cja marzeń odgry­wają w twoim życiu więk­szą rolę niz daw­niej. Taka inten­cja sprawi, że to, co wyda­wało się nie­moż­liwe, sta­nie się co naj­wy­żej nie­praw­do­po­dobne – a gdy tylko w pełni się zaan­ga­żu­jesz i wło­żysz w to wysi­łek, speł­nie­nie two­ich marzeń sta­nie się nie­uchronne.

Wstęp

Cokol­wiek potra­fisz lub myślisz, że potra­fisz, roz­pocz­nij to. Odwaga ma w sobie geniusz, potęgę i magię.

Johann W. Goethe

Pisa­nie tej książki roz­po­czę­łam wiele lat temu. Wtedy nie wie­dzia­łam jesz­cze, że opra­co­wu­jąc tek­sty do kaset z wykła­dami i medy­ta­cjami, przy­go­to­wuję mate­riały do książki. W opra­wio­nym w szare płótno zeszy­cie zaczę­łam zapi­sy­wać swoje spo­strze­że­nia i olśnie­nia, prze­ło­mowe momenty w życiu, które zmie­niały moje spoj­rze­nie na świat, opo­wie­ści z podróży, sny, prze­my­śle­nia, odkry­cia, modli­twy, ulu­bione wier­sze, cytaty mądrych ludzi, afo­ry­zmy. Od czasu do czasu poja­wiały się reflek­sje na temat medy­ta­cji, wizu­ali­za­cji czy pro­ce­dur mają­cych na celu pod­nie­sie­nie jako­ści mojego życia. Cza­sami były to małe kroki, a cza­sami ogromne. Wszyst­kie je zapi­sy­wa­łam. Wszyst­kie spraw­dza­łam w swoim życiu. Dzia­łają!

Ta książka wołała mnie od lat. Napisz mnie. Napisz mnie – szep­tała uwo­dzi­ciel­sko, ile­kroć sia­da­łam przed kom­pu­te­rem. Ja oczy­wi­ście mia­łam waż­niej­sze rze­czy do zro­bie­nia, a zresztą kto by chciał czy­tać coś, co napi­sa­łam…?

W roku 1994 przy­szedł list od Darka Ros­sow­skiego z łódz­kiego wydaw­nic­twa Ravi z ofertą wyda­nia mojej książki. Jakiej książki? Prze­cież nie zamie­rzam ani pisać, ani wyda­wać żad­nej książki! W odpo­wie­dzi podzię­ko­wa­łam tylko za zapro­sze­nie do współ­pracy. W ramach tej współ­pracy napi­sa­łam przed­mowę do pięk­nej książki Chri­stiny Tho­mas Prze­bu­dze­nie duszy, bo wła­śnie wró­ci­łam ze szko­le­nia w jej Insty­tu­cie Świa­tła Wewnętrz­nego w Taos, New Mexico.

Parę lat póź­niej na festi­walu ezo­te­rycz­nym w Kra­ko­wie wiele osób pytało mnie, gdzie można kupić moją książkę. Te sygnały także zigno­ro­wa­łam. Ale kiedy w zeszłym roku roz­en­tu­zja­zmo­wana młoda kobieta rzu­ciła mi się na szyję po wykła­dzie, mówiąc: „Pani książka zmie­niła moje życie!”, musia­łam zasto­so­wać zasadę, któ­rej uczę od lat: do trzech razy sztuka, czyli jeżeli coś – infor­ma­cja, zwrot, komen­tarz, osąd, opi­nia – przy­cho­dzi do cie­bie trzy razy z rzędu, powi­nie­neś się tej spra­wie przyj­rzeć uważ­nie, bo wszech­świat usi­łuje ci coś powie­dzieć…

Wszech­świat prze­ma­wiał do mnie gło­śno i wyraź­nie: „Czas na książkę. Ona już ist­nieje, czas spro­wa­dzić ją na plan fizyczny”. Mój opór był sil­niej­szy. Tak samo jak lata temu zwle­ka­łam z wyda­niem pierw­szej kasety audio, podob­nie ten pro­jekt pisa­nia odkła­da­łam na „póź­niej”, na inny czas. Postę­po­wa­łam jak Scar­lett O’Hara. „Pomy­ślę o tym jutro”, mówi­łam sobie i tak mijały mie­siące i lata.

Pod koniec roku 1999 w Syd­ney mówi­łam mojej austra­lij­skiej przy­ja­ciółce Sandy, jaki mam z „tą książką” dyle­mat. Sandy cier­pli­wie wysłu­chała moich dłu­gich wywo­dów, dla­czego w tej chwili abso­lut­nie nie mogę pisać książki, po czym uśmiech­nęła się słodko i powie­działa:

– But dar­ling, prze­cież ty tę książkę piszesz od lat. Tak naprawdę już ją napi­sa­łaś! Każda z two­ich kaset jest roz­dzia­łem książki. Ile kaset już wyda­łaś?

– Chyba osiem­na­ście – wymam­ro­ta­łam nie­wy­raź­nie, zdu­miona jej komen­ta­rzem.

– No wła­śnie, już masz osiem­na­ście roz­dzia­łów! – Sandy uśmie­chała się pro­mien­nie. Jej piękna twarz lśniła świa­tłem inspi­ra­cji. – Zaraz na początku stycz­nia roku 2000 odpraw taki rytuał: roz­rzuć kasety przed sobą i poproś, by Duch Książki usta­wił je w kolej­no­ści.

Wie­dzia­łam, po pro­stu wie­dzia­łam w każ­dej komórce mojego ciała, że TO JEST TO, że Sandy po raz kolejny w moim życiu wska­zała mi coś oczy­wi­stego, czego ja – zaśle­piona i uparta w swo­ich pomy­słach na sie­bie i życie – nie byłam w sta­nie dostrzec.

Wszystko, co potrze­buję wie­dzieć, przy­cho­dzi do mnie w jasny i zro­zu­miały spo­sób we wła­ści­wym cza­sie, z wła­ści­wego źró­dła.

Ewa Foley

Od razu zaczę­łam pra­co­wać z „duchem” tej książki – pro­si­łam o prze­wod­nic­two, o pomy­sły, o radę. Codzien­nie pali­łam rytu­alny ogień w mojej por­ce­la­no­wej pira­midce i codzien­nie w medy­ta­cji widzia­łam sie­bie pod­pi­su­jącą książkę, widzia­łam ją na wysta­wach księ­garń, u sie­bie w domu na półce. Ostat­nie tygo­dnie roku 1999 czę­sto spę­dza­łam w samot­no­ści. Uczy­łam się ciszy. Po raz kolejny doce­ni­łam prak­tykę duchową ciszy i samot­no­ści. Na syl­we­stra zosta­łam sama w domu mojej sio­stry. Wyłą­czy­łam tele­fon. Zre­zy­gno­wa­łam z oglą­da­nia naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych fajer­wer­ków na pół­kuli połu­dnio­wej nad syd­ney­skim Har­bour Bridge z eks­klu­zyw­nej willi zna­jo­mych. Spę­dzi­łam ostatni dzień roku – do póź­nego wie­czora – na mojej ulu­bio­nej plaży Shelly Beach, słu­cha­jąc fal, medy­tu­jąc, czy­ta­jąc poezje Rumiego. Po przyj­ściu do domu zro­bi­łam sobie cudowną kąpiel w olej­kach ete­rycz­nych. O pół­nocy obej­rza­łam w tele­wi­zji świetlny pokaz na moście oraz taniec Abo­ry­ge­nów pod ich świętą skałą Uluru (Ayers Rock) w cen­trum Austra­lii i poszłam spać.

Aby coś zro­bić, trzeba zacząć.

Horace Gre­ely

Wcze­śnie rano 1 stycz­nia roku 2000 roz­rzu­ci­łam przed sobą kasety. Stało się! Na pod­ło­dze poja­wiła się kolo­rowa man­dala. Kasety same uło­żyły się na swo­ich miej­scach. Moja ręka prze­rzu­cała je z miej­sca na miej­sce. Poja­wiły się cztery czę­ści. Co może nie jest takie dziwne, zwa­żyw­szy, że jestem nume­ro­lo­giczną czwórką. Jedna kaseta, Zako­chać się w życiu, naprawdę chciała być pierw­sza. Przed­sta­wiła mi się jako tytuł książki. Pytam więc książkę: „Czym masz być?”. Ona mi odpo­wiada: „Pod­ręcz­ni­kiem małych i dużych kro­ków”. „Dla kogo?” – pytam dalej. „Dla poszu­ku­ją­cej duszy”. Zapi­sa­łam to wszystko. Kor­ciło mnie oczy­wi­ście, żeby zapy­tać: Poszu­ku­ją­cej czego? Ale to była tylko pokusa. A cze­goż innego my, ludzie, poszu­ku­jemy, jak nie szczę­ścia i speł­nie­nia???

Pra­co­wa­łam z moją kase­tową man­dalą codzien­nie. Nie­które kasety zmie­niały wie­lo­krot­nie kolej­ność. Czę­sto poja­wiały się nowe pomy­sły. Nie podej­rze­wa­łam wtedy, że nowe roz­działy tej książki będą powsta­wały do dnia odda­nia skryptu do wydaw­nic­twa!

Ku mojemu zdu­mie­niu kot sio­stry, któ­rym opie­ko­wa­łam się w cza­sie jej nie­obec­no­ści, nie ruszał bała­ganu na pod­ło­dze. „Ruszył” go, i to sku­tecz­nie, Char­les, mój szwa­gier. Któ­re­goś dnia kot zapo­lo­wał na ptaka i cały pokój pokryty został pió­rami. Char­les zgar­nął ukła­dankę jed­nym zama­szy­stym gestem i uło­żył kasety w stertę na moim łóżku. Po czym zaczął odku­rzać! Jak to zoba­czy­łam po powro­cie do domu, wpa­dłam w panikę. Tyle tygo­dni mojej pracy! Wszystko wymie­szane, wszystko stra­cone!

Doświad­cze­niem nie jest to, co się czło­wie­kowi przy­tra­fia, lecz to, co on z tym robi.

Aldous Hux­ley

Zroz­pa­czona usia­dłam przy mojej zbu­rzo­nej man­dali i nagle przy­szła myśl: Prze­cież wiesz, dokład­nie wszystko pamię­tasz. Wie­dzia­łam, pamię­ta­łam, zapi­sa­łam…

Jesz­cze z Syd­ney napi­sa­łam do wydaw­nic­twa Ravi, że książka, o którą pytali wiele lat temu, jest pra­wie gotowa. Ucie­szyli się. Zain­spi­ro­wało mnie to do dal­szej pracy. Pisa­nie książki to nie­wia­ry­god­nie trudna praca, zwłasz­cza jeżeli robi się to po raz pierw­szy. Wymaga to dłu­gich lat poszu­ki­wań i zbie­ra­nia doświad­czeń, a potem mie­sięcy cią­głego prze­pi­sy­wa­nia i wpro­wa­dza­nia zmian. Niniej­sza książka jest owo­cem tysięcy godzin pro­wa­dzo­nych przeze mnie semi­na­riów i spo­tkań. Chcia­ła­bym podzię­ko­wać wszyst­kim wspa­nia­łym ludziom, któ­rzy przez lata uczest­ni­czyli w orga­ni­zo­wa­nych przeze mnie warsz­ta­tach. Od nich nauczy­łam się naj­wię­cej!

Więk­szość auto­rów naj­pierw pisze książki, a potem przy­go­to­wuje na ich pod­sta­wie nagra­nia. Bar­dzo lubię słu­chać takich ksią­żek. Ja zro­bi­łam odwrot­nie. Wiele roz­dzia­łów z tej książki jest dostęp­nych na kase­cie audio, co zazna­czone jest na końcu roz­działu. W tym miej­scu pole­cam też książki, które warto prze­czy­tać i które pomogą ci w zgłę­bie­niu danego tematu.

Infor­ma­cje zawarte w tej książce pocho­dzą z tak wielu źró­deł, że nie zawsze byłam w sta­nie zapa­mię­tać, gdzie lub od kogo po raz pierw­szy coś usły­sza­łam. Prze­pra­szam tych wszyst­kich, któ­rych wkład nie został przeze mnie w tej pracy zazna­czony, i bar­dzo im wszyst­kim dzię­kuję.

Moja modli­twa:

Dzię­kuję Ci, Boże,

Za zdro­wie i pokarm,

Za miłość i przy­ja­ciół,

Za wszystko, co zsy­łasz mi w swo­jej dobroci.

Dzię­kuję Ci, Ojcze nie­bie­ski.

Życie pomaga mi w każ­dej potrze­bie i zaspo­kaja każdy głód. Jest wciąż obok i pro­wa­dzi mnie w każ­dym momen­cie dnia. Wszystko: to, kim jestem, co robię i kim będę, zawdzię­czam miło­ści życia. Życie mnie kocha.

Zako­chana w życiu, uro­dzona w roku Wod­nego Smoka Ewa Foley Wilga, lipiec w roku Meta­lo­wego Smoka

Rok Meta­lo­wego Smoka powi­nien być rokiem nadziei. Przy­nie­sie zdo­by­cze, które okażą się donio­słe dla przy­szło­ści, ale także zna­czące ostrze­że­nia dla całej ludz­ko­ści. (…) W latach smoka nie ma spraw nija­kich, na małą skalę czy zacho­waw­czych. Pre­mio­wana jest deter­mi­na­cja w dzia­ła­niu i śmia­łość w przed­się­wzię­ciach. Nawet gdyby wszystko oka­zało się nieco ilu­zo­ryczne, nie zmie­nia to ogól­nego odczu­cia poprawy sytu­acji, co jest kolejną cechą cha­rak­te­ry­styczną nada­waną światu przez smoki.

Jacek Kryg

Jesteś tym, czym głę­bo­kie twe pra­gnie­nie. Jakie twe pra­gnie­nie, taka twoja wola. Jaka twoja wola, taki czyn.

Upa­ni­szady

Kopalnia diamentów

Są tylko dwa spo­soby na życie. Jeden to życie tak, jakby nic nie było cudem. Drugi to życie tak, jakby wszystko było cudem.

Albert Ein­stein

Rus­sell H. Con­well, kore­spon­dent ame­ry­kań­ski, wygło­sił wykład pod powyż­szym tytu­łem ponad 6 tysięcy razy w latach 1877–1925. Po publi­ka­cji tekst ów stał się kla­syką inspi­ru­ją­cej lite­ra­tury. Gdy słu­cha­łam tego wykładu po raz pierw­szy, zro­zu­mia­łam dla­czego. Otóż Con­well opo­wiada w nim o życiu per­skiego far­mera Ali Hafeda. Któ­re­goś dnia Hafed sprze­dał swoją farmę, odszedł od rodziny i udał się w podróż dookoła świata w poszu­ki­wa­niu bogac­twa. Szu­kał wszę­dzie dia­men­tów, któ­rych tak bar­dzo pożą­dał. W końcu, po wielu latach tułaczki, samotny i bez­domny, w despe­ra­cji tar­gnął się na wła­sne życie. To poszu­ki­wa­nie bogac­twa go zabiło. Tym­cza­sem far­mer, który kupił zie­mię od Hafeda, był wdzięczny za każde źdźbło trawy, które do niego nale­żało, i wle­wał miłość i wytę­żoną pracę w swoją nowo nabytą posia­dłość. Każ­dego wie­czora, spo­ży­wa­jąc wraz z rodziną owoce swo­jej cięż­kiej pracy przy wspól­nym stole, cie­szył się tym, co ma – był zado­wo­lony z życia. Któ­re­goś dnia zro­bił zdu­mie­wa­jące odkry­cie. W opusz­czo­nym przez Ali Hafeda ogro­dzie odna­lazł kopal­nię dia­men­tów. Pro­sty far­mer miał bogac­two prze­kra­cza­jące jego naj­śmiel­sze ocze­ki­wa­nia.

Con­well przy­ta­czał tę przy­po­wieść, aby prze­ka­zać cudowne i nie­zwy­kle posła­nie: w każ­dym z nas tkwi źró­dło obfi­to­ści i ziarna wiel­ko­ści. W każ­dym z nas tkwi jakieś marze­nie. Czeka, aby­śmy je odkryli i zre­ali­zo­wali. Kiedy pie­lę­gnu­jemy swoje marze­nie i potem inwe­stu­jemy w miłość, twór­czą ener­gię, upór i wiarę w sie­bie samych, osią­gamy auten­tyczny suk­ces.

Gdzie jest twoja kopal­nia dia­men­tów? Jeżeli mógł­byś robić, co tylko sobie zaży­czysz – co by to było? Tak! Wła­śnie to, co w tej chwili wydaje ci się nie­moż­liwe! Czy otwo­rzył­byś sklep, czy zajął­byś się rodziną, czy zapro­jek­to­wał­byś sukienkę wie­czo­rową, czy zbu­do­wał­byś wio­skę eko­lo­giczną, czy napi­sał­byś sce­na­riusz fil­mowy czy książkę, która zmieni ludz­kie życie?

Na każ­dego z nas czeka kopal­nia dia­men­tów. Czeka, aż ją odkry­jemy, zatrosz­czymy się o nią i zaczniemy kopać. Wszy­scy mamy miej­sce, od któ­rego możemy zacząć. Puść wodze swo­jej wyobraźni, bo to ona zawiera matrycę two­jej duszy na speł­nione życie. Na wybra­nej przez sie­bie ścieżce roz­woju oso­bi­stego zorien­tu­jesz się, że suk­ces, auten­tyczne szczę­ście, finan­sowe zabez­pie­cze­nie znaj­dują się tak bli­sko jak twój ogród. Mam nadzieję, że książka ta przy­bliży cię do wła­snej kopalni dia­men­tów.

Jeste­śmy tym, co robimy naj­czę­ściej. Dosko­na­łość nie jest zatem uczyn­kiem, ale zwy­cza­jem.

Ary­sto­te­les

Część I

Zakochaj się w radości

Praw­dziwa radość życia jest nie­roz­łącz­nie zwią­zana z samo­dziel­nym poszu­ki­wa­niem tego, co nas satys­fak­cjo­nuje, i z chę­cią słu­że­nia innym.

Uśmie­chaj się, a świat będzie uśmie­chał się do cie­bie!

Życie jest zbyt poważne, aby brać je na serio.

Oscar Wilde

W zamian za jeden uśmiech dosta­niesz ich tysiąc.

powie­dze­nie chiń­skie

Teo­re­tycz­nie wiemy wszy­scy, że radość powinna być natu­ralną cząstką naszego życia, a jed­nak jakoś tak się dzieje, że jeste­śmy oddzie­leni od tej czę­ści nas, która doświad­cza pokoju i zjed­no­cze­nia ze wszyst­kim. Czę­sto musimy uczyć się na nowo, czym jest radość – tak jak­by­śmy ponow­nie pozna­wali dawno utra­co­nego przy­ja­ciela. Wtedy możemy zoba­czyć, że życie jest piękne i że wszystko ma swój cel. Geo­r­gij Gur­dżi­jew powie­dział kie­dyś, że „współ­cze­sny czło­wiek jest zahip­no­ty­zo­wany swoim dzia­ła­niem”. Być może takie wła­śnie jest twoje życie. Żyjesz coraz szyb­ciej, robisz coraz wię­cej, życie jest coraz bar­dziej skom­pli­ko­wane i zło­żone, a związki, finanse, emo­cje odsu­wają cię od pro­stej prawdy w twoim sercu. W końcu znaj­du­jesz się w miej­scu, w któ­rym czu­jesz się zupeł­nie bez­radny.

W codzien­nym życiu wpływa na nas tak wiele czyn­ni­ków, nad któ­rymi nie mamy kon­troli, że sta­jemy się bez­wład­nymi auto­ma­tami w sys­te­mie czy – jak mawiał Gur­dżi­jew – maszy­nami. Jeżeli żyjesz w takich ryzach, despe­racko sta­ra­jąc się trzy­mać wszystko pod kon­trolą, sam wiesz, jak łatwo we współ­cze­snym życiu stra­cić kon­takt z miej­scem prawdy w swoim wnę­trzu. Miej­scem, w któ­rym doświad­czamy spo­koju; gdzie wszystko ma sens; gdzie związki mię­dzy­ludz­kie są ważne i pełne miło­ści, a finanse zrów­no­wa­żone; gdzie rozu­miesz dzięki Wyż­szemu Ja, które jest w tobie, że jest jakiś wyż­szy cel ponad tym wszyst­kim; że jesteś w podróży ducho­wej zwa­nej życiem.

Z czy­sto meta­fi­zycz­nego punktu widze­nia my, ludzie, jeste­śmy w pew­nym sen­sie chro­nieni przez to, że nasze myśli nie mate­ria­li­zują się natych­miast. Ozna­cza to, że jeżeli przez jakiś czas w two­jej gło­wie poja­wiają się same nega­tywne myśli, to nie­ko­niecz­nie od razu doświad­czasz nega­tyw­nych kon­se­kwen­cji tego w swo­jej rze­czy­wi­sto­ści. Nie­stety wynika też z tego, że nawet piękne, wyso­ko­wi­bra­cyjne myśli też nie od razu się urze­czy­wist­niają. Pro­blem poja­wia się wów­czas, gdy wyobraź­nia wybiega do przodu, two­rząc fan­ta­zje znacz­nie prze­kra­cza­jące rze­czy­wi­stość.

Przy­glą­da­jąc się histo­rii świata od końca dru­giej wojny świa­to­wej, zauwa­żamy ogromne przy­śpie­sze­nie na każ­dym pozio­mie ludz­kiej inte­rak­cji. Świat staje się coraz bar­dziej wyma­ga­jący. Coraz wię­cej osób sięga po nar­ko­tyki w celu posze­rze­nia swo­jej świa­do­mo­ści i lep­szego samo­po­czu­cia. Widzimy, jak cywi­li­za­cja świata wybiega swoją wyobraź­nią w przy­szłość, zamiast pozo­sta­wać w cza­sie teraź­niej­szym, żyć prawdą, akcep­to­wać to, co jest, wie­dząc, że eks­pan­sja i tak nastąpi.

Nasza wewnętrzna jaźń roz­wija się powoli, stop­niowo, w miarę moż­li­wo­ści radze­nia sobie z kolej­nymi eta­pami tego roz­woju. Nato­miast inte­lek­tu­alna część nas, czyli umysł, działa o wiele szyb­ciej niż duch. Tak więc jeste­śmy świad­kami świata, w któ­rym ludzka wyobraź­nia wykre­owała eks­pan­sję, pęd w przy­szłość, a na pozio­mie zbio­ro­wej pod­świa­do­mo­ści wiemy wszy­scy, że teraz jest wła­śnie czas, aby się zatrzy­mać, wyco­fać z tego sza­lo­nego biegu, odkryć swoje war­to­ści, sza­no­wać je i żyć w zgo­dzie z nimi.

Innymi słowy, twoje wewnętrzne ja pra­gnie spo­koju, wzywa do stwo­rze­nia sank­tu­arium w twoim życiu, a zewnętrzne ja popy­cha cię do przodu. To cią­głe odsu­wa­nie się od ciszy, od wewnętrz­nej rów­no­wagi i od swo­jej prawdy u więk­szo­ści ludzi powo­duje wewnętrzny kon­flikt, który roz­lewa się na wszyst­kie rejony życia. Twoje życie traci rów­no­wagę – jest w nim za dużo spraw, za dużo się dzieje, kró­luje dez­orien­ta­cja. Twoje wewnętrzne ja się pod­daje. Tra­cisz kon­trolę nad swo­imi spra­wami. Wtedy przy­cho­dzi kry­zys – wszystko się roz­pada.

Jedną z rze­czy wystę­pu­ją­cych w mitach jest to, że nawet na dnie otchłani dobiega nas głos zba­wie­nia. Czarną chwilą jest taka chwila, w któ­rej nadejść ma praw­dziwa wia­do­mość o trans­for­ma­cji. W naj­ciem­niej­szej chwili poja­wia się świa­tło.

Joseph Camp­bell

Brak rów­no­wagi prze­ja­wia się na różne spo­soby. Jed­nym z nich jest POWAGA. Zaczy­namy coraz poważ­niej trak­to­wać sie­bie i swoje sprawy. A prze­cież praw­dziwa ludzka natura to nie­po­ważna, wylu­zo­wana radość – nie­malże dzie­cięca nie­win­ność. Jed­nak gdy inte­lekt przej­muje wła­dzę nad twoim życiem, zaczyna w nim domi­no­wać powaga. Wtedy wszystko jest sprawą życia i śmierci. Jeżeli na przy­kład nie napi­szesz tego listu teraz, NATYCH­MIAST, i nie zro­bisz obiadu na godzinę 16.30, to całe twoje życie będzie zruj­no­wane. Jeżeli praca z afir­ma­cjami nie da ci natych­mia­sto­wego rezul­tatu – to nie warto żyć! Ta cho­ro­bliwa powaga powo­duje, że cią­gle trzeba się nakrę­cać. Inte­lekt wymaga tego pobu­dza­nia jako spo­sobu na zrów­no­wa­że­nie sza­lo­nego tempa życia.

Pro­blem z chro­nicz­nym pobu­dza­niem polega na tym, że trzeba ule­gać mu coraz czę­ściej. W efek­cie, wcze­śniej czy póź­niej, wpa­dasz w błędne koło. Wypeł­niasz swoje życie jesz­cze bar­dziej, żeby pora­dzić sobie z tym wszyst­kim, co ono nie­sie! I tak masz tele­wi­zję, radio, nar­ko­tyki, pro­zak, alko­hol i tysiąc róż­nych spo­tkań, na któ­rych po pro­stu musisz być, i te ter­miny i sprawy, które musisz zała­twić. Zanim się zorien­tu­jesz, nad­cho­dzi wie­czór, a ty padasz na łóżko w sta­nie skraj­nego wyczer­pa­nia. Twój duch pozba­wiony jest jakiej­kol­wiek ener­gii. A potem wsta­jesz rano i dzi­wisz się, że czu­jesz zmę­cze­nie. Znowu wpa­dasz w ten sam kie­rat! Skut­kiem takiego stylu życia jest utrata wraż­li­wo­ści. Tra­cimy kon­takt z tą wraż­liwą, zmy­słową cząstką sie­bie. A bez zmy­sło­wo­ści trudno jest doce­nić życie, doce­nić piękno, mięk­kość, łagod­ność i bogac­two swo­jego serca… Tak więc jeżeli w twoim sercu nie ma tej zmy­sło­wo­ści, bo przez lata nie była ona pie­lę­gno­wana, to gdy patrzysz na łubiankę pełną pach­ną­cych tru­ska­wek lub na bukiet kwia­tów albo gdy sły­szysz frag­ment pięk­nej muzyki, trudno ci to piękno doce­nić. Ta zdol­ność została gdzieś po dro­dze utra­cona. Kon­se­kwen­cją jest prze­pra­co­wany umysł. Zaczy­namy zbyt dużo myśleć, spe­ku­lo­wać i wciąż „głów­ko­wać”. Powoli nasza oso­bo­wość prze­siąka tymi nie­har­mo­nij­nymi myślami, a umysł zaczyna marzyć o rze­czach, któ­rych nie ma! Wydaje się, że nie­liczni potra­fią w pełni zaak­cep­to­wać miej­sce, w któ­rym są w danym momen­cie. Nasza wyobraź­nia cią­gle wybiega w przód i kiedy już znaj­dziemy się tam, gdzie pra­gnę­li­śmy się zna­leźć, to wyobraź­nia ponow­nie wybiega do przodu. Żyjemy w spo­łe­czeń­stwie, które ni­gdy nie jest pogo­dzone z miej­scem, w któ­rym aktu­al­nie się znaj­duje… ni­gdy nie jest zado­wo­lone z tego, co ma.

Pierw­szym kro­kiem do roz­wi­nię­cia praw­dzi­wej, nie­okieł­zna­nej rado­ści życia jest dotar­cie do miej­sca, w któ­rym akcep­tu­jesz swoje oto­cze­nie i to, kim jesteś TERAZ.

To miej­sce cichej satys­fak­cji, wdzięcz­nego zado­wo­le­nia z sie­bie i z życia. Pogo­dze­nia ze sobą. Jeżeli nie znaj­dziesz tego miej­sca, będziesz cią­gle nie­za­do­wo­lony i nie­pewny. Czę­sto pierw­sze zada­nie, które daję uczest­ni­kom moich zajęć, brzmi: Nie narze­kaj przez 21 dni!

Gdy­by­śmy tylko mogli prze­stać narze­kać, to wtedy natu­ralne miłość i dobro w naszych ser­cach, natu­ralne połą­cze­nie ze wszyst­kim, mogłyby natu­ral­nie zaist­nieć i doświad­cza­li­by­śmy sta­łej rado­ści. Ale umysł jest sprytny – przy­krywa to, co czu­jemy swoją wyobraź­nią i zdol­no­ścią do prze­my­śleń, a poza tym jeste­śmy zahip­no­ty­zo­wani nie­usta­ją­cymi dzia­ła­niami; trudno się dzi­wić, że tra­cimy kon­takt ze sobą…

Wie­rzę, że powrót do tego miej­sca w swoim wnę­trzu jest moż­liwy i naprawdę pro­sty. To tylko sprawa prze­war­to­ścio­wa­nia, czyli nada­nia war­to­ści temu, co już masz. Nie ozna­cza to wcale końca marzeń, ambi­cji i celów. Praw­dziwe jest to, co jest teraz. Jeżeli to, co jest teraz, jest dla cie­bie naj­waż­niej­sze, to wtedy każdy moment każ­dego dnia jest naj­waż­niej­szy. Ina­czej okaże się, że cią­gle zasta­na­wiasz się, czego potrze­bu­jesz do szczę­ścia. I być może mówisz coś takiego: „Wła­ści­wie to jestem szczę­śliwa, ale… jeżeli ten dosko­nały zwią­zek w końcu pojawi się w moim życiu, to wtedy będę naprawdę szczę­śliwa”. No i masz zapew­nione – tydzień póź­niej spo­ty­kasz tego ide­al­nego faceta, ale zamiast powie­dzieć sobie: „To jest to”, mówisz: „No tak – ten zwią­zek jest fajny, ale… gdy zacznę zara­biać 20 tysięcy zł mie­sięcz­nie, wtedy będę szczę­śliwa”.

Ni­gdy nie docie­ramy do miej­sca rów­no­wagi, jeśli nie możemy powie­dzieć sobie: To jest to. Jestem szczę­śliwy. Nie mam może jesz­cze wszyst­kiego, czego pra­gnę, ale jestem szczę­śliwy z tym, co mam.

Wszyst­kie mistyczne filo­zo­fie świa­towe mówią jedno i to samo:

Zatrzy­maj się. Ucich­nij. Zasty­gnij w bez­ru­chu. Zaak­cep­tuj miej­sce, w któ­rym jesteś teraz.

Prze­sła­nie róż­no­ra­kich tra­dy­cji suge­ruje zaprze­sta­nie spe­ku­la­cji umy­sło­wej na temat zna­cze­nia życia i zada­wa­nia tego bez­sen­sow­nego pyta­nia: „Dla­czego?”. Jeżeli uda ci się uspo­koić umysł na tyle, by dotrzeć do miej­sca akcep­ta­cji, to nagle te wszyst­kie burze wokół cie­bie, te pra­gnie­nia, te nie­za­do­wo­le­nia (w końcu umysł ma to do sie­bie, że jest stale nie­za­do­wo­lony), ta ener­gia wypala się, uspo­kaja, przy­ci­cha. Wtedy możesz skon­tak­to­wać się ze swoim praw­dzi­wym wewnętrz­nym jeste­stwem i zacząć dostrze­gać, co jest praw­dziwe, co jest rze­czy­wi­ste. Co wymaga zmiany, a co trzeba zosta­wić tak, jak jest. Akcep­ta­cja jest tak pro­sta – to prze­cież tylko opi­nia. Brak akcep­ta­cji to też tylko opi­nia. Jest tak, jak jest. Gdy dotrzesz do miej­sca akcep­ta­cji, będziesz abso­lut­nie wolny. Możesz spo­koj­nie patrzeć na kogoś ze swo­jej rodziny, kto robi bez­sen­sowne rze­czy, i zamiast pró­bo­wać zmie­niać tę osobę na siłę, możesz po pro­stu powie­dzieć sobie: Ona jest taka, jaka jest. On jest taki, jaki jest. Wtedy mogą wyda­rzyć się dwie rze­czy: albo ta osoba się zmieni, albo nie. Ale bez względu na to, co się sta­nie – dla cie­bie nie ma to zna­cze­nia. Jeżeli jej wybór wpływa na cie­bie w nie­po­żą­dany spo­sób, to masz ten wspa­niały dar od Boga – nogi: po pro­stu odejdź!

Filo­zo­fię typu „jest tak, jak jest” możesz zasto­so­wać we wszyst­kich dzie­dzi­nach swo­jego życia. W końcu to tylko opi­nie powo­dują nasze zmar­twie­nia. Im mniej będziesz mieć opi­nii, w tym więk­szym stop­niu będziesz wolny. W końcu to tylko opi­nia nie­któ­rych ludzi, że musisz być bogaty. Jest tak, jak jest – albo jesteś bogaty, albo nie! To tylko opi­nia mówi, że musimy mieć pokój na świe­cie. Wole­li­by­śmy, żeby był pokój. Ale cóż zro­bić, gdy cią­gle są kon­flikty? Czy pozwo­lisz, żeby zmar­no­wało ci to życie? Natu­ral­nie, że wolał­byś mieć zdrowe ciało. Ale co wtedy, jeżeli twoją karmą czy prze­zna­cze­niem w tym życiu jest posia­da­nie ciała, które nie jest w pełni sprawne i mocne? Czy w związku z tym pozwo­lisz, żeby życie prze­szło ci koło nosa? Czy to, że kule­jesz, powstrzyma cię od spa­ce­ro­wa­nia po lesie? NIE POZWÓL NA TO! Jest tak, jak jest. Jeżeli kule­jesz, to kule­jesz. To cho­dzisz na „kulawe” spa­cery po lesie. Ale cho­dzisz!

W miarę jak to miej­sce akcep­ta­cji staje się twoim natu­ral­nym sta­nem, zaczy­nasz rozu­mieć, że nie da się doko­nać zmiany na siłę. Zmie­nisz się, kiedy będziesz gotów do zmiany! Twoje życie się zmieni, jak doj­rze­jesz do jego zmiany. Doświad­czy­łam tego w swoim życiu z pale­niem papie­ro­sów. Pew­nego dnia po pro­stu pale­nie prze­stało mi spra­wiać przy­jem­ność. Pali­łam jesz­cze przez parę tygo­dni, aż przy­szedł TEN dzień. I prze­sta­łam! Koniec, kropka. Potem przez wiele lat, kiedy mia­łam na to ochotę (raz na kilka mie­sięcy czy lat), zapa­la­łam papie­rosa, a teraz po pro­stu nie palę.

Prze­nie­sie­nie się z miej­sca cią­głej kon­fu­zji w miej­sce spo­koj­nej pro­stoty, w miej­sce zmy­sło­wo­ści życia jest naprawdę pro­ste.

Zako­cha­nie się w życiu to pełna akcep­ta­cja go takim, jakie jest.

A jak możesz objąć życie bez zaak­cep­to­wa­nia go takim, jakie jest? Jeżeli nie zaak­cep­tu­jesz życia, wtedy cią­głe zamar­twia­nie się nie pozwoli ci w pełni wszyst­kimi zmy­słami doce­niać życia. Co ci po zapro­sze­niu na to nie­zwy­kłe przy­ję­cie, skoro jesteś tak zaafe­ro­wany tym, że jesteś na tym przy­ję­ciu, iż zapo­mi­nasz o tym, żeby jeść?

Dzisiaj

Po pierw­sze

: zaak­cep­tuj dobroć swo­jego serca i miej­sce, w któ­rym jesteś w życiu.

Po dru­gie

: zaproś z powro­tem do swo­jego życia natu­ralną dzie­cięcą pro­stotę. „Pożycz” małe dziecko od sio­stry, kuzy­nów, zna­jo­mych, sąsia­dów i spędź z nim 24 godziny. Obser­wuj to dziecko. Niech ono będzie twoim nauczy­cie­lem na tym szko­le­niu z dzie­cię­cej nie­win­no­ści.

Po trze­cie

: zre­zy­gnuj świa­do­mie z nadak­tyw­no­ści w życiu i w gło­wie.

Po czwarte

: zre­zy­gnuj z powagi. Pozwól sobie na bycie rado­snym lek­ko­du­chem. To nie jest takie trudne – przej­rzyj swoje życie i sprawdź, które rejony są zbyt poważne, zbyt nadęte, zbyt skom­pli­ko­wane. Wróć do magicz­nego momentu tu i teraz, w któ­rym doświad­czasz pełni swo­jej mocy.

Życie jest radosne, życie jest piękne

W miarę jak roz­wi­jasz w sobie wolne od trosk i zmar­twień podej­ście do życia, sta­jesz się wędrow­cem, który jest jed­no­cze­śnie zor­ga­ni­zo­wany i niezor­ga­ni­zo­wany. Który przy­bywa na czas, a cza­sami się spóź­nia. Na któ­rym można pole­gać, a cza­sami nie… Wraz z roz­wo­jem takiego podej­ścia wyzwa­lasz się z rutyny i sta­jesz wolną osobą. Osobą, która chcia­łaby, żeby sprawy ukła­dały się w okre­ślony spo­sób, ale jeśli dzieje się ina­czej, to też jest szczę­śliwa, też się uśmie­cha.

Jeżeli nie sprze­da­jesz światu jakie­goś wymy­ślo­nego wize­runku sie­bie, jeżeli nie musisz utrzy­my­wać jakiejś spe­cjal­nie waż­nej pozy­cji czy jakiejś nie­praw­dzi­wej cechy, możesz stop­niowo wró­cić do tego, kim naprawdę jesteś. Możesz auten­tycz­nie być sobą, nie musząc nikomu z niczego się tłu­ma­czyć, niczego udo­wad­niać. Albo akcep­tu­jesz sie­bie w pełni takim, jakim jesteś, albo nie.

Jeżeli akceptujesz siebie, to do czego ci potrzebna akceptacja innych…?

Wtedy jesteś w tej kom­for­to­wej sytu­acji, że albo cię lubią, albo nie, albo cię wspie­rają, albo nie, albo są po two­jej stro­nie, albo nie. Dla cie­bie nie ma to żad­nego zna­cze­nia, bo ty w pełni akcep­tu­jesz sie­bie. Jesteś na cudow­nej i moc­nej pozy­cji, z któ­rej ni­gdy nie musisz się tłu­ma­czyć, wyja­śniać, ni­gdy też nie musisz prze­pra­szać i kom­bi­no­wać. JEST TAK, JAK JEST. Piękno takiej postawy tkwi w tym, że nie musisz trzy­mać się kur­czowo niczego, co jest sztuczne i nie­praw­dziwe. Po pro­stu daj sobie prawo do tego, że jesteś czło­wie­kiem – że nic, co ludz­kie, nie jest ci obce.

Nie tak dawno temu byłam tłu­ma­czem na zaawan­so­wa­nym semi­na­rium meta­fi­zycz­nym dla ponad 600 uczest­ni­ków. Temat był bar­dzo poważny, a słu­cha­cze bar­dzo zaan­ga­żo­wani. W pew­nym momen­cie instruk­tor podał wyja­śnie­nie jakiejś bar­dzo waż­nej kwe­stii… Powie­dział coś po angiel­sku w taki spo­sób, że mnie, Polce, wydało się to nie­praw­do­po­dob­nie śmieszne i przy­wo­łało mnó­stwo fry­wol­nych sko­ja­rzeń. Z całej siły trzy­ma­jąc fason, prze­tłu­ma­czy­łam pierw­szą cześć zda­nia – a potem nagle par­sk­nę­łam śmie­chem… Jak już zaczę­łam się śmiać, to wygięło mnie w pół. Zaczę­łam rżeć… potem chi­cho­tać… a potem już nie mogłam się opa­no­wać, bo kątem oka zła­pa­łam zdu­miony wyraz twa­rzy pro­wa­dzą­cego. Sala na chwilę zamarła… a potem nagle gruch­nął wszech­ogar­nia­jący śmiech. Pro­wa­dzący po chwili dez­orien­ta­cji przy­łą­czył się do nas. Po jakimś cza­sie otar­łam łzy i byłam gotowa do tłu­ma­cze­nia. Instruk­tor powie­dział to samo zda­nie i w tym samym momen­cie ja znowu ryk­nę­łam śmie­chem. Sala ze mną. I tak było ze trzy razy. W końcu pomię­dzy wybu­chami śmie­chu, trzy­ma­jąc się za brzuch, zaczę­łam pro­sić, żeby ktoś mnie zastą­pił. Tak skoń­czyła się moja repu­ta­cja poważ­nej, pro­fe­sjo­nal­nej tłu­maczki, która zawsze nad sobą panuje. To było bar­dzo ludz­kie – to był taki moment jak w kome­dii, który przy­po­mi­nał, że w całej powa­dze tych duchowo-meta­fi­zycz­nych roz­trzą­sań czę­sto zapo­mi­namy się śmiać. Zapo­mi­namy, że jeste­śmy tylko ludźmi. Zapo­mi­namy, że to wszystko jest nie­praw­do­po­dob­nie śmieszne. To bar­dzo ważne, żeby nie trak­to­wać sie­bie zbyt serio. Śmiech to zdro­wie! Za każ­dym razem, gdy się dobrze wyśmie­jesz, możesz zoba­czyć radość we wszyst­kim, co cię ota­cza.

I tak jak w tej sce­nie. Sytu­acja była co naj­mniej żenu­jąca, a ja po pro­stu pozwo­li­łam sobie na głupi chi­chot, który pocią­gnął za sobą roz­ba­wie­nie całej sali. Śmia­li­śmy się przez kil­ka­na­ście minut, odpo­czę­li­śmy i do tej pory docie­rają do mnie opo­wie­ści, że był to naj­moc­niej­szy punkt pro­gramu tego week­en­do­wego semi­na­rium. Jestem czło­wie­kiem i daję sobie prawo do zwy­kłych ludz­kich ułom­no­ści. Nie jestem dosko­nała i mam nadzieje, że ni­gdy nie będę. Mam za to w sobie dzie­cięcą cie­ka­wość i zachwyt. Cią­gle się uczę.

Nikt z nas nie przy­szedł na ten plan fizyczny po to, żeby być dosko­na­łym. Samo to, że nie jeste­śmy dosko­nali, czyli całe te duchowe poszu­ki­wa­nia, to prze­cież taka wspa­niała przy­goda. Daruj sobie – nie musisz wyma­gać od wszyst­kich wokół cie­bie, by byli dosko­nali. Ta wła­śnie świa­do­mość nie­do­sko­na­ło­ści pozwala obu­dzić się w twoim sercu potrze­bie wyba­cza­nia. Sobie i całemu światu.

Pomyśl o wszyst­kich swo­ich błę­dach, upad­kach i poraż­kach. Jeden z moich wiel­kich nauczy­cieli, David Neenan, na szko­le­niu Busi­ness & You – The Wor­king Game (Biz­nes i ty – gra, która działa), powta­rza wie­lo­krot­nie w cza­sie trzech dni tych opar­tych na grach edu­ka­cyj­nych zajęć: Mista­kes are great moments! Błędy to wiel­kie chwile. Błędy są jedy­nymi momen­tami, w któ­rych naprawdę możemy się uczyć.

Uro­dzi­li­śmy się bez instruk­cji obsługi. Nie jeste­śmy urzą­dze­niem, który zaopa­trzono w prze­wod­nik z infor­ma­cjami doty­czą­cymi użyt­ko­wa­nia. Poja­wi­li­śmy się na Ziemi w wymia­rze fizycz­nym i racz­ku­jąc, pró­bu­jemy zro­zu­mieć, o co tu cho­dzi, co jest grane. Nie mamy żad­nych wska­zó­wek. Nikt nas nie wziął za rękę i nie powie­dział: Słu­chaj, to jest tak i tak. Idziesz w dobrą stronę. Nie pozwól też, aby poczu­cie winy i wstydu prze­jęło pano­wa­nie nad twoim życiem.

Wszyst­kie błędy, które popeł­ni­łeś, były ci potrzebne! Tak samo jak były potrzebne wszyst­kim oso­bom, na które twoje błędy miały wpływ!

Jeżeli nie teraz, to kiedy? Jeżeli nie ty, to kto

Zacznij uzdra­wiać swoje życie. Jeżeli w prze­szło­ści była wokół cie­bie jakaś „zła ener­gia”, to co z tego? Możesz posta­no­wić – jak tylko będziesz gotów – że ta ener­gia jest piękna. Możesz zacząć ją postrze­gać jako kolejną oka­zję do nauki. Stop­niowo, w miarę jak robisz prze­gląd swo­jego życia, możesz zre­zy­gno­wać z opi­nii typu: „Nie powin­nam była tego zro­bić! Powin­nam zro­bić to!”. Zro­bi­łam, co zro­bi­łam. I tu wra­camy do zasad­ni­czej sprawy – jak mamy roz­wi­nąć w sobie tę duchową har­mo­nię i zrów­no­wa­żoną postawę, która zapewni nam stałą radość. Co jest esen­cją tej har­mo­nii? Wie­rzę, że jest nią wła­dza nad swoim życiem. Ma to miej­sce wtedy, kiedy panu­jesz nad tym, co wyda­rza się w twoim życiu, czyli masz kon­trolę nad swoją rze­czy­wi­sto­ścią.

Kiedy cisza i spo­kój zaczy­nają ist­nieć w twoim świe­cie, w natu­ralny spo­sób nawią­zu­jesz kon­takt z tą czę­ścią sie­bie, którą można nazwać Wyż­szym Ja. To wła­śnie Wyż­sze Ja wpro­wa­dza rów­no­wagę do każ­dego aspektu two­jego życia. W miarę jak ta duchowa ener­gia w tobie osiąga coraz wyż­szą wibra­cję, w miarę jak coraz bar­dziej kon­cen­tru­jesz się na pięk­nie, wdzięcz­no­ści i rado­ści, zni­kają wszyst­kie kon­flikty. Zmar­twie­nia i walka już nie mają miej­sca w twoim życiu.

Life was not meant to be a strug­gle. (Życie nie ma być walką).

Stu­art Wilde

Będą oczy­wi­ście wysi­łek i inten­syw­ność, nie­zbędne do osią­gnię­cia two­ich celów, lecz nie będzie to walka. To wysi­łek bez emo­cji. To pro­stota w tobie, która rozu­mie, że ty nic nie rozu­miesz, że wiesz, iż nic nie wiesz. Nie musisz wie­dzieć wszyst­kiego, by doświad­czać spo­koju, czuć się bez­piecz­nie i cie­szyć życiem. Nie musisz wie­dzieć, co wyda­rzy się w przy­szłym tygo­dniu. Nie musisz spe­ku­lo­wać, czy się uda, czy nie. Albo się uda, albo nie. Albo będzie tak, albo ina­czej. Nie­spo­dzie­wa­nie oto­czy cię har­mo­nia emo­cjo­nalna, a w twoją stronę zaczną pły­nąć tylko piękno, zmy­sło­wość, obfi­tość, świe­żość i poczu­cie wol­no­ści. Jeden z moich nauczy­cieli, Stu­art Wilde, twier­dzi, że tego stanu doświad­cza mniej niż 1 pro­cent miesz­kań­ców Ziemi. Dla­czego? Zapy­tany odpo­wiada: „Bo umy­sły więk­szo­ści ludzi wypeł­nione są nie­za­do­wo­le­niem i kon­fu­zją”.

…według mnie życie jest pro­ste, a kom­pli­ku­jemy je sami, cała rzecz w tym, aby na powrót dotrzeć do jego pro­stoty…

Brock Tully

Warto wró­cić do pro­stoty i zmy­sło­wo­ści, któ­rej doświad­czasz, obser­wu­jąc bawiące się kociaki. Warto doce­nić piękno sma­ko­wi­tego posiłku. Warto doce­nić piękno mniej sma­ko­wi­tego posiłku, bo to pozwala ci pamię­tać, jak sma­kuje coś dobrego. Warto pozwa­lać ludziom robić to, co robią. Może nie zga­dzasz się z ich dzia­ła­niem, ale pozwa­lasz, by robili swoje. Wtedy wraca twoja moc. Wraca jako indy­wi­du­al­ność, twór­czy auten­tyzm, nie­win­ność, które wyzwa­lają cię z narzu­co­nych sobie samemu ogra­ni­czeń i dają szansę na wyra­że­nie swo­jej wyjąt­ko­wo­ści.

Trzeba się zgubić, aby się odnaleźć

Gdy tylko uspo­ko­isz swój umysł, stop­niowo zaczniesz wra­cać do rado­snego doświad­cza­nia bycia czę­ścią wszyst­kiego, do poczu­cia bez­pie­czeń­stwa i spo­koju.

A czym jest lęk? Lęk jest wyłącz­nie sztuczką, tri­kiem two­jej wyobraźni, piszą­cej sce­na­riu­sze, które mogą, lecz nie muszą się wyda­rzyć. Gdy czu­jesz się ze sobą bez­piecz­nie i doświad­czasz rów­no­wagi wewnętrz­nej, to nawią­zu­jesz natu­ral­nie kon­takt z tą cząstką sie­bie, która nie zna lęku. Zwie­rzęta nie sie­dzą w lesie, zasta­na­wia­jąc się, czy za trzy i pół mie­siąca będą miały co jeść. Po pro­stu akcep­tują to, co jest. Mam teraz co jeść. A jeżeli teraz mam, to dla­czego nie miał­bym mieć za trzy mie­siące? A jak nie będzie co jeść za trzy mie­siące, to co z tego?

Jest tak, jak jest.

Wtedy natu­ral­nie roz­wi­jasz zdol­ność do kocha­nia, do peł­nego bra­nia udziału w uczcie życia, w któ­rej wszystko przy­nosi radość i pomyśl­ność… Roz­ko­szu­jesz się życiem, widzisz tylko piękno wokół sie­bie, sły­szysz muzykę, czu­jesz szczę­ście. Obser­wu­jesz z cie­ka­wo­ścią sub­telne zmiany ener­gii wokół sie­bie. Wła­śnie na tym polega róż­nica mię­dzy zaan­ga­żo­wa­nym uczest­ni­kiem a zdy­stan­so­wa­nym obser­wa­to­rem. Nie suge­ruję oczy­wi­ście, żebyś sie­dział na kra­węż­niku i w niczym nie brał udziału. Możesz być zaan­ga­żo­wany, możesz podej­mo­wać kon­se­kwentne dzia­ła­nia, możesz zazna­czyć swoją obec­ność w świe­cie, ale nie musisz pod­cho­dzić do tego tak emo­cjo­nal­nie. Możesz zro­bić od czasu do czasu krok w tył i pozwo­lić, by piękno wypeł­niło każdą komórkę two­jego jeste­stwa. W takim sta­nie we wszyst­kim, co robisz – nie­za­leż­nie od tego, czy piszesz list do przy­ja­ciela, medy­tu­jesz o zacho­dzie słońca, malu­jesz, gdy pada deszcz, czy bawisz się ze swoim dziec­kiem – zauwa­żasz natu­ralny rytm, natu­ralne piękno. I wtedy zako­cha­nie się w sobie – nie w ego­cen­tryczny spo­sób, ale poko­cha­nie sie­bie, bo pojed­na­łeś się ze sobą, bo wyba­czy­łeś sobie, bo doce­niasz sie­bie, bo wiesz, że jesteś tym wol­nym od trosk wędrow­cem – pozwala ci zako­chać się z życiu. Możesz wtedy ze zdu­mie­niem doj­rzeć piękno we wszyst­kim. Możesz odkryć odwagę od zawsze ist­nie­jącą w twoim sercu. Możesz obser­wo­wać tę odwagę, idąc po mistrzow­sku przez życie, które cie­bie kocha.

To jesteś TY – pełna rado­ści życia, pełna piękna i zmy­sło­wo­ści istota w jed­no­ści ze wszyst­kim. Ta istota pozwala, by życie było takie, jakie jest. Jeżeli to zro­bisz, to ist­nie­jąca we wszyst­kim wiecz­ność sta­nie się czę­ścią two­jego serca. Wtedy zapa­nują w nim radość i miłość. Już nie musisz wal­czyć o szczę­ście. Szczę­ście jest natu­ralną kon­se­kwen­cją miło­ści, kró­lu­ją­cej w twoim sercu. Tak oto zako­cha­nie się w życiu jest naj­bar­dziej natu­ralną rze­czą. Jest darem od Boga!

Życie cię kocha. Pamię­taj o tym!

Audio

Ewa Foley,

Zako­chać się w życiu

, ISI, 1997.

Zakochaj się w oddechu

Każdy świa­domy oddech służy Twemu wyzwo­le­niu. Każdy nie­uświa­do­miony zatrzy­muje Cię w wię­zie­niu.

Para­ma­hansa Yoga­nanda

Od odde­chu wiele zależy: wpływa on zarówno na nasze zdro­wie, jak i na ener­gię oraz nastrój, w jakim się znaj­du­jemy. Oddech jest pro­ce­sem nie tylko bio­lo­gicz­nym, ale też emo­cjo­nal­nym i ducho­wym. Oddech towa­rzy­szy nam od pierw­szych chwil życia. Jego rytm zmie­nia się pod wpły­wem myśli, nastro­jów i uczuć, pomię­dzy odde­chem a psy­chiką ist­nieje ści­sły zwią­zek.

Przy­bie­ra­jące na sile zanie­czysz­cze­nie powie­trza, codzienny pośpiech i stre­so­rodne sytu­acje nie­ko­rzyst­nie wpły­wają na spo­sób, w jaki oddy­chamy. Nara­sta liczba scho­rzeń dróg odde­cho­wych i płuc­nych. W naszych cza­sach na nowo odkry­wana jest pra­stara wie­dza na temat zapo­bie­gaw­czych i tera­peu­tycz­nych korzy­ści pły­ną­cych z prak­tyk odde­cho­wych. Zapo­bie­gają one złym nawy­kom odde­cho­wym oraz usu­wają fizyczne i duchowe napię­cie, przy­czy­nia­jąc się w ten spo­sób do poprawy ogól­nego samo­po­czu­cia.

Świa­doma praca z odde­chem była przez tysiąc­le­cia inte­gralną czę­ścią róż­nych odmian jogi. Świa­doma praca z odde­chem jako metoda psy­cho­fi­zycz­nego odra­dza­nia się została na nowo odkryta przez Ame­ry­ka­nina Leonarda Orra w latach sie­dem­dzie­sią­tych i nazwana „rebir­thin­giem”. Szybko wzbu­dziła zain­te­re­so­wa­nie psy­cho­lo­gów, któ­rzy zaczęli włą­czać ją do pro­cesu tera­peu­tycz­nego jako dosko­nałe, pro­ste i natu­ralne narzę­dzie oczysz­cza­nia umy­słu i ciała ze zgro­ma­dzo­nych napięć, blo­kad i ura­zów psy­chicz­nych.

Rebir­thing uzdra­wia spo­sób oddy­cha­nia oraz zwią­zane z nim sche­maty emo­cjo­nalne. Leonard Orr pisze:

Rebir­thing, będąc nową jogą, nie jest dys­cy­pliną. Jest on inspi­ra­cją, aktem ucze­nia się oddy­cha­nia od samego odde­chu. Jest on połą­cze­niem wde­chu z wyde­chem w swo­bod­nym intu­icyj­nym ryt­mie dotąd, aż oddech wewnętrzny, to jest Duch – samo źró­dło odde­chu, zjed­no­czy się z powie­trzem, z odde­chem zewnętrz­nym.

Po raz pierw­szy zetknę­łam się z tą metodą odra­dza­nia psy­cho­fi­zycz­nego na początku lat osiem­dzie­sią­tych w Austra­lii, w cza­sie pro­wa­dzo­nego przez Son­drę Ray Tre­ningu Związ­ków Miło­ści (LRT – Loving Rela­tion­ships Tra­ining). Ta pierw­sza sesja odde­chowa była dla mnie wiel­kim ducho­wym prze­ży­ciem, mistycz­nym doświad­cze­niem, które odmie­niło moje życie, ciało i umysł. Posta­no­wi­łam wtedy ją zgłę­bić i czy­nię to do tej pory. Z wyjąt­kiem, być może, medy­ta­cji, nie znam innego narzę­dzia tak prze­obra­ża­ją­cego jak rebir­thing. Rebir­thing w dosłow­nym tłu­ma­cze­niu ozna­cza „odro­dze­nie” czy „ponowne naro­dziny”. Nie jest prak­tyką reli­gijną (choć ja oso­bi­ście uwa­żam, że jest święty) ani też żadną inną formą tera­pii (cho­ciaż coraz czę­ściej psy­cho­lo­go­wie posłu­gu­jący się tą metodą twier­dzą, że jest o wiele szyb­szy i efek­tyw­niej­szy od wielu rodza­jów psychotera­pii). Jest jedną z naj­szyb­ciej roz­wi­ja­ją­cych się, naj­bar­dziej popu­lar­nych na świe­cie metod samo­do­sko­na­le­nia. Jest pro­ce­sem roz­woju oso­bi­stego, który opiera się na dwóch fila­rach. Jed­nym jest pro­sta tech­nika oddy­cha­nia, któ­rej celem jest łagodne i deli­katne usu­nię­cie stresu, blo­ków i stłu­mio­nych emo­cji w sfe­rze men­tal­nej, umy­sło­wej i fizycz­nej, szcze­gól­nie tych, które powstały w cza­sie porodu i we wcze­snym dzie­ciń­stwie. Dru­gim jest filo­zo­fia mówiąca, że myśl ludzka jest twór­cza; poprzez myśli czło­wiek kreuje swoją rze­czy­wi­stość.

Więk­szość z nas obcią­żona jest blo­kami ener­gii nega­tyw­nej, i to w takim stop­niu, że nie możemy w pełni doświad­czać życia. Ponie­waż bloki te tkwią wewnątrz nas od bar­dzo dawna, zwy­kle nawet nie zda­jemy sobie sprawy z ich ist­nie­nia. Nie wiemy, że to one powo­dują więk­szość życio­wych pro­ble­mów. Głę­bo­kie, pełne, połą­czone oddy­cha­nie w cza­sie trwa­ją­cej około godziny medy­ta­cji uzdra­wia i oczysz­cza z tej obcią­ża­ją­cej ciało, umysł i emo­cje ener­gii. Rezul­ta­tem jest rado­sna inte­gra­cja, co pozwala nam peł­niej kochać i bar­dziej cie­szyć się życiem. Rebir­thing jest nauką o rado­ści, pro­wa­dzoną przez całe życie. Jest sztuką świa­do­mego odde­chu.

Natych­mia­stowe korzy­ści z sesji odde­cho­wych są nastę­pu­jące:

reduk­cja stresu poprzez głę­boką relak­sa­cję,

lep­sze zdro­wie i dosko­nałe samo­po­czu­cie,

wię­cej mło­dzień­czej wital­no­ści i ener­gii,

sta­bi­li­za­cja emo­cjo­nalna,

efek­tyw­niej­sze roz­wią­zy­wa­nie pro­ble­mów,

zwięk­sze­nie zdol­no­ści postrze­ga­nia i doko­ny­wa­nia pozy­tyw­nych zmian,

jasność umy­słu,

popraw­niej­sze i łatwiej­sze sto­sunki mię­dzy­ludz­kie,

spo­kój wewnętrzny, zdol­ność do współ­od­czu­wa­nia i empa­tii,

poczu­cie trwa­łego szczę­ścia,

posze­rze­nie świa­do­mo­ści,

poczu­cie wła­snej war­to­ści i god­no­ści,

poczu­cie wypeł­nie­nia ener­gią, stan rów­no­wagi wewnętrz­nej, odczu­cie połą­cze­nia ze źró­dłem ener­gii kosmicz­nej,

głę­bo­kie poczu­cie celu i sensu życia.

Zanim opo­wiem, jak działa metoda świa­do­mego połą­czo­nego oddy­cha­nia, chcia­ła­bym wyja­śnić, dla­czego działa. Działa, ponie­waż zmie­nia nasze nega­tywne, destruk­cyjne podej­ście i skłon­no­ści w życiu na pozy­tywne oraz usuwa fizyczne, men­talne i emo­cjo­nalne bloki prze­cho­wy­wane w ciele jako stres. Czę­sto przy­czyną tych blo­ków jest nega­tywne myśle­nie. Uwa­żam, że ze wszyst­kich badań, które mogą być prze­pro­wa­dzane na świe­cie, naj­waż­niej­sze doty­czą tego, w jaki spo­sób myśli, prze­ko­na­nia i podej­ścia kształ­tują ludz­kie doświad­cze­nia. Chcia­ła­bym poświę­cić temu zagad­nie­niu tro­chę czasu w nadziei, że zain­spi­ruję cię do dal­szych prze­my­śleń.

Jestem pewna, że wiesz już, iż samo życze­nie sobie, żeby coś się zmie­niło w twoim życiu, nie wystar­cza. Nawet gdyby poja­wiła się wróżka, poma­chała magiczną różdżką i natych­miast wszystko by się zmie­niło – zapew­niam cię, że w nie­dłu­gim cza­sie twoje życie sta­łoby się znowu takim samym odbi­ciem two­ich wła­snych wewnętrz­nych uczuć, prze­ko­nań, myśli i obra­zów o nim.

Wyobraź sobie, że sie­dzisz w kinie i oglą­dasz film. Odwróć się w stronę pro­jek­tora. Co widzisz? Po pro­stu biały snop świa­tła. Gdy­byś wstał i pod­szedł do ekranu, prze­ko­nał­byś się, że jest to zwy­kła biała powierzch­nia. A prze­cież w cza­sie filmu uka­zuje się na nim tyle dra­ma­tycz­nych wyda­rzeń, tyle inten­syw­nych prze­żyć. Skąd one się biorą? Cały ten dra­mat zawarty jest na taśmie fil­mo­wej wło­żo­nej do pro­jek­tora. Gdy­byśmy bli­żej przyj­rzeli się tej taśmie, zoba­czy­li­by­śmy, że składa się ona z nie­ru­cho­mych kla­tek foto­gra­ficz­nych. Ale gdy wło­żysz ją do pro­jek­tora fil­mo­wego i zaczniesz wyświe­tlać, spra­wia wra­że­nie ruchu, wydaje się rze­czy­wi­sta. Wygląda praw­dzi­wie, brzmi praw­dzi­wie, odbiera się ją praw­dzi­wie. Te wła­śnie obrazki na taśmie fil­mo­wej można porów­nać do prze­cho­wy­wa­nych przez cie­bie myśli i prze­ko­nań. Neu­tralne białe świa­tło, które prze­pływa przez ten film, two­rzy na bia­łym, neu­tral­nym ekra­nie dra­mat, który by­naj­mniej nie jest neu­tralny. I tak samo jak w kinie: jeżeli chcesz zoba­czyć coś innego – w końcu bez sensu byłoby obwi­niać to, co jest już na ekra­nie – musisz zmie­nić film!

Kiedy podej­mu­jesz świa­domą pracę nad sobą, jaką pro­po­nuje rebir­thing, to tak jak­byś zwal­niał tempo wyświe­tla­nia filmu, abyś mógł się lepiej przyj­rzeć poje­dyn­czym obra­zom i w ten spo­sób odkryć znie­kształ­ce­nie, któ­rego nie mogłeś dostrzec przy więk­szej szyb­ko­ści wyświe­tla­nia.

Aby doświad­czyć innego świata, nie możesz zaczy­nać od zmiany tegoż świata, lecz od zmiany sie­bie i swo­ich wewnętrz­nych fil­trów, bo dopiero wtedy będziesz mógł oglą­dać świat przez czy­sty filtr i w pełni podzi­wiać jego piękno. Odkry­cie, że nasz filtr jest lekko przy­bru­dzony czy zanie­czysz­czony doświad­cze­niami z prze­szło­ści, to czę­sto już pierw­szy krok w kie­runku uzdro­wie­nia. Możemy wtedy świa­do­mie zacząć pracę w prze­ko­na­niu, że nasze życie zależy od nas, że możemy pod­nieść jego jakość, doko­nać pozy­tyw­nych zmian poprzez zmianę myśli, prze­ko­nań i decy­zji, które pod­ję­li­śmy w prze­szło­ści. Dla mnie było to jed­nym z naj­waż­niej­szych odkryć. Do tego czasu żyłam prze­ko­nana, że dzieje mi się krzywda, że życie jest nie­spra­wie­dliwe, że jestem ofiarą ota­cza­ją­cego mnie świata i oko­licz­no­ści, mojego męża, mojego szefa.

Dzi­siaj wie­rzę, że nie ma ofiar – wszy­scy jeste­śmy tu na ochot­nika. Wie­rzę, że to my kreu­jemy swoją rze­czy­wi­stość tak, aby się w końcu prze­bu­dzić i jak naj­wię­cej nauczyć.

Pew­nie sam fakt, że teraz czy­tasz te słowa, świad­czy o tym, że jesteś gotów się prze­bu­dzić i żyć świa­do­mie. Podobno nauczy­ciel poja­wia się wtedy, gdy uczeń jest gotów go przy­jąć. Nauczy­cie­lem może być prze­czy­tana książka, „przy­pad­kowo” (piszę w cudzy­sło­wie, bo zapewne wiesz, że nie ma przy­pad­ków…) usły­szana audy­cja w radio, tekst z reklamy tele­wi­zyj­nej czy napis na samo­cho­dzie. Wiele lat temu, kiedy roz­pa­dał się mój kolejny zwią­zek, a ja sama pogrą­ża­łam się z tego powodu w bar­dzo nie­cie­ka­wym nastroju, jadąc do Syd­ney, zoba­czy­łam na poru­sza­ją­cym się przede mną samo­cho­dzie napis:

Expect a miracle. (Spo­dzie­waj się cudu).

Tego samego wie­czoru kole­żanka zapro­siła mnie na wykład wpro­wa­dza­jący do… Kursu Cudów – i w ten spo­sób poja­wiło się w moim życiu dzieło-nauczy­ciel Kurs Cudów!!! Inny przy­kład: wio­sna 1995 roku, w księ­garni we Wro­cła­wiu mój przy­ja­ciel dosłow­nie wło­żył mi do ręki książkę Tajem­nice Chri­stiny Tho­mas. Prze­szły mnie dresz­cze, lecz widocz­nie nie byłam gotowa, bo ją odło­ży­łam. Po powro­cie do War­szawy zna­la­złam Tajem­nice na moim biurku. Inna bli­ska osoba posta­no­wiła mi ją poda­ro­wać. Ufajmy swoim przy­ja­cio­łom! Czę­sto są to nasi prze­wod­nicy duchowi w ciele fizycz­nym. To wiel­kie bło­go­sła­wień­stwo mieć ich w swoim życiu. Otwo­rzy­łam książkę na stro­nie 70 i mój wzrok padł na zda­nie: Oddech jest bra­ku­ją­cym ogni­wem!

Czy­ta­jąc, czu­łam czy­stość i piękno duszy Chri­stiny. Tak bar­dzo chcia­łam ją poznać. Po kilku dniach z Anglii przy­szła gazetka Sto­wa­rzy­sze­nia Rebir­the­rów Bry­tyj­skich „Bre­athe” (Oddy­chaj), a w niej ulotka o tre­ningu Chri­stiny Tho­mas w Anglii. Nie­stety, widocz­nie znowu nie byłam gotowa na spo­tka­nie z nią, bo daty pokry­wały się z moimi uprzed­nio potwier­dzo­nymi zaję­ciami, któ­rych nie mogłam odwo­łać. Dałam tę ulotkę mojej zna­jo­mej, która natych­miast zare­zer­wo­wała bilet i pole­ciała na ten tre­ning, bio­rąc ze sobą mój list do Chri­stiny, zapra­sza­jący ją do Pol­ski. W trak­cie tre­ningu Chri­stina nagle zaczęła opo­wia­dać, jak bar­dzo bli­ska jest jej Pol­ska, że od kilku lat ma wizje zwią­zane z Pol­ską i Pola­kami i że bar­dzo kocha nasz kraj, mimo że ni­gdy w nim nie była, bo nie miała od nikogo zapro­sze­nia… W tym momen­cie wstała moja „kurierka” i wrę­czyła Chri­sti­nie list, mówiąc: „Oto zapro­sze­nie. Wła­śnie je przy­wio­złam!”.

Chri­stina była tak poru­szona, że popły­nęły jej łzy. Tak samo jak ja pła­ka­łam ze wzru­sze­nia, trzy­ma­jąc ją za ręce i patrząc w jej piękne, czy­ste, szma­rag­dowe oczy, kiedy w końcu spo­tka­ły­śmy się kilka mie­sięcy póź­niej. Chri­stina w odpo­wie­dzi na mój list zapro­siła mnie na pro­wa­dzoną corocz­nie dwu­ty­go­dniową inten­sywną mię­dzy­na­ro­dową szkołę rebir­thingu w zało­żo­nym przez nią Inner Light Insti­tute (Insty­tut Świa­tła Wewnętrz­nego) w sta­nie Wir­gi­nia w USA. Natych­miast zare­zer­wo­wa­łam bilet. Bar­dzo się bałam, ale wie­dzia­łam, że muszę tam jechać. Wyru­szy­łam w drogę, zbie­ra­jąc całą odwagę, jaką mia­łam, bo wie­dzia­łam, że jest to skok w nie­znane. I prze­czu­cia mnie nie myliły – w cza­sie tych dwóch tygo­dni sko­czy­łam w prze­paść nie­znanego, spo­tka­łam się z moim cie­niem, ze swoim „ter­ro­ry­stą”, jak Chri­stina nazywa te wyparte, głę­boko ukryte w każ­dym z nas ener­gie. I prze­ży­łam! Teraz cień ów jest moim sprzy­mie­rzeń­cem.

Jestem prze­ko­nana, że oddech jest fak­tycz­nie bra­ku­ją­cym ogni­wem mię­dzy duchem (duszą) i mate­rią (cia­łem). Twój oddech jest pomo­stem mię­dzy świa­tem widzial­nym a niewidzial­nym, jest punk­tem wymiany mię­dzy tym, co przyj­mu­jesz, a tym, co wyda­lasz, punk­tem, w któ­rym myśl daje formę duchowi. Oddech to życie, to ener­gia życiowa.

W Indiach jest ona nazy­wana „praną”, w Japo­nii „ki”, w Chi­nach „chi”, w Egip­cie zwana była „ka”. Oddy­cha­nie zaczyna się w chwili uro­dze­nia, a koń­czy w momen­cie śmierci. Ludzie mogą żyć tygo­dniami bez jedze­nia, całe dnie bez wody, ale tylko około trzech minut bez oddy­cha­nia. Przyj­rzyjmy się bli­żej oddy­cha­niu i spró­bujmy zro­zu­mieć, jak i dla­czego jest ono tak mocno wple­cione w nasze życie.

Jakość two­jego oddy­cha­nia odzwier­cie­dla jakość two­jego życia. Spo­sób, w jaki oddy­chasz, odsła­nia twoje zasad­ni­cze nasta­wie­nie do życia; w trak­cie rebir­thingu twój oddech zostaje w spo­sób natu­ralny przy­wró­cony rów­no­wa­dze i har­mo­nii, którą znał­byś cały czas, gdyby nie trauma pierw­szego odde­chu. Wróćmy więc do począt­ków. Do pierw­szego odde­chu nowo­rodka. Kiedy rodzi się dziecko, jego pierw­szemu odde­chowi czę­sto towa­rzy­szą ból (szcze­gól­nie gdy pępo­wina zostaje zbyt szybko prze­cięta), strach, odczu­cia zwią­zane z zim­nem, oddzie­le­niem od matki, hała­sami i bra­niem na ręce przez obcych. Dziecko, które dotych­czas żyło w przy­ja­znym mu łonie matki, w sta­łej tem­pe­ra­tu­rze, zostaje nagle wyrwane na świat. Na prze­ra­ża­jący, nie­przy­ja­zny świat. I tak jak ty zapewne koja­rzysz uczu­cia i doświad­cze­nia z prze­szło­ści z pewną melo­dią lub zapa­chem, tak dziecko może koja­rzyć wiele nega­tyw­nych odczuć z oddy­cha­niem.

To koja­rze­nie oddy­cha­nia z nega­tyw­nymi uczu­ciami w momen­cie naro­dzin czę­sto powo­duje, że boimy się samego słowa rebir­thing, czu­jemy nie­chęć do tej metody, uni­kamy jej – no i oczy­wi­ście wstrzy­mu­jemy oddech za każ­dym razem, gdy prze­ży­wamy jakiś stres. Jest to pod­świa­domy mecha­nizm uni­ka­nia bólu prze­ży­tego wraz z tym pierw­szym odde­chem. W kon­se­kwen­cji oddy­chamy płyn­nie i swo­bod­nie tylko wtedy, kiedy jeste­śmy odprę­żeni i czu­jemy się bez­piecz­nie.

Praca domowa

Napisz spra­woz­da­nie ze swo­ich naro­dzin, zwane skryp­tem poro­do­wym, zawie­ra­jące nastę­pu­jące dane: wiek rodzi­ców (w cza­sie two­ich naro­dzin) oraz wiek sióstr i/lub braci. Czy było cesar­skie cię­cie, czy był to poród przed­wcze­sny, poślad­kowy, wywo­ły­wany, czy byłeś w inku­ba­to­rze, czy uro­dzi­łeś się po cza­sie, czy z pępo­winą owi­niętą dookoła szyi, czy zaszły jakieś inne nie­zwy­czajne oko­licz­no­ści?

Jeżeli nie pamię­tasz bądź nie możesz zdo­być takiej infor­ma­cji, nie martw się. Czę­sto wspo­mnie­nia poja­wiają się w cza­sie sesji rebir­thingu, a cza­sem uwal­niają się z ciała bez udziału umy­słu. Każde naro­dziny są oczy­wi­ście indy­wi­du­alną sprawą, nie­po­wta­rzalną i nie­po­rów­ny­walną. Spe­cy­ficzne fizyczne i emo­cjo­nalne oko­licz­no­ści twych naro­dzin skło­niły cię do wycią­gnię­cia wnio­sków, które sta­no­wią two­rzywo two­ich zasad­ni­czych nasta­wień wobec sie­bie samego i życia.

Dr Eve Jones, jedna z moich wspa­nia­łych nauczy­cie­lek, mawiała: „Prze­trwa­łeś swoje naro­dziny, czyli naj­więk­szy i naj­trud­niej­szy test swo­jego życia masz za sobą. Reszta to pestka”. No wła­śnie – i tu mam dla cie­bie pyta­nie: Może nad­szedł czas, by wszystko szło łatwiej, by zrzu­cić pan­cerz i pod­dać się łagod­niej­szemu i bar­dziej kocha­ją­cemu spo­so­bowi ist­nie­nia? Wła­śnie w tym pomaga rebir­thing.

Ponie­waż nasz skrypt poro­dowy czę­sto jest sce­na­riu­szem, który powta­rzamy w życiu, po napi­sa­niu tego skryptu warto skon­tak­to­wać się z pro­fe­sjo­nal­nym rebir­the­rem, czyli prak­ty­kiem odde­chu, by omó­wić swoje naro­dziny i spraw­dzić, czy ta metoda roz­woju oso­bi­stego jest odpo­wied­nia dla cie­bie. Rebir­thing nie jest dla wszyst­kich. Na pewno nie można go pogo­dzić z nar­ko­ty­kami. Pełne, świa­dome oddy­cha­nie łączy cię z ener­gią życiową, a nar­ko­tyki odci­nają cię od niej. Także jeżeli jesteś pod opieką psy­chia­tryczną czy zaży­wasz leki prze­pi­sane przez leka­rza, które sil­nie oddzia­łują na psy­chikę, na przy­kład środki anty­de­pre­syjne, psy­cho­tro­powe czy wszel­kiego rodzaju środki uspo­ka­ja­jące, powi­nie­neś – oczy­wi­ście po uzy­ska­niu na to zgody swo­jego leka­rza – zaprze­stać przyj­mo­wa­nia leku, odcze­kać jakiś czas, aż sub­stan­cja czynna zosta­nie usu­nięta z orga­ni­zmu (około 6 mie­sięcy), i wtedy przy­stą­pić do rebir­thingu. Ja zwy­kle nie przyj­muję na sesje (indy­wi­du­alne czy gru­powe) osób, które biorą jakie­kol­wiek leki dzia­ła­jące na psy­chikę, ponie­waż uwa­żam, że przy­nio­słoby to odwrotne skutki. Leki wpły­wają hamu­jąco na emo­cje, a świa­dome, pełne oddy­cha­nie wpro­wa­dza cię w kon­takt z emo­cjami stłu­mio­nymi w pod­świa­do­mo­ści i inte­gruje je z twoją psy­chiką. Zda­rzają się od tego wyjątki, na przy­kład gdy zaapli­ko­wany lek ma prze­ciw­dzia­łać depre­sji o pod­łożu przede wszyst­kim fizycz­nym. To wszystko trzeba prze­dys­ku­to­wać z rebir­the­rem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki