Zakurzona kronika Animant Crumb - Rina Lin - ebook + książka

Zakurzona kronika Animant Crumb ebook

Rina Lin

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wiktoriańska Anglia, niezależna dziewczyna z wyższych sfer i mężczyzna, dla którego liczy się jedynie praca

Bale, wytworne suknie i idealny kandydat na męża. Tego właśnie matka Animnat chce dla swojej córki. Ale Ani ma w głowie inne rzeczy – jej świat to książki. Czyta wszystko: od traktatów filozoficznych po powieści przygodowe za trzy pensy. Stara się unikać rzeczywistości panny na wydaniu i dzięki swojej bystrości, sporej dawce ironii oraz poparciu ojca nieźle jej się to udaje. Ale do czasu…

Pewnego dnia rzeczywistość – w osobie stryja Alfreda - puka do jej drzwi i składa jej ofertę, która wywraca życie dziewiętnastoletniej dziewczyny do góry nogami.

Miesiąc w Londynie, praca wśród ukochanych książek w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej, ogromna zautomatyzowana machina wyszukująca oraz pewien bardzo nieuprzejmy młody człowiek. No i uczucia. Te, o których Ani do tej pory jedynie czytała…

Romans historyczny young adult w klimacie „Trylogii czasu” Kerstin Gier.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 709

Oceny
4,3 (170 ocen)
92
53
17
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ran11

Nie oderwiesz się od lektury

🍂 Co byście powiedzieli na to, że znalazłam idealną książkę na jesień z silną bohaterką, uwielbiającą książki, wątkiem romantycznym enemies to lovers, a to wszystko w klimacie wiktoriańskiej Anglii? Tak się składa, że taką zawartością może pochwalić się "Zakurzona kronika Animant Crumb". Czy jest to książka idealna? Na pewno nie. Ale czy pokochałam ją całym sercem? Tak! I zaraz dowiecie się, dlaczego... 🍂 Animant Crumb, od balów i spotkań z kandydatami na męża, woli towarzystwo książek, które pochłania w niezliczonej ilości. Pewnego dnia, Animant dostaje szansę ucieczki od rzeczywistości panny na wydaniu - czeka na nią oferta pracy wśród ukochanych książek w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej w Londynie. Praca asystentki bardzo nieuprzejmego kustosza nie jest jednak tak łatwa, jak na pierwszy rzut oka może się wydawać, zwłaszcza, gdy do gry wchodzą poważne uczucia... 🍂 Pochłonęłam tę historię w dwa wieczory - po prostu nie mogłam się oderwać! A gdy już na chwilę musiałam od ni...
52
Odzinka

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka jest jak kocyk w zimowy wieczór: milutka, cieplutka i otulająca. Chwilami rozbawia, czasem ścina krew z żyłach i jest pełna mądrości życiowej. To historia o dojrzewaniu, o odkrywaniu w sobie nowych emocji i sposobach na radzenie sobie z nimi, o przewartościowaniu własnych priorytetów i ideałów i walce o własne szczęście. Bogata w zwroty akcji, pełna ciepła i mistycznej magii. Podczas czytania tej książki filiżanka gorącej herbaty jest absolutnym must have, aby móc się nią raczyć z jej bohaterami.
20
jr6470

Nie oderwiesz się od lektury

Na Legimi w j. niemieckim jest jeszcze uzupełnienie/dokończenie tej książki
20
patikolaczyk

Dobrze spędzony czas

Piękna!
10
ELAMARITA

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa , polecam .
10

Popularność




Tytuł oryginału: Animant Crumbs Staubchronik

Projekt okładki: Marie Graßhoff

Redakcja: Maria Śleszyńska

Redaktor prowadzący: Agata Then

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa), Marta Stochmiałek

Zdjęcia na okładce:

NormalLens, Rachel McGrew, Tomertu, Ironia, Manuel Alvarez, Annmarie Young/Shutterstock

© 2017 by DRACHENMOND VERLAG

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2023

© for the Polish translation by Katarzyna Łakomik

ISBN 978-83-287-2777-9

You&YA

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2023

–fragment–

Dla Dory.

Bo w twoich żyłach płyną słowa i marzenia.

Prolog

Z wdzięcznym uśmiechem oparłam się o marmurową kolumnę, przeklinając w duchu swoją matkę. Nie pragnęłam nic ponad to, żebym choć z jednego słowa płynącego z ust mojego rozmówcy zdołała wyłowić jakiś sens.

– A niedźwiedź polarny na to: „Jam jest baron von Münchhausen!”. Po czym odgryzł pingwinowi głowę – dokończył swoją anegdotkę. Niestety nie zdążyłam jeszcze wypić tego wieczoru wystarczającej ilości ponczu, bym mogła i chciała udawać, że jego dowcip mnie rozśmieszył.

Jego twarz była nawet przyjemna, ale prezencja przekomiczna. Niezależnie od kapryśnego dyktatu mody mężczyźni nie powinni wybierać kamizelek w kolorze liliowym. Wyglądają w nich po prostu dziecinnie i groteskowo.

– Pani się wcale nie śmieje – zauważył przenikliwie. Ogarnęła mnie nieprzeparta ochota, by jego bezgraniczną bezmyślność skwitować westchnieniem. Niestety nie byłam w stanie tego zrobić, bo brakło mi tchu.

Mój gorset był tak obcisły, że ledwie oddychałam, i mogłabym przysiąc, że cierpną mi od niego również nogi, do których nie dopływała krew.

Mary-Ann z premedytacją zasznurowała mnie tak mocno, żebym zmieściła się w tę koszmarną błękitną suknię wieczorową, którą matka zamówiła dla mnie specjalnie z Londynu, bym mogła w niej olśnić młodych arystokratów z okolicznych wiosek. Matka twierdziła, że w Londynie weszła właśnie moda na takie ciasno sznurowane suknie i wszystkie młode damy noszą się teraz w ten sposób. Dla mnie było to nie do zniesienia! Miałam wrażenie, że gdybym musiała się przesiąść w jakieś inne miejsce, nieco bardziej oddalone od okna, natychmiast skonałabym z braku tlenu.

Sądzę, że dopasowywanie ciała do ubrania, a nie ubrań do ciała jest całkowicie niedorzeczne.

Ale co ja tam wiem? W końcu jestem tylko leniwą i bezużyteczną istotą, która powinna skupić swoje wysiłki na próbach oczarowania okolicznych młodzieńców taftą, żeby przymknęli oko na jej niepokorny charakter.

Młody człowiek wciąż wbijał we mnie wyczekujące spojrzenie.

– Ta historia jest doprawdy pozbawiona sensu – zaczęłam, zdając sobie doskonale sprawę z faktu, że zaraz zrobię to, czego moja matka zawsze mi robić zabraniała, a mianowicie mu przymówię. A młodzi mężczyźni bynajmniej nie cenią, gdy kobieta, którą próbują przekonać, że są najbardziej pożądaną partią na sali, śmie wiedzieć coś lepiej od nich. – Abstrahując od faktu, że zwierzęta mówić nie potrafią, co wydaje się usprawiedliwione, gdyż, jak mniemam, zamierzał pan opowiedzieć dowcip… Nie mogę uwierzyć, że niedźwiedź polarny byłby w stanie zrobić coś takiego – rozwinęłam swoją myśl, po czym natychmiast mi przerwano.

– Cóż, ja uważam, że niedźwiedź polarny byłby na tyle silny, że potrafiłby odgryźć głowę pingwinowi. Przecież jest drapieżnikiem – odezwał się urażonym tonem młodzieniec, którego imię kojarzyłam mgliście jako Hilton lub Milton, i wsparł się dłońmi pod boki, by ukryć swoją niepewność.

– Tak – odparłam – lecz nie sądzę, że przemierzyłby długą drogę z półkuli północnej na południową tylko po to, by stoczyć z pingwinem walkę o okrągłe jajo. – Milton czy Hilton spojrzał na mnie swoim niezbyt bystrym wzrokiem, po czym, na szczęście dla nas obojga, podszedł do nas jego znajomy, którego mi przedstawił, a następnie kurtuazyjnie przeprosił i się oddalił.

Żałosny nieudacznik.

Pozostałam tam sama, słysząc w głowie głos swojej matki, która czyniła mi wymówki, że już na zawsze pozostanę samotna, na skutek czego czeka mnie niechybnie śmierć z melancholii.

A przecież ja wcale nie byłam samotna. Matka zmuszała mnie do spędzania niekończących się, nużących godzin na przyjęciach i balach, gdzie prowadziłam wciąż te same nudne rozmowy. Najczęściej z ludźmi, którzy uważali się za wykształconych, bo kiedyś mieli okazję przyjrzeć się z bliska okładce jakiejś książki, choć potrafili prowadzić rozmowy jedynie na temat niezręcznych sytuacji, w jakich znaleźli się inni.

A mogłabym ten czas spędzić w domu, w swoim starym fotelu, i podążać za myślami genialnych umysłów. Miałam już wokół siebie mężczyzn mojego życia i cieszyłam się każdą chwilą, którą mogłam z nimi spędzić. Rozwiązywałam u ich boku kryminalne zagadki, stosując technikę dopasowywania odcisków palców, które są u każdego człowieka tak unikalne, jak płatki śniegu. Zdobywałam całe miasta, budując konia z drewna i kryjąc się w nim. Śledziłam dyskursy literackie, opowieści historyczne, studiowałam wiedzę o człowieku, jego umyśle i duszy. Przemierzyłam cały świat w osiemdziesiąt dni, nauczyłam się konstruować samoloty, tworzyć muzykę, wypowiadać wojny.

Ale moja matka uważała, że to dyrdymały. Haftowanie, twierdziła, to zajęcie odpowiednie dla młodej kobiety o mojej pozycji.

Westchnęłam ciężko.

Kto w ogóle wpadł na ten pomysł?

1Pierwszy, czyli ten, w którym stryjek przyjechał z wizytą

Ośmieszyła go, Charlesie! Bezwstydnie otwierała usta i wyrzucała z nich przemądrzałe frazesy – żaliła się ojcu moja matka. Przewróciłam oczami. Że też ona zawsze musi tak dramatyzować! – Za każdym razem, gdy zbliża się do niej młody mężczyzna, ona wszystko psuje. Dlaczego nie może być taka jak inne dziewczyny, które po prostu potrafią siedzieć cicho? – denerwowała się dalej, a ja widziałam oczami wyobraźni, jak chodzi po pokoju w tę i z powrotem, jedną rękę trzymając na piersi, a drugą wymachując przed sobą wachlarzem. – Julia Goodman, taka spokojna dziewczyna, a zaręczyła się już w wieku siedemnastu lat. Albo najstarsza z sióstr Bordley. Potrafiła ocenić, w których momentach lepiej jest zachować milczenie, i wyszła za mąż w wieku osiemnastu lat! – Matka westchnęła ciężko. Nie musiałam tego nawet słyszeć, żeby to wiedzieć. – Z kolei mój ojciec, który prawdopodobnie stał oparty o kominek lub krawędź biurka, nabierał w takich sytuacjach wody w usta, zastanawiając się podobnie jak ja, dlaczego matka zawsze tak zachwala te małomówne panny, ale sama nigdy się tak nie zachowuje. – A twoja samowolna córka przesiaduje całymi dniami w starym fotelu na strychu, pochłaniając książki, zamiast uczyć się właściwego zachowania! – marudziła dalej, a ja niemal widziałam, jak między brwiami ojca tworzy się głęboka bruzda.

– Ani potrafi się zachować stosownie, kochanie – odpowiedział ojciec w mojej obronie, na co się uśmiechnęłam.

Prawa noga zaczynała mi już drętwieć, więc wprawnie zmieniłam pozycję, nie odrywając ucha od kraty przy kanale wentylacyjnym, który ciągnął się od kominka w kuchni przez gabinet ojca aż po strych.

– Więc dlaczego tego nie robi? – zapytała poirytowanym głosem matka, a ja westchnęłam cicho, bo doskonale wiedziałam, co zaraz nastąpi. – Ona ma już dziewiętnaście lat, Charlesie! Dziewiętnaście! Zaczynam wątpić, czy jej w ogóle zależy na tym, by wieść normalne życie. Ciągle tylko książki, książki, książki! A za kilka lat zostanie starą panną, której nikt już nie zechce, strwoniwszy swoje młode lata na tym starym, brudnym strychu! – Matka zapłakała, na co ojciec zaczął do niej szeptać jakieś pocieszające słowa.

Podniosłam głowę i wyprostowałam kręgosłup, a moje kręgi szyjne wydały z siebie odgłos strzelania. Matka niepotrzebnie martwiła się o sprawy, które dla mnie nie miały najmniejszego znaczenia. Wierzyła, że wyjście za mąż i prowadzenie domu powinno zapewnić każdej młodej kobiecie największe szczęście.

Ale nie mnie! Nawet jeśli czeka mnie życie bez mężczyzny – co z tego? Może nie będę bogata, może nie będę miała własnego powozu i nie stać mnie będzie na zakup nowej garderoby co pół roku, ale biblioteka publiczna jest darmowa i bez wątpienia będę tam szczęśliwsza niż z jakimś matołowatym mężem u boku, mieszkając w nazbyt wytwornym domu.

Otrzepałam spódnicę z kurzu, poprawiłam bluzkę i odgarnęłam z czoła niesforny kosmyk włosów, który odłączył się od pozostałych.

Spojrzałam z rozrzewnieniem na swój stary fotel, którego ciemnozielone aksamitne podłokietniki były nieco wytarte, a który matka chciała wyrzucić lata temu, bo wydawał jej się zbyt zniszczony. Dla mnie był on nierozerwalnie połączony z pięknymi wspomnieniami i stanowił ważną część mojego życia, na równi z książkami.

Najchętniej po prostu usadowiłabym się z powrotem na jego obiciu skrywającym zużyte sprężyny, otworzyła wcześniej rozpoczętą książkę i zapomniała o świecie, w którym istnieją wyższe sfery oraz matki zajmujące się swataniem swoich córek.

Ale Mary-Ann miała za chwilę dzwonić na obiad, po czym ja miałam zejść na dół.

Westchnęłam głośno, wsunęłam pod pachę cienką powieść, podwinęłam spódnicę i zeszłam po stromych schodach na pierwsze piętro.

Nasz dom był o wiele za duży. Przynajmniej takie było moje zdanie. Preferowałam niewielkie, przytulne pomieszczenia, w których mogłam czuć się bezpiecznie. Moja matka z kolei wolała przestronne wnętrza i nie znosiła, gdy przez dostawienie jakiegoś mebla w niewłaściwym miejscu pokój sprawiał wrażenie mniejszego.

Ukradkiem przemknęłam obok gabinetu ojca, aby nie przeszkadzać rodzicom i nie zostać przez nich usłyszaną, gdy wtem drzwi się otworzyły.

– Ani! – odezwał się do mnie zaskoczony ojciec, a matka pospiesznie przecisnęła się obok niego, by dołączyć do mnie w przedpokoju.

Wsunęła swoją rękę pod moje ramię, a na jej ustach pojawił się konspiracyjny uśmiech, który wzbudził we mnie pewną konsternację. Czy jeszcze przed chwilą nie skarżyła się na mnie?

– Nie zgadniesz, kto dziś rano złożył nam wizytę. Utrzymywał, że chciał coś podrzucić twojemu ojcu, ale jestem pewna, że przybył tu z twojego powodu – wyszeptała matka, a ja doskonale wiedziałam, o kogo jej chodzi. O George’a Michelsa. Ostatniego kandydata matki na mojego narzeczonego.

– Och, któż to mógł być? Chyba nie pan Michels?! – wykrzyknęłam z przesadnym entuzjazmem, a uśmiech matki natychmiast zrzedł. Jeśli czegokolwiek się nauczyła przez te wszystkie lata bycia moja rodzicielką, to rozpoznawać ironię w moim głosie.

– Animant. Czy chcesz w to wierzyć, czy nie, ten mężczyzna mógłby zostać twoim mężem, a wtedy wiodłabyś u jego boku spokojne i dostatnie życie – odparła, ściągając brwi w grymasie dezaprobaty.

Musiałam się zebrać w sobie, żeby się głośno nie roześmiać, więc przygryzłam dolną wargę. Pan Michels był sympatycznym młodym człowiekiem, ale poziom jego błyskotliwości dorównywał pajdzie chleba, a na dodatek był wyjątkowo niezgrabny, więc regularnie potykał się o własne nogi.

– Pan Michels ma w zwyczaju dłubać w nosie, kiedy myśli, że nikt tego nie widzi – powiedziałam, stawiając pierwsze kroki na schodach prowadzących na parter. I wcale sobie tego nie wymyśliłam.

– Animant! – Matka się oburzyła. Rozbawiony ojciec za nami już zaczął chichotać, ale pod pełnym złości spojrzeniem matki natychmiast się opanował.

– Ma wspaniałą prezencję i trzy tysiące funtów rocznie. Nie powinniście być tacy złośliwi – zganiła nas, wyciągając swoją rękę spod mojego łokcia. Ostatnie kroki na schodach pokonała sama, zanim zniknęła w salonie. Zadbała o to, by koronka jej halki z każdym jej krokiem wydawała z siebie przesadnie głośny szelest, który podkreślał jej zagniewanie, czym chciała nam pokazać, jak nierozumnymi istotami jesteśmy w jej oczach.

Wzruszyłam tylko ramionami, a ojciec się uśmiechnął. Bo choć był zdania, że samotność nie przystoi młodej damie, to czasami daremne próby mojej matki, by skłonić mnie do zainteresowania się światem kawalerów, zdawały się go bawić.

Był przeświadczony o tym, że pewnego dnia doświadczę tego samego, czego doświadczały wszystkie inne dziewczęta w moim wieku, i że moje serce zapłonie dla któregoś z młodych amantów, którzy szukali mojego towarzystwa. Brakowało mi jedynie odpowiedniej zachęty, jak wspomniał kiedyś mojej matce, na co tylko pokręciłam głową, usłyszawszy jego słowa przy wentylacji kuchennej. Nie mogłam sobie wyobrazić, co by mogło stanowić taką zachętę.

Pieniądze nią nie były. Oczywiście nigdy nie doświadczyłam życia w prawdziwym ubóstwie, ale nawet bez męża spadek wystarczyłby mi do późnej starości. Pod warunkiem, że nie złapię wcześniej jakiegoś zapalenia płuc.

Zachętą nie była również perspektywa podniesienia statusu społecznego. Nie interesowały mnie wydarzenia towarzyskie, spotkania, bale, a już na pewno nie pozory, które uwielbiali stwarzać przedstawiciele drobnej szlachty. Nie interesowały mnie tytuły ani intrygi wyższych sfer i czułam się wśród nich zupełnie nie na miejscu.

Jedyną potencjalną zachętą, która pozostawała dla mnie jak do tej pory tajemnicą, była miłość. Czytałam o niej, przyglądałam się jej w wierszach i opowiadaniach, śledziłam porywające momenty i uniesienia serc, a jednak jej nie rozumiałam.

Czy znalezienie swojej bratniej duszy jest w ogóle możliwe? Na tej planecie żyją przecież miliony ludzi – jakie są więc szanse na spotkanie osoby nam przeznaczonej?

Matka twierdziła, że można być szczęśliwym z każdym mężczyzną, jeśli się tego naprawdę chce. Ale najwyraźniej ja tego nie chciałam, bo jak dotąd nie byłam w stanie wyobrazić sobie siebie samej z żadnym z podsuwanych mi przez nią kawalerów dłużej niż przez godzinę, udając oczarowanie nimi.

Ale czy to rzeczywiście zależało tylko ode mnie, czy może jednak od mężczyzn, których dotychczas spotykałam?

Dosiadłam się w milczeniu do matki w salonie, doszedłszy do wniosku, że tego rodzaju pułapki umysłu prowadzą mnie donikąd, a ponadto są całkowicie pozbawione sensu.

Otworzyłam cienką powieść, którą zakupiłam za zaledwie trzy pensy w księgarni przy Gardner Street. Jak na swoją cenę książka była dość obszerna i opowiadała historię wyprawy Jacksona Througa do Indii i jego podróży powrotnej. Skończyłam w momencie, gdy udało mu się zgromadzić wystarczającą ilość funduszy na swoją ekspedycję i miał zamiar wejść na pokład niewielkiego statku handlowego, którego kapitan wydał mi się dość podejrzany.

– Animant – zagadnęła mnie matka, wyrywając mnie w mgnieniu oka ze środka akcji i przywołując do rzeczywistości. – Po prostu nie potrafię tego zrozumieć. Czego ty właściwie chcesz? – zadała mi pytanie, na które ze sceptycyzmem uniosłam brwi.

– Chcę w spokoju czytać książkę, matko – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to nie jest odpowiedź na jej pytanie, które odnosiło się do mojej przyszłości, do mężczyzny, któremu byłabym skłonna oddać swoją rękę, i do zajęcia, w którym się widziałam za jakiś czas. Ale mnie męczyły już te dysputy i starałam się unikać jej pytań, celowo udając niezrozumienie.

Ponownie westchnęła ciężko, po czym jej czoło poczerwieniało, gdy próbowała zdusić w sobie irytację i desperację, które w niej wywołałam.

– Ale co będzie jutro lub pojutrze? – Nie ustawała w próbach zmuszenia mnie do zastanowienia się nad sobą. – A w przyszłym roku albo za dwa lata? – Jej głos wciąż był dość opanowany, ale nieco zdławiony. Było mi jej trochę żal, bo nieważne, jak bardzo by się starała, jej próby zrozumienia mnie były z góry skazane na niepowodzenie.

– Nie martw się, matko – zaczęłam wdzięcznym głosem i odwróciłam wzrok z powrotem na książkę, czując pod palcami gładką strukturę i chłód jej okładki. – Książek mi nie zabraknie – powiedziałam uspokajającym tonem, wyczekując na westchnienie, które nieuchronnie musiało wyjść z jej ust.

Było głośniejsze, niż się spodziewałam, i nie zagłuszył go nawet dzwonek Mary-Ann.

Posiłek zaczęliśmy w ciszy. Ojciec odmówił modlitwę, a następnie nałożył sobie na talerz ziemniaki i zapiekane warzywa z dynią. Matka wciąż była nadąsana. Ostentacyjnie nałożyła sobie mniej niż zwykle, żeby dać wyraz temu, jak bardzo jej nerwy ucierpiały z powodu mojego zachowania. Zagłębiłam się z powrotem w swoją lekturę na temat nędznych warunków panujących w kabinie, w której Jackson Throug miał spędzić następne tygodnie.

– Naprawdę musisz czytać nawet podczas jedzenia? – skarciła mnie surowo rodzicielka, więc natychmiast zamknęłam książkę.

– Wybacz mi, matko. Porwała mnie zajmująca fabuła – powiedziałam, prostując plecy. Już wystarczająco ją dzisiaj zirytowałam, odrobina pokory w jej obecności na pewno ją udobrucha.

Bąknęła coś pod nosem, po czym odsunęła od siebie talerz, jakby sam widok jedzenia był dla niej zbyt przykry, a ja westchnęłam bezgłośnie, wsuwając sobie do ust kawałek jagnięciny.

To był jeden z tych momentów, w których z każdym tyknięciem zegara świat zdawał się zbliżać do swojego końca, a każdy głowił się nad tym, co mógłby powiedzieć, żeby przerwać tę przygnębiającą ciszę.

Niespodziewanie wybawił nas z opresji dzwonek do drzwi.

– Któż to może być? – zawołała natychmiast matka, unosząc z promienną twarzą głowę, by zerknąć przez uchylone drzwi na korytarz. – Spodziewasz się jakiegoś gościa? – zwróciła się do ojca, prostując szyję, ponieważ z miejsca, w którym siedziała, i tak nie była w stanie sięgnąć wzrokiem aż do drzwi.

– Nic mi na ten temat nie wiadomo – odparł ojciec, przełknąwszy ostatni kęs, po czym wytarł sobie serwetą pozostałości po tłuszczu na wąsach.

Oczy matki nagle rozbłysły, jakby ktoś w pokoju zapalił świecę, i jej spojrzenie przeniosło się na mnie.

– A ty? – zapytała wyczekującym tonem, a ja tylko przewróciłam oczami.

– Matko! – oburzyłam się. – Może to tylko jakiś list albo pan Smith chciał cię powiadomić, że Dolly znów skręciła nogę w kostce – wysunęłam nic nieznaczące domysły, gasząc blask w jej oczach. Jej usta natychmiast wykrzywiły się w podkówkę.

– Byłby to wielki niefart! Planowałam wycieczkę nad jeziora i potrzebuję Dolly, by zajęła miejsce z przodu w mojej jednokonce, bo kolor jej sierści tak ładnie komponuje się z moją popołudniową sukienką – zaczęła natychmiast, choć przecież moje przypuszczenie nie miało żadnych podstaw. Głos Mary-Ann dobiegający z korytarza robił się coraz donośniejszy.

– Sir, proszę mi oddać swoje palto. Nalegam… – próbowała kogoś przekonać, najwyraźniej bezskutecznie. Bowiem chwilę później drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wszedł wysoki brodaty mężczyzna w mokrym ulsterze i kapeluszu na głowie. Jego flanelowy szal w błękitną kratę zafalował pod wpływem ruchu drzwi, a on sam rozłożył przed sobą ręce.

– Niespodzianka! – zawołał swoim ciepłym głosem, a ja podskoczyłam tak gwałtownie, że krzesło stojące tuż za mną omal się nie przewróciło.

– Stryjek Alfred! – pisnęłam w sposób, który nijak nie przystawał młodej damie, i mimowolnie podniosłam się, chcąc rzucić się w jego ramiona niczym małe dziecko. Ale wtedy Mary-Ann wcisnęła się do pokoju i stanęła na mojej drodze tak niezgrabnie, że w mig zapomniałam o swoim pierwszym odruchu spontanicznej reakcji i uświadomiłam sobie, że nie jestem już dzieckiem i że matka zabiłaby mnie, gdyby moją jedwabną bluzkę pokryły mokre plamy od deszczu.

– Alfredzie! – ucieszył się ojciec. – Cóż za wspaniała niespodzianka! Czemu zawdzięczamy tę wizytę?

Stryjek Alfred ściągnął z szyi szal i podał go stojącej w oczekiwaniu Mary-Ann.

– Och, tylko paru sprawunkom w okolicy. Nic istotnego – wyjaśnił i rozpiął ciężkie palto, które zdradziło mi, że w Londynie jest jeszcze chłodniej niż u nas na wsi.

Oczywiście tak naprawdę wcale nie mieszkaliśmy na wsi. Ale gdyby porównać nasze małe miasteczko z Londynem, to z pewnością można je było uznać za sielskie rejony.

Stryjek Alfred podał palto biednej Mary-Ann, która omal się nie ugięła pod tą masą materiału, po czym ostrożnie wyszła z pokoju.

– Usiądź, proszę. Zjedz coś z nami. Mary-Ann zaraz przyniesie dla ciebie zastawę – zaproponowała matka z uśmiechem na twarzy, choć wszyscy dostrzegliśmy na niej ślady rozczarowania. Bynajmniej nie z powodu samego stryjka Alfreda, ale jej zbyt wygórowanych oczekiwań wobec gościa. Spodziewała się raczej kogoś spoza rodziny, kogoś w wieku odpowiednim do ożenku.

Ale stryjek miał zbyt dobry humor, by zwrócić uwagę na opadnięte z niezadowolenia kąciki jej ust, i odsunął krzesło obok mojego ojca. Gdy opadł całą swoją imponującą posturą na filigranowy mahoniowy mebel, ten wydał z siebie srogie skrzypnięcie, a matka bezwiednie zacisnęła palce na swoich udach. Wyglądała, jakby w duchu modliła się, by ciężar stryjka nie zrujnował jej ukochanych krzeseł.

Nie można powiedzieć, że stryjek był gruby. Ale był wysoki, tak jak mój ojciec, i miał barki rozłożyste niczym u robotnika portowego. Jeśli dodamy do tego kilka nadprogramowych kilogramów będących skutkiem życia w dobrobycie, które pojawiły się u niego z biegiem lat, otrzymamy obraz człowieka dość postawnej postury. Ojciec natomiast sprawiał wrażenie raczej szczupłego. On bardziej wdał się w swoją matkę, podczas gdy jego bratu przypadły raczej cechy ojca.

Uwielbiałam stryjka Alfreda. Był dowcipny i błyskotliwy, obyty w świecie i mógłby zostać pierwszorzędnym bohaterem powieści. Jako dziecko chłonęłam każdą historię, każde słowo płynące z jego ust, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. Snuł opowieści o obcych krajach, miastach i budynkach, ludziach i kulturach. O wszystkim, o czym ja sama mogłam tylko marzyć i czytać.

Z biegiem lat ustatkował się, znalazł sobie żonę i objął wysokie stanowisko w dziale personalnym na Uniwersytecie Królewskim w Londynie, ale nie stracił nic ze swojej przenikliwości ani dowcipu.

– Animant – zwrócił się do mnie po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości na temat samopoczucia i rodziny z moją matką, podczas gdy Mary-Ann nakryła dla niego do stołu. – A ty, drogie dziewczę, co tam ostatnio czytasz? – zapytał, nakładając sobie z miski warzywa, mięso i ziemniaki.

Pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech. Cały świat wiedział, że uwielbiam czytać, że tak naprawdę nie robię nic innego, ale niewiele osób pytało mnie o to, co aktualnie czytam. Nawet mój ojciec w pewnym momencie przestał mnie pytać o tytuły, które zmieniały się równie szybko jak pory dnia.

– Dyskurs o nowoczesnej matematyce i jej wpływie na nasze spojrzenie na prawa fizyki, relację z utworzenia giełdy w Ameryce w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym drugim roku oraz powieść o wyprawie Jacksona Througa do Indii – wymieniłam kolejne pozycje, na co stryjek wybuchnął śmiechem.

Ojciec zaczął śmiać się razem z nami – dzielenie radosnego nastroju brata sprawiało mu niezwykłą przyjemność. Matka natomiast popatrzyła na mnie tak, jakbym właśnie stwierdziła, że potrafię wyleczyć cholerę. Ja sama po prostu uśmiechałam się dalej, nie bardzo wiedząc dlaczego. Poczułam się trochę nieswojo, skoro wiedziałam, że to nie ja mam pełny obraz sytuacji. Dyskretnie ściągnęłam książkę leżącą na krawędzi stołu obok mojego talerza na kolana, by ścisnąć ją z całej siły w dłoniach.

– Jesteś naprawdę niesamowita, Ani – prychnął mój stryjek, a ja uznałam to za komplement. – Znam naprawdę niewiele osób, które czytają tyle, co ty – dodał i tym razem wyraźnie usłyszałam w jego wypowiedzi nutę uznania. Z lekkim zażenowaniem wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, jak mam zareagować na tę nieoczekiwaną pochwałę, i próbując jednocześnie powstrzymać pojawienie się rumieńców na mojej twarzy.

– Dziwię się, że w ogóle znasz ludzi, którzy tyle czytają – wtrąciła się nieco opryskliwym tonem matka, której nawet nie przyszłoby do głowy mnie za to chwalić. Gdyby zrobiła to choć raz, być może zlitowałabym się nad nią i potraktowała jej kandydatów na zięcia przychylniej.

– W Nowej Zelandii był taki człowiek, który czytał wszystko, co wpadło mu w ręce, a kiedy i to mu nie wystarczyło, sam zaczął pisać – opowiadał stryjek Alfred, wpychając sobie do ust widelec z kolejnym kawałkiem mięsa. – Znam także pewnego kustosza w Londynie, który… – mamrotał dalej, przeżuwając jedzenie. Jednak początkowy blask w oczach stryjka, który zdradzał jego radość na myśl o dalszym ciągu opowieści, w jednej chwili zgasł, a jego krzaczaste brwi się zmarszczyły. – Ach, ten osobnik! – zakończył ponuro, po czym jego zęby ze zgrzytem pogryzły mięso. Stryjek wziął głęboki wdech i otrząsnął się z tego nagłego przypływu gniewu, próbując przyjąć neutralny wyraz twarzy.

– Wszystko w porządku? – zapytał ojciec, odkrawając trzeci kawałek jagnięciny, a jego brat skinął ponuro głową.

– Ach! – westchnął, a trzy pary oczu spojrzały na niego z wyczekiwaniem. Wzbudził naszą ciekawość. Przez chwilę wodził wzrokiem pomiędzy ojcem, matką a mną. – Problemy personalne – wyjaśnił lakonicznie, po czym jego wielkie dłonie zacisnęły się mocniej na sztućcach. – Które jednak doprowadzają mnie do szału! – dodał dość gwałtownie, czym mnie trochę zaniepokoił. Stryjek był człowiekiem o pogodnym usposobieniu, nie miewał dotąd z nikim poważniejszych zatargów.

– Jedz, Animant – upomniała mnie szeptem matka, a ja wypuściłam książkę z rąk i sięgnęłam po sztućce, nie odrywając wzroku od stryjka.

– Przysporzył ci kłopotów? – chciał się dowiedzieć mój ojciec, a stryjek Alfred prychnął, po czym znowu zabrał się do jedzenia, co na pewno było dobrym znakiem.

– „Kłopoty” to nieodpowiednie słowo, Charlesie – odpowiedział pomiędzy kolejnymi kęsami, wymachując widelcem w powietrzu. – Cóż za prymitywny chucpiarz z tego kustosza! – krzyknął. Matka wzdrygnęła się na ten niewybredny dobór słów, co wywołało mimowolny uśmiech na mojej twarzy, a twarz stryjka Alfreda również nieoczekiwanie się rozpromieniła.

– Powinniście go zobaczyć – odparł głosem, z którego znów przebijała wesołość. – W tych jego durnowatych okularach do czytania na nosie, w wyprasowanych koszulach i z kijem w tyłku. Jest kustoszem w Królewskiej Bibliotece Uniwersyteckiej i ma tak dużo obowiązków, że potrzebuje asystenta. Jednak każdy z dotychczasowych absolwentów wydziału literatury, który zgodził się na przyjęcie tej posady, po kilku dniach z niej rezygnował lub on posyłał ich do diabła. Nikt nie jest w stanie sprostać jego oczekiwaniom i wymaganiom. Wkrótce zapewne będę zmuszony zapłacić komuś podwójną pensję, byle tylko on mógł zachować swoją posadę.

– Czy bardzo jest apodyktyczny? – zapytała niepewnie matka, a stryj się roześmiał.

– Nie, ale zdziwaczały i nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Gdybym nie wiedział, że gosposia w skrzydle dla personelu zawsze przeklina jego niechlujstwo, powiedziałbym, że nawet śpi między swoimi książkami – stwierdził stryj, po czym wytaplał ziemniaka w tłustym sosie, którym polane były warzywa, a następnie włożył go so­­bie do ust. Sos ściekał mu po brodzie, nadając mu wygląd zwykłego ro­botnika.

Nabiłam na widelec kawałek dyni, starając się nie myśleć o tym, jak wygląda w tym momencie mój własny pokój. O tych wszystkich książkach, które wysypywały się z moich półek i piętrzyły pod łóżkiem… Jeśli miałabym być szczera, to sama już od dłuższego czasu sypiałam między książkami.

Ale tu nie chodziło o mnie. W końcu byłam młodą kobietą spragnioną wiedzy, a nie zdziwaczałym, przykurzonym, starym kustoszem bibliotecznym.

– Gdyby dyrekcja uniwersytetu nie deptała mi po piętach, nawet bym o nim nie wspominał. Poprosiłbym młodzika na słówko i przywołał go do porządku – wyznał z rozbawieniem stryjek, a ja zastygłam w bezruchu, bo to określenie zupełnie nie pasowało do obrazu, jaki malował się w mojej głowie, kiedy myślałam o kustoszu. W moim wyobrażeniu urzędnicy piastujący to stanowisko musieli osiągnąć sędziwy wiek.

– Jak mogę ci pomóc? – zapytał ojciec, bo uczynność była jedną z jego największych zalet. Moja matka jednak chciała tę cechę postrzegać wyłącznie jako przywarę, ponieważ z jej powodu ojciec często wychodził z domu i nie było go do późna, a wtedy ona niemiłosiernie się nudziła lub zaczynała fantazjować o moim rychłym zamążpójściu, planując je w najdrobniejszych szczegółach, aby osłodzić sobie takie dni.

– Nie zaprzątajcie sobie tym głowy – odpowiedział stryjek. – Znajdę kogoś, kto jest tak samo zakochany w książkach jak ten szalony kustosz – powiedział ze śmiechem, wycierając sobie brodę serwetą.

– Animant na przykład – szepnęła matka w moją stronę, a ja udałam, że tego nie słyszę, pewna, że chciała mi tylko zrobić przytyk.

Ale ojciec usłyszał to bardzo wyraźnie. Wziął głęboki oddech, jego oczy rozwarły się szeroko, jakby wpadł mu do głowy jakiś pomysł, po czym odwrócił się do brata.

– Właściwie, dlaczegóż by nie? – zapytał, a stryjek Alfred spojrzał na niego sceptycznie, jakby podejrzewał, że brat tylko stroi sobie z niego żarty.

Ale to wcale nie były żarty. Na twarzy ojca nie można było dostrzec niczego, co mogłoby podważyć powagę jego słów. Wręcz przeciwnie, wyglądał na zachwyconego tym pomysłem. Serce na chwilę stanęło mi w gardle, bo byłam tym tak zaskoczona, że niechcący ugryzłam ziarenko pieprzu, które ukryło się w warzywach. Poczułam potworne pieczenie, ale mimo to zacisnęłam usta, starając się zachować fason.

– Wprawdzie nie studiowała, ale nie ulega wątpliwości, że Animant doskonale zna się na książkach. – Ojciec przystąpił do precyzowania swojego zdania, ale matka natychmiast mu przerwała.

– Oszalałeś? Jest młodą damą z wyższych sfer, a ty sugerujesz, żeby poszła do pracy? – zgromiła ojca, rumieniąc się ze wzburzenia. – To byłby prawdziwy skandal!

– Ależ nie, kochanie – próbował uspokoić ją ojciec. – Wyszłaby między ludzi i zaczęła korzystać ze swojego bystrego umysłu.

– Musiałaby jednak wyjechać do Londynu, i to całkiem sama… – ciągnęła matka, po czym z kolei przerwał jej stryjek.

– Wcale nie byłaby tam sama, Charlotte – sprzeciwił się ze sceptyczną miną. – Zamieszkałaby razem ze mną i Lillian.

Ojciec spojrzał na brata zdumionym wzrokiem.

– Popierasz mój pomysł? – zapytał z zaskoczeniem, a w mojej głowie zapanował mętlik.

Czy tematem tej rozmowy naprawdę było wysłanie mnie do Londynu, do pracy w bibliotece? I czy ja w ogóle tego chciałam?

Myśl o spędzaniu całych dni na jakichś bezmyślnych zajęciach zamiast wygodnego przesiadywania w fotelu z książką w ręku nie wydała mi się specjalnie zachęcająca. Ale jeśli oznaczałoby to wyjazd do Londynu, naukę czegoś nowego i, przynajmniej na pewien czas, ucieczkę od planów mojego zamążpójścia knutych przez moją matkę, to propozycja ta brzmiała naprawdę kusząco.

– Twoja córka jest bystra i nie można jej tak łatwo złamać. To by stanowiło doskonałą alternatywę dla mojej obecnej strategii. A nawet jeśli nam się to nie uda, to przynajmniej zdołam dzięki temu choć trochę podenerwować tego besserwissera – dodał stryjek konspiracyjnym głosem, a ojciec się roześmiał.

– Nikt tu nikogo nie będzie denerwował! Zwłaszcza mnie! – wtrąciła się natychmiast matka. – Animant tu zostaje! Musi się wywiązać ze swoich zobowiązań towarzyskich. Nie będzie obiektem żadnego eksperymentu, nie zamierzam pozwolić wam jej zaciągnąć do Londynu i zmusić do pracy tylko po to, żebyście mogli zobaczyć, co z tego wyniknie! – Jej dłonie zacisnęły się w pięści, a ja tylko czekałam, aż zacznie nimi uderzać w stół niczym licytator swoim młotkiem na aukcji.

Po raz pierwszy, po raz drugi i po raz trzeci. Animant Crumb sprzedana za cenę trzech tysięcy funtów rocznie młodemu dżentelmenowi z blond wąsami i w paskudnej liliowej kamizelce.

Zamrugałam, żeby pozbyć się z głowy tych absurdalnych obrazów, które przyprawiły mnie o gęsią skórkę, i odłożyłam sztućce na talerz.

Z całą pewnością nie zamierzałam tutaj dłużej czekać, aż matka zmusi mnie do uległości wobec jej nacisków i poślubienia mężczyzny, z którym wcale nie będę chciała się wiązać, tylko po to, by wreszcie zostawiła mnie w spokoju. Taki plan bynajmniej mi nie odpowiadał. Ba, byłam nawet skłonna nieco popracować, żeby choć na jakiś czas od niej uciec.

– Przecież wcale nie musi wyjeżdżać na długo – zauważył stryj i skrzywił się, widząc zawziętość swojej szwagierki. – Miesiąc z tym człowiekiem byłby wystarczający.

– Nie! – krzyknęła matka, demonstracyjnie podnosząc się z krzesła, które zaskrzypiało, przesuwane po podłodze. – Nie wyjedzie do Londynu! To moje ostatnie słowo!

2Drugi, czyli ten, w którym mój fotel zawędrował do Londynu

Siedziałam w powozie zmierzającym do Londynu, trzymając w dłoniach rękawiczki i gładząc je palcami raz po raz, aby się uspokoić. Obserwowałam przesuwający się za oknami krajobraz pełen żółtych ściernisk i kolorowych drzew, które zaczynały już tracić liście. Prawdziwie urokliwy późnojesienny pejzaż, którego piękna niestety nie byłam w tym momencie w stanie należycie docenić.

Znajdowałam się w drodze do Londynu. Wciąż trudno było mi w to uwierzyć. Matka sprzeciwiała się temu, krzyczała i straszyła, aż w końcu ojciec wziął ją na bok, a potem zniknął z nią i stryjkiem Alfredem w salonie.

Wytrzymałam jeszcze tylko chwilę na swoim krześle w jadalni, a potem poderwałam się z miejsca i udałam się w ślad za nimi, by podsłuchać rozmowę, którą prowadzili za zamkniętymi drzwiami.

– Wyobraź sobie, jakie możliwości mogą się tam przed nią otworzyć. Ile osób tam spotka – powiedział ojciec, a matka natychmiast wpadła mu w słowo.

– Ależ, Charlesie – zaczęła płaczliwym tonem, a ja doskonale wiedziałam, w jaki sposób w tym momencie na niego spojrzała. Tym błagalnym wzrokiem z przechyloną głową zawsze udawało jej się przekonać ojca do swoich racji.

Tym razem jednak nie pozwolił jej owinąć się wokół palca.

– Charlotte, pomyśl o przyjęciach z udziałem londyńskich znakomitości, a może nawet o balach na królewskim dworze. O młodych kawalerach z pozycją, rozumem i dowcipem. Tylko jeden miesiąc, kochanie. Aż jej się zakręci w głowie od tych wszystkich znamienitych zalotników, między którymi będzie musiała wybierać!

Zaczerpnęłam z przerażeniem powietrza. Mój własny ojciec naprawdę wysunął tę propozycję? Od kiedy w tych sprawach tak zdecydowanie zgadzał się z matką? Nie byłam pewna, czy powinnam być bardziej oburzona, czy raczej wstrząśnięta.

Matce również chyba odebrało mowę, bo nie wydała z siebie żadnego dźwięku.

– Nie musicie przecież nikomu wspominać o pracy. Będziemy utrzymywać, że zabieram ją do siebie w charakterze osoby do towarzystwa dla Lillian. Żeby nie musiała czuć się całymi dniami taka samotna, kiedy będę zapracowany podczas najbliższych tygodni. Któż ośmieliłby się podważać zasadność złożenia wizyty u stryjostwa w Londynie? – zauważył stryjek Alfred. – No i jest jeszcze Henry. Na pewno się ucieszy, mogąc znów się spotkać ze swoją siostrą.

Usłyszałam, jak matka wzdycha. Było to westchnienie rezygnacji, które zdradzało, że ojciec i stryjek Alfred zwyciężyli i da mi swoje pozwolenie na wyjazd do Londynu.

– Tylko jeden miesiąc – odparła surowym tonem. – Ale wyłącznie pod warunkiem, że wytrzyma tam tyle czasu. W co szczerze wątpię.

Odsunęłam ucho od drzwi, cofnęłam się kilka kroków i usiadłam ostrożnie na najniższym stopniu schodów.

Ponieważ teraz to ja musiałam się wreszcie zastanowić nad tym, czego właściwie chcę. Pojechać do Londynu i zostać asystentką tego zdziwaczałego kustosza? Czy perspektywa zyskania dla siebie odrobiny wolności była wystarczająca, żeby wyrwać mnie z codziennej rutyny i skłonić do wyprawy do innego miasta?

Spotkania towarzyskie z pewnością nie przypadną mi do gustu, a wzmianka o wielu rozmówcach, od których musiałabym się uwalniać, nie napawała mnie zbytnią euforią.

Choć na myśl o tym, że miałabym teraz odmówić i zostać na miejscu, poczułam ukłucie z powodu zranionej dumy. Matka twierdziła, że nie wytrzymam tam nawet miesiąca. Uważała, że jestem naiwna i brakuje mi doświadczenia, ponieważ nigdy wcześniej nie musiałam nikomu udowadniać swojej wartości i wszyscy wciąż widzieli we mnie jedynie biedną, kruchą dziecinę. Gdybym odmówiła, przyznałabym im rację, a tego moja duma znieść nie mogła.

Tak więc nie pozostało mi nic innego, jak tylko przystać na tę propozycję. Poczułam satysfakcję na widok zaciśniętych ust matki, która miała skrytą nadzieję, że zrezygnuję z Londynu i wybiorę jej towarzystwo. Płonną nadzieję…

Po dwóch dniach udało mi się wreszcie spakować w taki sposób, by wybór mojej garderoby zadowolił również matkę. Stryj Alfred zajmował w tym czasie nasz pokój dla gości, ale cały czas spędzał z ojcem, więc nie miałam okazji wypytać go o Londyn i bibliotekę.

Wtem usłyszałam nad nami jakieś dudnienie, które wybudziło stryjka z drzemki.

– Co to było? – zapytał zaspanym głosem, a ja nerwowo zacisnęłam usta.

– Pewnie mój fotel – odparłam, a stryjek pokręcił głową, drapiąc się po brodzie.

– Dlaczego w ogóle zdecydowałaś się taszczyć taki kawał drogi ten rupieć? – zapytał. W kącikach jego ust pojawił się uśmiech.

– Ponieważ jest dla mnie ważny. I przyniosłabym hańbę wszystkim swoim przodkom, gdybym nie wykazała się choć odrobiną ekstrawagancji – dodałam pewnym siebie głosem, a stryjek roześmiał się z rozbawieniem.

– Masz rację, Ani! Jak zwykle – dodał z westchnieniem, na które się uśmiechnęłam.

Ród Crumbów wydał na świat wielu ekscentryków, a kiedy przeglądałam drzewa genealogiczne innych rodzin, musiałam przyznać, że ilość dziwactw tej mojej naprawdę rzuca się w oczy. Moja cioteczna babcia Rose miała zamiłowanie do zbyt obszernych kapeluszy, mój kuzyn trzeciego stopnia miał talent do opowiadania długich historii bez zdradzania ich zakończenia, a dziadek zawsze twierdził, że jego matka była admirałem w marynarce.

W obliczu tych historii to, że podróżuję z fotelem, było zupełnie banalnym faktem.

Podczas naszej podróży zrobiliśmy sobie dwie przerwy. Raz, żeby zjeść obiad w pewnej urokliwej i przytulnej gospodzie, a drugi raz na herbatę o piątej po południu.

Stryjek Alfred snuł opowieści na temat swojej ostatniej podróży do Europy, zachwytów swojej żony nad niemieckim chlebem oraz o cudownym czasie w Londynie, jaki miałam tam spędzić.

Ale bez względu na to, z jakim sprytem usiłowałam przekierować rozmowę na temat biblioteki, mojej nowej pracy czy też owego złośliwego kustosza, stryjkowi zawsze udawało się jakoś wymigać od odpowiedzi, a po ósmej próbie w końcu sama z tego zrezygnowałam.

Ewidentnie nie chciał mi zdradzić żadnych szczegółów, co wprawiło mnie w lekką irytację, a jednocześnie mnie intrygowało. Obiecał jednak, że z samego ranka dopilnuje wszystkich formalności związanych z moim zatrudnieniem. Tak więc musiały mi wystarczyć informacje, które zdobyłam jeszcze w domu. Na tę chwilę.

Dotarliśmy do Londynu zaraz po zachodzie słońca, kiedy już niewiele mogłam dostrzec na pogrążonych w mroku ulicach z rzadka oświetlanych przez lampy uliczne, gdyż latarnicy prawdopodobnie nie zdążyli jeszcze uporać się ze swoją pracą w całości. Dopiero gdy dotarliśmy do śródmieścia i w pobliże terenów uniwersyteckich, ulice zaczęły robić się coraz szersze i jaśniejsze, a ja mogłam podziwiać ponure, wysokie domy, jakby dla ochrony przed chłodem przytulone jeden do drugiego.

Rzecz jasna, nie był to mój pierwszy pobyt w Londynie, choć faktycznie pierwszy bez rodziców, i mimo że powietrze nie było tu tak świeże jak na wsi, dla mnie miało zapach wolności i niezliczonych nowych możliwości.

Stryjenka Lillian przywitała nas w drzwiach, gdy cali zdrętwiali opuściliśmy powóz, i roześmiała się ze zdumieniem na mój widok.

– Animant! – zawołała radośnie i objęła mnie, gdy pokonałam trzy stopnie dzielące mnie od drzwi domu i dołączyłam do niej w ciepłym korytarzu.

W Londynie w istocie panował już dość przenikliwy chłód, więc można było odnieść wrażenie, że zima dotrze tu znacznie wcześniej niż do nas.

– Czemu zawdzięczamy ten zaszczyt? – zapytała, a skóra wokół jej wąskich oczu pokryła się zmarszczkami od śmiechu. Przytrzymała mnie na odległość ramienia od siebie, żeby mi się dokładnie przyjrzeć.

– Stryjek Alfred chciałby mnie na próbę zatrudnić jako asystentkę kustosza – odpowiedziałam bez ogródek, a jej oczy najpierw otwarły się szeroko, a zaraz potem zmrużyły gniewnie.

– Zamierzasz ją rzucić temu potworowi na pożarcie? – krzyknęła wzburzonym tonem, rezolutnie ujmując się pod boki swoimi szczupłymi rękami, gdy w drzwiach domu pojawił się jej mąż.

– Nie martw się, kochanie. To nasza mała Ani rozerwie go na strzępy – stwierdził ze spokojem stryjek, rozpinając palto i uwalniając się od grubego okrycia.

– Och, ty… – Stryjenka Lillian już się zabierała do besztania swojego męża, wymachując mu przed nosem podniesionym palcem, ale po chwili z rezygnacją pokręciła głową i wydała z siebie ciche westchnienie. – Chodź no tu, mój ty poszukiwaczu przygód! – Jej głos złagodniał i podszedłszy do niego, pozwoliła mu się uściskać w jego niedźwiedzich ramionach.

Stanowili nader niepasującą do siebie parę, a mimo to byli dla siebie stworzeni. On był wysoki i barczysty, ona – mała i filigranowa. Stryj miał ciemne włosy i opaloną skórę, podczas gdy od jej jasnych włosów i białej jak marmur cery bił blask niczym od anioła.

Tylko poczucie humoru mieli podobne, i to zapewne stanowiło główny powód, dla którego tak dobrze się rozumieli.

Rozpięłam swój płaszcz i podałam go cichemu starszemu panu, który wyciągnął w moim kierunku ramię, abym przewiesiła przez nie swoje okrycie. Uprzejmie skinęłam w jego kierunku głową, a on odpowiedział mi tym samym, po czym zwróciłam swoją uwagę na stryjenkę.

– Kolacja czeka, Alfredzie – powiedziała, a potem znacząco uniosła brwi. – I pewien gość, który nalega na rozmowę z tobą jeszcze dziś – dodała z uśmiechem w kącikach ust.

– Mamy gościa, ho, ho! – krzyknął stryjek Alfred, a stryjenka Lillian figlarnie szturchnęła go w bok.

– Jesteście głodni? – zwróciła się do nas obojga.

Teraz, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, poczułam ogarniające moje ciało zmęczenie oraz dokuczliwą pustkę w żołądku. Poza tym nigdy nie odmówiłabym dobrego posiłku.

Jadalnia była znacznie mniejsza od naszej. Właściwie wszystkie pomieszczenia były mniej obszerne niż u nas, co nie wynikało z ubóstwa mojego stryjka, lecz z braku miejsca na londyńskich ulicach.

Stryjenka poszła przodem, ja za nią, a stryj zamienił jeszcze kilka słów z kamerdynerem, który miał się zająć naszymi bagażami.

Byłam tak głodna, że nie czułam nawet potrzeby przebrania się przed jedzeniem, a stryjenka najwyraźniej również nie dostrzegła w tym problemu. Czuło się tu o wiele większą swobodę niż w domu moich rodziców. Moja matka natychmiast zagoniłaby mnie po schodach na górę, gdzie wystroiłaby mnie w śliczną sukienkę, gdyby istniała choćby najmniejsza nadzieja na to, że gość, o którym mowa, mógłby okazać się młodym kawalerem.

I rzeczywiście tak było. Niespodziewanie znalazłam się dokładnie na wprost pary jasnobrązowych miodowych oczu i natychmiast musiałam dopilnować, żeby rozłożysta suknia stryjenki nie wepchnęła mnie w ramiona mężczyzny będącego ich właścicielem. Mimo moich starań zatoczyłam się niezręcznie, ale zaraz przytrzymałam się małego stolika, żeby odzyskać równowagę.

– Proszę wybaczyć – wydusiłam z siebie, nie chwytając ręki mężczyzny, którą skwapliwie wyciągnął w moją stronę, aby mnie złapać, gdyby zaszła taka potrzeba.

– Nic się nie stało – odpowiedział mi cichym, acz zdecydowanym głosem, a ja wbiłam w niego swój wzrok niczym wystraszony królik.

Mężczyzna stojący przede mną był młody, mógł być w wieku około dwudziestu lat, i miał średniej długości włosy w kolorze ciemnego blondu, co nadawało mu buńczuczny wygląd. Rysy jego twarzy były proporcjonalne, szczęka ostro zarysowana, a usta zwracały na siebie uwagę, choć nie potrafiłabym powiedzieć, przez co w szczególności.

Ciężkie kroki stryjka na parkiecie wyrwały mnie ze stuporu; przerwałam przyglądanie się nieznajomemu i powróciłam do rzeczywistości. Zdążyłam już wyrobić sobie w głowie na temat wyglądu gościa opinię, która była dla mnie zaskakująca: wyglądał zbyt atrakcyjnie, by nie wywrzeć na mnie choć odrobiny wrażenia.

– Winstonie! – krzyknął stryjek na widok młodzieńca, uśmiechając się szeroko. – Przyjacielu, byłem pewien, że jesteś już w połowie drogi do Glasgow.

Mężczyzna uśmiechnął się i wystąpił do przodu, by uścisnąć dłoń mojego stryja.

– Udam się tam nie wcześniej niż jutro rano, Alfredzie. Z tego też powodu pozwoliłem sobie na ten nietakt, by zakłócić ci spokój jeszcze tego wieczoru.

– Ależ skąd, to żaden nietakt! – zaprotestował stryjek, po czym nagle dotarło do niego, że wciąż tkwię obok nich przyparta do ściany. – Och, wybacz, moja droga – powiedział, odsuwając się nieco na bok, żeby zrobić więcej miejsca dla mojej spódnicy. – Ani, czy mógłbym cię przedstawić? Ten młody człowiek to Winston Boyle, nowy radca prawny w moim dziale – przedstawił mnie mężczyźnie, który uprzejmie skinął głową, a w kącikach jego ust pojawił się filuterny uśmiech. – Winstonie, to moja bratanica, panna Animant Crumb. Sprowadziłem ją do Londynu, aby spróbowała swoich sił jako asystentka kustosza.

Na te słowa z twarzy pana Boyle’a natychmiast zniknął uśmiech, a jego brwi uniosły się w wyrazie zdumienia.

– Że jak, proszę? W bibliotece? Z panem Reedem? – dopytywał w osłupieniu, co obudziło we mnie pewien niepokój.

– Jak straszny musi być ten człowiek, skoro wszyscy reagują takim przerażeniem, gdy rozmowa schodzi na jego temat? – zapytałam swobodnym tonem, uśmiechając się nieznacznie, żeby ukryć swoje prawdziwe emocje. Jeśli nie podejdę do tego z poczuciem humoru, w końcu naprawdę poddam się swojemu lękowi, a przecież jestem zdecydowana, by nie pozwolić się tak łatwo zastraszyć. Matka bez wątpienia z przyjemnością chciałaby zobaczyć, jak rzucam to wszystko i wracam do domu z podkulonym ogonem. Zdecydowanie nie zamierzam dać jej tej satysfakcji.

– Nie jest straszny – pospiesznie wtrącił uspokajającym tonem pan Boyle, a kiedy dostrzegł mój uśmiech, jego twarz się rozjaśniła. – Ma tylko… trudny charakter.

Uniosłam brew, przechyliłam lekko głowę i postanowiłam skorzystać z okazji, by przyprzeć do muru tego przystojnego pana Boyle’a. Skoro nikt inny nie jest skłonny udzielić mi odpowiedzi na moje pytania, to padnie po prostu na niego.

– Najpierw zasiądźcie do kolacji – przerwała moje rozważania łagodnym głosem stryjenka, wyciągając do mnie rękę, aby mnie poprowadzić do miejsca po jej stronie stołu. – Będziecie mogli kontynuować wasze dysputy przy posiłku.

Uśmiechnęłam się do niej, choć jednocześnie westchnęłam nieznacznie do siebie samej, po czym zebrałam spódnicę i weszłam pomiędzy stryjka Alfreda i pana Boyle’a, którzy chętnie mnie przepuścili.

Moja matka prawdopodobnie nigdy by mi nie weszła w słowo, gdybym wdała się w rozmowę z jakimś miłym kawalerem. Ale takie jest życie, w każdej sytuacji można znaleźć choćby najmniejszy powód do narzekania.

Zasiedliśmy przy stole, stryjek odmówił modlitwę przed posiłkiem, a pulchna kobieta w koronkowym czepcu wniosła wazę z gęstą, pożywną zupą, którą następnie nałożyła nam na talerze.

Podniósłszy swoją łyżkę, zwróciłam się ponownie do pana Boyle’a:

– Panie Boyle – odezwałam się cichym głosem z wysoko uniesioną głową, ale z nieco opuszczonym podbródkiem, przyjmując zatem taką pozycję, z jaką matka radziła mi rozmawiać z młodymi mężczyznami. – Nie mylę się, zakładając, że zna pan tego pana Reeda osobiście? – zapytałam wprost, a pan Boyle przytaknął z zupą w ustach.

– Tak jest, panno Crumb – odpowiedział po chwili uprzejmie, a jego nietypowe usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu. – Kiedy się spędza w bibliotece tyle czasu, co ja, nie sposób się z nim osobiście nie zetknąć.

Przesunęłam się trochę dalej w kierunku krawędzi krzesła, żeby móc słuchać z większą uwagą i by podkreślić swoje zainteresowanie tematem.

– Stryjek przekonał mnie, żebym spróbowała znaleźć swoje szczęście, podejmując się pracy, do tej pory przemilczał jednak wszystkie szczegóły, które zdają mi się w tej kwestii mieć znaczenie. Proszę mi wybaczyć, że tak otwarcie daję wyraz swojej ciekawości – powiedziałam, a pan Boyle roześmiał się w sposób, którym mnie zaraził.

Wsparł przedramiona na krawędzi stołu i także pochylił się w moją stronę.

– Z największą radością odpowiem pani na wszystkie pytania, na które będę w stanie odpowiedzieć – zapewnił mnie konspiracyjnym tonem, po czym podniósł wzrok na stryjka, jakby przypomniał sobie, że nie należy składać obietnic, których nie będzie się w stanie dotrzymać. – Rzecz jasna, tylko pod warunkiem, że pani stryj uzna to za stosowne – dodał pospiesznie, a jego głos przybrał nieco bardziej rzeczowy ton.

Stryjek Alfred wydał z siebie głośne westchnienie, po czym wsunął do swoich ust kolejną łyżkę zupy, co tylko opóźniło odpowiedź, a czym wprawił mnie w stan nieznośnego napięcia.

– Śmiało – powiedział w końcu chłodnym tonem. – Nie mam nic przeciwko. Przynajmniej ja sam nie będę musiał o nim mówić. To nie jest dobre dla mojego serca – rzekł, ale nie do końca dałam wiarę jego słowom, bo w tym samym momencie stryjenka Lillian uśmiechnęła się jakoś dziwnie, jakby z trudem powstrzymując się od śmiechu.

Nie interesowało mnie jednak, co tak naprawdę się za tym kryje, póki mogłam zaspokoić swoją ciekawość u kogo innego.

Miodowe oczy pana Boyle’a zwróciły się ku mnie z wyczekiwaniem i trudno mi było naprędce podjąć decyzję, które pytanie chcę zadać na początku.

– Stryjek zasugerował, że niezwykle trudno znaleźć dla pana Reeda asystenta. Jak pan sądzi, w czym tkwi przyczyna tego stanu rzeczy? – zaczęłam ostrożnie, po czym przypomniałam sobie o swoim głodzie, więc zanurzyłam łyżkę w gorącej strawie, z której unosił się zapach ziemniaków, kurczaka i najróżniejszych przypraw.

– Ech… Chyba tu właśnie tkwi cała istota problemu – stwierdził pan Boyle, marszcząc czoło i zatrzymując łyżkę w połowie drogi, po czym zastygł w tej pozie, żeby zebrać myśli. – Prawdopodobnie wskutek wygórowanych oczekiwań, jakie stawia wobec innych, a którym nikt nie jest w stanie sprostać.

– A jakie to dokładnie są oczekiwania? – dopytałam, natychmiast gdy pan Boyle zbliżył łyżkę do ust.

– Nie poświęca wystarczająco czasu na należyte instruowanie pracowników. Ceni swój spokój, czasem po prostu wykrada się popołudniami, nie mówiąc dokąd, i oczekuje od innych, że uporają się z powierzonymi im zadaniami, nie otrzymawszy od niego żadnych wskazówek. Ośmielę się stwierdzić, że jest złym nauczycielem, lecz mimo to od innych oczekuje perfekcji – rozwinął swoją myśl, a zaraz potem przyszło mu do głowy coś jeszcze. – Och! – wykrzyknął, a jego usta wykrzywiły się w słabym uśmiechu. – I zupełnie nie toleruje ludzi, którzy nie traktują swojej pracy z należytym szacunkiem. Osoba, która przedkłada przyjemność nad pracę, nie ma u niego najmniejszych szans.

Wiele z tych cech wskazywało na to, że jest to człowiek bardzo zrzędliwy i zatwardziały, i będę z nim miała naprawdę ciężko. O ile w ogóle uda mi się zostać na tyle długo, żeby mieć okazję się o tym przekonać.

Z wypowiedzi pana Boyle’a wynikało, że gdybym po zatrudnieniu w bibliotece popełniła choćby jeden błąd, to natychmiast zostałabym zwolniona. A przecież ja nigdy wcześniej nie pracowałam w bibliotece.

Co ja mówię? Ja w ogóle wcześniej nie pracowałam! Nie miałam odpowiedniego wykształcenia, nie studiowałam literatury, nie miałam też żadnych doświadczeń w pracy jako asystentka kustosza.

Ale miałam też swoje mocne strony, które na pewno okażą się pomocne. Znałam biblioteki. Wprawdzie nie tę konkretną, ale zwiedziłam ich już całkiem sporo, a system był zawsze podobny. Umiałam szybko czytać, moje myśli były logiczne i miałam zamiłowanie do staranności.

A przede wszystkim byłam uparta.

Jeśli trzeba będzie, to skończy się to tak, że ten cały pan Reed połamie sobie na mnie zęby. Nawet jeżeli moja reakcja wynikała jedynie z krnąbr­ności córki na słowa matki, to i tak się nie poddam!

Podjęcie tej decyzji mnie wzmocniło, dodało mi wiatru w żagle, mimo że słowa pana Boyle’a właściwie powinny mnie zniechęcić.

– Skąd pan wie o zakazie przyjemności? – spytałam.

– To nie jest żaden zakaz, panno Crumb. Chodzi raczej o to, że pan Reed nie lubi, gdy pracownicy przedkładają bale i spotkania towarzyskie ponad pracę i przystępują rano do swoich obowiązków niewyspani – wyjaśnił, a ja nie potrafiłam oprzeć się myśli, że w jakiś sposób Boyle zdawał się wierzyć, iż mogę być osobą, która uwielbia bale i mogłaby zaspać o poranku.

– Wracając do pani pytania, niektórzy z moich bliskich znajomych mieli już okazję przekonać się, jak to jest dostać się do niewoli u tego człowieka, i każdy z nich od niego uciekł – powiedział i roześmiał się, uznawszy to ewidentnie za żart, którego puenty nie potrafiłam wychwycić. – W obronie pana Reeda muszę jednak zaznaczyć, że owi znajomi są zwykłymi próżniakami i po prawdzie nie zasługiwali na lepszy los.

Ach, więc to był ten żart. Uśmiechnęłam się wytwornie, pan Boyle również.

Myślałam, że odpowiedzi na moje pytania rzucą jakieś światło na mrok w mojej głowie. One jednak tak naprawdę rzucały tylko nowe cienie, które byłam w stanie zinterpretować w jeszcze mniejszym stopniu niż poprzednie ciemności.

Po prostu nie potrafiłam uzyskać pełnego obrazu całej sytuacji, a moja ciekawość została jedynie rozbudzona.

– Ale żeby nie pogrążać jeszcze bardziej pana Reeda, chętnie dla równowagi podzielę się z panią swoją wiedzą na temat pozytywnych cech jego charakteru – stwierdził pan Boyle niemal łaskawym tonem, a stryjek Alfred prychnął pod nosem. Wyglądało na to, że mają w tej kwestii zupełnie odmienne zdanie, więc zakryłam usta dłonią, żeby krewny nie dostrzegł mojego śmiechu.

Nie umknęło to jednak uwadze pana Boyle’a, którego oczy rozbłysły w tak wdzięczny sposób, że nie wiedzieć skąd poczułam w sobie nagle sympatię do tego człowieka, mimo że znałam go tak krótko.

Być może powodem były jego urodziwa twarz lub eleganckie ubranie. Ale innym młodym mężczyznom, których poznałam do tej pory, też przecież tego nie brakowało, a jednak nie udało im się mnie tak do siebie zjednać.

Ta myśl mnie rozbawiła i zaśmiałam się w duchu z samej siebie, dopuszczając możliwość, że powód może był taki, iż pan Boyle nie zdążył jeszcze powiedzieć niczego, co mogłoby świadczyć o jego tępocie.

Pan Boyle nałożył sobie na talerz kolejną porcję zupy, po czym podjął przerwany wątek.

– Jeśli chodzi o zalety, pan Reed jest osobą otwartą i niekonwencjonalną. Jest żądny wiedzy, ma swoje zdanie na niemal każdy temat lub przynajmniej posiada książkę, do której mógłby odesłać rozmówcę, a szczególnie miła mym poglądom jest jego postępowość.

Przytaknęłam delikatnie i zamilkłam, pogrążając się w swoich myślach i usiłując złożyć sobie w głowie fragmenty tego obrazu w całość.

– Czy udało mi się pani pomóc, panno Crumb? – zapytał nagle trochę niepewnym głosem pan Boyle, a ja ponownie podniosłam na niego swój wzrok, z trudem przywołując uśmiech na swoje usta.

– Ależ oczywiście, panie Boyle. Naprawdę bardzo mi pan pomógł. Muszę jednak przyznać, że nie potrafię z tego wszystkiego wysnuć jednoznacznych wniosków.

– W takim razie zapewne będzie pani musiała poczekać, aż go pani pozna – roześmiał się pan Boyle, a w jego głosie dał się słyszeć optymizm, z którego wnioskowałam, że będzie to niezwykle interesujące spotkanie.

Po kolacji pan Boyle i stryjek Alfred zaszyli się z powrotem w gabinecie, gdzie rozmawiali o jakichś kontraktach. Nie udało mi się poznać zbyt wielu szczegółów tej dyskusji, ponieważ stryjenka o mało nie przyłapała mnie na podsłuchiwaniu przy drzwiach, więc zasiadłam z nią w salonie przed kominkiem. Poprosiła, bym opowiedziała jej o rodzicach i o podróży, a następnie z rozmarzeniem zaczęła rozprawiać o wszystkich ekscytujących wydarzeniach, na które chciałaby mnie zabrać w Londynie.

Nie zwróciłam jej uwagi na to, że jutro czeka mnie praca i dlatego prawdopodobnie nie będę mogła poświęcić wiele czasu na wszystkie te ekscytujące przedsięwzięcia. Uśmiechałam się tylko, pozwalając jej się z radością rozwodzić na temat wszystkich atrakcji Londynu. Kiedy panowie ponownie do nas dołączyli, zrobiło się już późno i domyśliłam się, że pan Boyle wkrótce nas opuści.

– Jak długo zamierza pani zostać w Londynie, panno Crumb? – zapytał mnie, a ja poczułam, że jego uwaga mi schlebia.

Zbliżył się do sofy, na której siedziałam, przeszywając mnie spojrzeniem. Rozbawionym i poważnym zarazem.

Nie bardzo wiedziałam, jak powinnam na to zareagować. Jego wzrok wprawiał mnie w zakłopotanie, gdyż na myśl o tym, że pyta mnie o to, by zaplanować ponowne spotkanie ze mną, poczułam się wyjątkowo, a jednocześnie nieswojo.

– Och, tego jeszcze nie wiem – odpowiedziałam wymijająco, pamiętając o tym, że matka nalegała, by mój pobyt tutaj trwał nie dłużej niż miesiąc. Ale kto mógłby to tak dokładnie przewidzieć?

Stryjek się uśmiechnął.

– Nie martw się, jeszcze ją zobaczysz – odparł tym swoim mrukliwym głosem, a mnie nie spodobał się wydźwięk tego zapewnienia. Zabrzmiało to jak swatanie.

Stryjenka nie była lepsza.

– Za sześć dni Kentowie urządzają spotkanie towarzyskie – wtrąciła, podnosząc się z krzesła naprzeciwko mnie i uśmiechając się do pana Boyle’a, który odwzajemnił jej uśmiech, choć jego oczy wciąż wracały w moją stronę. Sprawiał wrażenie, jakby oczekiwał ode mnie jakiegoś potwierdzenia, ale nie byłam w stanie mu go dać, bo nie potrafiłam jednoznacznie zinterpretować jego zamiarów.

– Animant na pewno się tam z nami wybierze – zapewniła stryjenka w moim imieniu i jej wyczekujący wzrok również powędrował ku mnie.

Niepewnie wsparłam rękę na podłokietniku sofy, żeby się podnieść. Niegrzecznie byłoby pozostać w pozycji siedzącej, kiedy wszyscy obecni w pokoju stali.

Moje emocje wciąż były dość chaotyczne, podczas gdy czysto analityczna część mojego umysłu znalazła pewną niespójność w wypowiedzi stryjenki.

– Chwileczkę. Za sześć dni? Czy stryjek nie mówił, że wybiera się pan do Glasgow? Jakimż to powozem można przemierzyć drogę do Szkocji i z powrotem w sześć dni? – wykrztusiłam z siebie nieco głośniej, niż zamierzałam, a pan Boyle mimo tego nietaktu się roześmiał.

– Powozem w istocie byłoby to niemożliwe, panno Crumb. Ale sterowcem jak najbardziej – odparł, po czym wyraz jego oczu się zmienił. Niechcący udało mi się więc skierować rozmowę na inne tory i od razu poczułam ulgę. Jakby zniknęła nieprzyjemna presja, jaką wywierali na mnie wszyscy obecni.

Moje oczy zrobiły się wielkie, gdy dotarło do mnie znaczenie jego słów. Nie do wiary!

– Sterowcem? – zapytałam ze zdumieniem, podchodząc bliżej do pana Boyle’a. – Czytałam o nich, ale jeszcze nie miałam okazji zobaczyć żadnego na własne oczy.

– A co takiego pani czytała? – zainteresował się, a ja poczułam lekki przypływ euforii. Żaden mężczyzna w moim wieku nigdy wcześniej nie zadał mi takiego pytania.

– Traktat o lataniu Louisa Sandersa, Od konstrukcji do lotu braci Thill – wymieniłam tytuły, a potem przypomniałam sobie trzecią książkę, która również zawierała szczegółowe opisy lotów sterowcem, ale bynajmniej nie zaliczała się do książek o charakterze naukowym. – I Podróż Klary na Księżyc – dodałam mimo wszystko, ciekawa odpowiedzi pana Boyle’a. Miałam nadzieję, że go nie przestraszyłam. Gdyby nie znał żadnej z tych książek, mógłby się uznać za osobę niedouczoną. I po raz pierwszy nie chciałam, żeby mężczyzna poczuł się urażony w mojej obecności.

– Zdumiewający wybór pozycji literatury naukowej – zauważył pan Boyle, uśmiechając się przy tym figlarnie. – Szczególnie tej ostatniej – zażartował sobie, a ja zacisnęłam usta z nieukontentowaniem.

Nie znosiłam, kiedy ludzie wyśmiewali się ze mnie z powodu książek, które czytałam.

– A jak się pani podobało zakończenie? – zapytał pan Boyle, a ja szybko odzyskałam panowanie nad sobą. – Robert wybrał Klarę i z jej powodu zrezygnował z latania. Romantyczna lektura idealna dla młodych kobiet, jak sądzę – zauważył, a ja zamrugałam ze zdumieniem.

– Czytał ją pan? – zapytałam, choć odpowiedź była oczywista. Przecież znał jej zakończenie.

– I owszem. No więc? – nalegał na moją odpowiedź, a ja pokręciłam głową.

Pamiętałam dokładnie, jak doczytałam zakończenie, a potem, czując w głowie mętlik i złość, rzuciłam książką o szafkę nocną.

– Muszę pana rozczarować. Uważam, że zakończenie było okropne – stwierdziłam i tym razem to ja wprawiłam pana Boyle’a w osłupienie. – Kobieta, która żąda od swojego ukochanego rezygnacji z tego, co dla niego najważniejsze w życiu, nie może go naprawdę kochać! – powiedziałam z oburzeniem i dostrzegłam kątem oka uśmiech na twarzy stryjenki stojącej obok mnie.

– Doprawdy nietypowa opinia jak na młodą damę – stwierdził pan Boyle, a ja doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Znałam młode damy w moim małym miasteczku i wszystkie miały w głowie ładne suknie, liściki miłosne, róże i inne romantyczne dyrdymały.

– Mówi tak tylko dlatego, że nie ma pojęcia o miłości – odezwała się nagle stryjenka, a jej słowa zraniły mnie, choć wiedziałam, że nie kryją się za nimi złe intencje.

– Czytałam o miłości – odparłam, starając się, by nie zabrzmiało to zbyt surowo.

– Kochana – zwróciła się do mnie stryjenka, kładąc z czułością rękę na moim ramieniu. – Czasami nie wystarczy tylko o czymś przeczytać.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

You&YA

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz