Żal, może on - Roman Honet - ebook

Żal, może on ebook

Roman Honet

3,5

Opis

Pierwszy od Cichych psów z 2017 roku zbiór wierszy jednego z najważniejszych współczesnych poetów, laureata Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015. Honet – można by powiedzieć – pisze od lat tę samą książkę: księgę utraty, żalu i samoudręczenia. A jednak snując ten wiekuisty lament, autor prowadzi nas za każdym razem w inne rejony nie tyle ośmielonej, ile zranionej wyobraźni, wyzyskuje różnorodne tony nasyconego metaforami, a zarazem precyzyjnie tnącego języka. Między nawykiem rozmów ze zmarłą a zapisami z alkoholowego odwyku rozgrywają się najdotkliwsze, najpiękniejsze frazy najnowszej poezji. Jej sednem jest żal i ból – to, czego szukamy w wierszach, nawet jeśli boimy się do tego przyznać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 19

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




dla Ozo

pomysł nocy na ciebie

nie widziałem cię prawie od roku,

a więc minęło dziesięć albo siedem lat.

albo nic nie minęło.

zapisuję z oddali – szliśmy do piekarni

w lipcowym słońcu (a zresztą – myśmy nigdy nie łazili w deszczu,

tyle pamiętam), obok niebieskiej linii elektrycznego pasterza na łące,

biegł jak ostrzący się o trawę wąż,

ale wyżej, wyżej! (nigdy

tak pięknej ręki nie trzymałem) – że na próżno się zjawia,

na próżno się trudzi –

tak rozbrzmiewały nasze połączenie i śpiew, tak chcieliśmy żyć

na tamtej spiskiej łące, między prądem stałym

a kaczeńcami wystającymi z rowów melioracyjnych,

kiedy się wydawało, że byliśmy sami,

a noc nie miała pomysłu na ciebie –

tak chcieliśmy żyć

.

pokój z widokiem na puste podwórko

to byli podatnicy, oni mają oczy

ustępujące palcom w przypomnieniu – tę noc

pomiędzy ciałem a ubraniem,

jak gdyby sami żyli, a to ja

dotknąłem twoich oczu

i odwróciłem się, jak gdyby ktoś szepnął

arabela! arabela! –

i przywoływał mnie śmiechem,

gwizdnięciem

.

ostrzyciel noży

powleklibyśmy je poprzez kamienie,

moje ciało i twoje, kobieto bez imienia,

bez rąk – dziś nie ma różnicy

jakbyśmy pobierali nie swój pokarm w nocy,

jak gdybyśmy się w sobie nie stracili,

nic

i ciebie może zawróciłby lekarz,

ten sam lekarz, co w mijającym kiedyś roku, w lipcu,

jakoś tak nagle szepnął po badaniu

albo po samym spojrzeniu – pusta żyła,

kurwa, pusta żyła

(z pieśni eucharystycznej –

jest mi wstyd)

wstyd, kiedy słyszę wycie

ospałogębych apostołów z krzyżami

ze stali dentystycznej na szyjach pośród placów-lotnisk

i kiedy widzę kino, do którego nigdy,

przenigdy więcej nie pójdziemy razem

ani osobno – jeżeli kiedyś było, dziś nie ma różnicy,

jeżeli nagle rozdzielił nas ten,

co ostrzył ludziom noże na osiedlach,

ale nie nożem rozdzielił, kamieniem

.

sen agaty

kobieta niosła tobołek,

a w tym tobołku były zmarłe dzieci

i głowa z drewna, pamiątka.

dzwon z drewna. czasem tyle potrzeba ci wiedzieć o śnie,

ile o śmierci – w środku tej głowy

pochylone pismo, wyprzedawanie szmat

i majętności, nagłe szarpanie się z ulgą,

pijaństwo. ale to inna mapa,

równie uprzejma. jak płetwa,

zanim wynurzy się z wody,

nabierze kształtu linii papilarnych

i zacznie liczyć pieniądze w kieszeni. albo

inaczej – nie ma jej

w moim oku patrzącym, gładkim,

jakbym je w sklepie kupił

i upychał w nim brud, tamtą historię

najtrudniejszego przekładu:

ja – ty.

przypadkowego odkrycia:

ludzie umierają

.

dziewczynka z cząstką pomarańczy

myślę o dniu, w którym cię zabrakło,

jakby nie było cię nigdy (ani tego dnia),

gdy przybiegliśmy z oczami ze słomy i octu,

a w każdym śmiał się starzec, który trupów strzeże,

i poprzez swój śmiech pytał,