Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Pierwszy od Cichych psów z 2017 roku zbiór wierszy jednego z najważniejszych współczesnych poetów, laureata Nagrody im. Wisławy Szymborskiej 2015. Honet – można by powiedzieć – pisze od lat tę samą książkę: księgę utraty, żalu i samoudręczenia. A jednak snując ten wiekuisty lament, autor prowadzi nas za każdym razem w inne rejony nie tyle ośmielonej, ile zranionej wyobraźni, wyzyskuje różnorodne tony nasyconego metaforami, a zarazem precyzyjnie tnącego języka. Między nawykiem rozmów ze zmarłą a zapisami z alkoholowego odwyku rozgrywają się najdotkliwsze, najpiękniejsze frazy najnowszej poezji. Jej sednem jest żal i ból – to, czego szukamy w wierszach, nawet jeśli boimy się do tego przyznać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 19
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
dla Ozo
pomysł nocy na ciebie
nie widziałem cię prawie od roku,
a więc minęło dziesięć albo siedem lat.
albo nic nie minęło.
zapisuję z oddali – szliśmy do piekarni
w lipcowym słońcu (a zresztą – myśmy nigdy nie łazili w deszczu,
tyle pamiętam), obok niebieskiej linii elektrycznego pasterza na łące,
biegł jak ostrzący się o trawę wąż,
ale wyżej, wyżej! (nigdy
tak pięknej ręki nie trzymałem) – że na próżno się zjawia,
na próżno się trudzi –
tak rozbrzmiewały nasze połączenie i śpiew, tak chcieliśmy żyć
na tamtej spiskiej łące, między prądem stałym
a kaczeńcami wystającymi z rowów melioracyjnych,
kiedy się wydawało, że byliśmy sami,
a noc nie miała pomysłu na ciebie –
tak chcieliśmy żyć
pokój z widokiem na puste podwórko
to byli podatnicy, oni mają oczy
ustępujące palcom w przypomnieniu – tę noc
pomiędzy ciałem a ubraniem,
jak gdyby sami żyli, a to ja
dotknąłem twoich oczu
i odwróciłem się, jak gdyby ktoś szepnął
arabela! arabela! –
i przywoływał mnie śmiechem,
gwizdnięciem
ostrzyciel noży
powleklibyśmy je poprzez kamienie,
moje ciało i twoje, kobieto bez imienia,
bez rąk – dziś nie ma różnicy
jakbyśmy pobierali nie swój pokarm w nocy,
jak gdybyśmy się w sobie nie stracili,
nic
i ciebie może zawróciłby lekarz,
ten sam lekarz, co w mijającym kiedyś roku, w lipcu,
jakoś tak nagle szepnął po badaniu
albo po samym spojrzeniu – pusta żyła,
kurwa, pusta żyła
(z pieśni eucharystycznej –
jest mi wstyd)
wstyd, kiedy słyszę wycie
ospałogębych apostołów z krzyżami
ze stali dentystycznej na szyjach pośród placów-lotnisk
i kiedy widzę kino, do którego nigdy,
przenigdy więcej nie pójdziemy razem
ani osobno – jeżeli kiedyś było, dziś nie ma różnicy,
jeżeli nagle rozdzielił nas ten,
co ostrzył ludziom noże na osiedlach,
ale nie nożem rozdzielił, kamieniem
sen agaty
kobieta niosła tobołek,
a w tym tobołku były zmarłe dzieci
i głowa z drewna, pamiątka.
dzwon z drewna. czasem tyle potrzeba ci wiedzieć o śnie,
ile o śmierci – w środku tej głowy
pochylone pismo, wyprzedawanie szmat
i majętności, nagłe szarpanie się z ulgą,
pijaństwo. ale to inna mapa,
równie uprzejma. jak płetwa,
zanim wynurzy się z wody,
nabierze kształtu linii papilarnych
i zacznie liczyć pieniądze w kieszeni. albo
inaczej – nie ma jej
w moim oku patrzącym, gładkim,
jakbym je w sklepie kupił
i upychał w nim brud, tamtą historię
najtrudniejszego przekładu:
ja – ty.
przypadkowego odkrycia:
ludzie umierają
dziewczynka z cząstką pomarańczy
myślę o dniu, w którym cię zabrakło,
jakby nie było cię nigdy (ani tego dnia),
gdy przybiegliśmy z oczami ze słomy i octu,
a w każdym śmiał się starzec, który trupów strzeże,
i poprzez swój śmiech pytał,