Zaplątani - Lena M. Bielska - ebook
NOWOŚĆ

Zaplątani ebook

Lena M. Bielska

4,3

190 osób interesuje się tą książką

Opis

Wyszeptane sekrety wiążą mocnej niż pnącza bluszczu...

Ivy, dziewczyna z trudną przeszłością, zmaga się z lękami i bolesnymi wspomnieniami. Marzy tylko o tym, by… przetrwać. Trafia do domu Darrena i jego syna Killiana. Darren stara się zapewnić dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, a Killian, mimo początkowej niechęci, zaczyna zauważać, że Ivy jest wciąż tą samą dziewczyną, którą znał w dzieciństwie.

Chłopak chowa głęboko w sobie swoje marzenia i sekrety. Kiedy losy tych dwojga się krzyżują, Ivy i Killian nieoczekiwanie muszą stawić czoła zarówno swojej przeszłości, jak i teraźniejszości. Ich wspólny dom skrywa wiele tajemnic, a dach, na którym się spotykają, staje się miejscem, gdzie milczenie mówi więcej niż słowa.

Czy można zbudować relację, gdy bolesne wspomnienia, zaufanie i miłość splatają się w skomplikowany węzeł?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 533

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska

Wydawczyni: Agnieszka Nowak, Maria Mazurowska

Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz

Korekta: Zuzanna Żółtowska

Projekt okładki: Agata Łuksza

Ilustracja na okładce: © Agata Łuksza

Copyright © 2025 by Lena M. Bielska

Copyright © 2025, Young an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie I

Białystok 2025

ISBN 978-83-8371-677-0

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Prolog

Zasada numer 1: Ukryj strach za maską obojętności

Ivy

– Koniec! – Margaret trzaska dłonią w blat kuchennego stołu, wpatrując się we mnie z wściekłością w swoich jasnych oczach. – Nie będę dłużej tolerować twojego zachowania! Koniec!

Unoszę arogancko brwi i krzyżuję ramiona na piersi, przesuwając językiem po górnych zębach. Cmokam głośno i uśmiecham się sarkastycznie, kiedy żyłka na skroni kobiety zaczyna niebezpiecznie szybko pulsować.

– Dzwonię do agencji. – Sięga gwałtownie po komórkę leżącą na stole, ale nie od razu wybiera właściwy numer. Nie. Najpierw spogląda na mnie z ukosa.

Jeśli czeka na reakcję, na moje błagania, aby nigdzie nie dzwoniła, to się przeliczy. To nie pierwsze moje rodeo, nie pierwsza awantura z powodu mojego zachowania i mnie samej. Nie pierwszy raz Margaret próbuje mnie szantażować albo nakłonić do zachowywania się tak, jak tego wymaga. Tym razem jednak, gdy nie uzyskuje ode mnie żadnej reakcji, ramiona jej opadają, a spomiędzy warg wydobywa się głośne, wypełnione rozczarowaniem i zmęczeniem westchnienie.

– Jak ja mam do ciebie dotrzeć, dziecko, co?

– Nie jestem twoim dzieckiem – sarkam, przewracając oczami.

Margaret wzdycha po raz kolejny, po czym stuka bokiem telefonu o stół. Cerata pokrywająca blat drewnianego mebla wyglądającego jak sprzed wojny secesyjnej wydaje przy tym lepki, nieprzyjemny odgłos. Udaję, że mnie to nie rusza, chociaż nienawidzę tego typu dźwięków.

– W ogóle nas nie słuchasz. Wychodzisz rano, szlajasz się po miasteczku, ale do szkoły nie trafiasz. Wieczorami wymykasz się z domu…

– Próbujesz streścić mi ostatnie miesiące? – przerywam jej cynicznie, unosząc brew. – Pamiętam, co i kiedy robiłam.

Czego nie mogę oczywiście powiedzieć o swoich poprzednich latach życia. Jedyne wspomnienie, które odtwarza się w mojej głowie niemal co noc, to spanikowany krzyk jakiejś kobiety, huk i przerażająca cisza. Przed tym nie mam żadnych wspomnień. Nie pamiętam żadnych twarzy. Dźwięków. Imion. Nic. Tak na dobrą sprawę to nawet nie wiem, czy nazywam się Ivy Lawrence.

– Dzieciaku… – Margaret wpatruje się we mnie zmartwiona; po złości nie ma już śladu. – Powiedz mi, jak ci pomóc. Mieszkasz z nami od trzech miesięcy i…

– To o trzy miesiące za długo – komentuję znużonym tonem i wystawiam przed siebie dłoń, ostentacyjnie przyglądając się obgryzionym paznokciom.

Błagam w myślach, żeby zadzwoniła do agencji. Błagam, żeby w końcu jej się przelało i żeby się pożaliła, że nie dają sobie ze mną rady. Ale tylko w myślach. Nie mówię nic na głos. Nie mogę.

Wiem, że zza ściany przysłuchuje nam się Seth, jej siedemnastoletni syn. Chociaż go nie widzę, wyczuwam w powietrzu jego obecność. Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi nieprzyjemny dreszcz, a żołądek zwija się w bolesny supeł. Mózg przywołuje wspomnienie bólu w podbrzuszu i niemal się krzywię, bo między udami natychmiast pojawia się wyimaginowane pieczenie.

Z trudem przełykam żółć podchodzącą mi do gardła i staram się przywołać na usta obojętny uśmiech.

Margaret jest… dobra. A przynajmniej stara się taka być. Ale Seth to jej syn i wiem, po prostu wiem, że gdybym tylko coś powiedziała, gdybym pisnęła choć słówko, że nie czuję się przy nim bezpiecznie, mogłabym skończyć o wiele gorzej niż ostatnim razem. Wtedy udało mi się uciec – to była moja ostatnia deska ratunku. I także ostatnia ucieczka z rodziny zastępczej. Przy następnej okazji mogę trafić do ośrodka dla trudnej młodzieży – a tam byłoby jeszcze gorzej.

O wiele gorzej.

Naczytałam się historii o tego typu miejscach na Reddicie i X. Wystarczająco wiele razy natrafiłam na zdjęcia przedstawiające ślady na ciałach dziewczyn.

Z trudem przełykam ślinę i wzdycham ze zniecierpliwienia, przywołując się do porządku. Margaret chyba coś powiedziała, ale kompletnie jej nie słuchałam.

– Sorry. – Unoszę kpiąco kąciki ust. – Coś mówiłaś?

– Jesteś pewna, że właśnie w ten sposób chcesz to rozegrać? – pyta udręczonym tonem. – Rozumiem, że możesz nie czuć ciepła domowego ogniska, ale tak na dobrą sprawę, to nawet nie pozwoliłaś nam go rozpalić.

Twój obleśny syn usilnie stara się to zrobić za ciebie, Margaret. Szczególnie w nocy, gdy zakrada się do mojego pokoju, a przynajmniej próbuje, chociaż do tej pory udawało mi się blokować drzwi krzesłem.

Zaciskam zęby na języku, nim moje myśli wydostaną się spomiędzy spierzchniętych od przygryzania warg.

Nie mówię zupełnie nic, po prostu patrzę na Margaret beznamiętnym wzrokiem. Próbuję jej pokazać, jak bardzo mam gdzieś, co zrobi. Czy zadzwoni do agencji, czy postanowi jeszcze trochę się ze mną pomęczyć. Staram się wejść jej na psychę, choć w moim wnętrzu szaleje burza. W końcu nie mam żadnej pewności, że z Sacramento trafię do bezpieczniejszego miejsca – przecież ostatnim razem myślałam podobnie. Sądziłam, że gorzej być już nie może. I na początku nie było nawet tak źle. Seth wydawał się miły, próbował ze mną rozmawiać, nie patrzył krzywo. Aż do pierwszej nocy, podczas której przytrzymał mi ręce nad głową i… Uratowało mnie tylko to, że jego ojciec wrócił wcześniej do domu.

Od tamtej pory co noc barykaduję się w pokoju, a kiedy on nie daje za wygraną, wymykam się przez okno i do rana szwendam się po Sacramento. W ciągu ostatniego miesiąca tak bardzo schudłam, że większość ubrań, które dostałam od Margaret, na mnie wisi. Moja skóra zaś ma ziemisty, cholernie niezdrowy kolor. O workach pod oczami nawet nie wspominając.

– Okej. – Margaret wzdycha i przykłada telefon do ucha. – Poddaję się. Wygrałaś.

Uśmiecham się kpiąco, podczas gdy moje ciało zalewa fala ulgi. Obiecuję sobie, stojąc w tej starej, choć naprawdę czystej kuchni, że już nigdy więcej nie pozwolę na to, aby ktokolwiek wywołał we mnie pozytywne uczucia. Nie opuszczę gardy.

Od tej pory moją obroną stanie się atak.

Zostało mi tylko siedemnaście miesięcy do osiągnięcia pełnoletności i zamierzam je po prostu przetrwać.

Rozdział 1

Killian

Lipiec 2024

Kończę polerować ostatnie elementy chevy i przerzucam szmatkę przez ramię, robiąc dwa kroki w tył. Krytycznym okiem przyglądam się oliwkowej karoserii. Pochylam się, przekrzywiam głowę i mrużę oczy, próbując doszukać się miejsc, które mogłem przez przypadek ominąć. Obchodzę auto trzy razy i dopiero przy ostatniej rundce czuję, że ktoś mi się przygląda. Zerkam przez ramię w stronę wejścia do garażu i kiwam tacie głową.

– Już wróciłeś? – pytam, spoglądając w stronę zegara zawieszonego na ścianie. – Dopiero południe. Nie miałeś dziś jakiegoś spotkania?

– Zostało odwołane – odpowiada spokojnie i uśmiecha się delikatnie, a potem skupia wzrok na samochodzie. – Skończyłeś?

– Prawie – mruczę pod nosem. – A co?

– W takim razie pójdę zamówić nam obiad i pogadamy przy jedzeniu – informuje. – Pizza?

Unoszę brwi i przyglądam mu się odrobinę dłużej niż zwykle.

– Pizza i rozmowa? – Zgarniam szmatkę z ramienia i wyrzucam ją do kosza. – Chcesz mi powiedzieć, że kogoś poznałeś? Wiesz, że nie mam z tym problemu.

– Nie, Killian. Nikogo nie poznałem i nie zapowiada się na to.

– Czemu? – parskam śmiechem, zamykając opakowanie pasty polerskiej. Ojciec mi nie odpowiada, dlatego zanim chwytam za wiaderko z sitkiem, spoglądam na niego uważnie. – Ta nowa sąsiadka na pewno byłaby chętna.

Ojciec posyła mi znaczące spojrzenie, po czym kręci głową z niesmakiem.

– Bez wątpienia byłaby chętna, ale nie jest w moim typie.

– Ach… – kwituję z westchnieniem i uśmiecham się pod nosem, po czym chwytam za wiaderko. – Muszę jeszcze umyć chevy i nałożyć wosk.

– Ile ci to zajmie?

Pyta, jakby nie wiedział.

– Godzinę maks.

– Okej. Będę czekać w jadalni.

Dziwny jest, przemyka mi przez myśl. A przynajmniej dziwnie się zachowuje. Zupełnie jak nie on. Zwykle próbuje bardziej zagadać mnie o auto i o to, co przy nim robiłem – nawet jeśli wcześniej wspominałem, że chcę je wizualnie poprawić. Nigdy nie kończymy tak szybko rozmów, a już na pewno nie wtedy, kiedy jesteśmy razem w garażu. Nova* to nasz wspólny projekt i dopiero zeszłego roku udało nam się go zakończyć.

Nie mam pojęcia, o czym tata chce rozmawiać, ale skoro nie chodzi o żadną kobietę, to… Żołądek boleśnie związuje mi się w supeł. Aż robi mi się niedobrze z nerwów. Co, jeśli się dowiedział…?

Nie. To nie może być to. Gdyby się dowiedział, nie byłby taki spokojny. W dodatku zabrałby mi kluczyki od chevy i nie oddałby mi ich aż do osiemnastki. A na dokładkę prawdopodobnie zrobiłby mi z dupy jesień średniowiecza.

To musi być coś innego. Tylko co?

***

Wpatruję się w ojca z niedowierzaniem, podczas gdy on siedzi przy stole i patrzy na mnie ze spokojem w zielonych oczach. Mam wrażenie, że się przesłyszałem. Czy on oszalał? W wieku prawie czterdziestu lat poprzepalały mu się styki? Nudzi mu się w życiu czy jaka cholera?

– Że co? – wykrztuszam i nawet nie próbuję ukryć zdumienia.

– Otrzymałem dziś rano telefon w sprawie przyjęcia pod pieczę zastępczą szesnastolatki.

Mrugam i wysoko unoszę brwi.

– Ale… – Urywam, próbując pozbierać rozbiegane myśli w sensowne zdanie. – Przecież ty nigdy nie byłeś dla nikogo rodziną zastępczą.

– Jestem w ich bazie od dawna, ale nigdy nie otrzymałem telefonu. – Chrząka i chwyta między palce kawałek pizzy. – Słuchaj, wiem, że to może być dla ciebie niecodzienna sytuacja…

– Niecodzienna? – parskam śmiechem. – To jest poroniony pomysł, a nie niecodzienna sytuacja, tato. Jak ty to sobie wyobrażasz? Mam mieć siostrę? Tak z dupy?

– Uważaj na słowa, Killian. – Posyła mi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie tak cię wychowałem.

Zaciskam usta w wąską kreskę, z trudem powstrzymując się przed prychnięciem.

– Kto to jest?

– Nie wiem – odpowiada spokojnie. – Wiem tylko tyle, że to pilna sprawa. Nikt nie chciał jej przyjąć, najwyraźniej sprawiała kłopoty w innych rodzinach zastępczych.

– Nie no, świetnie – prycham.

– Synu…

– Dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie, co?

Wzdycha głośno, a przez jego twarz przemyka żal, chociaż przebija się przez niego również frustracja. Wiem, z czego wynika. Mój ojciec nienawidzi dwóch rzeczy: wyścigów i pyskowania.

– Ponieważ dziewczyna znalazła się w podbramkowej sytuacji. Albo my, albo ośrodek dla trudnej młodzieży.

Krzywię się do siebie. Wzięli go pod włos i tyle. Altruista się znalazł.

Odwracam od niego wzrok i wbijam go w pizzę na swoim talerzu. Z salami i papryczkami jalapeño. Moja ulubiona. Zanim zrzucił na mnie bombę, że będę mieć siostrę zastępczą, naprawdę miałem ogromną ochotę na zjedzenie obiadu. Teraz? Szczerze wątpię, abym cokolwiek przełknął.

– Kumam – mamroczę z westchnieniem. – Spoko.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś był dla niej miły.

Nie no, jasne, tato. Będę milutki – jak zwykle – bo właśnie tego ode mnie oczekujesz. Gościnności i życzliwości. Jak na Irlandczyka przystało; co z tego, że urodziłem się w San Francisco.

W myślach przewracam oczami.

Dopóki nie będzie robić mi problemów, to może jakoś… to będzie wyglądać.

– Jasne, tato.

On i ta jego chęć chronienia ludzi – pozostałość po śmierci mamy i Poppy, mojej siostry – doprowadzają mnie do szału. Zwykle staram się przymykać na to oko, bo właściwie tylko w jednej kwestii to jego podejście utrudnia mi życie, ale wzięcie pod opiekę obcej szesnastolatki? Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

– Gdzie będzie spać? – pytam i spoglądam na niego uważnie. – Tylko nie mów, że…

– W pokoju Poppy.

Zaciskam mocno szczękę.

Logicznie rzecz biorąc, to ja wiem, że moja siostra nie żyje od ośmiu lat i nic jej nam nie zwróci, choćbyśmy błagali o to na kolanach, ale… Na myśl o tym, że ktoś inny miałby spać w jej łóżku, korzystać z jej biurka i mebli, coś boleśnie ściska mnie za serce.

– Pomożesz mi go przygotować? – pyta spokojnie.

– Mhm – mamroczę niewyraźnie. – Taa…

Kłócenie się z nim nie ma najmniejszego sensu. On już zdecydował, a jeśli zacznę się teraz unosić, to skończy się aferą i szlabanem. Na to ostatnie zdecydowanie nie mogę sobie pozwolić. Muszę mieć możliwość wymykania się z domu, żeby trenować na torze. Za niecałe osiem miesięcy, tuż po osiemnastce, zamierzam dołączyć do SCCA** i zapisać się do Szkoły Kierowców w San Diego. Po skończeniu kursu, wzięciu udziału w wymaganych wyścigach i otrzymaniu licencji wyścigowej planuję starać się o licencję NASA***. Musi mi to pójść sprawnie, żeby ojciec nie zdołał się połapać, co robię. Jeśli się dowie… nawet nie chcę myśleć o tym, jak bardzo się na mnie wkurwi. Obiecałem mu przecież, że nie wsiądę za kółko samochodu wyścigowego.

I choć zwykle dotrzymuję obietnic, a przynajmniej staram się to robić, to w tej jednej kwestii nie dam rady. Odkąd jako kilkulatek zakochałem się w kartingu, nie wyobrażam sobie innej przyszłości.

***

Przygotowanie pokoju Poppy dla dziewczyny, która ma z nami od jutra zamieszkać, nie zajmuje nam zbyt wiele czasu. Głównie dlatego, że pomieszczenie od dawna świeci pustkami, a wszystkie pamiątki po mojej siostrze kurzą się na strychu. O tym, że tu mieszkała, przypominają tylko wyryte w drewnianej obudowie szafy małe kwiatki. Pamiętam, z jakim skupieniem wbijała koniec scyzoryka w deskę, jakby to było wczoraj. Za każdym razem, gdy spoglądam na nierówne ślady i miejsca, które jej nie wyszły tak, jak tego chciała, czuję na klacie ogromny ciężar.

Miałem zaledwie dziewięć lat, kiedy zginęła z mamą w wypadku. Tego dnia wszystko się zmieniło – nie przesadzam. Ojciec przestał się ścigać. Zerwał umowy ze sponsorami i odszedł na „emeryturę”. W trakcie wywiadów tłumaczył, że nie wyobraża sobie ryzykować życia, skoro ma syna, który go potrzebuje.

I ja to rozumiem. Naprawdę.

Ale tym samym jego strach powoduje, że nie mogę spełniać własnych marzeń. Marzeń, które kiełkowały we mnie od dzieciaka. Marzeń, które powstały z jego powodu.

No bo kto nie chciałby iść w ślady ojca, pięciokrotnego mistrza NASCAR Cup Series****, trzykrotnego zwycięzcy Daytona 500***** i faworyta większości sezonów, w trakcie których jeździł?

– Powinni zaraz przyjechać – informuje mnie tata, zamykając szafę. Schował do niej świeże ręczniki i kilka ubrań w rozmiarze, który podobno nosi dziewczyna.

– Okej – mamroczę obojętnie i wyglądam przez okno na podjazd.

– Killian…

– Hmm? – Spoglądam na niego przez ramię, a na widok troski w jego oczach uśmiecham się nieznacznie. – Luz, pamiętam, mam być miły.

– Tylko o to cię proszę. – Chrząka. – Przynajmniej na razie.

Przewracam oczami.

– Jeśli poprosisz mnie, żebym wciągnął ją do paczki moich znajomych…

– Właściwie… – Unosi kąciki ust.

– To nie skończy się dobrze – ostrzegam. – Już i tak zastanawiam się, czy ona w ogóle będzie umiała wtopić się w tłum w szkole.

– Jestem pewien, że jej w tym pomożesz.

Ojciec chyba naprawdę liczy na to, że pomogę jej się zaaklimatyzować. Z jednej strony w ogóle mnie to nie dziwi, bo on właśnie taki jest, a z drugiej… Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Prywatne liceum pełne – teoretycznie – gościnnych Irlandczyków i obca dziewczyna, która nie jest niczyją córką?

Tragicznie to widzę.

Z zamyślenia wyrywa mnie pisk hamulców na podjeździe. Aż się krzywię, kiedy wyglądam przez okno. Nie mam pojęcia, kto jeździ tą starą hondą, ale mogę się założyć, że tarcze i klocki już dawno powinny zostać wymienione.

Sądząc jednak po rdzy na nadkolu, zderzaku i przy progu od strony kierowcy… właściciela chyba niespecjalnie obchodzi stan pojazdu.

– Chodź.

Krzywię się w duchu, ale ruszam za ojcem, bo co mi pozostaje? Przynajmniej powinienem udawać podekscytowanego, chociaż dodatkowa osoba w domu to dodatkowy problem i zwiększone ryzyko, że zostanę przyłapany.

Zatrzymuję się tuż przed drzwiami wyjściowymi, podczas gdy ojciec schodzi po schodach i wita się ze szczupłą kobietą w kolorowych ubraniach. Przez ciuchy i kilka cienkich dredów wystających spod jasnych włosów wygląda trochę jak hipiska. Nie patrzę na nią zbyt długo, bo kiedy odwraca się za siebie i macha ręką, tylne drzwi hondy się otwierają. Ze środka wychodzi z ociąganiem dziewczyna – w ciemnym kapturze na głowie, dżinsach z dziurami i czarnych, znoszonych trampkach. Nie podnosi głowy, więc nie widzę jej twarzy.

Bluza wisi na niej jak na szkielecie. Bez wątpienia jest szczupła, bo kiedy zarzuca plecak w kolorze khaki na ramię, materiał ubrania naciąga się nieznacznie i pokazuje zarys jej talii. Szybko jednak go poprawia i nasuwa na biodra.

Ojciec coś do niej mówi po cichu, a ona dopiero po chwili podnosi głowę. Patrzy na niego pustym wzrokiem, podczas gdy mnie ściska się żołądek na widok cieni pod jej zielonymi oczami. Ma ciemne, gęste brwi i pełne usta, ale jej skóra wygląda jak pergamin.

Mogę się założyć, że pierwsze, co ją będzie jutro czekać, to wizyta u lekarza i badania krwi.

Wygląda na chorą. Albo zmęczoną.

Albo to i to.

– Dziękuję, panie Gallagher. – Kobieta, która przywiozła dziewczynę, ściska dłoń mojego ojca. – Gdyby były jakieś problemy…

– Poradzimy sobie, panno Jones – mówi jej zdecydowanym głosem.

Gdy tylko honda zaczyna wyjeżdżać z podjazdu, ojciec przesuwa się w bok i wskazuje dłonią wejście do domu.

– Chodź, Ivy, poznasz mojego syna.

Ivy.

Prostuję się gwałtownie jak struna i otwieram szeroko oczy.

Ivy.

Jedno spojrzenie na ojca wystarcza, abym poznał prawdę.

To nie jest przypadkowa dziewczyna, a on nie bawi się w altruistę.

To córka jego dawnej znajomej.

Ta sama Ivy, z którą jako sześcioletni dzieciak bawiłem się w piaskownicy, kiedy jeszcze mieszkaliśmy we czwórkę w Phoenix.

* Chevrolet nova custom coupe z 1976 roku.

** SCCA – Sports Car Club of America – amerykański klub samochodowy non profit i instytucja nadzorująca wyścigi Autocross, Rallycross, HPDE, Time Trial, Road Racing i Hill Climbs w Stanach Zjednoczonych.

*** NASA – The National Auto Sport Association – amerykańska organizacja sportów motoryzacyjnych promująca wyścigi drogowe i edukację kierowców wyczynowych.

**** NASCAR Cup Series – największa profesjonalna seria wyścigów NASCAR. Przez dziesięć miesięcy w roku czterdziestu trzech kierowców bierze udział w trzydziestu sześciu wyścigach.

***** Daytona 500 – coroczny wyścig samochodowy organizowany przez NASCAR. Rozgrywany jest na torze Daytona International Speedway na dystansie 500 mil – czyli dwustu okrążeń.

Rozdział 2

Zasada nr 2: Zawsze może być gorzej

Ivy

Ojciec i syn.

Będę mieszkać z ojcem i synem.

Zaraz się porzygam.

Przyciskam dłoń do brzucha w nadziei, że jakkolwiek pomoże mi to zapanować nad falą mdłości, i z całej siły staram się ukryć pełzający pod moją skórą strach. Mężczyzna prowadzi mnie w stronę wejścia do domu, a jego syn przygląda mi się ze zmarszczonymi brwiami. Nawet nie będę próbowała kłamać, że nie jest przystojny. Jego twarz ma wręcz idealne proporcje. Wyraźnie zarysowana linia szczęki sprawia, że wygląda na rozzłoszczonego albo niezadowolonego, jednak z karmelowych oczu oprawionych grubymi, ciemnymi rzęsami nie bije chłód. Chwilę temu wcisnął dłonie do kieszeni granatowych dżinsów i napiął mięśnie ramion, przez co umięśniona klatka piersiowa wyraźnie odznacza się pod grafitowym materiałem koszulki. Zza kołnierza wystaje skrawek tatuażu.

– Ivy, poznaj mojego syna Killiana. – Facet wskazuje na niego dłonią.

– Cześć. – Chłopak kiwa podbródkiem, ale nie wyciąga w moją stronę ręki. Po prostu się na mnie gapi.

Ani trochę nie podoba mi się jego spojrzenie. Wwierca się nim w moją twarz i nawet na sekundę nie odrywa od niej wzroku. Hamuję się przed nerwowym przełknięciem śliny i potarciem ramion, co mogłoby wywołać w nim poczucie wyższości i kontroli nad moim samopoczuciem.

– Cześć. – Uśmiecham się niemrawo i skupiam wzrok na wnętrzu domu.

Budynek jest ogromny. Kiedy wjechaliśmy na podjazd, byłam przekonana, że kobieta z opieki pomyliła adresy. No bo ja miałabym mieszkać w takiej chacie? W miejscu co najmniej cztery razy większym od poprzednich domów, w których przebywałam? Dla mnie to brzmiało jak pomyłka.

– Na pewno jesteś zmęczona – zauważa facet łagodnym głosem.

Przez wygląd tego miejsca i fakt, że będę mieszkać z dwoma kolesiami, kompletnie wypada mi z głowy, jak ma na imię. Nie zamierzam jednak teraz o nie dopytywać. Najchętniej zamknęłabym się w pokoju i nie wychodziła z niego przez kilka najbliższych dni. Żołądek coraz bardziej mnie boli – nie tylko z głodu, ale przede wszystkim ze stresu.

Do tej pory wysyłali mnie do większych rodzin – do domów, w których są kobiety i młodsze dzieci. A to…? To coś, czego się w ogóle nie spodziewałam. Przecież gdyby którykolwiek z nich postanowił mnie wykorzystać, nie miałabym żadnych szans na obronę.

– Zaprowadzę cię do twojego pokoju.

Odskakuję w bok, kiedy mężczyzna układa dłoń pomiędzy moimi łopatkami. Patrzę na niego z przerażeniem i natychmiast karcę się za tę reakcję. Ostatnie, co powinnam teraz robić, to okazywać im, jak bardzo niekomfortowo czuję się w ich towarzystwie.

– Przepraszam – mamroczę. – Zaskoczył mnie pan.

– Darren. – Uśmiecha się łagodnie. – I to ja przepraszam. – Niby wydaje się szczery, ale to równie dobrze mogą być pozory. – Twoja sypialnia jest na piętrze.

Potakuję skinieniem głowy i wchodzę w głąb domu. Rozglądam się ukradkiem po szerokim korytarzu, a potem zerkam w stronę jasnego, całkiem przytulnego salonu. Panuje w nim porządek – na stole leży tylko pilot od telewizora. Nie ma nigdzie kwiatów ani kolorowych bibelotów, które mogłyby świadczyć o tym, że jednak mieszka tu jakaś kobieta.

Im dalej idę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że mieszkają tu sami. Przy wejściu dostrzegłam wyłącznie męskie obuwie, a na wieszaku tuż przy drzwiach wyjściowych wisiały długi płaszcz i skórzana kurtka – oba ubrania ciemne jak noc. Dodatkowo powietrze przesiąknięte jest wyłącznie męskim zapachem.

– Drugie drzwi po lewej – instruuje mnie Darren, gdy zaczynam wchodzić po schodach.

Nie mówi nic więcej, dzięki czemu skupiam się na odgłosach wydawanych przez deski położone na stopniach. Piąta i dziewiąta, licząc od dołu, cicho skrzypią. Natychmiast koduję to w pamięci – na wypadek gdybym musiała się niepostrzeżenie wymknąć z budynku.

Kiedy docieram do swojego pokoju, delikatnie popycham drzwi i oddycham z ulgą, gdy nie wydają z siebie żadnego odgłosu. Wchodzę do środka i wypuszczam spomiędzy warg długi oddech na widok szerokiego, normalnego łóżka stojącego pod ścianą. Do tej pory sypiałam na wątpliwej jakości rozkładanych kanapach – już leżenie na twardej podłodze było wygodniejsze.

– Tutaj jest twoja szafa. – Darren nie wchodzi do sypialni, tylko zatrzymuje się w progu. – W środku znajdziesz kilka ubrań w swoim rozmiarze. Resztę kupisz sobie sama. Nie wiedziałem, jaki masz styl.

Spoglądam na niego znad ramienia i wpatruję się w jego twarz z niezrozumieniem. Kupił mi ubrania? Nie wiedział, jaki mam styl? Nikt nigdy się tym nie przejmował. Gra? Czy mówi szczerze?

– Te drzwi. – Kiwa podbródkiem na ścianę po drugiej stronie. – Prowadzą do łazienki. Łączy się z pokojem Killiana.

Oblewa mnie zimny pot. Nim zdołam zapanować nad emocjami malującymi się na mojej twarzy, mężczyzna już się orientuje, że coś jest nie tak.

– Oczywiście drzwi zamykają się na klucz i zasuwkę – dodaje uspokajająco. – A na korytarzu jest jeszcze jedna łazienka, z której oczywiście również możesz korzystać.

Udaję, że mnie to nie obchodzi. Przytakuję sztywnym ruchem głowy i wracam spojrzeniem do łóżka. O Boże, najchętniej rzuciłabym się na nie i poszła spać, ale wiem, po prostu wiem, że nawet jeśli ułożę się na materacu, to ze strachu nie zmrużę oka.

– Jesteś głodna?

– Nie – kłamię.

– W porządku. – Nie próbuje mnie nawet namawiać. – Gdyby jednak zachciało ci się jeść, w lodówce znajdziesz pizzę. Możesz ją podgrzać w piekarniku albo mikrofalówce, jak wolisz. – Chrząka i wycofuje się na korytarz. – Kiedy już odpoczniesz po podróży, zejdź na dół, abyśmy mogli ustalić zasady.

– Zasady? – Marszczę czoło.

– Zasady panujące w tym domu, do których każdy z nas się musi stosować.

– Okej – mamroczę pod nosem. – Dobrze.

Zdaje mi się, że mężczyzna chce powiedzieć coś jeszcze, ale ostatecznie tylko chwyta za klamkę i zamyka za sobą drzwi. Kiedy zostaję sama w sypialni, natychmiast podchodzę do łazienki. Otwieram drzwi i bez zaglądania do środka wyciągam klucz z zamka i wkładam go po swojej stronie. Zamykam drzwi, pospiesznie przekręcam klucz i dopiero po tym wypuszczam wstrzymywane w płucach powietrze.

Nie ma szans, że będę korzystać z tego samego pomieszczenia, którego używa syn Darrena. Nie zamierzam ryzykować, że chłopak wejdzie do łazienki, gdy będę brać prysznic. Aż się wzdrygam na tę myśl, a na moim ciele natychmiast pojawia się gęsia skórka.

Gdyby nie to, że ten dom, ta rodzina, to ostatnie miejsce, które chciało mnie przyjąć, prawdopodobnie właśnie dzwoniłabym do opiekunki, żeby mnie stąd zabrała. Ale wylądowanie w ośrodku mimo wszystko pewnie jest po stokroć gorsze niż mieszkanie z dwoma obcymi kolesiami.

***

Mimo że położyłam się do łóżka, to – tak jak myślałam – nawet na chwilę nie zmrużyłam oka. Nieustannie przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć właściwą pozycję, ale nawet jeśli któraś wydawała się wygodna, to moje ciało nie chciało się rozluźnić. Przestawiło się w stan zagrożenia – chociaż zamknęłam na klucz również drzwi do pokoju.

Nie podoba mi się, że dorosły facet – i do tego niemieszkający z żadną kobietą – przyjął pod swój dach szesnastolatkę. Obowiązkiem opieki jest przekazanie mu o mnie wszystkich informacji, więc z pewnością wie, co robiłam w poprzednich rodzinach zastępczych. Na pewno jest świadomy licznych ucieczek, kiepskich ocen i jeszcze gorszego zachowania. Dlaczego więc wziął to na swoje barki?

Nie chce mi się wierzyć, że zrobił to tak po prostu. Nikt nie robi niczego bezinteresownie. Świat jest tak skonstruowany, że zawsze robi się coś po coś. Sądząc po wyglądzie budynku i porządku w nim panującym, raczej nie brakuje im pieniędzy, więc nie o kasę chodzi. Zresztą „wynagrodzenie” za opiekę nad dzieckiem zastępczym to nie są ogromne kwoty. Margaret dostawała półtora tysiąca miesięcznie, to znacznie mniej niż najniższa stawka miesięczna za pracę w stanie Kalifornia.

Znowu przewracam się na bok i powoli przesuwam spojrzeniem po pokoju. Jest jasny i całkiem przytulny – na podłodze leży kremowy dywan, który wytarł się w niektórych miejscach, szczególnie przy biurku. Na blacie mebla leży pusty koszyczek, najpewniej na długopisy i inne przybory. Po przeciwnej stronie niż łóżko znajduje się toaletka przylegająca do szafy. Skupiam wzrok na wysokim meblu i ściągam nieznacznie brwi na widok wyrytych na niej wzorów.

Waham się przez chwilę, czy wstawać, ale ciekawość zwycięża.

Podchodzę bliżej i pochylam się nad boczną ścianką. Ktoś wyrył w drewnie rysunki. Różnią się między sobą wielkością, ale prawie wszystkie to kwiatki. Nie mam pojęcia, jak się nazywają, nigdy nie interesowało mnie ogrodnictwo, lecz kojarzę kilka z nich. Unoszę dłoń i przesuwam palcami po nierównościach. Nawet nie wiem, po co to robię. Tak właściwie nie mam pewności, czy ten mebel stał tu wcześniej, czy może Darren kupił go na garażowej wyprzedaży. To w sumie nie byłoby jakoś szczególnie zaskakujące.

Oddycham głęboko, odsuwając się od szafy. Robię kilka kroków w bok, aż docieram do biurka. Tuż nad nim znajduje się okno – standardowo otwiera się ku górze i można je zablokować metalowymi zatrzaskami. Odblokowuję zapadki i uśmiecham się do siebie z satysfakcją, gdy nie napotykam przy tym oporu. Zaciskam dłoń na drewnianej framudze i unoszę okno, aż uderza we mnie gorące lipcowe powietrze. Nie wystawiam jednak twarzy w stronę słońca, tylko wychylam głowę na zewnątrz i spoglądam w dół.

Oddycham z niemałą ulgą na widok fragmentu dachu tuż pode mną. Nie jest przesadnie stromy – a do tego trochę dalej dostrzegam drewnianą kratkę przymocowaną śrubami do ściany. Mniej więcej do jej połowy uczepione są pnącza winorośli.

Idealnie, przemyka mi przez myśl. Jeśli tylko kratka wytrzyma pod moim ciężarem, będę mogła niepostrzeżenie wymykać się z pokoju.

– Nie radziłbym.

Wzdrygam się na dźwięk głosu dobiegający z prawej strony. Gwałtownie przekręcam głowę w tamtym kierunku i z całej siły powstrzymuję się przed ściągnięciem brwi na widok Killiana siedzącego na dachu pomiędzy naszymi pokojami.

Jego karmelowe oczy wpatrzone są w moją twarz. Błyszczy w nich skupienie i coś jeszcze, czego nie potrafię nazwać.

– Jeśli chcesz się wymykać z domu, to nie tędy – dodaje i spogląda przed siebie.

Zaciskam wargi w wąską kreskę. Na końcu języka mam pytanie: „W takim razie którędy mogę się wymknąć?”, ale nie mam zamiaru go zadawać. Równie dobrze chłopak może mówić to specjalnie, żeby nawet przez myśl mi nie przeszła ucieczka. Może ojciec go o to poprosił?

– Zdrzemnęłaś się trochę? – zagaduje.

– Tak – kłamię bez zająknięcia.

Nie musi wiedzieć, że prawdopodobnie przez najbliższych kilka dni nawet na ułamek sekundy nie pozwolę sobie na sen.

– Tata kazał ci przekazać, że zaraz będzie kolacja – mówi, wstając powoli ze swojego miejsca. Uczepia się dłonią wystającego ze ściany kawałka drewna, po czym zerka na mnie zaledwie na ułamek sekundy.

Nie mam pojęcia, czy planuje powiedzieć coś jeszcze, bo nawet nie daję mu ku temu okazji. Chowam się z powrotem do pokoju i zatrzaskuję za sobą okno, trzy razy upewniając się, czy dobrze zamknęłam zapadki.

Skoro da się stąd wyjść, to da się tu również wejść… Na samą myśl o tym, że Killian mógłby niepostrzeżenie wślizgnąć się w nocy do mojej sypialni, wstrząsa mną nieprzyjemny dreszcz, a żołądek zaciska się nerwowo. Zanim jednak zdołam sobie pozwolić na zatracenie się w przeszłości, szczypię się w przedramię – robię to tak mocno, że aż spomiędzy moich warg wyrywa się bolesny jęk.

Tym razem będzie inaczej.

Tym razem… nikt mnie nie wykorzysta.

Rozdział 3

Killian

Kiedy twarz Ivy znika mi z oczu, kręcę głową i wzdycham cicho. Pamiętam ją z Phoenix, ale wcale się nie dziwię, że ona mnie nie. Mojego ojca powinna, skoro niewiele się zmienił od tamtego czasu, ale my mieliśmy wtedy po pięć i sześć lat. Czy to dziwne, że mnie nie rozpoznała? Niby nie, jednak i tak decyduję się zejść na parter, żeby porozmawiać z tatą.

Nie znajduję go w kuchni, ale drzwi na taras są otwarte, więc natychmiast kieruję się w tamtą stronę. Przekraczam próg i uśmiecham się półgębkiem na widok ojca stojącego przy grillu. Na czarnej płycie po jednej stronie smaży się mięso, a po prawej bułki.

– Hej – zagajam, stając obok niego. – Jesteś pewien, że Ivy nie jest wegetarianką?

Zupełnie nie wiem, dlaczego właśnie o to pytam, zamiast od razu przejść do rzeczy.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiada luźno. – Ale zrobiłem też warzywa i sałatkę, więc…

Potakuję kilka razy głową i chrząkam.

– Tato?

– No? – Zerka na mnie na moment, po czym wsuwa metalową łopatkę pod mięso i odwraca je na drugą stronę. – Co tam?

– Myślisz, że ona nas pamięta?

Ojciec zamiera w bezruchu, a potem bardzo powoli przekręca głowę w moją stronę. W jego zielonych oczach czai się skupienie pomieszane z zaskoczeniem.

– A ty ją pamiętasz?

Ledwie zauważalnie wzruszam ramionami.

– Jak przez mgłę – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Poznałem ją po tej bliźnie na nosie – dodaję, stukając palcem w czubek nosa. – Pamiętam, że płakała, gdy przewróciła się o drabinę.

– Tak, też to pamiętam. – Uśmiecha się nieznacznie. – A co do twojego pytania… to nie sądzę, aby nas pamiętała.

Marszczę brwi.

– Dlaczego?

Ojciec wzdycha głośno i na powrót skupia się na grillowaniu. Mięso wydaje z siebie odgłos syczenia, kiedy kontynuuje przewracanie go na drugą stronę. Z czarnej płyty bije taki gorąc, że zaczynam się pocić. Zupełnie nie wiem, jakim cudem on może przy tym tak długo stać.

– Według tego, co przekazała mi opieka, Ivy straciła pamięć na skutek traumy.

Rozchylam wargi w zdumieniu, podczas gdy moje serce ściska się nieprzyjemnie. Jakby ktoś zacisnął na nim pięść.

– Jakiej traumy?

– Nie sądzę, a…

– Tato – przerywam mu twardo. – Muszę wiedzieć – dodaję stanowczo. – Co, jeśli powiem albo zrobię coś, co ją za­boli? – Wpatruję się w bok jego głowy i wyraźnie dostrzegam, że nerwowo poruszają mu się mięśnie na szczęce.

– Podobno była świadkinią morderstwa swojej mamy – wyjaśnia ściszonym głosem, zaciskając mocniej palce na uchwycie metalowej łopatki.

Przed chwilą coś mocno trzymało moje serce pod żebrami, aż bolało mnie w piersi, a teraz to samo „coś” rozluźnia uchwyt i odnoszę wrażenie, że serce opada gdzieś na dno żołądka. Czuję, jak się tam tłucze, chociaż wiem, że to jest fizycznie niemożliwe.

„Podobno była świadkinią morderstwa swojej mamy”.

Że co, kurwa?

Otwieram usta, ale nie udaje mi się wydobyć żadnego dźwięku. Nawet marne westchnienie grzęźnie mi w gardle, a co dopiero jakiekolwiek słowa. Mrugam powoli i gapię się na ojca z rozchylonymi ustami, próbując jakoś zapanować nad chaosem w głowie.

– Nie sądzę, aby Ivy była tego świadoma – mruczy cicho tata. – Więc zachowaj to dla siebie. Najlepiej będzie, jeśli się nie dowie, że ją kiedyś znaliśmy. Przynajmniej na początku.

– O-okej – jąkam się w odpowiedzi, co jest kompletnie do mnie niepodobne.

Chcę go jeszcze o coś zapytać, ale zanim zdołam się ponownie odezwać, z głębi domu dociera do mnie odgłos kroków. Równocześnie odwracamy się w stronę wyjścia na taras – akurat gdy Ivy przekracza próg.

– Killian wspomniał, że zaraz będzie kolacja. – Głos dziewczyny jest cichy, ale jej zielone oczy są skupione na twarzy mojego ojca. Na mnie nawet nie zerka.

Przełykam ślinę i staram się do niej łagodnie uśmiechnąć, chociaż przez informacje, które przekazał mi ojciec, najpewniej wychodzi z tego niezadowolony grymas.

– Właśnie kończę smażyć burgery – informuje ją tata. – Zjemy na tarasie. Nakryjesz z Killianem do stołu? Przy okazji pokaże ci kuchnię.

W pierwszej chwili się nie poruszam. Robię to, dopiero gdy ojciec szturcha mnie lekko stopą w łydkę. Natychmiast wyrywam się z zamyślenia i zmuszam do ruchu.

Kiedy jestem o krok od progu, Ivy przesuwa się w bok. Przepuszcza mnie w drzwiach, ale nie wchodzi za mną głębiej. Właściwie… trzyma się ode mnie z daleka. Tworzy między nami dystans. Z jednej strony tego nie rozumiem, bo przecież nic jej tu nie grozi, ale z drugiej – ona nie wie, że jest tutaj bezpieczna. Dlatego staram się nie patrzeć na nią z dziwnym wyrazem twarzy, tylko układam usta w łagodny uśmiech.

– Tutaj znajdziesz szklanki i kubki. – Wskazuję na jedną z szafek niedaleko lodówki. – Tu talerze, tam dalej są miski i inne takie – kontynuuję, podczas gdy ona podchodzi odrobinę bliżej, ale ciągle trzyma się jakieś trzy kroki ode mnie. – W szufladach… – otwieram pierwszą z góry – …są sztućce. Niżej łopatki, chochle, łyżki – wymieniam dalej.

Kiedy omijam wyspę kuchenną, aby dotrzeć do szafek po drugiej stronie pomieszczenia, dziewczyna robi to samo, tyle że w przeciwnym kierunku. Nieustannie pilnuje, żeby zawsze coś nas dzieliło. Udaję, że tego nie zauważam. Udaję, że mnie to nie obchodzi. Ale prawda jest taka, że zaczynam się stresować.

Gdy się ścigam, muszę być w pełni skupiony na jeździe. Muszę analizować zachowania innych kierowców, przewidywać, jaki wykonają w następnej kolejności ruch, i patrzeć na to, co dzieje się wokół mnie, za mną i przede mną. Teraz, przy Ivy, czuję się trochę tak, jakbym znalazł się na torze. Ale tylko trochę, bo ona nie jest moim przeciwnikiem. Nie ścigam się z nią ani nie próbuję jej wyprzedzić. Przeciwnie – staram się znaleźć wspólny rytm.

– Przyprawy, suche produkty i tak dalej, są w tej szafce – mówię, wskazując palcem odpowiednie miejsce. – Obok zlewozmywaka stoi zmywarka. Lodówki i płyty indukcyjnej raczej nie muszę ci przedstawiać – wypowiadam ostatnie zdanie rozbawionym tonem, próbując rozluźnić napiętą atmosferę.

Na próżno.

Zamiast uśmiechu usta dziewczyny wykrzywia grymas.

Staram się nie dać po sobie poznać, że odrobinę się tym spinam.

– Wyciągniesz talerze? – proszę, wskazując szafkę niedaleko niej. – Ja ogarnę sztućce.

Nie odpowiada, ale spełnia moją prośbę. Nie odwraca się jednak do mnie plecami – stoi bokiem i co chwilę zerka na mnie z ukosa, jakby sprawdzała, czy się do niej nie zbliżyłem.

Boi się mnie.

Mimo że nic jej nie zrobiłem, mimo że dzieli nas wyspa, ona się mnie boi.

Dlatego czym prędzej wyciągam sztućce z szuflady i ruszam z nimi na taras. Nie mam pojęcia, co dotychczas przeżyła, i raczej szybko się tego nie dowiem, dlatego muszę zakładać, że cokolwiek to było, bez wątpienia sprawiłoby, że wyrzygałbym wnętrzności.

***

Kolacja mija we względnym spokoju i… ciszy. Tata próbuje zagadywać Ivy, pyta o jej zainteresowania, ale każde pytanie, które pada z jego ust, dziewczyna zbywa cichym mruknięciem: „Nie mam żadnych”, „Nie wiem, co chcę później robić”, „Nie wiem”, „Może”.

Wiem, że ojciec próbuje zrobić wszystko, aby poczuła się przy nas swobodnie, ale niespecjalnie mu to wychodzi. On to również widzi i nie dziwi mnie, że w pewnym momencie przestaje pytać i skupia się na jedzeniu.

Zjadam dwa burgery i odpuszczam sobie kolejnego, chociaż z chęcią bym się nim jeszcze dopchał. Muszę jednak liczyć kalorie, żeby za bardzo nie przytyć. Rex, mój trener i właściciel toru wyścigowego, na którym ćwiczę, co jakiś czas każe mi się przy sobie ważyć i gdybym przekroczył dwieście funtów* w kombinezonie, wysłałby mnie do dietetyka. Na szczęście na razie daleko mi do tego limitu. Ważę sto siedemdziesiąt** i nie zamierzam tego zmieniać.

Odrywam wzrok od burgera, który niemalże woła: „Zjedz mnie!”, i spoglądam na Ivy. Ze wzrokiem wbitym w talerz powoli przeżuwa swoją porcję. Zjadła może jedną trzecią tego, co sobie nałożyła. Zerkam na ojca i ani trochę mnie nie zaskakuje, że w jego oczach dostrzegam błysk zmartwienia, gdy ze spokojem przygląda się dziewczynie.

Kiedy wyczuwa, że na niego patrzę, przenosi na mnie spojrzenie. Uśmiecham się nieznacznie, próbując jakoś dodać mu otuchy. Domyślam się, że chciałby, aby pierwsza kolacja z Ivy wyglądała zupełnie inaczej, ale – cóż – skoro postanowił wziąć pod dach szesnastolatkę, która najwyraźniej ostatnie lata spędziła w różnych rodzinach zastępczych, to niech się nie spodziewa, że dziewczyna będzie skakać z radości.

Przed nim – i przede mną również – jest jeszcze długa droga.

Chociaż początkowo wkurzył mnie jego pomysł, to teraz świadomość, że ona nie jest zupełnie obca, że kiedyś razem się bawiliśmy, a nasi rodzice się znali, sprawia, że przestaję się irytować. Po części rozumiem, dlaczego ojciec otworzył przed nią drzwi naszego domu. Najwyraźniej poczuł się za nią odpowiedzialny, chociaż nie wydaje mi się, aby znał jej rodziców wystarczająco długo. W końcu w Phoenix mieszkaliśmy zaledwie kilka miesięcy.

– Dziękuję. – Ivy odkłada niedojedzonego burgera na talerz i zlizuje końcem języka sos, który został jej w kąciku pełnych, choć popękanych ust. – Bardzo dobre.

– Cieszę się, że ci smakowało. – Ojciec uśmiecha się delikatnie i opiera plecy o krzesło. Do tej pory siedział wyprostowany jak struna. – Jeśli nie jesteś zmęczona, to chciałbym porozmawiać o tych zasadach, o których wcześniej wspominałem.

– Okej. – Jej usta wykrzywiają się w grymasie, który być może miał być uśmiechem, ale zdecydowanie nim nie jest.

– Pierwsza i najważniejsza: w tym domu nie kłamiemy.

Gdybym się teraz poruszył, ojciec jak nic skupiłby się na mnie i zacząłby mnie świdrować spojrzeniem.

„W tym domu nie kłamiemy”.

Od ponad roku łżę jak pies.

– Okej. – Ivy przytakuje ruchem głowy.

– Kolejna zasada: jeśli zamierzasz gdzieś wyjść, informujesz mnie o tym.

Lekkie drgnięcie jej brwi to jedyna reakcja na jego słowa. Myślę, że w duchu dziewczyna właśnie parska śmiechem.

– Nie obchodzi mnie, jak się dotychczas zachowywałaś w rodzinach zastępczych – kontynuuje spokojnie ojciec. – Dopóki nie łamiesz prawa, nie zamierzam ci zabraniać spotykania się ze znajomymi. Jeśli natomiast wpadniesz w kłopoty, wystarczy jeden telefon, a przyjadę. – Patrzy na nią ze skupieniem i powagą. – I mówię serio. Na pytania i wyjaśnienia przyjdzie czas. Nie będziesz czuła się bezpiecznie? Dzwonisz. Nie będziesz mogła zadzwonić? Piszesz wiadomość. Nie będziesz miała czasu napisać esemesa? Wysyłasz mi pinezkę ze swoją lokalizacją.

Tym razem dziewczyna ściąga brwi i obraca się w jego stronę. W jej zielonych, do tej pory przygaszonych i kompletnie obojętnych oczach pojawia się zaciekawienie.

Tata najwyraźniej wie, jak do niej dotrzeć, a przynajmniej stara się to zrobić. I nie udaje przy tym kogoś, kim nie jest. Kiedy mama zginęła w wypadku, przełączył się w tryb ojca, matki i kumpla. Jeszcze nigdy nie musiałem dzwonić do niego po pomoc, ale wiem, że jeśli znalazłbym się w podbramkowej sytuacji, on rzuci wszystko, co robi, i stanie na głowie, aby mi pomóc.

Opierdol zgarnę później.

O ile cokolwiek z tego, w co się wkopałem, okaże się moją winą.

– Nie obowiązuje cię godzina policyjna – wyjaśnia. – Chcesz iść na imprezę? Proszę bardzo. Dopóki masz dobre stopnie, nauczyciele się nie skarżą, a ty nie opuszczasz zajęć, możesz wracać nawet w środku nocy w trakcie tygodnia szkolnego.

Z trudem nie parskam śmiechem. Odwrócona psychologia. Jeśli coś nie jest zakazane, to już nie jest takie fajne. Ojciec daje jej wolną rękę do balangi i prawdopodobnie Ivy będzie chciała z tego skorzystać – jeśli oczywiście nie znudzi się tym, że jest niewyspana. Nie ma szans, że ojciec pozwoli jej zostać w domu i nie iść do szkoły tylko dlatego, że jest zmęczona albo ma kaca.

Zawiezie ją pod same drzwi i będzie koczować na parkingu, żeby się nie wymknęła.

Zasady są święte.

I co najmniej połowę z nich zdołałem już złamać.

Wątpię jednak, aby tata o tym wiedział.

– Kolejna zasada brzmi: żadnych narkotyków. Nie interesuje mnie, czy ktoś cię namawia, czy nie. Czy to marihuana, amfa, czy cokolwiek innego. Broń cię Boże przed sięgnięciem po fentanyl.

– Nie ćpam. – Ivy się prostuje i unosi podbródek.

– Bardzo mnie to cieszy. – Ojciec posyła jej ciepły uśmiech, zanim chrząka. – Jeśli kogoś poznasz, możesz go tutaj zaprosić. Od tej pory to również twój dom – dodaje łagodnie. – Prosiłbym tylko, abyś nie zamykała się w sypialni na klucz. Nigdy nie wchodzę do środka, o ile nie ma konieczności, a zanim wejdę, zawsze pukam i czekam, aż ktoś mi otworzy. Muszę jednak mieć możliwość wejścia, gdyby coś było nie tak.

Przez twarz dziewczyny przemyka panika. Szybko ją tuszuje, ale nie potrafi w pełni tego ukryć. Jej skóra przybiera znacznie jaśniejszy odcień, a źrenice dość mocno się rozszerzają.

– Zawsze zamykam się na klucz – protestuje.

– Rozumiem – przytakuje jej powoli. – Ta zasada wynika z bezpieczeństwa. W razie pożaru ktoś musi mieć możliwość wyciągnąć cię z pokoju, na wypadek gdybyś nie była zdolna sama z niego wyjść – wyjaśnia spokojnie. – Niemniej domyślam się, skąd w tobie chęć zamykania się na klucz, więc możemy pójść na kompromis. Dopóki się u nas nie zaaklimatyzujesz, możesz zamykać drzwi, ale proszę, abyś wyciągała klucz z zamka, zanim położysz się spać. W ten sposób, kiedy będę…

Ojciec milknie w tej samej chwili, w której na twarzy Ivy pojawia się przerażenie. I to nie takie na zasadzie: „O cholera, mam kłopoty”. Nie, to jest czyste przerażenie połączone z paniką.

Ta reakcja i poprzednia, gdy odskoczyła od niego, kiedy dotknął jej pleców…

Robi mi się niedobrze.

Naprawdę, kurwa, niedobrze.

* Około 90 kilogramów.

** Około 77 kilogramów.

Rozdział 4

Zasada nr 3: Jeśli ktoś wydaje się zbyt dobry, to prawdopodobnie powinnaś uważać

Ivy

Zaraz się popłaczę.

Serce wali mi w piersi jak oszalałe, a palce niemal drętwieją od zaciskania dłoni na podłokietnikach krzesła. Gapię się na Darrena i w popłochu próbuję wymyślić, co zrobić, aby zapanować nad przerażeniem narastającym w moim wnętrzu. Boję się, że cokolwiek teraz powiem, to i tak sprawi, że oni będą widzieć we mnie słabą dziewczynę, z którą można zrobić wszystko.

– Zostawmy na razie temat zamykania drzwi na klucz – oznajmia spokojnym tonem. – Przejdźmy do przyjemniejszej zasady. Ponieważ Killian otrzymuje ode mnie kieszonkowe, a ja jestem przeciwny nierównemu traktowaniu ludzi, ty również będziesz je otrzymywać.

Z całej siły staram się nie wydobyć z siebie żadnego odgłosu. Dalej jestem niespokojna, zestresowana i ciągle czuję strach palący przełyk, ale równocześnie chwyt zastosowany przez Darrena – zwinna zmiana tematu – odrobinę mnie uspokaja. Do tego te pieniądze… nigdy wcześniej nie dostawałam żadnego kieszonkowego. Może, przy odrobinie szczęścia, uda mi się zaoszczędzić, aby po osiemnastce względnie się usamodzielnić?

– Oczywiście kieszonkowe jest przeznaczone na twoje wydatki, takie jak wyjścia ze znajomymi czy rzeczy, które nie są niezbędne do życia, ale z jakiegoś powodu chcesz je kupić – wyjaśnia z delikatnym uśmiechem na ustach.

– Okej – mamroczę.

– Staramy się również codziennie jeść przynajmniej jeden posiłek wspólnie, zazwyczaj jest to kolacja. Chciałbym, aby to nadal tak wyglądało.

Zerkam z ukosa na Killiana, aby sprawdzić jego reakcję. Spodziewam się przewrócenia oczami albo jakiegokolwiek innego komentarza, który mógłby świadczyć o tym, że Darren przesadza. Tymczasem twarz chłopaka nie wyraża żadnych emocji, a karmelowe oczy utkwione są w moich – patrzy na mnie z taką natarczywością, że natychmiast odwracam wzrok i skupiam go na jego ojcu.

– I ostatnia zasada: żadnych wyścigów samochodowych. Nie chcę cię widzieć w pobliżu toru.

Ściągam brwi i wyginam usta, nawet nie próbując ukryć dezorientacji i skołowania. Wyścigi samochodowe? Co?

– I ta zasada nie podlega dyskusji. – Przeskakuje spojrzeniem na syna. Mojej uwadze nie umyka fakt, że w jego oczach błyska zmartwienie. – Tak gwoli przypomnienia, Killian.

Chłopak wzdycha i przewraca oczami.

– Tak, wiem, tato.

– Cieszy mnie to.

Poruszam się na krześle i spoglądam w stronę wejścia do domu. Najchętniej zamknęłabym się już w swoim pokoju.

– No, dobrze. – Darren pochyla się w stronę wolnego krzesła obok niego. – Skoro mamy poważniejszą część rozmowy za sobą, to teraz czas na coś fajniejszego. – Uśmiecha się i odkłada na blat stołu niewielkie opakowanie, po czym przesuwa je w moją stronę. – Zakładam, że nie masz telefonu, więc proszę: jest twój.

Gapię się na pudełko z logo Apple’a, jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu. W sumie… na żywo faktycznie widzę je po raz pierwszy – wcześniej mogłam je oglądać co najwyżej na filmikach w internecie. Z wahaniem biorę pudełko w dłoń i chyba tylko dzięki intuicji nie błaźnię się, próbując je otworzyć. Udaje mi się to, gdy unoszę górną część. Kiedy tylko odkładam ją na bok, moim oczom ukazuje się nowy iPhone. Nowy-nowy. Nie jakiś używany egzemplarz z potrzaskaną szybką, ale błyszczący i jeszcze z folią na ekranie.

Podnoszę głowę i wlepiam spojrzenie w Darrena. Jeśli to jakaś manipulatorska sztuczka z jego strony, to jest w tym naprawdę dobry, bo chwilowo nie zwraca na mnie uwagi. Właśnie nakłada sobie sałatkę na talerz i nawet na mnie nie patrzy.

– Dziękuję – szepczę i chyba po raz pierwszy, odkąd się tu znalazłam, nie próbuję ukryć emocji.

– Nie ma sprawy. – Uśmiecha się łagodnie. – Jaki sens miałaby zasada o dzwonieniu do mnie, gdybyś nie miała telefonu? – W jego głosie rozbrzmiewa rozbawienie.

– Ja też dostanę nowy telefon? – zagaja niespodziewanie Killian.

Darren spogląda na niego znacząco znad talerza.

– A co się stało z poprzednim? – Unosi brew.

Killian wzrusza luźno ramionami.

– Znudził mi się?

– W takim razie: nie.

Muszę z całej siły zacisnąć wargi, aby nie parsknąć śmiechem. Nie powinnam się śmiać w takiej sytuacji. W poprzednich rodzinach zastępczych, kiedy otrzymywałam coś od „rodziców”, zawsze któreś z ich dzieci czuło się pokrzywdzone. Kiedy jednak spoglądam na chłopaka siedzącego naprzeciwko, zauważam, że się uśmiecha, a karmelowe oczy błyszczą rozbawieniem.

Przez głowę przemyka mi bardzo naiwna myśl, że być może chciał zażartować i rozładować atmosferę.

Jednak szybko się za to karcę.

Faceci potrafią grać lepiej niż niejeden zdobywca Oscara.

***

Biorę prysznic w łazience na korytarzu dopiero w środku nocy – kiedy mam pewność, że zarówno Killian, jak i jego ojciec śpią w swoich sypialniach. Dom jest pogrążony w mroku, jedynie cienki ledowy pasek zamontowany nad podłogą nieznacznie pomaga mi cokolwiek dostrzec. Zamykam za sobą drzwi z cichym kliknięciem i wchodzę do sypialni, po czym natychmiast przekręcam klucz. Pamiętam, o co prosił Darren, ale ani myślę pozostawiać pusty zamek.

Przewieszam ręcznik przez uchylone drzwi od szafy i odkładam na toaletkę kosmetyki. Teoretycznie mogłam je zostawić w łazience, ale jestem tak przyzwyczajona do pilnowania swoich rzeczy, żeby nikt mi ich nie zwinął, że dopiero teraz przemyka mi to przez myśl. A skoro już się tu zamknęłam, to nie zamierzam wychodzić.

W pokoju jest ciepło, za ciepło, jak dla mnie. Przez cały dzień okno było zamknięte, więc… Zerkam w jego stronę i przez chwilę się waham, ale ostatecznie podchodzę do niego i odblokowuję zapadki. Podnoszę dolne skrzydło i uśmiecham się do siebie, gdy uderza mnie chłodniejsze powietrze. Pochylam się i opieram przedramiona o ramę, wyglądając na zewnątrz.

Nad ulicą roztacza się mgła. Jak zwykle o tej porze roku. Może jestem nie do końca normalna, ale lubię ten klimat. W Sacramento to chyba jedyne, co mi się tak naprawdę podobało. Te obłoczki zawisające nad dachami budynków, które tworzą cudowne widoki przed wschodem słońca i w jego trakcie.

Oddycham głęboko, chłonąc panującą na dworze ciszę i czerpiąc przyjemność z mrowienia, jakie przechodzi moje ciało od chłodniejszego powietrza.

Kiedy wreszcie jestem pewna, że w pokoju wystarczająco się ochłodziło, chcę się wycofać do środka, ale właśnie wtedy dociera do mnie odgłos kroków. Chowam się do pokoju, lecz dalej pozostaję przy otwartym oknie. Prawie przytulam się do ściany i wytężam wzrok, aby cokolwiek dostrzec we mgle, przez którą światło padające z ulicznych latarni mocno się rozprasza.

I wreszcie dostrzegam wysoką postać z kapturem na głowie, która mija bramę wjazdową na teren posesji. Przez chwilę myślę sobie tylko, że ktokolwiek to jest, idzie dalej, ale wtedy dostrzegam ruch przy płocie i słyszę sapnięcie. Otwieram szerzej oczy, gdy ten ktoś zwinnie wspina się na betonowy murek, aby przerzucić przez niego nogi i zeskoczyć na trawnik.

Oddech mi gwałtownie przyspiesza, a strach paraliżuje mnie do tego stopnia, że nie potrafię się ruszyć. Stoję jak kołek w oknie i obserwuję wysoką postać, która kieruje się w stronę domu. W głowie wyje mi alarm – jest tak głośny, że prawie całkowicie zagłusza wszystkie odgłosy docierające do mnie z podwórka.

Zatykam usta dłonią, gdy nagle rejestruję ciche skrzypnięcie, a potem kolejne sapnięcie.

Wzdłuż kręgosłupa przebiega mi nieprzyjemny dreszcz.

Postać weszła po kratce zamontowanej na ścianie i właśnie przechodzi powoli po dachu tuż pod moim oknem. Błagam w myślach, żeby mnie nie zauważył, bo to jedyne, co mi teraz pozostało. Nie mogę się poruszyć. Muszę udawać, że mnie tu nie…

Nagle zakapturzona postać podnosi głowę, a mnie serce niemal wyskakuje z piersi.

Karmelowe oczy Killiana wpatrują się we mnie z zaskoczeniem i być może nawet odrobiną strachu. Nim zdołam się odezwać, chłopak unosi dłoń i przyciska palec wskazujący do swoich ust.

– Ćśś – szepcze ledwie słyszalnie. – Nic nie widziałaś – dodaje i jakby nigdy nic przemieszcza się dalej po dachu.

Mrugam, kompletnie zdezorientowana. Dlaczego…?

Dlaczego on się wymknął z domu i dlaczego wrócił do niego w ten sposób?

Dlaczego użył kratki, na której rośnie winorośl, skoro nie tak dawno temu mówił, że nie radzi, abym to robiła?

Dlaczego tak właściwie zakradł się do własnego domu o drugiej nad ranem, skoro Darren twierdził, że możemy wychodzić, kiedy chcemy?

Z zamyślenia i miliona pytań wyrywa mnie cichy odgłos zamykanego okna w pokoju nieopodal. Potem nie słyszę już nic – Killian najwyraźniej porusza się bezszelestnie po swojej sypialni. Bez wątpienia nie chce, aby jego ojciec dowiedział się, gdzie był. Ale dalej nie rozumiem dlaczego. Czyżby facet tylko udawał takiego „fajnego rodzica”, a tak naprawdę był tyranem?

Wzdrygam się na tę myśl tak bardzo, że robi mi się przeraźliwie zimno. Natychmiast zamykam okno i zatrzaskuję zapadki, po czym zaciągam cienkie zasłony, które właściwie niewiele dają. Może kupię sobie nowe? Darren dał mi wcześniej dwieście dolców i chciałam co najmniej trzy czwarte z tego odłożyć, ale… Sprawienie, że nikt nie będzie mógł zajrzeć do mojego pokoju z zewnątrz, chyba jest teraz moim priorytetem.

Potem znajdę kogoś, kto kupi mi fajki w monopolowym.

***

Tak bardzo przyzwyczaiłam organizm do braku snu, że o czwartej nad ranem dalej przewracam się na łóżku, jakby ktoś wrzucił mnie do pralki. Z lewej na plecy, z pleców na prawy bok, z prawego na brzuch i tak w kółko. Jeszcze chwila, a poplączę się w cienkiej kołdrze i wcale by mnie nie zdziwiło, gdybym przy okazji z łupnięciem spadła na podłogę.

Wzdycham sfrustrowana i zgarniam z biurka telefon. Skoro nie mam co liczyć na to, że mój mózg sobie odpuści i pójdzie spać, to równie dobrze mogę go czymś zająć. A skoro tak na dobrą sprawę nic nie wiem o rodzinie, w której mieszkam… To idealny moment, aby dowiedzieć się o niej czegoś więcej.

Nie mam pojęcia, w którym miejscu San Francisco mieszkamy, dlatego najpierw sprawdzam lokalizację telefonu. Niemal krztuszę się śliną, kiedy niebieska kropka pojawia się tuż obok Pacyfiku i Baker Beach. Gdy tu jechaliśmy, nie wyglądałam przez okno – niespecjalnie interesowała mnie okolica. I teraz tego żałuję, bo… okazuje się, że po drugiej stronie domu znajdują się plaża i ocean.

Wiedziałam, patrząc po raz pierwszy na dom, że to miejsce kosztowało krocie, ale teraz, gdy wyszukuję nazwę sąsiedztwa, robi mi się słabo. „Sea Cliff to jedna z najbardziej elitarnych dzielnic mieszkaniowych San Francisco”. Cholera jasna, kim jest Darren Gallagher?

Z przyspieszającym oddechem otwieram nową kartę w przeglądarce i wpisuję jego dane, aby po chwili rozchylić usta w niemym szoku.

Darren Gallagher (ur. 12 marca 1986 w Belfaście, Północna Irlandia) – amerykański kierowca wyścigowy. Jest pięciokrotnym mistrzem NASCAR Cup Series i trzykrotnym zwycięzcą Daytona 500. Zdobył pierwsze miejsce w 53 wyścigach organizowanych przez NASCAR.

W trakcie dwunastoletniej kariery związany był z zespołem Pearson Motorsports i pozostał wierny marce Chevrolet. Od pierwszego startu w 2004 roku aż do odejścia w trakcie sezonu w 2016 roku wziął udział w 371 wyścigach. Samochody, które prowadził na przestrzeni lat, to: chevrolet monte carlo (2004–2006), monte carlo SS (2007), impala SS (2008), impala (2009–2012) oraz chevrolet SS (2012–2016).

Życie prywatne

Pierwszą i jedyną żoną Darrena Gallaghera była Olivia Taylor, z którą związał się już w liceum. Wzięli ślub w 2004 roku, na kilka miesięcy przed pierwszym sezonem, a trzy lata później urodziło się ich pierwsze dziecko (Killian). W 2009 roku Olivia urodziła córkę (Poppy). W trakcie wywiadów Darren zawsze powtarzał, że na torze czuje się jak ryba w wodzie, ale to rodzina jest dla niego najważniejsza. Nikogo nie zaskoczyła jego decyzja o przerwaniu sezonu i odejściu na emeryturę w wieku zaledwie 30 lat, aby skupić się na wychowaniu syna. Przyczyną był tragiczny wypadek, w którym zginęły jego żona i córka.

Darren Gallagher założył w 2018 roku fundację Gallagher Foundation, która pomaga rodzinom ofiar wypadków samochodowych. Oprócz tego Darren prowadzi kursy doszkalające dla kierowców w celu zwiększenia bezpieczeństwa na drogach.

„Otrzymanie prawa jazdy to nie wszystko, czego potrzeba, aby stać się kierowcą. Odpowiednia technika, kontrolowanie otoczenia i przewidywanie konsekwencji własnego zachowania za kółkiem realnie daje nie tylko nam większe szanse na przeżycie, ale także zwiększa bezpieczeństwo pozostałych uczestników ruchu drogowego”.

Gapię się na komórkę, a właściwie na kolejne punkty artykułu, ale mój mózg przestaje łączyć litery. W głowie jak echem odbijają się słowa „zginęły jego żona i córka”.

To dlatego mieszkają sami.

Coś ciężkiego jakby siada mi na piersi. Naprawdę, cholera, ciężkiego.

Mam popaprane w głowie, skoro to nie było pierwsze, co przyszło mi do głowy, kiedy się dowiedziałam, że nie ma w tym domu żadnej kobiety.

Przymykam powieki i wciskam potylicę w poduszkę. Po raz pierwszy od dawna odczuwam wyrzuty sumienia.

Ale nie mija nawet pięć minut, a moja głowa przypomina mi, że to nic nie znaczy. Że śmierć bliskiego obcych mi ludzi nie powinna sprawić, iż nagle zmienię stosunek do nich. To, co jest przedstawiane w mediach, nie musi być prawdą. Co z tego, że Darren prowadzi fundację? Równie dobrze może być złym człowiekiem.

Czuję się znacznie lepiej, kiedy sobie to wmawiam, choć prawdopodobnie wychodzę teraz na bezduszną. Ale nie dbam o to. Dokładnie tak, jak dotychczas nikt nie dbał o moje uczucia.

Dalsza część w wersji pełnej