Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos - John Treherne - ebook
NOWOŚĆ

Zbrodnia w raju. W poszukiwaniu utopii na Galapagos ebook

John Treherne

4,6

36 osób interesuje się tą książką

Opis

Nazywali ich „Adamem i Ewą z Floreany”. Gazety na całym świecie rozpisywały się o parze kochanków, Friedrichu i Dore, którzy wiedli samowystarczalne życie na jednej z bezludnych wysp Galapagos. On – niemiecki lekarz, egoista i brutalny despota. Ona – ślepo zapatrzona w ukochanego, przekonana, że nic nie zakłóci im szczęścia w głuszy.

Szybko jednak na wyspie pojawili się intruzi. Przybywali skuszeni niezwykłą przyrodą i zamglonym wulkanicznym krajobrazem, a przede wszystkim wizją odosobnienia. Najpierw małżeństwo Wittmerów, a jakiś czas później – ekscentryczna baronessa Eloise Wagner de Bosquet z dwoma młodszymi kochankami. Uważała, że arystokratyczne pochodzenie daje jej prawo do władania wyspą, i zamierzała wybudować na Galapagos luksusowy hotel.

Konflikty między mieszkańcami narastały, aż wreszcie baronessa i jej kochanek zniknęli bez śladu. Co się z nimi stało? A może raczej: kto się ich pozbył? Każdy mieszkaniec wyspy miał powód, by skrzywdzić arystokratkę. To jednak nie koniec – krótko potem dwie osoby zmarły w podejrzanych okolicznościach.

Zbrodnia w raju to niepokojąca opowieść o grupie ludzi pragnących u progu XX wieku uciec przed cywilizacją, a przede wszystkim – szczegółowa rekonstrukcja wydarzeń, które doprowadziły do tragedii.

„Błyskotliwa próba wyjaśnienia tajemniczej historii. Spotkacie tu baronessę nimfomankę, nawiedzonego filozofa, a także piratów, pionierów i nudystów. Będziecie świadkami śmierci, zaginięć i brutalnej przemocy. A na dokładkę poznacie faceta przekonanego, że można przetrwać, żywiąc się wyłącznie figami.” Paul Theroux

„Treherne przedziera się przez gąszcz możliwych wariantów dotyczących spisku i zdrady, prezentując przy tym zdolności detektywistyczne wysokiej klasy.” „The Times Literary Supplement”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 307

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DaddyGhost

Nie oderwiesz się od lektury

Naprawdę ciekawa i dobrze napisana książka, nie mogę powiedzieć że łatwo mi się ją czytało ale to na fakt że nie mogłam znieść głównego bohatera, doktora. Widać że był egoistą przekonany o swojej racji a jego partnerka z którą odbył wyprawę na wyspę była w nim ślepo zapatrzona. Historia ich życia na wyspie i późniejsze wydarzenia były naprawdę ciekawe, pokazując jak kilka osób potrafią prowadzić między sobą wojnę na słowa i złośliwości co później doprowadzia do kilku wydarzeń.
00

Popularność




W serii ukazały się ostatnio:

Tomasz Grzywaczewski Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej (wyd. 2)

Peter Robb Sycylijski mrok (wyd. 3)

Iza Klementowska Samotność Portugalczyka (wyd. 2)

Aneta Pawłowska-Krać Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce (wyd. 2)

Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 4)

John Vaillant Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii

Harley Rustad Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach

Bartek Sabela Wędrówka tusz

Jamie Bartlett Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu

Małgorzata Nocuń Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego

Roman Husarski Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej (wyd. 2)

Bartosz Józefiak Wszyscy tak jeżdżą

Tomáš Forró Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela

Douglas Preston, Mario Spezi Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy

Piotr Lipiński Wasilewska. Czarno-biała

Agnieszka Pikulicka-Wilczewska Nowy Uzbekistan

Taina Tervonen Grabarki. Długi cień wojny w Bośni

Katarzyna Kobylarczyk Ciałko. Hiszpania kradnie swoje dzieci

Jacek Hołub Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach (wyd. 2)

Anna Bikont Nigdy nie byłaś Żydówką. Sześć opowieści o dziewczynkach w ukryciu

Jelena Kostiuczenko Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji (wyd. 3)

Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 3)

Bartosz Żurawiecki Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce

Kate Brown Czarnobyl. Instrukcje przetrwania (wyd. 2)

Amos Oz Na ziemi Izraela (wyd. 2)

Marta Wroniszewska Tu jest teraz twój dom. Adopcja w Polsce (wyd. 2)

Sam Knight Biuro Przeczuć. Historia psychiatry, który chciał przewidzieć przyszłość

Katarzyna Kobylarczyk Pył z landrynek. Hiszpańskie fiesty (wyd. 2)

Paweł Smoleński Izrael już nie frunie (wyd. 6)

Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem (wyd. 2)

Derek Scally Najlepsi katolicy pod słońcem. Pożegnanie Irlandczyków z Kościołem

Kalina Błażejowska Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych (wyd. 2)

Murong Xuecun Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhanu

Bradley Hope Pokonać Kimów. Tajna misja przeciwko reżimowi

W serii ukażą się m. in.:

Maciej Wasielewski Jutro przypłynie królowa (wyd. 3)

Jacek Hołub Wszystko mam bardziej. Życie w spektrum autyzmu

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Tytuł oryginału angielskiego The Galapagos Affair

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografia na okładce: © ullstein bild / Getty Imagesd

Copyright © by John Treherne, 1983

First published as The Galapagos Affair in 1983 by Jonathan Cape, an imprint of Vintage.

Vintage is part of the Penguin Random House group of companies.

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024

Copyright © for the Polish translation by Adam Czech, 2024

Opieka redakcyjna Przemysław Pełka

Redakcja Marta Höffner

Korekta Anna Gancarczyk / d2d.pl, Ewa Mościcka / d2d.pl

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-913-5

Rebecce, z wdzięcznością za poświęconą uwagę i rady

Mądry człowiek oprze się pokusie zejścia na ląd, by zobaczyć, co się dzieje. Zamiast tego będzie sunął powoli wzdłuż brzegu, delikatnie sterując. Tak to wygląda na Wyspie Karola, proszę się zatem trzymać, panie kapitanie, i baczyć na rufę.

Herman Melville, The Encantadas

Przedmowa

Jest to historia wielu dziwnych wypadków, do których doszło pół wieku temu na odległej wyspie na Pacyfiku i które w tamtym czasie rozpalały masową wyobraźnię na całym świecie.

W niniejszej książce próbuję odtworzyć – na ile to możliwe – sekwencję owych nietypowych zdarzeń, której zwieńczenie pozostaje zagadką. Do dziś nikomu nie udało się jej w przekonujący sposób wyjaśnić. Zadanie ułatwiła mi zaskakująco duża liczba informacji, które udało mi się odszukać w książkach, artykułach i listach spisanych przez głównych uczestników. Sporo zawdzięczam też dostępowi do licznych dokumentów, fotografii, dzienników, ustępów z literatury podróżniczej, artykułów prasowych, filmów oraz osobistych świadectw gości odwiedzających wyspę w czasie, którego dotyczy ta książka. Korzystałem też z wielu współczesnych publikacji prasowych. Zgromadzone przeze mnie informacje są do pewnego stopnia sprzeczne ze sobą, ponieważ świadectwa niektórych kluczowych osób zasadniczo się od siebie różnią. Musiałem zatem zdać się na własny osąd w ocenie tego, co jest prawdą, a jednocześnie pamiętać o płynności narracji. W odniesieniu do pewnych istotnych momentów byłem jednak zmuszony do podkreślenia rozbieżności w świadectwach składanych przez niektóre osoby. Wypowiedzi te dają nam bowiem wgląd w ich charaktery i rzucają światło na działania ich autorów, a przez to pomagają stworzyć hipotezę wyjaśniającą zagadkę Floreany.

Większość głównych aktorów tego dramatu stanowili Niemcy, toteż wiele użytych przeze mnie cytatów to tłumaczenie. Jednak część pochodzi z listów napisanych po angielsku – różnica stylu będzie tu na szczęście na tyle widoczna dla czytelnika, że nie ma potrzeby oznaczania tych miejsc w szczególny sposób.

J. T.

Cambridge

październik 1982

1Szukając raju

Dwójka jasnowłosych przybyszów pokonała osiem tysięcy kilometrów, by dotrzeć do portu Guayaquil w Ekwadorze. Nie odstraszał ich ani gwar, ani równikowy upał. Z bezliku wąskich barek rozładowywano banany, a chmara ciemnowłosych Metysów kłębiła się wokół tych małych stateczków, przepychając się i pokrzykując. Ciemnookie kobiety w słomkowych kapeluszach sprzedawały ciasto wystawione na wózkach ręcznych, a w wilgotnym powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa.

Przy nabrzeżu cumował stary szkuner z połatanym kadłubem. Pod fokmasztem tkwił okropny prowizoryczny mostek, a silnik dodany do wyposażenia mocno przeważał rufę. Na pokład, wciąż brudny po niedawnym załadunku pięćdziesięciu krów, miała wkrótce wejść dwójka przybyszów. Manuel y Cobos był ich środkiem transportu na ostatnim, liczącym niecały tysiąc kilometrów odcinku długiej podróży. Teraz jednak przebijali się przez rozkrzyczany tłum.

Mężczyzna był niski i schludny. Spoglądał groźnie spod bujnej czupryny w kolorze lnu, miał wysokie czoło intelektualisty i przenikliwe błękitne oczy. Kobieta utykała i rozmyślnie roztaczała wokół siebie aurę artystycznego nieładu. W znacznie większym stopniu niż jej towarzysz okazywała też entuzjazm, który oboje podzielali. Miała krótką fryzurę typu bob i przyjazny wyraz twarzy. Żadne z nich nie miało nakrycia głowy, czym ewidentnie wyróżniali się w tłumie, w którym każdy doker nosił słomkowy kapelusz albo charakterystyczną regionalną wersję melonika.

Friedrich Ritter i Dore Strauch byli Niemcami. Opuścili Berlin w lipcu 1929 roku, by po trwającej miesiąc podróży pewnego sierpniowego dnia dotrzeć na wybrzeże Ekwadoru. Chcieli dostać się na wyspy Galapagos, a statek Manuel y Cobos odbywał nieregularne kursy, transportując pasażerów i towary z Guayaquil na wyspę Chatham[1] w południowej części archipelagu. Szyprem był poczciwy Norweg, kapitan Bruuns, który – jak wkrótce mieli się dowiedzieć Dore Strauch i doktor Ritter – cieszył się doprawdy szczególną sławą.

W okolicy powiadano, że podczas I wojny światowej szpiegował na rzecz niemieckiego wywiadu wojskowego. Według najciekawszej wersji tej pogłoski był odpowiedzialny za storpedowanie HMS Hampshire, a tym samym za śmierć najsłynniejszego pasażera tej jednostki, marszałka polnego Horatia Kitchenera, choć oficjalny raport nie pokrywał się z legendą, bo wskazywał, że statek został zniszczony przez minę. Jakakolwiek była prawda o przeszłości Bruunsa, faktem pozostaje to, że lata przed opisywanymi wydarzeniami w tajemniczych okolicznościach przypłynął do Guayaquil na niewielkim jachcie Isabela, na którym wcześniej razem z trzyosobową załogą przebył Atlantyk. Po pokonaniu Kanału Panamskiego i rejsie wzdłuż wybrzeża Ameryki Południowej Bruuns dotarł do Guayaquil, gdzie oświadczył, że stracił dokumenty podczas tajfunu. Władze Ekwadoru były na tyle uprzejme, że wydały mu nowe, mógł więc w pełni legalnie rozpocząć pracę jako kapitan statku Manuel y Cobos.

Gdy Friedrich Ritter i Dore Strauch w końcu stanęli na brudnym pokładzie starego szkunera, powiedzieli Bruunsowi, że zamierzają osiąść na stałe na jednej z wysp Galapagos i że mają ze sobą mnóstwo bagażu. Kapitan nadstawił uszu – otóż prowadził całe mnóstwo interesików związanych z archipelagiem i w jasnowłosej dwójce dostrzegł potencjalnych partnerów biznesowych. W tamtym czasie chodził mu po głowie pomysł uboju dzikiego bydła, które pałętało się po niektórych wyspach. Suszone mięso i skóry chciał sprzedawać na kontynencie. Twierdził, że już wcześniej robił to z powodzeniem. Dore Strauch powiedziała potem, że w swoim życiu rzadko spotykała „ludzi, którzy szermowaliby taką liczbą planów”. Kapitan był zawiedziony, gdy poznał cel ich wyprawy. Dore Strauch i Friedrich Ritter planowali bowiem osiedlenie się na Galapagos z zupełnie innych pobudek.

Pod koniec sierpnia Manuel y Cobos był gotowy do drogi. Dla pasażerów pierwszej klasy przewidziano cztery niewielkie kajuty, przy czym do jednej z nich przedostawały się spaliny z silnika. Na pokładzie ulokowano też setkę krów i sześćdziesięcioro ludzi, z których większość spała i jadła, gdzie popadło. Friedrich Ritter zapłacił za pierwszą klasę, dzięki czemu – zgodnie z jego słowami – wraz z partnerką nie musieli „wspinać się po grzbietach krów, a jedynie po kilku pniakach, beczkach z naftą i grzbietach dwóch Indianek z dziećmi”. W praktyce pokład dla pierwszej klasy był zazwyczaj zajęty przez poślednich pasażerów, co pewien czas usuwanych stamtąd przez załogę. Obie kategorie podróżujących otrzymywały posiłki o nieregularnych porach, a wydawał je sprawnie wywijający chochlą ochmistrz.

Kiedy wiele lat później Dore Strauch opisywała ich wyjazd z Guayaquil, nie wspomniała o żadnej z tych niedogodności. Uważała, że właśnie ziszcza się ich marzenie o romantycznej idylli, i nic, co miało się wydarzyć, nie mogło przyćmić tej wizji: „Gdy patrzyliśmy, jak niewielki port znika na horyzoncie, czuliśmy, że łączy nas więź silniejsza niż kiedykolwiek przedtem […] uczucie głębokiego szczęścia i wdzięczność wobec losu, który w końcu pozwolił nam osiągnąć zamierzony cel”.

*

W przypadku Friedricha Rittera decyzja o zamieszkaniu w dziczy nie wynikała z chwilowego kaprysu: planował ten krok od dwudziestu lat. Urodził się 1886 roku w Wollbach w Szwarcwaldzie. Jego ojciec parał się kilkoma zajęciami: uprawiał rolę, prowadził sklep, zajmował się stolarką; cechowały go ambicja i sumienność. Friedrich był drobnym i chorowitym dzieckiem, a lata spędzone w szkole nie przypominały sielanki. Nauczyciele byli surowi, bicie było na porządku dziennym, a w ósmym roku życia zasmarkany i cierpiący na bóle głowy chłopak został wzięty w karby przez wyjątkowo brutalnego belfra. Friedrich później mówił, że naznaczyło go to na całe życie. Chwilową ulgę znajdował wśród przyrody otaczającej wioskę, w ciszy lasu, po którym mógł się włóczyć i podglądać dzikie zwierzęta. Nie miał wielu przyjaciół, był samotnikiem. Szczególnie upodobał sobie głęboki, czysty staw, nad którym spędzał całe godziny, wpatrując się w pstrągi. Uwielbiał zwierzęta, toteż wspólne wyprawy z ojcem na polowanie napawały go obrzydzeniem. Raz celowo uwolnił ptaka z pułapki zastawionej przez ojca, choć potem dręczyło go poczucie winy, że zawiódł ojcowskie zaufanie.

Chłopak był sprawny manualnie, od ojca nauczył się stolarki, fascynowała go też maszyna do szycia używana przez matkę. Lubił potem wspominać, że pewnego razu pod nieobecność rodzicielki rozebrał maszynę na części i złożył ponownie, dzięki czemu działała lepiej. Chętnie też czytał, a najbardziej przepadał za książkami przygodowymi J. Fenimore’a Coopera oraz Robinsonem Crusoe.

Po ukończeniu szkoły Friedrich podjął naukę na uniwersytecie we Fryburgu Bryzgowijskim, gdzie studiował chemię, fizykę, filozofię, a później medycynę. Jako dwudziestoletni student poślubił Milę Clark, z którą żył już od dwóch lat. Wybranka studiowała śpiew, a związek z artystką wzbudził gwałtowny sprzeciw rodziców Friedricha. Ten jednak wziął jej karierę w swoje ręce, i to z powodzeniem, bo Mila śpiewała liczne role, w tym Carmen w teatrze w Darmstadt.

Na początku I wojny światowej Friedrich zgłosił się na ochotnika do armii, walczył w okopach w artylerii. Wraz z końcem wojny wrócił do Fryburga, żeby dokończyć studia medyczne, a następnie wraz z żoną przeniósł się do Berlina, gdzie rozpoczął praktykę lekarską. W tym czasie znacznie pogorszyła się jego relacja z żoną, która chciała porzucić karierę operową i zająć się domem oraz pomaganiem mężowi. Ale Friedrich nadal bardzo ambitnie podchodził do jej kariery i nie chciał słyszeć o zmianie planów. W tym zderzeniu temperamentów łatwo dostrzec, jak silny i agresywny charakter Friedricha dominował nad bierną panią Ritter.

Friedrich pracował w Instytucie Hydroterapii na Uniwersytecie Berlińskim. To właśnie tam poznał Dore, która wówczas była panią Koerwin, a w Instytucie leczono ją na stwardnienie rozsiane. Młody i żywiołowy doktor musiał zwrócić jej uwagę. „Wywarł na mnie spore wrażenie, patrzył przeszywającym wzrokiem spod pooranego głębokimi bruzdami czoła. Nie można powiedzieć, że wyglądał na brutalnego, ale jego twarz nie przejawiała choćby najmniejszych oznak życzliwości. Przez głowę przebiegła mi myśl, że nie chciałabym być przez niego nigdy badana ani leczona”. Po iluś dniach młody doktor zjawił się u jej łóżka i zaczął opowiadać o „leczniczej mocy myśli”, twierdząc, że dzięki odpowiednim procesom mentalnym można nawet złagodzić przebieg stwardnienia rozsianego. Pożyczył Dore książki poświęcone psychologicznemu podejściu do choroby. Zaczął odwiedzać ją codziennie i po pewnym czasie Dore była już całkowicie zauroczona tym młodym mężczyzną, który imponował jej intelektem i osobowością. Gdy po dwóch tygodniach miała zostać wypisana ze szpitala, Friedrich zaproponował, że będzie jej osobistym lekarzem. W praktyce stał się również jej powiernikiem, ponieważ Dore mówiła mu „wszystko zupełnie otwarcie”. „Wszystko” dotyczyło głównie jej małżeństwa, które wtedy było w kiepskim stanie.

Dore Strauch miała dwadzieścia trzy lata, gdy poślubiła dwukrotnie starszego od siebie mężczyznę. Pan Koerwin, z zawodu nauczyciel, piastował wówczas stanowisko dyrektora liceum. Ojciec Dore był poważny, ułożony i stateczny, a kandydat na męża go przypominał. Pan Koerwin ewidentnie uległ urokowi wesołej Dore, ją zaś pociągała perspektywa rozruszania tego zasadniczego człowieka w średnim wieku. Wzięli więc ślub mimo oporów rodziców panny młodej i Dore została panią dyrektorową.

Zaczęła pracować w banku i choć w tamtym okresie w Niemczech szalała inflacja, podobnie jak mąż Dore przynosiła do domu porządną wypłatę. Była jednak na tyle przywiązana do konwenansów, że jej zdaniem, skoro mąż mógł ją utrzymać, powinna rzucić pracę i poświęcić się macierzyństwu, którego bardzo pragnęła. To właśnie wtedy rozwinęło się u niej stwardnienie rozsiane, którego skutkami były trwała kulawizna i brak możliwości posiadania dzieci[2].

Kiedy po pierwszym ataku choroby wróciła ze szpitala, zaczęła popadać w rozgoryczenie. Dotarło do niej, że nie jest w stanie poradzić sobie z pracami domowymi. Jednocześnie – pozbawiona posady w banku – nie zamierzała zostać typową Hausfrau, której horyzonty życiowe są „ograniczone czterema ścianami kilku obskurnych pokoików”. W tym momencie jej artystyczny, romantyczny temperament zderzył się z ograniczoną, pozbawioną polotu postawą męża. Ciągnęło ją do bohemy, była żarliwą zwolenniczką niemieckiej rewolucji 1918 roku i pasjami czytywała Nietzschego. Konserwatywny mąż szybko ją rozczarował i gdy poznała Friedricha Rittera, wiedziała już, że jej małżeństwo jest porażką.

Tymczasem ten dziwny lekarz-myśliciel potrafił dyskutować z nią na temat Nietzschego i Laozi. Natychmiast stała się jego wyznawczynią, ponieważ – jak mówiła o sobie – zawsze przyciągały ją „postacie, które zdawały się naturalnie predestynowane do wielkości”. W swojej głowie obsadziła go w roli nietzscheańskiego bohatera. Była zafascynowana tym, że przyjął ją do swojego wewnętrznego świata, co więcej, oznajmił, że dostrzegł w niej „towarzyszkę pielgrzymki na drodze ku ostatecznej mądrości”.

W prywatnym gabinecie Friedricha przy Kalckreuthstrasse spędzała zatem tyle czasu, ile mógł jej poświęcić. W przerwach między wizytami innych pacjentów potrafił zabrać ją na dach budynku, gdzie rozprawiali o jego systemie filozoficznym lub analizowali jego dziwne sny o podróży do dziczy. Z tych rozmów wyłaniały się zarysy „wielkiej idei samotności”. Wiele lat później Dore wspominała, że potrafili tak „leżeć w promieniach słonecznych, puszczając wodze fantazji” i udając, że sunąca nad ich głowami chmura jest „ich odległą wyspą azylem, niebo zaś oceanem, w którym znajduje się ziemski Eden”.

Friedrich miał specjalny czarny notes, w którym prowadził zapiski na temat takich ziemskich rajów. Dyskutowali o nich z Dore bez końca, zatracając się w fantazjowaniu o cudownej wyspie. Byli sobie bardzo bliscy. Dore miała napisać później, że dzieliła „życie z doktorem Ritterem w całej rozciągłości”. Tymczasem sytuacja w jej własnym domu była daleka od normalności. Gdy pan Koerwin dowiedział się o doktorze Ritterze, zabronił żonie się z nim spotykać. Dore nie zaprzestała jednak wizyt przy Kalckreuthstrasse, a mąż stwierdził najwidoczniej, że jest bezsilny, i nie urządzał więcej scen. To zaś sprawiło, że Dore zaczęła pogardzać uznającym swoją podległość zdradzanym małżonkiem. Mimo swoich świeżo nabytych modnych poglądów uważała bowiem, że „prawdziwy mężczyzna musi być panem w swoim domu”. Pogardzała nim jeszcze bardziej, gdy dowiedziała się, że jego tolerancyjne podejście do romansu żony wynika głównie z obawy przed skandalem.

Pod wpływem charyzmatycznego ukochanego stan zdrowia Dore zaczął się poprawiać. Odnalazła kogoś, kogo bez wahania mogła obdarzyć miłością i podziwem. Ideał nie był jednak pozbawiony rys. „Wielki umysł i duch” Friedricha zmuszały Dore do takich poświęceń w kwestii „wspólnych wielkich celów, do jakich większość kobiet nie byłaby gotowa w relacji z mężczyzną”. Musiała zaakceptować to, że „nie radził sobie w kontaktach społecznych, był oschły” oraz że „z samego faktu bycia kobietą – prawdopodobnie jedyną, którą nie pogardzał”, nie płynęły dla niej żadne przywileje w tym związku.

Nawet ta nakreślona przez Dore charakterystyka nie jest w stanie ukryć natury Rittera: był egoistą i brutalnym despotą. W jej oczach pozostawał jednak bohaterskim kochankiem filozofem. Była przekonana, że dzięki niemu jej życie nabierze sensu: „Modliłam się o to, by moje ciało stało się naczyniem piękna i boskości”. Z kolei doktor Ritter napisał później, że nie wyobraża sobie, „by w ślad za nim do dziczy podążała kobieta oszalała z miłości i pełna romantycznych ideałów”. Ale właśnie tak było.

Zanim jednak Dore i Friedrich wyruszyli na swoją rajską wyspę na Galapagos, spędzili dwa lata w Berlinie jako kochankowie. Nie był to łatwy czas dla Dore, która w swoim domu musiała podtrzymywać pozory, „odgrywając modelową Hausfrau i bywając z mężem w towarzystwie, wystrojona w wieczorową suknię i buty na obcasach”. Życie nie oszczędzało też nieszczęsnej Mili Ritter: wymarzone, spokojne życie rodzinne z Friedrichem byłoby trudne do osiągnięcia nawet bez oddanej wyznawczyni jej męża, Frau Koerwin, na horyzoncie.

W miarę jak stworzony przez Friedricha plan wyjazdu na wyspę dojrzewał, Dore zaczynało coraz bardziej martwić to, że ich decyzja unieszczęśliwi opuszczonych współmałżonków. Wymyśliła więc plan tyleż śmiały, co prosty. Skoro pani Ritter jest modelową Hausfrau,a doktor Koerwin typowym mieszczańskim mężem, wystarczy zbliżyć ich ku sobie i już można w pełni swobodnie uciekać do dziczy w towarzystwie nadczłowieka.

Wymyśliłam, że pani Ritter mogłaby przychodzić do domu mojego męża i prowadzić gospodarstwo. Jest to zajęcie często podejmowane przez niemieckie kobiety i nie implikuje społecznej niższości „gospodyni”, tak jak w innych krajach. Kluczowe jednak byłoby utrzymanie tego w tajemnicy, ponieważ nawet w tak dużym mieście jak Berlin społeczeństwo jest wyczulone na wszelkie nietypowe sytuacje, które urastają potem do rangi skandalu.

Przekonanie męża do tego planu nie sprawiło jej najwidoczniej żadnych trudności. Jeśli dać wiarę jej słowom, rozważał on nawet możliwość dołączenia do niej i Friedricha na Galapagos oraz ofiarował jej dwa tysiące marek, by wspomóc realizację ich projektu. Jednocześnie martwił się o potencjalną reakcję sąsiadów i nalegał, by Dore napisała list wyjaśniający powody jej wyjazdu i wyraźnie w nim zaznaczyła, że powodem nie jest kłótnia.

Druga połowa planu była trudniejsza do realizacji, zakładała bowiem konieczność wizyty w rodzinnym domu Ritterów w Szwarcwaldzie, w którym Mila przebywała wówczas z teściową. Przybycie Dore do Wollbach musiało wywołać niejaką sensację. Jak napisała później: „Doktor Ritter zażyczył sobie, bym udała się tam przebrana za mężczyznę, co miało zapobiec rozpoznaniu”. Friedrich ewidentnie chciał uniknąć jakiegokolwiek skandalu w swojej rodzinnej miejscowości. Dore zaś świetnie odnalazła się w roli „młodzieńca”, wzbudzając jednocześnie zachwyt Friedricha. Jak można się było spodziewać, ujawnienie prawdziwej tożsamości Dore nie wzbudziło entuzjazmu Mili. Wysiłek nie poszedł jednak na marne, ponieważ ostatecznie pani Ritter dała się przekonać i zamieszkała ze znoszącym swój los panem Koerwinem. Dore nie posiadała się z radości, gdy okazało się, że ostatnia przeszkoda na drodze do urzeczywistnienia ich przedsięwzięcia miała za chwilę zniknąć. Udało się jej chyba nawet zawiązać nić porozumienia z matką Friedricha, którą uznała za „całkiem uroczą”. Pisała później, że początkowo niechętna nestorka rodu „objęła ją czule” i obie trochę popłakały. Ustalenia nie spotkały się za to z aprobatą pozostałych członków rodziny Ritterów, ale Friedrich już na to nie zważał.

Dore wróciła do Berlina, podczas gdy jej wybranek został w Wollbach, żeby spakować się przed wyjazdem. Dore zaś musiała pokonać jeszcze jedną emocjonalną przeszkodę, a byli to jej rodzice. Matka na początku była przerażona, co było do przewidzenia, ale z czasem okazała nieco zrozumienia i obiecała córce, że postara się pocieszyć pana Koerwina i panią Ritter najlepiej, jak potrafi. Gorzej poszło z ojcem, który załamał się perspektywą utraty ukochanej córki na rzecz doktora Rittera, którego nigdy nie lubił (choć, o dziwo, sam cieszył się wielką sympatią Friedricha).

Prosty, lecz zarazem trudny do realizacji plan powiódł się zatem znakomicie, a Friedrich i Dore mogli zacząć gromadzić zapasy i sprzęt. Wykazywali się przy tym sporą dozą zmysłu praktycznego, co kontrastowało z romantyzmem i pretensjonalnością samej wizji wyjazdu. Dore starała się z całych sił podkreślić, że nie byli „jakimiś nawiedzonymi piewcami natury, którzy z zasady odrzucają wszelkie nowoczesne udogodnienia i narzędzia”. Na potwierdzenie tej tezy Friedrich zebrał spory zapas narzędzi, sprzętu ogrodniczego, skrzynek, metalowych pojemników, niezbędnych książek oraz pewną ilość materiałów potrzebnych do budowy domu. Dore, nieco bardziej chaotycznie, gromadziła utensylia kuchenne, pościel, przybory do szycia, wreszcie „zastawę ze stali nierdzewnej”, która miała być jej dumą i chlubą na Galapagos. Cały ten dobytek był przechowywany w szopie stojącej obok domu Ritterów w Wollbach. Po krótkim czasie szopa zaczęła pękać w szwach.

Dore martwiła się, czy Friedrich zabierze odpowiedni zapas leków i sprzętu medycznego. Sugerowała, że powinien zabrać morfinę i strzykawkę, to zaś wywoływało jego wściekłość, twierdził bowiem, że życie w dziczy nauczy ich przezwyciężać ból „siłą woli”. Podobną wściekłość u Dore wywoływało to, że Friedrich zamierzał zabrać ze sobą strzelbę. Twierdziła, że przeczy to ich idei „życia w pokoju ze wszelkim stworzeniem”. Ten jeden raz Dore udało się przeforsować swoje zdanie. Jak okazało się później, oba te przedmioty miały być im bardzo potrzebne.

Pod koniec czerwca 1929 roku Friedrich Ritter zakończył praktykę lekarską w Berlinie. Należało jeszcze dopilnować przeprowadzki pani Ritter do domu pana Koerwina i pożegnać się z dwójką prawowitych współmałżonków. Mila była już wtedy z powrotem w mieście i Dore poświęciła kilka dni na zaznajomienie jej z gospodarstwem i zaprowadzenie do ulubionych lokalnych sklepów. Friedrich również sporadycznie się pojawiał. Za każdym razem pilnował, by jego obecność wypadała w godzinach działania szkoły, chciał bowiem uniknąć spotkania z wciąż rozżalonym panem Koerwinem.

Wszystko poszło zgodnie z planem. „Spotkanie mojego męża i pani Ritter odbyło się w mniej napiętej atmosferze, niż się spodziewałam – napisała Dore. – Odbyło się pewnego popołudnia, gdy mąż o szesnastej wrócił ze szkoły i zastał ją ze mną w naszym domu. Kiedy zaś przedstawiłam ich sobie, zachował się tak uprzejmie, że z czystym sumieniem mogłam skonstatować w duchu, że również ta część planu ziściła się w najlepszy z możliwych sposobów. Jedyną problematyczną kwestią był jego opór przed zwracaniem się do niej przy użyciu nazwiska męża, umówili się zatem, że będzie używał nazwiska rodowego. To, że nazwisko Ritter wywoływało u niego nieprzyjemne skojarzenia, było całkowicie naturalne”.

Ostatniego wieczoru przed wyjazdem Dore wydała przyjęcie, by przedstawić panią Ritter znajomym swojego męża. Tylko najbliższa rodzina wiedziała, że zarazem było to jej pożegnanie. Wśród zaproszonych na tę szczególną okazję byli: matka Dore wraz z drugą córką, w tym czasie nastoletnią, znajoma nauczycielka z mężem, kuzyn rodziny Strauchów (z zawodu inżynier) i przyjaciółka Dore. Wcześniej się pokłóciły, ale przed swoim wyjazdem Dore chciała dojść do porozumienia.

Matka i siostra Dore były zdruzgotane, podobnie jak pan Koerwin. Dore oczywiście nie mogła „pozostać na to ślepa”, pilnowała jednak, „by konwersacja toczyła się bez przeszkód”, gdyż wiedziała, że „nikt spoza kręgu wtajemniczonych nie podejrzewa niczego dziwnego”. Pani Ritter zgodziła się zaśpiewać. Musiał to być wyjątkowo krępujący wieczór zarówno dla pani Strauch, jej nastoletniej córki, jak i dla nieszczęsnej pani Ritter i rogacza – pana Koerwina. Natomiast Dore opisała go jako jeden z najszczęśliwszych w swoim życiu.

Po wyjściu gości Dore pożegnała się z panią Ritter i ze swoim mężem, który wymógł na niej obietnicę, że nigdy nie będzie próbowała do niego wrócić, a następnie odprowadził ją pod ramię na tramwaj. Odjeżdżając, widziała, jak mąż stoi na przystanku i macha do niej „z grobową miną”.

Następnego ranka Dore Strauch – bo tak teraz wolała być nazywana – i Friedrich Ritter opuścili dom Ritterów. Według Dore ze swoimi plecakami wyglądali jak „para udająca się na weekendowy wypad”. W praktyce było to raczej mało prawdopodobne, zważywszy na wyjątkowo duży ciężar walizek, które ze sobą mieli. Dore zamierzała wezwać taksówkę, ale Friedrich nie chciał o tym słyszeć. Upierał się, że jeśli chcą być w zgodzie ze wszystkimi wyznawanymi przez siebie teoriami, to muszą poddać swoją „siłę woli temu wstępnemu testowi”. I rzeczywiście było to odpowiednie preludium do zestawu znacznie trudniejszych prób, które czekały Dore.

*

Friedrich i Dore wypłynęli z Amsterdamu o dwudziestej pierwszej 3 lipca 1929 roku na pokładzie parowca Boskoop.

Ritter był zawiedziony, ponieważ z uwagi na późniejsze wyjście z portu nie było im dane oglądać „w świetle dziennym, jak oddala się kontynent”. Jednak następnego ranka zachwyciło go to, jak holenderski parowiec konsekwentnie prze na zachód przez kanał La Manche. Stali z Dore na dziobie i napawali się hukiem silnika pod stopami, podmuchami wiatru we włosach, miarowym kołysaniem i sporadycznymi rozbryzgami wody morskiej na twarzy. „Możność uczestnictwa w nieustającej walce między prącą naprzód mocą maszyny a falami sprawia, że zapominamy całkowicie o problemach z utrzymaniem równowagi”.

10 lipca para dostrzegła spowite chmurami szczyty Azorów. Friedrich był ich ciekaw, gdyż podczas swojej długiej kwerendy w berlińskich bibliotekach umieścił archipelag na liście „rajskich wysp”. Jednocześnie odczuwał ulgę, że ostatecznie nie wybrali Azorów. Choć klimat był przyjemny, a niektóre wyspy – niezamieszkane, Friedrich dowiedział się, że „podobno osiadło tu wielu Żydów, a wielu europejskich kapitalistów znalazło tu schronienie przed potencjalnymi rewolucjami”.

Za Azorami powietrze stawało się cieplejsze, a błękit oceanu zaczął nabierać głębi. Dore była zachwycona obserwowaniem latających ryb przebijających taflę oceanu, skaczących delfinów, pojedynczych ptaków morskich. Raz trafiło się nawet stado wielorybów.

19 lipca Boskoop przepływał nieopodal Curaçao na Karaibach. Friedrich obliczył, że „serce statku – czterocylindrowy silnik – uderzyło od wyjazdu już dwa miliony razy, pracując całą dobę, osiemdziesiąt razy na minutę. Do wykonania tej pracy trzeba by było pięciuset–sześciuset koni, a masa czterech ton musiałaby za każdym razem spadać z wysokości jednego metra, by wykonać tylko jeden obrót śruby. A od tego silnego »serca« zależała przecież jeszcze praca wielu urządzeń: prądnic zasilających oświetlenie, wentylatorów, chłodziarek, destylatorów wody pitnej, pomp, kabestanów, dźwigów, sterów i tak dalej”.

Boskoop dopłynął do Curaçao dzień później, a następnie przez Kanał Panamski ruszył w stronę Ekwadoru. Do Guayaquil dotarł 3 sierpnia 1929 roku. Na miejscu okazało się, że statek, który miał zabrać Friedricha i Dore na Galapagos, wyruszy dopiero pod koniec miesiąca.

Friedrich uznał zatem, że mogą wykorzystać ten czas na zwiedzenie stolicy Ekwadoru, Quito, położonego w Andach na wysokości 2850 metrów nad poziomem morza. 7 sierpnia wsiedli na pływający po Rio Guaya prom, którym pokonali sześć kilometrów do stacji kolejowej. Tam wsiedli do wagonu drugiej klasy, wypełnionego drobnymi indiańskimi pasażerami. Panował nieznośny upał. Początkowo przez okna rozpościerał się widok na wyschnięte bagna i trzcinowiska, z rzadka przetykane niewielkimi chatkami na palach. Potem trasa pociągu prowadziła przez busz i lasy. Co jakiś czas zatrzymywali się na stacjach („kilka murzyńskich lub indiańskich chatek”), gdzie ciemnookie kobiety sprzedawały owoce i smażoną kukurydzę.

Zaczęli wjeżdżać pod górę, do dżungli. Friedrich nie był szczególnie zachwycony: „Las pierwotny nie ma w sobie nic z tropikalnej obfitości wielkich drzew i gęstego zakrzewienia wbrew zwyczajowym opisom. Nie można powiedzieć, że te lasy są obfite w drewno. Za dowód niech posłużą pokrzywione podkłady kolejowe i rachityczna drewniana infrastruktura. Nawet tam, gdzie występuje większa obfitość wody, las jest gęstszy, ale nie bardziej bujny. Pnącza, storczyki i inne rośliny pasożytnicze[3] zdają się hamować wzrost”.

Im dalej w górę, tym bardziej dżungla się przerzedzała, ustępując miejsca trawom i pojedynczym wierzbom. Friedrich, który prawdopodobnie był w nie najlepszym nastroju z powodu rozrzedzonego górskiego powietrza, skonstatował, że „flora jest tu raczej dziwna i monotonna”.

O zmroku dotarli do miasta Riobamba, a noc spędzili w hotelu Guayaquil. Kolejnego ranka ich oczom ukazał się imponujący szczyt Chimborazo i szereg mniejszych ośnieżonych wierzchołków. Następnie wsiedli do autobusu, który miał ich zabrać do Quito. Pojazd był jeszcze bardziej zatłoczony niż pociąg. Usiedli na jednej z twardych drewnianych ławek w towarzystwie milczących Indian i ich bagaży. Podczas przerwy na posiłek Friedrich pofolgował swoim mięsożernym nawykom, konsumując „cudownie kruche udko” pieczonej świnki morskiej.

O siódmej wieczorem dotarli do Quito. Następnego dnia spacerowali po starych uliczkach, zwiedzali bogato zdobione kościoły, pokazano im też makabryczne, spreparowane ludzkie głowy. Kolejnego ranka udali się na wspinaczkę na wulkan Pichincha. Mała ilość tlenu i strome podejście szybko dało im się we znaki[4], nie ustawali jednak w marszu i po sześciu godzinach osiągnęli szczyt. Nagrodą za wytrwałość był widok na jeszcze wyższy wulkan, Cotopaxi, który na chwilę ukazał się ich oczom wśród chmur. Podczas zejścia doświadczyli niepokojących objawów choroby wysokościowej. Biedna, kulejąca Dore była na skraju wyczerpania. W części wędrówki pomógł im uczynny pastuszek, ale nie udało im się dotrzeć do drogi przed zapadnięciem zmroku.

Tego wieczoru nic nie zjedli, ponieważ Friedrich oznajmił, że „skoro brakuje tlenu, nie powinni zjadać choćby owocu”.

Po kilku kolejnych dniach zwiedzania wrócili autobusem i pociągiem do Guayaquil. Zamierzali tam poczynić ostateczne przygotowania do podróży na Galapagos, w tym zrobić zakupy, które dorzucili do góry ekwipunku pieczołowicie gromadzonego w szopie Ritterów w Wollbach.

Gorące, wilgotne powietrze i wszechobecny brud w Guayaquil musiały stanowić nieprzyjemny kontrast z umiarkowanym, wiecznie wiosennym klimatem Quito. Choć skwar lał się z nieba, Friedrich zadecydował, że mimo dyskomfortu oboje powinni ostentacyjnie poruszać się po zatłoczonych ulicach bez nakryć głowy: „Uznaliśmy, że nasze włosy będą najlepszą ochroną przed słońcem – lepiej, by wyblakły na słońcu, niżby miały zrzednąć i posiwieć w gorącu i wilgoci”. Możliwość zrobienia czegoś w sposób ostentacyjny wyraźnie go ekscytowała. Z charakterystyczną dla siebie pychą odnotował: „Największą sensację stanowi nasz brak kapeluszy”.

Dla kochającej zwierzęta Dore przemieszczanie się ulicami ówczesnego Guayaquil musiało być torturą: osły i muły z otwartymi ranami spowodowanymi ogromnym ciężarem ładunku, który musiały nosić; uwiązane kurczaki męczące się w tumanach pyłu; walki byków; martwe lub umierające psy w rynsztokach. Friedrich doszedł do wniosku, że „choroby psów” w Guayaquil spowodowane są „zatruciem białkowym”. Twierdził, że „psy dostają tu dużo mięsa, ale nie zużytkowują tego poprzez działanie, czyli pracę, ani przez wytwarzanie ciepła. Niezużyte resztki wywołują więc skurcze i inne formy zatrucia. Chorobom tym można by zapobiec przez mniejsze spożycie mięsa. Nigdy nie widziałem takich objawów u wegetarian”.

Wściekłość Friedricha wywoływały też inne aspekty życia w ówczesnym Guayaquil, które nie zgadzały się z jego filozofią, mianowicie „palenie, picie, noszenie czarnych ubrań i przyjmowanie leków”. Wkrótce miał zyskać szansę zweryfikowania owej filozofii w praktyce odosobnienia na swojej wymarzonej rajskiej wyspie. 31 sierpnia 1929 roku wraz z Dore wsiedli na sfatygowany szkuner kapitana Bruunsa i ruszyli w dół Rio Guaya.

2Zapomniany archipelag

Wybór Galapagos był wyjątkowo odpowiedni dla doktora Rittera i jego wyznawczyni. Ich mroczny, nietzscheański romantyzm nie pasowałby do scenerii tropikalnej wyspy ze stereotypowych wyobrażeń: palmy, owoce i miękki złocisty piasek. O ileż bardziej adekwatnym wyborem dla bohaterskiego filozofa nadczłowieka był odległy archipelag Galapagos ze specyficzną fauną, zamglonym krajobrazem wulkanicznym i skojarzeniami z Charlesem Darwinem. Związki z tymi wyspami miał nawet pierwowzór ulubionego bohatera Friedricha z dzieciństwa, Robinsona Crusoe (którego imię Ritter połączy ze swoim, tytułując się „Robinsonem z Galapagos”)[5].

„Robinson” Friedricha różni się jednak znacząco od opisywanego przez Defoe rozbitka, który przecież jest rozsądny i pragmatyczny: urządza się na wyspie, nakłania miejscowego, żeby dla niego pracował, i opuszcza wyspę przy pierwszej nadarzającej się okazji. W wersji Friedricha mamy do czynienia z postacią romantyczną i utopijną, wywodzącą się nie tyle z oryginalnego dzieła Defoe, ile z czerpiących z niego „robinsonad”, pisanych od XVIII wieku, lecz szczególnie popularnych w Niemczech pod koniec XIX stulecia.

Najsłynniejszą powieścią z tego gatunku było dzieło Johanna Gottfrieda Schnabela Die Insel Felsenburg [Wyspa Felsenburg]. Czwórka rozbitków cieszy się z ucieczki od cywilizacji i próbuje stworzyć własną wersję raju na odludziu. Początkowo zamieszkują jaskinię, która wcześniej służyła bukanierom za kryjówkę, a potem osiedlają się w wulkanicznej dolinie w centralnej części wyspy. Zmieniają bieg znajdującego się tam wodospadu i wykorzystują go do własnych celów. W świetle tego, czego Friedrich i Dore doświadczą na swojej wyspie, znamienny zdaje się wątek morderstwa i samobójstwa, który pojawia się w książce Schnabela.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy

[1] Dziś jest to wyspa San Cristóbal, choć stosowane są obie nazwy (przyp. tłum.).

[2] Musiało to mieć jakieś inne podłoże, ponieważ według stanu współczesnej wiedzy choroba ta nie wpływa na płodność (przyp. tłum.).

[3] Z punktu widzenia współczesnej botaniki storczyki nie są pasożytami, odżywiają się bowiem obumarłymi częściami roślin (przyp. tłum.).

[4] Samo podejście – według przewodników – nie jest trudne. Sto dwadzieścia siedem lat wcześniej na szczyt wspiął się ich rodak Alexander von Humboldt, który zdołał tam wykonać pomiary (przyp. tłum.).

[5] Rozbitek Alexander Selkirk został w 1708 roku odnaleziony na archipelagu Juan Fernández przez załogę dwóch brytyjskich statków, Duke oraz Duchess, dowodzoną przez kapitana Woodesa Rogersa. Po złupieniu Guayaquil oba statki (z Selkirkiem na pokładzie jednego z nich) popłynęły na Galapagos w celu przezbrojenia.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I