Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
To był czwartek, 28 września 1967 roku. Dwa lata po wyjeździe Leopolda Tyrmanda z Polski, kilka miesięcy po opublikowaniu przez niego na łamach paryskiej „Kultury” Porachunków osobistych. Przed drzwiami mieszkania Barbary Hoff w Warszawie stanęło dziewięciu pracowników Służby Bezpieczeństwa. W wyniku przeprowadzonej rewizji skonfiskowano książki (wydany w Londynie tom poezji Broniewskiego, Bagnet na broń czy anglojęzyczną wersję Siedmiu dalekich rejsów), czasopisma (paryska „Kultura”), listy Tyrmanda do Barbary Hoff, liczne kartki pocztowe od bliższych i dalszych znajomych (np. od Konwickiego czy Herberta), różnego typu legitymacje, zapisane po brzegi kalendarzyki i adresowniki, stosy wizytówek, które w przeważającej większości należały do korespondentów zagranicznych czasopism, fotoreporterów, wydawców czy pracowników ambasad.
W zbiorze tym trafimy także na dwa niepozorne, zapisane najczęściej zielonym atramentem, notatniki.
Są one o tyle ważne i niepowtarzalne, że jako jedyne ilustrują literacką kuchnię pisarza, jego lektury i intelektualne zainteresowania w pierwszych latach po powrocie do kraju. Jednak zanim do tego doszło los rzucał pisarza po wielu europejskich krajach, a wydarzenia, które temu towarzyszyły – bez odrobimy przesady – mogłyby być podstawą sensacyjnego filmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 88
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
wstęp i opracowanie Dariusz Pachocki
To był czwartek, 28 września 1967 roku. Dwa lata po wyjeździe Leopolda Tyrmanda z Polski, kilka miesięcy po opublikowaniu przez niego na łamach paryskiej „Kultury” Porachunków osobistych1. Przed drzwiami mieszkania Barbary Hoff w Warszawie stanęło dziewięciu pracowników Służby Bezpieczeństwa2. W wyniku przeprowadzonej rewizji skonfiskowano3 m.in.: książki (wydany w Londynie tom poezji Broniewskiego, Bagnet na broń czy anglojęzyczną wersję Siedmiu dalekich rejsów4), czasopisma (paryska „Kultura”), listy Tyrmanda do Barbary Hoff, liczne kartki pocztowe od bliższych i dalszych znajomych (np. od Konwickiego czy Herberta), różnego typu legitymacje5, zapisane po brzegi kalendarzyki i adresowniki, stosy wizytówek, które w przeważającej większości należały do korespondentów zagranicznych czasopism, fotoreporterów, wydawców czy pracowników ambasad. Wśród zarekwirowanych materiałów znalazł się maszynopis poematu Antoniego Słonimskiego Sąd nad Don Kichotem, który zawiera autograf autora oraz jego odręczne poprawki. Po sporządzeniu i podpisaniu protokołu wszystko zapakowano w pudła i wyniesiono. Po latach cały ten zbiór trafił do archiwów Instytutu Pamięci Narodowej i, jak dotąd, wyzyskany był przez badaczy w minimalnym stopniu. A szkoda, bo znajdziemy tam wiele ciekawego materiału biograficznego, ale i literackiego. W zespole tym trafimy także na dwa niepozorne, zapisane najczęściej zielonym atramentem, notatniki. Są one o tyle ważne i niepowtarzalne, że jako jedyne ilustrują literacką kuchnię pisarza, jego lektury i intelektualne zainteresowania w pierwszych latach po powrocie do kraju6. Jednak zanim do tego doszło, los rzucał pisarza po wielu europejskich krajach, a wydarzenia, które temu towarzyszyły – bez odrobimy przesady – mogłyby być podstawą sensacyjnego filmu.
Leopold Tyrmand, czego się często nie dostrzega, należał do pokolenia „Kolumbów”, co oznaczało wkroczenie w dorosłość w przyspieszonym tempie. Po ukończeniu Gimnazjum im. Augusta Kreczmara w 1938 roku wyjechał do Paryża studiować architekturę. W wywiadzie, którego udzielił Wojciechowi Wierzewskiemu, wspominał:
Jak każdy młody człowiek urodzony w Polsce przedwojennej żywo reagowałem na bujny, niemal żywiołowy rozwój kultury owego czasu. Bardzo chciałem zostać dziennikarzem. Dziennikarstwo było zawodem, który pociągał mnie od najmłodszych lat. Wytłumaczenie tych skłonności jest chyba niemożliwe. Marzenia te zaostrzył typowy konflikt młodego człowieka z rodzicami, którzy zadawali mi pytanie: „Dziennikarstwo? A cóż ci to da?”. Ponieważ byłem dobrym synem bardzo dobrych rodziców, stanęło na tym, że będę studiował architekturę. Miałem zawsze skłonności do plastyki, sztuk pięknych, i to ułatwiło mi decyzję. Był to w końcu rozsądny kompromis pomiędzy zawodem duchowo niezależnym a praktycznością życiową. Otrzymałem mizerne stypendium rządowe i pojechałem na studia architektoniczne do Paryża. Spędziłem rok czasu na Akademii Sztuk Pięknych, po czym wróciłem do kraju na wakacje. Było to lato roku 1939…7
Decyzja o powrocie na pewno była jego świadomym wyborem8. Autor Złego zdawał sobie sprawę z tego, że adaptacja do nowych warunków może być niełatwa:
W 1946 roku wróciłem z Zachodu do Polski na stałe. Nie byłem marksistą, nie należałem do naiwnych, rysował mi się mgliście, lecz prawidłowo, przyszły rozwój stosunków politycznych w mym kraju. Mimo to wróciłem. Doszedłem wtedy do wniosku, że zamierzam w życiu toczyć walkę o pewne wartości ideowe ważne dla mego narodu i że walkę tę można toczyć tylko na płaszczyźnie własnego społeczeństwa. Ponadto wierzyłem w bogactwo zdarzeń i w zasadę, że zawsze mogą wyłonić się formy nieprzewidziane w kształtowaniu się współżycia z marksistami. Cały świat wierzył wtedy w ducha kompromisu, stało się więc tak, że pomyliłem się wraz z całym światem9.
Mimo różnego typu wątpliwości trzeba było jakoś zarabiać na życie. Dość szybko zaczął pracę w należącej do „Czytelnika” Agencji Prasowo-Informacyjnej, która – jak pisał w Dzienniku1954 – została stworzona przez Jerzego Borejszę dla komunistów:
Tak, ale kiedy po wojnie powróciłem do Polski z Zachodu, postanowiłem zrealizować swoje wcześniejsze, młodzieńcze zamiary – i postawiłem na swoim. Zostałem dziennikarzem, przynajmniej przez pewien okres czasu, dopóki dziennikarstwo w Polsce powojennej miało sens i nie naruszało osobistej niezależności. Pracowałem najpierw w krakowskim „Przekroju”, potem w warszawskim „Expressie Wieczornym”. Byłem w pierwszym zespole „Słowa Powszechnego”, wreszcie wylądowałem w „Tygodniku Powszechnym”. Było to w chwili, gdy stalinizm w pełnej krasie wkroczył do Polski, i być dziennikarzem w prasie codziennej oznaczało dać się zaszeregować światopoglądowo i politycznie. Czego ja zrobić nie chciałem.
[...]
Obowiązywała jeszcze wtedy formuła ludowej demokracji i udawano cywilizowane państwo, które dźwiga się z ruin. Wobec tego wymyśliłem sobie specjalność korespondenta dyplomatycznego i API, natenczas dbałe o zachodnie pozy, natychmiast mnie zaangażowało. Do moich obowiązków należało wysiadywanie na konferencjach prasowych w MSZ-cie, na których Wiktor Grosz, szara eminencja, zaś formalnie dyrektor prasowy ministerstwa, dyktował dziennikarzom, co mają pisać o polityce zagranicznej10.
Najwyraźniej jednak nie czuł się bezpiecznie na łonie nowej, budowanej pod „opieką” sowietów ojczyzny11, gdyż 15 maja 1946 roku wystosował do Ministerstwa Bezpieczeństwa podanie o treści:
Uprzejmie proszę o przyznanie mi prawa posiadania broni. Jestem w posiadaniu pistoletu Walther, nr 112673P, który przywiozłem ze sobą z zagranicy. Do posiadania broni na terenie norweskim zmuszała mnie napięta sytuacja pomiędzy czynnikami londyńsko-andersowskimi a mną, jako jako przedstawicielem orientacji rządu Jedności Narodowej12.
Poniżej znalazł się dopisek Stefana Swierzewskiego, przedstawiciela redakcji Agencji Prasowo-Informacyjnej, który popierał prośbę Tyrmanda, argumentując, że posiadanie broni związane jest z potrzebą „stałego poruszania się w terenie”. Z adnotacji podpisanej parafką wynika, że prośbę załatwiono pozytywnie. Trudno się zatem dziwić, że pisarz bardzo szybko stał się obiektem zainteresowania służb. Z dokumentów, które są przechowywane w IPN, wynika, że już miesiąc później próbowano go przekonać do współpracy13. I nie była to jedyna próba. Natomiast w ściśle tajnym piśmie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z 23 kwietnia 1948 roku w sprawie wywiadu środowiskowego przeczytamy m.in.:
Wiadomym jest, że ob. Tyrmand Leopold po wyzwoleniu przebywał w Danii, lecz w jakim celu nie zdołano ustalić. W 1946 roku przybył do Warszawy i zamieszkał w domu przy ul. Daszyńskiego 14 należącym do Spółdzielni Wydawniczej „Książka”, gdzie początkowo był zatrudniony w swym zawodzie. Obecnie ob. Tyrmand Leopold od dłuższego czasu pracuje w charakterze redaktora „Expressu Wieczornego”. W/w w poprzednich miejscach zamieszkania, jak i w obecnym, żadnej działalności polityczno-społecznej nie przejawia, nie ujawniając nikomu swego oblicza politycznego, z tego też względu nie jest znany ze swego stosunku do obecnej rzeczywistości.
W/w posiada szerokie znajomości jak i kontakty wśród inteligencji. Do lokalu, w którym zamieszkuje, przychodzi dużo osób obojga płci, przebywając u niego dłuższy czas.
W/w jest człowiekiem inteligentnym, elokwentnym, towarzysko wyrobionym, lubi się bawić, przebywać w towarzystwie niewiast, używa alkoholu, w obejściu sympatyczny, mile widziany w każdym towarzystwie, przez co też cieszy się dobrą opinią14.
Tyrmand starał się znaleźć w tej nowej rzeczywistości swoje miejsce, jednak dość szybko zorientował się, że może to być bardzo trudne. Po ośmiu latach obserwowania nowej rzeczywistości pisał:
Byłem jak najprzychylniej usposobiony do zasad współżycia z marksistami, dostrzegałem w tym fakcie nawet pewne korzyści dla Polski, ale pragnąłem rzeczywistego współżycia. Równie bzdurną i szkodliwą zdawała mi się konspiracja i dywersja na usługach obcych wywiadów, jak odpychającą – dążność marksistów do dyktatorskiego monopolu na władzę za pomocą wszelkich środków. Podjąłem też od razu moją walkę, walkę na miarę jednostki. Pracowałem w „Expressie Wieczornym”, póki był on rzeczywiście warszawską gazetą. Byłem członkiem redakcji „Słowa Powszechnego”, póki dziennik ten stanowił platformę porozumienia ludzi o różnych poglądach. Należałem do ścisłego grona redakcyjnego „Przekroju”, póki pismo to reprezentowało w Polsce europejską cywilizację i sztukę. Stworzyłem i prowadziłem Polski Jazz-Club, póki można było się porozumiewać swobodnie z tysiącami naszych zwolenników i sympatyków. Wreszcie stoczyłem najważniejszą w mym życiu kampanię, wielką bitwę o polską kulturę w szeregach zespołu „Tygodnika Powszechnego”, ostatniego wolnego pisma na obszarach na wschód od Władywostoku do Łaby15.
Służby nie mogły zignorować człowieka, który miał dziwnie niejasną wojenną przeszłość, a po powrocie do kraju związał się z wrogim środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”. Ponadto utrzymywał kontakty z zagranicznymi dziennikarzami, wydawcami czy też pracownikami ambasady amerykańskiej. Tyrmanda oplotła sieć konfidentów. Jego okupacyjną przeszłość próbowano ustalić na podstawie donosów: „Jacka”, „Małego”, „Fatum” i „Marynarza”. Ten ostatni spotkał pisarza w obozie koncentracyjnym w Norwegii16. Natomiast warszawską codzienność Tyrmanda wnikliwie obserwowali TW: „33” – Kazimierz Koźniewski, „Adam” – Roman Waschko, „Kawa” – Wiesław Górnicki, a oprócz nich: „Bartek”, „Justyna” czy „W.R.”17. Po kilku latach donosy okażą się niewystarczające, dlatego 28 listopada 1960 roku na biurko samego generała Moczara trafi „Tajne spec. znaczenia” pismo o treści:
Proszę o wyrażenie zgody na założenie instalacji „pp” w mieszkaniu Leopolda Tyrmanda. W/ wym. utrzymuje kontakty z rozpracowywanymi przez nas dziennikarzami zachodnimi. W rozmowach Tyrmand udziela im tendencyjnie negatywnych informacji o wielu problemach naszego kraju. Dyskusje na te tematy odbywają się między innymi w prywatnym mieszkaniu L. Tyrmanda.
Matejewski18
Dzień później wniosek został zaopiniowany przez Moczara krótkim – „Uzgodniono”. Magnetofony zaczęły nagrywać19. Jednak teraz rejestrowane słowa nie należały do mało znanego dziennikarza miejskich gazet i literata in spe, ale do autora Złego i organizatora jazzowych festiwali. Wtedy jeszcze nie wiedziano, że pisarz w tajemnicy zapełnia zeszyty w ciemnych okładkach równym ołówkowym pismem. Był to Dziennik 1954, który w całości dotarł do czytelników dopiero w 1980 roku20.
Szuflada Tyrmanda była pojemna i mieściła także notatniki, których treść trafiła do niniejszej edycji. Są one typowymi literackimi brulionami i znakomicie ilustrują kształtowanie się formacji intelektualnej pisarza. Wynotowywane przezeń fragmenty książek, wycinki prasowe oraz luźne notatki zdają relację z jego ówczesnych lektur i sądów, wśród których wyróżniają się niepochlebne opinie o kobietach. Czytelników Tyrmanda tego typu frazy zapewne nie zdziwią, gdyż chyba każda jego książka zawierała mizoginiczne passusy. Zatem nie jest to wyjątek, a raczej reguła. Drugi notatnik zawiera przede wszystkim różnego typu literackie pomysły, cytaty oraz koncepcje planowanych opowiadań. Wśród wielu zapisów wybijają się te, które miały wejść do powieści o roboczym tytule Stukułka. Zapewne są to notatki do drugiej części utworu, który był publikowany na łamach „Kuriera Polskiego”21. Druk pierwszej części poprzedzony był rozmową z autorem, w której przyznał, że pierwsza część powieści powstała w 1949 roku i w jego przekonaniu nie miała szans na druk. Przede wszystkim dlatego, że taki typ pisarstwa „jest mało znany czytelnikowi współczesnemu i mało popularny”22. Tyrmand zdawał sobie sprawę z tego, że cenzura będzie się bacznie przyglądać utworowi, który dotyczy wojennych losów głównego bohatera, co mogło się skończyć blokadą druku. Z oczywistych względów pisarz nie mógł o tym wspomnieć podczas rozmowy. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by opowiedzieć o genezie utworu:
W owym okresie byłem rozmiłowany w tym rodzaju literackim. Podjąłem próbę odrodzenia osiemnastowiecznego romansu filozoficznego, albo raczej – żeby nie używać wielkich słów – romansu filozofującego. Z naszej literatury tego okresu wzorem mogą być Przypadki Mikołaja Doświadczyńskiego.
Moją ambicją było ukazanie pewnych dróg i niektórych myśli mego pokolenia, które w chwili wybuchu wojny miało 20 lat. Nie wiem, czy mi się to udało. Życie porucznika Stukułki jego wędrówki i przygody to był tylko pretekst. Doprowadziłem jego losy do połowy ostatniej wojny. Potem przerwałem pracę nad Wędrówkami23.
Zapiski, które znajdziemy w drugim z prezentowanych tu notatników, wskazują na to, że Tyrmand nie tylko myślał o opisaniu dalszych losów Stukułki, ale prace nad tym były dość zaawansowane. Jednak w rozmowie z Danutą Wąsowicz opisywał swój literacki warsztat tak, by komponował się on z budowanym przezeń obrazem poważnego pisarza. Zapytany o plany związane z drugą częścią utworu odpowiedział, że tego typu opowieść przestała go interesować: „Dziś nie podpisałbym się pod wieloma jej rozwiązaniami myślowymi i formalnymi. Gdybym jednak miał ją kontynuować – zasadnicza koncepcja byłaby ta sama”24. Druga część nigdy nie wyszła poza postać notatnikowych zapisków.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Copyright © 2020, Dariusz Pachocki
Copyright © 2020, Matthew Tyrmand, Mary Ellen Tyrmand
Copyright edycji © 2020, wydawnictwo MG.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych – również częściowe – tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw.
ISBN: 978-83-7779-661-0
Projekt okładki oraz skład książki:
Zuzanna Malinowska Studio
Korekta: Dorota Ring
www.wydawnictwomg.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk