Złodziejski spadek - Bożena Mazalik - ebook + książka

Złodziejski spadek ebook

Bożena Mazalik

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W górskiej ciszy kryją się tajemnice

Hilda Mainwolf to kobieta o wielu twarzach. Zastępczyni burmistrza Ratsel, miasta na przedgórzu Alp. Lubiana i szanowana. Dziś ceniona za działalność na rzecz sierot, a kiedyś obracająca się w towarzystwie zupełnie innych osób, z których szczególnie jednej nie chciałaby już nigdy spotkać.

Po uroczystościach odznaczenia krzyżem maltańskim Hilda niespodziewanie znika. Dzień później jej córka, wracając samochodem z górskiej chaty, spada z urwiska. Te wydarzenia ściągają do Ratsel Carlę, ich najbliższą krewną, byłą policjantkę, która na miejscu zaczyna badać sprawę. Instynkt podpowiada jej, że to, co wygląda na przypadek, może kryć coś więcej. Mnożą się pytania. I nie wiadomo, komu ufać, a komu nie...

Złodziejski spadek to kolejna powieść Bożeny Mazalik, autorki cieszących się sympatią czytelników książek Ciosy słonia (2017) i Kryminalne zagadki Matyldy (2019).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 390

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bożena Mazalik Złodziejski spadek ISBN Copyright © by Bożena Mazalik, 2025All rights reserved Redaktor Marta Dobrecka Projekt okładki i stron tytułowych Tobiasz Zysk Projekt typograficzny i łamanie Grzegorz Kalisiak | Pracownia Liternictwa i Grafiki Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

DZIEŃ 1. ŚRODA, 16 MARCA 2022

W Niemczech odnotowano 12 387 078 potwierdzonych przypadków zakażeń koronawirusem, w tym 120 580 ofiar śmiertelnych. Rząd Niemiec chce przyjąć Ukraińców z Mołdawii. Wiatr i deszcz w nocy na południu kraju. W Ratsel możliwe mgły, temperatura 12 stopni.

LILI

Z wymuszonym uśmiechem Hilda Mainwolf zeszła z podium i skierowała się do stolika. Serce i nogi rwały się do galopu, ale nie mogła się poddać, patrzyło na nią całe Ratsel.

Dla dodania sobie otuchy drżącymi palcami dotknęła przypiętego na piersi krzyża maltańskiego i zwolniła kroku. Lustrzana sala miejskiego ratusza lśniła w światłach odbitych od ścian. Chwilami się wydawało, że ludzi jest kilka razy więcej niż w rzeczywistości. To ją deprymowało, owszem, i zwykle radziła sobie z takimi uczuciami, lecz wykształcona w ciemnych uliczkach Monachium intuicja krzyczała, żeby uciekać z zupełnie innego powodu.

Od trzydziestu lat Pałka, morderca własnej matki, postrach burdeli, policjant, któremu przypisywano zniknięcie siedmiu dziewcząt i któremu nigdy nic nie udowodniono ani nawet nie zarzucono, odwiedzał ją w snach. Widywała go wśród ludzi, nadając jego rysy mężczyznom o podobnej sylwetce, z krótko ściętymi włosami, i bała się, że jej plastyczna wyobraźnia w końcu go przyciągnie. Mało tego — wiedziała, że nie tylko jej strach może go do niej przyprowadzić. W końcu zabrała coś, do czego ten psychopatyczny morderca rościł sobie pretensje. Teraz, przemierzając lśniący parkiet miejskiego ratusza, czuła, jak pot spływa jej po plecach, i nie sądziła, by winien był temu jedwabny aksamit, z którego została uszyta specjalnie na dzisiejszą galę nieco zbyt ciepła kobaltowa suknia.

— Idź się lecz, głupia babo. Pewnie masz już alz­heimera, a jednym z objawów są halucynacje. — Jej siostra powtarzała to tak często, że Hilda gotowa była uwierzyć, iż oto spełnia się jedna ze słynnych przepowiedni Klary Koenig, a choroby tej bała się bardziej niż Pałki.

Postanowiła, że gdy wróci z Mołdawii, kiedy zainstaluje dzieciaki w budynkach fundacji i przydzieli im opiekunów, umówi się do psychologa na wizytę, może nawet zrobi tomografię głowy. Odwróciła się raz jeszcze i ponownie sprawdziła w lustrze. Opamiętaj się, kobieto! Nawet gdyby tutaj był, to wśród ludzi nic ci nie grozi, jesteś u siebie i wszyscy cię lubią.

Ale czy nadal by ją poważali, gdyby znali Lili? Gdyby wiedzieli, kim była?

Z wielkim wysiłkiem zmierzała do miejsca, gdzie usadowiono ją razem z Kellerami, burmistrzem i jego żoną. Uśmiechnęła się na myśl, co czeka ją jutro, a właściwie tego wieczoru, wybiera się bowiem po dzieci i robi to, ponieważ chce, bo lubi i dlatego, że może. Fundacja jest w stanie przyjąć co najmniej setkę, a tak się dobrze składa, że Hilda jako jedyna zna ukraiński. Nieważne, że nauczyła się go w monachijskim burdelu, zdecydowała, że musi polecieć osobiście, i Gudrun, żona burmistrza, gorąco poparła projekt.

— Leć, jeśli czujesz się na siłach. Energii masz więcej ode mnie, a jestem o dziesięć lat młodsza — mówiła tydzień temu. Teraz siedziała w niebieskiej, nieco jaśniejszej niż Hildy sukni tubie i wyglądała jak dobra wróżka, a dłonie miała z pewnością spuchnięte od klaskania.

— Gdzie zniknął Fritz? — Hilda odsunęła krzesło.

— Pewnie ogarnia ten cyrk, no bo skoro ty jesteś gwiazdą… — Nie było w tym wyrzutu, raczej przekora. — Szukasz jeszcze kogoś? Jesteś niespokojna.

Hilda usiadła sztywno i westchnęła.

— Mam ochotę stąd zniknąć, nie mogę przyzwyczaić się do tego, by wszyscy się na mnie gapili.

Gudrun poklepała ją po dłoni.

— Nie przesadzaj, jest tu ledwie połowa miasta.

Hilda roześmiała się po raz pierwszy tego wieczoru szczerze. Zmuszona nadrabiać miną żałowała, że nie miała maseczki, w jakimś sensie ułatwiało to wiele spraw, ale Gudrun zawsze potrafiła ją rozśmieszyć. Prawie się rozluźniła, jednak gdy poczuła ciężką dłoń na ramieniu, poderwała się na krześle.

— Spokojnie, moja droga. W pełni zasłużony. Nikt ci go nie zabierze. — Burmistrz nachylił się nad jej krzesłem i ostrożnie, niemal pieszczotliwie dotknął orderu przypiętego do sukni. Poczuła zapach alkoholu i cygara. Stary dobry Fritz. Łączył ich nie tylko stosunek pracy, ale przede wszystkim przyjaźń. Lubiła również jego żonę.

Świadoma tego, że jest wśród ludzi, którzy jej dobrze życzą, rozluźniła łopatki, a po trzeciej lampce szampana, kiedy zaczęło się jej kręcić w głowie, uświadomiła sobie także, że orkiestra gra milongę.

Tango. Najlepsze lekarstwo na zwidy i omamy, na paranoję i demencję. Sama puszczała je często w domu, kiedyś, lata temu, z winylowej płyty, ostatnio z komputera, a nawet z telefonu.

— Dobre zakończenie żenującej imprezy. Lubisz tango? — Pytanie skierowała do Gudrun, której ramiona poruszały się zgodnie z rytmem jękliwej melodii.

— Nigdy się go nie nauczyłam — odparła Gudrun.

Hilda poczuła, że jest lekko wstawiona. Szampan okazał się naprawdę dobry, a ona przestała zważać na otoczenie. Przynajmniej zwidy zniknęły, pomyślała i poddała się muzyce. Zauważyła, że mięśnie zareagowały już wcześ­niej i nogi napinają się niecierpliwie, z tęsknotą. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz publicznie tańczyła. Trzydzieści lat czy więcej? Nie wyszła ani razu na parkiet po tym, jak uciekła z Monachium, szalone lata minęły i przez chwilę zrobiło jej się żal samej siebie, a potem przyszła konstatacja. Tango? Fritz sprowadził muzykantów z Misbach. To on ustalał, co będą grali. Miał wyczucie. A może… Skąd wiedział? Dlaczego to zrobił? Żeby jej sprawić przyjemność? W tej chwili stał tuż obok i uśmiechał się przymilnie. Włosy opadły mu na czoło, oczy zwykle zmęczone i przekrwione skrzyły się zadowoleniem. Nie, Fritz nie był podstępny. Nie grzebałby tam, gdzie doskonale wiedział, że nie powinien. Gudrun też uśmiechała się przyjaźnie.

Czasami Hildzie Mainwolf się wydawało, że małe bawarskie miasteczko było gotowe na nią, ale ona nie czuła się na nie gotowa, a przecież medal to namacalny dowód tego, że zdobyła szacunek. Usiadła wygodniej. Odprężyła się. Melodia płynęła przez salę, okrążała ją, otulała wspomnieniem, tym razem miłym i rzewnym. Hilda przymknęła oczy. Gdy burmistrz chrząknął, odwróciła do niego głowę i się uśmiechnęła.

— Dobry stary Fritz Keller — mruknęła, klepiąc go przyjacielsko po dłoni.

Keller się roześmiał. Jego szpakowate długie włosy opierały się na kołnierzu smokingu, odstawały nad uszami i opadały na lewe oko. Nagle spoważniał, okrążył krzesło i ustawił się przed nią, wyciągając dłoń.

Gdy uniósł brew, pomyślała: Czemu nie, do cholery?! Gudrun szturchnęła ją zachęcająco. Oczy Fritza rzucały wyzwanie, a Hilda poczuła, jakby przeniosła się do Buenos, do ciemnego klubu spowitego papierosowym dymem.

— Zatańczysz, staruszko?

— Staruszko?

Wyprostowała plecy i stukając obcasami, wyszła pierwsza na środek parkietu. Złączyła pięty, nogi drżały niecierpliwie, poruszały się same. Bandoneon zawodził, melodia otaczała ją, wyciągała ramię. Wróciło Monachium, wróciła Lili, która uwielbiała ów płomień, tak pasujący do gauczów tańczących przy ognisku, a Fritz poruszył się przed nią, jakby sprawdzał ciężar ciała, i jeszcze raz wysunął zapraszająco dłoń. Gdy melodia niespodziewanie się zmieniła, Hilda zobaczyła przewrotny błysk w jego oczach i jęknęła rozczarowana.

— Spokojnie — mruknął jej partner i na jego znak grajkowie przeszli płynnie w la cumparsitę. Teraz była już pewna, że to zaplanował. Nie chciała o tym myśleć. Nie teraz, gdy budziła się Lili. I to Lili tancerka przeciągnęła stopą po parkiecie, złączyła ponownie pięty i wykonała kilka szybkich kroków. Fritz bezbłędnie wszedł w nie secadą.

Hilda spojrzała zdumiona, jednak Lili już nią zawładnęła, przypomniała jej Madame Ewelyn i Inez, Antona, króla złodziei i wszystkich, od których się odcięła. Hilda zapomniała, jak to jest ukraść diamentową broszkę czy jak zwodzić mężczyznę, ale Lili pamiętała. Tańczyła. Nie była inna, nawet nie stara, tylko czasy się zmieniły.

Odrzuciła głowę, wykonała cruzadę, na chwilę skupiła się na krokach, prowokując partnera, ale Fritz tańczył jak bywalec argentyńskiego klubu Milonguero, reagował na każdą ripostę, policzek przy policzku, skupiony na własnej historii, niemal obcy. Hilda spoważniała. Lili w tańcu wyrażała swoje życie. Zawsze tak było. Przymknęła oczy, tonąc w jękliwych dźwiękach, w historii dziewczyny, którą nikt się nie przejmował, gwałconej, opuszczonej, ratującej nie tylko swoje istnienie. I trwało to zbyt długo, zbyt krótko…

Kiedy muzycy umilkli, Hilda poczuła, jakby świat stanął. Zauważyła, że obydwoje z Fritzem zostali na parkiecie sami i teraz są otoczeni publicznością, wśród braw i przyjaznych gwizdów. Wstrząsnęła głową i lekko sięzatoczyła.

— Myślałem, że będziemy się kiwać — mruknął burmistrz kącikiem ust do jej ucha, tak cicho, że tylko ona słyszała. Opuścił ramiona, ukłonił się, a potem wskazał na nią dłonią.

— Masz pretensje? — odparła nieco głośniej, gdyż wśród entuzjastycznych braw i gwizdów nikt nie miał prawa ich słyszeć. Fritz pocałował jej dłoń.

Pomachała do ludzi, schodząc z parkietu. Posłała całusa Gudrun. Lawirowała w tłumie, by usunąć się z centrum zainteresowania, ale przede wszystkim, żeby odpocząć. Dyszała tak, że ledwo mogła mówić.

Jednocześnie z Fritzem opadli na krzesła. Gudrun udawała, że jest zazdrosna, ale Hilda ją znała i nie przejęła się tym, nie można być zazdrosnym o siedemdziesięciokilkuletnią babę, jeśli ma się dziesięć lat mniej.

— Zamówiłeś muzyków rozmyślnie — zwróciła się z pretensją do Fritza. — Nie wmówisz mi, że każdy bawarski zespół czy orkiestra ma w wyposażeniu bandoneon. Fritz, grzebałeś gdzieś, gdzie nie powinieneś, na przykład w mojej przeszłości?

— Ja? Po prostu lubię prawdziwe argentyńskie tango.

— No popatrz. — Hilda potrafiła dostrzec wymyk, mimo to pocałowała burmistrza w policzek. Jej wzrok musnął olbrzymie lustro, które znajdowało się za plecami Kellera, i nagle poczuła, jak dębowa lakierowana podłoga rozstępuje się pod jej nogami, a krzesło chwieje.

Stał tam. Stał z zimnym uśmiechem i rękami w kieszeniach, w obwisłym garniturze i z niezbyt krótko ściętymi włosami, taki, jak zapamiętała, tylko starszy. Przytył, ale nie miała wątpliwości, że to był on. Wyglądał jak nieszkodliwy staruszek. Nieco zmięty, schorowany. Hilda nie wiedziała, co czuje. Ulgę, że nie zapadła na alz­heimera i nie cierpi na halucynacje, czy strach, że Pałka ją zdemaskuje i narobi wstydu, bo właściwie co innego mógł tutaj zrobić? Szukał jej? Niemożliwe, to musiał byćprzypadek.

Szampan i taniec sprawiły, że już tak panicznie się nie bała. Czuła jednak, jak adrenalina wypełnia jej żyły. Może i nikt tego nie widział pod maską sympatycznego starszego pana, ale ona nie da się oszukać. Kwadratowa szczęka, charyzmatyczny uśmiech. Demon z przeszłości patrzył jej w oczy i bezczelnie się uśmiechał.

— Hilda? — Fritz Keller dotknął jej ramienia. — Coś się stało?

— A? — Próbowała się opanować. — Nie, nie. Tylko wybiegłam już myślami. Muszę się zbierać. Tańczę sobie, a ukraińskie dzieci czekają na ewakuację. Pa, szefie. — Przywołała na twarz najbardziej beztroski uśmiech, na jaki było ją stać, i powiodła wzrokiem po sali, sprawdzając, czy jej córka i siostra są jeszcze wśród gości. Powinna je ostrzec.

Uważała, by nie biec.

Ostatnie słowa Inez, przysięga złożona przyjaciółce umierającej w więziennej celi, odezwały się nerwowym czknięciem. O dziennikach wspomniała tylko Carli. Ba, wymogła na wnuczce swojej siostry, że ma je ujawnić, gdyby coś się stało. Carla. Tak, Carla jest wystarczająco bystra, by dać sobie z tym radę. Może je opublikuje, może zaniesie na policję. Strach w Hildzie rozrósł się do rozmiarów paniki.

Kierowca. Miał czekać na parkingu. Jeszcze tylko płaszcz.

— Gratuluję odznaczenia, pani Mainwolf! — Szatniarka przyglądała jej się z uwagą. — Tak wcześnie pani wychodzi?

— Głowa mnie boli. — Hilda dotknęła skroni. — Nie było tutaj mojej siostry? Klary Koenig? — dodała, gdy uświadomiła sobie, że nie wszyscy musieli wiedzieć, że Klara jest jej siostrą. — A może Elke z dziećmi?

— Pani córka wyszła zaraz po odznaczeniach. Mówiła, że dzieci muszą się położyć, chociaż wydawało mi się, że miały inne zdanie. Ale pani Klara chyba została, nie jestem pewna. Tak. — Szatniarka przeszukała wzrokiem okrycia gości. — Futro jeszcze wisi.

— Proszę jej powiedzieć… A zresztą sama powiem, zajrzę tylko do toalety. Gdybyśmy się minęły, proszę przekazać, żeby poczekała. Dobrze? Za chwilę wracam. — Zarzuciła na plecy wełniane palto, które podała jej szatniarka, i stukając szpilkami, ruszyła korytarzem do wind i łazienek. Najpierw telefon do kierowcy. Bagaże leżały już w aucie. Nie musiała wstępować do domu, powie tylko Klarze. Ona jedna wiedziała o Pałce. Hilda, intensywnie myśląc, skierowała się do łazienki.

— Pięknie, pięknie — usłyszała tuż przed drzwiami. Zamarła. Podszedł bezgłośnie. — Order zasługi! To wielkie odznaczenie. Gratuluję… Lili. — Jego głos się nie zmienił, był tak samo szorstki. — Nieźle jak na dziwkę.

Odwróciła się powoli. Uśmiech mężczyzny miał temperaturę alpejskiego lodowca. Hilda przywołała na ratunek powagę urzędnika państwowego z nadzieją, że znajdują się w publicznym miejscu, to nie Monachium, tylko małe Ratsel. Nic jej nie grozi. Najwyżej mały skandal. Poza tym gdzieś, do cholery, powinien być ochroniarz.

— Słucham? Chyba mnie pan z kimś pomylił. — Zmusiła się, by patrzeć Pałce w oczy z uprzejmym zdziwieniem i odpowiednią dozą oburzenia.

Wiedziała, że zewnętrznie niczym nie przypomina dawnej siebie. Krótkie siwe włosy postawione na jeża, trochę się też zaokrągliła. Zmieniła zęby, poprawiła nos, podciągnęła policzki, co kompletnie odmieniło jej uśmiech. Niczym nie przypominała siebie sprzed trzydziestu lat. No dobrze, czterdziestu. Nie miał prawa jej poznać. Tyle że ona rozpoznała go natychmiast. Mimo wyhodowanego brzucha i laski to nadal był ten sam uśmiechający się czarująco psychopata i sadysta.

— Z nikim nie można pomylić Lili, kiedy tańczy. Moja droga, takie spotkanie trzeba uczcić. — Złapał ją powyżej łokcia i ścisnął. — Napijemy się, powspominamy.

Hilda ze wstrętem i z trudem oderwała jego rękę i przyspieszyła.

— Nie znam cię gościu, spadaj! — Zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu ochrony. Gdzie się wszyscy podziali? Ruszyła w kierunku parkingu z nadzieją, że spotka tam przynajmniej kierowcę, poza tym przy głównych drzwiach powinni stać strażnicy. Co się z nimi stało?

Wyjęła telefon. W tym samym momencie na obrzeżu widzenia bardziej wyczuła, niż dostrzegła, ruch ręki i nikłe wrażenie, że tkwił w niej pistolet. Hilda pomyślała o Carli, ale niewyraźna myśl ugrzęzła w ciemności.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

DZIEŃ 2. CZWARTEK, 17 MARCA 2022

1 marca Grecja rozpoczęła sezon turystyczny. Kefalonia — temperatura w dzień 16 stopni, w nocy 8. W Polsce chaos na kolei. Rezygnujcie z podróży. Niewykluczone, że doszło do cyberataku. Miss World 2021 — Karolina Bielawska — została najpiękniejszą kobietą świata. ­Rosjanie zbombardowali teatr w Mariupolu.

CARLA

Serce Carli Lange waliło, jakby chciało wyskoczyć, a krew szumiała w uszach. Wystarczy. Siedem i pół kilometra.

Dalszą drogę zagradzała skała, ostrym klifem pochylająca się nad falami jak harpia, która rzuca wyzwanie żywiołom. Carla, ciężko dysząc, wsparła dłonie na kolanach i czekała na zastrzyk endorfin. Buty miała przemoczone, włosy kleiły jej się do czoła, ale czuła, jak na ustach pojawia się ironiczny uśmiech. Dzięki koszmarom, które nawiedzały ją od roku, miała doskonałą kondycję.

Usiadła na mokrej kłodzie. Fale po sztormie jeszcze się nie wyciszyły, jeszcze słyszała w nich gniewny odgłos nocnej nawałnicy. To nie był leniwy i uspokajający szmer, lecz dla Carli stanowił niezbędny dystans do życia, do jej małych wobec świata problemów. Morze i praca dla Marii Belojannis od kilku miesięcy były kotwicą trzymającą Carlę blisko ziemi. To właśnie tu, na Kefalonii, niewielkiej wyspie otoczonej niespokojnym dzisiaj Morzem Jońskim, znalazła tratwę ratunkową. Kiedy patrzyła na żywioł, którego nie ogarniała, jej problemy traciły rangę, stawały się ziarnkiem piasku, jednym z tych, po których deptała codziennie, nawet ich nie zauważając. Coraz rzadziej myślała o czteropokojowym mieszkaniu w Polsce, w którym zostawiła Adama po to, by u przyjaciółki matki lizać rany i uczyć się żyć inaczej. Roztarła zesztywniałe ramiona. Było, co było, kocha to miejsce tu i teraz i tylko to się liczy. Ale dopiero teraz, po siedmiu miesiącach, zaczęła to zauważać.

Siadając na skałach niewielkiego klifu, obserwowała z dnia na dzień, jak zmienia się sceneria wybrzeża, jego wiosenna soczysta zieleń gasnąca latem, nawet mroczny urok zimy, nostalgiczny, czasami groźny. Lubiła patrzeć, jak morze ulega metamorfozie. Raz niby tafla martwego jeziora, moment później nieopanowana manifestacja sił natury. Panta rhei w tym miejscu stawało się mantrą, a morze wyciszało gniew, przypominało słowami Heraklita, że wszystko płynie i ona, policjantka na wczesnej emeryturze, nic na to nie poradzi.

Może powinna tutaj zostać? Zwróciła się na zachód, odnotowując rysunek skał, kolor gór piętrzących się w tle i serpentynę drogi pnącej się po nich jak rzucona nieporządnie wstążka. Czas wracać do realiów.

Wyjęła z przypiętej do pasa torebki komórkę i jak co dzień przewinęła wiadomości na upday, by wrócić do świata. Czasami ją stymulowały, szczególnie po snach, choć ostatnio już po przeczytaniu nagłówków czuła się gorzej. Ale teraz, siedząc na mokrej kłodzie z nogami wrytymi w piasek, czuła, jakby to jej nie dotyczyło. I dobrze. Zapięła kurtkę pod szyją i poprawiła kaptur.

Wyrzucone w nocy drewno było śliskie i brudne, parasol spleciony z palmowych liści leżał połamany i rozrzucony w kawałkach, a plastikowe kontenery na poduszki spłynęły do morza, zbyt daleko, by warto było się po nie wyprawiać. Po burzy świat zawsze wyglądał inaczej.

Carla zagrzebała pięty w piasku. Koszmary wracały i po przebudzeniu musiała siłą się powstrzymywać, by nie pobiec do łazienki i nie zacząć szorować ciała, by zmyć z rąk krew i szarą maź mózgu. Szlag. Zapięła kurtkę pod szyją i poprawiła kaptur.

Jeszcze raz wyjęła komórkę i spojrzała na aplikację bankową z zablokowanym dostępem.

— Skurwiel. — Zaczerpnęła haust przesyconego ozonem powietrza. — Co się szczerzysz? — warknęła do mewy.

Ptak brodzący w wygładzonym na piasku śladzie fal zerwał się z krzykiem i zatrzepotał nad jej głową. Carla wstała i wpatrzyła się w morską głębię. Faceci to dranie. Będzie musiała zadzwonić do adwokatki. Nienawidziła tego. Nabrała garść mokrego piasku i rzuciła, rozprys­kując go na wyrzuconej przez morze poczerniałej desce. Otrzepała spodnie i ruszyła do domu, powłócząc nogami. Chrzanić to. Popracuje, to jej przejdzie. Od momentu, gdy przeszła na wcześniejszą emeryturę, zrezygnowała z pracy w Itace, wyjechała z Katowic i przyjęła pracę archiwistki, magazynierki, głównego komputerowca i asystentki pisarki, zatapiała się w pracy, jakby to było jedynym ratunkiem. Maria wprawdzie robiła to samo, ale ona nie uciekała. Pisanie przez cały dzień to jej pasja, zawód, sposób na życie i Carla jej tego zazdrościła. Już nie biegiem, ale szybkim marszem, by rozładować gniew po informacji, że Adam odciął ją od pieniędzy, wróciła do domu.

Siłą przywołała uśmiech na widok Marii kryjącej się za firanką w oknie przyciężkawego, zbudowanego z kamienia domu. Carla wiedziała, że pisarka się o nią martwi. Pracodawczyni i przyjaciółka nie pokazywała tego, lecz Carla, w głębi duszy nadal policjantka, potrafiła dostrzec całkiem sporo. A troska, często splatająca się z litością, ją wkurzała. Nie była, do cholery, ofiarą! Może dlatego zamiast udawać, że jak zwykle Marii nie widzi, pomachała jej na dzień dobry, pchnęła drzwi i wbiegła poschodach.

— Czaisz się! — krzyknęła.

— Wcześnie wstałaś. — Wcale niespeszona Maria wyszła z gabinetu, w którym pracowała, jej głos był schrypnięty po nocy i dwóch paczkach papierosów. Miała na sobie jedwabny szlafrok w kolorze caberneta, haftowane aksamitne klapki na nogach i srebrny kołtun na głowie, a mimo to jak na siedemdziesiątkę wyglądałanieźle.

— Byłam na brzegu — powiedziała Carla z niespodziewana energią. — Świat wygląda… jak pozamiatany. Plaża praktycznie nie istnieje.

— Ty też nieszczególnie wyglądasz. Jesteś wściekła.

Carla zdjęła kurtkę i wsadziła ją pod pachę.

— Nadal mąż blokuje mi dostęp do konta — powiedziała, odmierzając powoli schody. — Muszę się przebrać, zaraz zejdę.

Rzuciła kurtkę na podłogę w sypialni, zdjęła przemoczone spodnie i wygrzebała z szuflady dres. Telefon zadzwonił, kiedy na spocone ciało wciągała starą koszulkę. Odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.

— No wreszcie! Gdzie nosisz telefon? — Ledwo rozpoznała głos mamy. Płakała?

— Cześć. Coś się stało? — Usłyszała, jak matka wyciera nos.

— Hilda nie żyje.

— Jaka Hilda? — zapytała, ale już wiedziała. Świat niespodziewanie się zachwiał. — Ożeż! Skąd wiesz?

— Oma dzwoniła. Przed chwilą.

Carla spojrzała na zegarek, była siódma czterdzieści siedem. To jakaś pomyłka. Za chwilę wszystko odwołają. Musiała usiąść.

— Przecież Lili jest młodsza od omy. Była zdrowa jak koń. Co jej się stało? Zawał?

— Nic nie wiem. Oma mówiła w taki dziwny sposób, jakby nie chciała, żeby ktoś ją słyszał.

— Kryła się? Poczekaj, a ile oma ma lat?

— Kto? Oma Klara? Osiemdziesiąt pięć.

— Może ma demencję, stara jest, pewnie majaczy.

— Nie mów tak! To, że jej nie lubisz, nie znaczy, że możesz się o niej wyrażać bez szacunku, poza tym w ich rodzinie nikt nie miał alzheimera.

— Podejrzenie demencji to nie brak szacunku. Zresztą kiedyś musi być ten pierwszy raz.

— Nie bądź uszczypliwa, bo się rozłączę. Hilda Mainwolf czy jak wolisz — Lili — nie żyje. Dotarło?

— Mamo, wyluzuj. Nie jestem uszczypliwa. — Przynajmniej nie celowo. — No dobra, przepraszam, ale i tak nie wierzę. Dlaczego nie zadzwoniła Elke? To ona powinna informować rodzinę.

— Mnie pytasz? Może jest zbyt załamana.

— Była prokurator załamana? Nadal jest prawnikiem, oni się nie załamują.

— W końcu matka jej zmarła. Myślę, że to dobry powód. Nie rozumiem, dlaczego warczysz. Przekazuję ci tylko wiadomość. — Głos matki przeszedł w tonoficjalny.

— Przepraszam. — Carla stonowała, spojrzała przez okno. Słońce przedzierało się przez chmury. Wytarła nos rękawem bluzy. — Kiedy pogrzeb?

— Sama się dowiedz — odparła matka i się rozłączyła.

Carla kopnęła komodę świadoma, że zachowuje się jak dziecko. Będzie musiała zadzwonić i przeprosić matkę, ale to później, kiedy jej przejdzie.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki