Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
TUSZYŃSKA ŻONGLUJE EMOCJAMI W NAJNOWSZEJ KSIĄŻCE ŻONGLER. ROMAIN GARY
„Imię: Roman, Romain, Romuszka, Emile. Nazwisko: Kacew, de Kacew, Gari, Gary, Ajar, Sinibaldi, Bogat. Urodzony: w Wilnie, w Kursku, w Moskwie, na rosyjskich stepach, w 1914 roku, w maju, w grudniu, po południu… W drodze do ojczyzny, Francji”.
W taki sposób Agata Tuszyńska, autorka znakomitych biografii Singer. Pejzaże pamięci (1994), Oskarżona: Wiera Gran (2010) i Narzeczona Schulza (2015), rozpoczyna swoją najnowszą książkę Żongler.
Romain Gary (1914–1980) – francuski pisarz urodzony w Wilnie, jedyny w historii autor uhonorowany dwukrotnie Nagrodą Goncourtów, dyplomata, scenarzysta, pilot wojenny, podróżnik. Celebryta, który w 1980 roku po błyskotliwej literackiej karierze odebrał sobie życie w wieku 66 lat. Mistyfikator. Wreszcie – kuglarz zręcznie żonglujący faktami i zmyśleniami, swoimi i zasłyszanymi historiami, nieustannie tworzący opus magnum: własną biografię (jakby ta autentyczna była nie dość fascynująca).
Zadanie uporządkowania tej niezwykłej biografii wydaje się karkołomne. Trudne jest nakreślenie linii oddzielającej to, co przeżyte od tego, co zmyślone. Doświadczenie i wytrawne pióro Agaty Tuszyńskiej wydają się idealne do tej misternej pracy. Autorka stara się odsłonić portrety wielokrotne swojego bohatera, autora wspaniałej Obietnicy poranka. Opowiada o intrygującej i dominującej matce Romaina, Ninie Owczyńskiej, o ich kilkuletnim pobycie w Warszawie w latach dwudziestych, drodze do Nicei, o dwóch burzliwych małżeństwach pisarza (jedno z gwiazdą Hollywoodu, Jean Seberg), karierze artystycznej i pracy w dyplomacji. O jego słabości do pseudonimów, losów równoległych i gry – w życiu i przed zachwyconą publicznością – a wreszcie o ostatnim, spektakularnym oszustwie.
Romain Gary pod pseudonimem Emil Ajar wydał powieść Życie przed sobą, za którą otrzymał po raz drugi Nagrodę Goncourtów, i która doczekała się dwóch świetnych ekranizacji: pierwszej z niezapomnianą Simone Signoret (1977) i drugiej z Sophią Loren (2020) w roli Pani Rosy. Prawdziwą tożsamość autora tej powieści ujawnił Gary dopiero w pożegnalnym liście. Jednym słowem – zrobił po prostu wszystko, by zmylić tropy i uprzykrzyć życie biografom. Agata Tuszyńska stawia czoło temu wyzwaniu, docieka prawdy, ale też daje pisarzowi prawo do artystycznej autokreacji. Podejmuje z nim dialog, próbując rozwikłać zagadki żydowskiej tożsamości autora Lęków króla Salomona i własnej.
Tuszyńska maluje portret Gary’ego jaskrawymi barwami, pokazuje, jak jej bohater przekracza graniceartystycznej wolty i człowieczej odpowiedzialności. Żonglerka pozostaje tu niezmiennie metaforą sztuki.
Żongler to najdojrzalsza książka Tuszyńskiej. I najbardziej zaskakująca. To Gary o przewrotnej duszy kameleona i Tuszyńska, o jakiej nie mieliśmy pojęcia. „Lepiej tego wypowiedzieć nie można” – napisał Romain Gary w pożegnalnym liście.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 540
Roman Kacew, 1917. Studio Modense w Wilnie.
1.
Imię? Roman, Romain, Romuszka, Émile.
Nazwisko? Kacew, de Kacew, Gari, Gary, Ajar, Sinibaldi, Bogat.
Urodzony? W Wilnie, w Kursku, w Moskwie, na rosyjskich stepach, w 1914 roku, w maju, w grudniu po południu... W drodze do ojczyzny, Francji.
Ojciec? Lejb, Leonid, Leon Kacew, kupiec futrzany, pardon – chan z Samarkandy, Gruzin, Kozak, Tatar, polski książę. A raczej, chyba na pewno, Iwan Mozżuchin, rosyjski amant filmowy.
Matka? Mina, Nina, Maria Owczyńska, Bregsztejn, Kacew, aktorka, modystka, święta.
Imiona, nazwiska, daty, miejsca. Wszystko się plącze, wyklucza, powraca w kolejnych wariantach w dokumentach, wywiadach i książkach autora Obietnicy poranka.
Coś go ciągle powstrzymywało przed uporządkowaniem życiorysu, tak żeby można go było łatwo wpisać w urzędowe rubryki. Jakaś nieumiejętność sklejenia się w całość. Jakby w pojedynczym losie miał się udusić. Kim jestem? Może nikim. Może w ogóle nie istnieję. Woli wiele pouchylanych drzwi, otwarcie na różne możliwości. Wybór w zależności od okoliczności i strategii. Wystarczy grać, by uniknąć konsekwencji, zmylić pościg, ukryć niepotrzebną prawdę. Samemu się ukryć? Czy to pęd do wolności, czy raczej ucieczka ściganego?
Jak powie później jedna z jego postaci: tylko data urodzenia jest ważna, „cała reszta to zwykły snobizm”.
Pomnik chłopca patrzącego w niebo i przyciskającego do piersi kalosz stoi w Wilnie nieopodal domu przy Wielkiej Pohulance 16. Pod tym adresem, w mieszkaniu numer 4, w latach dwudziestych XX wieku spędził dzieciństwo Roman Kacew, późniejszy sławny pisarz francuski, Romain Gary. Niewielka odlana z brązu rzeźba upamiętnia pierwszy poryw serca małego Romana, przyszłego dwukrotnego (!) laureata literackiej Nagrody Goncourtów, autora trzydziestu kilku powieści i co najmniej dwóch pisarskich wcieleń, nazwanego po latach wielkim mistyfikatorem. „Wielki” żonglował losem, „małemu” najpierw wystarczały drobiazgi.
Zobaczył ją, zgrabną czarnowłosą Walę, z ukrycia w składzie drewna, w miejscu gdzie zaczynały się pokrzywy, ciągnące się aż do muru sąsiedniego ogrodu. Miała osiem lat i spore miłosne wymagania. Bo najpierw dla Wali miał zjeść dwanaście robaków i sześć motyli, liście, żwir, kawałek gazety oraz serię niebieskich znaczków z Bawarii, którą ukradł w tym celu z klasera ojca. Potem – i to już było osiągnięcie na miarę popisów Casanovy – przeżuł dla swej ukochanej gumowy but. O mało się nie zadławił, srodze się pochorował, ale cóż... Skoro kariera mężczyzny tego wymagała... Z czasem fantazja pozwoliła dorzucić do tej listy: japoński wachlarz, dziesięć metrów bawełnianej włóczki, kilo pestek czereśni i trzy złote rybki. Myszy. Fakt, żaden uwodziciel świata przed nim tego nie dokonał. Dobrze, że darował piłce, z którą zobaczył pierwszy raz swoją dziecięcą miłość.
Pohulanka blisko sto lat później. Kamienica potężna, sześciopiętrowa. Otwieranie bramy czasu. Na dziedzińcu w podwórzu lipy, kilka kasztanów, duża brzoza, trzy jodły, bzy. Jesienniejący rdzawy pejzaż. Czarny kot na płocie. Uważny. Wygląda na potomka tego, którego tulił w swojej dziecięcej kryjówce mały Roman. Krewny Behemota. Zlizywał chłopcu z ust resztki makowca i stał się dowodem na nieistnienie bezinteresownych uczuć. Koci posłaniec tajemnicy. Obserwuje każdy mój krok. Kształty nieobecności. Oswajanie braku.
Jest tablica w języku litewskim upamiętniająca Romaina Gary’ego, jest pomnik, cień Wali, długa lista lokatorów w sieni i połamane rekwizyty cudzych losów. Nie ma śladu osoby, bez której chłopiec, młodzieniec, pisarz nie wyobrażał sobie ani chwili swojego życia. Tej, która wiodła go latami do wielkości – jego niezwykłej matki. Ale po co komu matka do pierwszych miłosnych uniesień? I pierwszych prawdziwie artystycznych zmyśleń?
Los także dopisywał różne zmyślenia do jego historii. Tablicę upamiętniającą pisarza umieszczono przy Wielkiej Pohulance 18, a nie 16, gdzie Kacewowie mieszkali i gdzie mieściła się firma matki. Brama pod numerem 18 wydała się francuskiemu konsulowi okazalsza i bardziej odpowiednia jako wizytówka rodzinnego gniazda laureata Nagrody Goncourtów. Na płycie napisano, że Romain Gary mieszkał tu od 1917 do 1923 roku. To też niezupełnie prawda. Albo prawda nieostra, domniemana. Mieszkał, nie mieszkał, wyjeżdżał, wracał. Jak to w tamtych burzliwych czasach często bywało. Może nie ma to już większego znaczenia? Bo właściwie co za różnica – rok w jedną czy w drugą stronę, podwórko bliżej lub dalej. Podobny widok z okna, wysokie stropy, imponująca fasada, a kilka lat w dziejowej układance znaczy mniej niż mgnienie. Szczególnie z perspektywy kolejnego wieku, który pędzi szybciej niż poprzednie. Komu ze zwiedzających w XXI stuleciu przeszłość z kodem kreskowym robi jakąkolwiek różnicę?
Odmieniał przez przypadki dyżurne życiorysy. Raz był synem Tatara, innym razem Kirgiza. Wileńskiego kupca lub rosyjskiego aktora o urodzie Rudolfa Valentino. Przy nim wytrwał najdłużej. Albo jako półsierota. Najważniejsza była matka. Francuzka, Rosjanka, Żydówka? Te trzy wcielenia uosabiały jej władczą duszę. Swego jedynaka wymyśliła. Miał być Wiktorem Hugo, Gabrielem D’Annunzio, ambasadorem Francji i pogromcą kobiet. Nimi wszystkimi i jeszcze kimś więcej.
Wilno, początek lat 20. Kamienica przy ul. Wielka Pohulanka 16 (dziś J. Basanowicza), w której mieszkała rodzina Kacewów.
Od małego wiedział, że jest przeznaczony sławie. Może będzie wielkim aktorem, muzykiem, sportowcem albo malarzem? W tych dziedzinach najwyraźniej brakowało chłopcu talentu, a nawet pasji. Pozostała mu więc „już tylko literatura”, jak sam pisał po latach – „schronienie tych wszystkich, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić”.
Mały Roman próbował żonglować na podwórku kulami, żeby się czymś odznaczyć wśród rówieśników. Ale gdy się już nauczył podrzucać trzy, marzył, by sobie poradzić z czterema, które też wkrótce nie będą mu wystarczać. Wcześnie zrozumiał sztukmistrza, który popełnił samobójstwo, gdy stało się jasne, że ósmą kulą żonglować nie potrafi.
Ale to nie znaczy, że nie należy próbować.
Skąd we mnie ta potrzeba rozdrapywania przeszłości, wnikania w głąb czasu, rozgarniania warstw narosłych na kolejnych planach rzeczywistości? Jak ją wytłumaczyć i jak jej sprostać? Gna mnie jakiś instynkt przekopywania pamięci, by dostać się do najstarszych jej pokładów, zarysowanych najwcześniej, najtrwalej zapisanych w glebie. Chcę dotknąć tych miejsc. Wydobyć, ile się da z niepamięci i spod milczącego bruku. Nasączyć je tamtą codziennością i jej dzisiejszym echem.
Trudnię się dziwacznym zajęciem. Zajęciem niekoniecznym. Zbieram linie papilarne ulic. Zdejmuję je ze schodzonych chodników teraźniejszości. Robię to bez użycia narzędzi. Gołymi rękami, z pomocą oczu i nosa. Przenikam w głąb, pod skórę czasu, by wydobyć rysy, kształty, zapachy i smaki. Rynsztoku, kwitnących akacji, spoconych koni, perfum. Kostka, kocie łby, ceramika. Kawałki, okruchy, ślady. Schodzone pantofle, potłuczone kolana, dotyk miotły. Kamień polny, beton. Zgubiona rękawiczka, liście, topniejący śnieg. Łuszczą się plany zwielokrotnionej rzeczywistości. Mieszają warstwy wspominania. I pamiętania.
Krążę obok pomnika. Mały Romuszka, oczko w głowie samotnej Miny, przyszły bohater Francji, dyplomata i laureat rozmaitych literackich nagród, wznosi oczy w niebo w ulubionym przez matkę geście. Kiedy staję przy nim, mogę objąć wzrokiem niemal całe miasto: starówkę po prawej, Teatr na Pohulance naprzeciwko, a w głębi ulicy po lewej – cerkiew, zwaną Romanowską. Polsko-żydowsko-rosyjski tygiel, dziecinne podwórko, do którego nigdy nie wrócił.
Jest Wilno jak rękopis zapisany kolejnymi warstwami. Niczym palimpsest, pod skórą którego można odczytywać znaki wcześniejszych tekstów. Począwszy od śladów wielkiego księcia Giedymina, który we śnie zobaczył żelaznego wilka i założył miasto podobnie niezwyciężone. A wokół niego krajobraz „bezludny i dziki”. Przez złoty wiek potomków Jagiełły, renesansową stolicę porównywaną z Florencją, z włoską architekturą, kuchnią i muzyką Bony Sforzy. Istniały już wtedy na starówce ulice Niemiecka, Rosyjska, Żydowska i Tatarska. Zabrakło Litewskiej i Polskiej, bo tych dwóch narodowości nie traktowano jak mniejszości nad Wilią i Wilejką. Już wtedy działały tam fabryka papieru, huta szkła, odlewnia armat i dwa szpitale. Mury obronne miały trzy kilometry długości, a do miasta prowadziło dziewięć bram. Najpotężniejsza Subocz i najsłynniejsza Miednicka, czyli Ostra.
Kiedy chciano porównać miasto do muzycznego instrumentu, nie wystarczały zwykłe skrzypce, musiał być stradivarius.
W 1860 roku do Wilna przybył pierwszy pociąg. Linia kolejowa łączyła Petersburg z Warszawą. A z czasem z Królewcem, Berlinem i Paryżem. Wtedy miasto oświetlały gazowe latarnie i kursowały w nim konne tramwaje. Produkowano meble, tkaniny, papierosy i czekoladę. Było kilka browarów i pracownie garbarskie.
Wielką Synagogę przy Żydowskiej ukończono w 1633 roku. W 1892 powstała obok niej słynna Biblioteka Straszuna.
Trudno obudzić pamięć. Tam, gdzie czytano Torę, osiemnaście zwojów po kolei wobec kilku tysięcy wiernych. W miejscu bóżnicy jest teraz przedszkole. Czy wileńskie dzieci znają zabawę w starego niedźwiedzia? Jak się zbudzi to nas zje... Pamiętam ten skierowany we mnie wskazujący palec. Wybrana na pożarcie. Nie wiedziałam, czego się boję. Takich było na tym skrawku ziemi więcej.
I jeszcze jedno zdanie obija mi się w głowie. „Niemcy przywozili z Ponar do getta przestrzelone krwią ubrania, Żydzi musieli je remontować i zwrócić”. Ta szczególna polszczyzna. Dziwaczne wybory pamięci. Po nich ani śladu.
2.
Na powierzchni przeszłości zostają rzeczy i dokumenty. Na powierzchni, którą odsłoniliśmy. Pewne rzeczy i jakieś dokumenty. Niekoniecznie najważniejsze. Nie wiemy, czy najważniejsze. Nie mamy możliwości porównania. Zdarza się, że zatrzymane w sieci czasu lądują ścinki, skrawki, echa. Zadowalamy się nimi z braku wyboru. I próbujemy na ich przykładzie budować obraz. Lepić wizję z użyciem tego, co ocalało, a właściwie raczyło dotrwać do chwili kolejnego odcedzania czasu.
Bywa, że te szczegóły niezupełnie się zgadzają, ale traktuję to jako mało znaczący detal. A nawet pewną możliwość pozwalającą na odstępstwa wyobraźni. Warto wliczyć je w rachunki, bo zdarza im się odsłaniać prawdę inną niż zamierzona.
„Fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem” – mistrz Bułhakow nie zostawiał złudzeń.
Narodziny Romana zapisano w księgach metrykalnych o Izraelitach urodzonych w mieście Wilnie w roku 1914.
Wyciąg z księgi metrykalnej narodzin, Wilno 1925.
Wedle wypisu z Księgi metrykalnej wileńskiej wspólnoty żydowskiej, wydanego w roku 1925 przez najwyższego rabina rabinatu okręgu wileńskiego: „kupiec Drugiej Gildii Trockiej Lejba Kacew, syn Fajwisza Dawida, i Mina, córka Josela, 8 maja 1914 roku doczekali się w Wilnie syna imieniem Roman”.
Obok nazwiska rabina Rubinsztejna utrwalono nazwisko tego, kto dokonał obrzędu obrzezania (Lipman Polak) tydzień po przyjściu chłopca na świat. I nazwiska świadków: Liweń i Sarochoń.
Wcześniej inny dokument o tej samej proweniencji potwierdzał, że 28 sierpnia 1912 roku dwudziestodziewięcioletni kawaler Lejba Kacew ożenił się z trzydziestotrzyletnią rozwódką z Warszawy Miną Bregsztajn o panieńskim nazwisku Owczyńska. Zamieszkali w jego rodzinnym domu przy Sirotskiej pod numerem 6a.
Matka musiała mieć żydowski rozwód – get – od Bregsztajna. Wydawano go w wyjątkowych okolicznościach. Biorąc pod uwagę jej zapobiegliwość i fantazję, może nie było to aż takie trudne. Trudne było zapewne co innego. Lata musiały minąć, żeby się okazało, jaką tajemnicę ukryła Mina. Ona poślubiła Lejba Kacewa, jej siostra Rywka – jego brata Barucha. Ale ta rodzinna idylla nie trwała długo. Szczególnie w związku Miny z Lejbem.
Wiele lat temu, pisząc biografię Isaaka Bashevisa Singera, nazwałam go mistrzem mitologizowania własnej postaci. Nie wiedziałam, co mówię. Albo inaczej – miałam niewielkie doświadczenie w rozsupływaniu ludzkich tajemnic. Dziś, pochylona nad życiem Romaina Gary’ego, na temat plątania wątków, gry maskami i kreowania legendy wiem o wiele więcej. I przyprawia mnie to o zawrót głowy.
„Madame Bovary, c’est moi”, powiedział Gustave Flaubert. Pierwszy, który tak niedwuznacznie pokazał związek autora i jego bohatera. Miał trzydzieści pięć lat, czekał go proces o nieobyczajność i dekady dręczącej sławy.
Kiedy Singer był w podobnym wieku, wybuchła druga wojna światowa. Patrzył na ocean, w stronę Europy, którą zdążył opuścić. Jego „pani Bovary”, Gimpel – gawędziarz, wieczny tułacz, święty głupiec – jeszcze się nie narodził. Młodszy o dziesięć lat Romain Gary skończył karierę bohaterskiego lotnika Wolnej Francji i rozpoczął dwie inne – nagradzanego pisarza francuskiego i dyplomaty. Debiutancka powieść Edukacja europejska zdobyła rozgłos na powojennym literackim ugorze i uznanie krytyków, a jej autor pojechał do Sofii na posadę konsula generalnego. Jego życie nabierało barw z opowieści Szeherezady. Albo z proroctw matki.
Podobnie jak Singer, Gary nosił z upodobaniem strój czarodzieja, żonglera fikcją. Czy istotnie stał się w końcu jego skórą? Czy był tylko kostiumem wypożyczonym z wielkiej garderoby własnego teatru? A może z teatru niespełnionej aktorki – matki? Tej, która poświęciła dla niego pół życia, a on dla niej prawie całą swoją twórczość. Za kulisami mieszkają nadal wszyscy: Pani Kacew, Madame Roza, Lady L., Momo i Ludo, Teresina i Lila, Salomon...
Rosyjskie matrioszki. Nazwane od popularnego imienia „Matriona”, ale też od łacińskiej „mater”. Drewniane, wydrążone w środku lalki, włożone jedna w drugą, przyniosły swemu twórcy, rosyjskiemu tokarzowi, niemałą sławę. Małe, duże, kolorowe, nawet krzykliwe. Uśmiechnięte i sceptycznie powściągliwe. Czerwone, zielone, nigdy czarne. Bardzo często srebrne, złote, a choćby tylko pozłacane. Poprzecierane na brzegach od używania, od wpychania im w brzuchy nowych wersji opowieści, gotowe się rozpaść pod palcami... Bez dna.
„Madame Bovary” Romana była rosyjską matrioszką, w której z zachłannością młodego chłopca umieszczał jej kolejne wcielenia. Ale czasem nie zauważał, że kryją także własne tajemnice. A nawet tajemnice w tajemnicach.
Matrioszki swym kształtem przypominają kręgle, choć są szersze i niższe. Bardziej pękate. Można je składać i rozkładać. Można też nimi żonglować. Lepiej jednak ostrożnie, bo mogą się rozlecieć i narobić przykrości. Wiem, bo jedna z nich stała na półce w pokoju mojej matki. Aż kiedyś spadła z hukiem.
Są strojne, pyszne, lśniące, kolorowe. Co jest w środku? Co kryją pod pomalowaną w rozmaite kolory twarzą i pod zawiązaną pod brodą chustą? Miłość, gniew, pogardę? Strach? Zapowiedź niespodzianki?
Warszawa, 24 stycznia 2018
Szanowny Panie!
Postanowiłam ruszyć śladami Pańskiego cienia. Nie tylko. Jeszcze zapisać tę drogę w języku polskim, który nie był Panu obcy – recytował Pan w nim romantyczne poematy Mickiewicza i Słowackiego, rozmawiał z kolegami, którzy jednak naigrawali się z Pańskiej francuskiej bufonady (śpiewanie Marsylianki na korytarzu?! – sama bym się śmiała), i podobno składał wiersze. Blisko mi do Pana. Z wielu powodów. I choć ten list (a także inne, i inne notatki, obserwacje, znaki na wodzie, piasku, na wileńskim bruku) nigdy nie dotrze do Pana, napiszę.
Nikt dziś nie dba o ślady. A już na pewno nie o przeszłość. Nawet Panu wydawała się ciężarem. Obciążeniem w locie. Bagażem, którego noszenie po świecie uniemożliwia rozwinięcie skrzydeł.
Niech będą choćby śladem. W naszej, w mojej genealogii ślad to bardzo dużo. Pokuszę się więc o lekturę Pańskiego losu.
Na pewno więc Romain Gary urodził się jako Roman Kacew w Wilnie 8 maja 1914 roku.
Później usiłował tę datę przerabiać, przesuwać na 21 maja wedle kalendarza gregoriańskiego obowiązującego w Rosji. Litwa jest przecież teraz częścią ZSRR, tłumaczył Francuzom.
Przyszły pisarz pojawił się na świecie na chwilę przed rozpoczęciem jednej z dwóch najokrutniejszych w dziejach wojen, jakie wyrządziła sobie ludzkość. Wilno, podówczas stolica litewskiej guberni rosyjskiego cesarstwa, znalazło się na szlaku morderstw, gwałtów i zbrodni, jakie miały się tu wkrótce dokonać. Było częścią „skrwawionych ziem”, jak je później nazwał amerykański historyk Timothy Snyder.
Ojciec Romana został powołany do carskiego wojska, potwierdza to jedno z jego nielicznych zdjęć, w rosyjskim żołnierskim szynelu. I od tego momentu jakby zniknął. Nie wiadomo dokładnie, co się z nim działo, a po wojnie już z żoną i synem nie zamieszkał. Cień zagrożenia, ucieczek, opuszczenia musiał pojawić się wcześnie w życiu Romana. Najpierw nieświadomie. Wtedy bała się jego matka. Mina Bregsztajn Owczyńska, Żydówka z niedalekich Święcian, córka Josela, zegarmistrza z Kurska, i Gitli Kowarskiej, kobieta niezwyciężona.
Niespełniona aktorka i spełniona modystka, pani „od kapeluszy”, drżała jak każda matka o syna. Szybko jednak zmieniło się to w coś więcej – uczyniła z niego swoją osobistą świętość, cel życia, którym miało być osiągnięcie przez Romuszkę wielkości. W każdej dziedzinie, którą się zajmie, a raczej – którą wymyśli matka. Wielkość syna i Francja, jako miejsce do istnienia, pojmowana szeroko, filozoficznie. Jako raj dla duszy, nie tylko dla ciała. To było jej marzenie, cel, ziemia obiecana.
Matka. W zachowanych archiwaliach – odcisk drugiego palca jej prawej ręki. I rysopis. A nawet kilka. Dokumenty wypełnione jej charakterem pisma. Niewiele fotografii. Trochę pieczęci, zaświadczających o przekraczaniu granic. Kilka weksli.
Na najstarszej zachowanej fotografii, jeszcze z Warszawy u schyłku XIX wieku, gra damę. Włosy upięte do góry, wielki dekolt eksponujący szyję i piękny biust, perłowe kolczyki w uszach, uśmiech. Wygląda statecznie, dojrzale jak na swój wiek. To odsłona balowa, a na pewno wieczorowa. Więc i takie istniały.
Strona z paszportu Miny Kacew, 1922.
Nie jest piękna, ale onieśmielająca. Jak nie ona. I zaczynam myśleć, że ta fotografia, ocalała z pewnego pożaru i powielana w legendzie, nie ją naprawdę przedstawia. Bo Mina nie przypomina tu dziewczyny, która uciekła z domu, żeby włóczyć się z teatrzykami. Przede wszystkim jednak nie przypomina tej, którą stała się potem. Tę widać na zdjęciu paszportowym z 1922 roku. To trzpiotka w granatowej sukni w grochy, letniej, zwiewnej, obramowanej bielą. Chyba niedługo przed wizytą u fotografa się ostrzygła. Ciemne włosy wydają się niepokorne. Strzępią się i rozbiegają we wszystkie strony. Tak trochę, nie bardzo. Współczesna fotografia. Mina mogłaby wyjść tak na ulicę nawet dziś, w XXI wieku, w Warszawie lub Paryżu. Ciemnowłosa Masina. Nie z rysów, ale z tej wojowniczej przekory. Albo Puk ze Snu nocy letniej, którego nigdy nie zagrała. Na scenie była aktorką drugiego planu, inaczej niż w życiu.
Oczy matki – piwne. Tak chcą dokumenty. Syn upiera się przy ich niezwykłej zielonej barwie. Najwidoczniej to tylko kolejna odsłona gry. Piękne. I to spojrzenie, znamionujące życiowe zdecydowanie. Ale też wyrażające niejasną, bo niespełnioną nadzieję. Ona wie, czego chce. I wie, że tego dokona. A nawet, że wielu rzeczy już dokonała. Ma czterdzieści trzy lata i wygląda jak ktoś, przed kim świat wciąż stoi otworem.
Na późniejszej o kilka lat fotografii – z synem – jest już bardziej dojrzała. I bardziej zatroskana, choć kolorowy sweter powinien był odjąć jej lat. Ale obok siedzi źródło tej troski, piękny jedenastoletni chłopiec w jasnej koszuli. Jej Romuszka, oczko w głowie, mały bóg. Ona skupiona, on niepewny, chyba nawet smutny. Jakby przeczuwał wszystkie cienie i blaski łączącej ich miłości.
Źródła fotografii
s. 10 – Beinecke Rare Book & Manuscript Library, Yale University
s. 14–15 – Narodowe Archiwum Cyfrowe
s. 19, 24 – Lietuvos Centrinis Valstybes Archyvas (Litewskie Archiwum Państwowe)