Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Co wiemy o kobietach Lenina, Stalina, Mao, Ceaușescu, Che Guevary i Castro?
Komunistyczni przywódcy byli postaciami co najmniej kontrowersyjnymi, ale nie brakowało im charyzmy, która przyciągała do nich tłumy kobiet.
Czy decydowała o tym miłość, naiwna wiara w komunizm, wspólnota poglądów i ideałów? A może cyniczna kalkulacja? Czy życie u boku czerwonych wodzów przyniosło tym kobietom szczęście? Historia dowodzi, że w większości przypadków naznaczone było traumą i cierpieniem. Nie odstraszało to jednak potencjalnych kandydatek do roli partnerki komunistycznego wodza.
Iwona Kienzler, autorka bestsellerowych biografii historycznych, ujawnia, dlaczego wiele kobiet decydowało się dzielić swe życie z krwawymi dyktatorami i despotami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 467
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023
Konsultacja: Sylwia Łapka-Gołębiowska
Redaktor prowadząca: Ewa Kubiak
Redakcja: Ewa Popielarz
Korekta: Joanna Świercz, Ewa Popielarz
Skład: Igor Nowaczyk
Projekt okładki: Magdalena Wójcik
Retusz zdjęcia okładkowego: Katarzyna Stachacz
Redakcja techniczna: Kaja Mikoszewska
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: NejroN/123RF, domena publiczna,
commons.wikimedia.org, licencja Creative Commons,
s. 198 – Fototeca online a comunismului românesc, zdjęcie nr #E594, #E595,
s. 282 (nr 2) Baruso (CC BY 4.0)
Zdjęcie autorki: © Maciej Zienkiewicz Photography
Producenci wydawniczy: Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydanie pierwsze
Warszawa 2023
ISBN: 978-83-67654-76-0 (EPUB); 978-83-67654-77-7 (MOBI)
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Komunizm ogłupił świat cały,
Marksizmu w tym wkład niemały.
Lenin i Stalin krwią kraj zalali,
Ideę braterstwa przez to zbrukali.
Sami w dostatku się pławili,
Dla swych kobiet nie byli mili.
Mao z nich wszystkich najgorszy był,
Żony i dzieci niechęcią zbył.
Ceaușescu pozwolił swej żonie,
By na nauki zasiadła tronie,
Choć wcale kształcona nie była,
Władzą honoris causa zdobyła.
Che mało o kobietach myślał,
Castro do Boliwii go wysłał.
Jego śmierć mu była na rękę,
Che zaś sławę zdobył za swą mękę.
Castro wybawcą był w swym kraju,
Kobiety wiódł do miłości raju.
Dzieje przywódców różne bywały,
Ich ludom szczęścia nie dały.
Kobiety lgnęły do czerwonych,
Zapachem zwabione mamony.
Albo władza ich przyciągała,
Lecz im szczęścia też nigdy nie dała.
Dziś nikt nie ośmieliłby się polemizować ze stwierdzeniem brytyjskiego historyka, filozofa politycznego, a zarazem polityka, Johna Emericha Edwarda Dalberga-Actona, szerzej znanego jako Lord Acton. Mawiał on: „Władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie”. W historii mamy aż nadto przykładów królów, książąt, rozmaitych despotów, tyranów i dyktatorów zdemoralizowanych nieograniczoną władzą nad podległym im ludem. Niewielu z nich potrafiło znaleźć w sobie tyle siły, aby przeciwstawić się silnej pokusie. Wierzyli, iż jako jednostki nietuzinkowe i nieomylni geniusze mają prawo sprawować bezwzględne rządy. Do dziś wyczyny rzymskich cesarzy, w rodzaju Kaliguli, Nerona czy Heliogabala, budzą zdumienie, oburzenie, a w niektórych przypadkach wręcz grozę, podobnie jak poczynania wielu rosyjskich carów, króla Anglii Henryka VIII czy francuskich monarchów. Nawet bycie namaszczonym przez Boga nie chroniło przed nadużyciami, bo wśród papieży, którzy przecież także dziś są władcami absolutnymi, niemało było takich, co pełnymi garściami korzystali z uroków władzy. Wystarczy wspomnieć chociażby niesławnego Aleksandra VI, czyli Rodriga Borgię. Ale i polscy biskupi, opływający w dostatki i przywileje, nie wiedli życia pobożnych, skromnych owieczek bożych...
Władcom absolutnym, niezależnie od tego, czy na ich głowie widniał cesarski diadem, korona królewska, czy też papieska tiara bądź infuła biskupia, nieobce było rozpasanie seksualne. Wielu z nich miało całe swoje haremy, o ile oczywiście byli heterykami. A o cesarskich, królewskich, papieskich i biskupich bękartach napisano opasłe tomy. Bo władza jest jak afrodyzjak i nawet z osobnika o odrażającej powierzchowności potrafi uczynić istnego donżuana, do którego łoża najpiękniejsze damy i panny będą się ustawiać w kolejce. Zwłaszcza że bycie kochanką mężczyzny posiadającego władzę oznacza także dostęp do pieniędzy, luksusów i przywilejów. A co, jeżeli którejś z pań zdarzy się rozkochać w sobie takiego władcę i zagościć w jego życiu na dłużej? Za plecami niejednego przywódcy stała przecież kobieta umiejętnie pociągająca za sznurki. Nie na darmo Napoleon Bonaparte, kiedy nie można było ustalić przyczyny jakiegoś problemu, głośno wołał: „Cherchez la femme!” – „Szukajcie kobiety!”. I w większości przypadków faktycznie znajdowano jakąś damę, której zakulisowe poczynania i wpływ, jaki miała na ustosunkowanego mężczyznę, wywołały kłopotliwą sytuację. Zresztą o samym cesarzu Francuzów, wielkim miłośniku kobiecych wdzięków, mawiano, iż wiele decyzji podjął pod dyktando swoich kochanek, a jednej z nich, pani Walewskiej, miał nawet podarować Księstwo Warszawskie.
Ale nie uciekajmy za daleko w przeszłość – także na początku XXI stulecia wystawny tryb życia i liczne romanse kosztowały króla Hiszpanii, Juana Carlosa I, utratę tronu. A przecież ten monarcha nie był władcą absolutnym. Hiszpania jest monarchią parlamentarną, władza króla ogranicza się tam do funkcji reprezentacyjnych, a jej kwintesencją jest łacińska sentencja rex regnat, sed non gubernat – „król panuje, ale nie rządzi”. Ta zasada obowiązuje zresztą w zdecydowanej większości europejskich monarchii, poza Liechtensteinem i Monako oraz oczywiście Watykanem. Jednak blask korony okazuje się wystarczającym magnesem, by przyciągnąć kobiety, czego dowodem są chociażby perypetie miłosne aktualnego króla Wielkiej Brytanii, Karola III. Znacznie większą władzę niż koronowani władcy posiadali i posiadają jednak dyktatorzy, których w XX wieku nie brakowało. Ubiegłe stulecie dało światu również zbrodnicze systemy totalitarne, w których jednostka jest całkowicie podporządkowana państwu: faszyzm, nazizm i komunizm. Totalitaryzm słusznie bywa nazywany dżumą XX wieku.
Zdaniem historyków wszystkie wymienione wyżej systemy zrodziły się na skutek załamania systemu klasowego, co nastąpiło na przełomie XIX i XX stulecia. Swoje dołożyła również tragedia I wojny światowej. Część ludzkości, uwiedziona utopijnymi wizjami roztaczanymi przez umiejętnie szafujących argumentami ideologów, dobrowolnie oddała się we władanie totalitaryzmu – systemu, który nie jest niczym innym, jak współczesną formą niewolnictwa. Celem włoskich faszystów, hitlerowskich dyktatorów czy komunistycznych przywódców było zniewolenie człowieka. I to nie tylko fizyczne, ale także, a właściwie przede wszystkim – duchowe. Panowanie nad jednostką miało obejmować nie tylko kontrolę jej czynów, ale także wypowiedzi, a nawet myśli. Systemy totalitarne stworzyły też dyktatorów, władców absolutnych, którzy niczym starożytni despoci sprawowali nieograniczoną władzę, otoczeni niemal boskim kultem.
Podczas gdy o życiu prywatnym Mussoliniego, Hitlera oraz innych przedstawicieli władzy faszystowskiej wiemy sporo, biografie przywódców komunistycznych nadal kryją wiele tajemnic. Wodzowie faszystowskich Włoch i hitlerowskich Niemiec bardzo szybko doczekali się potępienia jako twórcy zbrodniczych systemów i – przynajmniej oficjalnie – nikt ich nie gloryfikuje w ich ojczystych krajach. Tymczasem komunistyczni dyktatorzy, w rodzaju Lenina czy Mao Zedonga, wciąż są poważani przez współczesnych obywateli Rosji i Chin. Wprawdzie Stalina z cokołu skutecznie strącił Chruszczow, ale obecny dyktator, Władimir Putin, skutecznie tego pierwszego rehabilituje, a kremlowska propaganda przedstawia generalissimusa jako genialnego dowódcę i stratega, dzięki któremu sukcesy bohaterskiej Armii Czerwonej znacznie przewyższyły dokonania aliantów. Wedle tej narracji to radzieckie wojska zdecydowały o pokonaniu III Rzeszy. O zbrodniach Stalina przeciwko ludzkości, w tym także wobec obywateli państwa, którym przyszło mu władać, w ogóle się nie wspomina. Z kolei postaci Mao Zedonga nie otacza już wprawdzie religijny kult, jaki towarzyszył mu za życia, ale Wielki Sternik nadal jest powszechnie szanowany i podziwiany w Państwie Środka. Nie można zapominać o charyzmatycznym Che Guevarze, uwielbianym przez antyglobalistów oraz różnej maści bojowników o wolność jednostki i podziwianym przez celebrytów w rodzaju Angeliny Jolie czy Johnny’ego Deppa, którzy dali się uwieść legendzie „błędnego rycerza rewolucji kubańskiej”. Co ciekawe, ostatnio w Rumunii zauważa się zmianę podejścia do osoby Nicolae Ceaușescu, co przejawia się w marginalizowaniu znaczenia jego zbrodni. A przecież wszyscy z wymienionych mają ręce unurzane w krwi niewinnych ofiar – i to liczonych w milionach!
Na szczęście, dzięki uporowi współczesnych badaczy i historyków, skrupulatnie przeczesujących wcześniej zamknięte na głucho archiwa i rozmawiających z ludźmi, którzy pamiętają panowanie czerwonych dyktatorów czy znają je z opowieści dziadków lub rodziców, udało się ukazać prawdziwe oblicze komunistycznych przywódców, a przy okazji także ustalić nieco więcej szczegółów na temat ich życia prywatnego. Jak się można domyślić, napisane na nowo biografie bardzo się różnią od tego, co jeszcze stosunkowo niedawno można było znaleźć w oficjalnych dokumentach i podręcznikach historii. Przy tej okazji przyjrzano się także partnerkom czerwonych wodzów. Wbrew oficjalnej propagandzie, przedstawiającej ich jako ascetycznych mężów stanu, żaden z owych wodzów, począwszy od Lenina, poprzez Stalina, a na Che Guevarze skończywszy, nie stronił od damskiego towarzystwa. Ewenementem w tym gronie jest kubański przywódca Fidel Castro, o którego miłosnych podbojach krążą legendy do dziś rozpalające wyobraźnię wyznających kult macho Kubańczyków.
Niniejsza publikacja przedstawia kobiety, które wybrały życie u boku okrutnych komunistycznych despotów. Jest również próbą odpowiedzi na pytanie, czym się one kierowały, decydując się na związki z tyranami. Czy była to ślepa miłość, nieokiełzana namiętność podsycana afrodyzjakiem władzy? A może zwyczajne wyrachowanie i zimna kalkulacja? Co sprawiło, że trwały u boku tyranów i zbrodniarzy? Czy odegrały istotną rolę w państwach, którymi władali ich partnerzy?
Poznajmy fascynujące losy kobiet czerwonych wodzów – żon, kochanek i partnerek komunistycznych przywódców, które dzieląc życie z tyranami, musiały być gotowe na wiele wyrzeczeń i poświęceń.
1. Nadieżda Konstantinowna Krupska, od 1898 roku żona Włodzimierza Lenina
2. Inessa Fiodorowna Armand, właściwie Elisabeth-Inès Stéphane d’Herbenville, kochanka Włodzimierza Lenina
Pierwsi biografowie Włodzimierza Iljicza Lenina – których w zasadzie należałoby uznać za hagiografów, bowiem początkowo w Kraju Rad, a potem we wszystkich państwach bloku wschodniego oficjalna propaganda otaczała bolszewickiego przywódcę nimbem świętości – szerokim łukiem omijali drażliwy temat jego życia erotycznego. Informacji o tym próżno szukać też w poświęconych Leninowi publikacjach pióra zachodnich historyków, mających przecież bardzo ograniczony dostęp do bazy źródłowej. Rąbka tajemnicy uchylić mogła biografia przywódcy napisana przez Lwa Trockiego, dysponującego sprawnym piórem, ale pomimo że działacz nosił się z zamiarem jej stworzenia, publikacja nigdy nie powstała. Przez długie lata z oficjalnych opracowań biograficznych można się było dowiedzieć jedynie, że w 1898 roku Lenin poślubił Nadieżdę Krupską, która była dla niego nie tylko żoną, ale przede wszystkim partnerką w chlubnym dziele przygotowywania rewolucji, a potem – tworzenia nowego państwa na gruzach zburzonego imperium Romanowów. W podobnym duchu oficjalna propaganda odmalowywała wizerunek samej Nadieżdy, pozbawiając ją przy tej okazji atrybutów kobiecości. Jak czytamy w pracy Łukasza Kurdybachy Rola Nadieżdy K. Krupskiej w dziedzinie pedagogiki i oświaty pozaszkolnej z 1970 roku, Krupska „w 1890 roku wstąpiła w Piotrogrodzie do studenckiego kółka marksistowskiego. Przeczytała wówczas drugi raz Kapitał [chodzi oczywiście o sztandarowe dzieło Karola Marksa Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej – I.K.] i przedyskutowała najważniejsze zagadnienia z towarzyszami z kółka, przestudiowała niektóre dzieła Engelsa i rozpoczęła aktywną, oświatowo-ideową działalność w ruchu robotniczym. Po poznaniu Lenina w 1893 r. przystąpiła do współpracy z nim nad przygotowywaniem rewolucji. Jej działalność organizacyjno-uświadamiająca zmieniała często formy i miejsca w zależności od potrzeb i warunków”[1]. Krótko mówiąc: urodzona rewolucjonistka, żyjąca tylko dla idei, niezainteresowana przyziemnymi sprawami – wprost wymarzona partnerka dla towarzysza Lenina. Po śmierci małżonka, kiedy została usunięta w cień przez nienawidzącego jej do szpiku kości Stalina, celowo umniejszano rolę Nadieżdy w życiu bolszewickiego wodza. Oficjalna propaganda starała się uczynić z niej bezpłciową lalkę i stworzyć wrażenie, że erotyka i seks nie leżały w kręgu zainteresowań pochłoniętego ideologią rewolucyjną Lenina. „Wystarczy jeden rzut oka na Krupską, a zrozumiecie, że nie interesował się kobietami”[2] – stwierdził kiedyś złośliwie Ilja Erenburg, znany rosyjski pisarz. Jak się przekonamy, twierdzenie o braku urody małżonki Lenina jest równie fałszywe, jak teza o braku zainteresowania wodza kobietami.
Nadieżda Konstantinowna Krupska przyszła na świat 26 lutego 1869 roku w Petersburgu, a zdaniem niektórych badaczy – miała polskie korzenie. Według historyka Jana Ciechanowicza, autora publikacji pt. Polonobolszewia. Jak polska szlachta komunizowała rosyjskie imperium, jej ojciec wywodził się z rodu Krupskich herbu Lewart. Jak można przeczytać w tomie I dzieła N. Szaposzikowa Heraldica, wydanego w Petersburgu w roku 1900: „Ród Krupskich herbu Lewart dowodził swego szlachetnego pochodzenia od protoplasty Jana Krupskiego, hetmana wojsk rosyjskich, posiadającego majątek (ok. 1668) w województwie Witebskim”[3]. A Ciechanowicz dodaje: „Z tej właśnie szlacheckiej rodziny, polskiej i katolickiej, wywodziła się Nadzieja [Nadzieja to polska forma rosyjskiego imienia Nadieżda – I.K.] Krupska, myślicielka i działaczka socjalistyczna”[4]. Inne źródła wiążą rodzinę działaczki z Krupskimi herbu Korczak, pierwszymi właścicielami zamku w Krupem na Chełmszczyźnie, wzniesionego w 1492 roku przez Jerzego Krupskiego. Ewidentnie propolskie sympatie jej ojca, Konstantego, mogą wskazywać na polskie korzenie rodziny.
Ojciec Nadieżdy, Konstanty Krupski, urodził się w Kazaniu, gdzie mieszkali jego rodzice, którym nie dane było cieszyć się długim życiem. Wcześnie osierocony nastolatek wstąpił do korpusu kadetów w Petersburgu, a po ukończeniu szkolenia jako dziewiętnastoletni oficer trafił do Królestwa Polskiego, gdzie właśnie wybuchło powstanie styczniowe. Chociaż ojciec Nadieżdy nigdy otwarcie nie opowiedział się po stronie powstańców, to ponoć skrycie sprzyjał buntowszczykom. Po powrocie do Petersburga wstąpił do Akademii Wojskowo-Prawniczej, ale najwyraźniej umiejętnie łączył naukę z życiem rodzinnym, skoro już w 1868 roku ożenił się z Elizawietą (Elżbietą) Tistrową, guwernantką z guberni wileńskiej. Matka Nadieżdy była osobą wykształconą, miała bowiem za sobą naukę w powołanym do życia w 1829 roku petersburskim Pawłowskim Instytucie dla Panien Sierot – placówce, która przyjmowała osierocone córki niedziedzicznej szlachty. Państwo Krupscy doczekali się tylko jednej córki, urodzonej w 1869 roku Nadieżdy. Po ukończeniu studiów Konstanty powrócił na ziemie polskie, by objąć funkcję naczelnika powiatowego w Grójcu koło Warszawy. Tam też przyszła małżonka Lenina spędziła pierwsze lata swojego dzieciństwa.
Jak wynikało z anonimowych donosów spływających na ręce generała-feldmarszałka hrabiego von Berga, ostatniego namiestnika Królestwa Polskiego, który wsławił się stłumieniem powstania styczniowego, Konstanty Krupski nie był bynajmniej wzorowym carskim urzędnikiem. „Nieznani mieszkańcy miasta Grójca wiernopoddańczo donosili, że naczelnik powiatu kapitan Krupski nie bywa w cerkwi prawosławnej, nie chodzi do spowiedzi. Kapitan Krupski rozmawia z Polakami po polsku; nawet z kucharką członkowie jego rodziny rozmawiają po polsku, donosił inny «patriota». Czyta książki Mickiewicza, urządza przyjęcia, na które zaprasza Polaków. Swą nieletnią córkę uczy rozmawiać po polsku. Krupski i jego żona tańczą z Polakami mazura i poloneza. Żona Krupskiego grywa na fortepianie utwory polskiego kompozytora Chopina”[5]. Na domiar złego – jako naczelnik powiatowy zamiast aresztu wybudował w Grójcu szpital i zabronił likwidacji polskiego cmentarza. Z donosów wynikało również, że w czasie powstania styczniowego Krupski wspomagał buntowników, prowadząc swoją kompanię strzelecką w niewłaściwym kierunku tylko po to, żeby nie doprowadzić do bezpośredniego starcia z powstańcami.
Takie zachowanie nie mogło ujść płazem. Generał rozkazał postawić nielojalnego wojskowego przed sądem w Warszawie. Groziło mu wieloletnie więzienie, ale Konstanty, mający za sobą edukację w Akademii Wojskowo-Prawniczej, doskonale się orientował w meandrach prawa i kiedy bronił się przed trybunałem, skutecznie obalił dwadzieścia jeden z dwudziestu dwóch punktów oskarżenia. Pozostał ostatni, z pozoru zupełnie absurdalny – Krupski miał zbierać dane o sytuacji chałupników, parobków i robotników, w sobie tylko wiadomym celu, a to wystarczyło, by zarzucić mu nadużycie władzy. Wprawdzie uniknął więzienia, ale musiał odejść z wojska i pokryć koszty postępowania sądowego, co znacznie uszczupliło rodzinny budżet. Taką wersję wydarzeń znajdziemy w publikacji Ciechanowicza, z kolei biograf Lenina, Dymitr Wołkogonow, w swojej książce Lenin. Prorok raju, apostoł piekła, twierdzi, iż ojciec Nadieżdy był w jakiś sposób powiązany z organizacją Ziemla i Wola (Ziemia i Wolność), założoną przez Aleksandra Hercena i Nikołaja Czernyszewskiego, która stawiała sobie za cel przygotowanie chłopskiej rewolucji. Wołkogonow nie precyzuje, czy Krupski należał do wspomnianej organizacji, czy tylko z nią sympatyzował, ale nie mogło to pozostać bez wpływu na jego karierę – Konstanty został zwolniony z wojska i postawiony przed sądem. Wprawdzie ostatecznie oczyszczono go z zarzutów, ale jednocześnie pozbawiono prawa pełnienia urzędów państwowych. Jeszcze inną wersję wydarzeń podaje w swojej publikacji Lenin. Dyktator Victor Sebestyen – kiedy Nadia miała zaledwie pięć lat, Krupski miał zostać zwolniony z armii za rzekome nieprawidłowości w prowadzeniu rachunków pułkowych. Według innych źródeł postawiono mu zarzut zaniedbywania obowiązków służbowych, ponieważ nie iluminował kancelarii w dniach świąt państwowych.
Tak czy inaczej, o powrocie na stanowisko naczelnika w Grójcu mógł zapomnieć, wobec czego Krupscy spakowali się i wrócili do Petersburga. Konstanty imał się później rozmaitych zajęć: przez pewien czas próbował zarządzać majątkiem ziemskim i przez krótki okres pracował jako inspektor fabryczny, ale nie utrzymał się dłużej na żadnym stanowisku.
Mała Nadieżda odziedziczyła po matce pasję pedagogiczną, a może po prostu od dziecka była przygotowywana do zarabiania na własne utrzymanie. W czasach, w których przyszło jej dorastać, praca nauczycielki lub guwernantki była w zasadzie jedynym sposobem na zdobycie niezależności finansowej. Jeżeli wierzyć Ariadnie Żukowej, autorce artykułu Lekcje N.K. Krupskiej, zamieszczonego w 1989 roku na łamach pisma „Chudożnik”: „Gdy Krupska miała jedenaście lat, bez końca rysowała w zeszycie domki z szyldem «SZKOŁA» – marzyła zostać wiejską nauczycielką. [...] Rodzina już w bardzo wczesnym okresie ukształtowała w sercu dziewczynki dążenie do ideałów sprawiedliwości, humanizmu, dobroci. Gdy dziewczynka miała osiem lat, w roku 1877, wybuchła wojna rosyjsko-turecka, społeczeństwo rosyjskie ogarnięte zostało czadem wojującego szowinizmu; a jednak rodzice pozwalali jej bawić się z wziętym do niewoli tureckim chłopczykiem i uczyli współczuć cierpieniom tych, którzy są w obozie «wroga». Było to zupełnym zaprzeczeniem stereotypu mentalności rosyjskiej, nakazującego nieprzyjaciół tylko nienawidzić i bezlitośnie «likwidować»”[6].
Być może w tym, niewątpliwie panegirycznym, tekście jest sporo przesady, ale trzeba przyznać, że Konstanty był wolnomyślicielem i w tym duchu wychowywał swoją jedynaczkę. Kiedy Nadia miała zaledwie czternaście lat, jej ojciec umarł i obie z matką, z którą była bardzo związana, utrzymywały się odtąd ze skromnej renty. Przyszła małżonka wodza rewolucji odczuwała osobistą urazę wobec carskiego reżimu, który tak podle potraktował jej ukochanego ojca.
Matka, chcąc utrzymać siebie i córkę, zdecydowała się wynajmować lokatorom pokoje w swoim petersburskim mieszkaniu. Elizawieta nie była materiałem na rewolucjonistkę, zresztą polityka nigdy nie leżała w opcji zainteresowań tej niewątpliwie inteligentnej, ale też pobożnej i bogobojnej kobiety. Pani Krupska była jednak zwolenniczką edukacji kobiet, dlatego robiła, co mogła, by zapewnić swojej jedynaczce stosowne wykształcenie. A Nadieżda jej nie zawiodła. Wprawdzie nie uchodziła za szczególnie bystrą i inteligentną uczennicę, ale nadrabiała to pracowitością i pilnością, dzięki czemu w 1886 roku ukończyła ze złotym medalem petersburskie Gimnazjum Żeńskie księżnej Oboleńskiej i podjęła dalsze kształcenie na kursach pedagogicznych. Pewną ciekawostką jest fakt, że po latach w tym samym budynku, w którym kształciła się Krupska, w czasach ZSRR mieściła się Szkoła Podstawowa numer 193, której absolwentem jest... Władimir Putin.
Jej koleżanka ze szkolnej ławy, przyszła dziennikarka, Ariadna Tyrkowa-Wiliams, zapamiętała Nadię jako nieśmiałą i bardzo spokojną dziewczynę: „W gimnazjum Nadia nie miała wielbicieli, nie jeździła na łyżwach, nie tańczyła, rozmawiała tylko z koleżankami szkolnymi i przyjaciółkami matki. W ich ciasnym mieszkaniu pachniało cebulą, kapustą, ciastem i nigdy nie spotkałam tam gości”[7]. Ariadna wspomniała, iż wprawdzie jej przyjaciółka nie grzeszyła polotem, ale miała za to złote serce. Cechowała ją także wierność poglądom i przekonaniom: „Nadia powoli się ruszała i powoli myślała. Za to kiedy już zrozumiała i przetrawiła informację – za nic nie zmieniała zdania”[8]. Brak powodzenia u mężczyzn oznaczał ryzyko staropanieństwa, co bardzo martwiło matkę Nadii, z utęsknieniem czekającą na adoratorów córki. Natomiast sama Nadieżda wydawała się pogodzona z losem. „Jestem jak przyroda rosyjska, nie wyróżniam się jaskrawymi barwami”[9] – powiedziała matce.
Pannie Krupskiej może brakowało urody, ale ambicji i chęci do nauki nie można było jej odmówić, skoro po ukończeniu gimnazjum zapisała się na funkcjonujące w Petersburgu do 1878 roku Kursy Wyższe Żeńskie, zwane od nazwiska ich założyciela profesora Konstantina Bestużewa-Riumina – Bestużewskimi. Była to swego rodzaju namiastka szkoły wyższej dla kobiet, bowiem w owych czasach droga na uniwersytet pozostawała jeszcze zamknięta dla płci pięknej. Niestety pomimo swej nazwy i naprawdę wysokiego poziomu nauczania Kursy nie miały oficjalnego statusu szkoły wyższej. Mimo to cieszyły się dużą popularnością nie tylko wśród Rosjanek – uczyły się tam także Polki i Bułgarki, przy czym zdecydowana większość studentek wybierała nauki przyrodnicze. Nie wiemy, co konkretnie studiowała Krupska, ale szkoła bardzo szybko ją rozczarowała, więc porzuciła naukę po niespełna roku.
Nadia podjęła pracę w szkole wieczorowej dla dorosłych, założonej przez fabrykantów filantropów dla robotników z ich zakładów. Placówka znajdowała się w ubogiej i zaniedbanej robotniczej dzielnicy Petersburga, a Nadieżda, kiedy po raz pierwszy zetknęła się z warunkami, w jakich żyli najubożsi obywatele imperium, przeżyła prawdziwy szok. Według części badaczy Nadia została marksistką wcześniej niż jej przyszły małżonek, bo ideologią tą zainteresowała się jeszcze jako gimnazjalistka, pod wpływem Mikołaja Izaakowicza Utina, lidera rosyjskiej sekcji Pierwszej Międzynarodówki, przyjaciela domu, który opiekował się Elizawietą i jej córką po śmierci Konstantyna. To właśnie zaszczepione przez niego poglądy miały skłonić młodą dziewczynę do podjęcia pracy w charakterze nauczycielki w szkole dla robotników, których uczyła pisania i liczenia, a z czasem również historii, arytmetyki i literatury rosyjskiej. Po latach, wspominając ten etap swojego życia, nazwie go „swoim uniwersytetem”.
Większość biografów Krupskiej i Lenina twierdzi, że z ideologią marksistowską Nadia zetknęła się dopiero na wspomnianych Kursach Bestużewskich. Po latach z pewnym zażenowaniem przyzna się, że lektura Kapitału Marksa okazała się dla niej początkowo zbyt trudna, ale kiedy przeczytała fragment: „Wybija godzina kapitalistycznej własności prywatnej. Wywłaszczyciele zostają wywłaszczeni”[10], zrozumiała, że ma do czynienia z dziełem epokowym, które zmieni historię ludzkości. Ponoć kiedy czytała owe zdania, jej „serce biło tak głośno, że można je było usłyszeć”[11]. Potraktowała słowa Marksa jako „dzwon żałobny bijący dla kapitalizmu, obwieszczający, że wkrótce grabieżcom zostanie odebrany ich łup”[12]. W efekcie dosłownie zatopiła się w lekturze Kapitału, dzięki której odnalazła swoją życiową drogę: „Jakbym piła żywą wodę ze źródła. Ani akty terrorystyczne, ani Tołstojowskie samodoskonalenie się – jedyna droga to potężny ruch robotniczy”[13]. Powziętemu wówczas postanowieniu pozostała wierna do końca życia – już jako dojrzała kobieta, wdowa po wodzu rewolucji, przyznała: „Marksizm dał mi tak ogromne szczęście, jakiego tylko człowiek może sobie życzyć: wiedzę – dokąd należy zdążać, i spokojną pewność końcowego wyniku sprawy, której poświęciłam życie”[14].
Jak widać, Krupska jako urodzona idealistka i zapalona marksistka miewała romantyczne porywy, ale nie brakowało jej też zmysłu praktycznego. Pracując jako nauczycielka, wzięła dodatkowe pół etatu na stanowisku kopistki w administracji dworca kolejowego – wyłącznie dlatego, że dzięki tej posadzie mogła korzystać z przywileju darmowych podróży koleją, a co za tym idzie, wygodnie docierać na nielegalne spotkania.
Kiedy 13 lutego 1894 roku Nadieżda na zebraniu w mieszkaniu Roberta Kłassona po raz pierwszy spotkała swojego przyszłego małżonka, nie była zachwycona jego powierzchownością. Trudno się dziwić dziewczynie, bo przyszły wódz rewolucji, mówiąc oględnie, nie należał do przystojnych. Aleksander Nikołajewicz Potriesow, który spotkał Lenina, kiedy ten był zaledwie dwudziestopięcioletnim mężczyzną, zauważał, iż „Uljanow był młody tylko według dokumentów. Na pierwszy rzut oka wyglądał na nie mniej niż 35–40 lat. Blada cera, łysina, nie licząc resztek włosów na skroniach i rzadkiej, rudej brody, chytre, przymrużone oczy, którymi spode łba patrzył na rozmówcę, mocny, ochrypły głos”[15]. Z kolei Gleb Maksymilianowicz Krżyżanowski, jeden z najbliższych współpracowników Lenina, w szkicu mu poświęconym, zauważał, iż Włodzimierz Iljicz był człowiekiem niewyróżniającym się z tłumu. „Niewysokiej postury, w zwykłej sukiennej czapce, nie zwracał na siebie uwagi i łatwo mógł zniknąć z oczu w pierwszej lepszej dzielnicy robotniczej. Miła, smagła twarz, o lekko azjatyckich rysach – to właściwie wszystko, co można powiedzieć o jego powierzchowności. Ubrany w prostą sukmanę, bez trudu wtopiłby się w tłum nadwołżańskich wieśniaków”[16] – pisał. Krżyżanowski jednocześnie zwrócił uwagę na oczy Włodzimierza Iljicza, które opisał jako „niezwykłe, przeszywające, pełne wewnętrznej siły i energii, ciemnobrązowe”[17]. Oczy Lenina przykuły także uwagę Aleksandra Kuprina, który tak pisał w swojej publikacji Fotografia chwili: „Nie mogłem oderwać wzroku od jego oczu [...], są wąskie, poza tym Lenin zwykle je mruży, zapewne z powodu krótkowzroczności. W rzucanych z nagła szybkich spojrzeniach można czasem dostrzec wyraz chytrości. Najbardziej jednak zdumiał mnie ich kolor [...]. Zeszłego lata, w paryskim zoo, widząc oczy lemura, powiedziałem sobie z ukontentowaniem: oto wreszcie znalazłem kolor oczu Lenina! Różnica polega tylko na tym, że źrenice lemura są większe i bardziej niespokojne, a u Lenina to zaledwie punkciki, jak od ukłucia szpilką, z których czasem tryskają błękitne iskry”[18]. W dodatku był niski, miał bowiem 1,65 metra wzrostu, ale dość mocno zbudowany. Po ojcu odziedziczył wadę wymowy – nie wymawiał prawidłowo głoski „r”. Nie przeszkadzało mu to jednak w wygłaszaniu płomiennych mów i uczestniczeniu w gorących, przenikniętych sporym ładunkiem intelektualnym dysputach, w których miażdżył swoich oponentów, uciekając się do ostrych słów. Przeciwników nazywał łajdakami, filistrami, kretynami, plugawymi szumowinami, zdrajcami klasy, głupimi starymi pannami, gadułami, tępakami, a nawet gówniarzami, dziwkami i cipami. Kiedy oponent nie znalazł w sobie siły, żeby udowodnić Uljanowi, że nie jest ani tępakiem, ani tym bardziej dziwką, po prostu ustępował mu pola, najczęściej wychodząc z zebrania. Jeden z późniejszych współpracowników Lenina, słynący z poczucia humoru Lew Martow, zapytany w 1917 roku, czy – pomimo że jest ateistą – sądzi, iż istnieje życie po śmierci, odparł dowcipnie: „Och, mam nadzieję, że nie. Moim zdaniem jedna zdrowa egzystencja w zupełności wystarczy: myślicie, że to byłoby zabawne nieustannie spierać się z Leninem nawet po śmierci i w zaświatach wysłuchiwać jego rynsztokowych wyzwisk?”[19].
Wypracowany przez Lenina styl okazał się zadziwiająco skuteczny. Mało tego, udało mu się z czasem zmienić dyskusje ówczesnej lewicy na bardziej surowe i agresywne, co potem przejęli jego naśladowcy i spadkobiercy we wszystkich krajach bloku wschodniego. Debata polityczna nie była już dyskusją, ale wymianą ostrych inwektyw i zniewag, zresztą ten styl, polegający na zdyskredytowaniu oponenta, do dziś kultywuje Putin i jego podwładni, na czele z Ławrowem.
Pomimo owych wad i niedostatków urody Lenin podobał się wielu przedstawicielkom płci pięknej. Zachwycała się nim chociażby Róża Luksemburg, której uwagę przykuła czaszka Uljanowa: „Patrz na tę wspaniałą czaszkę – pisała po kongresie socjalistycznym, w którym brał udział Lenin. – To czaszka prawdziwego rosyjskiego chłopa, z pewnymi azjatyckimi naleciałościami. Ta czaszka może rozwalić mury. Może się przy tym rozpęknie, ale nie ustąpi”[20]. Zachwyt działaczki podzielało wiele innych dam, niekoniecznie rewolucjonistek. Kto wie, może Nadieżdę zauroczyła charyzma mówcy, a może uległa urokowi „lemurzych oczu” Wołodii...
Najwyraźniej panna Krupska przypadła do gustu Leninowi, skoro zaczęli spotykać się na gruncie prywatnym, pomimo że dziewczyna ponoć nie była urodziwa. Pytanie tylko, czy Nadieżda była rzeczywiście tak brzydka i nieatrakcyjna, jak chcą tego przywoływana przyjaciółka i Erenburg? Nieliczne zachowane fotografie z czasów młodości świadczą o czymś innym. „Była arystokratką, księżniczką pozwalającą sobie na stylowo szokujące eskapady, pisarze prawdopodobnie nie nazwaliby jej rzadką pięknością, ale mogliby wspomnieć o jej łukowatych brwiach, ładnych, wysokich kościach policzkowych i prostym podbródku [...] – zauważa jeden z rosyjskich historyków. – Mogliby wspomnieć o jej nieco zbyt pełnych wargach, uznając je za zmysłowe, i jej głęboko zamyślonych oczach, które niekiedy ukazują fotografie [również te robione przez policję po aresztowaniach] [...] By tak rzec, chciała wyglądać jak przeciwieństwo frywolnej księżniczki, zachowując jednak aurę mieszczańskiej solidności. W tym czasie nosiła nieodmiennie ciemną suknię z długimi rękawami, pozbawioną ozdób poza nieco bufiastymi ramionami i kołnierzykiem, który ładnie okalał jej szyję. Bujne włosy, z przedziałkiem nieco z boku, zaczesywała gładko do tyłu w prostą i surową fryzurę. Nie wyglądała bezbarwnie [...], a przypuszczenie, że jej konserwatywny styl odpowiadał smakowi [Włodzimierza], wydaje się trafne. Była młodą kobietą, której oczywiste lekceważenie frywolności wymownie świadczyło o oddaniu znacznie ważniejszym sprawom”[21]. Być może faktycznie nie chadzała na randki w gimnazjum, ale jako dwudziestodwulatka, krótko po rozpoczęciu pracy w szkole, widywała się z młodym inżynierem, członkiem nielegalnego kółka dyskusyjnego, do którego sama również należała. Wiadomo, że spotykała się z nim kilkakrotnie i raz poszli do teatru, za co dostała burę od jednej z koleżanek-towarzyszek, której zdaniem osoby zaangażowane w działalność rewolucyjną nie powinny razem chadzać w takie miejsca. Romans, o ile w ogóle do niego doszło, skończył się jednak dość szybko, bo mężczyzna opuścił kółko, obawiając się, iż ściągnie na jego członków Ochranę, której zainteresowanie ostatnio wzbudził. Wtedy też na dobre zniknął z życia Nadii, a ona sama zapewniała każdego, że straciła zainteresowanie „burżuazyjnymi osobistymi stosunkami z mężczyznami”. To właśnie na spotkaniach owego kółka Nadia zetknęła się z rewolucjonistami in spe w rodzaju przyszłego bohatera Października Iwana Babuszkina, który zresztą nader często odprowadzał ją do domu. Zdaniem wielu – na odprowadzaniu się nie kończyło. Intymne relacje miały łączyć Nadię także z prowadzącym zajęcia, przystojnym Robertem Kłassonem, ale to tylko hipoteza stawiana przez niektórych biografów. Faktem natomiast jest, że Tyrkowa, kiedy spotkała dawną koleżankę z gimnazjum, była pozytywnie zaskoczona przemianą, jaka się w niej dokonała: „Pełne, ładnie zarysowane usta, matowa, jasna cera, którą od policzków do brody zdobił delikatny rumieniec”[22].
Skąd zatem opinia o brzydocie Krupskiej? Wydaje się, że winna temu jest choroba Gravesa – Basedowa, na którą zapadła w młodości, a której objawy rozwinęły się u niej krótko po ślubie. U chorych występuje powiększenie gruczołu tarczycy, czemu towarzyszą objawy typowe dla jej nadczynności, wpływające także na wygląd zewnętrzny chorego: zmiany skórne charakterystyczne dla autoimmunologicznego zapalenia tkanek miękkich skóry, wytrzeszcz gałek ocznych oraz akropachia tarczycowa, czyli niebolesny obrzęk palców rąk i stóp, z towarzyszącym temu podokostnowym zgrubieniem kości. U niektórych chorych obserwuje się również bielactwo i łysienie plackowate. Szczęście w nieszczęściu – te ostatnie objawy ominęły Nadieżdę, która miała jednak wyraźny wytrzeszcz oczu, a z czasem również nadwagę. Choroba mogła też wpłynąć na jej bezpłodność, bo kobiecie nie dane było nigdy zostać matką.
Tak czy inaczej, wkrótce zaczęła się regularnie spotykać z Uljanowem, a Włodzimierz stał się częstym gościem w domu Krupskich. Pretekstem do odwiedzin było z jego strony zainteresowanie robotnikami fabrycznymi, których Nadia uczyła w szkole wieczorowej. Możemy się domyślać, że pani Krupska nie była zachwycona adoratorem córki. Był od Nadii młodszy i niższy, w dodatku niezbyt przystojny. A co gorsza – nie miał stałego zatrudnienia. Matka Nadieżdy zawsze wypowiadała się krytycznie o „ludziach, którzy nie zajmują się żadną prawdziwą pracą”[23]. On sam zdawał się bardziej zainteresowany polityką niż Nadią, bo to właśnie polityka była jedynym tematem rozmów dwojga młodych ludzi. I chyba panna Krupska nie zawojowała jego serca, skoro umawiał się wówczas również z jej koleżanką, dowcipną i inteligentną Apolinarią Jakubową. Ponoć to właśnie w niej, a nie w Nadii, widział swoją przyszłą małżonkę. Miał się jej nawet oświadczyć, ale Apolinaria kochała Konstantina Tachtieriewa, wydawcę rewolucyjnej gazety „Raboczaja Myśl”, i odrzuciła Iljicza.
Człowiek znany jako Włodzimierz Iljicz Lenin urodził się 22 kwietnia (według obowiązującego w ówczesnej Rosji kalendarza juliańskiego – 10 kwietnia) 1870 roku jako Włodzimierz (Władimir) Iljicz Uljanow w cichym i prowincjonalnym miasteczku Symbirsk nad Wołgą, które z czasem zostało przemianowane na Uljanowsk. Lenin to pseudonim, utworzony zapewne od nazwy rosyjskiej rzeki Leny. Uljanow wybrał go na swoje nazwisko dopiero w 1902 roku; zresztą nie był to jedyny pseudonim, którym się posługiwał. Swoje artykuły i korespondencję podpisywał także: Wł. Iljin oraz nazwiskami K. Tulin, Pietrow, Jacob Richter lub inicjałami W.U.
Ojciec przyszłego twórcy ZSRR, Ilja Nikołajewicz Uljanow, pedagog z wykształcenia, pracował na stanowisku inspektora szkół państwowych guberni symbirskiej, a z czasem objął funkcję kuratora. On sam wywodził się z Astrachania, z niezamożnej rodziny mieszczańskiej, natomiast jego ojciec był wcześniej poddanym chłopem. W 1823 roku Ilja Nikołajewicz ożenił się z córką lekarza, A.D. Blanka – Marią Aleksandrowną. Radziecka historiografia ukrywała fakt, iż, biorąc pod uwagę kwestie genetyczne, przyszły wódz rewolucji legitymował się rosyjsko-kałmucko-żydowsko-niemiecko-szwedzkim pochodzeniem. Jego ojciec mógł pochwalić się kałmuckimi przodkami, z kolei babcia Lenina po kądzieli, Anna Grigoriewna Grosskopf, wywodziła się z zamożnego rodu o niemiecko-szwedzkich korzeniach. Natomiast za sprawą jego dziadka ze strony matki w żyłach przyszłego przywódcy komunistycznego płynęła żydowska krew. Ojciec Marii Aleksandrowny, lekarz medycyny Israil Blank, był bowiem zasymilowanym i przechrzczonym Żydem, który zmienił imię na Aleksander. Przy tej okazji przybrał również patronimikum od swojego ojca chrzestnego, Dmitrija Baranowa, stając się Aleksandrem Dmitrowiczem Blankiem. Pochodzenie Lenina nie było czymś wyjątkowym, wszak na ogromnym obszarze imperium Romanowów mieszały się ze sobą najróżniejsze rasy. Prawda była jednak starannie ukrywana przez radziecką propagandę, wszak wódz rosyjskiej rewolucji musiał być stuprocentowym Rosjaninem.
Włodzimierz Iljicz wychowywał się w szczęśliwej, kochającej się i stosunkowo licznej rodzinie, która zajmowała obszerny i wygodny dom przy ulicy Moskiewskiej, w eleganckiej części Symbirska, gdzie mieszkali wyżsi urzędnicy państwowi oraz oficerowie. Budynek był otoczony zadbanym ogrodem pełnym jabłoni, śliw i wiśni oraz krzewów bzu, zaś lato rodzina Uljanowów spędzała w majątku Kokuszkino. Państwo Uljanowie poza Wołodią doczekali się jeszcze trzech synów i czterech córek, ale wieku dojrzałego dożyło oprócz Włodzimierza pięcioro z nich: urodzona w 1804 roku Anna, Aleksander, który przyszedł na świat w 1866 roku, Olga, która urodziła się w roku 1871, Dmitrij, który narodził się trzy lata później, oraz Maria, urodzona w 1878 roku. Dwójka pozostałych dzieci, urodzona w 1868 roku Olga i młodszy od niej o pięć lat Mikołaj, zmarła w dzieciństwie. Wydaje się zresztą, że imię Olga było wyjątkowo pechowe w rodzinie Uljanowów, skoro druga córka o tym imieniu przeżyła zaledwie dwadzieścia lat.
W 1869 roku Uljanowowie osiedli w Symbirsku i wiedli dostatnie życie dość zamożnej mieszczańskiej rodziny, a dzieciństwo Włodzimierza nie różniło się niczym od dzieciństwa większości dzieci z tej warstwy. Z całą pewnością jako mały chłopiec nie zajmował się obmyślaniem planów przyszłej rewolucji, chociaż właśnie to chcieli wmówić czytelnikom jego radzieccy biografowie. W domu panowała intelektualna atmosfera, o którą dbali zarówno Maria, jak i jej małżonek, dzięki czemu z natury niebywale inteligentny Wołodia doskonale radził sobie w szkole. Wprawdzie z reguły trzymał się na uboczu i był typowym odludkiem, ale bardzo szybko wyrobił sobie wśród kolegów wielki autorytet, a inni uczniowie nazywali go „chodzącą encyklopedią”. „Ani w niższych klasach, ani później nie brał udziału w dziecięcych i młodzieżowych zabawach i żartach, zawsze trzymał się na uboczu, zajęty albo nauką, albo jakąś inną pracą pisemną – wspominał jeden z uczniów gimnazjum. – Nawet gdy przechodziliśmy z sali do sali, Uljanow trzymał nos w książce i czytał, wędrując tam i z powrotem pod oknami. Jedyną rozrywką, jaką lubił, była gra w szachy, którą zazwyczaj kończył zwycięstwem, nawet jeśli grał z kilkoma przeciwnikami jednocześnie”[24].
Radzieccy biografowie, pisząc o wodzu rewolucji, powoływali się na wielki wpływ, jaki na młodego Włodzimierza wywarł jego ojciec, Ilja Uljanow, wielbiciel dzieł Nikołaja Dobrolubowa[25]. Sama Nadieżda Krupska twierdziła, że „Dobrolubow podbił szczere serce Ilji Nikołajewicza, co ukierunkowało jego pracę jako kuratora szkół państwowych i wychowawcy młodego Lenina oraz innych dzieci, które wszystkie stały się rewolucjonistami”[26]. Potem biografowie powtarzali to twierdzenie jak mantrę, nie zdając sobie sprawy z jego nieprawdziwości. Należy powątpiewać, czy w obszernej bibliotece Uljanowów, której półki uginały się pod ciężarem dzieł klasyków rosyjskich i najlepszych zagranicznych autorów, w ogóle znalazło się miejsce dla publikacji Dobrolubowa. Nawiasem mówiąc, ulubioną lekturą młodego Lenina była Chata wuja Toma pióra Harriet Beecher Stowe, a wraz z braćmi i siostrami lubił bawić się żołnierzykami.
O ile ojciec stawiał małemu Wołodii dość wysokie wymagania, o tyle matka rozpieszczała syna. Z pewnością z całej gromadki swoich dzieci kochała go najbardziej i uważała go za wyjątkowe dziecko. Roztaczała nad nim troskliwą opiekę jeszcze długo po tym, jak jej syn wyrósł z krótkich spodenek. Wspierała go finansowo do końca swego życia, podobnie zresztą postępowały uwielbiające go bezgranicznie siostry.
Uljanow był wykształconym pedagogiem o postępowych poglądach, co jednak nie oznaczało, jak życzyliby sobie biografowie Lenina, iż był rewolucjonistą. Wręcz przeciwnie – jego nowoczesne zapatrywania dotyczyły głównie sposobu edukacji młodzieży, a nie wprowadzania zmian w życiu społecznym, zwłaszcza na drodze zamachów i rewolucji. Swoim dzieciom i uczniom przybliżał sylwetkę cara Aleksandra II, którego uważał za jednego z najlepszych władców w historii Rosji, gdyż to właśnie za jego panowania chłopi uzyskali wolność osobistą, w guberniach zaczął funkcjonować samorząd, uniwersytety otrzymały większą autonomię, zaś prawnicy mogli zrzeszać się w korporacje zawodowe. Dzięki temu Rosja wkroczyła na drogę stopniowych reform w kierunku demokracji. Zdaniem pana Uljanowa, człowieka wierzącego i religijnego (jak na ironię, z jego grobu w 1921 roku usunięto krzyż, widomy znak jego religijnych przekonań), to właśnie taką drogę należało obrać w przyszłości. Był wiernym Kościoła prawosławnego i chociaż jego żona pozostała luteranką, dopilnował, aby dzieci zostały wychowane w wierze prawosławnej. Jak zauważyła jego córka Anna, nigdy „nie był rewolucjonistą i chciał ustrzec od tej idei młodzież”[27]. Jak się przekonamy, akurat ten zamiar zupełnie się nie powiódł. Jako pierwszy na drogę rewolucyjnej walki wkroczył najstarszy z braci Uljanowów – Aleksander. I przyszło mu za to zapłacić najwyższą cenę.
Szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo Włodzimierza i jego rodzeństwa przerwała wielka tragedia, jaką dla wszystkich była śmierć ojca rodziny Ilji Uljanowa, który od jakiegoś czasu cierpiał na wysokie ciśnienie. W styczniu 1886 roku ojciec przyszłego wodza rewolucji zmarł na udar.
Wbrew apologetom Lenina, twierdzącym, że w młodości przyszły przywódca Października był bardzo zżyty ze starszym bratem, wydaje się, iż relacje między nimi nie były zbyt dobre. Dla młodszego o cztery lata Wołodii Sasza był kimś w rodzaju herosa, wzorem do naśladowania. Aleksander, z natury poważny i nieco melancholijny, bardzo dobrze się czuł w tej roli. Z czasem jednak stonowanego i nieco ponurego Saszę zaczęło drażnić zachowanie Włodzimierza, który z wiekiem przeobrażał się w zadufanego, egocentrycznego nastolatka, w dodatku grubianina. Bez wątpienia wpływ na taki stan rzeczy miały bałwochwalczy podziw i miłość, jakimi obdarzała go matka. Reszta rodzeństwa, oczywiście poza Saszą, traktowała Wołodię jak geniusza, a koledzy z klasy mieli go za autorytet. Młodzieniec szybko nabrał przekonania o swojej intelektualnej wyższości nad innymi. Już jako uczeń wyrobił w sobie przekonanie, iż powinien być przywódcą, i zdarzało mu się okazywać rażącą nietolerancję wobec odmiennych poglądów.
W roku 1887 jak grom z jasnego nieba na rodzinę spadła wiadomość o aresztowaniu Saszy, który był uczestnikiem spisku na życie cara Aleksandra III. Całe to ryzykowne przedsięwzięcie, nawiasem mówiąc – zorganizowane po amatorsku, było zamysłem członków petersburskiej frakcji organizacji rewolucyjnej o nazwie Narodna Wola. Cesarz miał zginąć 1 marca w drodze z Pałacu Zimowego do soboru Świętego Aleksandra Newskiego. Spiskowcy postanowili użyć specjalnie skonstruowanej bomby wypełnionej trucizną, co miało zapewnić, że Aleksander zginie, nawet jeżeli w wyniku samego wybuchu odniesie tylko lekkie obrażenia. Mózgiem całej operacji był Polak studiujący na wydziale matematyczno-przyrodniczym petersburskiej uczelni, Józef Łukaszewicz, rodowity wilnianin, wywodzący się z rodziny o patriotycznych tradycjach. Plan zabicia Aleksandra III opracowywał razem z innym studentem o radykalnych zapatrywaniach, Piotrem Szewyriowem. Obaj powołali do życia tajną organizację Narodna Wola, do której wstępowało wielu innych studentów, zarówno Rosjan, jak i Polaków. Wśród tych ostatnich znalazł się Bronisław Piłsudski, starszy brat przyszłego Marszałka i pogromcy wojsk bolszewickich w bitwie warszawskiej. Bronisław pomagał w rozprowadzaniu ulotek, które przywoził do Wilna, w czym na miejscu wspomagał go jego młodszy brat, Józef, zwany przez bliskich Ziukiem.
Aleksander Uljanow, podobnie jak ojciec, nie miał natury rewolucjonisty. Był łagodnym i spokojnym młodym człowiekiem, mającym zadatki na naukowca i badacza. Początkowo bardzo sceptycznie odnosił się do działalności kółek studenckich i całej ideologii marksistowskiej, z którą zapoznawał go Szewyriow, głośno nawołujący do obalenia cara za pomocą zamachu. Założyciel Narodnej Woli argumentował, że dopiero usunięcie tyrana otworzy drogę do zorganizowania społeczeństwa opartego na sprawiedliwych zasadach. Młodszy z braci Uljanowów wyzna po latach swojej przyszłej małżonce, że nawet w najśmielszych snach nie wyobrażał sobie, że Aleksander zostanie rewolucjonistą – przecież „Rewolucjonista nie oddaje się badaniu robaków”[28]...
Dlaczego zatem Sasza dołączył do spiskowców? Najprawdopodobniej stało się to po brutalnym rozpędzeniu studenckiej demonstracji w listopadzie 1886 roku, kiedy kilkunastu jego kolegów aresztowano i zesłano na Syberię. Wówczas Sasza zrozumiał, że jedyną skuteczną metodą walki z reżimem jest terror.
Co ciekawe, pieniądze na przeprowadzenie zamachu pochodziły od Aleksandra Uljanowa, a konkretnie ze sprzedaży złotego medalu, który otrzymał za pracę o budowie słodkowodnych pierścienic. Materiał wypełniający bomby został zaprojektowany przez Łukaszewicza, natomiast materiały do produkcji miały pochodzić z Wilna, gdzie od jakiegoś czasu działała grupa rewolucyjna Tytusa Paszkowskiego, który jako właściciel składu aptecznego miał nieograniczony dostęp do chemikaliów. Na Litwę wysłano niejakiego Michała Kenczera, który przywiózł stamtąd do Petersburga zestaw związków chemicznych. Wykorzystano je do budowy trzech bomb, ale spiskowcy nigdy nie zdążyli ich użyć. 28 lutego 1887 roku kilku z nich bezskutecznie czekało na Newskim Prospekcie, by w czasie mającego się odbyć przejazdu cesarza rzucić bombę. Ponieważ przejazd się nie odbył, następnego dnia podjęto kolejną próbę. I tym razem do niczego nie doszło, a zziębnięci zamachowcy udali się do pobliskiej knajpki, żeby się ogrzać i zjeść coś ciepłego. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że obserwują ich agenci Ochrany, którzy postanowili prewencyjnie zatrzymać jednego z nich. Znaleziono przy nim dwie bomby, a trzecią ujawnił sam, kiedy próbował ją zdetonować w obecności żandarmów. Wkrótce aresztowano pozostałych spiskowców, na czele z Uljanowem i Bronisławem Piłsudskim. Pojmanych szybko postawiono przed sądem. Po trwającym pięć dni procesie 25 kwietnia wydano wyrok: Pachomij Andriejuszkin, Wasilij Generałow, Wasilij Osipanow, Piotr Szewyriow i Aleksander Uljanow zostali skazani na śmierć przez powieszenie.
Zdruzgotana pani Uljanow bezzwłocznie pospieszyła do Petersburga, by osobiście przedłożyć carowi podanie o ułaskawienie syna. Na tym zresztą nie poprzestała – niemal codziennie odwiedzała Saszę w więzieniu, błagając go, by złożył petycję o ułaskawienie, ale młodzieniec odmawiał. I właśnie ten brak skruchy sprawił, że podanie pani Uljanow o łaskę i zamianę kary śmierci na długoletnią katorgę spotkało się z odmową. Cała rodzina Uljanowów do końca łudziła się, że Sasza jednak ujdzie z życiem, ale nadzieja okazała się płonna. Wyrok wykonano 8 maja 1887 roku w Szlisselburgu, w dniu, kiedy Włodzimierz zdawał w gimnazjum egzamin z geometrii. Jedyną pociechą dla zbolałej matki była świadomość, że jej syn, podobnie jak reszta skazańców, wprawdzie odmówił przyjęcia ostatniego namaszczenia, ale z nabożną czcią ucałował podany mu przez popa krzyż, co zdaniem pani Uljanow mogło sprawić, że dobry Bóg odpuści mu jego przewiny...
Bronisław Piłsudski miał znacznie więcej szczęścia, bo wprawdzie również został skazany na śmierć, ale dzięki interwencji jego ojca i sowitej łapówce ostatecznie wyrok zamieniono na katorgę. Z życiem uszedł również Łukaszewicz, którego skazano na bezterminową katorgę w Twierdzy Szlisselburskiej i który doczekał amnestii. Ofiarą represji padł także dwudziestoletni Józef Piłsudski, pełniący marginalną rolę w przygotowaniu zamachu na cara. Prewencyjnie skazano go na pięcioletnie zesłanie na wschodnią Syberię.
Śmierć brata bez wątpienia była traumatycznym przeżyciem dla młodego Włodzimierza i wzbudziła w nim nienawiść do caratu, a z czasem także do całej burżuazji, bowiem wszyscy krewni i znajomi odwrócili się od Uljanowów. Zrozpaczona Maria, nie mogąc znieść tej sytuacji, postanowiła sprzedać dom i wyprowadzić się z Symbirska. Nabył go od niej szef miejscowej policji, który dziwnym trafem nie miał wyrzutów sumienia z powodu zakupu nieruchomości od krewnych terrorysty.
Siostra Lenina, Anna, wspominała, jakoby Wołodia zareagował na śmierć brata słowami: „Nie, nie pójdziemy tą drogą. Powinniśmy znaleźć inną drogę”[29]. Apologeci i czciciele Lenina otrzymali tym samym oczywisty dowód na to, że przyszły przywódca rewolucji w jednej chwili się zradykalizował i obrał drogę walki z caratem. Jest w tym jednak sporo przesady – kiedy Aleksandra powieszono w Twierdzy Szlisselburskiej, Wołodia nie miał jeszcze żadnych konkretnych poglądów politycznych ani nie działał w żadnej organizacji wywrotowej. Los Saszy był dla niego bolesną lekcją, z której w przyszłości wyciągnął jeden wniosek – nie ma potrzeby, by osobiście angażował się w działalność rewolucyjną, o wiele rozsądniej będzie przewodzić masom.
W 1887 roku Uljanow ukończył gimnazjum z bardzo dobrymi wynikami i miał zamiar kontynuować kształcenie na Uniwersytecie Kazańskim, ale ze względu na swego brata buntowszczyka musiał liczyć się z tym, że nie zostanie przyjęty. Dyrektor gimnazjum w Symbirsku, Fiodor Kiereński, wystawił mu jednak doskonałą opinię, w której pisał: „Ani w gimnazjum, ani poza nim nie było nigdy wypadku, by Uljanow słowem lub czynem dał władzom szkolnym podstawy do negatywnych spostrzeżeń”[30]. Ostatecznie Włodzimierz został przyjęty do grona studentów, ale wciąż unosił się nad nim złowrogi cień brata buntownika. Kiedy pod koniec roku na uniwersytecie doszło do niegroźnej demonstracji, uznano go za jej inspiratora i przywódcę, a następnie wydalono z uczelni. A wszystko przez to, że – jak odnotował kurator kazańskiego okręgu szkolnego – zaledwie dwa dni przed demonstracją Uljanow „dał powód do podejrzeń, że planuje coś niedobrego: cały czas przesiadywał w palarni, dyskutując i namawiając się z kolegami”[31]. Pokrewieństwo z Aleksandrem Uljanowem skutecznie uniemożliwiło Leninowi kształcenie się na jakiejkolwiek uczelni zarówno w kraju, jak i za granicą (młodzi ludzie pragnący studiować poza granicami Rosji musieli wystąpić o oficjalne pozwolenie). I na nic zdały się słane przez Wołodię do władz czołobitne listy, utrzymane w błagalnym tonie. Młodzieniec „z całym szacunkiem” prosił „o zgodę na przyjęcie w poczet słuchaczy Cesarskiego Uniwersytetu Kazańskiego”[32] albo „zgodę na wyjazd za granicę w celu podjęcia studiów”, ale pisma i podania odrzucano. Co ciekawe, zwolennik walki klasowej i dyktatury proletariatu w każdym dokumencie powoływał się na swoje szlacheckie pochodzenie i niezmiennie podpisywał się: „szlachcic Władimir Uljanow”...
Relegowanie ze studiów nie oznaczało drastycznych zmian w życiu Włodzimierza, który wyjechał do rodowego majątku Kokuszkino w guberni kazańskiej. Jego matka wpadła wówczas na genialny pomysł, aby jej syn zajął się pracą w majątku ziemskim, dlatego w 1889 roku zakupiła 80 hektarów ziemi za sumę 7500 rubli i cała rodzina przeniosła się do miejscowości Ałakajewka odległej o około 54 kilometry od Samary.
Wprawdzie rozmaici apologeci i biografowie Lenina pisali o „rewolucyjnym okresie w Samarze”, ale nie natrafiono na żadne dowody, jakoby przyszły przywódca rewolucji październikowej prowadził tam ożywioną działalność polityczną. Chyba że uznamy za takową uczestnictwo w kilku nielegalnych zebraniach miejscowego kółka socjaldemokratów. Większość czasu Uljanowowi zabierała nauka, ponieważ przygotowywał się do egzaminów na Uniwersytet Petersburski, gdzie miał rozpocząć studia w charakterze wolnego słuchacza. W tym czasie bardzo się zradykalizował, głównie pod wpływem lektur dostarczanych mu przez przyjaciół. Człowiekiem, który wywarł niemały wpływ na przyszłego przywódcę bolszewików, był niejaki Nikołaj Fiedosiejew, młody erudyta o radykalnych poglądach, zafascynowany marksizmem. W 1889 roku przygotował on dla młodego Uljanowa spis lektur, które ten jego zdaniem powinien przeczytać. Wśród dzieł umieszczonych na liście był pierwszy tom Kapitału Karola Marksa. Dla Włodzimierza, podobnie jak dla Nadieżdy, lektura ta była prawdziwym objawieniem, znalazł w niej bowiem rozwiązanie wszystkich bolączek ówczesnego systemu. Z czasem okazało się, iż w marksizmie pociągają go głównie dwa aspekty: walka klasowa i dyktatura proletariatu.
Za namową strapionej matki Lenin zajął się prowadzeniem majątku, ale nigdy nie odnalazł się w roli ziemianina, a jego gospodarzenie przynosiło wyłącznie straty. Zdecydowanie lepiej szło mu studiowanie dzieł rewolucyjnych, przełożył nawet Manifest komunistyczny na język rosyjski. Ku niekłamanej radości matki pozwolono mu zdać eksternistycznie egzaminy na uniwersytecie w Petersburgu, dzięki czemu mógł uzyskać uprawnienia adwokata. Uljanow uzyskał najlepsze oceny z wszystkich czternastu egzaminów, dzięki czemu na początku 1892 roku mógł podjąć swoją pierwszą pracę na stanowisku pomocnika adwokata A.N. Chardina. Występował jako adwokat głównie w sprawach o drobne kradzieże i nie mógł się pochwalić wielkimi sukcesami ani tym bardziej zarobkami, co skłoniło go do porzucenia posady po osiemnastu miesiącach. Prawdę mówiąc, był to jedyny okres w życiu przyszłego wodza rewolucji, kiedy parał się jakąkolwiek pracą. Potem całkowicie poświęcił się „sprawie”, utrzymując się z pieniędzy przesyłanych przez matkę.
Kiedy los postawił na jego drodze Nadieżdę Krupską, Lenin był już zdeklarowanym marksistą, ale nie miał styczności z klasą robotniczą, w której imieniu postulował przeprowadzenie rewolucji. Nadia, nauczycielka w szkole wieczorowej dla robotników, zdążyła już poznać to środowisko, była zatem dla niego nieocenionym źródłem informacji. Z czasem także on zaczął spotykać się z robotnikami, a nawet zgłosił się do prowadzenia wykładów dla tych, którzy już opanowali sztukę czytania i pisania. Lenin zamierzał wprowadzić ich w skomplikowane arkana polityki. Wprawdzie początkowo szło mu dość opornie, a na pierwszym spotkaniu po prostu przeczytał fragment Kapitału, ale z czasem zyskał sławę świetnego wykładowcy. Na tym się jednak nie skończyło – Uljanow zaangażował się w przygotowania do strajku w jednej z petersburskich fabryk. Spotykał się z przywódcami strajkujących i zbierał dla nich fundusze, ale również napisał dla nich ulotkę propagandową utrzymaną w dość ostrym tonie. Był już wtedy pod obserwacją Ochrany, która przypięła mu łatkę wichrzyciela. Miało to jednak swoje plusy – kiedy poprosił o zgodę na wyjazd do Europy Zachodniej pod pretekstem podreperowania zdrowia, uzyskał ją bez problemów. Władze chętnie pozbyłyby się z kraju potencjalnego terrorysty i brata buntowszczyka. Jak można się domyślić, Lenin nie wyjeżdżał na Zachód w celach leczniczych, ale po to, by spotkać się z przebywającymi na emigracji rosyjskimi radykałami. W dodatku zabrał ze sobą dwie walizki z podwójnym dnem i podwójną podszewką, wykonane specjalnie na tę podróż. Zamierzał przemycić w nich do Rosji nielegalne publikacje o wywrotowej treści.
Tak jak planował, spotkał się nie tylko z emigrantami z Rosji, ale także z wieloma socjalistami z Europy, w tym z Paulem Lafargue’em, niegdysiejszym członkiem kierownictwa Komuny Paryskiej z 1870 roku, a zarazem mężem córki Karola Marksa, Laury. Z podróży Lenin przywiózł nie tylko bezcenne wspomnienia i mnóstwo zakazanej literatury, ale także miłość do Alp i Paryża. Ostatni okres pobytu faktycznie wykorzystał na kurację w szwajcarskim uzdrowisku, którą – jakżeby inaczej – opłaciła jego kochająca mamusia.
Do Rosji Lenin wrócił 19 września 1895 roku. Wprawdzie udało mu się wwieźć ukrytą w bagażu literaturę, ale był bacznie obserwowany przez Ochranę, z czego zupełnie nie zdawał sobie sprawy. Wręcz przeciwnie – uważał się za prawdziwego mistrza konspiracji, całymi godzinami studiował rozmaite techniki szyfrowania, nauczył się wykonywać atrament sympatyczny i poznawał techniki wywiadowcze. Nadia była zachwycona jego umiejętnościami w tym względzie, a po latach wspominała wręcz, iż „Włodzimierz Iljicz był najwytrawniejszym konspiratorem: wiedział, gdzie są przejściowe podwórka, doskonale umiał wyprowadzać szpiclów w pole, uczył nas, jak pisać pismem chemicznym w książkach, jak pisać kropkami, jak stawiać umowne znaki, wymyślał wszelkiego rodzaju pseudonimy”[33]. Niedługo po powrocie Lenin wraz z kilkoma innymi działaczami założył Związek Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej, pierwszą oficjalnie marksistowską organizację rewolucyjną w Rosji.
On sam, ufny w swoje konspiracyjne zdolności, czuł się bezpiecznie, a wpatrzona w niego jak w obrazek Nadia tylko ugruntowała w nim to przekonanie. Było to jednak bardzo naiwne podejście, bo wszyscy rosyjscy rewolucjoniści, z Leninem na czele, w porównaniu do agentów Ochrany byli zwykłymi amatorami. Carskie służby doskonale się orientowały w ich poczynaniach i miały świetnie zakonspirowanych informatorów. Jeden z nich, petersburski dentysta, znalazł się nawet wśród założycieli Związku Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej, dzięki czemu policja miała dokładne informacje o wszelkich poczynaniach członków owej organizacji. Włodzimierz Ijlicz przekonał się o tym bardzo boleśnie, kiedy 8 grudnia policja wparowała do mieszkania, w którym odbywało się zebranie związku, i zastała tam wszystkich członków redakcji pisma „Raboczoje Dieło” („Sprawa Robotnicza”) w chwili, gdy oddawano do druku pierwszy numer periodyku. Sam Lenin został aresztowany z obciążającymi materiałami w ręku i wraz z pozostałymi towarzyszami trafił do petersburskiego aresztu.
Lenin nie załamał się po aresztowaniu, wręcz przeciwnie – dopiero teraz zyskał wiarygodność potrzebną rewolucjoniście. Wszak niepisana zasada głosiła, że prawdziwy buntowszczyk powinien odsiedzieć pewien czas w więzieniu. Prawdę mówiąc, ograniczenie wolności było jedyną niedogodnością, jaka go wówczas spotkała. Wprawdzie był regularnie przesłuchiwany, ale bez użycia środków przymusu fizycznego; nie poddawano go także presji psychicznej w celu wymuszenia zeznań. Pytano głównie o to, do jakiej partii należy, a Lenin niezmiennie odpowiadał: „Nie przyznaję się do przynależności do jakiejkolwiek partii socjaldemokratów ani do jakiekolwiek innej partii [...] Nie wiem nic o istnieniu obecnie jakiegokolwiek partii antyrządowej”[34]. I mówił prawdę, bo przecież Związek Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej był organizacją, a nie partią polityczną.
W więzieniu dokuczały mu samotność i nuda, które zabijał, ucząc się języków, zresztą dość osobliwą metodą, którą potem polecał swojemu szwagrowi Markowi Jelizarowowi, mężowi Marii, kiedy aresztowano go w 1901 roku za działalność wywrotową: „polecałem zwłaszcza tłumaczenia, i to odwrotne, tzn. najpierw z języka obcego na rosyjski pisemnie, a potem z rosyjskiego przekładu znów na język obcy – relacjonował siostrze. – Z własnego doświadczenia wiem, że jest to najracjonalniejszy sposób uczenia się języka”[35]. Poza tym dużo czytał, zarówno literaturę faktu, jak i beletrystykę, oraz się gimnastykował. Nie narzekał też na głód, bowiem troskliwa mamusia oraz siostry codziennie przynosiły pełne wiktuałów kosze, które dostarczano mu do celi. Ba, nawet przeprowadziły się do Petersburga – wyłącznie po to, by móc odwiedzać Wołodię. A ponieważ narzekał na kłopoty z żołądkiem i mógł pić tylko konkretną wodę mineralną, władze więzienia dostarczały mu ją z pobliskiej apteki. W więziennej celi Lenin rozpoczął też pracę nad swoją pierwszą książką Rozwój kapitalizmu w Rosji. Jak widać, carski reżim, w późniejszej, komunistycznej historiografii określany mianem „krwawego”, obchodził się z więźniami politycznymi znacznie łagodniej niż sami komuniści po dojściu do władzy.
Po czternastu miesiącach w areszcie, 29 stycznia 1897 roku, Uljanow doczekał się procesu – skazano go na trzy lata zesłania na Syberię, aczkolwiek miejsce nie zostało od razu ustalone. Kochająca matka poprosiła, aby pozwolono jej synowi pojechać na miejsce zesłania na własny koszt i bez dozoru policji. Na prośbę pani Uljanow Włodzimierz mógł się zatrzymać na kilka dni w Moskwie, gdzie spotkał się z rodziną. Zesłaniec poważył się przedłużyć swój pobyt w stolicy o całe dwa dni i nie spotkały go za to żadne konsekwencje. Sama podróż, choć trwała kilka tygodni, także nie była zbytnio uciążliwa, skoro w listach do domu narzekał jedynie na jednostajność. Zatrzymał się na dłużej w Krasnojarsku, gdzie wówczas kończyła się linia kolejowa, i czekał na decyzję władz odnośnie do miejsca zesłania. Całymi dniami przesiadywał wówczas w domu miejscowego gorzelnika i bibliofila, Giennadija Wasiliewicza Judina, korzystając z zasobów jego obszernego księgozbioru. Tam też dotarła do niego decyzja władz o miejscu zesłania – Lenin miał ostatecznie osiąść w miasteczku Szuszenskoje nad rzeką Jenisej. Okolica była nader malownicza, nie na darmo inni zesłańcy zwali ją Włochami Północy. Wbrew pozorom samo zesłanie nie było żadną katorgą. Dozór policyjny praktycznie nie istniał, bo nie było takiej potrzeby – warunki naturalne sprawiały, że nikt nawet nie myślał o ucieczce. Zesłańców strzegły rozległe syberyjskie rzeki i tajga, pełna dzikich zwierząt. Znacznie gorszy los czekał skazanych na katorgę – ci żyli w o wiele gorszych warunkach i byli zmuszani do ciężkiej pracy fizycznej, co często kosztowało ich utratę zdrowia, a nierzadko i życia. Skazańcy byli bici i morzeni głodem, co zmuszało ich niekiedy do aktów kanibalizmu...
Lenin nie narzekał na swój los. W Szuszenskoje pracował nad rozpoczętą w więzieniu książką oraz nad przekładem na rosyjski publikacji The History of Trade Unionism Sidneya i Beatrice Webbów. Miał z czego żyć, bo państwo wypłacało mu co miesiąc kwotę 8 rubli, co stanowiło dwukrotność pensji przeciętnego robotnika. Nie dość, że wystarczało mu to na utrzymanie, to jeszcze opłacał z tego dziewczynę, która mu sprzątała i gotowała. Korespondencja dochodziła do niego w całości, nawet listy od rewolucjonistów z Rosji i Francji, bo Ochrana wprawdzie przechwytywała jego pocztę, ale po pobieżnym przejrzeniu – odsyłała do adresata. W wolnych chwilach polował i łowił ryby, latem pływał, a zimą jeździł na łyżwach. Pobyt na zesłaniu uczynił z niego zapalonego myśliwego: „Wczoraj jeździłem o jakieś 30–40 wiorst stąd, strzelałem do kaczek i do bekasów – pisał w liście do matki. – Dziczyzny tu dużo, ale bez psa polować dość trudno, zwłaszcza tak kiepskiemu strzelcowi jak ja. Są nawet dzikie kozy, a w górach i w tajdze (o jakieś 30–40 wiorst, dokąd jeżdżą niekiedy na polowania miejscowi chłopi) są wiewiórki, sobole, niedźwiedzie, jelenie”[36]. Pozwolono mu na posiadanie strzelby – dwururki, którą dostał od brata, Dmitrija; a z czasem kupił sobie nawet psa myśliwskiego.
Kiedy czegoś potrzebował, słał listy z prośbą do matki, a pani Uljanow robiła, co mogła, by spełnić życzenia swojego ukochanego syna. Wołodia bezustannie zasypywał ją rozmaitymi żądaniami: a to potrzebował nowego ubrania, nabojów do strzelby, a to jakiejś nieprzemakalnej narzutki, którą nieopatrznie zostawił w domu, kiedy indziej znów spodni z kreciej skóry, ponoć niezbędnych na polowaniach, kolejnych książek czy kawałka czarnego tiulu, z którego chciał zrobić siatkę przeciw dokuczającym mu komarom.
Tymczasem panna Krupska, która z całą pewnością chętnie podjęłaby się opieki nad nieszczęsnym zesłańcem w zastępstwie jego matki, sama miała poważne kłopoty. W 1896 roku została aresztowana za przemyt nielegalnej literatury i pieniędzy dla strajkujących robotników w Petersburgu. Victor Sebestyen twierdzi, iż nieoficjalnie była już wówczas narzeczoną Lenina, który miał się jej oświadczyć między zwolnieniem z aresztu a wyjazdem na Syberię. Oświadczyny przesłał jej w liście napisanym atramentem sympatycznym, a Nadieżda przyjęła je bez wahania. O swojej decyzji powiadomiła go w taki sam sposób – przesyłając tajną notkę, którą Włodzimierz mógł odczytać dopiero po zanurzeniu liściku w gorącej wodzie. Potem rozpoczęła się prawdziwa batalia o to, by mogła dołączyć na zesłaniu do swojego ukochanego, co było niełatwym zadaniem. Wprawdzie i ją czekała zsyłka na Syberię, ale nie oznaczało to, że wyjedzie tam, gdzie przebywał Wołodia. Władze, w trosce o morale zesłańców, godziły się na przyjazd do nich jedynie żon, ewentualnie „uznanych narzeczonych”. Panna Krupska ostatecznie swoją walkę wygrała, a Maria Uljanowa była uszczęśliwiona takim obrotem sprawy – w Nadii widziała idealną kandydatkę na partnerkę Wołodii.
Razem z Nadią na Syberię wyjechała jej matka – pani Krupska. Jako głęboko wierząca wyznawczyni prawosławia chciała osobiście dopilnować, aby młodzi nie żyli w grzechu i wzięli ślub w cerkwi. Fakt, że oboje deklarowali się jako ateiści, nie miał dla niej żadnego znaczenia. Włodzimierz raczej nie czekał na narzeczoną z utęsknieniem. Obie panie przybyły na Syberię 6 maja 1898 roku, z kilkudniowym opóźnieniem, i nie zastały go na miejscu. Lenin udał się właśnie na polowanie, z którego wrócił dopiero późnym wieczorem. Jego przyszła teściowa była zniesmaczona faktem, iż zesłaniec bardzo się roztył, on natomiast był zaskoczony niekorzystną zmianą w wyglądzie Nadieżdy, nad którą władzę zaczynała przejmować już choroba. „Nadieżda Konstantinowna, moim zdaniem, nie wygląda dobrze – będzie musiała tutaj solidniej zająć się swoim zdrowiem”[37] – napisał do matki. Zdaje się, że zapomniał o swoich oświadczynach, skoro informował panią Uljanow: „N.K., jak wiesz, postawiła tragikomiczny warunek: jeśli nie weźmiemy ślubu natychmiast (sic!), to wraca do Ufy. Nie mogę na to pozwolić, więc zaczęliśmy już różne zabiegi (głównie o wydanie papierów, bez których nie możemy się pobrać)”[38].
Najwyraźniej zmiany w powierzchowności narzeczonej nie odstręczyły jednak Lenina od ślubu, który odbył się w miejscowej cerkwi, tak jak chciała pani Krupska. Jeden z zesłańców, który swego czasu terminował u jubilera, podjął się przygotowania obrączek. Z braku stosownego kruszcu wykonał je z miedzianych monet. Wprawdzie nie zachowało się świadectwo ślubu Nadieżdy i Włodzimierza Iljicza, ale historykom udało się ustalić, iż małżeństwo zostało zawarte 10 lipca 1898 roku w cerkwi Świętych Piotra i Pawła w Szuszenskoje. Po ceremonii świeżo upieczeni małżonkowie wrócili do domu oddzielnie, żeby – jak potem wspominała Nadia – nie zwracać na siebie uwagi. Potem w domu Uljanowów odbyło się skromne przyjęcie, na którym nie podano nic mocniejszego niż herbata.
Nadia została zatem pełnoprawną małżonką Włodzimierza, ale jej teściowa, która na szczęście przebywała tysiące kilometrów z dala od miejsca zamieszkania pary, nie byłaby chyba zadowolona z synowej. Nadieżda, która po ślubie zachowała swoje nazwisko, okazała się bowiem beznadziejną gospodynią i jeszcze gorszą kucharką. W jej otoczeniu panował wieczny bałagan, nie potrafiła zadbać o garderobę swoją ani męża – Lenin sam cerował swoje ubrania, przyszywał guziki i wywabiał plamy benzyną. Z czasem sam zaczął sprzątać także w swoim gabinecie. Jedynymi potrawami, jakie nauczyła się gotować młoda mężatka, były smażone kotlety oraz jajecznica, którą przyrządzała aż na dwanaście sposobów. Na szczęście z młodymi wciąż mieszkała teściowa, która chętnie wyręczała Nadię w kuchni. Pani Krupska została razem z córką i jej mężem na kolejne siedemnaście lat i pomimo że jako jedyna osoba z otoczenia Lenina potrafiła prosto w oczy powiedzieć mu, co o nim myśli, a nawet głośno się z nim spierać, zięć bardzo ją szanował i naprawdę lubił.
Nadia okazała się marną gospodynią, kiepską kucharką, straszną bałaganiarą i abnegatką modową. Wprawdzie na fotografii z lat młodości widzimy dość ładną i elegancką młodą damę, ubraną zgodnie z ówczesną modą, ale Krupska nigdy nie dbała o swój wygląd ani o stroje. Chadzała w znoszonych, często pocerowanych sukniach, bezkształtnych i bezbarwnych opończach oraz mało twarzowych kapeluszach, co nie uległo zmianie nawet wówczas, kiedy jej mąż stanął na czele władz bolszewickiej Rosji, a ona sama została przewodniczącą Głównego Komitetu Polityczno-Oświatowego i de facto pełniła obowiązki ministra oświaty. Odwiedził ją wówczas pewien angielski dziennikarz, który przeprowadzony z nią wywiad opatrzył tytułem First Lady, co bardzo rozśmieszyło małżonka Nadii. Lenin powiedział wówczas, że bardziej pasuje do niej tytuł „pierwsza oberwanka” i właśnie ten przydomek przyjął się w rodzinie Uljanowów.
Może Nadieżda była marną gospodynią i „oberwanką”, ale okazała się doskonałą asystentką i sekretarką Lenina. Godzinami selekcjonowała materiały, a potem przepisywała na czysto kolejne fragmenty jego prac, a czasem nawet opatrywała je własnymi komentarzami.
Małżeństwo nigdy nie doczekało się dzieci, zapewne przyczyna leżała po stronie Nadieżdy i jej choroby. Świadczy o tym wzmianka w liście Lenina do matki z czasu, gdy wyrwał się na krótko do Pskowa bez żony: „Nadia musi leżeć. Doktor stwierdził (jak napisała mi tydzień temu), że jej choroba (kobieca) wymaga długiego leczenia i że przez 2–6 tygodni powinna leżeć. Posłałem jej więcej pieniędzy (pożyczyłem 100 rubli od Wodowozowej), bo leczenie będzie trochę kosztować”[39]. Warto jednak zwrócić uwagę, że wprawdzie rodzice Lenina mieli sporą gromadkę dzieci, ale spośród braci i sióstr wodza rewolucji własnego potomstwa doczekał się jedynie najmłodszy Dmitrij, który miał syna i córkę. Pozostali byli bezdzietni.
Zdaniem wielu biografów Lenina w jego małżeństwie nie było namiętności, a on sam tak naprawdę nigdy nie kochał Nadieżdy. Wydaje się jednak, że sporo w tym przesady. Z zachowanych relacji wynika, że nie zawsze była dla niego „oberwanką” – w chwilach czułości nazywał ją Nadienką, Nadiuszą, a kiedy wybrali się na spacer i przechodzili ukwieconą łąką, zrywał dla niej kwiaty. Także listy pisane przez Krupską z zesłania, a potem jej wspomnienia świadczą o łączącym parę uczuciu: „Byliśmy wówczas młodzi, dopiero się pobraliśmy, byliśmy bardzo w sobie zakochani – wspominała ten okres swojego życia w liście do przyjaciółki. – Byliśmy nowożeńcami, wiesz, i to wniosło piękno do naszego zesłania. Jeśli nie napisałam o tym w swoich wspomnieniach, to nie oznacza, że w naszym życiu nie było poezji ani młodzieńczej namiętności”[40]. Gdy jej choroba się zaostrzyła, mąż nie szczędził wydatków na leczenie i drżał o jej zdrowie, a nawet kiedy znalazł sobie kochankę, za nic nie zgodził się, aby Nadia od niego odeszła. Była mu potrzebna do życia jak powietrze i chciał, żeby mu zawsze i wszędzie towarzyszyła. Nigdy jej więc nie porzucił, ale prawdą jest, że namiętności szukał w ramionach innych kobiet.
Zesłanie Włodzimierza Iljicza skończyło się w 1900 roku. Podczas gdy jego żona musiała jeszcze odbyć pięć miesięcy zsyłki, on 10 lutego wsiadł do sań i wyjechał, zabierając ze sobą pokaźny księgozbiór. Skrzynie ze zgromadzonymi przez lata zesłania książkami ważyły aż 175 kilogramów! Zatrzymał się na dłużej w Pskowie, gdzie wstąpił w szeregi utworzonej 13 marca 1898 roku, a więc w czasie, kiedy przebywał na zesłaniu, Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji (SDPRR). Wówczas też zaangażował się w zbiórkę pieniędzy na potrzeby organu prasowego nowej partii – gazety „Iskry”, ale jej wydawanie w kraju okazało się niemożliwe. Poza tym na każdym kroku śledzili go agenci Ochrany, a on sam czuł się niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce. Zdesperowany poprosił o zgodę na wyjazd, a pod wystosowanym do ministra spraw zagranicznych pismem znowu podpisał się jako „dziedziczny szlachcic”. Zgodę uzyskał, bo uznano, że poza granicami państwa będzie sprawiał mniej problemów niż w ojczystym kraju. Tak przynajmniej twierdzi biograf Lenina, Sebestyen. W popularnej Wikipedii można jednak znaleźć informację, że Włodzimierz Iljicz wyjechał z Rosji na podstawie paszportu wystawionego na nazwisko Nikołaj Lenin. Nie był to fałszywy dokument – jego rzeczywisty właściciel, Nikołaj Lenin, ojciec Olgi Nikołajewny, koleżanki Krupskiej, zmarł w 1902 roku. I dopiero po jego śmierci Uljanow zaczął używać nazwiska Lenin.
Tak czy inaczej, przyszły wódz Października opuścił Rosję i wyjechał do Europy Zachodniej, gdzie planował wydawać „Iskrę”. Nadia miała do niego dołączyć, jak tylko skończy się jej zesłanie i wróci do zdrowia, bowiem dużo wówczas chorowała. Ponieważ nawet na obczyźnie Włodzimierz Iljicz był śledzony, zachowywał wszystkie standardy konspiracji, a z żoną kontaktował się za pomocą skrytki pocztowej... w Pradze. Trudno się zatem dziwić, że kiedy mogła już opuścić miejsce zesłania, wyjechała do tego miasta, święcie przekonana, że spotka się tam z małżonkiem. Tymczasem on przebywał wówczas w Zurychu, gdzie w końcu go odnalazła. Krupska nie spodziewała się jednak, że odtąd będzie musiała dzielić się ukochanym z innymi kobietami...
Nadieżda niemal od razu zabrała się do pracy, z niemałym trudem godząc obowiązki asystentki i sekretarki przyszłego wodza rewolucji z obowiązkami żony i gospodyni, zwłaszcza że z tymi ostatnimi niezbyt dobrze sobie radziła. Para mieszkała w wynajmowanym pokoiku, który łączył w sobie funkcje gabinetu, sypialni i kuchni oraz miejsca spotkań przebywających w Szwajcarii marksistów. Tam też zbierali się członkowie redakcji „Iskry”, co do której Włodzimierz Iljicz miał wielkie plany. Ostatecznie gazeta była drukowana w Monachium, dokąd Uljanowowie przenieśli się we wrześniu 1900 roku, a pierwszy numer ukazał się 24 grudnia. Pismo było przewożone do bezpiecznych kryjówek w Berlinie, skąd zabierali je przemytnicy, którzy dostarczali je do Rosji, najczęściej w walizkach z podwójnym dnem. W kolportażu gazety nie korzystano nigdy z usług poczty – „Iskra” była dystrybuowana wyłącznie przez partyjnych aktywistów, a potem rozklejana na murach, przemycana do fabryk i koszar, a bywało również, że rozrzucano ją z teatralnych balkonów na publiczność siedzącą na parterze. Ta ostatnia forma dystrybucji wiązała się z wielkim ryzykiem, stosowano ją więc niezmiernie rzadko.
Wraz z przyjazdem Nadii do Zurychu w życiu małżonków Uljanowów, znajdujących się pod obserwacją miejscowej policji, nastał dość niespokojny czas. Włodzimierz wraz z żoną przenosił się z miejsca na miejsce: z Zurychu w okolice Genewy, stamtąd do Paryża, a potem do Londynu. Wybuch rewolucji w 1905 roku, a przede wszystkim reformy Mikołaja II, będące efektem owego zrywu, obudziły w Leninie nadzieję na powrót do ojczystego kraju. I ostatecznie rzeczywiście się na to zdecydował, ale zachował zasady konspiracji. Podróżowali okrężną drogą, przez Szwecję i Finlandię, by pod przybranym nazwiskiem osiąść w Petersburgu. Tam, namówiony przez żonę Maksima Gorkiego, Lenin podjął pracę w legalnie ukazującej się gazecie „Nowe Życie”. I jeszcze bardziej się zradykalizował. Nawoływał do eskalacji działań rewolucyjnych – w jego mniemaniu jakakolwiek próba porozumienia z caratem czy „burżuazyjnymi demokratami” była zdradziecką drogą dla prawdziwych rewolucjonistów. Z czasem jednak zmienił zdanie, opowiadając się za udziałem SDPRR w wyborach do Dumy – rosyjskiego parlamentu, powołanego przez Mikołaja II.
W 1907 roku nadzieje na zliberalizowanie władzy w Rosji pierzchły, bowiem car rozwiązał Drugą Dumę, a Ochrana ze zdwojoną siłą przystąpiła do aresztowań rewolucjonistów i różnej maści wolnomyślicieli. Lenin znalazł się na jej celowniku. „Włodzimierz Uljanow, pseudonim Lenin [...] pisze na tematy ekonomiczne [...] jest najbardziej niebezpieczniejszym i zdolnym do wszystkiego ze wszystkich przywódców rewolucyjnych”[41] – informował okólnik wewnętrzny Ochrany. Wówczas mąż Nadii przezornie zgolił swoją charakterystyczną bródkę oraz przybrał fałszywą tożsamość; podawał się odtąd za profesora Müllera, niemieckiego geologa, zajmującego się badaniem złóż wapienia w południowo-zachodniej Finlandii. To właśnie tam zamierzał uciec, posługując się fałszywym paszportem, co okazało się nie lada wyzwaniem, bo agenci Ochrany dość szybko go namierzyli. W obawie przed aresztowaniem Lenin wyruszył w najbardziej niebezpieczną podróż swojego życia, wiodącą przez skute mrozem lasy i zamarznięte jezioro. Po wielu perypetiach dotarł do Sztokholmu, gdzie spotkał się z Nadią, która nie była poszukiwana przez policję i mogła swobodnie podróżować. Stamtąd udali się do Szwajcarii, by osiąść w Genewie, której Lenin nie lubił i nazywał „ohydną dziurą”. Był to jeden z najgorszych okresów w jego życiu. „Trudno było nam po okresie rewolucji przyzwyczaić się znowu do życia na emigracji – wspominała Krupska. – Iljicz całymi dniami przesiadywał w bibliotece, ale wieczorami nie mogliśmy znaleźć sobie miejsca. Nie chciało nam się siedzieć w odnajętym, nieprzytulnym i zimnym pokoju, ciągnęło nas do ludzi. Chodziliśmy codziennie do kina lub do teatru, choć rzadko pozostawaliśmy do końca spektaklu, zwykle wychodziliśmy w połowie przedstawienia, aby trochę się przejść, najczęściej nad jezioro. W tych najtrudniejszych czasach [...] podtrzymywał się na duchu marzeniami”[42]. Otuchy nie dodawały wieści z ojczyzny, gdzie tysiące socjalistów trafiło do więzień bądź na zesłanie, a komórki SDPRR zostały dogłębnie zinfiltrowane przez agentów Ochrany.