Zwycięzca jest sam - Paulo Coelho - ebook + książka

Zwycięzca jest sam ebook

Paulo Coelho

4,1
35,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Festiwal filmowy w Cannes. 24 godziny. Ciemne strony życia w świetle jupiterów.

Cała plejada postaci z wielkiego świata: producenci filmowi, aktorzy, dyktatorzy mody, supermodelki, a także początkujące gwiazdki filmowe, gwiazdy, których splendor już nieco przygasł i tłum tych, którzy grzeją się w blasku sławy, władzy i bogactwa.

Porządek tego „pięknego, wspaniałego” świata burzy nagłe wtargnięcie Igora, rosyjskiego multimilionera, owładniętego obsesją na punkcie swojej byłej żony, która odeszła ze znanym projektantem mody. Igor, zraniony do żywego nie cofnie się przed niczym, by odzyskać miłość ukochanej…

Zwycięzca jest sam to wierny portret współczesnego świata, w którym blichtr, próżność i obłuda, wyparły prawdziwe wartości, w którym człowiek w pogoni za złudnym szczęściem w świetle jupiterów zatracił poczucie dobra i zła, zagubił siebie.

Paulo Coelho przypomina nam, że czasem warto wybrać drogę mniej uczęszczaną.

„Niektórzy są wiecznie niezadowoleni.

Kiedy maja niewiele, chca więcej.

Jeśli mają dużo, chcą jeszcze więcej.

A kiedy już to osiągną, tęsknią

Za prostym, skromnym życiem”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
4,1 (32 oceny)
16
7
6
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
aswgallery

Całkiem niezła

dawno nie czytałem Coello. wydaje mi się że to trochę inna książka niż początkowe klasyki. trochę się zawiodłem. czyta się dobrze. Ale spodziewałem się czegoś więcej.
00



O Autorze

Paulo Coelho

Uro­dził się 24 sierp­nia 1947 roku w Rio de Jane­iro. Zanim został pisa­rzem, two­rzył tek­sty pio­se­nek, pra­co­wał jako pro­du­cent muzyczny i dzien­ni­karz. Waż­nym źró­dłem inspi­ra­cji jest dla Paula jego wła­sne życie. Świa­tową sławę przy­niósł mu Alche­mik, który uka­zał się po jego pierw­szej powie­ści Piel­grzym. Alche­mik był jed­nym z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń wydaw­ni­czych XX wieku, sprze­dał się w 150 milio­nach egzem­pla­rzy i został opu­bli­ko­wany w 89 języ­kach, co czyni Paula Coelho naj­czę­ściej tłu­ma­czo­nym auto­rem z języka por­tu­gal­skiego na świe­cie i jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych pisa­rzy współ­cze­snych. W Pol­sce jego książki osią­gnęły nakład 5 milio­nów egzem­pla­rzy.

Alche­mik, Piel­grzym, Brida, Pod­ręcz­nik wojow­nika świa­tła, Wero­nika posta­na­wia umrzeć, Jede­na­ście minut, Zahir, Cza­row­nica z Por­to­bello, Zwy­cięzca jest sam, Alef, Zdrada, Szpieg, Hipis i inne jego tytuły sprze­dały się w ponad 320 milio­nach egzem­pla­rzy na całym świe­cie.

Jest człon­kiem Bra­zy­lij­skiej Aka­de­mii Lite­ra­tury i otrzy­mał Order Legii Hono­ro­wej w ran­dze kawa­lera. W 2007 roku został mia­no­wany Posłań­cem Pokoju ONZ.

O Maryjo, bez grze­chu poczęta,módl się za nami, któ­rzy się do Cie­bie ucie­kamy. Amen

Potem rzekł do swo­ich uczniów: „Dla­tego powia­dam wam: Nie troszcz­cie się zbyt­nio o życie, co macie jeść, ani o ciało, czym macie się przy­odziać. Życie bowiem wię­cej zna­czy niż pokarm, a ciało wię­cej niż odzie­nie.Przy­pa­trz­cie się kru­kom: nie sieją ani żną; nie mają piw­nic ani spi­chle­rzy, a Bóg je żywi. O ileż waż­niejsi jeste­ście wy niż ptaki! Któż z was przy całej swej tro­sce może choćby chwilę doło­żyć do wieku swego życia? Jeśli więc nawet drob­nej rze­czy nie może­cie, to czemu zbyt­nio trosz­czy­cie się o inne?Przy­pa­trz­cie się liliom, jak rosną: nie pra­cują i nie przędą. A powia­dam wam: Nawet Salo­mon w całym swym prze­py­chu nie był tak ubrany jak jedna z nich.

ŁUKASZ XII; 22-27

Ty, który teraz mnie obej­mu­jesz, kim­kol­wiek jesteś,Wiedz, że bez jed­nej rze­czy, wszystko będzie bez sensu,I zanim posu­niesz się dalej, lojal­nie ostrze­gam,Nie jestem tym, za kogo mnie bie­rzesz, lecz kimś cał­kiem innym.Kim jest ten, co chciałby zostać mym uczniem?Kto chciałby pre­ten­do­wać do mego serca?Droga jest podej­rzana, cel nie­pewny, być może zgubny,Musiał­byś wszystko rzu­cić, a ja, zapewne, stał­bym siętwoim jedy­nym i wyłącz­nym wzo­rem do naśla­do­wa­nia,Nawet wtedy twój nowi­cjat byłby długi i wyczer­pu­jący,Musiał­byś zre­zy­gno­wać z daw­nej kon­cep­cji życiai wyrzec się wszel­kich, przy­ję­tych powszech­nie zasad,Dla­tego już teraz oszczędź sobie fatygi,zabierz rękę z mojego ramie­nia i pozwól mi odejść,Odstąp ode mnie i idź swoją drogą.

WALT WHIT­MAN

Dla N. D. P., która zstą­piła na zie­mię, żeby poka­zać nam drogę Dobrej Walki

Od Autora

Jed­nym z powta­rza­ją­cych się w moich książ­kach tema­tów jest kwe­stia zapła­ce­nia ceny za wła­sne marze­nia. Do jakiego stop­nia jed­nak nasze marze­nia mogą zostać zma­ni­pu­lo­wane? Zda­jemy sobie sprawę z tego, że w ciągu ostat­nich dekad żyjemy w kul­tu­rze pro­mu­ją­cej sławę, pie­nią­dze i wła­dzę. Wielu z nas pozwo­liło sobie wmó­wić, że są to war­to­ści godne wszel­kich poświę­ceń. Nie­wielu zorien­to­wało się, że ludzie, któ­rzy nami mani­pu­lują – wpę­dza­jąc nas w pułapkę bez wyj­ścia – pozo­stają zwy­kle ano­ni­mowi. Sami mani­pu­la­to­rzy bowiem zdają sobie dosko­nale sprawę z tego, że naj­bar­dziej efek­tyw­nym spo­so­bem spra­wo­wa­nia wła­dzy jest rzą­dze­nie z ukry­cia – nie­zau­wa­żalne dla mani­pu­lo­wa­nych do czasu, kiedy jest już zbyt późno, a sami zain­te­re­so­wani znaj­dują się w sytu­acji bez wyj­ścia. Wła­śnie o takiej pułapce mówi ta książka.

Troje z czte­rech głów­nych boha­te­rów powie­ści pod tytu­łem Zwy­cięzca jest sam pozwala na mani­pu­lo­wa­nie swo­imi marze­niami:

Igor – rosyj­ski milio­ner, który wie­rzy, że można uspra­wie­dli­wić zabój­stwo popeł­nione w dobrej inten­cji, takiej jak ulże­nie ludz­kiej nędzy, czy zdo­by­cie utra­co­nej kobiety.

Hamid – dyk­ta­tor mody, który roz­po­czyna karierę pełen naj­lep­szych inten­cji, żeby następ­nie paść ofiarą sys­temu, który pra­gnął wyko­rzy­stać do swo­ich celów.

Gabriela – aktorka, która – jak więk­szość współ­cze­snych ludzi – uważa, że sława jest celem samym w sobie i osta­teczną nagrodą przy­zna­waną w świe­cie, gdzie sta­tut cele­bryty staje się naj­wyż­szym osią­gnię­ciem życio­wym.

Ta powieść to nie thril­ler – to raczej wierny por­tret współ­cze­snego świata.

Paulo Coelho

3:17

Beretta Px4 jest nie­wiele więk­sza od tele­fonu komór­ko­wego, waży około 700 gra­mów i można z niej oddać 10 strza­łów. Ma wiele zalet: jest mała i lekka, łatwo ją ukryć w kie­szeni, a jej mało­ka­li­browy pocisk, zamiast prze­bić ciało ofiary na wylot, nisz­czy wszystko, co napo­tka na swo­jej dro­dze.

Nie­wąt­pli­wie ugo­dzony poci­skiem tak małego kali­bru ma spore szanse na prze­ży­cie. Czę­sto kula nie naru­sza żad­nej waż­nej arte­rii, a ofiara ma czas zare­ago­wać i obez­wład­nić prze­ciw­nika. Jeśli jesteś dobrym strzel­cem, masz do wyboru: mie­rzyć mię­dzy oczy lub pro­sto w serce i zabić na miej­scu, albo celo­wać pod odpo­wied­nim kątem w oko­lice żeber, a wtedy minie tro­chę czasu, zanim ofiara sobie uświa­domi, że została śmier­tel­nie postrze­lona – spró­buje się bro­nić, ucie­kać, wołać o pomoc. To wła­śnie naj­więk­sza zaleta tej broni: ofiara ma dość czasu, żeby zoba­czyć twarz mor­dercy. Wolno traci siły – krwa­wie­nie zewnętrzne nie jest obfite – aż pada na zie­mię, nie do końca rozu­mie­jąc, co się wła­ści­wie stało.

To nie jest broń zawo­dowca. „Pasuje do dam­skiej torebki, a nie do agenta”, usły­szał James Bond od funk­cjo­na­riu­sza bry­tyj­skiego wywiadu.

Ale jego to nie doty­czy. Dla jego celów to ide­alna broń. Kupił Berettę na czar­nym rynku, żeby zatrzeć ślady. W maga­zynku ma pięć kul, ale zamie­rza użyć tylko jed­nej – tej, któ­rej wierz­cho­łek ma wyryty pil­nicz­kiem do paznokci krzy­żyk. Tra­fia­jąc w cel, taki pocisk roz­pry­śnie się na cztery czę­ści.

Pisto­letu użyje tylko w osta­tecz­no­ści. Ist­nieje tyle innych spo­so­bów znisz­cze­nia czy­je­goś świata. A kiedy infor­ma­cja o odna­le­zie­niu pierw­szej ofiary dotrze do niej z wia­do­mo­ści, pew­nie szybko zro­zu­mie, że to dla niej uni­ce­stwił jeden wszech­świat, że zro­bił to w imię miło­ści i że nie chowa do niej urazy. Że przyj­mie ją z powro­tem, mach­nie ręką na ostat­nie dwa lata, nie zada żad­nych pytań.

Pół roku snu­cia pla­nów powinno przy­nieść pożą­dany sku­tek, ale o tym prze­kona się osta­tecz­nie jutro rano. Sta­ro­żytne grec­kie Furie spłyną na czar­nych skrzy­dłach na ten biało-błę­kitny pej­zaż pełen dia­men­tów i botoksu, i szyb­kich dwu­oso­bo­wych aut. Za sprawą kilku gadże­tów, które przy­wiózł tu z sobą, w jed­nej chwili wszyst­kie marze­nia o potę­dze, suk­ce­sie, sła­wie i mamo­nie pry­sną jak bańka mydlana.

Mógłby już pójść do swo­jego pokoju, bo to, co chciał zoba­czyć, ujrzał o 23:11, cho­ciaż gotów był cze­kać znacz­nie dłu­żej. Wszedł męż­czy­zna w towa­rzy­stwie pięk­nej kobiety, oboje w wie­czo­ro­wych stro­jach. Pew­nie uda­wali się na jedno z tych galo­wych przy­jęć, które zwy­kle przy­cią­gają więk­sze tłumy niż pre­miery pre­zen­to­wa­nych na festi­walu fil­mów.

Igor zasło­nił twarz jedną z fran­cu­skich gazet (rosyj­ski dzien­nik mógłby wzbu­dzić jej czuj­ność). Nie chciał, żeby go zauwa­żyła, ale zabieg oka­zał się zby­teczny. Ni­gdy nie roz­glą­dała się wokół – jak każda kobieta uwa­ża­jąca się za kró­lową świata. Takie kobiety żyją, żeby błysz­czeć i sta­rają się nie patrzeć na inne, bo widok cudzych bry­lan­tów i sukni można przy­pła­cić depre­sją, złym humo­rem i poczu­ciem niż­szo­ści. Nawet jeżeli wła­sna gar­de­roba i dodatki kosz­to­wały praw­dziwą for­tunę.

Jej towa­rzysz, szpa­ko­waty, świet­nie ubrany męż­czy­zna, pod­szedł do baru i zamó­wił szam­pan – obo­wiąz­kowy ape­ri­tif przed nocą spo­tkań, nowych kon­tak­tów, dobrej muzyki i wspa­nia­łych wido­ków na plażę i jachty zako­twi­czone w por­cie.

Zauwa­żył, że męż­czy­zna potrak­to­wał kel­nerkę bar­dzo uprzej­mie, grzecz­nie podzię­ko­wał, zosta­wił suty napi­wek.

Znali się wszy­scy troje. Jego serce prze­peł­niła radość, poczuł przy­pływ adre­na­liny we krwi. Jutro ona dowie się o jego obec­no­ści i prę­dzej czy póź­niej ich drogi się skrzy­żują.

Bóg jeden wie, co wynik­nie z tego spo­tka­nia. Jesz­cze w Moskwie Igor ślu­bo­wał przed reli­kwią Marii Mag­da­leny, spro­wa­dzoną na jeden tydzień do sto­licy Rosji. Tkwił w kolejce przez całe pięć godzin, a kiedy już sta­nął przed reli­kwia­rzem, wszystko wydało mu się zaaran­żo­wane przez kapła­nów. Wolał jed­nak nie ryzy­ko­wać i nie zła­mał zło­żo­nej wcze­śniej przy­sięgi. Pro­sił więc o opiekę i pomoc w osią­gnię­ciu celu, bez nie­po­trzeb­nych cier­pień. Obie­cał, że po pomyśl­nym zakoń­cze­niu misji i po powro­cie do ojczy­zny zamówi złotą ikonę u zna­nego mala­rza z mona­styru w Nowo­sy­bir­sku.

O trze­ciej nad ranem w barze hotelu Mar­ti­nez śmier­dzi papie­ro­sami i potem. Jimmy odszedł już od pia­nina (Jimmy nosi na każ­dej sto­pie but innego koloru), a kel­nerka sła­nia się ze zmę­cze­nia, ale goście nie opusz­czają baru, gotowi cze­kać w hote­lo­wym lobby nawet do rana, aż w końcu coś się wyda­rzy!

Od początku festi­walu minęły już cztery dni, a tak naprawdę nic się jesz­cze nie wyda­rzyło. Sie­dzący przy sto­li­kach mają jedno wspólne życze­nie: spo­tkać Wiel­kich tego świata. Piękne kobiety cze­kają na pro­du­centa, który się w nich zako­cha i zapro­po­nuje dużą rolę w fil­mie. W głębi sie­dzi grupa akto­rów. Roz­ma­wiają, śmieją się, uda­jąc, że ta gra ich nie doty­czy, ale nie spusz­czają oka z drzwi wej­ścio­wych.

Ktoś przyj­dzie. Ktoś musi przyjść. Z gło­wami peł­nymi pomy­słów i listami fil­mów wideo zre­ali­zo­wa­nych pod­czas stu­diów, począt­ku­jący reży­se­rzy, któ­rzy prze­czy­tali wszystko o foto­gra­fii i pisa­niu sce­na­riu­szy, cze­kają na cud. Może ktoś ważny, wra­ca­jący z przy­ję­cia, zaha­czy o hote­lowy bar, przy­sią­dzie się do ich sto­lika, poprosi o kawę, zapali papie­rosa i znu­dzony mono­to­nią zawsze takich samych ban­kie­tów, zain­te­re­suje się nową pro­po­zy­cją.

Cóż za naiw­ność!

Gdyby rze­czy­wi­ście ktoś taki miał się poja­wić, to nie po to, żeby wysłu­chi­wać o „nowym uję­ciu zna­nego tematu”. No cóż, nadzieja jest matką głu­pich. Ci, od któ­rych cokol­wiek zależy, od wej­ścia omia­tają spoj­rze­niem wszystko dookoła i udają się do swo­ich apar­ta­men­tów. Niczym się nie mar­twią, niczego się nie oba­wiają. Super­klasa nie wyba­cza zdrady i każdy wybra­niec zna wła­sne moż­li­wo­ści. Wbrew temu, co się powszech­nie sądzi, nie wspi­nali się na szczyty dep­cząc po cudzych kar­kach. A jeżeli coś zaska­ku­ją­cego i inte­re­su­ją­cego w świe­cie filmu, muzyki czy mody wciąż czeka na odkry­cie, prę­dzej czy póź­niej zosta­nie odkryte, ale na pewno nie przy sto­liku w hote­lo­wym barze.

Wybrańcy z Super­klasy kochają się teraz z goto­wymi na wszystko dziew­czy­nami, któ­rym udało się wedrzeć na ban­kiet bez zapro­sze­nia. Zmy­wają maki­jaż, przy­glą­dają się swoim zmarszcz­kom i zasta­na­wiają się, czy już nie czas na następną ope­ra­cję pla­styczną. Prze­glą­dają Inter­net w poszu­ki­wa­niu new­sów z minio­nego dnia. Poły­kają nie­za­stą­pione pigułki nasenne i popi­jają her­batą, gwa­ran­tu­jącą szyb­kie schud­nię­cie. Odha­czają w for­mu­la­rzu hote­lo­wym zestaw śnia­da­niowy do pokoju, a potem zosta­wiają go na klamce obok wywieszki „Nie prze­szka­dzać”. Zamy­kają oczy. Myślą: „Mam nadzieję, że szybko zasnę. Jutro pierw­sze spo­tka­nie o dzie­sią­tej”.

Każdy jed­nak wie­rzy, że Wybrańcy prze­sia­dują w barze hotelu Mar­ti­nez, a to daje jakiś cień szansy.

Nikomu nie przyj­dzie nawet do głowy, że Wybrańcy roz­ma­wiają tylko z Wybrań­cami. Że od czasu do czasu spo­ty­kają się, żeby zjeść i napić się w swoim gro­nie, a jed­no­cze­śnie roz­bu­dzić w innych ilu­zo­ryczne prze­ko­na­nie, że do wiel­kiego świata może wstą­pić każdy, kto ma dosyć odwagi, żeby dążyć do celu. Spo­ty­kają się, żeby zapo­bie­gać woj­nom, na któ­rych mogą stra­cić i żeby roz­bu­dzać kon­flikty mię­dzy pań­stwami i kor­po­ra­cjami, jeżeli da im to wię­cej wła­dzy i pie­nię­dzy. Spo­ty­kają się, żeby uda­wać, że są szczę­śliwi, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści są nie­wol­ni­kami wła­snego suk­cesu. Żeby stale wal­czyć o wpływy i bogac­two, cho­ciaż te prze­kra­czają już wszel­kie wyobra­że­nia. Bo w swej próż­no­ści Super­klasa ściga się z samą sobą o to, kto zaj­mie naj­wyż­szy szczyt.

W ide­al­nym świe­cie Wybrańcy roz­ma­wia­liby z począt­ku­ją­cymi akto­rami, reży­se­rami, sty­li­stami, pisa­rzami, wszyst­kimi, któ­rzy z prze­krwio­nymi z braku snu oczami sie­dzą jesz­cze przy barze, cze­ka­jąc na cud i zasta­na­wiają się, jak wró­cić do wyna­ję­tych z dala od cen­trum poko­ików. Z tymi, któ­rych jutro od samego rana czeka nowy mara­ton bła­gal­nych próśb o spo­tka­nie, o chwilkę czasu, choćby w biegu, choćby na scho­dach.

W świe­cie real­nym Wybrańcy są o tej porze w swo­ich apar­ta­men­tach, spraw­dzają pocztę elek­tro­niczną, narze­kają na ban­kiety, które niczym się od sie­bie nie róż­nią, mar­twią się, że któ­raś z pań miała więk­sze bry­lanty, a jacht rywala bogat­szy wystrój.

Igor nie roz­ma­wia z nikim. Nie zależy mu na towa­rzy­stwie. Zwy­cięzca jest sam.

Igor jest wła­ści­cie­lem i pre­ze­sem pew­nej dobrze pro­spe­ru­ją­cej sieci tele­fo­nii komór­ko­wej w Rosji. Z rocz­nym wyprze­dze­niem zare­zer­wo­wał naj­lep­szy apar­ta­ment w Mar­ti­ne­zie, co zobo­wią­zuje do opła­ce­nia dwu­na­stu dób hote­lo­wych z góry, choćby gość zamie­rzał spę­dzić w hotelu tylko jedną noc. Przy­le­ciał po połu­dniu pry­wat­nym odrzu­tow­cem, wziął prysz­nic i zszedł do baru, żeby zoba­czyć jedną, jedyną scenę.

Przez jakiś czas naga­by­wały go aktorki, akto­rzy i reży­se­rzy, aż wpadł na dosko­nały pomysł, żeby się od nich uwol­nić:

– Nie mówię po angiel­sku. Prze­pra­szam, jestem Pola­kiem.

Albo:

– Nie mówię po fran­cu­sku. Prze­pra­szam, jestem Mek­sy­ka­ni­nem.

Kiedy ktoś zwró­cił się do niego po hisz­pań­sku, zasto­so­wał inną tak­tykę. Zaczął wpi­sy­wać w note­sie kolumny cyfr, żeby nikt go nie wziął za dzien­ni­ka­rza (takim inte­re­sują się wszy­scy), ani za czło­wieka zwią­za­nego z prze­my­słem fil­mo­wym. Obok poło­żył rosyj­ski tygo­dnik eko­no­miczny (w końcu któż tu odróżni rosyj­ski od pol­skiego, czy hisz­pań­skiego?) z banalną foto­gra­fią finan­si­sty na okładce.

Bywalcy baru, któ­rzy uwa­żają się za znaw­ców rodzaju ludz­kiego, pozo­sta­wiają Igora w spo­koju. Kiedy odpra­wił piątą z kolei kobietę, która, tłu­ma­cząc się bra­kiem wol­nych miejsc, dosia­dła się do jego sto­lika i popro­siła o wodę mine­ralną, wszy­scy już wie­dzieli: ten samotny facet nie należy do świata filmu czy mody. Nie ma co nim sobie głowy zaprzą­tać, bo to „Pach­ni­dło”.

„Pach­ni­dło” to w żar­go­nie akto­rek (lub „gwiaz­de­czek”, jak nazywa się je na festi­walu) bogaty facet, który przy­jeż­dża do Can­nes na pod­ryw. Podob­nie jak z per­fu­mami, łatwo zmie­nić markę, a od czasu do czasu można natra­fić na praw­dziwy skarb. Aktorki oble­gają „Pach­ni­dła” w dwa ostat­nie dni festi­walu, o ile wcze­śniej nie zna­la­zły kogoś inte­re­su­ją­cego ze świata filmu. Dla­tego temu nie­zna­jo­memu, z wyglądu boga­temu męż­czyź­nie, odpusz­czą jesz­cze jeden dzień. Tyle że w końcu lepiej wyje­chać z festi­walu w męskim towa­rzy­stwie (a ten egzem­plarz pew­nie da się prze­ro­bić na pro­du­centa fil­mo­wego), niż na następ­nej impre­zie powta­rzać ten sam rytuał: pić, uśmie­chać się (zwłasz­cza się uśmie­chać) i uda­wać, że nie są zain­te­re­so­wane nikim szcze­gól­nym, cho­ciaż serce bije przy­spie­szo­nym ryt­mem, wska­zówki zegarka pędzą jak sza­lone, galowe noce już się koń­czą, a wciąż nikt ich ni­gdzie nie zapro­sił. Tym­cza­sem „Pach­ni­dła” już dawno mają zapro­sze­nia w kie­szeni.

Znają na pamięć wszystko, co „Pach­ni­dła” mają im do powie­dze­nia i udają, że w to wie­rzą:

„Mogę odmie­nić twoje życie”.

„Nie­jedna kobieta chcia­łaby zna­leźć się na twoim miej­scu”.

„Jesteś jesz­cze bar­dzo młoda. Pomyśl jed­nak o przy­szło­ści. Pora zain­we­sto­wać w sie­bie”.

„Jestem żonaty, ale żona…” (po czym nastę­puje jedna z kilku wer­sji: „jest chora”, „zagro­ziła, że popełni samo­bój­stwo, jeśli ją zosta­wię” itd.)

„Jesteś księż­niczką i zasłu­gu­jesz na to, żeby cię trak­to­wać jak księż­niczkę. Wła­ści­wie przez całe życie cze­kam wła­śnie na cie­bie. Nie wie­rzę w przy­padki, musimy dać sobie szansę”.

Cią­gle ta sama śpiewka. Jedyne zmienne, to war­tość pre­zen­tów, które uda się wydrzeć (naj­le­piej biżu­te­ria, którą naj­ła­twiej spie­nię­żyć), ilość zapro­szeń na przy­ję­cia na luk­su­so­wych jach­tach, zgro­ma­dzo­nych wizy­tó­wek, kart wstępu na wyścigi For­muły 1, gdzie spo­ty­kają się ci sami ludzie i gdzie przy odro­bi­nie szczę­ścia pojawi się wresz­cie wielka szansa.

Mia­nem „Pach­ni­dła” mło­dzi akto­rzy okre­ślają także wie­kowe milio­nerki po ope­ra­cjach pla­stycz­nych i zastrzy­kach botoksu, znacz­nie mądrzej­sze od panów. One ni­gdy nie tracą czasu: zjeż­dżają w ostat­nie dni festi­walu i dobrze wie­dzą, że cały sekret tkwi w dobrze zasi­lo­nym kon­cie ban­ko­wym.

Męskie „Pach­ni­dło” łudzi się, że pod­biło serce dłu­go­no­giej pięk­no­ści i może teraz mani­pu­lo­wać nią do woli. Dam­skie „Pach­ni­dło” ufa jedy­nie mocy swo­ich bry­lan­tów.

Igor nic o tym nie wie. Jest tu po raz pierw­szy. Ku swemu wiel­kiemu zdzi­wie­niu odkrył jedy­nie, że nikogo w grun­cie rze­czy film nie inte­re­suje, oczy­wi­ście poza tymi, któ­rzy obsia­dają w tej chwili hote­lowy bar. Prze­wer­to­wał kilka cza­so­pism i otwo­rzył kopertę, w któ­rej jego sekre­tarka umie­ściła zapro­sze­nia na naj­waż­niej­sze imprezy. Nie zna­lazł wśród nich żad­nego na fil­mową pre­mierę. Przed przy­jaz­dem do Fran­cji pró­bo­wał dowie­dzieć się, jakie filmy kon­ku­rują o główną nagrodę, ale bez skutku. W końcu przy­ja­ciel uspo­koił go:

– Zapo­mnij o fil­mach. Can­nes jest festi­wa­lem mody.

Moda. Czym jest wła­ści­wie moda? Czy to coś, co zmie­nia się zgod­nie z porami roku? Czy rze­czy­wi­ście zje­chali się tu ze wszyst­kich stron świata, żeby popi­sać się swoją gar­de­robą, biżu­te­rią i całą kolek­cją butów? Nie rozu­mieją w czym rzecz. „Moda” to spo­sób na wyar­ty­ku­ło­wa­nie pew­nego komu­ni­katu: ja także należę do two­jego świata. Noszę ten sam mun­dur, co twoje woj­ska, nie strze­laj więc.

Od cza­sów jaski­nio­wych moda jest jedy­nym, powszech­nie zro­zu­mia­łym języ­kiem, nawet wśród zupeł­nie obcych sobie ludzi, któ­rzy zdają się w ten spo­sób mówić: „Ubie­ramy się tak samo, należę do two­jego szczepu, zewrzyjmy więc sze­regi prze­ciwko sła­be­uszom, a prze­ży­jemy”.

Do Can­nes zjeż­dżają ludzie, dla któ­rych moda jest wszyst­kim. Co pół roku wydają for­tunę na jakiś dro­biazg, który pod­kre­śli ich pozy­cję w eks­klu­zyw­nym ple­mie­niu boga­czy. Gdyby odwie­dzili Dolinę Krze­mową, gdzie mul­ti­mi­lio­ne­rzy z branży infor­ma­tycz­nej noszą pla­sti­kowe zegarki i sprane dżinsy, zro­zu­mie­liby może, że świat się zmie­nił. W tym zakątku pla­nety wszy­scy są równi, nikt nie przej­muje się wiel­ko­ścią dia­men­tów, marką kra­wata, czy mode­lem skó­rza­nej aktówki. Zresztą jedwabne kra­waty i skó­rzane aktówki nie ist­nieją w Doli­nie Krze­mo­wej. Tym­cza­sem pobli­skie Hol­ly­wood, wciąż wpły­wowe, choć nie tak jak daw­niej, pod­trzy­muje wciąż powszechną wśród naiw­nych wiarę w zna­cze­nie mod­nych kre­acji, szma­rag­do­wych kolii i gigan­tycz­nych limu­zyn. A ponie­waż zdję­cia takich arty­ku­łów zapeł­niają strony kolo­ro­wych cza­so­pism, nikt nie odważy się pod­nieść ręki na przy­no­szący bilio­nowe dochody prze­mysł rekla­mowy, na han­del bez­u­ży­tecz­nymi arte­fak­tami, two­rze­nie nie­po­trzeb­nych tren­dów, na pro­duk­cję wiecz­nie tych samych kre­mów w zmie­nia­ją­cych się opa­ko­wa­niach.

Śmie­chu warte. Igor gar­dzi tymi ludźmi, zepsu­tymi do cna, któ­rych decy­zje wpły­wają na losy milio­nów uczci­wie pra­cu­ją­cych męż­czyzn i kobiet. Robot­ni­ków, któ­rzy żyją god­nie i cie­szą się, że dopi­suje im zdro­wie, mają dach nad głową i są kochani przez swo­ich naj­bliż­szych.

Kiedy wszystko bie­gnie swoim ryt­mem, gdy rodziny gro­ma­dzą się przy stole, żeby się wspól­nie posi­lić, poja­wia się widmo Super­klasy, sprze­da­ją­cej nie­moż­liwe do zre­ali­zo­wa­nia sny o prze­py­chu, uro­dzie, wła­dzy. A skut­kiem jest roz­pad rodziny.

Ojciec bie­rze nad­go­dziny, żeby kupić synowi modne adi­dasy, bo w prze­ciw­nym wypadku jego dziecko czeka w szkole ostra­cyzm. Żona roni ukrad­kiem łzy, bo nie stać ich na mar­kowe ciu­chy. Zamiast pozna­wać praw­dziwe war­to­ści wiary i nadziei, nasto­latki marzą o karie­rze pio­sen­kar­skiej lub fil­mo­wej. Dziew­czyny z pro­win­cji cią­gną do wiel­kich miast, gotowe zro­bić wszystko, abso­lut­nie wszystko, żeby sobie spra­wić jakieś świe­ci­dełko. Świat, który powi­nien dążyć ku spra­wie­dli­wo­ści, zaczyna się krę­cić wokół dóbr mate­rial­nych, które za pół roku nie będą już nic warte i trzeba je będzie zastą­pić tym, co modne. Tylko dzięki temu te odpy­cha­jące kre­atury, które teraz spo­tkały się w Can­nes, wciąż zaj­mują miej­sce na szczy­cie.

Igor jest poza zasię­giem tej destruk­tyw­nej mocy. Wyko­nuje pracę, któ­rej każdy mu zazdro­ści. Dzien­nie zara­bia tyle, ile z tru­dem zdo­łałby wydać w ciągu roku, nawet gdyby pozwo­lił sobie na wszyst­kie moż­liwe przy­jem­no­ści – legalne i nie­le­galne. Może zdo­być każdą kobietę, i to wcale nie dzięki bogac­twu. Spraw­dzał to wie­lo­krot­nie i zawsze odno­sił suk­cesy. Wła­śnie skoń­czył 40 lat, jest w świet­nej for­mie, cie­szy się dosko­na­łym zdro­wiem, co potwier­dzają wyko­ny­wane co roku kom­plek­sowe bada­nia lekar­skie. Nie ma dłu­gów. Nie musi nosić desi­gner­skich ubrań, jadać w mod­nych restau­ra­cjach, spę­dzać waka­cji na pla­żach, gdzie spo­tyka się świa­towa śmie­tanka, czy kupo­wać zegarka rekla­mo­wa­nego przez gwiazdę sportu. Wolno mu pod­pi­sy­wać milio­nowe kon­trakty dłu­go­pi­sem za parę gro­szy, nosić wygodne, ele­ganc­kie mary­narki uszyte na miarę w małym zakła­dzie kra­wiec­kim, który sąsia­duje z jego biu­rem. Wolno mu robić to, na co ma ochotę i nie musi nikomu udo­wad­niać, że jest czło­wie­kiem boga­tym. Ma inte­re­su­jącą pracę i kocha to, co robi.

Być może na tym polega jego pro­blem: cią­gle kocha to, co robi. Jest pewien, że to wła­śnie dla­tego kobieta, którą kilka godzin wcze­śniej zoba­czył w barze, nie sie­dzi z nim przy sto­liku.

Dla zabi­cia czasu Igor pozwala biec swoim myślom swo­bod­nie. Prosi Kri­stellę o kolej­nego drinka – imię dziew­czyny poznał przed godziną. Przy barze zro­biło się luź­niej (goście hote­lowi spo­ży­wali kola­cję). Zamó­wił szkla­neczkę whi­sky. Powie­działa, że wydaje się smutny. Że powi­nien coś zjeść dla poprawy humoru. Podzię­ko­wał jej za tro­skę. Poczuł się od razu lepiej wie­dząc, że ktoś oka­zuje zain­te­re­so­wa­nie sta­nem jego ducha.

Praw­do­po­dob­nie jako jedyny w barze zna imię kel­nerki. Pozo­sta­łych gości inte­re­sują tylko nazwi­ska – i sta­no­wi­ska – tych, któ­rzy roz­sie­dli się przy sto­li­kach i w fote­lach.

Stara się skon­cen­tro­wać, ale minęła już trze­cia nad ranem. Piękna kobieta i szar­mancki męż­czy­zna – nawia­sem mówiąc, fizycz­nie bar­dzo do niego podobny – nie wró­cili. Pew­nie poszli pro­sto do swo­jego apar­ta­mentu i teraz się kochają. A może piją jesz­cze szam­pana na pokła­dzie któ­re­goś z jach­tów, gdzie zabawa zaczyna się dopiero wtedy, kiedy wszyst­kie ban­kiety w mie­ście dobie­gną już końca. Może jed­nak leżą w łóżku, czy­tają kolo­rowe pisma i nawet na sie­bie nie patrzą.

Zresztą to nie ma żad­nego zna­cze­nia. Igor jest sam, zmę­czony i bar­dzo senny.

7:22

Zapra­szamy do zakupu peł­nej wer­sji książki

11:00

11:45

12:26

12:44

12:53

13:19

13:28

13:37

13:46

13:55

15:44

16:07

16:16

16:34

16:43

16:52

17:06

17:15

18:50

19:31

19:40

20:12

20:21

21:02

21:11

21:20

22:19

22:55

23:11

1:55