Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Rzeczpospolitej nigdy nie wykształcił się zwyczaj nadawania dziedzicznych tytułów arystokratycznych, ale rolę zachodniej arystokracji pełniła magnateria. Z czasem członkowie tej warstwy otrzymywali tytułu książęce i hrabiowskie od zagranicznych władców, przede wszystkim Habsburgów, hojnie szafujących wszelkiego rodzaju nadaniami. I właśnie z magnaterii, w XVIII stuleciu wykształciła się polska arystokracja.
Życie sfery arystokratycznej obfitowało w romanse, zwłaszcza kiedy oświecenie przyniosło rozluźnienie obyczajów, przez co dało szanse kobietom. Wierność małżeńska nie była już chlubną cnotą, a damy kolekcjonowały kochanków niczym klejnoty, wręcz rywalizując między sobą, a ich mężowie patrzyli na to przez palce. Zdarzało się, że sami zachęcali swe żony do romansów, widząc w tym korzyści dla siebie. Romanse polskich arystokratów w XVII, XVIII i XIX wieku, także w początkach wieku XX, są ciekawą lekturą, a na tle miłosnych przygód opisane są istotne dla naszej historii wydarzenia i ciekawostki obyczajowe.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Na skutek uwarunkowań historycznych proces kształtowania się arystokracji w Polsce przebiegał nieco inaczej niż w pozostałej części Europy. W początkach istnienia naszego państwa elitę narodu tworzyli członkowie drużyn książęcych pierwszych Piastów, z czasem przekształcając się w rycerstwo utrzymujące się z ziemi nadanej prawem lennym. W dobie średniowiecza najwyższym urzędnikom w Polsce przysługiwał tytuł komesa, przy czym nie był to tytuł dziedziczny, a więc nie przechodził automatycznie z ojca na syna. Wprawdzie z reguły piastowali go kolejni członkowie danego rodu, i to przez kilka pokoleń, ale przejęcie urzędu oraz związanego z nim tytułu każdorazowo wiązało się z koniecznością potwierdzenia tego faktu przez władcę. Od XV wieku tytuł nadawany był nie przez monarchę, ale przez sejm.
Ponieważ wśród polskiej szlachty panowała zasada równości, najtrafniej zobrazowana przez popularne przysłowie: „Szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, w Polsce nigdy nie wykształcił się zwyczaj nadawania dziedzicznych tytułów arystokratycznych. Rolę arystokracji w Rzeczypospolitej odgrywała magnateria, najbogatsza, a zarazem najwyższa warstwa szlachty, której członkowie mieli niejednokrotnie znacznie większy wpływ na rządy krajem niż dysponujący dziedzicznymi tytułami francuscy parowie czy angielscy lordowie. Nie znaczy to oczywiście, że naszym magnatom nie marzyły się tytuły, ale ponieważ nie mogli ich otrzymać w kraju, starali się je uzyskać od władców zagranicznych, głównie od Habsburgów. W ten sposób książętami zostali: Radziwiłłowie, Denhoffowie czy Lubomirscy. Wprawdzie poczynania te nie podobały się reszcie szlacheckiej braci, ale stojący na szczycie drabiny społecznej magnaci nie zaprzątali sobie takimi drobnostkami głowy. Zresztą w czasach panowania Sasów, gdy wraz z władcami z dynastii Wettinów do Polski przybyli także sascy urzędnicy noszący tytuły arystokratyczne, nadawanie tytułów przestało budzić kontrowersje. Jednak warstwa, którą dziś nazywamy arystokracją, a więc słowem wywodzącym się z języka starogreckiego, które powstało z połączenia dwóch wyrazów áristos – najlepszy oraz kratós – władza, powstała w Polsce dopiero na przełomie XVIII i XIX stulecia.
Jak słusznie zauważał francuski socjolog Maurice Halb-wachs: „Klasa arystokratyczna przez długi czas była podporą pamięci zbiorowej […] nigdzie poza tym nie odnajdujemy takiej ciągłości życia i myśli, nigdzie ranga rodziny nie jest tak określona przez to, co ona i inni wiedzą o jej przeszłości”1. Warto dodać, że polska arystokracja odegrała w naszej historii ważką rolę, którą trudno przecenić – dzięki wysiłkom członków tej warstwy przetrwała polska kultura, ponieważ to właśnie oni zakładali i utrzymywali muzea, teatry, jak również inne placówki kulturalne, sponsorując jednocześnie różnego rodzaju organizacje społeczne, czy fundując stypendia dla uzdolnionych artystów i młodych naukowców. Jednak arystokraci mieli też życie prywatne, kochali się, żenili – wiedzeni porywami serca, dobrem rodziny lub głosem rozsądku, rozchodzili, i jak zwyczajni zjadacze chleba, cierpieli z miłości. A społeczeństwo bardzo chętnie nastawiało ucha na wszelkie wieści dotyczące ich życia, szczególnie przygód miłosnych, zwłaszcza gdy chodziło o osoby zamożne, znane, a często także zaangażowane w działalność polityczną.
A było o czym mówić, zważywszy, że w XVIII wieku, gdy, jak już wcześniej wspomniano, pojawiła się polska arystokracja, nastąpiła deprecjacja instytucji małżeństwa. Duży wpływ na ten stan rzeczy miał powszechny zwyczaj wstępowania w związek małżeński nie tyle z miłości, ile kierując się dobrem dwóch rodów, z których wywodzili się młodzi, ale także swobodne obyczaje i liberalizacja docierająca nad Wisłę z rozbawionej, oświeceniowej Francji. Zdaniem ówczesnych moralistów winę ponosił także ostatni koronowany władca Rzeczypospolitej Stanisław August Poniatowski, który wiódł beztroski żywot kawalera i hurtowo uwodził damy, zarówno panny, jak i mężatki. Nic zatem dziwnego, że Julian Ursyn Niemcewicz odsądzał monarchę od czci i wiary, oskarżając go wręcz o „zdeptanie wiary małżeńskiej”. Wydaje się jednak, że bardziej od złego przykładu króla Stasia na rozluźnienie obyczajów wpłynęła sytuacja ówczesnych kobiet. Historycy żyjący w tamtych czasach zgodnie przyznają, że wiek XVIII był epoką wszechwładzy płci pięknej, chociaż wówczas nikt nie słyszał o emancypacji czy równouprawnieniu. Trzeba bowiem przyznać, iż w drugiej połowie XVIII wieku kobiety rządziły formalnie lub nieformalnie przeważającą częścią Europy. W Austrii władzę sprawowała Maria Teresa, w Rosji cesarzowa Elżbieta, a po niej Katarzyna Wielka, obie słynące z rozwiązłego trybu życia, a polityką Francji kierowały królewskie metresy.
Tym przeobrażeniom towarzyszyły wspomniane wręcz rewolucyjne przemiany w sferze moralnej. Postępując zgodnie z zasadami oraz ideami głoszonymi przez myślicieli, filozofów i pisarzy oświecenia, kobiety przestały uważać za chlubę cnotę i wierność małżeńską, które, jeszcze niedawno pożądane u płci pięknej, stały się wręcz obiektem drwin. Owej swobodzie obyczajów sprzyjała w czasach późniejszych laicyzacja państwa, rozpoczęta przez Napoleona Bonapartego, która wraz z powstaniem namiastki polskiego państwa – Księstwa Warszawskiego – dotarła nad Wisłę. Ponieważ na terenie tego kadłubkowatego państwa obowiązywał kodeks Napoleona, który wprowadził rozwody, instytucja małżeństwa jeszcze bardziej straciła na znaczeniu. Ówczesne polskie arystokratki wzorowały się nie tylko na bohaterkach francuskich romansów, ale także na partnerkach księcia Józefa Poniatowskiego – Henrietcie de Vauban, którą z czasem u jego boku zastąpiła Polka, urodziwa Zofia z Potockich Czosnowska.
Posiadanie kochanka, a najlepiej kilku, wciąż było w modzie. Mężowie akceptowali taki stan rzeczy, wykazując się daleko idącą tolerancją wobec swoich niewiernych małżonek, a nawet wzorem Adama Kazimierza Czartoryskiego, męża uwodzicielskiej i bezpruderyjnej Izabeli, uznawali za swoje dzieci będące owocem romansów żon. A kiedy nie chcieli tego zrobić, ich połowice, jak chociażby Józefa Amalia z Mniszchów, druga żona Stanisława Szczęsnego Potockiego, jednego z bohaterów tej publikacji, znajdowały sposób, by ich do tego nakłonić. Bywało też, że mężowie sami zachęcali swoje małżonki do flirtu i romansów, ponieważ bogaci i wpływowi kochankowie ich żon chętnie pomagali w karierze tym, którym za ich sprawą wyrosło na głowach obfite poroże. W owych czasach zdarzało się, że już w dniu ślubu młoda para okazywała sobie obojętność, a po z reguły nieudanej nocy poślubnej małżonkowie mieszkali oddzielnie, każdy w swoim pałacu, znajdując szczęście w ramionach kochanek i kochanków. Co więcej, piękne damy wręcz rywalizowały między sobą o to, która zaprosi do swojej alkowy młodszego i przystojniejszego mężczyznę.
Kawalerowie chętnie zaglądali do sypialń mężatek, bo odebranie cnoty pannie mogło oznaczać przymuszenie do małżeństwa z ofiarą swoich zapędów, dlatego woleli zamężne, bezpruderyjne damy. Pokutowała też opinia, że młodzież męska nie powinna tłumić swoich seksualnych potrzeb i zdobyć doświadczenie przed wstąpieniem w związek małżeński. Młodym mężczyznom zalecano zatem, aby nie stronili od erotycznych przygód z kobietami publicznymi, jak wówczas nazywano prostytutki, czy aktorkami lub tancerkami szukającymi sponsora i protektora. Ponieważ jednak kawalerowie szukali też partnerki odpowiadającej im pod względem intelektualnym, często decydowali się na przygodę z mężatką, dla której romans był jedynie przerywnikiem jej monotonnej egzystencji. Ich mężowie nierzadko robili po prostu dobrą minę do złej gry, udając, że ufają swoim połowicom, i przymykali oko na ich erotyczne podboje. Korzystał z tego chociażby Wojciech Grzymała, bez przeszkód romansując ze słynącą z urody, którą udało się jej zachować do późnych lat, Aleksandrą Zajączkową, żoną generała Józefa Zajączka. Pikanterii całej sprawie dodawał fakt, że kochanek był młodszy od niej aż o czterdzieści lat.
Trzeba jednak przyznać, że nie wszystkich mężów stać było na taką tolerancję jak generała. Konkurentów w sypialni swojej żony, Zuzanny z Jaworskich, nie tolerował chociażby książę Wincenty Woroniecki. Dowiedziawszy się, że pod jego nieobecność Zuzannę odwiedza w wiadomych celach mieszkający w sąsiedztwie przystojny kawaler, poprzysiągł mu zemstę. Niespodziewanie wrócił do domu w środku nocy, prowadząc ze sobą oddział kozaków. Amant pani Zuzanny, mając odciętą drogę odwrotu, sam oddał się w ich ręce i wkrótce pożałował, że uległ wdziękowi nadobnej Woronieckiej, bo ludzie księcia pobili go nahajkami i nieprzytomnego zostawili na rozstaju dróg.
Liberalizacja obyczajów w sferze erotyki przyniosła jeszcze jedną istotną zmianę: wcześniej to bogaci mężczyźni szukali przygód z kobietami z gminu, wieśniaczkami czy służącymi, a teraz również zamożne damy nie gardziły młodymi partnerami, wprawdzie niedorównującym im pozycją towarzyską, ale za to znacznie lepiej spisującymi się w łożu niż ich poślubieni przed Bogiem i ludźmi mężowie. Niejeden lokaj zaznał miłosnego upojenia w ramionach hrabianki czy księżnej pod nieobecność jej małżonka. Znana dziewiętnastowieczna pamiętnikarka, Wirginia Jezierska, wspomina o skandalu, jakim był romans żony „bogatego obywatela Wołynia”, niejakiego pana Złotnickiego, ze zwykłym furmanem. I nie było to krótkotrwałe zauroczenie, gdyż związek owej niedobranej pary trwał całe trzy lata, a jurny woźnica zastępował swojego chlebodawcę w jego obowiązkach małżeńskich, gdy ten wyjeżdżał z domu w interesach. Nie brakowało wprawdzie życzliwych, pragnących uświadomić Złotnickiego o poczynaniach jego rozpustnej małżonki, ale zakochany mężczyzna wszystkie sugestie o jej niewierności traktował jako potwarz. Oczy otworzyły mu dwa listy, w których anonimowy nadawca donosił, że furman nie tylko romansuje z jego małżonką, ale też regularnie go okrada. Wówczas postanowił się przekonać, ile jest prawdy w pogłoskach o niewierności żony i udając, że wyjeżdża z domu, zaczaił się w krzakach pod oknem sypialni. Ponoć gdy ujrzał, co się tam wyprawia pod jego nieobecność – zemdlał. Kiedy oprzytomniał, kazał aresztować niecnego woźnicę, a ten przyznał się do wszystkiego i zeznał, że tylko najstarszy potomek Złotnickiego jest jego dzieckiem, co do średniego istnieją pewne wątpliwości, a z całą pewnością wie, że jest ojcem najmłodszego. Rozsierdzony Złotnicki odesłał żonę do klasztoru, a bękarta na wieś, pod Moskwę, skąd pochodził jego biologiczny ojciec. Co ciekawe, opisująca całą tę sytuację Jezierska nie współczuła bynajmniej zdradzanemu mężowi, jej zdaniem cały incydent okrył „męża śmiesznością, gdyż on sam nikomu nie oszczędził najskandaliczniejszych szczegółów”. Pani Złotnicka miała wyjątkowego pecha, że prawda o jej romansie i pochodzeniu dwójki młodszych dzieci ujrzała światło dzienne, nie była bowiem jedyną, którą pozamałżeńska przygoda wpędziła w kłopoty w postaci niechcianej ciąży. Z takim potomstwem radzono sobie dwojako: albo zostało uznane przez prawowitego męża rozpustnej damy, albo oddawano je na wychowanie obcym ludziom, wypłacając im sowite wynagrodzenie. Nierzadko potem owe dzieci trafiały jednak do domu swoich biologicznych matek jako przygarnięte przez nie sieroty. Taki los spotkał chociażby Cecylię Beydale, naturalną córkę wspomnianej Izabeli Czartoryskiej, urodzoną w 1787 roku w Paryżu i oddaną na wychowanie nieznanej francuskiej rodzinie. Po rewolucji jej biologiczna matka ściągnęła ją do siebie do Puław, gdzie jej wychowaniem zajęła się najstarsza przyrodnia siostra, księżna Maria Wirtemberska, notabene będąca owocem romansu księżnej z królem Stanisławem Augustem Poniatowskim. Cecylia żyła w błogiej nieświadomości co do swego pochodzenia do czasu, kiedy zakochała się z wzajemnością w Konstantym Czartoryskim. Gdy młodzi postanowili się pobrać, ku rozpaczy dowiedzieli się od księżnej, że nie mogą tego zrobić, bo są przyrodnim rodzeństwem.
Nierzadko bywało, że znudzeni sobą małżonkowie, wywodzący się z arystokracji, występowali o rozwód, a właściwie o unieważnienie swojego związku. Wprawdzie sakrament małżeństwa nie podlega unieważnieniu, ale prawo kościelne przewidywało jednak taką możliwość, a przyczyn mogących do tego doprowadzić było wiele. Należały do nich chociażby: choroba psychiczna, działanie pod wpływem błędu co do stanu psychicznego małżonka, zawarcie małżeństwa pod przymusem czy impotencja. Jednak znużone wspólnym życiem pary bardzo często występowały o unieważnienie, mimo że nie było ku temu żadnych formalnych podstaw. Wówczas o pomyślnym finale całej sprawy decydowała wysokość kwoty, za którą prawnicy gotowi byli wynaleźć najróżniejsze sposoby na rozwiązanie związku małżeńskiego swoich klientów i zwrócenie im upragnionej wolności.
Książka ta opowiada o romansach polskich arystokratów żyjących w XVIII i XIX stuleciu, jak również na początku XX. Poznajmy zatem perypetie uczuciowe ludzi, których oglądamy na portretach w muzeach i o których uczymy się w szkole na lekcjach historii czy języka polskiego i którzy, podobnie jak my, przeżywali miłosne rozterki, nierzadko w cieniu istotnych wydarzeń determinujących historię ich ojczyzny.
Wprawdzie osiemnastowieczni moraliści darli szaty nad upadkiem obyczajów i znaczenia instytucji małżeństwa oraz moralną zgnilizną toczącą społeczeństwo, to trzeba uczciwie przyznać, że poluzowanie norm obyczajowych dało kobietom prawo do rozwijania swoich pasji i zainteresowań, jak również pozwoliło im zaistnieć w świecie polityki i odegrać pewną rolę w ówczesnej rzeczywistości. Dało się to zauważyć również w Rzeczypospolitej, gdzie aż roi się od wybitnych indywidualności w spódnicach, wystarczy wymienić tu: matkę ostatniego króla Polski Konstancję z Czartoryskich Poniatowską, Izabelę z Czartoryskich Lubomirską, jej bratową Izabelę z Flemingów Czartoryską czy Elżbietę z Branickich Sapieżynę.
Bez wątpienia jednak do swego rodzaju emancypacji kobiet przyczyniła się już w XVII stuleciu królowa Ludwika Maria Gonzaga, która kolejno poślubiła dwóch ostatnich królów z dynastii Wazów. Monarchini, ku utrapieniu polskiej szlachty, z sukcesem parała się polityką. Wydatnie wspierała w rządach swojego drugiego męża, Jana Kazimierza, którego, zdaniem wielu, „wodziła niczym Etiopczyk słonia”, ale też chęcią do uczestniczenia w życiu publicznym zaraziła ówczesne kobiety. Wiadomo na przykład, że w okresie bezkrólewia po śmierci Michała Korybuta Wiśniowieckiego zagraniczni posłowie wyciągali wnioski na temat sytuacji politycznej w Rzeczypospolitej niemal wyłącznie na podstawie… opinii szlacheckich małżonek. Zdawano sobie sprawę, że to właśnie kobiety nierzadko wpływały na zmianę stanowiska swoich mężów, przekonując ich do udzielenia poparcia innemu kandydatowi na monarchę. Nawet Jan III Sobieski wypytywał w listach swoją siostrę, o czym rozmawiają damy w Warszawie, uważał bowiem, że to istotne dla oceny aktualnej sytuacji politycznej w państwie. Przełom XVII i XVIII stulecia w ówczesnej Rzeczy-pospolitej niewątpliwie przyniósł zmiany kulturowe i obyczajowe, które wpłynęły w znaczący sposób na sytuację ówczesnych kobiet. Z cichych, potulnych żon wiele z nich, zwłaszcza te żyjące na nieustannie nękanych obcymi najazdami Kresach, przeistoczyło się w waleczne bohaterki, jak Anna Dorota Chrzanowska, czy zarządczynie rozległych dóbr jak Teofila Sobieska. A ich wiecznie nieobecni, walczący z wrogimi wojskami mężowie, ojcowie i bracia siłą rzeczy przekazywali w ręce pań nadzór nad domem, inwentarzem i majątkiem, z czym one doskonale sobie radziły.
Co odważniejsze damy osobiście broniły swoich praw i to na forum publicznym, jak chociażby niejaka Kunicka, która w 1672 roku poważyła się nawet wtargnąć do izby senatorskiej z żądaniem natychmiastowego usunięcia z niej wojewody sieradzkiego, Feliksa Potockiego, za to, iż ten, pomimo wyroku sądowego, przetrzymywał dwóch chłopów zbiegłych z jej majątku. Krewka niewiasta, nic sobie nie robiąc z gróźb senatorów, doprowadziła do przerwania obrad, i to na dwie godziny, wojewoda natomiast, rad nierad, musiał zapłacić jej dwa tysiące złotych w gotówce tytułem rekompensaty. Nieoceniony Jan Chryzostom Pasek wspomina z kolei o podwojewodzinie Sułkowskiej, która wyjątkowo dobitnie wyraziła swoją antypatię wobec Jana Kazimierza, kiedy władca przyjechał w odwiedziny do jej męża. Nie dość, że przywitała go gradem inwektyw, to jeszcze padła na kolana, głośno modląc się do Boga, aby „tego króla wydziercę, szarpacza, krwi niewinnej rozlewcę, pioruny strzaskały, żeby go ziemia żywego pożarła, żeby go pierwsza kula nie minęła”2. W następnym stuleciu Polki równie odważnie wyrażały swoje opinie, chociaż żadna nie odważyła się wtargnąć na salę obrad. Pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz pisał, że w dobie Sejmu Czteroletniego „kobiety po całych sesjach przesiadują na ganku w izbie sejmowej, dają znaki posłom i senatorom przymileniem ust lub marszczeniem czoła, co im się podoba, a co nie podoba”3.
Bez wątpienia jedną z najwybitniejszych „kobiet politycznych”, jak wówczas nazywano damy parające się polityką i mające wpływ na losy Rzeczypospolitej, była Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska, żyjąca na przełomie XVII i XVIII stulecia. Ta niezwykła dama, obdarzona niebywale silną indywidualnością, była bardzo energiczna i przedsiębiorcza, a pod wieloma względami przewyższała ówczesnych mężczyzn, z własnym mężem na czele. Bez wątpienia jej aktywność na polu polityki wynikała z urodzenia i wychowania: jako córka senatora, ulubiona dwórka królowej Marii Kazimiery, która niemalże jej matkowała, od wczesnych lat była wprowadzona w meandry i kulisy władzy, co procentowało w jej późniejszym życiu. Ta rozpolitykowana dama umiejętnie łączyła miłość z aktywnością polityczną, czego przykładem jest jej „węgierski romans”, będący tematem tego rozdziału.
Nie znamy dokładnej daty przyjścia na świat Elżbiety Heleny z Lubomirskich Sieniawskiej; urodziła się w 1669 lub 1670 roku. Jej ojcem był Stanisław Herakliusz Lubomirski, a matką Zofia z Opalińskich. Wprawdzie historia rodu Lubomirskich, obecnie spokrewnionego niemal ze wszystkimi dynastiami Europy, sięga początków polskiego państwa, ale do grona magnaterii jego członkowie dołączyli dosyć późno, zwłaszcza w porównaniu do krewnych i przodków matki bohaterki naszej opowieści, Tęczyńskich i Opalińskich. Podstawą fortuny rodziny było nie tylko bardzo dochodowe starostwo spiskie, ale również dobra łańcuckie oraz saliny. Stanisław Herakliusz, właściciel rezydencji w Puławach, Czerniakowie oraz Ujazdowie, był człowiekiem nietuzinkowym i niebywale uzdolnionym. Parał się literaturą i dziś uchodzi za prekursora baroku – spod jego pióra wyszły traktaty polityczne i filozoficzne, jak również kilka utworów dramatycznych. Ojcu Elżbiety Warszawa zawdzięcza Łazienki, bo to właśnie on w miejscu, gdzie dziś stoi Pałac na Wodzie, zbudował w latach osiemdziesiątych XVII wieku barokowy, bogato dekorowany pawilon Łaźni oraz Ermitaż, z założenia miejsce medytacji i relaksu. Projektantem obu budowli był wybitny architekt Tylman z Gameren, któremu powierzył także przebudowę swoich rodowych rezydencji. Równie dobrze radził sobie w polityce – już jako dwudziestodziewięcioletni mężczyzna sprawował urząd marszałka wielkiego koronnego, ówczesny odpowiednik dzisiejszego stanowiska ministra spraw wewnętrznych. Jego intelekt doceniali współcześni, nazywając go „mądrym marszałkiem” i „polskim Salomonem”.
O matce Elżbiety Heleny, Zofii z Opalińskich, w zasadzie nie możemy nic bliższego powiedzieć, poza tym, że była jedną z najbardziej wykształconych panien swoich czasów. Nie dane jej było jednak rozwinąć skrzydeł, ponieważ żyła zbyt krótko – odeszła na zawsze w styczniu 1675 roku, po dwunastu latach małżeństwa, osierocając swoją jedyną córkę, pięcio- lub sześcioletnią Elżbietę. W przeciwieństwie do Stanisława Herakliusza nie wywarła zatem niemal żadnego wpływu na jej wychowanie.
Z całą pewnością natomiast przyszła pani Sieniawska przebywała w domu rodzinnym, we wniesionej przez jej matkę w posagu Końskowoli, ale po śmierci Zofii zapewne wychowywała się na dworze stryja, Hieronima Augustyna, w Łańcucie, bo przez całe życie łączyły ją z nim równie serdeczne relacje jak z ojcem. Dwór Stanisława Herakliusza nie był zbyt odpowiednim miejscem dla dziecka, ponieważ panowały na nim dość swobodne obyczaje, Lubomirski bowiem, po śmierci żony, szukał pocieszenia w ramionach licznych dam o podejrzanej konduicie. Bywał też częstym gościem w Rzeszowie u swego kuzyna Józefa Karola Lubomirskiego, wiodącego hulaszczy tryb życia. Sam też miał mu do zaoferowania wiele osobliwych atrakcji i rozrywek „WMPana z sobą na melonowe bomby i na brzoskwiniowe kule zapraszam, a w ostatku i na kartacze gronowinne, których we Lwowie nie będzie tak wiele, proszę i na niedźwiedzie ze psy, i na łaźnie drużbackie, i na przejażdżkę na Tatry propter curiositatem (z ciekawości), i na węgiersko-niemieckie dzieweczki, bo i ImP Rostworowski takowym alarmem poruszony na Spisz ze mną obrócić się deklarował”4 – pisał w liście do kuzyna.
Na szczęście obok towarzystwa rozmaitych dzieweczek ojciec Elżbiety Heleny lubił też towarzystwo ksiąg, a jego rozległe zainteresowania pozwalają przypuszczać, że zapewnił swojej jedynaczce bardzo dobre wykształcenie. Z relacji z epoki wiemy, że jak na pannę z wyższych sfer przystało biegle władała francuskim, jak również doskonale radziła sobie z rachunkami, co bez wątpienia ułatwiało jej później administrowanie rozległymi dobrami czy planowanie ambitnych inwestycji jak zakup, renowacja i odbudowa Wilanowa. Po ojcu odziedziczyła zamiłowanie do myślistwa, przedkładała nawet polowania nad tańce, mimo że była doskonałą tancerką. Utrzymywała sforę chartów przeznaczonych do łowów na dziką zwierzynę, jej stadniny koni w Kawczym Kącie, Starym Siole i Niezacicach należały do najznamienitszych w Europie. Sama była doskonałą amazonką i świetnie strzelała; do jej popisowych numerów należało strzelanie do podrzuconej w powietrze monety.
Po roku 1676, kiedy Stanisław Herakliusz postanowił wreszcie się ustatkować i wstąpić w kolejny związek małżeński, żeniąc się z Elżbietą z Denhoffów, jego córka najpierw została wysłana na warszawską pensję Panien Wizytek, by po trzech latach trafić na dwór królowej Marysieńki, co z pewnością wywarło wpływ na jej późniejsze poczynania. Maria Kazimiera bardzo się do dziewczynki przywiązała i traktowała ją jak własną córkę, a królewski dwór był jedyną w swoim rodzaju szkołą życia dla wszystkich panien, którym dane było tam trafić. Tym bardziej że ówczesna edukacja płci pięknej nie była zbyt ambitna: młode panienki uczono wprawdzie czytania i pisania, jak również rachunków, ale znacznie więcej miejsca poświęcano robótkom i wpajaniu zasad wiary, gdyż miały być dobrymi żonami, matkami i paniami domu. Tymczasem pod czujnym okiem bywałej w świecie monarchini nie tylko nabierały ogłady towarzyskiej, ale także uczyły się języków obcych, dobrych manier i sztuki konwersacji, a przy okazji – umiejętności flirtowania, co znacznie ułatwiało im znalezienie kandydata na męża.
Elżbieta zaliczała się do grona powiernic Marysieńki, której towarzyszyła nawet podczas narad królowej z obcymi posłami. Żona Jana III Sobieskiego wzorem swojej protektorki i poprzedniczki na tronie, Ludwiki Marii Gonzagi, starała się wychować spośród grona dwórek przyszłe sojuszniczki, narzędzie swojej polityki. Niestety, poniosła na tym polu całkowitą klęskę – większość zamiast sprzyjać swojej protektorce z czasem obróciła się przeciwko niej, popierając mężów stojących po stronie opozycji wobec Sobieskich. Inne, podobnie jak ich rodziny, nie odegrały w życiu politycznym kraju żadnej roli. W okresie bezkrólewia, kiedy Marysieńka walczyła o poparcie dla swoich planów osadzenia na tronie jednego z synów, w zasadzie mogła liczyć wyłącznie na trwającą wiernie u jej boku Sieniawską. Pobyt na dworze królewskim był z pewnością cenną lekcją dla Elżbiety, która nabrała doświadczenia, nauczyła się trafnie oceniać ludzi i wydarzenia, co okazało się przydatne w niełatwych czasach panowania Augusta II Mocnego.
Trudno powiedzieć, czy Elżbieta wyrosła na ładną pannę, relacje z epoki różnie oceniają jej urodę, a zachowane portrety raczej nie wprawiają w zachwyt. Z pewnością była wysoka i postawna, a jej styl bycia, umiejętność konwersacji, inteligencja i cięty dowcip sprawiały, że podobała się płci przeciwnej. Mimo to nie zachowały się wzmianki o adoratorach kręcących się wokół niej, gdy była jeszcze panienką, a przecież chociażby z racji swojej pozycji i majątku, który wnosiła w posagu, była bardzo atrakcyjną partią. Jedynym starającym się, o którym wspominają relacje i listy, był starosta lwowski Adam Mikołaj Sieniawski, syn Cecylii Marii z Radziwiłłów i Mikołaja Hieronima Sieniawskiego, marszałka nadwornego i hetmana polnego koronnego. Obiektywnie biorąc, z pewnością trudno go uznać za atrakcyjnego, gdyż był niski, krępy, miał obrzmiałą twarz i wyłupiaste oczy. W dzieciństwie i we wczesnej młodości sprawiał duże kłopoty wychowawcze i niezbyt przykładał się do nauki, skoro ojciec zalecał w liście do żony: „Dla Boga, niech się uczy ten chłopiec, bo nic z niego nie będzie, bij go i sama, i bić każ”5. Surowe wychowanie jednak nie przełożyło się na postępy w nauce niesfornego i zdaje się niezbyt lotnego Adama, którego w październiku 1681 roku wysłano na studia na Uniwersytecie Krakowskim. Uzupełnieniem jego edukacji była podróż, w którą udał się w 1684 roku już po śmierci obojga rodziców. Przez Pragę dotarł do Paryża, gdzie kontynuował naukę, ucząc się francuskiego, rysunku, tańca i fechtunku, jak również gry na flecie, był też przyjmowany w Wersalu. Wróciwszy do kraju, w 1686 roku rozpoczął służbę wojskową.
Pozornie wydawałoby się, że jest wręcz idealnym kandydatem na męża panny Lubomirskiej, ale czas pokazał, że nie dorównywał jej pod względem intelektualnym, poza tym, pomimo kształcących podróży i bytności w Wersalu, życie dworskie, do którego była przyzwyczajona Elżbieta, zupełnie go nie pociągało. Najlepiej czuł się w swojej brzeżańskiej twierdzy, gdzie wraz z kompanami spędzał czas przy kielichu. Miał jednak zaletę, która, przynajmniej zdaniem Lubomirskiego, skutecznie niwelowała wady Sieniawskiego jako kandydata na zięcia – był dziedzicem ogromnego kompleksu dóbr ruskich. Na projekt mariażu Sieniawskiego z Lubomirską przychylnym okiem spoglądała także Marysieńka, pomna na profrancuskie sympatie jego zmarłego ojca. Królowa wprawdzie bardzo szybko zorientowała się, że Sieniawski nie przejawia żadnego zmysłu politycznego i nie poraża intelektem, ale liczyła, że w rękach inteligentnej i sprytnej Elżbiety przerodzi się w zwolennika polityki Sobieskich. Zdania kandydatki na narzeczoną nikt oczywiście nie brał pod uwagę.
Wobec takiego stanu rzeczy małżeństwo było z góry przesądzone, a konkury trwały bardzo krótko, co później wypomni mężowi Elżbieta, pisząc w liście do niego „Prawda, że ja amurów nie miała, bośmy się krótko zalicali”6. Para pobrała się 6 lipca 1687 roku w Warszawie, w kaplicy króla Władysława IV, mieszczącej się w kolegiacie pijarów. Ceremonię celebrował prymas Michał Radziejowski. Panna młoda wnosiła w posagu 100 tysięcy złotych gotówką i warte tyle samo dobra Poręba w województwie krakowskim, które przynosiły 30 tysięcy rocznego dochodu. Ponoć górująca wzrostem nad Adamem Elżbieta, nie chcąc wprawiać w zakłopotanie pana młodego, zdjęła w kościele buty na obcasie i szła do ślubu boso, czego na szczęście nikt nie zauważył.
Po ślubie świeżo upieczona pani Sieniawska osiadła wraz z mężem w jego rodowym zamku w Brzeżanach, czasem pomieszkując w podkarpackich Oleszycach. Zdaje się, że Elżbieta nie bardzo odnalazła się w roli żony i zwyczajnie się przy nim nudziła, tęskniąc za życiem, do którego przywykła w Warszawie na królewskim dworze. Dlatego, gdy tylko mogła, wyjeżdżała do stolicy, odwiedzić swoją protektorkę lub ojca w jego rezydencji w Ujazdowie i niezbyt spieszyło się jej z powrotem do męża. Kiedy zniecierpliwiony małżonek słał list za listem, wzywając ją do Brzeżan, Elżbieta wymyślała rozliczne preteksty, żeby przedłużyć swój pobyt w stolicy. Najczęściej symulowała jakąś chorobę, która skutecznie uniemożliwiała jej podróż, co, ze zrozumiałych względów, powodowało niesnaski między małżonkami. Zdesperowany Sieniawski, nie mogąc sobie poradzić z nieposłuszną żoną, skarżył się nawet teściowi, ale Lubomirski zawsze brał stronę córki. Doszło nawet do tego, że Adam osobiście pojechał do Warszawy po małżonkę, ale po krótkim pobycie w stolicy wracał do domu sam, bo Elżbieta znowu jakoś wykręciła się od wyjazdu. Nieszczęsny Sieniawski zdążył wydać na królewskim dworze wystawną ucztę, która niemało go kosztowała. Ale nawet on musiał przyznać, że jego wiecznie nieobecna żona dba w stolicy o jego interesy: dzięki jej staraniom w 1692 roku otrzymał tytuł wojewody bełskiego oraz związaną z nim godność senatora Rzeczypospolitej Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litewskiego. Pewnie sobie tłumaczył, że skoro Elżbiecie leży na sercu jego dobro, to nie jest jej obojętny.
Złudzeń pozbył się w 1694 roku, kiedy wybuchł skandal, o którym mówiono w całym kraju – Elżbieta wdała się w romans z synem ówczesnego hetmana wielkiego koronnego Stanisława Jabłonowskiego, Janem Stanisławem. A przynajmniej tak twierdzili „życzliwi” i o wszystkim poinformowali Sieniawskiego, który wówczas brał udział w kampanii bukowińskiej, dostarczając mu podobno listy rzekomych kochanków. Sprawa jednak nie jest tak jednoznaczna, gdyż Elżbieta i Jan Stanisław przyjaźnili się od dziecka i zdaniem wielu po prostu ze sobą flirtowali, i to dość niewinnie, nie pozwalając sobie na nic więcej. Mówiono, że młodych pchnęła ku sobie królowa, chcąc pozyskać do swoich celów Jabłonowskich, co byłoby o tyle dziwne, że Jan Stanisław rok wcześniej poślubił siostrzenicę Marii Kazimiery! Niewykluczone też, że Elżbieta padła ofiarą zmyślnie uknutej intrygi autorstwa łowczego wielkiego koronnego Stefana Potockiego, który, żywiąc urazy do Jabłonowskich, rozpuszczał pogłoski o romansie. Elżbieta zaś naraziła mu się, sprzeciwiając się jego małżeństwu ze starszą siostrą Adama Sieniawskiego, Joanną. Chcąc zdyskredytować Potockiego w oczach rodziny męża, rozsiewała wyssane z palca plotki, jakoby Stefan był synem Wołocha i Ormianki, adoptowanym przez ludzi uchodzących za jego rodziców. Zirytowany łowczy ogłosił w odwecie wszem wobec listę domniemanych kochanków Sieniawskiej, która, chcąc uniknąć skandalu, czym prędzej wyjechała do Oleszyc.
I być może o wszystkim wkrótce by zapomniano, gdyby nie interwencja wuja Sieniawskiego, starosty żytomierskiego Jana Prokopa Granowskiego. To właśnie on miał przechwycić korespondencję Elżbiety z Jabłonowskim i dostarczyć Sieniawskiemu, który postanowił pozbyć się niewiernej żony i wystąpić o rozwód. Sieniawska wyjechała do Warszawy pod opiekuńcze skrzydła Marysieńki Sobieskiej, a do akcji wkroczył Lubomirski, który dołożył wszelkich starań, aby pogodzić małżonków, bynajmniej nie ze względu na sympatię dla zięcia, ale raczej z powodu jego majątków. Poza tym zależało mu na obronie dobrego imienia córki, dlatego gorąco namawiał Adama do pogodzenia się z żoną, broniąc jak lew niewinności Elżbiety. Ją zaś przekonywał: „Jeśli kto pisał do WMMPani przy tym wina zostaje, który pisał, i on nie WMMPani sprawiaćeś się z tego powinna”7. Jednak tym razem Sieniawski był uparty i nawet nie chciał słyszeć o zgodzie. Zdesperowany Lubomirski poprosił o interwencję parę królewską i dopiero wówczas udało się ułagodzić zięcia, który po kilku miesiącach przymusowej rozłąki wezwał żonę do siebie, na zachętę wysyłając jej sporą kwotę pieniędzy. Elżbieta, która wcale się tą awanturą nie zmartwiła, bawiąc się w najlepsze na dworze lub podróżując z królową, łaskawie wróciła do stęsknionego małżonka. Przez kilka miesięcy grała rolę posłusznej i uległej małżonki tylko po to, by móc bez przeszkód wrócić do Warszawy, co jej się ostatecznie udało.
Zaledwie przycichł skandal wywołany jej rzekomym romansem z Jabłonowskim, Elżbieta wpakowała się w kolejną miłosną awanturę. Tym razem jednak sprawa była poważniejsza, gdyż pani Sieniawska zadurzyła się w królewiczu Aleksandrze Sobieskim, którego, podobnie jak Jabłonowskiego, znała od dziecka. Według niej przystojny, elegancki młodzieniec, hołdujący francuskiej modzie i kochający sztukę, był ideałem mężczyzny. W dodatku, co z uporem podkreślała, wyjątkowo dobrze wyglądał w peruce, w przeciwieństwie do jej małżonka, unikającego zarówno peruk, jak i zachodnich strojów. Królowa Marysieńka patrzyła na rozkwitający u jej boku romans przez palce, bo wprawdzie nie widziała w Sieniawskiej swojej synowej, ale zdawała sobie sprawę, że dzięki niej może zyskać poparcie całego rodu Lubomirskich w jej staraniach o tron dla Aleksandra. Bo to właśnie jego, a nie najstarszego Jakuba, z którym się skonfliktowała, widziała jako przyszłego monarchę.
Przyszłość jednak przyniosła Sobieskiej gorzkie rozczarowanie, gdyż po śmierci Jana III Sobieskiego, który opuścił świat doczesny 17 czerwca 1696 roku, żaden z jej synów nie został obwołany królem. Owdowiała królowa wdała się w spór z najstarszym królewiczem. Po jej stronie stanęli młodsi synowie, ale swary w rodzinie poważnie zdyskredytowały królewiczów jako potencjalnych kandydatów do korony, zresztą sama Sobieska, obrażona na Jakuba, ostatecznie poparła kandydaturę księcia Conti. Sieniawska, która wiernie stała przy boku królowej wdowy, jako jej wysłanniczka witała nawet Burbona w Gdańsku, ale okazało się, że francuski książę na próżno przybył do Polski: po wielu perturbacjach kolejnym królem obrano niespodziewanie Fryderyka Augusta z władającej Saksonią dynastii Wettinów. I to właśnie on 15 września 1697 roku zwieńczył swoje skronie koroną.
Elżbieta choć wciąż zaliczała się do topniejącego już wówczas grona przyjaciół Marysieńki i wciąż była związana z Sobieskim, zmyślnie ukrywając swój romans przed mężem, postanowiła poznać nowego monarchę. Spotkała go na balu maskowym w Warszawie i z miejsca znalazła się pod jego urokiem. I nic dziwnego, August był bowiem mężczyzną przystojnym, postawnym, miał maniery światowca i cenił sobie towarzystwo kobiet. Elżbieta jednak nie dołączyła do licznego grona kochanek władcy, bo nie lubiła dzielić się swoimi mężczyznami, a królewski donżuan do wiernych w miłości nie należał. Wykorzystała za to swój urok osobisty dla dobra małżonka, który wcześniej razem z innymi zwolennikami księcia Conti dołączył do rokoszu łowickiego w 1697 roku, chociaż żona usiłowała go od tego odwieść. Mało tego, ku rozpaczy Elżbiety sprzedał rodową porcelanę, by uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczyć na potrzeby rokoszan. Sprytna Elżbieta na wspomnianym balu wręczyła królowi akt mężowskiej kapitulacji, a przy okazji wytargowała od króla 40 tysięcy w zamian za poparcie go przez Sieniawskiego. Do ostatecznego pojednania antykrólewskiej opozycji z Augustem II Mocnym, bo właśnie pod tym imieniem i przydomkiem następny król po Sobieskim figuruje w polskiej historiografii, doszło na sejmie pacyfikacyjnym w 1699 roku.
Zabawiwszy nieco dłużej niż zwykle u boku męża w Oleszycach, pani Sieniawska wyruszyła do Warszawy, by pożegnać opuszczającą Polskę Marię Kazimierę. Wprawdzie mąż nie dał jej na to pozwolenia, ale Elżbieta nie wyobrażała sobie, by jej protektorka wyjechała, nie pożegnawszy się z nią, tym bardziej że Sobieska poleciła jej pieczę nad swoim majątkiem. Sieniawska odprowadziła królową do granicy i pożegnała się z nią ze łzami, obdarowawszy wspaniałym zaprzęgiem konnym. Początkowo miała zamiar towarzyszyć Marysieńce aż do Rzymu, gdzie owdowiała królowa chciała osiąść na stałe, planowała nawet spędzić tam jakiś czas, ale jej małżonek nie chciał nawet o tym słyszeć. Tym razem Elżbieta go posłuchała, zwłaszcza że nie czuła się za dobrze: z zachowanych listów pisanych w tym czasie do męża wynika, że dokuczały jej wymioty i krwotoki z nosa, co na szczęście nie było oznaką żadnej groźnej choroby, ale osłabienia, a być może anemii, będącej wynikiem ciąży. Z powiększenia rodziny cieszył się nie tylko Sieniawski, ale także jego teść, podobnie zresztą jak królowa, która wysłała do swojej wychowanki jednego ze swoich cyrulików. Marysieńka zażyczyła sobie, aby Elżbieta nie tylko powiadomiła ją o narodzinach dziecka, ale także informowała regularnie o rozwoju maleństwa.
Sieniawska, wróciwszy do domu, znowu wyrywała się do Warszawy, ale tym razem Adam, w trosce o jej zdrowie i zdrowie mającego przyjść na świat dziecka, stanowczo zabronił wyjazdu z Brzeżan. Tam 15 kwietnia 1699 roku Elżbieta powiła córkę, której na chrzcie nadano imiona Maria Zofia, pierwsze oczywiście na cześć królowej Marysieńki, a drugie po matce Elżbiety. Panna Sieniawska ostatecznie będzie używać drugiego z nich. Dziewczynka rosła zdrowo i nie sprawiała żadnych problemów, a jej mama, tak jak obiecała, w listach do Sobieskiej pisała o wszystkim, co dotyczyło dziecka. Stąd wiemy, że zadbała o najlepszych nauczycieli dla dziewczynki, a odpowiedniego tancmistrza dla niej szukano w całej Rzeczypospolitej!
Narodziny dziecka nie sprawiły jednak, że zapomniała o Aleksandrze, z którym wciąż korespondowała i z którym zamierzała się spotkać w Warszawie, dokąd pojechała w czerwcu 1699 roku. Zabawiła w stolicy do listopada i wreszcie wróciła do domu na wezwanie stęsknionego małżonka. Kres jej miłosnej przygodzie z królewiczem położyła niegdysiejsza metresa Augusta II Mocnego, hrabina Anna Aloysia Esterle, w której zadurzył się młody Sobieski. Podobno całą intrygę uknuł jego starszy brat Jakub, niezadowolony z bliskich relacji łączących Aleksandra z Sieniawską. Marysieńka, która wcześniej nie martwiła się romansem średniego syna z Elżbietą, tym razem była zrozpaczona, wyznając w liście do Sieniawskiej, że królewicz, wiążąc się z, jak się wyraziła, „kobietą po królu”, przydaje jej zmartwienia i „nie przedłuża jej dni”8, wręcz wpędzając do grobu. Na dodatek uznała to za spisek samego monarchy. A tak nawiasem mówiąc, młody Sobieski miał jakąś dziwną skłonność do metres Augusta II, skoro po rozstaniu ze wspomnianą hrabiną związał się z kolejną królewską kochanką, Urszulą z Bokumów Lubomirską. A może obu panów po prostu pociągał ten sam typ kobiet?
Elżbieta z pewnością przeżyła rozstanie z Aleksandrem, zwłaszcza że porzucił ją dla innej. Wkrótce jednak znalazła pocieszenie w ramionach przystojnego i nietuzinkowego mężczyzny, przy którym na dobre zapomniała o niestałym królewiczu.
Kolejny mężczyzna, który zawrócił w głowie Elżbiecie Sieniawskiej, pojawił się w jej życiu w 1701 roku. Tym razem jednak był to romans polityczny, wiązał się bowiem z poparciem powstania na Węgrzech skierowanego przeciwko Habsburgom.
Wiedeńska wiktoria Jana III Sobieskiego w 1683 roku wprawdzie wyzwoliła Węgry spod panowania tureckiego, ale w wyniku pokoju karłowickiego z 1699 roku państwo zostało zjednoczone pod berłem Habsburgów. Doradca cesarza Wenzel Lobkovitz otwarcie głosił, że należy uczynić „Węgry niemieckimi, ubogimi i katolickimi”9, a cesarz konsekwentnie wcielał ten plan w życie, co wiązało się z uciskiem gospodarczym i prześladowaniami politycznymi. W efekcie Węgrzy stali się we własnym kraju obywatelami drugiej kategorii. Taka sytuacja doprowadziła do rozruchów społecznych i masowych powstań chłopskich, początkowo na terenie górnych Węgier, a więc współczesnej Słowacji, ale w 1701 roku antyhabsburskie zamieszki ogarnęły cały kraj. Sytuacja sprzyjała powstańcom, gdyż Austria w 1702 roku zaangażowała się na dwanaście lat w wojnę o sukcesję hiszpańską, wycofując z tego powodu wojska z terenu Węgier, gdzie pozostały jedynie nieliczne załogi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Za: J. Rogulski, Nowożytny ród szlachecki jako „wspólnota pamięci”. Przypadek książąt Sanguszków (XV–XVIII w.), „Przegląd Historyczny” nr 3/2017, s. 491–530. [wróć]
Za: W. Łoziński, Życie polskie w dawnych wiekach. Z rozdziału czwartego. Dom i świat, „Zeszyty Jagiellońskie. Pismo uczniów, nauczycieli i przyjaciół LO im. króla Władysława Jagiełły w Płocku” nr 15, czerwiec 2015, s. 27. [wróć]
Za: ibidem. [wróć]
Za: E. Popiołek, Królowa bez korony. Studium z życia i działalności Elżbiety z Lubomirskich Sieniawskiej ok. 1669–1729, Kraków 1996, s. 15. [wróć]
Za: ibidem, s. 19. [wróć]
Za: ibidem, s. 20. [wróć]
Za: ibidem, s. 23. [wróć]
Za: A. Skrzypietz, Królewscy synowie – Jakub, Aleksander i Konstanty Sobiescy, Katowice 2011, s. 393. [wróć]
Za: J.R. Nowak, Węgry bliskie i nieznane, Warszawa 1980, s. 125. [wróć]