Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Urke Nachalnik, a właściwie Icek Boruch Farbarowicz, bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko, nie był przykładnym obywatelem. Jego sumienie obciążało wiele przestępstw: włamania i kradzieże. Podczas ostatniego pobytu za kratami rawickiego więzienia napisał pamiętnik o swym burzliwym życiu. Książka jest świadectwem nie tyle jego występków, co całego procesu demoralizacji, który doprowadził go na złą drogę.
Czytając ją, należy zwrócić uwagę również na to, że wspomnienia Nachalnika nie są zwykłą autobiografią osoby żyjącej z kodeksem karnym na bakier. To także odzwierciedlenie obyczajów panujących w ówczesnym świecie przestępczym. Całość tła, na którym autor naszkicował swój życiorys, uzupełniają podrzędne spelunki, złodziejskie meliny i domy publiczne. To właśnie w nich Nachalnik lubił miło spędzać czas, grając w karty i uczestnicząc w alkoholowych libacjach i orgiach w towarzystwie upadłych dziewcząt. Zresztą kobiety w jego życiu odgrywały wyjątkową rolę i często poruszał ich temat, przez co niektórzy krytycy uznawali jego wspomnienia wręcz za literaturę pornograficzną.
Życiorys własny przestępcy został po raz pierwszy wydany w styczniu 1933 roku. Urke Nachalnik miał wtedy 35 lat, z czego 15 spędził za kratami. Odkąd zaczął pisać, nigdy więcej nie wrócił do więzienia, a to świadczy tylko o tym, że był lepszym literatem niż złodziejem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 633
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2018
Wstęp Copyright © Tomasz Specyał, 2018
Wszelkie prawa zastrzeżone
Korekta
Joanna Pawłowska
Skład i łamanie
Dariusz Nowacki
Projekt okładki
Mikołaj Piotrowicz
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2018
eISBN 978-83-7674-758-3
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
tel./faks 061 868 25 37
www.replika.eu
,,Trzeba mieć więcej odwagi do przyznania się do zła
niż do popełnienia go”.
WPROWADZENIE
W marcu 1930 roku Stanisław Kowalski, absolwent Wydziału Pedagogicznego Uniwersytetu Poznańskiego, rozpoczął pracę w rawickim więzieniu. Będąc jeszcze na studiach, zainteresował się oświatą dorosłych. Po uzyskaniu magisterium postanowił nieść jej kaganek kryminalistom, realizując przy tym swoje naukowe aspiracje. W zamian za prowadzenie wykładów naczelnik więzienia zgodził się na to, żeby mógł wśród osadzonych zbierać materiały potrzebne do swoich badań. Na jednym z wykładów zaproponował więźniom, aby ci w formie życiorysu opisali swoje dzieciństwo, zwracając uwagę na wychowanie i edukację, jakie otrzymali. Ku jego zaskoczeniu, do zadania, które im wyznaczył, niektórzy z osadzonych dołączyli swoje utwory literackie, wiersze, powieści, wspomnienia. Jednym z nich był zawodowy złodziej, Urke Nachalnik, a w rzeczywistości Icek Baruch Farbarowicz. Pokazał on Kowalskiemu cały dorobek swej więziennej twórczości: dwie powieści, trochę poezji i rozpoczęty pamiętnik. Ponadto pochwalił się tym, że jego wiersze były już publikowane w „Głosie Więźnia”, a obecnie współpracuje z wydawnictwem Melchiora Wańkowicza „Rój”, które jest zainteresowane wydaniem jego wspomnień.
Urke Nachalnik miał wtedy trzydzieści trzy lata i za sobą trzynaście lat odsiadki w różnych więzieniach, rosyjskich, niemieckich i polskich. W tym ostatnim nauczył się czytać i pisać po polsku. Dzięki temu zaczął interesować się literaturą. Czytał wszystko, co mu wpadło w ręce, od klasyki po powieści brukowe.
Kowalski był na tyle zafascynowany osobowością Nachalnika, że sam postanowił zająć się jego talentem. W tym celu podzielił się swoim odkryciem z przebywającym w USA profesorem Florianem Znanieckim. Ten wybitny socjolog w pełni zaaprobował pomysł wydania drukiem wspomnień Nachalnika, które miały posiadać przede wszystkim wartości poznawcze dla socjologów, psychologów i kryminologów. Farbarowicz wyszedł na wolność w styczniu 1932 roku, mimo że miał jeszcze trochę do odsiadki. Zapewne wpływ na przedwczesne zwolnienie z zakładu karnego miała podjęta współpraca ze Stanisławem Kowalskim, który w twórczości Nachalnika widział przede wszystkim walory naukowe.
Jeszcze przed ukazaniem się książki informacja o niej przedostała się do prasy.
Warszawskie „Nowiny Codzienne” już we wrześniu 1932 roku anonsowały ją na swoich łamach, charakteryzując przy tym postać autora. Według gazety Nachalnik był człowiekiem o atletycznej budowie ciała, który sieje postrach wśród tchórzliwych kamratów, a przy tym jest głębokim filozofem po studiach rabinicznych. Według niej, co było nieprawdą, Nachalnik miał również przez pewien czas być rabinem, by nagle rzucić się w wir występku i zbrodni. Gazeta uważała, że pamiętnik Nachalnika, jako jedyny w swoim rodzaju dokument obyczajów świata przestępczego, stanie się rewelacją nie tylko w literaturze polskiej, ale i światowej. Dalej informuje ona swoich czytelników, że już nawiązała kontakt z autorem, który zgodził się specjalnie dla niej napisać opowiadanie oparte na własnych przeżyciach. I tak też się stało. Parę dni później „Nowiny Codzienne” zaczęły drukować w odcinkach opowiadanie Nachalnika pt. Zaszczekał pies.
Jak wspomina biograf Nachalnika, Stanisław Milewski, również „Ilustrowany Kurier Codzienny” zaczął interesować się kryminalistą-literatem, dywagując na swoich łamach, któż to może kryć się pod pseudonimem jednoznacznie kojarzonym z gwarą przestępczą.
Książkę Nachalnika wydano nakładem Towarzystwa Opieki nad Więźniami „Patronat”, oddział Rawicz. Nosiła tytuł: Życiorys własny przestępcy. Autor opisał w niej swoje losy od dzieciństwa do 1918 roku. Do księgarń trafiła w styczniu 1933 roku, ale została wydrukowana kilka miesięcy wcześniej. Dzięki temu „Rocznik Literacki” umieścił ją w swoim indeksie za rok 1932 roku, a krytycy mogli się z nią zapoznać jeszcze przed premierą. Jan Emilian Skiwski, współpracujący z „Wiadomościami Literackimi”, na pytanie redakcji „ABC”, jaką najlepszą książkę przeczytał w 1932 roku odpowiedział bez zastanowienia: Życiorys własny przestępcy Urke Nachalnika. Jest to książka, która czyni zadość współczesnemu dążeniu do poznania prawdy życia. Posiada wybitne znamię autentyczności. Napisana jest z prawdziwym talentem literackim. Zawiera świetną charakterystykę środowiska, odznaczając się przy tym emocjonującą fabułą i wielkim talentem.
Książka Nachalnika jest nie tylko świadectwem jego występków kryminalnych i całego procesu demoralizacji, który sprowadził go na złą drogę; to także obraz świata, w którym się urodził, dorastał i egzystował. Przywołany już „Rocznik Literacki” zauważył, że Nachalnik w swoich wspomnieniach świetnie odtworzył środowisko żydowskie, szczególnie żydowskich ortodoksów zamieszkujących małe miasteczka. On sam przyszedł na świat w jednym z nich, a dokładniej w Wiźnie niedaleko Łomży, gdzie mieszkało około siedmiuset Żydów. Jego ojcem był zamożny kupiec, a matką bogobojna kobieta, która widziała w synu przyszłego rabina. Świat Żydów był jego światem. Nachalnik w swoich wspomnieniach przedstawił go bez upiększeń. Pokazał takim, jakim widział go oczami dziecka i jak pojmował później.
W chederze, do którego uczęszczał, zadał kiedyś rabinowi pytanie: dlaczego Żydom zakazuje się zawierać bliższe stosunki z gojami? Dowiedział się wtedy, że gdy nastąpi Sąd Ostateczny, goje, w przeciwieństwie do Żydów, nie zmartwychwstaną i zupełnie znikną.
Tu triumfującym wzrokiem spojrzał na nas – pisze Nachalnik – dumny z tego, że odkrył przed uczniami wielką tajemnicę, a trzymając się za siwą brodę dodał: „Między gojem a Żydem jest jeszcze ta różnica, że żaden goj nie posiada duszy. Po śmierci wędruje prosto do gehenny”. Jak przyznał, nie do końca to rozumiał, gdyż w jego domu „ludzie bez duszy” byli mile widziani, a ojciec robił z nimi liczne interesy. Kiedy kilka lat później pierwszy raz trafił do więzienia i wiecznie cierpiał głód, pomagał mu pewien adwokat, też więzień. Udzielał mu porad i dzielił się z nim obiadami, które dostawał z domu. I pomyśleć tylko, że to jest goj… Raz na zawsze postanowiłem wyrwać z siebie wpojone w dzieciństwie pod tym względem pojęcia… Zrozumiałem, iż byłem oszukiwany.
Później dowiedział się od żydowskiego pasera, że okraść goja to nie grzech, ale Nachalnik już nie zwracał na to uwagi. Okradał wszystkich, którzy znaleźli się w pobliżu jego złodziejskiej ręki. Goj czy Żyd, nie robiło to różnicy, cudzy pieniądz nigdy mu nie śmierdział.
Podobnych obrazów społeczności żydowskiej jest w książce Nachalnika więcej. Jedno jest pewne, w swoich wspomnieniach ten niedoszły rabin odmalował obraz Żydów bez literackich upiększeń i werniksu. Poznański „Nowy Kurier” w styczniu 1933 roku w obszernej recenzji zauważył, że Nachalnik tak przedstawił środowisko żydowskie, iż obraz ten idealnie potwierdza wszystko, co na ich temat mają do powiedzenia najbardziej zacietrzewieni antysemici.
Za sprawą matki Nachalnik trafił do jeszywetu w Łomży, gdzie miał się kształcić na rabina. I być może tak by się stało, gdyby przyjaciółka matki, u której mieszkał na stancji, nie sprowadziła go na pierwsze bezdroża. Kobieta, znudzona swoim dużo starszym małżonkiem, uwiodła młodego Icka, odkrywając przed nim tajemnice ars amandi. Trzynastoletni wówczas chłopiec zaczął z zapałem studiować uroki kobiecego ciała. Mimo że bardzo chętnie korzystał z jej wyuzdanej gościnności, to dręczyły go wyrzuty sumienia; Długo rozmyślałem o tym, dlaczego to wszystko, co jest dla mnie tak pociągające i kuszące, jest grzechem. Dziewczęta na przykład to takie miłe stworzenia, a zakazane jest przez Talmud pod groźbą strasznych mąk w piekle nawet patrzenie na nie. W obawie przed grzechem przez pewien czas przemierzał ulice ze spuszczoną głową, ale, jak pisał, wytrzymywał tylko do momentu, kiedy nie zobaczył kobiecych nóżek. Wtedy musiał unieść głowę i zobaczyć, do kogo one należą.
Nachalnik nie ukrywał, że kobiety odgrywały w jego życiu ważną rolę. Pociągały go, a on świetnie zdawał sobie sprawę, że najłatwiej powodzenie zapewnią mu pieniądze, morze pieniędzy.
Śmierć matki i pogarszające się stosunki z rodziną zaowocowały pierwszym przestępstwem. Przy nadarzającej się okazji przywłaszczył sobie pieniądze ojca i poszedł w świat. Kiedy wszystko stracił, trafił jako korepetytor do domu zamożnej żydowskiej rodziny. Tam poznał kolejną kobietę, która go zafascynowała. Próżna dziewczyna zawróciła mu w głowie. Amory z Sonią, córką gospodarza, pchnęły go do przestępstwa. Kiedy Icek zorientował się, że jego uczennica flirtuje również z korepetytorem języka francuskiego, to, jak twierdził, z zemsty postanowił go okraść. W tym momencie Icek Boruch Farbarowicz stał się złodziejem, ale jeszcze nie zawodowym. To miało nastąpić później. Łupem w postaci złotego zegarka i portfela nie cieszył się długo. Został złapany na stacji kolejowej i dwa miesiące spędził w areszcie. Wtedy też naszła go filozoficzna refleksja, za pomocą której próbował sobie wytłumaczyć to, co go spotkało: Talmud ma słuszność, gdy mówi, że wszystko zło pochodzi od kobiet, ale dojście do takiego wniosku na niewiele się zdało. Przez jego wspomnienia przewija się całe mnóstwo kobiet, które były jego kochankami albo tylko prostytutkami ze złodziejskich melin i domów publicznych. Czasem miał dwie kochanki na raz. Wspomniany już „Nowy Kurier”, analizując jego książkę, doszedł do wniosku, że wspomnienia Nachalnika nabierają świadomej pogoni za efektem pornograficznym, gdyż sam autor pisze o swej chorobliwej wyobraźni seksualnej. Gazecie wtóruje Feliks Mentel, który w PPS-owskim „Robotniku” z lutego 1933 roku zauważa, że pamiętnik zawiera emocjonujące opisy włamań i kradzieży oraz drastyczne szczegóły stosunków z rozmaitymi przyjaciółkami Nachalnika. Jedną z takich „przyjaciółek” była Franka, dziewczyna jego kumpla, którą mu odbił. Sam Nachalnik tak ją wspomina: Była nienasycona fizycznie, a ja,będąc zmysłowo zakochany i obawiając się, by nie skierowała swoich względów w inną stronę, dotrzymywałem jej kroków. W końcu Franka uciekła z oficerem niemieckim, a Nachalnik całe swe uczucia przelał na żonę miejscowego fryzjera, która później z zazdrości zadenuncjowała go policji.
Icek Boruch Farbarowicz został zawodowym złodziejem po tym, jak porzucił pracę w piekarni wuja i najął się jako pomocnik dorożkarza. U boku fiakra nie mógł narzekać na nudę, był on bowiem w zmowie z bandytami i paserami. Icek początkowo zaczął wozić złodziei na akcje, później ukrywał ich łupy, a na końcu stał się jednym z nich. Banda kradła, rabowała, a w wolnych chwilach bawiła się po melinach i spelunkach. Wtedy to kumple z ferajny ochrzcili Icka Nachalnikiem – jak pisze jego biograf, Stanisław Milewski, ponieważ był nachalny wobec paserów, a tak z rosyjska określano ludzi, którzy byli zuchwali i natarczywie upominali się o swoje. Natomiast pseudonim Urke Icek nadał sobie sam. Jak mniemał, urke w złodziejskim języku miało oznaczać „wybitnego międzynarodowego złodzieja”, ale chyba się mylił. W książce Żargon mowy przestępców. Blatna Muzyka, autorstwa inspektora Głównej Komendy Policji PaństwowejWiktora Ludwikowskiego i podinspektora Głównej Komendy Policji Państwowej Henryka Walczaka, słowo urka znaczyło: złodziej kieszonkowy. Natomiast wspomniany Milewski, powołując się na innego przestępcę pisarza, Sergiusza Piaseckiego, twierdzi, że fachowi złodzieje mianem urke określali złodzieja partacza, niegardzącego zwykłym bandytyzmem.
Tak to z Icka Borucha Farbarowicza narodził się Urke Nachalnik. W swoich wspomnieniach wyraźnie zadeklarował, jaką drogą zamierza przejść przez życie: Nie pachniał mi wprawdzie chleb złodziejski. Zdawało mi się tylko, że już nic innego mi nie pozostaje. W domu mnie nienawidzą. Do pracy czułem się niezdolny. Skosztowałem już zakazanych owoców życia i nieźle mi pachniały. Ale żeby ich pożądać, trzeba mieć dużo pieniędzy. Jedyny sposób zdobycia ich widziałem tylko w kradzieży i zaprzysiągłem sobie, że je zdobędę.
Odtąd więzienia i meliny stały się jego domem, a złodzieje i prostytutki najbliższą rodziną. Życie Nachalnika zaczynało toczyć się stałym rytmem: złodziejstwo, alkohol, rozpusta, hazard i więzienie. Zdarzało się, że podejmował jakąś dorywczą pracę, ale była to tylko wakacyjna przerwa w jego złodziejskim życiorysie.
W 1916 roku trafił do Berlina, gdzie przeżył kolejną przygodę, za którą dostał dziesięć lat Moabitu. Nie sypnął wspólników, więc ci nie zapomnieli o jego lojalności. Wkrótce zorganizowali mu brawurową ucieczkę, która zakończyła się powodzeniem. Nachalnik znów mógł oddychać świeżym powietrzem. Do Łomży wrócił przez warszawskie meliny, ale nie cieszył się wolnością zbyt długo. Znów trafił za kratki. Po wyjściu nowa kochanka, niejaka „Kosa Mańka”, wprowadziła go do bandy koniokradów. Współpraca z „hołociarzami”, bo tak w przestępczym żargonie mówiono na koniokradów, dawała mu spore profity. Kiedy po kolejnym skoku wszystko przehulał i został z płótnem w kieszeniach, naszła go znowu filozoficzna refleksja. Stwierdził wtedy że: Złodziej, gdy ma pieniądze, rozum traci, a gdy odzyska rozum, nie ma już pieniędzy.
Za cezurę swoich wspomnień Farbarowicz obrał datę 11 listopada 1918 roku. Dzień odzyskania przez Polskę niepodległości przywitał za murami więzienia. Dalsze swoje losy opisał w książce Żywe grobowce, a zaczął ją od słów: Radość moja i kolegów po rozkuciu z kajdan była bezgraniczna. Ściskaliśmy się wzajemnie i śmieliśmy się na pół głupkowato. Maniek w uniesieniu krzyczał na całe gardło: „Psia jego mać, niech żyje Polska!”.Władza, stojąc na korytarzu i widząc naszą radość, śmiała się wraz z nami.
Nakład książki Nachalnika nie był imponujący – zaledwie 2500 egzemplarzy, co nie mogło zapewnić statusu bestsellera. Nie wróżyła tego również przedmowa napisana przez profesora Stefana Błachowskiego, psychologa z Uniwersytetu Poznańskiego. Mogła ona sugerować potencjalnemu czytelnikowi, że jest to poważne dzieło o walorach naukowych, a nie sensacyjne wyznanie rzezimieszka.
Mimo to, gdy tylko Życiorys własny przestępcy znalazł się na księgarskich półkach, od razu stał się nie lada sensacją i wywołał w ówczesnej prasie i kręgach literackich szeroką dyskusję. Powodem tego zamieszania była zarówno treść książki, jak i postać autora, którego życiorys śmiało mógłby posłużyć za scenariusz niejednego filmu kryminalnego.
Ukazanie się książki Nachalnika odnotowała prasa w całej Polsce, a jej odbiór był bardzo różny – od zachwytu po bardzo mieszane uczucia.
Walerian Charkiewicz w styczniu 1933 roku na łamach „Wieczornego Kuriera Grodzieńskiego” porównał wspomnienia Nachalnika do twórczości Jana Chryzostoma Paska:
Oto są jakieś osobliwe „Pamiętniki Paska” wieku XX. Kreśli je nie szlachcic-awanturnik, lecz skromny żydek z Łomżyńskiego, który sam się nie obejrzał, jak się stał awanturnikiem na wielką skalę. Treścią pamiętników nie są bitwy i wyprawy wojenne – są walki z przepisami prawa i moralności, są walki złodziejskie. Ale i tu, i tam z kart książki bije bujne, niekłamane życie, i tu, i tam przez jednostkę – przeciętną, małą – podchodzimy do całego społeczeństwa, do całej epoki. Niezawodnie. Imć pan Jan Chryzostom Pasek, jako jeden z miljona, może być uważany za przedstawiciela szlachty, a przez nią, jako warstwę przodującą, i za reprezentanta epoki. Urke Nachalnik może być uważany przede wszystkim za przedstawiciela ludzi podziemnych, obywateli tajemniczej międzynarodowej respubliki przestępców, ale ponieważ żyje i działa w ściśle określonym czasie, jest jednocześnie nieodrodnym dzieckiem epoki. Charkiewicz na końcu wskazuje, że Życiorys własny przestępcy jest jedną z najciekawszych książek ostatniego czasu, prawdziwym romansem kryminalnym i świadectwem epoki. W ostatnim zdaniu zaznacza, że gazeta będzie jeszcze na swoich łamach do niej i autora powracać. Tak też niebawem czyni. Kilka dni później znów na jej szpaltach pojawia się twórczość literata kryminalisty, tym razem autorstwa Jerzego Wyszomirskiego. „Wysz”, bo taki miał pseudonim, zaprosił Nachalnika do redakcji na rozmowę. Gdyby w tym, co napisał później, nie wyczuwało się nutki sarkazmu, byłby to jeden z najlepszych peanów pod jego adresem. Zaczął od tego, że obecnie panuje kompletne pomieszanie pojęć, że wśród złodziei jest niejeden porządny człowiek, a pomiędzy ludźmi porządnymi trafi się niejeden złodziej. Piszał dalej: Oto siedzi przede mną Urke Nachalnik. Kto to jest Urke Nachalnik? – [pyta dziennikarz i zaraz sam odpowiada] – Bardzo porządny człowiek. Ubrany dostatnio, prawie wytwornie. Zdjął swoje futro w przedpokoju: nie boi się, że mu ukradną. Ma na sobie ładny garnitur. Nosi okulary. Wygolony starannie, tęgi, zażywny człowiek. Złoty zegarek. Czasami czyni wrażenie zadowolonego z życia bankiera, czasami, gdy mówi o moralności i pokucie – przypomina czcigodnego pastora, gromiącego namaszczonym głosem grzechy świata tego. „Wysz” nazywa go Villonem[1] XX wieku i kreśli świetlaną przyszłość, jaka niewątpliwie czeka Nachalnika. Pisze, że życie jest przewrotne i może za kilka lat stanie się on największym pisarzem polskim, klasykiem, właśnie jak Villon, a jego dzieła będą wydawane przez Bibliotekę Narodową. Staną się one obowiązkową lekturą, niczym pamiętniki Paska albo Niemcewicza, a po śmierci postawią mu pomniki. Jednak jedyny pomnik, jaki kiedykolwiek postawiono Nachalnikowi, to na kirkucie w Anielinie, po tym, jak został zamordowany przez Niemców w listopadzie 1939 roku.
W pozytywnym tonie do książki Nachalnika odniosły się zarówno „Robotnik”, jak i „Wiadomości Literackie”. Ten pierwszy, piórem Feliksa Mentela, swoją opinię skonkludował słowami: Literackie wartości Życiorysu stoją na wysokim poziomie. Zwięzły i jasny styl, rzeczowe ujęcie przedmiotu, bez balastu uczuciowego, subtelne wyczucie zainteresowań czytelnika – to zalety książki. Natomiast J.E. Skiwski dywagacje na temat twórczości ekskryminalisty zatytułował Ecco Homo. Zauważa w nich, że bohater jest bardzo do nas podobny, a jego świat wewnętrzny to nasz własny świat. Od strony literackiej ocenia książkę jako pierwszorzędną, a Nachalnika uważa za świetnego humorystę i pisarza pełną gębą.
Wspomniany już poznański „Nowy Kurier” trochę inaczej patrzył na literaturę Nachalnika. Na samym początku stycznia ukazało się kilka artykułów poświęconych tajemniczemu Urke Nachalnikowi i jego książce. Pierwszy z nich, zatytułowany Sensacyjne wyznanie. Ze wspomnień Żyda przestępcy, zauważa, że książka ta może być pożytkiem wyłącznie dla policjantów i prawników. Jedyną rzeczą, z której autor tej recenzji jest zadowolony, to cena za książkę, wynosi ona bowiem dziesięć złotych i jest na tyle wygórowana, że to uniemożliwi jej nadmiernie rozpowszechnienie.
Nachalnik kolekcjonował opinie na temat swojej twórczości. Miał cały album wycinków z prasy nie tylko polskiej, ale angielskiej, amerykańskiej i niemieckiej. Kiedy ktoś go odwiedzał, chwalił się nimi, czemu trudno się dziwić, skoro z dnia na dzień stał się kimś sławnym i pisały o nim niemal wszystkie polskie gazety od Bałtyku po Tatry. Na swój sposób stał się literackim fenomenem.
Doktor Leon Rabinowicz w artykule Przestępcy mają głos, opublikowanym w „Warszawskiej Gazecie Sądowej”, pisze, że Autobiografia Urke Nachalnika ma duże znaczenie przez to samo, że jest pierwszą tego rodzaju książką, i to nie tylko u nas, ale i w literaturze światowej. Nie brak bowiem życiorysów własnych polityków, literatów, chłopów, robotników, lecz w tej galerii typów brakowało przestępcy. […] Lecz oto przestępca zabiera sam głos i chwyta za pióro, by przelać na papier historię swego życia. Zjawisko zbyt niezwykłe, by nie zostało należycie uwypuklone.
Śmiało można powiedzieć, że Nachalnik przetarł literackie szlaki innym uzdolnionym kryminalistom. Jednym z nich był Sergiusz Piasecki, pensjonariusz więzienia świętokrzyskiego. Sława, jaką obaj zdobyli, dała innym więźniom przykład do naśladowania. Wielu z nich, licząc na przedwczesne zwolnienie, karierę i pieniądze, chwytało za pióro, ku utrapieniu władz więziennych, które pod presją weny twórczej osadzonych musiały dostarczać im papier i ołówki.
Nachalnik potrafił wykorzystać rozgłos, jaki uzyskał za sprawą Życiorysu. Przede wszystkim znalazł liczne grono odbiorców zarówno w Polsce, jak i za granicą, publikując m.in. w żydowskiej prasie za oceanem. Swój Życiorys własny przestępcy przerobił na utwór sceniczny Din Tojre. Łódzkie „Echo” z lutego 1934 roku donosiło o długo oczekiwanej premierze, która miała mieć miejsce w Teatrze Żydowskim. Jak dodaje gazeta, sztukę Nachalnika w Warszawie wystawiono aż sto pięćdziesiąt razy.
Urke Nachalnik w momencie ukazania się jego pierwszej książki miał trzydzieści pięć lat, z czego piętnaście spędził za kratami. To akurat nie było dla złodzieja powodem do dumy. Zamieniając wytrych na pióro, Nachalnik dokonał najlepszego możliwego wyboru. Odkąd zaczął pisać, nigdy więcej nie wrócił do więzienia, a to świadczy tylko o tym, że był lepszym literatem niż złodziejem.
Tomasz Specyał
[1] François Villon – zawodowy przestępca oraz jeden z najwybitniejszych poetów francuskich epoki średniowiecza, autor Małego testamentu i Wielkiego testamentu. Jego prawdziwe nazwisko brzmiało François de Montcorbier lub François des Loges.