Żyj po swojemu - Agnieszka Krzyżanowska - ebook

Żyj po swojemu ebook

Agnieszka Krzyżanowska

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie daj sobie wmówić, że z twoim życiem jest coś nie tak. Nie podążaj za trendami ? zwolnij, zadawaj pytania, a zobaczysz, jak wiele masz!

 

Świat próbuje nam wmówić, że wciąż zbyt mało posiadamy, niewiele wiemy, za mało przeżyliśmy. Media społecznościowe sprawiają, że czujemy się gorsi i niewystarczający (ach, te wakacje na Malediwach i skandynawskie wnętrza). Zapominamy, że o naszym życiu decydujemy tylko my sami!

 

Zachwycasz się życiem innych, a tak rzadko swoim?

 

Naucz się żyć bez pośpiechu, w swoim tempie, #bez_filtrów. Przyjmij to, co dostajesz, i znajdź w tym wartość.

 

Agnieszka Krzyżanowska – autorka bestsellera Prosto i uważnie na co dzień. Prowadzi bloga Agnes on the cloud, gdzie inspiruje do życia w zgodzie ze sobą. Woli słuchać, niż mówić. Skończyła filologię polską, ma doktorat z filozofii.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 179

Oceny
4,3 (96 ocen)
59
17
10
7
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Master89wt

Dobrze spędzony czas

Ksiazka porusza temat, który jest mi bliski i warty uwagi. Polecam
00
SylweczkaZ

Nie oderwiesz się od lektury

Książka cudowna, lekka na jesienne wieczory
00
alicjusz86

Dobrze spędzony czas

Bardzo przyjemna lektura. Mowa jest tu o rzeczach oczywistych, czasami banalnych, mimo to zmusza do refleksji. Pewnie jeszcze do niej wrócę.
00
miodowabesos95

Dobrze spędzony czas

Działa bardzo odprężająco.
00
sylwiaczapnik

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00

Popularność




Re­dak­cja: Jo­an­na Ku­ła­kow­ska-Lis

Ko­rek­ta: Zu­zan­na Wie­rus

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Stu­dio &Vi­su­al/www.an­dvi­su­al.pl

Skład: Ro­bert Ku­pisz

Zdję­cia: Agniesz­ka Krzy­ża­now­ska

Pro­jekt ma­kie­ty: Mar­ta Krze­mień-Ojak

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Bar­ba­ra Jon­kisz

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght by Agniesz­ka Krzy­ża­now­ska

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, z wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2019

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

tel. 338282828, fax 338282829

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-553-8

Przy­go­to­wa­nie eBo­oka: Ma­riusz Kur­kow­ski

Dla wszyst­kich pięk­nych, wraż­li­wych lu­dzi

Kim­kol­wiek je­steś, (...)

świat ofia­ro­wu­je się two­jej wy­ob­raź­ni, (...)

co­raz to oznaj­mia­jąc, gdzie jest two­je miej­sce

w ro­dzi­nie ziem­skich rze­czy.

Mary Oli­ver, Dzi­kie gęsi [w:] Cze­sław Mi­łosz, Wy­pi­sy z ksiąg uży­tecz­nych, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2000

Wstęp

„Tak dłu­go jak tań­czysz, wciąż mo­żesz ła­mać za­sa­dy.

Mary Oli­ver, Trzy rze­czy do za­pa­mię­ta­nia1

„Ba­da­nia w za­kre­sie me­dy­cy­ny uczy­ni­ły tak nie­zwy­kły po­stęp, że prak­tycz­nie nie mamy już ani jed­ne­go zdro­we­go czło­wie­ka.

Al­do­us Hux­ley, Nowy wspa­nia­ły świat

1 Ża­den to­mik wier­szy Mary Oli­ver nie zo­stał prze­tłu­ma­czo­ny na ję­zyk pol­ski. Moż­na zna­leźć je­dy­nie po­je­dyn­cze tłu­ma­cze­nia au­tor­stwa róż­nych osób. Ten cy­tat w prze­kła­dzie au­tor­ki książ­ki.

Wszy­scy pra­gnie­my do­bre­go ży­cia. Chcie­li­by­śmy mieć mało trosk i dużo mi­ło­ści. Chcie­li­by­śmy ka­len­da­rzy z ogra­ni­czo­ną licz­bą po­nie­dział­ków, za­do­wo­le­nia z sie­bie, wie­lu chwil peł­nych en­tu­zja­zmu. I żeby jesz­cze czas był dla nas odro­bi­nę ła­skaw­szy. Jed­nak im je­ste­śmy star­si, tym wię­cej pię­trzy się prze­szkód i wła­snych ogra­ni­czeń nie­po­zwa­la­ją­cych osią­gnąć tego sta­nu. Idea sta­ło­ści szczę­ścia sta­je się co­raz bar­dziej ilu­zo­rycz­na. Świa­do­mość trosk, któ­re nie zni­ka­ją, i prze­mi­ja­nia, w tym tego naj­bar­dziej do­tkli­we­go, bo do­ty­czą­ce­go nas sa­mych, jest co­raz więk­sza.

Po­mysł na tę książ­kę przy­szedł póź­no w nocy. Cza­sem przed snem za­glą­dam na por­ta­le in­ter­ne­to­we du­żych ga­zet. Ry­zy­ku­jąc spo­kój du­cha, spraw­dzam, jak mi­nął dzień. Dni mi­ja­ją na ogół mało opty­mi­stycz­nie, z co­raz gor­szy­mi pro­gno­za­mi na przy­szłość. Z co­raz więk­szą licz­bą lu­dzi z ni­ską sa­mo­oce­ną, któ­rym trud­no ra­dzić so­bie z ży­ciem w na­szej zmie­nia­ją­cej się bez ustan­ku kul­tu­rze, peł­nej no­wych tren­dów i mód, w któ­rej nic nie jest trwa­łe. Mogę wy­obra­zić so­bie fi­lo­zo­fów nie­na­dą­ża­ją­cych za tem­pem na­sze­go świa­ta. My tak­że, zdu­mie­ni, śli­zga­my się po fa­lach ży­cia, ra­zem z in­ny­mi, rów­nie za­sko­czo­ny­mi.

Od­da­je­my swo­je cia­ło i du­szę pod opie­kę in­ter­ne­to­wi, tra­cąc nie­zau­wa­żal­nie z oczu to, co dla nas istot­ne, war­te cza­su, uwa­gi i uczuć. Na­gle sta­je­my się oso­ba­mi mniej lub bar­dziej pu­blicz­ny­mi. Przez me­dia spo­łecz­no­ścio­we in­for­mu­je­my, jak wy­glą­da­my, w ja­kim kra­ju wła­śnie wy­lą­do­wa­li­śmy, co je­dli­śmy i z kim spę­dzi­li­śmy czas. Na­sze al­ter ego żyje swo­im ży­ciem, wy­sty­li­zo­wa­ne, upięk­szo­ne i wy­gła­dzo­ne fil­tra­mi. My jed­nak, drep­czą­cy co rano do pra­cy, fil­trów nie mamy. Co­dzien­nie, bez wspar­cia, zno­si­my pro­zę eg­zy­sten­cji, pa­trząc na na­sze nie­wy­star­cza­ją­ce, czę­sto bar­dzo sa­mot­ne ży­cie. Bu­dzi­my się i za­sy­pia­my z uczu­ciem lęku i nie­po­ko­ju. Cią­głe­go nie­do­stat­ku. Za­mar­twia­my się tym, cze­go nie uda­ło się zro­bić, z czym nie zdą­ży­li­śmy. O czym być może w po­śpie­chu za­po­mnie­li­śmy. Czy na pew­no wy­ko­na­li­śmy dzi­siaj do­brze swo­ją pra­cę i czy je­ste­śmy ze wszyst­kim na bie­żą­co. Przej­mu­je­my się, że na­sza ła­zien­ko­wa waga zno­wu po­ka­zu­je nie­co więk­szą licz­bę, że mimo świet­ne­go kre­mu na noc czas wca­le się nie cof­nął, a ostat­nie zdję­cie z wy­ma­rzo­nych wa­ka­cji wrzu­co­ne na Fa­ce­bo­oka prze­szło pra­wie nie­zau­wa­żo­ne.

Kie­dy od­kła­da­łam na pół­kę swój prze­kaź­nik stra­chu, czy­li lap­top, po­my­śla­łam, że po­trze­bu­ję cze­goś, co po­zwo­li mi na chwi­lę za­po­mnieć o tym wszyst­kim. O tym, co po­wo­du­je sta­łe, lek­kie uczu­cie spię­cia w ple­cach. Co wy­ma­ga ode mnie cie­le­snej do­sko­na­ło­ści. Wiecz­nej mło­do­ści i świet­nych kom­pe­ten­cji twar­dych oraz mięk­kich. Po­czu­cia ży­cio­wej mi­sji i jej speł­nie­nia. Po­trze­bu­ję głę­bo­ko ode­tchnąć, wy­pro­sto­wać ple­cy. Nie my­śleć o swo­im zmę­czo­nym, cią­gle nie­wy­star­cza­ją­co do­brym cie­le. O am­bit­nej li­ście ce­lów, któ­ra zno­wu nie po­wsta­ła. Albo o tej, któ­rą na­wet stwo­rzy­łam, tak skrom­nej, że wstyd się nią po­chwa­lić w gru­pie na Fa­ce­bo­oku.

Chcia­ła­bym za­jąć się tyl­ko tym, na co mam cho­ciaż mi­ni­mal­ny wpływ. Co naj­bar­dziej mnie do­ty­czy. Chcę się wresz­cie za­jąć swo­im ży­ciem. Być w nim obec­na. Do­świad­czać go bez żad­nych wa­run­ków. Bez wy­mie­nia­nia, cze­go w nim bra­ku­je. I cze­go bra­ku­je mnie. Nie mam już ocho­ty słu­chać pod­po­wie­dzi, że nie jest kom­plet­ne i co po­win­nam zro­bić, żeby było mi le­piej. Chcę do­ce­nić to, co mam, być za to wdzięcz­na. Chcę dać swo­je­mu ży­ciu po­żyć ze mną. Za­ufać mu, wie­rzyć, że wie, co robi.

Co­dzien­nie rano spa­ce­ru­ję z moim wiel­kim psem po łące, z gło­wą za­dar­tą do góry, pod­da­jąc się temu, że mnie pro­wa­dzi (to moja nie­wy­ma­ga­ją­ca i cier­pli­wa na­uczy­ciel­ka zen: kie­dy ma do­syć bie­ga­nia, kła­dzie się w tra­wie i od­po­czy­wa, kie­dy znaj­dzie coś cie­ka­we­go do ob­wą­cha­nia, po­rzu­ca wszyst­ko inne i sta­je się mi­strzy­nią sku­pie­nia na jed­nej rze­czy). W tej wcze­sno­po­ran­nej ci­szy czu­ję, że mam tak wie­le i mogę ni­cze­go wię­cej nie pra­gnąć. Aby mimo wszyst­ko nie stra­cić odro­bi­ny su­we­ren­no­ści w świe­cie peł­nym od­wró­co­nych na opak war­to­ści. Aby mieć sza­cu­nek dla fak­tu sa­me­go ist­nie­nia, by­cia tu i te­raz. Oto na­gle świa­do­ma, dłu­ga chwi­la uważ­no­ści. Je­stem wte­dy kom­plet­na. Bez żad­nych wa­run­ków. Cał­ko­wi­cie po­łą­czo­na z zie­mią, na któ­rej sto­ję. Moc­no od­dy­cham. Czu­ję czy­stą ra­dość. Za­trzy­mu­ję się w tym mo­men­cie za­ska­ku­ją­ce­go spo­ko­ju, przy­bi­jam piąt­kę z ko­smo­sem i dzię­ku­ję za wszyst­ko, co co­dzien­nie do­sta­ję.

Może to wszech­świat jest tym zdu­mie­wa­ją­cym dar­czyń­cą, może inna siła spraw­cza, tego nie wiem. Wie­le się na­uczy­łam, od­kąd na wszyst­kie moż­li­we spo­so­by sa­bo­tu­ję kul­tu­rę pręd­ko­ści, opie­ram się zmia­nom i wy­li­czam co rano po­wo­dy do wdzięcz­no­ści. War­to cza­sem od­pu­ścić kul­tu­ro­wą pre­sję, by wciąż sku­piać się na so­bie, by się kon­tro­lo­wać. War­to kwe­stio­no­wać współ­cze­sne praw­dy, ale tak­że wła­sne prze­ko­na­nia, do­brze jest szu­kać ich źró­deł, mó­wić „spraw­dzam”. War­to pod­da­wać pod dys­ku­sję wszyst­ko, co rze­ko­mo ma nam uła­twić ży­cie, a co w dłuż­szej per­spek­ty­wie po­zba­wia nas umie­jęt­no­ści sa­mo­dziel­ne­go my­śle­nia. War­to po­świę­cać czas i za­da­wać py­ta­nia, a w kon­se­kwen­cji dojść do za­ska­ku­ją­ce­go wnio­sku, że więk­szą część od­po­wie­dzi na py­ta­nie, jak do­brze żyć ze swo­im ży­ciem, mamy w so­bie.

W dzi­siej­szym świe­cie, peł­nym ha­ła­su, nie­ustan­nej wy­mia­ny pie­nię­dzy, gro­ma­dze­nia dóbr trud­no jest nie czuć sta­łe­go lęku. Trud­no za­cho­wać jesz­cze to pięk­ne po­czu­cie spo­ko­ju, któ­re­go ostat­ni raz do­świad­czy­li­śmy na ja­kichś wa­ka­cjach daw­no temu, kie­dy w wie­ku kil­ku­na­stu lat, le­żąc nad mo­rzem, nic, ab­so­lut­nie nic nie mu­sie­li­śmy ro­bić, tyl­ko trwać. Jesz­cze przez chwi­lę nie mieć żad­nych wy­rzu­tów su­mie­nia. Ak­cep­to­wać, że jest nam cza­sem bar­dzo bar­dzo źle i ni­jak nie spraw­dza się wia­ra w ma­gicz­ną moc afir­ma­cji. Czy to się jesz­cze może zda­rzyć? Te­raz, gdy je­ste­śmy do­ro­śli i mamy kil­ka nie­speł­nio­nych ma­rzeń i jed­no, wca­le nie spek­ta­ku­lar­ne hob­by, o któ­rym przy­po­mi­na­my so­bie zresz­tą dość nie­re­gu­lar­nie.

Ta książ­ka nie aspi­ru­je do udzie­la­nia od­po­wie­dzi na te py­ta­nia. Może odro­bi­nę. Tro­szecz­kę. Mam przy­naj­mniej taką ci­chą na­dzie­ję, że w ja­kimś frag­men­cie ukoi. Na coś zwró­ci uwa­gę. Każ­dy z nas ma wła­sne tem­po prze­cho­dze­nia przez ży­cie, inne po­trze­by, inną de­fi­ni­cję do­bre­go ży­cia. Stro­ny tej książ­ki są in­spi­ra­cją do (po)my­śle­nia. Do za­trzy­ma­nia się. Jest tu spo­ro re­flek­sji, jak się tro­chę mniej mar­twić i czym mniej przej­mo­wać. O co dbać bar­dziej, a o co mniej. Jest też o zja­wi­skach współ­cze­snej kul­tu­ry, któ­re każ­de­mu z nas w mniej­szym albo więk­szym stop­niu nie po­zwa­la­ją spo­koj­nie spać. I każą się cią­gle spie­szyć. Dzie­je się to po to, że­by­śmy byli nie­zbyt nie­za­do­wo­le­ni i z sie­bie, i z ży­cia. I ak­tyw­nie wspie­ra­li w ten spo­sób za­wsze za­chłan­ny ry­nek. Ku­po­wa­li w wiel­kich skle­pach, za­miast spę­dzać wol­ny czas z ludź­mi, w ci­szy, w le­sie. In­we­sto­wa­li w sie­bie, za­miast się bez za­strze­żeń ak­cep­to­wać i trak­to­wać z czu­ło­ścią. By­śmy się oszu­ki­wa­li, że jest nam do­brze, za­miast po­zwo­lić so­bie na smu­tek.

Jest tu też wie­le słów o tym, dla­cze­go wbrew zbio­ro­we­mu my­śle­niu do­brze jest mieć zu­peł­nie inne zda­nie. Bun­to­wać się, cza­sem wyjść rano w pi­ża­mie po chleb i od­mó­wić pra­wa do wej­ścia na wyż­szy po­ziom umie­jęt­no­ści mięk­kich. Taka miej­ska re­be­lia i po­ran­na kontr­kul­tu­ra. Ta książ­ka to zbiór re­flek­sji i za­pi­sków plus parę scen i wspo­mnień z ży­cia na przed­mie­ściach. W tym ży­ciu są i ro­dzi­na, i kre­dyt. Po­ezja i kil­ka gra­mów fi­lo­zo­fii prze­pla­ta­ją się cza­sem z przy­pa­lo­nym obia­dem i zdu­mie­niem nad pra­niem, któ­re ni­g­dy się nie koń­czy. Jest w tym ży­ciu też parę ma­rzeń i lę­ków. I pies, od któ­re­go moż­na się uczyć do­świad­cza­nia ży­cia i mi­ło­ści. Psie po­ran­ki są prze­peł­nio­ne po­dzię­ko­wa­nia­mi za ko­lej­ny dzień i nie­po­skro­mio­ną ra­do­ścią ży­cia. Co­dzien­nie musi być czas na chwi­lę za­ba­wy i dłu­gą drzem­kę. Kie­dy jest go­rą­co, trze­ba cho­wać się w cie­niu. A ży­cie jest od tego, żeby ko­chać wszyst­ko wo­kół bar­dziej niż sie­bie.

Daj­my so­bie spo­kój z nie­ustan­nym sa­mo­do­sko­na­le­niem i nie miej­my wy­rzu­tów su­mie­nia, że się już nam bar­dziej roz­wi­jać nie chce. Od­czep­my się od swo­je­go cia­ła i prze­stań­my ucie­kać od bio­lo­gii. Czy­taj­my hi­sto­rie o bo­ha­te­rach i ćwicz­my ręcz­ne pi­sa­nie w ze­szy­tach. Na­ucz­my się być nie­po­waż­ni, nie bój­my się chi­cho­tać, na­bierz­my dy­stan­su do in­nych i − przede wszyst­kim − do sie­bie. I wresz­cie prze­stań­my tak bar­dzo sku­piać się na so­bie. I zwol­nij­my. W imię wszech­świa­ta, mat­ki na­tu­ry i dla nas sa­mych, prze­stań­my się tak bar­dzo spie­szyć. Po co? Do­kąd? Nie ma na­praw­dę żad­ne­go po­wo­du ucie­kać od wła­sne­go ży­cia.

Sta­tus quo

Jak idziesz, to idź, jak sie­dzisz, to siedź

„Umiem pa­trzeć uważ­nie, umiem pa­dać

na tra­wę, umiem klę­kać w tra­wie,

i le­niu­cho­wać, i cie­szyć się, i błą­dzić po­la­mi,

wła­śnie tak jak spę­dzi­łam ten dzień.

Mary Oli­ver, Let­ni dzień2

2 Mary Oli­ver, Let­ni dzień [w:] Cze­sław Mi­łosz,Wy­pi­sy z ksiąg uży­tecz­nych, Wy­daw­nic­two Znak, Kra­ków 2000.

Sie­dzę w domu na ka­na­pie. Jest li­sto­pad, wy­jąt­ko­wo pięk­ny w tym roku (cho­ciaż mam świa­do­mość złud­ne­go cie­pła i wy­ni­ka­ją­cych z tego pro­gnoz na przy­szłość). Słoń­ce za­glą­da mi przez mar­ki­zę, jesz­cze nie­zwi­nię­tą na zimę. Na oknie wi­dzę śla­dy psie­go nosa i ję­zy­ka, tłu­stych, słod­kich i kle­ją­cych się pal­ców mo­ich dzie­ci (prze­cież wia­do­mo, że nie uży­wa się klam­ki, tyl­ko pcha całą dło­nią ce­lem otwar­cia drzwi na oścież…). My­ślę so­bie, że nie mam żad­ne­go po­wo­du do na­rze­ka­nia. Od­dy­cham. Cie­szy mnie świa­tło bez skrę­po­wa­nia tań­czą­ce w po­ko­ju. Uda­ło mi się przez ostat­nie pół roku nie za­mor­do­wać żad­nej do­mo­wej ro­śli­ny mimo opi­nii lo­kal­nej za­bój­czy­ni tych­że. Mam ja­kąś siłę spraw­czą. Ktoś za mną tę­sk­ni. Ja za kimś też. Cza­sa­mi jest trud­no, cza­sa­mi, wie­czo­rem, cho­wam twarz w po­dusz­ce i zno­wu mam ko­la­na pod bro­dą. Mi­nio­ny 2018 rok nie po­kle­pał mnie przy­jaź­nie po ple­cach. Kil­ka razy po­czu­łam ko­smicz­ną sa­mot­ność. W tym roku po dwu­dzie­stu la­tach na­gle od­na­lazł się mój oj­ciec. Zdą­żył po­wie­dzieć do mnie kil­ka słów i znik­nął na za­wsze. W tym roku kil­ka­na­ście razy zwąt­pi­łam, za­pra­gnę­łam gdzieś wy­je­chać, za­cząć po­dró­żo­wać, scho­wać się na koń­cu świa­ta albo cho­ciaż w Biesz­cza­dach. Roz­sta­łam się z moim wie­lo­let­nim miej­scem pra­cy. I zde­cy­do­wa­łam, że nie chcę już funk­cjo­no­wać w po­dob­nym sys­te­mie.

W tym roku na­pi­sa­łam książ­kę o tym, że do­brze jest żyć esen­cjo­nal­nie. O tym, jak cen­ne jest sło­wo „nie”. Że trze­ba moc­no ko­chać bli­skich. Oka­za­ło się, że tego sa­me­go pra­gnie wie­lu lu­dzi. Nie­za­leż­nie od sta­tu­su i po­glą­dów łą­czą nas po­dob­ne lęki i pra­gnie­nie wyj­ścia ze spi­ra­li wy­ma­gań i za­gu­bie­nia, ja­kie ser­wu­je współ­cze­sna kul­tu­ra. W tym roku po­czu­łam, co ozna­cza sio­strzeń­stwo i wspól­no­ta ko­biet, i sama za­czę­łam się wspie­rać jak ni­g­dy do­tąd. Ta­kie ży­cie. Moje. I two­je. Praw­do­po­dob­nie je­dy­ne, któ­re mamy. Zma­gam się w nim ze sobą, pew­nie po­dob­nie jak ty, na chwi­lę ule­gam lę­kom wy­wo­ły­wa­nym przez wi­zje wszyst­kich koń­ców świa­ta, któ­re już nie­dłu­go mają się wy­da­rzyć. A nocą szu­kam od­po­wie­dzi na py­ta­nie kim je­stem i z ja­kie­go po­wo­du, by po­tem zno­wu od­pu­ścić i za­nu­rzyć się po czu­bek gło­wy w no­wym dniu.

Do­sta­łam pra­wo do na­ro­dzin, okre­ślo­ny czas na to, żeby fakt co­dzien­ne­go ty­sią­ca od­de­chów i kro­ków, któ­re wy­ko­nu­ję, wy­ko­rzy­stać. Mam ro­dzi­nę, oszklo­ną prze­strzeń, przez któ­rą mogę pa­trzeć na świat, chro­nią­cą nas przed wia­trem. Wiel­kie okno, na któ­re właś­nie spo­glą­dam, nosi śla­dy co­dzien­ne­go dy­na­micz­ne­go użyt­ko­wa­nia, czy­li otwie­ra­nia na tra­sie dom – ta­ras – po­dwór­ko i z po­wro­tem. Co ozna­cza tyl­ko i aż tyle, że ktoś w tym miesz­ka­niu jest i żyje, że dzie­ci są dzieć­mi, a pies robi to, co ro­bią psy, czy­li bez­tro­sko i po swo­je­mu nim jest. Kie­dy się uśmie­cham, wi­dzę na swo­jej twa­rzy cie­niut­kie nit­ki pod ocza­mi. To za­pis spa­ce­rów z twa­rzą wy­sta­wio­ną śmia­ło pro­sto w słoń­ce, bli­skie mi pra­wie tak samo, jak moja ro­dzi­na, książ­ki i su­szo­ne po­mi­do­ry. Ro­bię ko­lej­ne po­dej­ście do jogi i już się nie de­ner­wu­ję, że moje cia­ło nie jest roz­cią­gnię­te. Ukła­dam je jak po­tra­fię, od­dy­cham i po­zwa­lam mu być sobą. Sia­dam do me­dy­ta­cji, w któ­rej za­czy­nam od li­cze­nia od­de­chów, by już za chwi­lę, nie­zau­wa­że­nie, ukła­dać w gło­wie li­stę za­ku­pów. Nikt nie po­wie­dział, że uda się od razu po­rząd­ne za­zen, dla­te­go ci­cho wzdy­cham i wra­cam do li­cze­nia do dzie­się­ciu. Za­sy­piam, czy­ta­jąc wier­sze. Cza­sem nie śpię wca­le, mar­twiąc się o cały świat. Cza­sem w so­bo­tę wie­czo­rem, w su­kien­ce, a cza­sem w swe­trze, wiel­kim i mięk­kim jak koc, sma­ku­ję wino. Uczę się, żeby się sie­bie nie cze­piać. Jak na­pi­sał kie­dyś Wik­tor Osia­tyń­ski: „Wstać rano, zro­bić prze­dzia­łek i od­pie­przyć się od sie­bie”3. Na­zwa­łam to ży­cio­te­ra­pią. Dzia­ła. Po­nie­waż cała praw­da o ży­ciu za­wie­ra się w kil­ku zda­niach: cho­dzi o to, żeby żyć. Żeby ktoś do nas wra­cał. I że­by­śmy mie­li do kogo wra­cać. I żeby ni­g­dy nie opusz­czał nas en­tu­zjazm. Brał górę nad smut­kiem. Cho­dzi wła­śnie o to. W każ­dej chwi­li. O nic wię­cej.

3 http://wroc­law.wy­bor­cza.pl/wroc­law/56,35771,21370758,prof-wik­tor-osia­tyn­ski-kon­sty­tu­cjo­na­li­sta,,11.html (do­stęp on­li­ne 8.05.2019).

Ro­zej­rzyj się, gdzie je­steś

„– Może za­szko­dzi­ła ci ja­kaś po­tra­wa? – za­py­tał Ber­nard.

Dzi­kus ski­nął gło­wą.

– Ow­szem, ja­dłem cy­wi­li­za­cję.

Al­do­us Hux­ley, Nowy wspa­nia­ły świat

Brené Brown w swo­jej książ­ce o przy­na­leż­no­ści za­uwa­ża, że ob­ser­wu­jąc dzi­siej­szy świat, od­no­si wra­że­nie, że ma on zła­ma­ne ser­ce4. Nic nie funk­cjo­nu­je tak, jak po­win­no. Tra­ci­my po­czu­cie przy­na­leż­no­ści, rów­nież do sa­mych sie­bie, i bar­dzo, bar­dzo się bo­imy. Ja cza­sa­mi też. Cza­sem dłu­go nie mogę za­snąć. Po­ja­wił się chy­ba u mnie sys­tem in­for­ma­cyj­ne­go wy­par­cia. Nie chcę już mieć te­le­wi­zo­ra. Nie mam ocho­ty czy­tać ga­zet. Żół­tych pa­sków na dole ekra­nu. Ser­wi­sów pra­so­wych w in­ter­ne­cie ak­tu­ali­zo­wa­nych i pod­rzu­ca­ją­cych mi new­sy co go­dzi­nę. Twit­te­ra też nie. Ucie­kłam stam­tąd ja­kiś czas temu. Nie na­dą­żam za zmia­na­mi, opi­nia­mi, sa­mo­zwań­czy­mi eks­per­ta­mi od wszyst­kie­go. Je­stem zmę­czo­na. Świat przy­spie­sza i je­ste­śmy w nim co­raz bar­dziej za­gu­bie­ni i sa­mot­ni. Na na­szych oczach od­by­wa się wy­wra­ca­nie war­to­ści. Za­miast ro­dzi­ny two­rzy­my ple­mio­na czę­sto o skraj­nych po­glą­dach. Za­miast ko­chać lu­dzi, a uży­wać rze­czy, prze­no­si­my mi­łość na te dru­gie i bez skru­pu­łów uży­wa­my tych pierw­szych. Rze­czy­wi­stość pro­jek­to­wa­na jest tak, że­by­śmy się cią­gle cze­goś bali. Wy­star­czy spraw­dzić pierw­sze stro­ny co­dzien­nych ga­zet. Wszę­dzie kro­ni­ki kry­mi­nal­ne no­tu­ją­ce to, co się wy­da­rzy­ło w nocy. Kie­dy włą­czam cza­sem te­le­wi­zor, pierw­sze py­ta­nie, któ­re przy­cho­dzi mi do gło­wy, brzmi: czy świat jesz­cze ist­nie­je? W su­per­mar­ke­tach, mię­dzy mar­chew­ką a wodą mi­ne­ral­ną, leżą po­rad­ni­ki, któ­re uczą, jak od­nieść suk­ces, schud­nąć, le­piej się ma­lo­wać, zo­stać przez noc bo­ga­tym. Jesz­cze ni­g­dy nie by­li­śmy tak bli­sko każ­dej rze­czy na świe­cie. Tak wol­ni w po­dró­żo­wa­niu i zwie­dza­niu, tak bli­scy do­świad­cza­nia wszyst­kie­go na wy­cią­gnię­cie ręki. I tak da­le­ko od sa­mych sie­bie, swo­ich naj­głęb­szych po­trzeb. Co­raz mniej zwią­za­ni z tym, co nas ota­cza. Co­raz mniej świa­do­mi, jak mamy żyć. A cho­dzi o to, że­by­śmy nie bie­gli, tyl­ko cza­sem się za­trzy­ma­li. Że­by­śmy umie­li od­po­cząć i jesz­cze zna­leź­li choć odro­bi­nę cza­su, aby móc się czymś za­chwy­cić. Nie tyl­ko pra­co­wać i ści­gać się, ku­po­wać, kon­su­mo­wać i być lep­szy­mi, aż do cał­ko­wi­te­go wy­pa­le­nia.

4 Bre­né Brown, Z od­wa­gą w nie­zna­ne. Jak zna­leźć po­czu­cie przy­na­leż­no­ści bez utra­ty sie­bie, Wy­daw­nic­two Lau­rum, War­sza­wa 2018, s. 53, wy­da­nie elek­tro­nicz­ne.

W na­szym szyb­kim spo­łe­czeń­stwie, któ­re więk­szość re­la­cji i zna­jo­mo­ści prze­no­si do in­ter­ne­tu, po­ja­wia się po ci­chu tyle ukry­tej w miesz­ka­niach sa­mot­no­ści. Na prze­strze­ni ostat­nich kil­ku­dzie­się­ciu lat za­mknę­li­śmy się na lu­dzi. Za­my­ka­my się co­raz bar­dziej. Nie miesz­ka­my już w wie­lo­po­ko­le­nio­wych do­mach. Co­raz rza­dziej spo­ty­ka­my się ze sobą. Nie mamy na nic cza­su. Pra­cu­je­my co­raz wię­cej, po­nie­waż chce­my pod­no­sić stan­dard ży­cia i roz­wi­jać na­sze umie­jęt­no­ści. Ży­je­my w świe­cie zde­fi­nio­wa­nym przez VUCA (ang. vo­la­ti­li­ty, un­cer­ta­in­ty, com­ple­xi­ty, am­bi­gu­ity)5. Ota­cza nas zmien­ność, nie­pew­ność, zło­żo­ność i nie­jed­no­znacz­ność. Sama zbit­ka tych słów spra­wia, że mam ocho­tę za­mknąć oczy, jest dla mnie za szyb­ka, wy­wo­łu­je nie­po­kój. Nie, ja jed­nak dzię­ku­ję. Mamy co­raz mniej z tego, co da­wa­ło­by po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, co by­ło­by trwa­łe. Roz­my­wa się świa­do­mość wspól­no­ty z in­ny­mi. A mo­bil­ność i pręd­kość li­kwi­du­ją po­czu­cie za­ko­rze­nie­nia i ja­kiej­kol­wiek sta­ło­ści. Od­no­szę cza­sem wra­że­nie, że nie mam się cze­go zła­pać. Że co­raz trud­niej jest gdzieś przy­na­le­żeć.

5 Zu­zan­na Skal­ska, Wsio­wie­je­my, „Wy­so­kie Ob­ca­sy”, sty­czeń 2019, s. 59.

Kie­dy by­łam mała, jeź­dzi­łam z tatą po­cią­giem do bab­ci na nie­dziel­ny obiad. Za­wsze wy­cho­dzi­li­śmy w ostat­niej chwi­li i za­wsze coś po dro­dze w tym bie­gu gu­bi­li­śmy. Albo moją ulu­bio­ną za­baw­kę, albo zro­bio­ny przez mamę na dru­tach swe­ter. Tato cho­dził tak szyb­ko, że na­uczy­łam się przy nim truch­tać, a po­tem, kie­dy odro­bi­nę pod­ro­słam, po pro­stu wy­dłu­ży­łam kro­ki. Zo­sta­łam z tym ryt­mem na wie­le lat. Zwol­ni­łam do­pie­ro wte­dy, kie­dy mój syn w wie­ku trzech lat za­czął przy mnie biec tak samo, jak ja kie­dyś przy moim ojcu. Te­raz cho­dzę dużo wol­niej, choć dłu­gość i rytm kro­ku po­zo­sta­ły. Nie­co prze­sad­ne, nie­co śmiesz­ne, ale świa­do­mie i moc­no w kon­tak­cie z zie­mią. Ten kon­takt jest nam wszyst­kim dziś wy­jąt­ko­wo po­trzeb­ny. Po­dob­nie jak punk­ty od­nie­sie­nia, któ­re wy­da­ją się co­raz słab­sze, któ­re tra­cą na zna­cze­niu.

Dziś każ­dy do­pa­so­wu­je i wy­dłu­ża swój krok, żeby na­dą­żyć za tym, co się wo­kół dzie­je. Przy­szło nam żyć w bar­dzo cie­ka­wych i trud­nych jed­no­cze­śnie cza­sach. Z jed­nej stro­ny ni­g­dy nie mie­li­śmy tylu moż­li­wo­ści roz­wo­ju, ko­mu­ni­ka­cji, do­stę­pu do wie­dzy, za­ra­bia­nia, po­sia­da­nia, prze­miesz­cza­nia się. Z dru­giej zaś ni­g­dy tak wie­le od nas nie wy­ma­ga­no. I my, przy­sto­so­wy­wa­ni do tego od dzie­ciń­stwa, ni­g­dy tak wie­le nie żą­da­li­śmy od sie­bie. Dziś nie moż­na po pro­stu żyć. Nie wy­róż­niać się, nie być w czymś świet­nym. To nuda, to by­cie prze­cięt­nym. Dziś trze­ba ży­ciem za­rzą­dzać, pro­jek­to­wać je, mieć li­stę tar­ge­tów. Re­ali­zo­wać się. W imię nie­koń­czą­ce­go się roz­wo­ju, kul­tu cia­ła i mło­do­ści. Siłą na­pę­do­wą na­sze­go ży­cia sta­je się dzia­ła­nie. Nie zmie­rzać do­kądś, nie ro­bić cze­goś bez ustan­ku ozna­cza nie żyć. Wy­da­je się, że nie utoż­sa­mia­my już ży­cia z ryt­mem i cy­klem na­tu­ry. Ży­je­my li­ne­ar­nie. A samo ży­cie sta­je się wal­ką o lep­sze ju­tro. Nie ko­rzy­sta­my z na­szych za­so­bów po to, żeby ko­chać, mieć ro­dzi­nę, za­chwy­cać się przy­ro­dą i wła­snym od­de­chem. Eks­plo­atu­je­my je do wy­czer­pa­nia, w imię kul­tu­ro­we­go sta­tu­su.

Rano, gdy się bu­dzi­my, nasz świat wy­glą­da już zu­peł­nie ina­czej niż wte­dy, kie­dy kła­dli­śmy się spać. W nocy przy­by­ło ty­sią­ce no­wych apli­ka­cji, ak­tu­ali­za­cji, bac­ku­pów, ksią­żek, no­wych -izmów, zła­ma­nych serc, uro­dzo­nych dzie­ci. Gdzieś od­szedł ostat­ni przed­sta­wi­ciel ja­kie­goś ga­tun­ku zwie­rząt, ko­lej­ny czło­wiek za­pi­sał się na lot w ko­smos. Przed fla­go­wym skle­pem Ap­ple w No­wym Jor­ku sto­ją ko­lej­ki po naj­now­szy mo­del te­le­fo­nu w ce­nie świet­ne­go kom­pu­te­ra. Pe­wien pił­karz za swo­ją pra­cę zno­wu za­ro­bił czter­dzie­ści sześć ty­się­cy euro w cią­gu jed­ne­go dnia. Ko­szul­kę, któ­rą gdzieś da­le­ko w ja­kiejś fa­bry­ce uszy­ło dziec­ko, na wy­prze­da­ży w sie­ciów­ce wy­ce­nio­no wła­śnie na osiem zło­tych. Bie­gu­ny skraj­no­ści i co­raz mniej róż­no­rod­no­ści po­mię­dzy. To może ła­mać ser­ce. Świat ni­g­dy nie za­sy­pia, a za­pi­sy­wa­ne na kart­kach ze­szy­tu afir­ma­cje obie­cu­ją nam, że mo­że­my wszyst­ko − je­śli tyl­ko w to uwie­rzy­my, po­ko­na­my we­wnętrz­ne­go sa­bo­ta­ży­stę i otwo­rzy­my się na zmia­ny. Z jed­nej stro­ny co­dzien­nie roz­po­ście­ra­ją się przed nami oce­any moż­li­wo­ści, z dru­giej ni­g­dy nie było w nas tyle lęku przed ju­trem. Je­ste­śmy ogra­ni­cza­ni do jed­no­stek BMI i na­sze­go wie­ku, bo­imy się bio­lo­gii i upły­wa­ją­ce­go cza­su. Ja tro­chę też. Ży­je­my w stu­le­ciu, w któ­rym de­fi­niu­ją nas nie­ustan­nie ulep­sza­ne cia­ło i cią­gle nie­do­sko­na­ły cha­rak­ter. Sku­pie­ni na so­bie, w sa­mot­no­ści pie­lę­gnu­je­my wstyd i po­czu­cie po­raż­ki. Choć to w isto­cie sku­pie­nie złud­ne − wca­le nie na nas. To taki ego­izm po­zor­ny: ro­bi­my tak wie­le, ale nie w imie­niu wła­sne­go „ja”, lecz „ja” kul­tu­ro­we­go, stwo­rzo­ne­go przez nas i na­sze oto­cze­nie. W imie­niu swe­go ro­dza­ju awa­ta­ra ulep­sza­ne­go bez koń­ca. Współ­cze­sna edu­ka­cja wy­cho­wu­je przede wszyst­kim do tego, jak ogra­ni­czać wol­ność na­sze­go du­cha. Mamy się uczyć ko­mu­ni­ka­cji i za­cho­wa­nia w gru­pach. Być pro­spo­łecz­ni. Waż­na jest zbio­ro­wa apro­ba­ta na­szych dzia­łań. Teo­re­tycz­nie szko­ła wspie­ra na­sze za­in­te­re­so­wa­nia, ale su­ge­styw­nie se­lek­cjo­nu­je to wspar­cie, na­gra­dza­jąc ra­czej by­cie człon­kiem dru­ży­ny pił­kar­skiej niż in­dy­wi­du­al­ną twór­czość po­ety lu­bią­ce­go opi­sy­wać pory roku. Roz­po­czy­na­jąc edu­ka­cję szkol­ną, od razu do­świad­cza­my prze­ko­na­nia, że nie je­ste­śmy wy­star­cza­ją­cy. Nie wy­róż­nia się w ze­szy­tach tego, co wie­my i zro­bi­li­śmy bez błę­du, ale sta­wia przed pod­kre­ślo­nym na czer­wo­no fak­tem, cze­go nie uda­ło nam się do­ko­nać i cze­go nam brak. Wy­ra­sta­my więc w prze­ko­na­niu, że trze­ba w nas cią­gle coś uzu­peł­niać. Od­uczy­li­śmy się od­po­czy­wać, bo to sy­no­nim sta­gna­cji, bra­ku roz­wo­ju. Pa­syw­no­ści.

Mar­twi­my się, że nie mamy tak wy­pcha­ne­go port­fe­la jak inni, choć czy­ta­my w sku­pie­niu książ­ki An­tho­ny’ego Rob­bin­sa i in­nych mo­ty­wa­cyj­nych guru. Wie­czo­ra­mi za­smu­ca nas fakt, że ży­cie mija, a my cią­gle nie mamy ja­kiejś pa­sji. Nęka nas bio­lo­gia i in­we­stu­je­my wie­le w wy­gląd, za­miast dbać o du­szę i cia­ło. Uni­ka­to­we, skro­jo­ne na mia­rę, jed­no­ra­zo­we. Cia­ło, któ­re po­win­no być pie­lę­gno­wa­ne nie w imię nie­moż­li­wej per­fek­cji, ale po to, aby nam dłu­żej słu­ży­ło w po­zna­wa­niu i do­świad­cza­niu świa­ta. Ży­je­my tak szyb­ko, że za­nim zdą­ży­my coś do koń­ca po­znać i się z tym oswo­ić, już idee z wczo­raj oka­zu­ją się prze­sta­rza­łe. Mamy być spię­ci i go­to­wi, żeby za wszyst­kim na­dą­żyć. Ze zdu­mie­niem od­kry­wa­my, że prze­sta­je­my być au­to­ry­te­ta­mi dla na­szych kil­ku­let­nich dzie­ci. Rów­nież tu­taj dzia­ła kon­ku­ren­cja w po­sta­ci edu­ka­cji w sie­ci. Do­pa­so­wu­je­my się do na­szej kul­tu­ry na­wet ję­zy­ko­wo: mamy fast food, po­wer naps, co­raz szyb­szy in­ter­net i te­ra­pie krót­ko­ter­mi­no­we (short terms the­ra­py). Kwa­drans na kawę, na fit­ness i kre­dy­ty chwi­lów­ki. Na sen prze­zna­cza­my już dwie go­dzi­ny mniej niż w dzie­więt­na­stym wie­ku6. A mimo tego cza­su cią­gle nam brak.

6 Svend Brink­mann, Stand Firm: Re­si­sting the Self-Im­pro­ve­ment Cra­ze, Po­li­ty Press, Cam­brid­ge 2017, kin­dle edi­tion, s. 2.

Je­śli kie­dyś na­uka no­wych czyn­no­ści wy­da­wa­ła się czymś pro­stym, te­raz do wszyst­kie­go po­trzeb­ne są apli­ka­cje. Do pra­cy w okre­ślo­nej struk­tu­rze i wal­ki z pro­kra­sty­na­cją, do urzą­dza­nia miesz­ka­nia, do kon­tak­tu z na­uczy­cie­la­mi wła­snych dzie­ci. Przez ty­sią­ce lat do me­dy­ta­cji lu­dziom po­trzeb­ne były frag­ment prze­strze­ni i po­dusz­ka, te­raz, żeby się jej na­uczyć, za­glą­da­my naj­pierw do skle­pu z apli­ka­cja­mi, by zna­leźć tam coś, co nam to uła­twi, za­miast usiąść na chwi­lę i po pro­stu za­cząć od­dy­chać. Bez­re­flek­syj­nie od­da­je­my sie­bie i na­sze port­fe­le ko­lej­nym elek­tro­nicz­nym po­mo­com, zbie­ra­ją­cym na­sze dane i ob­ser­wu­ją­cym każ­dy krok.

Mamy pra­wo do ma­rzeń i przy­wi­lej ich speł­nia­nia. Jesz­cze ni­g­dy nie mie­li­śmy tak wie­lu spo­so­bów, by je re­ali­zo­wać. Je­ste­śmy wy­edu­ko­wa­ni i wie­my, co jest waż­ne. Wie­my, że na­sza pla­ne­ta so­bie bez nas po­ra­dzi, ale my bez niej nie. Mimo to ku­pu­je­my i gro­ma­dzi­my bez umia­ru, a po­tem bez­re­flek­syj­nie wy­rzu­ca­my nad­miar do śmie­ci. Bie­gnie­my do pra­cy z ko­lej­nym pla­sti­ko­wym kub­kiem cof­fee to go. Choć już bez pla­sti­ko­wej rur­ki, w do­brej wie­rze, że ak­tyw­nie wspie­ra­my dba­nie o kli­mat. Wie­my też, że ży­cie jest krót­kie, że pro­ce­sy bio­lo­gicz­ne nie idą wstecz i że kre­my prze­ciw­zmarszcz­ko­we nie dzia­ła­ją głę­biej niż tyl­ko na po­wierzch­ni skó­ry. Je­ste­śmy jed­nak w sta­nie za­pła­cić za nie każ­dą cenę. Wie­my, że to, co jemy, ma zna­cze­nie, a w ży­ciu naj­waż­niej­sze są mi­łość i po­czu­cie przy­na­leż­no­ści. Ale w po­go­ni za lep­szym ju­trem nie przej­mu­je­my się tym zbyt­nio, wy­mie­nia­my mi­łość na nową, je­śli sta­ra nie speł­nia ocze­ki­wań. Za­czy­na­my o sie­bie dbać do­pie­ro wte­dy, kie­dy na­sze wy­czer­pa­ne pręd­ko­ścią i zu­ży­ciem cia­ło za­czy­na wy­sy­łać sy­gna­ły, że coś jest nie tak. Sie­ciów­ki szy­ją co­raz mniej­sze ubra­nia, wma­wia­jąc, że to cią­gle ten sam roz­miar i wpę­dza­jąc nas w przy­mie­rzal­niach w ko­lej­ne kom­plek­sy. W wie­ku trzy­dzie­stu kil­ku lat, nie ma­jąc domu z ogro­dem, tyl­ko miesz­ka­nie w blo­ku, do­cho­dzi­my do wnio­sku, że nic nam się w ży­ciu nie uda­ło.

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

SPIS TRE­ŚCI

Status quo

Kwe­stio­nuj za­sta­ne

Ak­cep­tuj do­sta­ne

Za­cznij z tym, co masz

Wszyst­ko masz w so­bie

Ży­cio­te­ra­pia