Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Każdy ma prawo do obrony” – te słowa padają w tej książce najczęściej. Oskarżony, zanim zostanie skazany, jest uznawany za osobę niewinną. Dlatego adwokaci bronią gangsterów, morderców, osoby znienawidzone przez władzę. Byli na sali rozpraw, kiedy sądzono oskarżonych o zabójstwo gen. Marka Papały, Krzysztofa Olewnika, Iwony Cygan, Grzegorza Przemyka. Stali przy Leszku Czarneckim i austriackim biznesmenie – Geraldzie Birgfellnerze, Lwie Rywinie i Marku Falencie.
Gwiazdy polskiej palestry opowiadają Dorocie Kowalskiej o swoich najważniejszych, najbardziej medialnych sprawach. Ale także o tych codziennych – kiedy stoją u boku zwykłych ludzi w walce o sprawiedliwość. Osierocone, zaniedbane dzieci, kredyty frankowe, w które wkręcono ich klientów, nieuczciwi dłużnicy. Dlaczego polski system wymiaru sprawiedliwości nie działa? Dlaczego sprawy w sądach ciągną się w nieskończoność? Jaka jest w tym rola adwokata? Jak znaleźć najlepszą linię obrony, uwierzyć w nią i być wiarygodnym? Odpowiedź jest prosta: nie wolno się bać. Trzeba zrobić dla klienta wszystko. A jeśli trzeba w tym celu zejść do piekła, to trudno. Taki zawód.
W rozmowach udział wzięli mecenasi: Jacek Kondracki, Marek Małecki, Hanna Gajewska-Kraczkowska, Zbigniew Ćwiąkalski, Milewska-Celińska, Jacek Dubois, Ireneusz Wilk, Elżbieta Kosińska-Kozak, Grzegorz Cichewicz, Beata Czechowicz, Roman Giertych, Konrad Godlewski.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 477
Jak głosi jedna z łacińskich paremii, in dubio pro reo – w razie wątpliwości, na korzyść pozwanego. Najważniejszą rolą adwokata jest obrona klienta, reprezentowanie jego interesu w najlepszy możliwy sposób. Do momentu skazania człowiek jest niewinny, choćby całe społeczeństwo było przekonane o jego winie. Na prawie do obrony budowana jest cała sfera zaufania obywatela do państwa, a jednocześnie także przekonanie o zaufaniu państwa do obywatela.
Adwokaci, jak mało który zawód, mogą zaświadczyć, że natura ludzka jest bardzo złożona i przeplata się w niej zarówno dobro, jak i zło. Czy zawód adwokata to rzemiosło, czy sztuka? Dobry adwokat to nie tylko prawnik, specjalista znający przepisy, ich wykładnię, orzecznictwo sądów i standardy demokratycznego państwa prawnego, sprawnie poruszający się w meandrach wymiaru sprawiedliwości. Dobry adwokat to także aktor, który potrafi odegrać przed sądem swoiste teatrum; to orator, który potrafi mówić „krótko, ale smacznie”; to detektyw, który ustali, jak faktycznie przebiegały zdarzenia, i zbierze odpowiednie dowody; to psycholog, który będzie w stanie ocenić wiarygodność wyjaśnień klienta, świadków, a także przekonać do swoich koncepcji na prowadzenie obrony; to sprawny menedżer, umiejący dobrze układać relacje zawodowe w kancelarii i z aplikantami; to także człowiek biegle poruszający się w skomplikowanej machinie trzeciej władzy, na różnych poziomach sądów i w ciągle zmieniających się przepisach prawa materialnego i proceduralnego. To jednak przede wszystkim ktoś, kto umie i chce uczyć się całe życie, a także na nowo odnajduje sens swojej pracy, która chroni najważniejsze wartości: naszą wolność, bezpieczeństwo, poczucie sprawiedliwości, a nierzadko także życie i zdrowie.
W rozmowach Doroty Kowalskiej z wybitnymi polskimi adwokatami znajdziemy wszystkie te punkty widzenia. Dobór rozmówców jest niezwykle ciekawy – to zarówno mecenasi z pierwszych stron gazet, doskonale znani opinii publicznej, ale także znakomici fachowcy i wielkie autorytety, cieszący się szacunkiem i uznaniem w swoim środowisku.
Dorota Kowalska potrafi prowokować rozmówców podchwytliwymi pytaniami, jest dociekliwa, umiejętnie prowadzi rozmowy i łączy w nich różne wątki. Dopytuje nie tylko o szczegóły ich najważniejszych spraw, ale też o poglądy na funkcjonowanie adwokatury, pracę wymiaru sprawiedliwości, sędziów, biegłych, prokuratorów, policjantów. Autorka wchodzi głębiej w istotę tego zawodu – docieka, jakie są refleksje adwokatów na temat natury ludzkiej, psychologii, ontologii zbrodni i kary czy etyki zawodowej. Zajmuje ją także adwokacka prakseologia, czyli nauka sprawnego działania i sposoby radzenia sobie z obciążeniami związanymi z wykonywaniem tego zawodu.
Jak zauważa w jednej z rozmów mec. Marek Małecki, wolność profesji adwokata wiąże się z samotnością dokonywania wyborów oraz odpowiedzialnością wymagającą odwagi i konsekwencji w dążeniu do celu. Obrońca musi przyjąć na siebie ciężar odpowiedzialności za klienta i dochować tajemnicy historii, w którą klient go wprowadza. Świadomość wpływu na wolność i życie wielu osób – a często z losami oskarżonych powiązany jest los ich rodzin – może być bardzo obciążająca. Umiejętne balansowanie między chłodnym profesjonalizmem a potrzebną w tym zawodzie empatią, jest nie lada sztuką.
Mecenasi prowadzą sprawy różnego kalibru – wiele jest spraw błahych, podobnych do siebie, ale trafiają się także takie, które mogą zaważyć na całej karierze i stanowią najtrudniejszy egzamin nie tylko ze znajomości prawa i profesjonalizmu, ale samego człowieczeństwa. Nie wszystkie sprawy zapadają w pamięć. Ślady pozostawiają te, które kończą się wyraźnym sukcesem lub szczególną porażką. Adwokaci wspominają procesy zarówno osób o szlachetnych motywacjach: opozycjonistów, bohaterów wolnej Polski, jak i pospolitych szubrawców. Każdemu klientowi starają się zapewnić jak najlepszą reprezentację jego interesów. Jak stwierdza mec. Beata Czechowicz – trzeba na każdą sprawę patrzeć indywidualnie, zobaczyć w niej człowieka z jego problemem, z jego kryzysem i często z jego niewinnością. Dostrzec osobę, która znalazła się w opresji państwa, często absolutnie na to nie zasługując. Zaś im trudniejsza jest sytuacja człowieka, bo właściwie przesądzono jego winę, czy też postawiono mu zarzut popełnienia przestępstwa, który we wszystkich budzi odrazę, tym bardziej taka osoba potrzebuje obrońcy.
Sąd działa w oparciu o dowody. Skazać można wtedy, kiedy wina nie jest domniemywana, tylko została udowodniona za pomocą dowodów znajdujących się w aktach. Rolą obrońcy nie zawsze jest więc dowodzenie niewinności, czasem wystarczy wzbudzać wątpliwości, które uniemożliwiają podjęcie decyzji o winie. Nawet w tzw. sytuacjach ewidentnych (choć adwokaci często twierdzą, że takich nie ma) mądrość adwokacka polega na dokonaniu analizy i odpowiedzi na pytanie, czy zgodnie z dowodami można uznać oskarżonego winnym, czy też można dowodzić jego niewinności. Obrońca ma znaleźć najlepsze rozwiązanie – rozważyć wszystkie okoliczności działające na korzyść oskarżonego i zaplanować optymalną i wiarygodną linię obrony, aby uzyskać maksymalnie korzystne orzeczenie.
Jak wskazuje mec. Jacek Dubois, adwokaci muszą prowadzić dwa równoległe procesy: jeden prawdziwy, przed sądem powszechnym, który jest oparty o przepisy procedury; drugi toczy się zaś przed sądem opinii publicznej – w portalach internetowych, gazetach i telewizji. Ten drugi jest dużo bardziej okrutny, nie obowiązują w nim reguły, często nawet prawa prasowego, poza tym toczy się niezwykle szybko i wyroki potrafią w nim zapaść w ciągu kilku godzin. Walka o wolność i dobre imię oskarżonego toczy się więc na tych dwóch frontach, a w szczególności gdy zmasowany atak w sprawach o charakterze politycznym przypuszcza cały aparat państwa.
W rozmowach ukazują się też patologie polskiego wymiaru sprawiedliwości – „polskie piekło prawne”: wielomiesięczne areszty wymierzane zbyt lekką ręką, niezwykle wysoki procent skazań, pospieszne ferowanie wyroków przez opinię publiczną i ostracyzm społeczny, który często spotyka oskarżonych. Tymczasem łatwo komuś zrujnować życie oskarżeniem, a znacznie trudniej oczyścić się z zarzutów w postępowaniu sądowym, nie wspominając o pochopnie osądzającej opinii publicznej. Adwokaci muszą stawić czoła nie tylko machinie oskarżycielskiej państwa, ale też populistycznym przekonaniom, że każdy podejrzany powinien od razu trafić do aresztu i zostać surowo ukarany.
Adwokaci opowiadają Dorocie Kowalskiej, że często padają ofiarą negatywnych emocji zarówno stron sporu sądowego (np. zwaśnionych małżonków), jak i są wystawiani na osąd opinii publicznej, mierzącej podobną miarą oskarżonego oraz jego obrońcę. Ponadto obrońcy w głośnych sprawach politycznych wystawiają się na celownik służb specjalnych, które zaczynają się interesować ich życiem prywatnym. Zawód adwokata jest opatrzony sporym ryzykiem linczu medialnego, zemsty klientów lub ich wrogów, zemsty politycznej. Jak twierdzi mec. Jacek Dubois, nie boją się tylko ludzie bez wyobraźni, ale adwokat musi zachowywać się odważnie. W państwie demokratycznym adwokat nie powinien się bać, jeśli działa zgodnie z zasadami prawa. Tymczasem zdarza się, że za swoją pryncypialność, odwagę osobistą, walkę o prawa klienta niewygodnego dla państwa, sam adwokat znajduje się w tarapatach i staje się obiektem ataku. Uderzając w adwokata, państwo uderza w prawa osób, które obrońca reprezentuje.
Mec. Jacek Kondracki wspomina, że sam wymiar sprawiedliwości jest często traktowany przez państwo jako „oręż w walce”, ale także wskazuje, że nie powinien być zabawką polityków. Politycy jednak traktują w ten sposób także służby specjalne, policję czy prokuraturę – pokusa, aby używać ich dla swoich korzyści czy partykularnych interesów własnej partii, jest często ogromna.
W Polsce procent uniewinnień w sprawach karnych jest bardzo niski. Być może sędziowie skazują jednak nieco zbyt lekką ręką lub w razie wątpliwości wolą wydać wyrok w zawieszeniu, niż uniewinnić. Mec. Marek Małecki wskazuje na niepokojące zjawisko, że jeśli człowiek w naszym kraju wpada w tryby organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, to z dużym prawdopodobieństwem zostanie skazany. Być może wadliwy jest sam system wspólnego kształcenia sędziów i prokuratorów, który może przekazywać podobny sposób patrzenia na prawo. Problematyczne jest z pewnością otoczenie polityczne, w którym przychodzi działać wymiarowi sprawiedliwości. Dochodzeniu sprawiedliwości nie służy także przewlekłość postępowania przed sądem i przeciążenie sędziów pracą, choć czasem problemem są kwestie proceduralne. Dobrze poprowadzona obrona może jednak doprowadzić nawet do zmiany linii orzeczniczej na korzyść klienta, a w efekcie zmienić przepisy kodeksu postępowania karnego, jak było w przypadku bezprawnych prowokacji służb specjalnych m.in. w stosunku do posłanki Beaty Sawickiej.
Niezwykle ważne są więc gwarancje procesowe dla oskarżonych, szczególnie w bardzo medialnych procesach, gdzie bardzo szybko wydaje wyrok opinia publiczna. Dobrze przygotowana obrona i bezstronny sąd mogą dać gwarancję uczciwego i rzetelnego procesu, czyli tego, że skazując kogoś będziemy mieli poczucie, że stało się to w majestacie prawa.
Czy adwokat może się bać swojego klienta? Czy może czuć do niego odrazę? Czy może nim gardzić? Czy jednak powinien się skupić na ujrzeniu człowieczeństwa, i nawet przy najgorszych przestępstwach, potępiać czyny, a nie człowieka. Jak mówi mec. Jacek Kondracki – w każdym można znaleźć jakieś człowieczeństwo. I każdy ma prawo do obrony, które jest jedną z podstawowych gwarancji ustroju demokratycznego. Jako przykład profesjonalizmu i godności polskich adwokatów przywołuje obronę oprawców hitlerowskich. Zaś mec. Jacek Dubois ujmuje rzecz kategorycznie: „Uważam, że adwokat musi robić wszystko dla swojego klienta. Jeżeli ma bronić w piekle, będzie bronił w piekle. Jeżeli ma bronić w kabarecie, będzie bronił w kabarecie”.
Rozmówcy wskazują, że adwokat nie broni czynu i nie utożsamia się z czynem, tylko broni człowieka o ten czyn oskarżonego. Często odpowiada przed sądem – i przed samym sobą – na pytania najważniejsze, dotyczące spraw ostatecznych, a jednocześnie sięgające głęboko istoty natury ludzkiej. Nie sposób nie zauważyć, że dobry adwokat to także filozof, szukający sensu tam, gdzie czasem najtrudniej go znaleźć.
Przy tym wszystkim adwokat nie może emocjonalnie podchodzić do spraw, które prowadzi. Musi kontrolować emocje. Nie może też mieć wyrzutów sumienia, że broni człowieka, co do winy którego nie ma wątpliwości. Nawet gdy wina jest oczywista, będzie go bronić przed wymiarem kary, przywoływać wszystkie okoliczności łagodzące czy stawiające klienta w korzystniejszym świetle. Czasem musi pogodzić się z faktem, że sprawa nie pozwala na realną obronę klienta, który przyznaje się do winy, ale nawet wtedy nie może zrezygnować z jak najlepszego reprezentowania.
Zdarzają się jednak sytuacje niezwykle trudne, które stawiają adwokata przed prawdziwym dylematem moralnym. Jeśli klient popełni czyn wyjątkowo odrażający, a do tego otwarcie się do niego przed adwokatem przyznaje, to wielkim wyzwaniem jest zachowanie chłodnego dystansu i rzetelna obrona. Jak wspomina mec. Hanna Gajewska-Kraczkowska, takie sytuacje są dla adwokata niezwykle obciążające i choć tajemnica obrończa nie pozwala na ujawnienie jakichkolwiek okoliczności działających na niekorzyść klienta, to pokusa może być bardzo silna.
W zawodzie adwokata bardzo ważna jest relacja mistrz-uczeń. Mecenasi wspominają na kartach tej książki, jak wiele nauczyli się od swoich wykładowców uniwersyteckich i patronów na aplikacji. Jak ważne w tym zawodzie jest kształtowanie właściwej postawy etycznej oraz jak wiele zyskali podpatrując starszych kolegów na sali sądowej czy podczas przesłuchań w aresztach śledczych i przygotowania do rozpraw. W tej relacji można się uczyć zasad etyki, uczciwości, oddania sprawie, konieczności jej perfekcyjnego przygotowania, sposobu patrzenia na klienta, a także analizy sprawy – wyszukiwania rzeczy ważnych i odrzucania błahych. W ocenie rozmówców Doroty Kowalskiej każdy adwokat powinien być godny zaufania publicznego i posiadać odpowiednie przygotowanie zawodowe, powinien znać prawo, warsztat wykonywania zawodu, ale także rozumieć, wyznawać i stosować reguły etyczne przypisane adwokaturze.
Od postawy obrońców zależy nie tylko powodzenie procesu karnego, ale także inne sprawy sądowe. Mec. Ewa Milewska-Celińska mówi, że aby rozwód odbył się w sposób kulturalny, poza małżonkami muszą się jeszcze trafić adwokaci, którzy nie podgrzewają atmosfery – a przecież zgodny rozwód jest dobrodziejstwem dla małżonków, a przede wszystkim ich dzieci. Emocje mogą trafić się w każdej sprawie – nie tylko karnych czy rodzinnych, ale także podatkowych czy administracyjnych.
Jak wskazuje mec. Beata Czechowicz – bez upodobania człowieka, wrażliwości na ludzkie problemy nie można być dobrym adwokatem. Nie wystarczy znajomość przepisów prawa czy umiejętność pisania pism procesowych, trzeba mieć dużą empatię i wrażliwość na ludzkie problemy, rozumieć, że człowiek jest konglomeratem różnych sytuacji, jest uzależniony od różnych okoliczności, które determinują jego postępowanie. Sukces obrońca odnosi wówczas, gdy wyrok sądu przystaje do jego wyobrażenia na temat treści wyroku – jeśli jest w stanie przeprowadzić obronę według optymalnego planu i uzyskać rezultat najlepszy z możliwych przy danych warunkach.
Rozmowy Doroty Kowalskiej niosą bardzo ważne przesłanie, które dotyczy nie tylko kondycji adwokatury, ale całego demokratycznego państwa. Państwo musi ufać obywatelowi i działać według jasnych zasad. Jak zauważa mec. Marek Małecki – słaby adwokat to dobry adwokat dla prokuratury, a nie obywatela. Tymczasem od rządzących mamy prawo oczekiwać pragmatyzmu, przewidywalności i mądrości rządów. Tylko uczciwa praca, stosowanie zasad, uznawanie autorytetów i poszanowanie prawa mogą nas uchronić przed kolejnymi katastrofami, którymi są nadużywanie władzy, manipulacje i populistyczny autorytaryzm.
Jowanka Jakubek-Lalik dr nauk prawnych, politolog, adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego
Mec. Jacek Kondracki
Warszawa, 9 października 2020 roku
Pana pierwsza sprawa, pamięta ją pan?
To były czasy bardzo dobre dla aplikantów adwokackich, bo bardzo wielu z nas, w tym i ja, prowadziło samodzielnie sprawy. W dzień zdawania egzaminu adwokackiego miałem swoich własnych 35 spraw. Niejeden adwokat w tej chwili tylu nie ma. Było dużo drobnych spraw, ale taka naprawdę ważna i poruszająca mnie historia to była sprawa Cyganki Tatiany. Nazwiska nie będę wymieniał, mimo że pamiętam je do dziś. Owa Cyganka miała męża konającego na raka, któremu wynosiła materac przed blok, w którym mieszkali, i pół litra. I on przez cały dzień te pół litra powoli sobie sączył. Miała też córkę, 12- lub 13-letnią. Postawiono jej zarzut sutenerstwa i kuplerstwa w stosunku do tej córki. Przychodzili panowie i korzystali z usług dziewczyny. Muszę przy tym powiedzieć, że kiedy ta dziewczyna weszła na salę, to była prawdziwa kobieta, w sensie kształtów i rozwoju fizycznego. Strasznie tę sprawę przeżywałem. Wyrok zapadł w rozmiarze sześciu lat. Został zresztą znacząco złagodzony w drugiej instancji do lat trzech.
Tę jej córkę rzeczywiście różni panowie wykorzystywali i zostawiali pana klientce pieniądze?
Tak, a najlepsze, że doniósł na to – jego jakoś łaskawie potraktowano – policjant, który korzystał z tych usług. Wpadłem pewnego dnia na Rakowiecką, bo mi powiedzieli, że moja klientka przebywa w szpitalu. I ją przyprowadzono. Była w szlafroku. Najpierw zademonstrowała mi, rozrywając ten szlafrok i tę koszulę, wielką ranę na brzuchu. Potem się dowiedziałem, że wykonała połyk. Mieli takie pomysły w tamtych czasach, że łykali różne dziwne rzeczy, jakieś kotwiczki, jakieś inne świństwa. I właśnie jej to wyciągnęli z brzucha. To była sprawa strasznie przeżywana przez mnie i bardzo ważna, bo pamiętam ją jako pierwszą tak znaczącą.
Dlaczego właściwie?
Wie pani, co to za widok, jak ona ten szlafrok rozpościera: obwisłe piersi i dziura w brzuchu? Mało nie zemdlałem! To nawet teraz ja, stary adwokat, przeżyłbym to, a wtedy gówniarz przecież byłem. Groza po prostu! Coś strasznego!
A jak się pan w ogóle znalazł w tym zawodzie?
Znalazłem się w tym zawodzie przypadkowo, po prostu jako kompletny tuman z przedmiotów ścisłych udałem się na prawo. Nie ja jeden zresztą. No i cóż, kończąc prawo, miałem ambitny zamiar, bo to było w modzie, pozostać w katedrze, w której pisałem pracę magisterską. Ale pracę magisterską napisałem beznadziejną. Mój kolega, nieżyjący już Józek Gajek, napisał bardzo dobrą pracę, na swoje nieszczęście zresztą, ale pozostał w katedrze. A ja zostałem na lodzie. Szukając w rozpaczy czegoś, udałem się na aplikację sądową i właściwie ta aplikacja sądowa zdecydowała o moich dalszych losach zawodowych. Bo zobaczyłem środowisko adwokackie: szalenie ciekawe, barwne, śliczne. Środowisko ludzi świetnie się prezentujących, o dużej wiedzy prawniczej, ale nie tylko. Dowcipnych, eleganckich, doskonale występujących przed sądami...
I się pan w tych ludziach zakochał?
Zakochałem się i sam chciałem takim być.
Ale miał pan być przecież aktorem!
Aktorem miałem być nie dlatego, że chciałem, ale dlatego, że świętej pamięci aktorzy Igor Śmiałowski i Danuta Wodyńska, którzy opiekowali się naszą szkołą im. Kołłątaja na Ochocie, słysząc poprawną dykcję i jeszcze coś w moim głosie, namawiali mnie do tego. Miałem świadomość, że aktorem to ja będę żadnym. Poza tym miałem taką filozofię, że jak być aktorem, to tylko wybitnym. Inżynierem, adwokatem można być miernym i jakoś żyć. Ale wyobrażałem sobie, że jak będę kiepskim aktorem, to będzie to moim życiowym dramatem.
Zdolności aktorskie i głos na sali sądowej pewnie się przydają, prawda?
Myślę, że tak, ale to moje zdolności naturalne. Przez cały okres szkoły podstawowej i potem średniej brałem udział w konkursach recytatorskich, czytałem na lekcjach fragmenty jakichś książek na życzenie prowadzących zajęcia. Zapewne tak, pomagają takie zdolności. Wygodniej jest mówić, jak się ma głęboki baryton, niż jeśli ma się, będąc mężczyzną, sopran. (śmiech)
Wspomniał pan o środowisku adwokackim, miał pan w tamtym okresie swoich idoli na salach sądowych?
No oczywiście! Tadeusz de Virion, mecenas Maślanko, mecenas Nowogródzki – było całe mnóstwo adwokatów, na których można się było zapatrywać. Mnóstwo znakomitych cywilistów – cudni ludzie. Gdybym w dniu dzisiejszym znalazł się w tej samej sytuacji i oglądał adwokatów, to nie zostałbym adwokatem – tak mi się wydaje. Ale wtedy to mi się tak szalenie podobało, że postanowiłem być jednym z nich.
Podczas pracy zawodowej miał pan chwile wątpliwości, że może źle pan wybrał, że można się było realizować gdzie indziej?
Nie, nigdy. Miałem okres rocznego sądzenia, do którego zostałem niejako przymuszony, ale to już zupełnie inna historia. Nie sądziłem spraw karnych, bo w wieku 25 lat nie wyobrażałem sobie, abym mógł ludzi skazywać i wymierzać kary. Udałem się do wydziału cywilnego i bardzo dobrze mi to zrobiło. Nauczyłem się procedury cywilnej, prawa cywilnego materialnego – to był czas niezmarnowany. Po tym roku sądzenia dostałem się na aplikację adwokacką, byłem aplikantem adwokackim po to, aby w końcu zdać egzamin adwokacki i zostać adwokatem.
Które ze spraw były najważniejsze w pana zawodowej karierze?
Szczerze mówiąc, ja takich spraw nie potrafię przytoczyć. Każda sprawa jest dla mnie bardzo ważna, kiedy się rozgrywa, kiedy się toczy. Brałem udział w obronie tego tak zwanego wielkiego gangu pruszkowskiego.
Kogo pan bronił?
Broniłem Zygmunta R. Człowiek, o dziwo, wysokiej kultury, znający Trylogię, grający w brydża, nieposługujący się knajackim językiem – krótko mówiąc, obcowanie z nim, nie chcę powiedzieć, że było przyjemnością, ale nie dostarczało stresów.
O co był oskarżony?
Na pewno o udział w grupie przestępczej i jakieś jeszcze kwestie indywidualne, w tej chwili dokładnie nie pamiętam.
Proces gangu pruszkowskiego to była wielka sprawa, prawda?
To była wielka sprawa w sensie ilościowym, a w sensie jakościowym – no niestety, odnosiło się wrażenie i ono się ziściło, że oni, ci oskarżeni, byli z góry skazani, że taka była wola, że tak powiem, polityczna. Pamiętam straszne wystąpienie ówczesnego ministra sprawa wewnętrznych i administracji, pana Biernackiego, w towarzystwie sędziego Celeja i ówczesnego wtedy chyba szefa policji, pana Rapackiego. Pan Biernacki powiedział, że jeśli w tej sprawie zapadną wyroki – uwaga – łagodne lub uniewinniające, to będzie znaczyło, że w Polsce działa mafia. No to było coś najbardziej skandalicznego! Nie trzeba tego zresztą opatrywać żadnym komentarzem. Sędziowie usłyszeli, prawda?
Pan mi kiedyś powiedział, że miał wrażenie, iż w tamtych czasach, a przypomnijmy to był przełom XX i XXI wieku, panowała niejako moda na walkę z mafią.
I myślę, że gdyby nie moda na walkę z mafią, z gangsterami, to ci ludzie nie byliby skazani. Bo to była moda, taka jak moda skazywania za zabór mienia społecznego w okresie PRL. Kradło, podejrzewam, 90 proc. społeczeństwa, i żeby dawać przykład, jak to nie należy kraść, robiono sprawy o zabór mienia społecznego. Zapadały drakońskie wyroki, które oczywiście nie miały żadnego wpływu na kolejnych złodziei. Wymiar sprawiedliwości był wtedy orężem w walce. I myślę, że kiedy toczył się proces gangu pruszkowskiego, wymiar sprawiedliwości był podobnie jak w PRL orężem w walce. Wie pani, tam była też inna rzecz straszna, przerażająca, to chyba był pierwszy proces odbywany w dumie warszawskiego wymiaru sprawiedliwości, w sali na Kocjana, i to tak wyglądało, że my, obrońcy, siedzieliśmy sobie rządkiem w ławkach, była wielka szyba szklana, a za tą szybą siedzieli nasi klienci. Było to znakomite pogwałcenie, nie waham się użyć określenia „pogwałcenie”, prawa do obrony.
Dlaczego?
Kiedy jest przesłuchiwany świadek, wypowiada jakieś kwestie, to jest najbardziej naturalne i potrzebne, żeby adwokat mógł z nim na bieżąco konfrontować to, co świadek zeznaje, żeby klient mógł powiedzieć „Panie mecenasie, on kłamie, bo…”. A w sytuacji, kiedy dzieli nas szyba, nie ma praktycznie takiej możliwości.
Panie mecenasie, ale ta praktyka, że skazani siedzą za szklanymi szybami, jednak się przyjęła, bo takie procesy w Polsce cały czas trwają.
Nie wiem, jak to dzisiaj w praktyce wygląda, czy adwokat ma kontakt z klientem, w każdym razie, jeśli w toku przewodu sądowego takiego kontaktu nie ma – to jest coś skandalicznego.
A pamięta pan, jaka była atmosfera na sali sądowej podczas procesu gangu pruszkowskiego, bo zainteresowanie nim było przecież ogromne?
Tę sprawę prowadził sędzia, nie wspomnę w tej chwili nazwiska, który sądził szalenie kulturalnie, spokojnie, panował nad salą. Oskarżeni nie robili awantur, żadnych histerii. Tak że odbywało się to w atmosferze, jakby to powiedzieć, wzajemnego zrozumienia. Adwokaci też się w miarę spokojnie zachowywali, mimo że było wśród nas kilku awanturników, więc jakoś wspominam ten proces dosyć dobrze.
Procesów gangu pruszkowskiego było zresztą kilka, prawda?
Tak, one się potem ciągnęły, bo tak jak mówiłem w przemówieniu – potem mi to wyciągano – nieszczęsny świadek koronny Jarosław S., pseudonim Masa, jeździł jako ten niedźwiedź obwoźny w klatce po różnych miejscowościach i wydawał z siebie ryki, opowiadając najrozmaitsze bzdury. Wie pani, że on w tej chwili siedzi tak na wszelki wypadek.
Jarosław S. jest za kratkami?
Tak, podobno narozrabiał, w każdym razie złamał prawo.
Co pan sobie pomyślał o Masie? Pan go przecież musiał poznać, widzieć i słuchać.
Niewątpliwie inteligentny człowiek, to nie budzi wątpliwości, nie żaden prymityw. No cóż, kiedy powstała instytucja świadka koronnego, to z niej korzystał. On swoiście walczył o życie. Podobno tak zwany stary Pruszków wydał na niego wyrok, miał być zgładzony. Podobno. Więc Jarosław S. był między młotem a kowadłem. Bo jaki miał wybór? Albo go dopadnie wymiar sprawiedliwości, dostanie ciężki wyrok i pójdzie za kratki, albo tak zwani pruszkowscy go dopadną – tak źle i tak niedobrze. Wybrał opcję świadka koronnego. A powiedziałem „nieszczęsny”, bo jego zeznania były tak konstruowane, żeby na siłę tych ludzi skazać.
Jest pan pewny, że Jarosław S. kłamał?
W wielu wypadkach tak.
Ale skąd pan to wie?
Proszę pani, bo opowiadał rzeczy momentami zupełnie nielogiczne. Na przykład wspominał o ściąganiu haraczy z burdeli, ale potrafił wymienić bodajże dwa jedynie. Były także inne sytuacje, które musiały dawać do myślenia, w każdym razie nie miałem wątpliwości, że Jarosław S. często gęsto konfabuluje.
Jak się zachowywali oskarżeni, kiedy słuchali tego, co opowiada Masa?
To byli ludzie bardzo doświadczeni, bardzo zdeterminowani, prawdziwe bandziory: kamienna twarz, żadnych emocji, żadnych gestów. To było towarzystwo faktycznie spod ciemnej gwiazdy.
Nie bał się pan siedzieć obok tego towarzystwa? Bronić jednego z głównych oskarżonych?
A czego miałem się bać? Ja nigdy nie bałem się klientów, bo zawsze zachowywałem się wobec nich uczciwie i oni wiedzieli, że się uczciwie zachowuję. Nie obiecywałem nikomu gruszek na wierzbie, nie powoływałem się na wpływy. Kiedyś nieopatrznie powiedziałem, to była sprawa narkotykowa, że znam sędziego, i faktycznego znałem, bo to był mój kolega. Po czym inny adwokat zaczął do naszego wspólnego klienta pokrzykiwać: „Jacek, a co tam słychać u Janusza? A wiesz, Janusz to, a Janusz tamto”. Mimo że on się z tym moim kolegą sędzią zupełnie nie znał, ale przybierał pozę wobec klienta, udawał, że obaj jesteśmy z tym sędzią zaprzyjaźnieni. Ja nigdy niczego takiego nie robiłem. No, mogłem powiedzieć, i to było niepotrzebne, że znam tego czy innego sędziego, że to jest uczciwy sędzia, że nie będzie robił żadnych numerów, ale to było nieopatrzne.
Bo klient mógł liczyć na łagodniejsze potraktowanie przez tego sędziego?
Klient od razu sobie interpretuje to tak: „No, jak obrońca zna sędziego, to się coś załatwi”.
Wracając jeszcze do słów, jakie padły od polityków przed rozpoczęciem procesu gangu pruszkowskiego: Skąd to się bierze? Dlaczego padły takie słowa? Wszyscy niby wiemy, że sąd jest niezawisły, że nie powinno się naciskać ani na sędziów, ani na prokuratorów, a politycy notorycznie to robią.
Każdy lubi mieć swoje zabawki! Takie zabawki jak służby specjalne, takie zabawki jak wymiar sprawiedliwości. Powiem coś, co jest zapewne w wydaniu wielu przeciwników PRL bardzo niepopularne, a mianowicie to, że w PRL sądy były bardziej niezawisłe niż obecnie w sprawach, które nie dotyczyły kwestii politycznych.
Śmiała teza!
Dlatego, że w sądach byli specjalni sędziowie, którzy prowadzili specjalne sprawy. I o żadnej niezawisłości mowy być nie mogło. Był delegowany towarzysz sędzia do prowadzenia określonej sprawy i było wiadomo, jaki wyrok zapadnie. Jak sprawę opracowywało biuro śledcze ministerstwa spraw wewnętrznych, każdy wiedział, co z tego wyniknie – nic dobrego dla oskarżonego. Ale w pewnej codzienności, szarej rzeczywistości, przynajmniej w Warszawie, odległości między aparatem władzy administracyjnej, wykonawczej a sądem były duże. No i nie było nieszczęsnej prasy, mediów, które tak naciskają na sędziów. To jest straszne! Tabloidy czy nawet poważne gazety piszą, co myśli opinia publiczna. Jaka opinia publiczna? Siada dziennikarz, pisze tekst i bawi się w opinię publiczną! Co, sondaż przeprowadził? Zbadał tę opinię publiczną? Dorabia się wyrok do wyobraźni dziennikarza, on ma być oczywiście jak najbardziej surowy, a jak zapadnie inny wyrok, to opinia publiczna jest oburzona. Nie chcę powiedzieć, że gremialnie sędziowie ulegają tym presjom, ale to jest bardzo niebezpieczne. Żaden sędzia nie powie nawet szeptem własnemu psu na ucho, że tej presji uległ, ale przecież czytają gazety.
Ale może jest też trochę tak, że to zainteresowanie mediów pomaga? Proszę zwrócić uwagę, jak szybko potoczył się proces Katarzyny W. z Sosnowca, mamy Madzi. Mam wrażenie, że gdyby nie zainteresowanie mediów, nie odbyłby się tak błyskawicznie.
Z tym się całkowicie zgadzam. Z tym że starałbym się prasę rozdzielić. Na rynku istnieją poważni sprawozdawcy i komentatorzy sądowi, których publicystkę z przyjemnością się czyta, no i istnieje tabloidyzacja. Zbyt wielu dziennikarzy gra na najniższych instynktach.
Ludzie bardzo szybko wydają wyroki, prawda? Nie przyjmują do wiadomości, że każdy ma prawo do obrony.
Społeczeństwo w swojej masie jest okrutne. Gdyby pani przeprowadziła sondaż, społeczeństwo opowiedziałoby się za wprowadzeniem kary śmierci. Tylko każdy z członków tego społeczeństwa, jeśli nieszczęście dotknie jego albo kogoś z jego najbliższych, okazuje się bardzo liberalnym człowiekiem. Ale jeśli chodzi o przesądzanie o winie, to bardzo często grzech ten popełniają już organy ścigania. Policjanci, którzy jako pierwsi przesłuchują, wydają wyrok. Bo tak przesłuchają świadków, że już później nie ma odwrotu. Dostarczają taki materiał prokuratorowi, który jest wobec niego bezradny. A sędziów, którzy podchodzą krytycznie do ustaleń policji, jak pani Barbara Piwnik, jest bardzo niewielu. Ludzie sobie wyobrażają, że jak się kogoś surowo ukarze, wzrośnie ich bezpieczeństwo, co oczywiście nie jest prawdą. Policja na ulicy wzmaga poczucie bezpieczeństwa. Jak idzie pani w nocy i mija ileś tam patroli, radiowozów policji, to czuje się pani bezpieczna. To decyduje, bo wiadomo, że nikt pani krzywdy nie zrobi.
Były sprawy, których pan nie wziął?
Jednej sprawy w życiu nie przyjąłem. I istniał ważny powód, bym jej nie przyjął.
Jaki, jeśli można wiedzieć?
To była sprawa pedofila. Może to zabrzmi nieprofesjonalnie, ale miałem w sobie tak głęboką odrazę, tak głęboki wstręt, że nie potrafiłbym z tym człowiekiem nawiązać kontaktu. Nie potrafiłbym! Nawiązywałem kontakt z mordercami, ze złodziejami, ze wszelkim złem, jakie istnieje, ale dla mnie to mieści się w jakichś ramach normalności, jeśli to właściwe określenie. Pedofilia przekracza moje percepcje. Zresztą uważam, że ci ludzie są nienormalni i nie powinni być skazywani na pozbawienie wolności. Profesor Lew-Starowicz mówił, że to są ludzie upośledzeni umysłowo, że ich nie można z choroby wyleczyć. A jak nie można wyleczyć, to trzeba wsadzać do więzienia? Jeśli tak, to takie więzienie ma charakter wyłącznie izolacyjny. Ale przecież ten człowiek kiedyś wyjdzie i z powrotem będzie tym samym – pedofilem.
Jak może pan bronić ludzi, do których czuje się wstręt albo odrazę?
W każdym można znaleźć jakieś człowieczeństwo. W każdym. Wie pani, może być sprawa, która jest sprawą bardzo dobrą dla klienta, i można go nie lubić. Jestem fizjonomistą: ktoś mi się podoba albo nie podoba. I mogę go zwyczajnie nie lubić. Przemagam się, traktuję go normalnie. A może być człowiek, który dopuszcza się czynów okrutnych, a jest miły, sympatyczny. Rozmawiam z nim jak z człowiekiem, zapominam, co zrobił. Zastanawiamy się, jaką przybrać strategię przed teatrum, jaki ma się odbyć w sądach.
Piszą o panu w internecie: „Porządny, profesjonalista. Wyznaje zasadę, że każdy ma prawo do obrony”.
Oczywiście, że każdy ma prawo do obrony i każdego należy bronić. Gwarantuje to konstytucja i wiele ustaw – prawo do obrony to jedna z podstawowych gwarancji ustroju demokratycznego.
Są sprawy, które dzisiaj, po latach, poprowadziłby pan inaczej?
To jest tak: poprowadził inaczej może niekoniecznie. Może inaczej budowałbym obronę w przemówieniu. Myślę, że tylko ktoś niesłychanie zadufany w sobie, o ograniczonej wyobraźni, a może i umyśle, kiedy skończy przemawiać, jest zachwycony tym, co powiedział. Osoba obdarzona pewną wyobraźnią, wrażliwością kończy i zaraz myśli: „Choroba, trzeba było to inaczej! A tego nie powiedziałem jeszcze, psiakość!”.
Nie wybronił pan kiedyś człowieka, którego niewinności jest pan pewien?
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Projekt okładkiWydawnictwo Melanż
Zdjęcie wykorzystane na okładce © Shutterstock / Voyagerix
KorektaKatarzyna Szajowska Anna Godlewska
Skład i łamanieAkant
Tekst © Copyright by Dorota Kowalska, Warszawa 2021 © Copyright for this edition by Melanż, Warszawa 2021
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek elektronicznej, mechanicznej, fotograficznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-64378-94-2
Warszawa 2021 Wydanie I
MELANŻ ul. Rajskich Ptaków 50, 02-816 Warszawa +48 602 293 363 +48 602 630 508
[email protected] www.melanz.com.pl
Skład wersji elektronicznej [email protected]