Alibi. Inspektor Bernard Żbik - Adam Nasielski - ebook + audiobook

Alibi. Inspektor Bernard Żbik ebook i audiobook

Adam Nasielski

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Warszawa przedwojenna, początek lat 30. XX w. Albert Godlewski, mieszkający w willi przy Alei Róż 3 otrzymuje tajemniczy anonim. Czy zabójca spełni swą groźbę i zabije ofiarę? Kto nim mógłby być i co nim może kierować? Na te pytania postarają się odpowiedzieć: inspektor Bernard Żbik i detektyw Jerzy Klin - przyjaciel Godlewskiego. Pierwsza cześć serii o przygodach inspektora Bernarda Żbika.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 181

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 1 min

Lektor: Adam Nasielski
Oceny
4,0 (20 ocen)
7
10
0
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
alakad

Nie polecam

Ciężko było dobrnąć do końca.
00

Popularność




Adam Nasielski

ALIBI

In detection is the simplest hypothesis always the best.

Major A. Griffith, London

Naszej dzielnej „armii granatowych mundurów”, polskiej Policji Państwowej, w dowód uznania dla jej ofiarnej pracy na polu państwowym i społecznym – powieść niniejszą poświęcam.

ADAM NASIELSKI

Warszawa, w 1933 roku

I

ANONIM

Rozmawiali naturalnie o zbrodni i o przestępstwie w ogóle.

Siedzieli wszyscy w dużym, obszernym pokoju przy stole oświetlonym wiszącym nad nim wielkim żyrandolem kryształowym. W żyrandolu paliła się tylko jedna lampa. Dlatego w wielkim pokoju panował niemal półmrok. Jedynie podłużny stół był dość jasno oświetlony.

Sześcioro ich było.

Maurycy Tyzabitowski skurczył swój wydłużony nos i zapalił sobie papierosa. Zapałka drżała w jego ręce o długich, nienaturalnie cienkich, bladych, kościstych palcach.

Siedział po prawej ręce gospodarza mieszkania, Alberta Godlewskiego. Po lewej ręce Godlewskiego siedziała Anna Wirska. Naprzeciw ich trojga siedział, rękoma podpierając energiczny, wąski podbródek, Witold Żabiński, człowiek, który mówił najmniej z całego towarzystwa.

Zaś po obu węższych brzegach stołu siedzieli: od lewej strony drzwi wejściowych, plecami do nich zwrócony – Bolesław Daniecki, młodzieniec. I naprzeciw niego – Jerzy Klin, detektyw-amator i słynny kryminolog.

Właśnie z powodu obecności Jerzego Klina rozmawiano przy stole o zbrodni i przestępstwach w ogóle.

Jerzy Klin był niewątpliwie człowiekiem niezwykłym. Jego bystry, ostry, zimny, badawczy wzrok wywierał wrażenie przyciągające i odpychające zarazem. A raczej nie zarazem – ale naprzemian.

Jerzy Klin, kryminolog i słynny detektyw-amator palił fajkę. Nie wiadomo, czy dla demonstracji, czy z przyzwyczajenia. Ciężar fajki odginał prawy kąt jego dolnej wargi i ukazywał ząb w złotej koronie, co nadawało całej twarzy drwiąco-cyniczny wyraz, który niemal idealnie harmonizował z wyrazem oczu tej twarzy i z lekko wydętymi, rasowymi nozdrzami psa gończego czystej krwi.

Właściciel tej niezwykłej twarzy miał dar trzymania ludzi z daleka od siebie. Coś w wyrazie twarzy Jerzego Klina zniewalało wobec niego do milczenia. A jednak nie była to wcale twarz antypatyczna.

Siedzący naprzeciw niego Bolesław Daniecki, młody, bo zaledwie dwudziestotrzyletni, sympatyczny człowiek – wprost pochłaniał oczyma detektywa. Bo Bolek Daniecki był „zwariowanym kryminalistą”, który marzył o karierze policyjnej à la Sherlock Holmes w nowszym wydaniu. Jego rumiana, stale uśmiechnięta twarz wcale nie wskazywała na zdolności wybitnie kryminalne, jakie kryły się pod jego czaszką obrośniętą lekko kędzierzawymi włosami szatyna.

Właśnie zabrał znów głos Jerzy Klin, a Bolesław Daniecki wcale niedwuznacznie nachylił się nad stołem, aby nie stracić ani jednego słowa. Jerzy Klin zdawał się nie zwracać uwagi na tego młokosa, choć sam był niewiele starszy – miał bowiem lat dwadzieścia siedem.

– Jestem przeciwnikiem literatury kryminalnej. Człowiek mający do czynienia z rzeczywistością kryminalną nie powinien nawet zaglądać do literatury kryminalnej. Wszystko tam się przedstawia tak pięknie i gładko: wszyscy ludzie są genialnie domyślni lub genialnie idiotyczni i ślepo niedomyślni. Typy powieści kryminalnych to typy krańcowe, nierealne, denerwująco idealistyczne.

Maurycy Tyzabitowski rzucił wypalonego papierosa do spodeczka od herbaty, choć obok stała wyczekująca i spragniona niedopałków dziewiczo czysta popielniczka.

– Czy nie mogliby panowie zmienić tematu? To się już staje denerwujące. Jestem ostatnio bardzo nerwowy.

Głos Tyzabitowskiego zmiękł nagle i pojawił się w nim odcień wynurzeń, chęć ulżenia sobie przez wypowiedzenie swoich kłopotów.

Gospodarz mieszkania, Albert Godlewski, zaśmiał się jakby mokrym śmiechem.

– Ależ! Maurycy! Skąd u ciebie takie usposobienie, tak nagle. Pan Klin gotów się jeszcze obrazić. Przecież kryminologia to jego ulubiony konik.

Witold Żabiński wtrącił się do rozmowy. Rzadko nazwisko tak harmonizowało z jego posiadaczem, jak w tym wypadku. Jeżeli prawdą jest, że niektóre osobniki z najwyższego gatunku małp, homo stultus – pardon! homo sapiens – przypominają swą twarzą zwierzęta, to Witold Żabiński przypominał żabę. Na wypukłych, ropuszych gałkach ocznych nosił binokle. Binokle te wyglądały raczej jak dwa monokle, a to dlatego, że niemal leżały w głębokich oczodołach kościotrupa, wcale nie odstając od oczu. Wzniesiona, rozszerzona i zgrubiała górna warga oraz trójkątny kształt twarzy nadawały właśnie temu niesympatycznemu obliczu podobieństwo do ropuchy.

Gdy mówił, wargi jego uderzały o siebie, jak dwa talerze jazzbandowe i wydawały charakterystyczny dźwięk – coś pośredniego między mlaśnięciem a uderzeniem.

Mało ludzi wiedziało o tym, że Witold Żabiński ma dyplom doktora medycyny. Z obecnych teraz przy stole – wiedział o tym tylko jeden.

Głos Witolda Żabińskiego był metaliczny, ale jakby przefiltrowany, przecedzony.

– Ja także nie rozumiem pana Tyzabitowskiego. Temat jest naprawdę ciekawy i mogę powiedzieć – temat okazyjny. Bo taka okazja siedzenia przy jednym stole ze słynnym kryminologiem i detektywem nie zdarza się przecież codziennie.

Żabiński urwał nagle. Miał dziwny sposób mówienia. Zawsze, gdy zaczynał mówić, miało się wrażenie, że on już przedtem coś powiedział i teraz mówi tylko w dalszym ciągu. Zaś zawsze gdy przestawał mówić, odnosiło się wrażenie, że on jeszcze nie skończył; że jeszcze coś chce powiedzieć.

– Mów pan dalej, panie Jerzy. Bardzo jestem ciekawa pańskich poglądów. Ja też się bardzo interesuję kryminologią i, pod pewnym względem, jestem nawet pańską przeciwniczką, bo jestem zapaloną zwolenniczką literatury kryminalnej. Czytam wszystkie powieści kryminalne.

Anna Wirska była kobietą nie piękną – ale bardzo piękną. To jest wielka różnica. Piękną jest każda kobieta, którą znamy. Bardzo pięknymi – tylko niektóre. Jej wysoka postać, głębokie, lazurowe oczy, czarne nieczernione rzęsy, czerwone nieczerwienione, pełne, zmysłowe wargi, niewielkie piękne piersi i ładne nogi rzucały się przede wszystkim w oczy każdego mężczyzny. Poza tym miała ta kobieta w sobie coś kokietującego – ten dar przyciągania mężczyzn wszelkiego autoramentu, od młodych do starych.

W pokoju było pięciu mężczyzn.

Jerzy Klin patrzył na nią jak na bóstwo. Nie tylko on zresztą. Wszyscy – wraz z ropuszystym Żabińskim. Zupełnie zrozumiałe.

Anna Wirska była swobodna i zawsze i wszędzie czuła się jak u siebie w domu.

Jerzy Klin był psychologiem i właśnie zastanawiał się nad tym, że takie kobiety jak Anna są bez wątpienia poliandryczne. Uśmiechnął się do niej i w tej chwili niemal zazdrościł Albertowi Godlewskiemu tej przyjaciółki.

Bo Anna była przyjaciółką i kochanką Alberta Godlewskiego. Nie kochanką w znaczeniu wulgarnym. Nie w znaczeniu nierejestrowanej mniej lub więcej trwałej prostytutki. Była jego kochanką w tym sensie, że mieszkała u niego i utrzymywała z nim stosunki już przed ślubem, który miał się odbyć w przyszłości.

Albert Godlewski był pięknym mężczyzną w wieku lat trzydziestu czterech. Był to typ człowieka, wobec którego myśl o śmierci zakrawa na absurd i w zestawieniu z którym kondukt pogrzebowy wygląda na niesmaczny żart.

Życie tryskało zeń, jak sok z dojrzałego owocu. Anna zaś kochała w nim tę jego żywotność. Jerzy Klin mylił się stanowczo, oceniając Annę Wirską jako typ poliandryczny – ona wcale taka nie była. Fizycznie była kokietką, ale umysłowo – nie.

Ostatnia uwaga Anny wywołała zmarszczki na czole Maurycego Tyzabitowskiego. Maurycy Tyzabitowski był człowiekiem starej daty. Wychowało go poprzednie pokolenie, ale on przyswoił sobie poglądy nowoczesne pokolenia następnego i stąd to niezdecydowanie na jego twarzy. To wahanie się między tym, co być powinno a między tym, co jest.

Jego chuda twarz ascety, cienki, ostry nos oraz głęboko osadzone małe oczka i silnie rozwinięte kości policzkowe wraz z cofniętą nieco górną wargą i brakiem zarostu – to wszystko nadawało Maurycemu Tyzabitowskiemu wyraz inkwizytora. Ale temu przeczyło jego łagodne spojrzenie. Godlewski trafnie raz określił, że twarz jego starego przyjaciela Tyzabitowskiego przypomina słowo: „sprzeczność”.

– Może macie rację wy, młodzi. I dlatego przepraszam pana, panie Klin, za moją uwagę.

Maurycy Tyzabitowski umilkł, zapalił sobie nowego papierosa i dodał głupio:

– Starość, nie radość.

Jerzy Klin uśmiechnął się. A ponieważ nie lubił marnować niczego, nawet uśmiechów, więc w tej samej chwili zwrócił twarz do Anny, choć uśmiechnął się z powodu ostatnich słów Maurycego Tyzabitowskiego.

Anna w odpowiedzi uśmiechnęła się do niego i przysunęła się do Alberta wężowym ruchem. To tylko utwierdziło psychologa Klina w mniemaniu, że Anna jest typem poliandrycznym.

– Niech pan dalej mówi, panie Jerzy. Pan tak ciekawie opowiada.

Jerzy Klin milczał.

Co się nagle stało w tym pokoju, że atmosfera stała się naraz jakby ołowiana, ciężka? Bolesław Daniecki zauważył to i nie mógł tego zrozumieć. Jakby jakaś niewidzialna dłoń rozpyliła milczenie aparatem ciszy – tak naraz wszyscy umilkli.

Pogodny, wesoły głos Bolka Danieckiego przeciął gęstą atmosferę milczenia jak ostry nóż.

– Niech pan opowiada, panie Klin. Przyłączam się do życzenia panny Wirskiej.

I Bolek skorzystał z okazji, jaką były ostatnie jego słowa, aby uśmiechnąć się do pięknej Anny.

Jerzy Klin starannie pociągnął z fajki.

– Więc mówiłem właśnie o nierealności w literaturze kryminalnej, o jej gładkim idealizmie w porównaniu z szorstką rzeczywistością życia. W życiu tak nie bywa.

Jerzy Klin urwał. Bardzo łatwo było zauważyć, że ten człowiek ma przyjemność, gdy słyszy siebie mówiącego. Dlatego mówił starannie odmierzanymi dawkami – nie od razu.

– W życiu tak nie bywa. Żaden zbrodniarz na przykład nie posyła swej ofierze listów ostrzegawczych, bo wie, że nowoczesna mikrodaktyloskopia i daktylografia oraz precyzyjna chemia kryminologiczna mogą z najmniejszego śladu zbudować corpus delicti, wobec którego dziś żaden sędzia nie zawaha się przed wydaniem wyroku skazującego – wyroku śmierci.

Jerzy Klin znów urwał. A Albert Godlewski uśmiechnął się i pogładził z widoczną pieczołowitością swą piękną czarną czuprynę, starannie zaczesaną na jeża.

– Dziwne, powiadasz, że żaden zbrodniarz nie posyła dziś listów ostrzegawczych swej ofierze. Ja jestem innego zdania, kochany Jerzy.

– Mylisz się więc, Albercie. Możesz mi wierzyć, że wiem, co mówię. Co by to zresztą miało za sens: ostrzegać ofiarę i utrudniać sobie w ten sposób zadanie. Absurd!

Albert znów się uśmiechnął. Wciąż gładził swą starannie zaczesaną, bujną czuprynę.

– Absurd mówisz? To dziwne.

– Dlaczego?

– Bo właśnie dziś z rana otrzymałem list uprzedzający mnie, że dziś wieczorem, to znaczy teraz, zostanę zamordowany. I dlatego właśnie zaprosiłem was wszystkich na tę kolację. I dlatego przede wszystkim zaprosiłem ciebie, kochany Jerzy. Zaprosiłem ciebie – detektywa.

II

MORD

Po ostatnich słowach Alberta Godlewskiego zapanowało przykre milczenie.

Jerzy Klin wyjął powoli fajkę z kąta ust, wytrząsnął popiół do popielniczki ebonitowej. Anna Wirska zbladła nagle jak chusta – ze strachu, zaś Bolek Daniecki zarumienił się – z podniecenia. Maurycy Tyzabitowski znieruchomiał naraz, a papieros, tkwiący wciąż między jego wargami, zadygotał jak wskazówka u wagi mechanicznej.

Witold Żabiński wsadził, nie wiadomo dlaczego, rękę do kieszeni i zagryzł swą górną, grubą wargę ropuchy.

Tylko Albert Godlewski siedział wciąż nieporuszony.

Jerzy Klin gwizdnął cicho, a gwizd ten wświdrował się w ponurą ciszę, jaka zapanowała i ucichł nagle, jakby utkwił w gęstej atmosferze ciszy panującej teraz w tym pokoju.

– Czy możesz mi pokazać ten list?

Bolek Daniecki był tak zaciekawiony i podniecony, że zdawało się, iż lada chwila płonące ciekawością gałki oczne wypadną mu z oczodołów i spadną na stół.

– Mogę. Mam nawet ten papier przy sobie. Umyślnie go zachowałem, aby go tobie pokazać.

Albert Godlewski wyjął z bocznej kieszeni swej marynarki białą kopertę i podał ją Jerzemu Klinowi.

Detektyw obejrzał kopertę.

– Adresowana do ciebie. Aleja Róż 3. Nadana w Warszawie w urzędzie pocztowo-telegraficznym Warszawa 2 na Chmielnej. Między godziną trzynastą a czternastą. To nic nie mówi. Pisane lewą ręką dla zatajenia prawdziwego charakteru pisma. Z tego jeden pewny wniosek – pisał to prawdopodobnie człowiek, którego charakter pisma znasz dobrze. Sir Doctor Artur Conan Doyle powiedziałby może jeszcze, że ten, który to pisał, jest zdolnym mechanikiem, pali krótkie indyjskie cygara importowane nielegalnie i utyka lekko na lewą nogę; przy czym jego żona lubi sok cytrynowy i wprost przepada za szparagami.

Anna Wirska musiała się zaśmiać z tej parodii Sherlocka Holmesa.

– Czy pan, panie Jerzy, zupełnie nie uznaje dedukcji?

Jerzy Klin podniósł wolno oczy znad koperty, jakby zagniewany, że mu przerywają.

– Przede wszystkim muszę panią lekko zganić za to, że mi pani teraz przerwała. Detektywa można w pewnej mierze przyrównać do poety. Potrzebna mu jest intuicja, jak tamtemu natchnienie lub pusty żołądek. Detektywowi nigdy nie należy przerywać toku myśli, choćby to były głupstwa, co on mówi. Słowa są często zamaskowaniem prawdziwych myśli.

Anna wcale nie wydawała się zażenowana naganą.

– Co do pani pytania wreszcie, to uznaję dedukcję, ale nie przesadzoną i zbyt odważną. Ale nie mam za to urazy do Conan Doyle’a. To był literat – a literat musi przesadzać. Literatura to nie życie. Literatura znajduje się w takim samym stosunku do życia jak film. Jest piękniejsza. Literatura jest życiem szminkowanym i oświetlonym jupiterami. Ale…

Urwał. Lekko wytrząsnął skrawek papieru z koperty.

– Papier zwykły, liniowany. Z jednej strony krajany tępym nożem. Sherlock Holmes na pewno by powiedział, że noża tego w żadnym razie nie używano do krajania pomarańczy i że ten, który pisał tę kartkę, jest wolnomularzem.

Widocznie naigrywanie się z Sherlocka Holmesa stanowiło niezbędny element pracy detektywistycznej Jerzego Klina. Dlatego Anna już mu tym razem nie przerwała. Bolek Daniecki słuchał i patrzył – a jego gałki oczne były w ciągłym niebezpieczeństwie wypadnięcia z oczodołów.

Jerzy Klin ciągnął swój monolog.

– Pisane atramentem czerniejącym, niebieskim. Wiecznym piórem. Sherlock Holmes powiedziałby, że wieczne pióro było niedawno oddane do naprawy na ulicy brukowanej asfaltem, która ma trzy przecznice, że starszy pomocnik młodszego czeladnika w warsztacie naprawczym sepleni przy wymawianiu litery „s” i przy tym szalenie lubi brunetki z pieprzykiem na lewym policzku obok nasady nosa…

Pozostali milczeli. Czekali.

– Pozwolicie, że odczytam wam treść tego anonimu:

Albercie Godlewski.

Z wiadomych Ci powodów zabiję Cię dziś wieczorem podczas kolacji u Ciebie w domu.

Nie mam innego wyjścia.

Jerzy Klin znów gwizdnął.

– „Z wiadomych ci powodów”. Co to mogą być za powody, Albercie?

Albert Godlewski był spokojny.

– Nie mogę właśnie tego zrozumieć.

– Zawiadomiłeś policję?

– Nie. Przecież ciebie zaprosiłem specjalnie na dzisiejszy wieczór. I was także.

– Czy nie sądzisz, że wskazanie dzisiejszej daty jest tylko trickiem, aby odwrócić twoją uwagę?

– Nie rozumiem cię, Jerzy. Wyrażaj się jaśniej.

– Może to wszystko napisano w tym celu, aby cię przekonać, że to tylko czcza pogróżka i abyś już potem nie miał się na baczności.

– Już rozumiem. Ale po co ja się mam mieć na baczności. Przecież nie mam wrogów.

– Każdy człowiek ma wrogów. Szczególnie człowiek bogaty, jak ty.

– Wiem. Ale ja mam na myśli wrogów, którzy by się nie zawahali przed zabójstwem. Takich, zdaje się, nie mam.

– Nie wolno tak mówić. Pewien mądry sędzia rosyjski powiedział, że człowiek uczciwy jest to taki przestępca, przeciwko któremu nie ma dowodu jego winy w jakimkolwiek przestępstwie. W każdym człowieku tkwi zbrodniarz. To tylko kwestia zbiegu fatalnych okoliczności.

– Ale sądzę, że dziś wieczór mogę się nie obawiać. Jesteśmy tu w szóstkę.

Jerzy Klin nie zawahał się ani na chwilę z odpowiedzią.

– Naturalnie. Teraz my tu jesteśmy i dziś wieczór nic ci nie grozi. Możliwe, że w ogóle nie należy brać tego wszystkiego poważnie. Może to żart i nic więcej. Nie sądzisz?

Jerzy Klin nałożył sobie fajkę, ale jej nie zapalił. Odłożył ją na bok.

– Pozwolisz, że zbadam ten liścik pod względem daktyloskopijnym. Oczywiście na razie tylko powierzchownie. Potem, w domu mogę to uczynić staranniej i skrupulatnie.

Przyłożył nagle kartkę do nosa i powąchał lekko.

– Pisał ją mężczyzna. Czuć z niej specyficzny zapach mydła do golenia Palmolive. Sherlock Holmes powiedziałby, że ten, który to napisał, jest rudowłosy, ma gęsty zarost i goli się dwa razy w tygodniu o trzeciej po południu; przy czym jego narzeczona wcale się nie szminkuje i lubi pomidory.

Anna Wirska zachichotała. Odcień nerwowości wystawał z tego chichotu. Przytuliła się mocniej do Godlewskiego, obok którego siedziała, jakby chcąc go obronić. A on pogładził ją po jej pięknie toczonym ramieniu Diany, jakby chcąc powiedzieć: Nie bój się, kochana. Jeszcze będziemy długo żyli wesoło i pogodnie.

– Ty się nie boisz, Albercie?

– Nie, ukochana. Już jutro wyjeżdżamy do Cannes. A dziś przecież nie mamy się czego obawiać. Nieprawdaż, Jerzy?

– Zrozumiałe. Zabieram tę kartkę i kopertę do siebie do domu. Poddam je badaniu pod mikroskopem. Chyba, że chcesz zawiadomić policję.

– Zabierz. Mnie one niepotrzebne. To może był tylko niesmaczny żart, jak powiedziałeś. Ale za to skorzystałem z okazji, aby was tu zaprosić. Mam nadzieję, że jutro będziecie wszyscy na Dworcu Głównym. I ty Witoldzie, molu książkowy – też. I wy: Bolku i Maurycy. I Jerzy, prawda?

Anna Wirska przytuliła się do ukochanego i pogładziła jego czarne włosy. Albert nachylił się właśnie i wskutek tego pasmo długich włosów opadło mu na oczy.

Pogroził palcem Annie i sięgnął do kieszeni po grzebień.

– Nie mam grzebienia. Może któryś z was ma. Oczywiście oprócz ciebie, Jerzy. Wiem, jak ty pielęgnujesz swoje piękne włosy i znam twą zasadę: grzebienia, żony i twego słynnego wiecznego pióra nikomu nie pożyczasz. Ale ty przecież nie masz żony. Ha, ha!

Jerzy Klin roześmiał się. Miał naprawdę piękne włosy i był to jego konik, żeby je idealnie pielęgnować.

– Właśnie, że ci dziś pożyczę grzebień, stary zrzędo. Masz.

Podał Albertowi ze śmiechem swój czarny grzebień, biało nakrapiany.

– Widzisz, Anno! Nie lada zaszczyt. Jerzy Klin pożyczył mi swój grzebień.

Albert Godlewski zaczesał starannie swe piękne włosy i zwrócił grzebień Jerzemu Klinowi. Uśmiechnął się do Anny i pocałował ją w rękę.

– Nie żenujcie się, moi drodzy przyjaciele. No, Jerzy, opowiedz jakiś dobry trick z twojej praktyki. Witoldzie, może papierosa? Maurycy, raźno, stary byku, rozchmurz czoło. Cóż to? „Szkieletów ludy”? „Precz troski i znoje”!

Jerzy Klin uczesał się też starannie swym grzebieniem i również starannie zapalił swą fajkę. Rzekł spokojnie:

– Masz rację, Albercie. Rozchmurzmy czoła. Opowiem wam pyszny kawał ze swej praktyki w Düsseldorfie. Pewna wdówka… Albercie, puść już Annę. Po naszym odejściu będziesz się mógł nacieszyć nią. Tylko psujesz tego młodzieńca, który siedzi naprzeciw i rumieni się, jak uliczny sygnał świetlny dla ruchu kołowego na: „stop” i „go”.

Albert Godlewski uśmiechnął się po ostatnich słowach Klina. Ale może on nawet tych słów nie rozumiał. Myślał właśnie intensywnie i zastanawiał się nad czymś.

Bo detektyw miał rację, mówiąc przedtem, że ów papier jest z jednej strony krajany tępym nożem. Bo to on sam, Godlewski, odkroił ten kawałek papieru. Było tam postscriptum: Będę osobiście u Ciebie na kolacji i wtedy Cię zabiję.

Nie było podpisu, oczywiście. Albert Godlewski odciął ten kawałek papieru, na którym było postscriptum. Odciął, aby nie psuć swoim przyjaciołom wieczoru, tej kolacji, na którą ich zaprosił.

Ale Albert Godlewski się bał.

Bał się śmierci. Może on jednak siedzi w jednym pokoju i przy jednym stole z człowiekiem, który go chce zabić, zamordować z zimnym okrucieństwem.

– …piękna była baba, jak malowanie…

Ale Godlewski wcale nie słuchał opowiadania Klina. On myślał. Wprawdzie tu w pokoju i przy tym stole siedzi ich sześcioro. Ale może jeden z nich jest owym mordercą.

– …i ten stary się w niej zadurzył. A jego żona…

Przy tym stole – morderca. Niemożliwe. Sami dobrzy przyjaciele. „Pewien mądry sędzia rosyjski”… Może Jerzy Klin ma rację. „Fatalny zbieg okoliczności”. To przecież słynny kryminolog.

– …śledziłem go trzy tygodnie…

W jaki sposób można by go tu zamordować. Absurd. Uspokoić się. Uspokoić się. Co za dziecko z niego. Trzydzieści cztery lata – i takie dziecinne myśli.

– …wreszcie…

Jerzy Klin urwał właśnie dla efektu. Albert Godlewski sięgnął ręką do szklanki z wodą, która stała przed nim. Napije się. Uspokoi się.

Ale nie wziął szklanki. Bo właśnie Jerzy Klin zwrócił się do niego.

– Albercie, czemu nie słuchasz mego opowiadania. To naprawdę ciekawa historia. Rozchmurz się przyjacielu. No! Przedtem umiałeś nas zganić za smutne miny.

Albert Godlewski uśmiechnął się do swego przyjaciela, Jerzego Klina, detektywa. Ale Albert Godlewski nie odpowiedział.

Bo Albert Godlewski nie żył już w tej chwili.

III

TEREN ZBRODNI

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Adam Nasielski

Adam Nasielski, (1 lipca 1911, Warszawa – 23 stycznia 2009, Melbourne) – polski pisarz, prawnik i kryminolog, autor ponad 40 powieści kryminalnych.

Adam Nasielski ukończył studia prawnicze i seminarium doktorów kryminologii na Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego (Uniwersytet Warszawski). Początkowo pracował jako recenzent operowy. W 1931 opublikował pierwszą powieść kryminalną – Strzał, którą rozpoczął błyskotliwą karierę pisarza powieści. Do 1939 napisał ponad 40 powieści kryminalnych, dzięki czemu stał się jednym z najbardziej płodnych polskich pisarzy tego gatunku przed wojną. Stworzył postać Bernarda Żbika, inspektora urzędu śledczego w Warszawie. Żbik wystąpił w ośmiu powieściach serii Wielkie gry Bernarda Żbika. Z powodu licznych inspiracji i nawiązań do Edgara Wallace’a Adam Nasielski był nazywany „Polskim Wallace’m”. Większość powieści Nasielski napisał we własnej willi w Zaleszczykach nad Dniestrem. Jego książki były tłumaczone na języki: angielski, czeski, francuski, holenderski i niemiecki.

Do Australii przybył w 1949. Pracował jako urzędnik w państwowym przedsiębiorstwie budującym tamy. Publikował sporadycznie minipowieści w „Wiadomościach Polskich” oraz reportaże, polemiki i listy w paryskiej „Kulturze”. Po przejściu na emeryturę rozstał się z powieścią kryminalną.

W PRL nie wydawano książek Adama Nasielskiego. Dopiero w 1991 wznowiono tytuł Awantura w Chicago. Książki Nasielskiego są wznawiane sukcesywnie dopiero od 2013 w serii Kryminały przedwojennej Warszawy. Wiele z niewznowionych dotychczas tytułów uchodzi za rarytasy wśród kolekcjonerów i osiąga bardzo wysokie ceny na rynku wtórnym.

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Adam Nasielski

Alibi

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I powojenne, 2013. Oparto na wydaniu z 1933 r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: : dreamerve / AdobeStock, vaitekune / AdobeStock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-010-7

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek