Grobowiec Ozyrysa. Inspektor Bernard Żbik - Adam Nasielski - ebook + audiobook

Grobowiec Ozyrysa. Inspektor Bernard Żbik ebook i audiobook

Adam Nasielski

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Warszawa, lata 30. XX wieku. Słynny inspektor Bernard Żbik przyjmuje zaproszenie na bal do Resursy Obywatelskiej. Poznaje tam niejakiego Stokowskiego, który zdaniem inspektora jest śmiertelnie przerażony i stale nosi przy sobie broń. Już następnego dnia zgłasza się do Żbika zastępca dyrektora, Edward Downar i zaprasza do banku, gdzie urzęduje Stokowski. Znany w całej Polsce dyrektor boi się, że wkrótce zginie... Powodem śmierci miałoby być według dyrektora odkrycie przez niego egipskiego grobowca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 35 min

Lektor: Adam Nasielski
Oceny
4,2 (6 ocen)
2
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Adam Nasielski

GROBOWIEC OZYRYSA

I

WSTĘP

„Cień we mgle…” – tak nazwał inspektor Bernard Żbik ową zagadkową i tajemniczą sprawę, bodaj najbardziej zawikłaną i nieuchwytną w jego praktyce w Centrali Służby Śledczej w Warszawie – a to ze względu na niezwykłe i niecodzienne otoczenie, w jakim rozegrała się walka z cieniem.

Każda zbrodnia zdarza się przecież w środowisku niezwykłym, patologicznym, na podłożu zwyrodnienia, chorych nerwów lub tragedii konfliktu, rujnującego najzdrowszy system nerwowy za jednym zamachem i wkładającego śmiercionośną broń w rękę oraz zabójcze zamiary w umysł człowieka, który nie mógł czy nie umiał się oprzeć – i zabił. Tu jednak było coś więcej. Nawet gdyby nie wydarzyła się tragedia, teren i osoby dramatu zwróciłyby na siebie uwagę każdego spostrzegawczego i inteligentnego człowieka, jaki by je poznał choćby powierzchownie. Fakt, który zmusił władze śledcze do ingerencji przez osobę Bernarda Żbika, był tylko okazją, motywem do wniknięcia przez genialnego kryminologa i psychologa w zakamarki zawikłanych dusz tajemniczych ludzi. Słowa: tajemniczy, niezwykły, zagadkowy i niecodzienny, jakimi się posłużyłem powyżej, nie są wcale nadużyte. Ludzie, w których kręgu zainteresowań rozegrała się sprawa grobowca Ozyrysa, istotnie byli takimi i oni sami wcale tego nie negowali, przeciwnie, akcentowali ten objaw na każdym kroku i dlatego przede wszystkim śledztwo, jakie podjął inspektor Żbik, było utrudnione, a na pewnych odcinkach wręcz niedostępne – bo napotykało na nieprzebyty mur zdecydowanego milczenia. Z powodu tych to odcinków wielki detektyw nazwał akcję trafnie: działaniem we mgle, szukaniem cienia w niewyraźnych oparach zgrozy i koniecznością zdobywania gąbczastych terenów psychopatologii lancetem sprytu, odwagi i czarną lufą przerażenia.

Gdyby nie ten ostatni czynnik duchowy – strach – którym sławny inspektor posłużył się jako atutem w niektórych ze swych posunięć, kto wie, czy sprawa Ozyrysa doszłaby do rozpatrzenia. „To jest cholernie niesamowite, panie naczelniku” – powiedział wywiadowca Wielgus. I miał rację. Nie przesadził ani na jotę.

Grobowiec Ozyrysa! To egzotyczne określenie odegrało w sprawie rolę symboliczną.

Nic więc dziwnego, że prasa nazwała dramat w Banku Południowym – sprawą grobowca Ozyrysa…

A dramat rozwinął się niespodziewanie szybko i była chwila – inspektor Żbik przyznał to otwarcie – gdy mądry i nieustraszony detektyw chciał się wycofać… z przerażenia. Ludzka rzecz i nie można by było go za to potępić. Nie należy wcale do przyjemności mieć niezbitą świadomość, że za chwilę dosięgnie cię tajemnicza kula, zatruta klinga cienkiego jak liść kindżału, że oś twojego samochodu zostanie przepiłowana, herbata lub kawa przyprawiona śmiertelną dawką cyjanku potasu. Takie historie czyta się wprawdzie z emocją i z napięciem, z miłym dreszczykiem specyficznej przyjemności. Wierzcie mi jednak – przekonanie, że za chwilę śmierć może wyciągnąć do nas swą kościstą dłoń, że za nami chodzi człowiek, dla którego pojęcie ryzyka przestało już istnieć, nie należy do przyjemności ani do emocji, nawet dla anachorety. Takie uczucie i przeświadczenie wprost dobija człowieka psychicznie, odbiera mu radość życia i sprężystość mięśni, które wiotczeją, paraliżuje duszę, dusi i dławi oddech i serce niczym sznur szubienicy.

Z jednego jeszcze powodu sprawa grobowca Ozyrysa bezwzględnie odstaje od innych wielkich gier Bernarda Żbika. Rozegrała się ona mianowicie w środowisku wielkiego przemysłu międzynarodowego, w ugrupowaniu władców milionów złotych, ludzi, którzy rządzą się innymi kryteriami i etyką różną biegunowo od moralności zwykłych śmiertelników, szarych posiadaczy książeczek oszczędnościowych, wychuchanych ćwiartek loteryjnych i amatorów pół czarnej w zadymionym zaduchu nędznej iluzji. Dosłownie − w środowisku ludzi niezwykłych i niesamowitych, gdyż innego określenia nie widzę dla scharakteryzowania osobnika, dla którego jedynym celem w życiu jest gromadzenie potwornie wielkich sum pieniężnych, dyrygowanie jednostkami-bezkręgowcami i ugrupowaniami niby sforą niewolników w kołnierzykach, pławienie się w intrygach miażdżących słabszego i duszenie otoczenia ciężarem swego zdegenerowanego ogromu.

A jednak – okazało się, że i tacy ludzie mają pod pancerzem niedostępności zwykłą, słabiutką, śmiertelną duszę, humanitarne porywy, normalne idiosynkrazje i jakże ludzkie punkty najmniejszego, a nawet żadnego oporu.

Wszystkie te okoliczności razem wzięte nadały tajemnicy grobowca Ozyrysa owo tło niezwykłości, przerażenia i rzeczywistej zgrozy.

II

SPOSTRZEŻENIE

Granatowy samochód z zieloną strzałką kierunkową zatrzymał się z piskiem opon na mokrym, śliskim asfalcie na Krakowskim Przedmieściu. Nieopodal zgromadziła się jak zwykle w takich okolicznościach grupa ludzi, którzy zawsze i wszędzie dysponują sporą dawką zbytecznego czasu, niekoniecznie muszącą wynikać z bezrobocia lub braku zajęcia.

Policjant zajrzał tylko przelotnie, poznał, zasalutował i dał znak pozwolenia wyjazdu.

– Oto co znaczy być człowiekiem znanym i popularnym.

– Przesada, Adasiu. Poznał najzwyczajniej samochód Centrali.

Elegancki młody człowiek przyjął ich w hallu, obejrzał zaproszenie i uśmiechnął się przymilająco, zupełnie zbytecznie. Zwrócił się bez wahania do wyższego mężczyzny w doskonale skrojonym fraku:

– Tędy, panie inspektorze.

Niższy nieco, lecz również wzrostu ponad średniego, przystojny młodzieniec mrugnął zabawnie okiem.

– Na zaproszeniu nie ma nic więcej oprócz imienia i nazwiska, a jednak zatytułował cię inspektorem. Czy teraz jeszcze masz zamiar zaprzeczać, że jesteś popularny?

Bernard Żbik nie odpowiedział od razu. Swoim zwyczajem rozejrzał się bacznie, podszedł do ogromnego lustra, poprawił krawat.

– Jeżeli sprawia ci to istotnie przyjemność, nie będę przeczył. Byłbym nieco zdziwiony, gdyby mnie nazwał arcybiskupem lub Mahatmą Gandhim.

Aspirant Adam Billewski nie podjął jałowego sporu, gdyż umiał wyczuwać nastrój, zresztą nie było o co; trzeba spoważnieć od czasu do czasu. Bez zakłopotania obserwował otoczenie wokół − licznie zgromadzone grupki osób. Wszyscy we frakach, wielu z orderami i małżonkami, sama elita – bal-raut w Resursie Obywatelskiej pod protektoratem Pani Ministrowej Spraw Zagranicznych to nie byle co. Ponieważ jednak po raz pierwszy w życiu stał twarzą w twarz z tyloma ambasadorami, przemysłowcami i personami, ba, z całym korpusem dyplomatycznym w Warszawie – nic dziwnego, że patrzył z zaciekawieniem i z satysfakcją. To samo czynił w tej chwili inspektor Bernard Żbik, ale z innych powodów i na razie bez satysfakcji.

– Ciekaw jestem, czy ona da się nam widzieć – rzekł zagadkowo i niejasno.

– Kto?

– Kobieta, która przysłała mi zaproszenia na ten bal. Nie wątpię bowiem, że to uczyniła kobieta.

Sięgnął po zaproszenie i po raz może dziewiąty przyjrzał mu się dokładnie. Pierwsze cztery litery wyglądały jak początek słowa „Helena”, ale nazwiska nie mógł w żaden sposób odcyfrować – było zupełnie nieczytelne. Wczoraj w południe nadeszło do Bernarda Żbika to zaproszenie na dwie osoby i był przekonany, że to od którejś z licznych znajomych adoratorek.

– Spójrz – wręczył karton aspirantowi. – Tak wygląda, jak Helena. Znam trzy Heleny, ale na razie nie widzę tu ani jednej z nich.

– Czy to takie ważne, kto ci przysłał zaproszenie, popularny człowieku? Grunt, że tu jesteśmy i to zupełnie niesłużbowo. Mnóstwo pięknych kobiet, doskonała orkiestra, dobre towarzystwo, ciekawe otoczenie. Bawmy się! Czyż zawsze musimy być nastawieni na odkrywanie tajemnic, kto, co, kiedy, dlaczego i którędy? Chcę raz zapomnieć o tym, że jestem oficerem policji śledczej.

– To bardzo trudne – stwierdził Żbik.

Ale właściwie Adam miał rację. Byli tu w charakterze prywatnym i mogli się cieszyć, nie jak ten biedny podkomisarz Grabowski, który stał tam za kolumną i właśnie ukłonił się dyskretnie Żbikowi. Kierownictwo pierwszego komisariatu Policji Państwowej w Warszawie jest stanowczo stanowiskiem bardziej eleganckim niż wygodnym.

Prawdę mówiąc i podkomisarz Grabowski był tu zbyteczny. Każdy z obecnych ważniejszych dyplomatów – bo o nich tu przede wszystkim chodzi – dysponował własną służbą bezpieczeństwa. Na przykład siedzącego tam, obok kominka, ambasadora sowieckiego strzeże gwardia złożona z jedenastu uzbrojonych agentów. Także służbowy oficer komendy głównej i kierownik pierwszego komisariatu są tu właśnie tylko dla fasonu, który stanowi notabene siedemdziesiąt procent sztuki dyplomatycznej, a pozostałe trzydzieści procent to kłamstwo z fasonem i obłuda.

– Powinniśmy bawić się doskonale, Bernardzie. Bądź co bądź niecodzienne otoczenie. Zatrzęsienie dyplomatów. Jak się z takimi właściwie gada?

– Najlepiej z bronią w ręku – zażartował złośliwie sławny detektyw. Odkłonił się uprzejmie oficerowi inspekcyjnemu z drugiego oddziału sztabu i zwrócił przy tym uwagę na jego źle zawiązany krawat. Czyżby niedopatrzenie?… Może coś więcej… Z takimi ludźmi nigdy nie można być pewnym.

Odmówił lokajowi wypicia jakiegoś ładnego i prawdopodobnie smacznego napoju i skierował kroki do palarni. Lubił fotele klubowe i czuł lekkie rozleniwienie. Jakże chętnie wyjechałby na dodatkowy urlop. W drodze do dyskretnie oświetlonego i obszernego pokoju zlustrował otoczenie swym wszystkowidzącym spojrzeniem, nie dostrzegł jednak na razie nic charakterystycznego. Może dlatego, że tu wszystko było charakterystyczne.

– Spójrz, Bernardzie, na tego blondyna obok filaru. Mądra twarz. Ciekaw jestem, jaki to poseł, bo…

– Żartujesz chyba. To agent sowiecki z gwardii ochronnej ambasadora. Ma w kieszeni na pewno dwa płaskie colty i gotów jest otworzyć ogień zaporowy przy najmniejszym podejrzeniu. Tak samo, jak jego towarzyszka, popijająca koktajl z wdziękiem, jakby to była czara trucizny boletus cervinus.

Aspirant podniósł brwi w zdumieniu.

– I sądzisz, że on odważyłby się strzelać tu, w tej sali, w takim tłumie, do tych bezcennych obrazów i mebli?

Bernard Żbik skinął głową w zadumie. Naiwność ludzka zawsze wprawiała go w stan zamyślenia.

– Młodzianie, do strzelania nie jest potrzebna odwaga, wystarczy nabity rewolwer. Wyjmuje się i naciska języczek spustowy. Tak, on na pewno odważyłby się strzelić. Od tego on tu jest i właśnie z powodu tej gotowości nie dochodzi do strzelaniny. Si vis pacem… To są dziwni ludzie, Adasiu. Twój „poseł” ma na pewno zaproszenie na imię jakiegoś radcy czy czegoś podobnego. Lecz w gruncie rzeczy oni są wszyscy zwykłymi agentami wraz z ich zwierzchnikami w graniastych kapeluszach.

– Tam stoi piękna kobieta i uśmiecha się do nas – aspirant aż mlasnął z zachwytu. – Spójrz na te czarujące oczy, otoczone lekką mgiełką. Poproszę ją później do tańca i zapytam, czy jej na imię Helena, o najmilejsza. Może ona przysłała ci zaproszenie.

– Jeżeli dwuletni pobyt w więzieniu Surete nie kazał jej zapomnieć tanga, możesz jej zaproponować. Nawiasem mówiąc, bardzo zdolna dziewczyna. Do Secret Intelligence Service[1] przeszła podobno z Criminal Investigation Department[2], a to już coś znaczy. Mówią, że operuje sprawnie przy pomocy opium i innych narkotyków i skłonny jestem temu uwierzyć. Spójrz na jej nozdrza.

– Uwziąłeś się, żeby mi popsuć humor, Bernardzie. Wiem, że to potrafisz ze swą diaboliczną spostrzegawczością i erudycją. Czemu jednak dziś ja właśnie mam paść ofiarą?

– Nie bądź dziecinny. Wątpię, czy potrafiłbyś bawić się w jej towarzystwie… chyba że znasz dobrze kilku oficerów z wyższej szkoły wojennej lub z KOP-u[3]. Wtedy Wenus z Intelligence Service mogłaby się w tobie zakochać na pewien czas, bo ona leci na takie znajomości. Ci ludzie – uczynił szeroki gest dłonią – są zawsze i wszędzie nastawieni na badanie. Ich władze i państwa wymagają od nich niezwykłego wysiłku umysłu, ślepej karności i braku błędów. Z chwilą, gdy zawodzą, otrzymują dymisję lub coś gorszego, jednoznacznego, o ile chodzi o efekt. Dlatego stale czuwają, przez co rozmowa z takim jest pracą umysłową, gimnastyką mózgu, nudą wreszcie, ale nigdy odpoczynkiem.

– Nie zgadzam się z tobą. To zależy od usposobienia.

– Acha! Znowu filozofia. Szczęśliwy wiek, dwadzieścia pięć lat, kiedy nawet najzagorzalszy egoista jest altruistą, a najbardziej zajęty i racjonalny człowiek ma czas na wygłupianie się na tematy, które go nic a nic nie mogą obchodzić. Poczekaj kilka lat, Adasiu, spoważniejesz i machniesz ręką na wiele idiosynkrazji, jakie obecnie nazywasz ambicjami, zainteresowaniami i namiętnościami. Psiakrew! Jesteś zaraźliwy – uśmiechnął się inspektor. – Chodź, musimy coś zjeść. Jedzenie zabija myślenie.

Wstał od razu i skinął na aspiranta. Bufet mieścił się w bocznej sali. Natychmiast podszedł do nich elegancki kelner, wskazał miejsca i przyjął zamówienie.

– Dobra obsługa.

– Niezłe pieniądze – uśmiechnął się Żbik z przekąsem. – Nie oglądaj się w tył. Ktoś nas obserwuje.

– Kobieta? Może twoja Helena.

– Mężczyzna. Właściwie nie powinienem się dziwić. Wszyscy tu obserwują się nawzajem. Po to między innymi zaprasza się dyplomatów na rauty. Co za ciekawa twarz…

Patrzył na wysokiego człowieka o stanowczym profilu. Skronie miał lekko przyprószone siwizną, ale cerę jeszcze świeżą i rześką. Lekko naprzód wysunięty podbródek i ściągnięte wąskie wargi znamionowały energię i siłę woli. Stał przy bufecie i rozmawiał z jakimś równie starannie jak on sam ubranym młodzieńcem – ale Żbik był pewny, że obserwowany przezeń mężczyzna nie słucha, co się do niego mówi. Pomimo całej twardości postawy człowiek ten wygląda jak półprzytomny.

Bernard Żbik nie mógł jednak przypatrywać mu się długo, bo zasłonił go właśnie nadchodzący szczupły człowiek w sportowym ubraniu, o znanej obu detektywom twarzy. Na plecach dźwigał aparat filmowy. Na widok Żbika skinął z uszanowaniem głową swemu byłemu szefowi.

– Dobry wieczór, panie inspektorze. Lepiej fotografować żywych niż umarlaków. Wcale nie żałuję, że wystąpiłem. Ale muszę już wiać – pożegnał się.

– Bartosz czuje się w swoim żywiole, od kiedy z Urzędu Śledczego przeszedł do PAT-a. Zaraz przeżyjemy wątpliwą przyjemność uwiecznienia na taśmie filmowej, świat jest w gruncie rzeczy fatalnie monotonny.

– A ty byś chciał, Żbiku, aby codziennie kogoś mordowano w tajemniczy sposób. Od czasu morderstwa Karola du Saule’a nie miałeś ciekawego śledztwa.

– Pal to sześć. Teraz się napijemy.

Fotograf urzędowej agencji tłumaczył coś oficerowi z „Dwójki”, gestykulując żywo. Pokazywał mu jakąś kartkę czy bilet wizytowy. Bernard Żbik nie patrzył już w tamtą stronę. Człowiek o stanowczym, twardym profilu zainteresował go jednak. W wyrazie jego niezgłębionych oczu było coś niezwykłego.

– Zaczekaj tu.

Po tym krótkim zdaniu inspektor wstał, zbliżył się do bufetu i niby niechcący potrącił w łokieć stojącego.

– Pardon! Inspektor Bernard Żbik.

Przeraził się nieomal pod wpływem spojrzenia, jakie nań padło przez okamgnienie. Lecz może było to złudzenie, bo potrącony „nieumyślnie” uśmiechnął się i skinął głową.

– Stokowski.

– Mam nadzieję, że nie sprawiłem panu bólu moją niezgrabnością. Chciałem wziąć zapałkę.

– Acha! I pański towarzysz pali papierosa. Ciekawe.

Bernard Żbik zmieszał się tylko na chwilę, usłyszawszy to zdanie z ust młodego towarzysza człowieka, który go tak zainteresował. Opanował się jednak od razu, skłonił się bez zażenowania obu panom i wrócił do stolika, gdzie czekał nań zaciekawiony aspirant, który wiedział, że Bernard Żbik niczego nie robi bez powodu. Jeszcze pół minuty po zmieszaniu się Stokowskiego i jego bystrego towarzysza z tłumem osób bawiących się na raucie dość na ogół opanowany inspektor siedział jak oniemiały. Wreszcie ocknął się, zapalił wygasłego papierosa i spojrzał na aspiranta.

– Ten z siwymi skroniami nazywa się Stokowski, bardzo ciekawa twarz. Jego towarzysz, ten młodzik, jest bardzo bystry i rozgarnięty. Powiedział mi prawdę prosto z mostu. Mogę się jednak założyć, o co chcesz, że…

– Że…?

– Ten wysoki siwy jest w strachu. On jest śmiertelnie przerażony.

Aspirant nauczył się już nie lekceważyć spostrzeżeń swego przyjaciela. Tym razem wszelako nie rozumiał.

– Czego on może się obawiać?

– Śmierci – odparł inspektor Żbik z głębokim przekonaniem. − Strach wyziera z każdego cala jego istoty. Jestem tego prawie pewny.

– Może się przecież mylisz.

– To nieważne. Są dziedziny w psychologii ludzkiej, w których jestem, że się wyrażę zarozumiale, nieomylny. Palce mu drżały, a oczy… czy ty wiesz, jakie znaczenie ma wyraz oczu…?

Zamyślił się poważnie i powtórzył dla pamięci:

− Stokowski…

Był pewny, że słyszał już kiedyś to nazwisko i… W tej samej chwili zabrzmiał gong zapraszający do stołu, a Stokowski i jego domyślny towarzysz zniknęli z oczu obu detektywów. Przez dalszy ciąg rautu trwającego trzy godziny Bernard Żbik nie ujrzał go już, pomimo że szukał i pomimo że umiał szukać. Odniósł nienormalne wrażenie, że pan Stokowski uciekł.

– Wiesz – nie patrzył na aspiranta, gdy schodzili po wspaniałych schodach – miałem ochotę zapytać go o pozwolenie na broń.

– Kogo? – Adam Billewski od dawna już myślał o czymś innym.

– Tego… Stokowskiego.

– Był przecież we fraku i na balu. Na co mu broń?

– Miał w kieszeni na piersiach rewolwer dużego kalibru. Poznałem to po wypukłościach.

– Dlaczego ten człowiek tak cię zainteresował, Bernardzie?

– Dziwne, nieprawdaż? Dużo bym w tej chwili dał za odpowiedź na dwa pytania.

– Pierwsze?

– Jak długo będzie żył pan Stokowski.

– A drugie? – zainteresował się aspirant.

– Kiedy pan Stokowski zwróci się do policji o ochronę swego życia… i czy się zwróci. Dziwny dziś jestem, Adasiu, jak sądzisz…? Zaczynam przemawiać stylem Edgara Wallace’a.

– Zapomniałeś o trzecim pytaniu.

– ?

– Kto przysłał ci zaproszenie na bal.

– To nieważne.

O wiele później okazało się, że to było właśnie najważniejsze.

[1] Secret Intelligence Service – brytyjska służba specjalna zajmująca się prowadzeniem wywiadu zagranicznego.

[2] Criminal Investigation Department – wydział kryminalny w brytyjskiej policji.

[3] KOP (Korpus Ochrony Pogranicza) – formacja woskowa czasu pokoju zajmująca się ochroną wschodniej granicy II Rzeczypospolitej.

III

PROGNOZA

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Adam Nasielski

Adam Nasielski, (1 lipca 1911, Warszawa – 23 stycznia 2009, Melbourne) – polski pisarz, prawnik i kryminolog, autor ponad 40 powieści kryminalnych.

Adam Nasielski ukończył studia prawnicze i seminarium doktorów kryminologii na Uniwersytecie Józefa Piłsudskiego (Uniwersytet Warszawski). Początkowo pracował jako recenzent operowy. W 1931 opublikował pierwszą powieść kryminalną – Strzał, którą rozpoczął błyskotliwą karierę pisarza powieści. Do 1939 napisał ponad 40 powieści kryminalnych, dzięki czemu stał się jednym z najbardziej płodnych polskich pisarzy tego gatunku przed wojną. Stworzył postać Bernarda Żbika, inspektora urzędu śledczego w Warszawie. Żbik wystąpił w ośmiu powieściach serii Wielkie gry Bernarda Żbika. Z powodu licznych inspiracji i nawiązań do Edgara Wallace’a Adam Nasielski był nazywany „Polskim Wallace’m”. Większość powieści Nasielski napisał we własnej willi w Zaleszczykach nad Dniestrem. Jego książki były tłumaczone na języki: angielski, czeski, francuski, holenderski i niemiecki.

Do Australii przybył w 1949. Pracował jako urzędnik w państwowym przedsiębiorstwie budującym tamy. Publikował sporadycznie minipowieści w „Wiadomościach Polskich” oraz reportaże, polemiki i listy w paryskiej „Kulturze”. Po przejściu na emeryturę rozstał się z powieścią kryminalną.

W PRL nie wydawano książek Adama Nasielskiego. Dopiero w 1991 wznowiono tytuł Awantura w Chicago. Książki Nasielskiego są wznawiane sukcesywnie dopiero od 2013 w serii Kryminały przedwojennej Warszawy. Wiele z niewznowionych dotychczas tytułów uchodzi za rarytasy wśród kolekcjonerów i osiąga bardzo wysokie ceny na rynku wtórnym.

Polecamy również

KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały przedwojennej Warszawy

Marek Romański

, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1

Stanisław Antoni Wotowski

, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2

Stanisław Antoni Wotowski

, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3

Stanisław Antoni Wotowski

, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4

Marek Romański

, W walce z Arsène Lupin. Tom 5

Marek Romański

, Mister X. Tom 6

Marek Romański

, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7

Marek Romański

, Szpieg z Falklandów. Tom 8

Marek Romański

, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9

Marek Romański

, Pająk. Tom 10

Marek Romański

, Znak zapytania. Tom 11

Marek Romański,

Prokurator Garda. Tom 12

Marek Romański,

Złote sidła, pierwsza część. Tom 13

Marek Romański,

Defraudant, druga część. Tom 13

Marek Romański

, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14

Marek Romański,

Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15

Marek Romański

, Salwa o świcie, druga część. Tom 15

Marek Romański

, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16

Kazimierz Laskowski,

Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17

Walery Przyborowski

, Czerwona skrzynia. Tom 18

Walery Przyborowski

, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19

Antoni Hram

, Upiór podziemi. Tom 20

Inspektor Bernard Żbik

Adam Nasielski

Alibi. Tom 1

Opera śmierci. Tom 2

Człowiek z Kimberley. Tom 3

Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4

Grobowiec Ozyrysa. Tom 5

Skok w otchłań. Tom 6

Puama E. Tom 7

As Pik. Tom 8

Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9

Najciekawsze kryminały PRL

Tadeusz Starostecki

, Plan Wilka. Tom 1

Zuzanna Śliwa

, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2 

Janusz Faber

, Ślady prowadzą w noc. Tom 3

Kazimierz Kłoś

, Listy przyniosły śmierć. Tom 4

Janusz Roy

, Czarny koń zabija nocą. Tom 5

Zuzanna Śliwa

, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6

Jerzy Żukowski

, Martwy punkt. Tom 7

Jerzy Marian Mech

, Szyfr zbrodni. Tom 8

G.R Tarnawa

, Zakręt samobójców. Tom 9

I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik

, Trucizna działa. Tom 10

Klasyka angielskiego kryminału

Edgar Wallace

Tajemnica szpilki. Tom 1

Czerwony Krąg. Tom 2

Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3

Szajka Zgrozy. Tom 4

Kwadratowy szmaragd. Tom 5

Numer Szósty. Tom 6

Spłacony dług. Tom 7

Łowca głów. Tom 8

Detektyw Asbjørn Krag

Sven Elvestad

Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1

Czarna Gwiazda. Tom 2

Tajemnica torpedy. Tom 3

Pokój zmarłego. Tom 4

NOWE POLSKIE KRYMINAŁY

Kryminały Warszawskie

Wojciech Kulawski

Lista sześciu. Tom 1. 

Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.

Zamknięci. Tom 3

Poza granicą szaleństwa. Tom 4

Komisarz Ireneusz Waróg

Stefan Górawski

Sekret włoskiego orzecha. Tom 1

W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2

Kapitan Jan Jedyna

Igor Frender

Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1

Mordercza proteza. Tom 2

Tim Mayer

Wojciech Kulawski

Syryjska legenda. Tom 1

Meksykańska hekatomba. Tom 2

www.lindco.se

e-mail: [email protected]

lindcopl (facebook & instagram)

Tytuł oryginału:

Adam Nasielski

Grobowiec Ozyrysa

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Lind&Co.

Wydanie I powojenne, 2015. Oparto na wydaniu z 1936 r.

Wspołpraca: Wydawnictwo CM, Warszawa

Projekt okładki: Studio Karandasz

Zdjęcia na okładce: : dreamerve / AdobeStock, Zzvet / AdobeStock, Jotte / AdobeStock

Copyright © dla tej edycji: Wydawnictwo Lind & Co, Stockholm, 2021

ISBN 978-91-8019-014-5

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek