Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Miał być cesarzem Rzymu. Został niemym świadkiem historii…
Rok 519. W posiadłości nad brzegiem Zatoki Neapolitańskiej od wielu lat więziony jest ostatni cesarz Zachodu, Romulus, wraz z synem Remusem. Gdy chłopak dorasta, ojciec wyprawia go na dwór władającego Italią króla Ostrogotów – Teodoryka Wielkiego. Niedoświadczony Remus zostaje wplątany w sieć intryg prowadzonych przez wytrawnych graczy. Aby ocalić życie i podjąć misję powierzoną mu przez ojca, musi się nauczyć dokonywania trudnych wyborów. Czy jego przeznaczeniem jest cesarska purpura, czy raczej niewolnicza praca w stajniach hipodromu? Jakimi ścieżkami powiedzie go los? Gdzie będzie szukał pocieszenia – w filozofii czy w zemście? A może jeszcze gdzie indziej?
„Anegdota” to napisana z rozmachem epicka powieść o końcu świata antycznego. Jej bohater spotyka fascynujące postaci historyczne, m.in.: króla Teodoryka Wielkiego, cesarza Justyniana Wielkiego i cesarzową Teodorę, Prokopiusza z Cezarei, Totilę – wybitnego króla Gotów, a także cesarskiego eunucha i ministra Narsesa. Imperium rzymskie umiera, ale zanim odejdzie w przeszłość, Remus i jemu współcześni spróbują znaleźć odpowiedź na pytanie o naturę władzy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 445
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023
© Copyright by Wojciech Dutka, 2023
Redaktor inicjujący: Paweł Pokora
Redakcja: Małgorzata Piotrowicz
Korekta: Joanna Dzik
Skład: Klara Perepłyś-Pająk
Projekt okładki: Grzegorz Araszewski/garasz.pl
Zdjęcia na okładce i źródła ilustracji: domena publiczna
Zdjęcie autora: © Maciej Zienkiewicz Photography
Producenci wydawniczy:
Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz
Wydawca: Marek Jannasz
Lira Publishing Sp. z o.o.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2023
ISBN: 978-83-67915-27-4 (EPUB); 978-83-67915-28-1 (MOBI)
Lira Publishing Sp. z o.o.
al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa
www.wydawnictwolira.pl
Wydawnictwa Lira szukaj też na:
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej
Ogromny chłód wieje od Longobardów
Mocno siedzą w siodle przełęczy
jak na krzesłach spadzistych
W lewej trzymają jutrznie
W prawej bicz lodowce smagają juczne zwierzęta
(...)
Wieszają na urwiskach węża obok tarczy
Wyprostowani idą z północy bezsenni
Prawie ślepi kobiety nad ogniskami
kołyszą czerwone dzieci
Ogromny chłód wieje od Longobardów
Cień ich trawę przepala kiedy zlatują w dolinę
Krzycząc swoje przeciągłe
n o t h i n g n o t h i n g n o t h i n g
Zbigniew Herbert
Longobardowie
Od kilku dni mężczyzna bez imienia, jak nazywano go w pustelni na Monte Cassino, założonej przez Benedykta z Nursji, zaniemógł poważnie. Nogi mu spuchły, brat zajmujący się w pustelni ziołolecznictwem stwierdził, że to przez poważne problemy z krążeniem. Zaparzył mu więc ziół powodujących odwodnienie: pokrzywę z listkiem babki lekarskiej. Jednak stan chorego poprawił się tylko częściowo. Zarówno on sam, jak i mnisi, którzy przed laty postanowili go przyjąć po odprawieniu pokuty, byli zdania, że zbliżał się już czas spotkania ze Stwórcą.
– Niechybnie stanie przed Bogiem! – mówili.
Na Monte Cassino przebywał od pewnego czasu brat Grzegorz z możnego rzymskiego rodu Anicjuszy. Spotkał już tego nieznajomego, rozmawiał z nim. A teraz, w ostatnich chwilach życia, tajemniczy mężczyzna przywołał go do siebie.
– Wyspowiadaj mnie, proszę – wyszeptał.
Brat Grzegorz nie mógł odmówić. Ukląkł przy sienniku, aby lepiej go słyszeć. Trochę trwało, zanim umierający wszystko mu opowiedział.
– Teraz wiesz wszystko – rzekł na koniec. – Proszę, spełnij jeszcze moją ostatnią prośbę.
– Jaką, przyjacielu?
– Chcę... – zaczął mężczyzna z wysiłkiem. – Chcę, aby po mojej śmierci pochowano mnie w purpurowych butach.
Brat Grzegorz bardzo się zdziwił, kiedy usłyszał tę dziwną prośbę, zbyt niepokorną jak na mnicha, którym brat bez imienia w istocie był.
– Dlaczego?
– Bo jestem synem ostatniego cesarza Rzymu.
Grzegorz popatrzył na umierającego z litością. Od stu lat nie było już na zachodzie cesarza. Cóż za niedorzeczność! To przecież niemożliwe. Ale zaraz potem uświadomił sobie, że od kiedy poznał tego bezimiennego człowieka, któremu konwent braci żyjących według reguły mistrza Benedykta z Nursji pozwolił żyć między sobą, nigdy nie dopuścił się on nieposłuszeństwa ani też nikt nie złapał go na kłamstwie. Grzegorz zatem doszedł do wniosku, że jego słowa muszą być prawdziwe.
Miłosierdzie jest zawsze przed sprawiedliwością. Gdy chory skończył spowiedź, a trwała ona długo, bo też liczne grzechy zbrudziły duszę tego niepokornego męża, Grzegorz zdumiał się wielce, że historia potrafi tak splątać nici czyjegoś losu. Ten człowiek, gdyby jego życie potoczyło się inaczej, być może odchodziłby jako ostatni pan Zachodu. Po wysłuchaniu jego wstrząsającej opowieści nie miał wątpliwości, że umierający miał prawo do purpurowych butów, ale... był to człowiek tragiczny, skazany na zapomnienie i klęskę.
Gdy nieznajomy umarł, Grzegorz rzeczywiście znalazł w jego rzeczach, w skrzyni z drewna osikowego, purpurowe buty. Musiały być bardzo stare, ale chyba zmarły za życia smarował je pastą zrobioną z gęsiego tłuszczu i wywarów z ziół. Czerwona, niemal purpurowa skóra wydała się Grzegorzowi bardzo piękna. Sam nigdy by czegoś takiego nie włożył, szczególnie w klasztorze, ale zmarły z niewyjaśnionych powodów uznawał je za dowód swojej cesarskiej godności.
Kim był naprawdę? – zadał sobie pytanie brat Grzegorz z Anicjuszy i doszedł do wniosku, że los tego dziwnego mężczyzny ukazuje, jak wielką władzę nad ludzkim życiem ma złudzenie. Człowiek w purpurowych butach zdał sobie z tego sprawę dopiero tutaj, na Monte Cassino, w pustelni, która stawała się klasztorem i która nadała sens jego istnieniu, szukającemu swojego miejsca pod słońcem.
Tego dnia nad Zatoką Neapolitańską wiało, a wilgoć morza wdzierała się w mury pałacu. W owej posiadłości, zwanej Castellum Lucullanum[1], mieszkał pięćdziesięcioczteroletni mężczyzna. Jego żona zmarła przy porodzie jedynego ich dziecka, syna, który kończył właśnie dziewiętnasty rok życia. Mężczyzna nie mógł narzekać na swoje życie – pieniędzy mu nie brakowało, dzięki niemałemu majątkowi był samowystarczalny, mieszkał w ufortyfikowanym pałacu nad zatoką, codziennie oglądał wznoszący się w oddali cień Wezuwiusza, który przed czterystu laty pogrzebał kilka miast w straszliwej katastrofie. Jednak nie czuł się ani szczęśliwy, ani spełniony. Świat, w którym żył, nie przypominał już tego, w którym dorastał. Jego ojciec, Orestes – senator, ważny człowiek – zadbał o solidne wykształcenie swojego syna. Mężczyzna był świetnie obeznany z literaturą łacińską, a ojczystym językiem Rzymian posługiwał się klasycznie, bez barbarzyńskich naleciałości – tak jak mówiono w stolicy. Jednak nie mógł odwiedzić Rzymu. Nie pozwolono mu nigdy wrócić do miasta, które opuścił jako dwunastoletni chłopiec. W obrębie posiadłości, którą otrzymał od germańskiego wodza, mógł uczynić wszystko. Ale nie poza nią. Castellum Lucullanum było jego więzieniem.
Człowiek wolny nie lubi więzień, nawet jeśli opływa w nich we wszystko – to tylko wyrafinowane złote klatki. Mężczyzna zachował w pamięci wszystko, czego doświadczył jako chłopiec. Pamiętał dokładnie sierpniowy dzień roku Pańskiego czterysta siedemdziesiątego szóstego, kiedy germański wódz Odoaker na jego oczach zamordował mu ojca. Widział, jak żołnierze kopali jego głowę jak piłkę. Następnie ją wygotowano, a Odoaker miał pić z kości czaszki zamienionej w kielich do wina. Mężczyzna nigdy nie zapomniał strachu oczekiwania na śmierć, która jednak nie nadeszła, gdyż któregoś dnia germański wódz powiedział:
– Żal zabijać takiego ładnego cesarzyka!
A jego ludzie, wśród których pełno było dzikich Rugiów i nie mniej barbarzyńskich Gepidów, mówili coś wesołego w swoich barbarzyńskich językach. Chłopcu zdawało się wówczas, że barbarzyńcy szczekają, bo mógł porównać ich język tylko do ujadania psa. Ze strachu nie wypowiedział jednak ani jednego zdania – mogłoby kosztować go życie.
Odoaker odesłał diadem cesarski i purpurowy płaszcz do Konstantynopola, ale chłopiec zdołał przechować jeden artefakt – dowód, że był cesarzem Zachodu. Były to buty z czerwonej skóry, które jako dziecko ukrył, a potem, osadzony w Castellum Lucullanum, przechował przez wszystkie te lata jako potwierdzenie swojej godności cesarskiej – jedyne, jakie istniało.
Romulus, syn Orestesa, nie miał krewnych. Liczną rodzinę ze strony ojca wyrżnięto, a jemu pozwolono żyć jako maskotce – małpce, które miała odegrać pewną rolę w politycznych planach Odoakra. Świat się zmienił, a dawne dzieje Rzymu jawiły się z perspektywy pięciu wieków niemal jak legenda. Romulus dorastał i dużo czytał, kupował kolejne zwoje ze słynnymi dziełami historyków. Zgromadził w swej bibliotece pisane w ojczystym języku dzieła Tytusa Liwiusza, Swetoniusza, Tacyta, Ammiana Marcellinusa, pisma ojców Kościoła, w tym żyjącego przed stu laty biskupa Kartaginy, Augustyna, który pytał: jeśli Rzym upadnie, to co zostanie?
To pytanie nieodwołalnie naznaczyło życie tego mężczyzny. Był świadkiem końca cesarstwa zachodniego, na jego oczach przestało istnieć. Jednak Rzymianie przetrwali, tak jak rzymska kultura i język, choć musieli teraz znosić tych, którzy utworzyli barbarzyńskie królestwa: Burgundów, dzikich Franków, niedawno dopiero ochrzczonych przez Chlodwiga w obrządku katolickim, a także ariańskich Wizygotów i Ostrogotów, kuzynów mówiących wspólnym językiem. Nowi władcy żądali złota, ale przyjmowali rzymską kulturę, ponieważ była na wyższym poziomie niż ich własna. A on żył w zamknięciu przez lata. Pozwolono mu ożenić się z córką neapolitańskiego patrycjusza, Petrusa Marcellinusa Felixa, który zasiadał w senacie. Jednak córka wielmoży zmarła przy porodzie syna. To dziecko stało się dla mężczyzny całym światem. Zdołał na nie przelać nie tylko swoją wielką miłość, ale wszystko to, czym żył przez lata.
– Pamiętaj, że to ty, mój synu, musisz odzyskać to, co zabrali nam barbarzyńcy.
– Co to takiego? – pytał chłopiec, gdy był mały.
– Purpurę cesarską.
Romulus pozwalał wkładać chłopcu swoje purpurowe buty – o dziwo, pasowały! Jednak z czasem, gdy syn miał lat piętnaście, zrobiły się niewygodne.
– Ojcze, każ szewcom uszyć większe!
– Ale wówczas nie będą autentyczne – zaprotestował Romulus, jednak dał się uprosić i trzewiki zostały przeszyte na nowo przez najlepszego szewca z Neapolu, starego Greka, który powiedział, że dawno nie widział tak wspaniałej skóry z bawołu. Trzewiki mógł nosić teraz dorosły.
Romulus nie zaniedbywał wykształcenia syna, który – w przeciwieństwie do niego – mógł opuszczać Castellum Lucullanum. Uczył się w szkole retoryki w Neapolu, gdzie ukończył też kurs literatury i języka greckiego. Neapol był chyba ostatnim miastem, gdzie można było znaleźć w bibliotece greckie rękopisy i teksty. Syn tylko się dziwił, że musi uczęszczać na lekcje walki na długie barbarzyńskie miecze. Nie znosił ich, ponieważ zawsze wychodził z zajęć poobijany, upokorzony i wściekły. Jednak ojciec miał na to jedno zdanie:
– Jak odzyskasz to, co utraciliśmy, skoro nie umiesz władać mieczem?
Syn więc uczył się pilnie i germańscy nauczyciele, byli żołnierze Odoakra dorabiający jako strażnicy w Neapolu, powiedzieli wreszcie, że więcej nauczyć go nie potrafią. Ale – co zaskoczyło ojca bardzo pozytywnie – Remus bardzo kochał konie. Miał do nich rękę i szybko nauczył się jeździć. Z pieniędzy, jakie król Gotów wypłacał mu jako byłemu cesarzowi, Romulus mógł pozwolić sobie na kupienie dwóch kuców, a gdy chłopak dorósł – jednego konia maści karej. Remus mógł jeździć na nim na przejażdżki, jednak ojciec postawił warunek – musiał się nauczyć opiekować zwierzęciem: czyścić je, szczotkować grzywę, dbać, by miało pod dostatkiem owsa i siana zimą. Chłopak robił to chętnie, a konia nazwał Ajaks, ku czci bohatera z mitów.
Studiował też pilnie historię Rzymu. Miał siedemnaście lat, gdy przeczytał po raz pierwszy Dzieje Rzymu Tytusa Liwiusza i zrozumiał swoje imię. Przed ponad tysiącem lat wilczyca wykarmiła dwóch braci – Romulusa i Remusa. Historia zatoczyła koło. Dziś Remus był synem Romulusa, ostatniego cesarza Zachodu.
I teraz to Remus miał pomścić Romulusa, odwrotnie niż na początku Romy.
Pochodzenie i wychowanie nie sprawiły jednak, że Remus uniknął charakterystycznych dla tego okresu dorastania problemów. Kiedy – jak to chłopakowi w jego wieku – zaczęły mu się podobać dziewczyny, upatrzył sobie jedną z córek rybaka znad zatoki. Dowiedziawszy się o tym, Romulus wpadł we wściekłość.
– Jak śmiesz zadawać się z brudnymi dziewkami z portu?!
– Chcę mieć przyjaciół! – krzyczał Remus, któremu też doskwierało życie w zamknięciu, tak jak ojcu.
– Nie kalaj mojej krwi!
Romulus musiał jednak przyznać, że syn jako typowy młody człowiek musi mieć przyjaciół, którzy lubią wino, muzykę i marzą o miłości lub dokonaniu wielkich czynów. Romulus zrozumiał, że nie może skazywać syna na życie, jakie sam wiódł – w zamknięciu. Przymykał zatem oko na wybryki chłopaka, dopóki rybak imieniem Nasto nie przyszedł ze skargą.
– Twój syn uwiódł moją córkę i przyprawił ją o bachora. Utopiła mi się, biedaczka.
Jakże Romulus się wściekł! Wysłał na miejsce sługi, by sprawę wybadali. Niestety, oskarżenia okazały się prawdziwe, a dziewczyna, którą Remus w sobie rozkochał, a następnie porzucił, utopiła się w zatoce.
– Tyle wystarczy za twoją krzywdę? – zapytał Romulus, rzucając pod nogi prostego człowieka woreczek z dwudziestoma złotymi solidami, które nosiły podobiznę Teodoryka, króla Ostrogotów, a nie jego.
Stary zabrał pieniądze, ale było jasne, że nie odpuści i jak Remus wybierze się znów na miasto, będzie miał kłopoty. Romulus zdał sobie sprawę, że jego syn dorósł i musi mieć poważne stanowisko. Poszedł więc po pióra i inkaust i napisał na kawałku pergaminu list na dwór w Rawennie. Nie czekał długo na odpowiedź.
– Remusie, pozwól do mnie – rzekł Romulus pewnego wiosennego dnia. – Zjedz ze mną wieczerzę.
Na posiłek podano kraby i ośmiornicę, duszone w winie z własnej winnicy. Syci ojciec i syn mogli porozmawiać o rzeczach naprawdę ważnych, jak miał w zwyczaju mawiać Romulus.
– Wyjedziesz na dwór Teodoryka do Rawenny. Masz już dziewiętnaście lat i musisz zobaczyć świat – oświadczył.
– Zaskakujesz mnie, ojcze. Tyle lat nie pozwalałeś mi pojechać nawet do Rzymu, a teraz wysyłasz na dwór tego barbarzyńcy – rzekł z przekąsem Remus.
– Bo chciałem cię mieć na oku. Nie upilnowałem cię jednak i narobiłeś głupstw. Na dworze Teodoryka nauczysz się, jak być patrycjuszem i wielu innych, naprawdę dobrych rzeczy.
– Nie wiem, czego mógłbym się nauczyć od barbarzyńcy. Chcę się uczyć od ciebie, ojcze.
Romulus uśmiechnął się. Syn w niego wierzył. Być może był ostatnim człowiekiem, który w niego wierzył.
– Synu, jest prawdą, że zrzekłem się tytułu cesarskiego.
– Odoaker cię zmusił, to nie jest zatem ważne. Jesteś augustem!
Romulus zdał sobie sprawę, że Remus żyje jego pragnieniem cesarskiej purpury. Uśmiechnął się. Zamknę oczy, spokojny – pomyślał. Zobaczył bowiem syna pasję, jakiej sam nigdy nie miał. Westchnął. Chłopak nie rozumiał rzeczywistości, w jakiej żyli.
– Mylisz się. Nie jestem już cesarzem, ale ty możesz nim być – rzekł. – Jesteś moim sukcesorem. Świat jest nieprzychylny Rzymianom. Popatrz, kto nas otacza. Przed dwunastoma laty doszło do wielkiej bitwy, w której Frankowie pobili Wizygotów i zmusili ich do osiedlenia się w Hiszpanii. Tak więc na północ od Italii rządzą Frankowie, ale między nimi i Italią są jeszcze Burgundowie, słabi i skazani na pożarcie. Jestem więźniem Amalów, dynastii Teodoryka, i muszę być mu posłuszny. Zresztą król jest dla mnie łaskawy i nie odmówił mi przyjęcia cię na dwór. Czy teraz rozumiesz, że żyjąc tutaj, w castellum nad zatoką, która jest całym naszym światem, starałem się dać ci dworskie wykształcenie, na ile to było możliwe? Władasz w mowie i piśmie naszym językiem, łaciną, mówisz komunikatywnie po grecku, co dziś jest już rzadkością, ale twoim celem jest wkraść się w łaski Amalów i zyskać ich przyjaźń.
– Po co? Przecież są naszymi wrogami i okupantami? – zapytał Remus.
– Ucz się zatem, że można przyjaźnić się z wrogami, żeby ich zgubić. To mój rewanż na barbarzyńcach, synu. Twoim celem jest znaleźć człowieka, który na dworze Amalów pracuje dla cesarza wschodniego z Konstantynopola. Masz mówić, kim jesteś i kim jest twój ojciec. Masz się domagać od wschodniego cesarza, by przywrócił cię do władzy nad Zachodem, bo to jego obowiązek, choć Grecy, którzy też nazywają się teraz Rzymianami, są nieszczerzy i obłudni.
– Skąd możesz to wiedzieć, skoro całe życie spędziłeś tutaj, ojcze?
– Moimi przyjaciółmi są księgi. Mnóstwo czytam i wyrobiłem sobie pogląd na pewne sprawy.
– Nie wiem, czy tego chcę – odparł Remus.
– Nie jest ważne to, czego chcesz. Jesteś synem ostatniego cesarza i masz się zachować godnie. I z należnym szacunkiem przyjmować moje decyzje. A ja, Remusie, postanowiłem. W Neapolu nic cię nie czeka, nic godnego, nic wartościowego. A na dworze króla możesz dojść do prawdziwych godności, zaszczytów i być może pewnego dnia uda ci się przywrócić cesarską purpurę!
Ten argument zadziałał na krnąbrnego chłopaka.
– Ja nie zdołam cię już, Remusie, niczego nauczyć – rzekł Romulus. – Przekazałem ci wszystko, czego nauczono mnie w młodości. Bo dopiero tutaj, w Castellum Lucullanum, w którym osiadłem po tym, jak Odoaker odebrał mi cesarską purpurę, mogłem się nauczyć wiele z mądrości dawnych ksiąg, pisanych w czasach, kiedy Rzym władał światem.
– A teraz nie włada?
– Niestety, nie, synu. Jest jeden cesarz w Konstantynopolu, więc przynajmniej formalnie wciąż jest jedno imperium i jeden cezar, ale w Italii, prowincjach iliryjskich i tej części Galii, która jest za Alpami, włada król Ostrogotów. Mam już swoje lata, synu, i kiedy inni zostawali senatorami i dostępowali godności konsula czy też idąc drogą kariery kościelnej, służyli biskupowi Rzymu i opływali w zaszczyty, ja musiałem przebywać tutaj. Ponieważ byłem t y m Romulusem i wszyscy wiedzieli, kim jestem, nikt nigdy nie dał mi niczego za darmo.
– Do czego zmierzasz, ojcze?
– Zmierzam do tego, że napisałem przed dwoma miesiącami do króla Teodoryka z prośbą o przyznanie mi renty, jako że jestem już zmęczony.
– I co odpowiedział ci król Gotów?
Romulus się uśmiechnął. Wzorem cezarów sprzed czterech wieków nosił brodę, ale zawsze starannie przyciętą. Lubił rzeczy z lnu i delikatnej wełny. Ojciec Remusa był subtelnym człowiekiem.
– Przyznał mi rentę – odparł.
Pokazał synowi pergamin, który przyniósł posłaniec z Rawenny, stolicy Italii, miasta wspaniałego, położonego blisko morza, wśród niedostępnych bagien, aby żaden wróg nie mógł go zniszczyć. Remus nie mógł uwierzyć, że łaskę wyświadczył mu wróg, pan Gotów wschodnich, a nie rzymski senat, który powinien był przyznać mu pieniądze na godne życie wiele lat temu. Jacy Rzymianie stali się niewdzięczni!
– Jest jeszcze coś – powiedział ostatni cesarz Rzymu.
– Cały zamieniam się w słuch, mój ojcze.
– Król przyjął cię na dwór do szkoły, którą prowadzi słynny filozof Boecjusz. Tak więc, synu, twoje życie tutaj, u mego boku, się kończy.
– Kiedy wyjeżdżam?
– Chcę, abyś znalazł się na dworze królewskim w Rawennie przed nowym rokiem. Pakuj się zatem.
Król Teodoryk wkraczał w siedemdziesiąty rok życia. Niegdyś silny i niezwykle sprawny wojownik po pokonaniu Odoakra niepodzielnie władał ludem Gotów wschodnich, którzy doświadczyli zaszczytu panowania nad Rzymianami w Italii, kolebce niegdyś wielkiego imperium. Teodoryk od lat chłopięcych, które spędził w Konstantynopolu, gdzie dobrze go wyuczono greki i łaciny, choć posmakował także nieraz ostrej trzcinowej witki nauczyciela, głęboko zafascynował się kulturą rzymską w jej łacińskim i greckim wydaniu. Ogrom Konstantynopola, liczba bibliotek i kościołów sprawiły, że ten człowiek nigdy nie odczuwał nienawiści do Rzymian.
Gdy objął władzę, wszyscy w Italii byli pewni, że przyszły czasy najgorsze. Ostrogotów kojarzono bowiem z ich krwawymi kuzynami, przez których Rzym upadł. Jednak nic takiego się nie wydarzyło, a nowy władca nigdy nie nosił korony ani insygniów gockich królów, gdy przebywał w Rzymie, lecz nakładał skromną białą togę rzymskiego patrycjusza, którą to godność nadał mu wschodni cesarz. Teodoryk zezwolił Rzymianom na igrzyska, na których były i polowania na dzikie bestie, i wyścigi rydwanów, które zyskiwały sobie fanatycznych zwolenników. Panował przez lata i starał się bardzo te dwa światy, tak od siebie odległe i tak obce – rzymski i gocki, zespolić w jeden. Zasłużył sobie na szacunek, ponieważ Rzymianie nazywali go sprawiedliwym królem i nie raz jeden obierali go konsulem republiki. Urząd ten nie łączył się z żadną władzą, miał jednak głębokie znaczenie symboliczne: Got został konsulem Rzymu. Teodoryk, czuły na swoim punkcie, zmienił też wygląd władcy, do jakiego przywykli Goci. Chodził prawie zawsze ubrany w purpurę i bisior przetykane złotem. U jego tronu w Rawennie stali zawsze liktorzy. Miał prawie wszystko – poza tytułem cesarza Zachodu. Nie potrzebował go. Rozumiał, że życzliwość cesarzy Wschodu była gwarancją spokoju na jego ziemiach, żyznych i przywróconych do świetności. I dbał o pozory, gdyż we władzy nie mniej od działania liczą się właśnie pozory.
Jednego wszak problemu Teodoryk nie mógł ominąć – nie miał syna. Dwie córki z pierwszego małżeństwa wydał za władców Burgundów i Wizygotów. Z drugiej żony, Audofledy, Stwórca dał królowi znów córkę, którą małżonkowie nazwali Amalasuntą, co w języku gockim znaczy „klejnot Amalów”, i włożyli w jej wychowanie pasję i zachwyt nad kulturą ludzi, których podbili. Dziewczynka rosła i gdy miała dwanaście lat, już wiedziano na dworze, że będzie z niej piękność. Długie, rude włosy myła rumiankiem i namaszczała oliwą wymieszaną z żółtkami jaj. Była sprawna zarówno w polowaniu na zwierza i strzelaniu z łuku, jak i w klasycznej rzymskiej poezji. Cytowała z pamięci Horacego. Teodoryk wychował ją jak syna, którego nigdy nie miał. Z czasem problem ten coraz bardziej królowi doskwierał, ponieważ znał on swój lud – uparty, gardzący rzymską kulturą, zbyt dumny jednak, by się do tego przyznać. Oni nie zaakceptują kobiety, choć to moja krew – rozmyślał Teodoryk.
Tymczasem Amalasunta dorastała i musiał pomyśleć o mężu dla niej. Wybór padł na Eutaryka, księcia wizygockiego z Hiszpanii. I choć nie było to łatwe dla króla, uznał, że lepiej zaprosić do współrządzenia Wizygotów z Hiszpanii, niż czekać na to, jak gocki ting, czyli wiec, wybierze nowego władcę. Teodoryk obawiał się, czy Amalasunta, dziewczyna mądra i pełna pasji, zaakceptuje wybór ojca. Ale niepotrzebnie się martwił. Księżniczka powiła wkrótce dwoje dzieci, jedno po drugim w ciągu dwu lat – córkę Matasuntę i upragnionego przez wszystkich chłopca – Atalaryka. Jednak do serca starego króla zakradła się obawa i niepokoiła go jak nieproszony gość.
Oto bowiem na dniach do Rawenny, jego świetnej stolicy, miała zjechać się awanturnicza większość przywódców rodów ostrogockich, na zwołany przez króla ting – zebranie wolnych wojowników, w większości ostrogockiej arystokracji. Król wiedział, że wśród arystokracji są jego wrogowie, sprzeciwiający się polityce, którą z pasją realizował przez trzydzieści lat współistnienia dwu narodów w Italii, Rzymian i Gotów. Opozycja była uśpiona, ale potężna, a postanowienia tingu, kolegialnego ciała, nad którym król nie do końca miał kontrolę, stanowiły ostateczność. Decyzji tingu władca nie podważał – przynajmniej w dziejach rodu Amalów takiego przypadku nie było.
Tego dnia król Teodoryk zanurzył się w posępnych rozmyślaniach. W ostatnim czasie wciąż rozważał kwestię sukcesji władzy. Przywołał córkę, która przyszła do niego z synem Atalarykiem, który bawił się wystruganą z drewna lipowego zabawką – koniem i jeźdźcem.
– Widzę cię nieustannie zatroskanego, ojcze i królu – rzekła Amalasunta w języku łacińskim, który w jej ustach brzmiał wyjątkowo dźwięcznie.
Amalasunta, choć z krwi i przynależności Gotka, często mówiła w języku Rzymian i lubiła go używać – tak jak Teodoryk, który dla Gotów był królem, a dla Rzymian... No właśnie. Kim był dla Rzymian, odwykłych od słowa rex, oznaczającego króla? Formalnie był patrycjuszem wschodniego cesarstwa i miał prawo do zasiadania w senacie nad Bosforem, ale Rzymianie dobrze rozumieli, że dobrobyt, jakiego nie widzieli od pięćdziesięciu lat, zawdzięczają władcy Gotów, który pokochał to, co podbił.
Teodoryk podniósł wzrok. Przed laty był potężnym mężczyzną o niespotykanej sile i długich kruczoczarnych włosach. Jednak jego skroń już dawno przyprószyła siwizna, a bardziej od siodła król cenił ciepłe futra w zimowe wieczory. Kochał Amalasuntę, jedyną dziedziczkę tronu, ale też lubił ją jako człowieka, gdyż od jej dziecięcych lat przyjaźnili się i wymieniali każdym pomysłem politycznym. Córka studiowała rzymskie prawo i znała się na nim lepiej od króla, biegle czytała łacińskie księgi i znała komunikatywnie grecki – na tyle dobrze, że towarzyszyła ojcu zawsze, gdy rozmawiał z przybywającymi z Konstantynopola gośćmi.
– Podjąłem decyzję w sprawie sukcesji – rzekł.
Amalasunta wiedziała, że nie unikną tej rozmowy. Ojciec miał już swoje lata.
– Przez wrodzoną skromność nie powiem, jak jej jestem ciekawa.
– Chcę, żebyś została oficjalnie zatwierdzona jako królowa Gotów przez ting. – Teodoryk wypowiedział to, czego pragnęło jego serce ojca.
Jednak córka doskonale wiedziała, jaka jest prawda.
– Czy znasz, ojcze, z ustnej historii naszego ludu, żeby kiedykolwiek rządziła nim kobieta?
Teodoryk doskonale znał odpowiedź na to pytanie. Przyglądał się córce. Zawsze lubił patrzeć jej w oczy, szarozielone jak oczy jej matki Audofledy i tak samo pełne mądrości i przebiegłości. Dokładnie takie były w tej chwili.
– Nie, Gotami nigdy nie władała kobieta. Ani zachodnimi, ani wschodnimi.
– Jest tak, jak mówisz ojcze – odparła Amalasunta. – Ting nie zaakceptuje kobiety.
Teodoryk westchnął. Mąż Amalasunty, Eutaryk, był wizygockim księciem i arianinem, co dla Amalów miało ogromne znaczenie. Wyznanie to, wywodzące się od prezbitera aleksandryjskiego, Ariusza, powstało w początkach czwartego wieku. W świecie rzymskim zostało już wyparte przez katolicyzm, jednak stało się wyznaniem narodowym wszystkich Germanów – Ostrogotów i ich kuzynów Wizygotów, Burgundów, Longobardów, zamieszkujących rzymską Panonię, oraz Wandalów, panujących w swoim niezwykłym afrykańskim królestwie.
– Zatem twój mąż – szepnął król.
– Jest inne wyjście – rzekła po chwili Amalasunta. – On.
Wskazała dłonią na bawiące się u podstawy tronu dziecko, zupełnie nieświadome, do jakiej roli przeznaczają je dorośli. Chłopczyk zafascynowany był zabawką, którą pomysłowo skonstruowano na kółkach, żeby się poruszała.
– Atalaryk jest dzieckiem – zauważył król.
– Jest twoim wnukiem i moim synem – odparła Amalasunta. – Do czasu jego pełnoletności ja będę regentką, gdy Bóg wezwie cię przed swoje oblicze.
Teodoryk zastanowił się. Takie rozwiązanie miało swoje plusy, a przede wszystkim wytrącało wielmożom gockim z ręki argument, że to kobieta nimi włada. Atalaryk wyrośnie z pewnością na dzielnego i wspaniałego mężczyznę – pomyślał król.
– A twój mąż? – zapytał nagle.
Amalasunta uśmiechnęła się.
– Mojego męża zostaw mnie.
Postanowili. Z taką decyzją król rozpocznie ting, którego domagali się arystokraci. Władza Teodoryka była wielka, ale musiał się z nimi liczyć. Goci wrośli bowiem w Italię i w rzymskie ziemie będące kiedyś sercem imperium. Teraz legiony Cezara i Augusta były naprawdę historią, a oni sami jawili się mieszkańcom tych terenów jako giganci, postacie niebotyczne, niemal nie z tej ziemi. Arystokracja gocka odebrała Rzymianom jedną trzecią ziemi i dochodów z niej. Na tyle Teodoryk pozwolił, ale ustąpił Rzymianom na polu symbolicznym – zostawił im sprawny senat, który urzędował w tym samym miejscu, co w czasach Cezara. Z jedną tylko różnicą – od ponad stu dwudziestu lat nie płonął już ogień Westy. Czas zatoczył koło i teraz to Rzymianie podlegali Germanom, ale Teodoryk osłodził im tę gorzką prawdę i dwa narody zaczęły się tolerować, bo przyjaźnić to raczej za duże słowo.
Nadszedł czas wyjazdu. Remus wziął ze stajni dwa konie, swojego ulubionego kasztana, czteroletniego ogiera, oraz konia jucznego, na którego załadował rzeczy spakowane przez służbę. Było ich niewiele. Westchnął smutno, ponieważ zdał sobie nagle sprawę, że nie wie, kiedy znów wróci do tego miejsca, które dla jego ojca stało się dziwnym więzieniem i izolacją na długie lata.
W końcu Romulus wyszedł do syna. Uściskał go. Wcześniej uznał, że będzie to dobry moment, aby przekazać mu ostatnie wskazówki. Wychowywał chłopaka przez wszystkie te lata w poczuciu misji, że oto ów młody człowiek osiągnie to, co ojcu nie było dane, a więc władzę, dostojeństwo, panowanie i życie cesarza. Romulus żył bowiem jako człowiek przegrany i pragnął nade wszystko, aby jego syn uniknął klęski, by stał się zwycięzcą. Pochodzenie miał znakomite, wykształcenie niezgorsze od rzymskich senatorów i oczywiście lepsze od młodzieży gockiej. Remus żył przez lata w Castellum Lucullanum wyobrażeniem swego ojca, jak gdyby rzeczywiście był on cesarzem Zachodu. Uwielbiał go i identyfikował się ze wszystkim, co przez lata ostatni cesarz wkładał mu do głowy.
– Pamiętaj, kim jesteś, i nie przynieś mi hańby, synu – rzekł Romulus. – Czeka na ciebie wielki świat. Jest twój, musisz uwierzyć, że tak właśnie jest, i tak ci się stanie. Wierzę w ciebie – podkreślił ojciec.
– Martwi mnie, że tutaj zostajesz.
Romulus miał w tej sprawie inne zdanie.
– Ja jestem skazany na takie życie. Nie brakuje mi niczego. Ale dla ciebie to za mało. Chcę, żebyś zobaczył świat, poznał go i wziął, co twoje. Gdy tak się stanie, uwolnisz mnie, mój synu.
Wzruszenie nie pozwoliło Remusowi odpowiedzieć. On też wiedział, że poznał już wszystkie kamienie na plaży w zatoce. Znał każdy zakątek w promieniu wielu mil. Rzeczywiście, choć Neapol tętnił życiem, Remus nikogo tu nie miał. Z obawy przed wrogami ojciec opłacał nauczycieli, którzy przybywali do castellum, ale młody człowiek nie miał znajomych, przyjaciół ani towarzystwa dziewczyn. Rozumiał, że czas wyfrunąć z gniazda, żyć na własną rękę.
– Zrobię to – rzekł. – Bądź tego pewien, ojcze. Mam tylko ciebie.
– Nie, mój synu, masz Boga, samego siebie i świat, który ci się należy. Ja tutaj nie jestem sam. Będę wyczekiwać twoich listów.
Chłopak nabrał pewności, uściskał raz jeszcze ojca, wsiadł na Ajaksa i ruszył przez bramę. Oczywiście ojciec z oddali machał mu na pożegnanie.
Remus ruszył ku swemu przeznaczeniu, a Romulus długo jeszcze patrzył na oddalającego się syna. Zdawało mu się, że wciąż go widzi oczyma duszy, gdy tamten już zniknął w gęstwinie miasta.
Tłumaczenie było skończone. Boecjusz, gdy już otrzymał od kopisty drugą, poprawioną wersję tekstu, raz jeszcze sprawdzał jego zgodność z oryginałem. W czasie, gdy przekładał na łacinę dialog Platona Timajos, liczył sobie czterdzieści lat i był dojrzałym mężem, który jako bodaj ostatni na zachodzie posiadł w stopniu pełnym i genialnym język grecki w jego klasycznej formie. Misją Boecjusza, męża, którego mądrość, pobożność i wielką klasę podziwiał król Teodoryk, było przywrócenie Zachodowi znajomości klasycznych tekstów greckiej filozofii. Rozumiał bowiem, że jedną z przyczyn rozpadu imperium, niegdyś obejmującego cały znany świat, było pęknięcie między światem greckim i rzymskim, które okazało się niezwykle trwałe. Jego tłumaczenia używano nie tylko w dworskiej szkole w Rawennie, gdzie filozofii uczyli się synowie gockich arystokratów i rzymskich senatorów, ale i w Rzymie, gdzie biskup tego miasta – papież, rozumiał, że solidne wykształcenie kleru jest podstawą sprawności umysłowej Kościoła.
Boecjusz siedział przy specjalnie skonstruowanym dla niego biurku, za którym z boku ustawiono duże lustro z wypolerowanego metalu, które oświetlało drewniany, spory pulpit. Na nim filozof mógł rozciągnąć jednocześnie dwa zwoje papirusowe, żeby czytać z oryginału i tłumaczyć na ojczystą łacinę. Podczas tej pracy oddawał się całkowicie sztuce słowa, nie należało mu wówczas przeszkadzać. Skończył, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi. Kolejny fragment Timajosa był już zapisany po łacinie. Wtedy do pokoju wszedł syn Boecjusza, Flawiusz Boecjusz Młodszy.
– Ojcze, przybył posłaniec od księżniczki Amalasunty.
Na dźwięk tego imienia Boecjusz się ożywił. Wstał od stołu, zabezpieczył tusz, schował gęsie pióra i odwrócił się do syna. Flawiusz był do niego bardzo podobny. Obaj byli słusznego wzrostu, ciemnowłosi – jak przystało na Rzymian, choć Boecjusz nosił starannie wypielęgnowaną brodę. Irytowało to niektórych gorliwych księży, węszących wszędzie wśród filozofów zwolenników dawnych bogów. Boecjusz nie spotkał nikogo takiego w Italii, z gruntu już chrześcijańskiej, ale ponoć w Grecji i prowincjach wschodniego cesarstwa, coraz bardziej jawiącego się Rzymianom jako obca grecka potęga – obca zarówno z ducha, jak i z obyczaju – byli wciąż tacy ludzie.
– Dziękuję za wiadomość, synu. Wprowadź go, proszę, do atrium, i podaj dobre wino.
Boecjusz nie miał zamiaru pokazać się gockiemu dworzaninowi z rękoma pobrudzonymi tuszem. W czasie pracy zawsze jakieś krople spadały nieoczekiwanie na papirus, brudziły dłonie. Był profesjonalistą jako tłumacz, ale jako polityka cechowała go pedantyczność, jeśli chodzi o wizerunek. Obmył dłonie w cynowej misie z wodą zaprawioną olejkiem miętowym i wytarł je ręcznikiem. Dopiero wtedy poszedł do atrium, gdzie zastał gockiego dworzanina i swego syna, swobodnie gawędzących o ostatnich wynikach na wyścigach rydwanów. Obaj bowiem sprzyjali stronnictwu zielonych. Boecjusz przez chwilę spoglądał na Gota i Rzymianina, którzy byli takimi samymi ludźmi – niczym się nie różnili. Łączyła ich łacina, dla jego syna ojczysta, a w przypadku młodego Hilderyka, kuzyna męża księżniczki Amalasunty, Eutaryka, tak jak on przybyłego z dalekiej Hiszpanii rządzonej już z powodzeniem przez Wizygotów – doskonale wyuczona. Boecjusz lubił takie chwile, ponieważ przypominały mu o jego powołaniu, jakim było budowanie mostów między ludźmi, tych niewidzialnych. Takie konstrukcje bywają najtrudniejsze, ale i najbardziej trwałe, jeśli tylko się udadzą. A on pracował całe życie, by Rzymianie odnaleźli w sobie raz jeszcze siłę twórczą i budowali wspaniałość Rzymu – już bez cezara, ale rządzonego przez króla Gotów. Ten straszny lud zadał Rzymowi tyle klęsk, ale urzeczony pięknem kultury klasycznej wydawał się rozumieć, że to koegzystencja, a nie konfrontacja jest źródłem dobrobytu.
– Jestem do dyspozycji twojej pani, Hilderyku – rzekł Boecjusz.
Na widok sławnego męża, polityka, filozofa, konsula i genialnego tłumacza obaj młodzieńcy przerwali wesołą rozmowę.
– Księżniczka Amalasunta pragnie z tobą rozmawiać w sprawie najwyższej wagi.
– O co chodzi? – dopytywał Boecjusz.
– Sama ci powie – odparł Hilderyk. – Mam ci towarzyszyć.
Boecjusz lubił tego młodego człowieka, noszącego się na sposób rzymski, ale mającego nieco dłuższe blond włosy, które podpowiadały jego nację – był zasymilowanym Gotem, który wierzył, że jest rzymskim patrycjuszem lub ekwitą. Narzucił więc płaszcz z cienkiej wełny, przetykanej cudnie wplecioną srebrna nicią, i poszedł na spotkanie z tą niezwykłą kobietą.
Remus nigdy wcześniej nie był w Wiecznym Mieście, które wedle pojęcia chłopaka powinno być stolicą całego świata. To, co zobaczył, bardzo go zaskoczyło. Po katastrofach, które spotkały miasto, Goci zadbali o jego bezpieczeństwo. Bramy Rzymu otoczono potężnym murem, nad którym wznosiły się liczne podwójne wieże bronione przez łuczników i piechotę. Choć w Italii w tym okresie panowały pokój i dobrobyt, nie zaniedbano żadnych środków ostrożności, a kohorty miejskie podległe senatowi miasta sprawdzały dokładnie wszystkich.
– Przyjechałem do dziadka, senatora Petrusa Marcellinusa Felixa Liberiusza.
Imię ówczesnego prefekta praetorium[2] wiele znaczyło w Italii. Dziadek Remusa ze strony jego zmarłej w połogu mamy był najwyższym rangą Rzymianinem należącym do rady przybocznej króla Teodoryka. Reprezentował on króla w Wiecznym Mieście podczas posiedzeń senatu, gdyż Rzymianie nade wszystko miłowali pozory. Co roku wybierano dwóch konsulów – jak przed pięcioma wiekami, w czasach upadku republiki i początków cesarstwa. Teodoryk szanował senat i Rzymianie również zachowywali się wobec króla z rodu Amalów lojalnie.
Remus mógł zatem wjechać do miasta. Przez lata, wzrastając obok ojca w Castellum Lucullanum, naczytał się, że Rzym pełen jest wspaniałości, wielkich świątyń z czasów chwały imperium, które choć pogańskie, jednak świadczą o wielkości cesarstwa. Dlatego zaskoczył go widok dawnego Forum Romanum w ruinie. Zdumiał się i przeraził, wszystkie bowiem wspaniałe budynki wyglądały na zniszczone. Łuk Konstantyna pozbawiony był kolorów, obrabowano go ze wszystkich elementów złotych i srebrnych. Świątynia Kastora i Polluksa wyglądała katastrofalnie, gdyż nie zostało nic z dachu, a posągi bogów odrąbano z cokołów z jakąś przemożną siłą. Nikt w Rzymie nie chciał ich naprawiać. Remus wiedział, że chrześcijanie nie mogli przykładać ręki do odbudowy świątyń pogańskich. Ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że Rzym dwa razy w ubiegłym wieku padł ofiarą barbarzyńców – w roku 410 zdobyli go Wizygoci i łupili go przez trzy dni, a w 455 Genzeryk, król Wandalów, władający rozległym państwem germańskim w dawnej rzymskiej Afryce, spichlerzu Rzymu, złupił miasto ponownie – Wandalowie ponoć mieli problem z wywiezieniem do Kartaginy wszystkich kosztowności.
Na opuszczonym i zrujnowanym Forum Remus uświadomił sobie, że w tym mieście nie może powstać stolica cesarstwa, którym w głębi serca chciał władać. Romulus opowiadał mu przez wszystkie lata o chwale i wielkości Rzymu, a teraz młodzieniec zobaczył ruiny. I to był pierwszy szok po przyjeździe do Wiecznego Miasta.
Na Awentynie mieściła się jednak rzymska willa sprzed dwóch wieków, nienaruszona, ale odgrodzona od ulicy grubym i potężnym murem. Remus nie musiał jej długo szukać, gdyż na imię prefekta pretorium reagowali wszyscy mieszkańcy. Młodzieniec przypatrywał się twarzom napotykanych Rzymian i w żadnej z nich nie znalazł chełpliwości, buty ani oznak zewnętrznego bogactwa. Ludzie, którzy mieszkali w mieście, byli jak gdyby przytłoczeni życiem codziennym – czy zadziałają akwedukty, które naprawiano w każdym miesiącu, by mogli się cieszyć czystą wodą, a nie ściekiem Tybru płynącym przez miasto. Remus zrozumiał, że Rzym jest miastem skromnym, aby nie powiedzieć – biednym. Nie widział jeszcze go całego, ale teraz jak najszybciej chciał rozmówić się z dziadkiem, którego miał spotkać po raz pierwszy. Może to dziwne, ale naprawdę nie znał Petrusa Marcellinusa Felixa Liberiusza.
Zsiadł z konia, przypatrzył się kołatce, która została wykuta z brązu i miała kształt głowy gorgony. Gdy nikt się nie odezwał, zakołatał głośniej. Dopiero wtedy odźwierny otworzył okienko w drzwiach i spojrzał na Remusa.
– Domokrążców i żebraków nie przyjmujemy. Kimkolwiek więc jesteś, idź swoją drogą. Z Bogiem.
– Chwileczkę! Nie jestem żadnym włóczęgą ani domokrążcą – zaprotestował niemile zaskoczony młodzian. – Nazywam się Remus i jestem synem Romulusa, cesarza Zachodu.
Dobiegło go jak gdyby westchnięcie. Po chwili jednak małe drzwi usytuowane w bramie otworzyły się. Mógł wejść przez nie tylko człowiek.
– Mój wierzchowiec został na ulicy.
– Zaraz nasi słudzy zaprowadzą go do stajni – rzekł odźwierny.
Człowiek ten był niezmiernie zaskoczony wizytą Remusa. Młodzieńcowi wydawało się, że jego imię i imię jego ojca zrobiły wrażenie.
– Pozwól, młody człowieku, że zaprowadzę cię do dostojnego prefekta.
Remus ruszył więc za nim, oglądając po drodze antyczne posągi stojące w atrium. Rzeźby, zapewne rzymskie kopie dzieł Myrona, Polikleta czy Praksytelesa, stały w idealnym porządku, ale Remus dostrzegł, że mają utrącone ręce i głowy, co nadawało tej osobliwej kolekcji powab grozy.
– Poczekaj tu – rzekł sługa i zniknął w czeluściach domu.
Remus rozglądał się po atrium, które było duże i widne. Po chwili sługa wrócił.
– Możesz wejść.
Postąpił więc naprzód, wszedł do środka i od razu wyczuł delikatny aromat kadzidła. Dostrzegł siedzącego za dużym stołem, na rzeźbionym krześle mężczyznę koło pięćdziesiątki. Jego dokładnie wygolona, łysa głowa lśniła od najlepszej oliwy. Nosił się z rzymska, a toga miała szkarłatny pas, co oznaczało, że był senatorem i trybunem ludowym, choć ten republikański tytuł nie miał już żadnego znaczenia.
– Wejdź, proszę, młody człowieku – rzekł przyjemnym, niemal kobiecym głosem i zaraz dodał: – A zatem jesteś moim wnukiem.
Petrus Marcellinus Felix Liberiusz wstał od stołu i podszedł bliżej. Teraz Remus mógł mu się lepiej przyjrzeć. Dostojnik miał gładkie ręce, a na palcu wskazującym prawej dłoni nosił rzymski rodowy złoty sygnet. Na rumianej twarzy jak dwie błękitne krople wody skrzyły się jego oczy. Remus nie dostrzegł nic szczególnego poza tym, że politykowi najwyraźniej nadzwyczaj dobrze się powodziło, czego nie można było powiedzieć o Rzymie.
– Tak, jestem nim. Czy to cię dziwi, mój panie? – zapytał Remus.
– Nie, skądże – odparł dostojnik. – Jesteś zapewne znużony po tak długiej podróży z południa. Podejdź do mnie, proszę, niech ci się przyjrzę.
Remus zbliżył się. Czuł się zakłopotany.
– Masz jej oczy – powiedział prefekt.
– Przepraszam, ale nie rozumiem.
– Masz oczy mojej córki. I jej podbródek. – Przez chwilę Petrus Marcellinus wydawał się bardziej ludzki. – Zjedz ze mną wieczerzę.
Dostojnik skinął na sługi, którzy wnet przynieśli chleb, figi, mięsiwo na zimno oraz dobre sycylijskie wino, na które bogacza było wciąż stać.
– Wszyscy na dworze Teodoryka oraz tutaj, w Rzymie, znają mnie jako Liberiusza. Takie mam przezwisko i chciałbym, żebyś tak do mnie mówił. Cieszę się, że po tylu latach twój ojciec wreszcie wysłał cię do mnie.
Remus miał wiele pytań.
– Jak to było z ojcem... i moją mamą?
– Moja córka wyszła za mąż, ponieważ taka była moja wola. Niestety, zmarła po porodzie, co się zdarza. Twój ojciec miał ze mną od czasu do czasu kontakt przez listy i wychowywał cię najlepiej, jak mógł.
– Dlaczego mój tata musi żyć w izolacji?
– Ponieważ był ostatnim cesarzem Zachodu – odparł Liberiusz. – I nie ma tutaj znaczenia, że był nim jako dziecko. Purpura naznacza na całe życie, jest jak skóra, z której nie można już wyjść. Taki był warunek jego dalszego życia, że musi pozostać w cieniu.
– Kto postawił taki warunek?
– Odoaker. A kiedy on został pokonany, rozkaz izolacji podtrzymał nasz obecny król Teodoryk.
Remus jednak się temu nie dziwił. Oni wszyscy bali się purpury mojego ojca – pomyślał.
– Co ci ojciec powiedział o twoich obowiązkach?
– Mam być przedstawiony na dworze króla. Ojciec był pewny, że znajdzie się tam dla mnie godne miejsce.
Dla Liberiusza, starego wygi we wszystkich intrygach, zarówno pałacowych, jak i tych, które toczyły się wśród kościelnych dostojników wokół biskupa Rzymu, przybycie wnuka o tak wielkim rodowodzie stanowiło argument, z którego chciał zrobić użytek. W następnych dniach pokazywał chłopcu Rzym i wyjaśniał skomplikowaną sytuację w Rawennie, prawdziwej stolicy królestwa. Przy okazji przekonał się, że wnuk ma niepospolitą ambicję, którą do głowy wlał mu Romulus Augustulus. Remus był rezolutny, błyskotliwie potrafił odpowiadać na podchwytliwe pytania, był oczytany w literaturze klasycznej, z której najbardziej cenił Salustiusza – za jego przenikliwość w badaniu mechanizmów politycznych. Zauważył też, że chłopak był religijny, ale w normie, nie fanatyczny, ale też nie zimny. Liberiusz zastanawiał się jednak, czy wnuk pasuje do jego politycznych planów, jakie snuł w zaciszu swego rzymskiego domu. Teodoryk mu ufał, zaufanie króla Gotów miało być podstawą bezpieczeństwa tego przebiegłego dostojnika, gdy on sam zaczynał najważniejszą polityczną grę swego życia.
Kiedy chłopak spał w wygodnej komnacie, jego dziadek zasiadł za stołem, zapalił świecę z czystego wosku, odnalazł mały zwój papirusu i zapisał na nim po grecku:
Flawiuszowi Justynowi, z woli bożej Imperatorowi i Augustowi w Konstantynopolu i w całym świecie chrześcijańskim Petrus Marcellinus Felix Liberiusz.
Z prawdziwą radością przyjąłem Twoją decyzję, Wasza Miłość, o przywróceniu unii z biskupem Rzymu, która sprawia, że Kościół zachodni i wschodni znów są jednością. Jeśli więc pozwolisz, Domine, aby Twój sługa przystąpił do wykonania naszego zamierzenia względem dworu w Rawennie, chciałbym wyjawić Ci, że zachód może mieć sprzymierzonego z Twoim Majestatem, Wasza Miłość, cezara. Na razie jednak, w obawie przed dworem w Rawennie, imię jego pozostanie w tajemnicy. Pragnę, aby człowiek ten wykonał dla nas niezbędną pracę na tym dworze, poznał wroga, jego zamiary i siły i sam przedstawił to wszystko przed Twoim tronem, gdy wyprawię go na wschód. List ten zaś przesyłam przez biskupa Eustachiusza, który z Twojej woli jest gościem u biskupa Rzymu.
Skończył pisać, a papirus złożył i nalał na złączenie rozgrzany wosk. Gdy uformowała się grudka, podpisał ją odbiciem swojego sygnetu. Przywołał sługę, tego samego, który otworzył drzwi Remusowi.
– Tytusie, na twoje życie, masz dostarczyć list do biskupa Eustachiusza z Bitynii, który jest gościem Jego Świątobliwości biskupa Rzymu – Hermizdasa.
– Będzie doręczony.
Tytus wziął papirus i wyszedł, uzbrojony w miecz schowany pod płaszczem.
Boecjusz przybył w towarzystwie Hilderyka do pałacu w Rawennie z zaciekawieniem, czegóż może chcieć Amalasunta. Jak mniemał, sprawa ta mogła dotyczyć kwestii sukcesji, o której bez przerwy szeptano na dworze. Hilderyk poprowadził go do prywatnych komnat księżniczki tronu, która czekała na niego pełna obaw o przyszłość dynastii. Boecjusz znał Amalasuntę od kilku lat, gdyż uczył ją greckiego oraz filozofii na wyraźny rozkaz Teodoryka, i zawsze był pod wpływem jej osobistego uroku. Jako uczennica była dociekliwa, bez przerwy zadawała mu pytania, a on z cierpliwością na wszystkie odpowiadał. Tak zrodziła się po latach ich przyjaźń. Teraz, kiedy Amalasunta była podporą tronu Amalów, matką dwojga dzieci, bez wahania powierzyła je wychowaniu swojego nauczyciela.
– Witaj – rzekła. – Wybacz tak nagłe wezwanie, ale musze poznać twoją opinię w sprawie sukcesji. Mój ojciec zamierza mnie ogłosić następczynią z pominięciem mojego męża. Ting zwołany. Za miesiąc zjadą do Rawenny przedstawiciele wszystkich wielkich rodów.
– Król może narzucić im swoją wolę – rzekł Boecjusz, który znał dobrze Teodoryka.
Amalasunta popatrzyła swojemu nauczycielowi w oczy.
– Tak, może to uczynić – powiedziała po chwili. – Ale coś takiego postawi go w opozycji wobec rodów. Ja znam historię Gotów i nieraz możni po prostu zabijali króla, żeby wybrać innego, który będzie bardziej wojowniczy albo będzie lepiej wyglądał.
– Ale teraz coś takiego się nie zdarzy – rzekł Boecjusz. – Wasi możni czerpią zyski z rzymskiej ziemi. Jedna trzecia dochodów idzie do kieszeni rodów. To argument, którego możecie użyć, by wywrzeć na ting pewien wpływ.
To nie była pusta myśl. Amalasunta miała wielką ochotę zostać królową Gotów, ale obawiała się konfrontacji. Boecjusz znał tę cechę swojej uczennicy.
– Masz syna, który jest gwarancją tego, że ród Amalów dalej będzie rządzić Gotami. Przecież twój mąż jest Wizygotem, więc wzmacnia to wasz ród, tak jak to, że ty i król jesteście członkami Kościoła ariańskiego. Oni się ugną, ale trzeba to mądrze przeprowadzić. Twój ojciec to potrafi.
Amalasunta musiała mu przyznać rację. Po raz kolejny dobrze jej podpowiadał.
– Teodoryk powinien być cesarzem Zachodu – powiedział po chwili Boecjusz. – Wiesz dobrze, że tak powinno być. Ale na to nigdy nie zgodzi się cesarz wschodni. Król zadowolił się tytułem patrycjusza rzymskiego, ale to jego solidy bite są przez mennicę cesarską. Ty, Amalasunto, powinnaś wybrać pozory, ale gdy przyjdzie czas i twój syn będzie wciąż mały, ty będziesz rządzić Rzymianami.
Uspokoił ją, ale oboje nie przeczuwali nadciągającej burzy.
Amalasunta była bardzo zaangażowana w pomoc ojcu i królowi w zorganizowaniu wszystkiego na ting, który miał się zacząć lada dzień. Goście – gocka starszyzna i arystokraci – zaczęli już zjeżdżać. Ostrogoci na wiecu plemiennym przestrzegali zasady, że każdy wolny wojownik może się wypowiedzieć publicznie. Ting był dla króla przyzwyczajonego do absolutnej władzy czymś dziwnym, ponieważ ograniczał jego decyzje. Amalasunta wierzyła, że ojciec zdoła przekonać możnych i wojowników, którzy zakosztowali już rzymskiego dobrobytu, do wyznaczenia jej na następcę. Jednak najpierw czekała ją rozmowa z mężem, Eutarykiem.
Eutaryk niespecjalnie interesował się życiem dworskim i intrygami politycznymi, które pochłaniały Amalasuntę. Nie był też zbyt wykształcony. Po łacinie mówił komunikatywnie, ale nie rozumiał skomplikowanych tekstów literackich ani filozoficznych, które stanowiły decorum intelektualne dla dociekliwej i pięknej Amalasunty. Nie było wszak dla nikogo na dworze raweńskim tajemnicą, że tych dwoje nie tworzyło zgranej pary małżeńskiej. Oczywiście spełnili swój obowiązek wobec dynastii, dali tronowi Atalaryka i Matasuntę, co zabezpieczało ród Amalów. Żyli jednak w swoich własnych, odrębnych światach.
Tego dnia Amalasunta zobaczyła męża po kilku dniach jego nieobecności.
– Zakładam, mój drogi mężu, że gra w kości, wino i dziwki w porcie dały ci dużo przyjemności.
– Tak było w istocie, moja droga – odparł w podobnie uprzejmym tonie Eutaryk.
– Twoje zachowanie nie przystoi tronowi ani dynastii. – Amalasunta z trudem powstrzymywała gniew.
Eutaryk nie lubił tego tonu córki Teodoryka Wielkiego.
– W normalnym państwie to mężczyzna włada kobietą! W normalnym państwie żona pyta męża, czy może czytać jakieś księgi albo studiować filozofię!
Amalasunta nie miała ochoty się kłócić. Znała zapatrywania męża, wychowanego jak przystało na gockiego wojownika – biegłego w rzucaniu oszczepem, władaniu mieczem, gotowego zawsze do jatki, upijania się winem. Nie łączyło ją z nim nic poza dobrze rozumianym przez oboje interesem dynastii.
– Korona należy do mojego ojca, i to on zdecyduje, czy włożysz ją na głowę, jednak wiedz, że prawo do korony daje ci tylko małżeństwo ze mną.
– Jak gdybym nie wiedział! – rzucił w złości Eutaryk. – Ciągle mi o tym przypominasz.
– Bo nie zachowujesz się, mężu, jak przystało na króla. Żenujące są te twoje wizyty w burdelach.
– Bo nie spełniasz obowiązków wobec mnie!
– Mam spełniać je, kiedy ty sobie życzysz, mój drogi? – zapytała Amalasunta. – Kiedy śmierdzisz tanim piwskiem, brudny i przepełniony zapachem dziwek, z którymi się zadajesz? O moim łożu ja decyduję!
Twardy ton żony zawsze sprawiał, że Eutaryk szybko odpuszczał. Podporządkowywał się, byle tylko Amalasunta pozwalała mu żyć tak, jak chciał. W głębi serca Eutaryk wiedział, że jako przybysz z wizygockiej Hiszpanii nie ma takiego zaplecza jak Amalasunta, która znała możne rody. Oboje potrzebowali siebie. Eutaryk jej, by włożyć kiedyś koronę na skroń, a ona jego, by zachować pozory, że rządzi mężczyzna, podczas gdy realnie to ona będzie sprawować władzę.
Mężczyzna opadł na łoże. Miałby ochotę, by ona położyła się obok, ale wiedział, że żona oddaliła się od niego z jego winy. Podniósł się po chwili.
– Wiesz, jaką plotkę dziś słyszałem? – zapytał.
– Plotki z twoich ust to czysta rozkosz, mój drogi.
– Niepotrzebna złośliwość – odparł Eutaryk. – Zapewne jednak zainteresuje cię nowy gość na dworze. Otóż, gdy tylko wróciłem do pałacu, dowiedziałem się, że do króla przybył syn ostatniego cesarza Rzymian, Romulusa. Niestety, nie znam jego imienia.
Amalasunta natychmiast się tym zainteresowała.
– Skąd przybył?
– Zapewne z Rzymu. Kolejny Rzymianin, któremu twój ojciec da urząd – parsknął Eutaryk, który miał wobec Rzymian kompleks.
– Muszę go poznać. Nie wiedziałam, że ostatni cesarz jeszcze żyje. Był ponoć chłopcem, kiedy Odoaker odebrał mu władzę. Boję się takich Rzymian, powiem ojcu, żeby go stracił pod byle pozorem.
– Ależ jesteś okrutna – zauważył Eutaryk. – Odoakra zabił twój ojciec. Pozwolił chłopcu żyć, ale z dala od Rawenny. Teraz miałby zabić jego syna? Robiąc to, zaprzeczyłby sobie samemu.
Informacja o przybyciu gościa zaintrygowała Amalasuntę. Postanowiła poznać tajemniczego syna Romulusa.
Dla Remusa, przybyłego z Rzymu z listami od Liberiusza do króla oraz od swego ojca, wszystko w Rawennie było nowe i olśniewające. Wieczne Miasto z jego wielką, acz przyblakłą już przeszłością zrobiło na młodzieńcu smutne wrażenie, ale wspaniałość dworu raweńskiego przyćmiewała wszystko, co widział. Rzym był miastem biednych ludzi, ruin, zaklętych niczym kiedyś Troja, ale Rawenna – niedostępna, położona wśród bagien, zabezpieczona od strony wschodniej morzem, z jedną tylko drogą, która do niej wiodła – wprost zachwycała. Była inna także dlatego, że połowę jej mieszkańców stanowili Goci, którzy osiedlili się w mieście i zajęli wille Rzymian z dawnych czasów.
Remus nie czuł wstydu, że przyjechał z biednej prowincji. Był synem Romulusa i jak się okazało, imię jego ojca otwierało wiele drzwi. W pałacu królewskim potraktowano go z szacunkiem. Jego osoba wzbudziła zrozumiałe zainteresowanie, ponieważ wielu nie było świadomych, że Romulus miał syna. Urzędnicy króla odebrali od niego zawinięte w rulony listy, które przechowywał w ozdobnym pudełku z rogu bawolego, i wyznaczyli mu kwaterę na dworze. Chłopak miał w pamięci napomnienia Romulusa, aby na dworze Amalów nie żądać dla siebie najlepszego miejsca przy stole, nie wchodzić nieproszony na ucztę i zawsze okazywać szacunek Teodorykowi lub członkom jego rodziny.
Do pierwszego, niespodziewanego spotkania doszło na dziedzińcu pałacu, obok fontanny, którą przed stu laty stworzył z kamienia nieznany rzymski rzeźbiarz – nadał jej kształt dwóch lwów leżących obok siebie. Woda spływała przez ich otwarte paszcze.
– Czy ty jesteś tym nowym, który przybył do pałacu?
Remus nie znał kobiety ubranej w czarną, przetykaną złotą nicią suknię z tak cienkiej wełny, że niepodobieństwem było uwierzyć, że w Italii ludzie potrafili jeszcze utkać coś takiego. Do twarzy jej w tej czerni – pomyślał Remus, mimowolnie patrząc na długą, piękną szyję i pukle włosów. Musiała to być nadzwyczajna kobieta, nie widział dotąd takiej. Starsza od niego o ładne kilka lat, ale tak piękna, że przez chwilę zaschło mu w gardle.
– W istocie, przybyłem, domina, do Rawenny z Rzymu.
– Wiem zatem, kim jesteś młody człowieku – rzekła kobieta. – Czego oczekujesz od króla Teodoryka?
– Chciałbym kształcić się na jego dworze, poznawać Rzymian i Gotów po to, by służyć Rzymowi.
– Przecież nie ma już cesarstwa na zachodzie – powiedziała znacząco kobieta.
– Ale Rzym istnieje i istnieją Rzymianie. Zmieniła się forma świata, teraz rządzi nim Teodoryk, jak rzekłaś.
– Czego chcesz dla siebie?
– Możliwości rozwoju – odparł chłopak.
Kobieta zanurzyła dłoń w chłodzie wody. W maju tego roku było upalnie, strasznie duszno.
– Podobasz mi się – oznajmiła. – Nazywam się Amalasunta i chciałam się z tobą spotkać, Remusie. Wielu, mając twoje pochodzenie, chciałoby przede wszystkim od razu jakiejś godności, zaszczytu, ziemi i sławy. A ty zadziwiasz mnie.
Remus podejrzewał, że to córka Teodoryka, nie miał jednak pewności. Po łacinie mówiła doskonale, klasycznie, z miękkim rzymskim akcentem, którego musiał nauczyć ją prawdziwy Rzymianin. On sam mówił z południowym, neapolitańskim akcentem, wtrącał wiele słów z greckiego. Wszak kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, to Grecy kolonizowali południe Italii.
– Uchybiłbym mojemu ojcu, gdybym tak się zachował – odrzekł.
– Jak się miewa twój ojciec? – zapytała Amalasunta. – Nie obraź się, ale jest on u nas i wśród senatorów postacią niemal mityczną. Nie pokazuje się publicznie.
– To cena jego życia, domina – powiedział elegancko Remus, nazywając gocką księżniczkę tytułem zarezerwowanym dla patrycjuszki. – Odoaker, a potem i twój ojciec, król Teodoryk, rozkazali mu żyć w odosobnieniu.
Skoro młodzieniec odważył się na szczerość, Amalasunta również się na nią zdobyła. Było jasne w ich rozpoczynającej się relacji, że nie staną przeciw sobie z powodu szczerości.
– Dziwisz się? Był symbolem tego, co minęło.
– Był dzieckiem, któremu odebrano rodzinę i zamknięto w więzieniu – odparł z goryczą chłopak. – Ale cieszę się, że twój ojciec, domina, skrócił o głowę Odoakra.
– To prawda, nigdy nie myślałam o Romulusie w ten sposób. Cieszę się, że żyje i że ty teraz jesteś tutaj.
Remus uśmiechnął się.
– Tak, jestem w Rawennie, by się uczyć od króla.
– Podobasz mi się. – Amalasunta odwzajemniła uśmiech. – Szepnę ojcu słowo o tobie. Godzien jesteś, by służyć królowi przy stole podczas uczty.
To był test.
– Będzie to dla mnie zaszczyt – rzekł Remus, by pokazać księżniczce, kobiecie mającej posłuch u Gotów i Rzymian, że jest pokorny.
A pokora to pierwszy stopień do świętości. Jednak Amalasunta odniosła inne niż młodzieniec wrażenie. Wydał jej się po dwakroć niebezpieczny. Primo – jako syn byłego cesarza, secundo – jako człowiek mądry, oczytany i inteligentny, którego nie będzie można okiełznać. Jeszcze tego samego wieczora poprosiła ojca, aby odesłał młodego Rzymianina lub kazał go stracić.
Teodoryk odmówił i oznajmił:
– Nie jesteśmy barbarzyńcami, moja córko.
Ting rozpoczynał się ucztą na dziedzińcu pałacu w Rawennie, na którą tylko nieliczni Rzymianie zostali zaproszeni. Zjechała się już arystokracja Ostrogotów. Cały lud, który zamieszkał w Italii, liczył w chwili śmierci Odoakra ponad pięćset tysięcy, z czego mężów zdolnych do noszenia broni było ponad sto tysięcy. Takiej sile militarnej Rzymianie nie mogli się oprzeć, więc po raz pierwszy w historii zaczęli jej służyć. Ostrogockim wielmożom bardzo odpowiadał ten stan rzeczy. Dostali ziemię będącą podstawą ich własnej hierarchii – bo kto miał ziemię, był szlachcicem, a ci którzy mieli jej mniej, służyli temu, kto miał więcej – czerpali też dochody z majątków rzymskich, co zagwarantował im Teodoryk, a potem rzymski senat. Jednak wszyscy wiedzieli, że wraz z zebraniem tingu władza królewska ulegała jak gdyby zawieszeniu. Teodoryk był ich zwierzchnikiem i panem, ale na ten czas stawał się w pewnym sensie jednym z nich, umniejszał się. Każdy wojownik mógł w kręgu ognia, specjalnym miejscu wysypanym popiołem, powiedzieć, co myśli. Nie wolno było jednak mieć podczas obrad tingu broni.
Na spotkanie Gotów do Rawenny przybył także Petrus Marcellinus Felix Liberiusz, który dostał zaproszenie od Teodoryka jako drugi Rzymianin. Pierwszym był bowiem doradca królewski i wychowawca Amalasunty – Boecjusz. Ci dwaj nie przepadali za sobą, co nie stanowiło tajemnicy. Gdy nadszedł czas tingu, król Teodoryk wyprawił wielką ucztę, na której nie zabrakło mięsiwa wszelkiego rodzaju, wina i piwa lubianego przez Germanów. Liberiusz trzymał się jednak z boku, wiedząc, że zaproszenie Ostrogotów dla Rzymianina samo w sobie jest wyróżnieniem. Sprytny dostojnik miał jednak pewien jasny cel, z którym tu przyjechał. Znał się doskonale z wieloma gockimi arystokratami, niezadowolonymi z pokojowej polityki króla w ostatnich latach. Ostrogoci byli wielkim ludem. W swoich prostych i nieznających rzymskiego wyrafinowania umysłach uznali, że skoro upadło cesarstwo, to oni powinni zająć jego miejsce. Nie rozumieli, dlaczego król Teodoryk nie zgiął karku Wandalom w Afryce Północnej ani nie upokorzył Franków, którzy grozili im za Alpami i przyjęli wstrętny dla Gotów katolicyzm. Przecież Amalowie byli dynastią równie starą jak Merowingowie! Tak myśleli Goci zaproszeni na ting – a skoro król go zwołał, to znaczy, że pragnie zasięgnąć rady wszystkich, na co przedstawiciele tej demokracji plemiennej wcale nie musieli się podczas tego spotkania zgodzić.
Gdy już zasiedli na ławach, lało się piwo i ogryzione kości wieprzków, łosi, jeleni i saren zaczęto rzucać wałęsającym się koło stołów psom króla, Liberiusz podszedł do bratanka królewskiego, Teodahada, kuzyna Amalasunty.
– Pijesz mało, Teodahadzie – zauważył.
– Ty nie pijesz w ogóle – odparł tamten.
Rozumieli się doskonale. Mogli porozmawiać, i to oficjalnie, gdyż wszyscy zajęci byli piciem kolejnego kubka piwa i nikt nie zwracał na nich uwagi. Szpiedzy króla mieli teraz utrudnioną pracę.
– Czy grywasz, Teodahadzie, w niebezpieczne gry?
Teodahad popatrzył na rzymskiego dostojnika z niedowierzaniem.
– Czyżbyś mnie do takiej zapraszał?
– To zależy od twoich motywacji.
– Powiedzmy, że nie jestem zadowolony z kierunku, w jakim idzie polityka Gotów.
Liberiusz uśmiechnął się.
– Musisz zatem wykorzystać ting. Niech Teodoryk zobaczy, jak silna jest opozycja.
Teodahad był człowiekiem o nieskończonej próżności. Jak świetnie Rzymianin czytał takich ludzi! A przecież tylko rozmawiali!
– Czego król będzie chciał na tingu?
– Pomyśl, szlachetny Teodahadzie. Czego chciałbyś jako wielki król, który zamiast upragnionego syna ma tylko przepiękną i mądrą córkę?
Serce Teodahada pożądało tej kobiety. Liberiusz świetnie wykorzystywał ludzkie słabości, a pożądanie jest słabością, tak jak miłość, pragnienie władzy lub pycha.
– Teraz rozumiem – odparł gocki arystokrata.
Po chwili zapytał:
– Pojawiła się plotka, że syn ostatniego cesarza Rzymian jest tutaj, na dworze.
– To prawda – odparł Liberiusz, wskazując na młodzieńca, który w czasie uczty usługiwał królowi Teodorykowi, a ten nie odmawiał sobie tego dnia żadnego napitku.
– To on?
– Tak, ale nie zagraża ani tobie, ani królowi. Popatrz, jakie to znamienne. Syn ostatniego cesarza usługuje na uczcie Gotom.
Uspokoiło to Teodahada. Po chwili Liberiusz zaczepił podczaszego i wziął od niego duży kielich słodkiego wina.
– Teraz mogę się napić. Sprawy potoczą się same – rzekł na odchodne, zostawiając Gota z jego żądzą władzy większą niż Apeniny wznoszące się w Italii ponad wszystko inne.
Remus wspaniale wywiązał się z postawionego przed nim zadania. Poznał króla Teodoryka, który był wobec młodego Rzymianina bardzo łaskawy – pozwolił, by usługiwał mu w czasie uczty.
– Czy to ty jesteś synem Romulusa? – zagadnął go król.
– Tak, królu – odparł Remus.
Gdy już wszyscy najedli się ponad miarę i wypili mnóstwo wina, król znów zwrócił się do chłopaka:
– Amalasunta mówiła mi o tobie. Chcę, abyś towarzyszył mi podczas polowania jutro do południa.
Polowanie królewskie trwało dwa, trzy dni. Odbywało się w lasach rozciągających się między Rawenną i Bolonią. Teodoryk traktował je jako możliwość swobodnej rozmowy z wielmożami gockimi, zanim rozpocznie się ting. Był bowiem wytrawnym graczem i chciał wysondować, kto będzie trzymał stronę korony, a kto znajdzie się wobec niej w opozycji. Zagadką była dla niego postawa Teodahada, syna jego siostry Amalafredy. Teodahad miał za młodu zostać duchownym ariańskim, ale gdy dorósł, służba boża już go nie interesowała. Kiedy zdał sobie sprawę z pozycji swojej rodziny, kilkakrotnie sprzeciwiał się królowi. Przede wszystkim uważał, że Rzymian trzeba trzymać na krótkiej smyczy. Stanowisko to stało w sprzeczności z polityką króla, która opierała się na współdziałaniu i współistnieniu obu nacji w celu obrony królestwa.
Remus cieszył się z tego polowania jak nigdy. Gdy mieszkał z ojcem w Castellum Lucullanum, nie miał zbyt wielu okazji do tropienia z psami zwierza oraz do polowania. Teraz znalazł się wśród ponad setki konnych Ostrogotów oraz pieszych naganiaczy z psami i dał się porwać tej przygodzie. Dość szybko zabito kilka saren, ale król szukał grubego zwierza. W końcu ogary trafiły na dzika, odyńca, o imponujących kłach wystających z pyska, o czarnej, zmierzwionej błotem sierści. Zwierzę, zbudzone z rozkosznej drzemki przez oszalałe z żądzy krwi psy, rzuciło się do ucieczki. Dzik był silny i z pewnością stawiłby czoło jednemu przeciwnikowi, który w starciu z odyńcem tej wielkości, siły i wagi nie miałby szans. Jednak psów było więcej, zbliżały się, kierując się w stronę króla, który z włócznią szukał tropów zwierzęcia. Remus jeździł konno wybornie i w gęstwinie leśnej starał się nie tracić Teodoryka z oczu. Zauważył, że ten zsiadł z konia z kilkoma dworzanami, i czekał, zwrócony w stronę, skąd dobiegało ujadanie ogarów. Jadąc równolegle do dzika, Remus obserwował zwierzę mknące przez las w stronę niespodziewającego się ataku króla. Wprawdzie Teodoryk miał solidną włócznię na dzika, ale zderzenie z odyńcem mogło stanowić poważne zagrożenie dla jego zdrowia, a nawet życia. Chłopak postanowił działać. Miał krótką włócznię zrobioną z lekkiego drewna osikowego, która służyła raczej do polowania na zwierzynę płową. Czuł podniecenie. Przez myśl mu nie przeszło, że może mu się nie udać, że odyniec może poranić jego konia. Zbliżali się. Remus krzyknął i wtedy chyba dworzanie i sam król połapali się w sytuacji. Słudzy pierzchli, zostawili władcę sam na sam z odyńcem.
Teodoryk miał młodość dawno za sobą, ale nie uląkł się. Chwycił włócznię i pochylił ją w stronę zwierzęcia. Króla i odyńca dzieliło może pięćdziesiąt stóp, może mniej. Remus musiał skręcać na koniu, by omijać drzewa. Popędzał konia, uderzając płasko włócznią w bok zwierzęcia. Król go dostrzegł, ale nawet nie drgnął. Remus podrzucił do góry włócznię, chcąc złapać ją mocniej. Wiedział, że ma tylko jedno uderzenie i musi je wymierzyć perfekcyjnie. Liczył, że siła, z jaką pchnie włócznię, oraz dodatkowo pęd konia sprawią, że dzik zostanie zabity.
– Odsuń się, panie! – zdołał krzyknąć.
Rzucił. Krótka włócznia trafiła dzika między głowę i grzbiet i utkwiła głęboko w karku. Zwierzę przeraźliwie kwiknęło i zaryło w ziemi w przedśmiertnych konwulsjach. W ostatniej chwili Remus zdołał skręcić koniem, aby nie uderzyć króla. Wszystko wydarzyło się niezwykle szybko, w okamgnieniu. Dzik leżał zabity, zlany posoką, z tkwiącą mocno w karku włócznią Remusa.
Młodzieniec zsiadł szybko z konia i podbiegł do króla.
– Czy jesteś bezpieczny, domine?
Ujęła ta troska króla, który doskonale wiedział, że jego słudzy zostawili go samego. Wkrótce dojechali też inni wielmożowie, którzy nie widzieli dokładnie, co się stało. Teodoryk podszedł do chłopaka i powiedział:
– Świetny cios. Ja tak zabijałem dziki, kiedy byłem w twoim wieku.
– Nie patrzyłem, co zabijam, ale kogo ratuję.
Uratowanie życia Teodorykowi na polowaniu sprawiło, że Remus znalazł się na ustach całego dworu. Amalasunta, która przecież już wcześniej poznała młodzieńca, zaproponowała ojcu, by przyjął go do bezpośredniej straży króla. Pochodzenie Remusa predestynowało go jednak do innej roli, zresztą Ostrogoci byli bardzo wrażliwi na kwestię tego, kto miał strzec króla. Teodoryk uznał zatem Remusa za patrycjusza rzymskiego, co bardzo spodobało się dziadkowi młodego człowieka, Liberiuszowi. Rzymianin ten, dostąpiwszy zaszczytów wśród Gotów, prowadził jednak własną grę ze wschodnim cesarzem Justynem, czego Remus nie był świadomy, a dwór raweński – tym bardziej. Liberiusz był przede wszystkim człowiekiem niepospolitych ambicji politycznych i w gruncie rzeczy zawsze głęboko w sercu gardził Gotami. Na razie, by nie wzbudzać podejrzeń, postanowił nie wykorzystywać wnuka do politycznej intrygi. Uznał, że młody człowiek powinien zdobyć jak najwięcej szacunku u członków rodziny Amalów.
Remus tymczasem cieszył się ze swojej rozpoznawalności na dworze. Przekonał się, że dwór Amalów, choć nie rzymski, ale zachowywał wszystkie elementy życia dworskiego z czasów cesarzy, i to z lat najświetniejszych. Remus podziwiał zamiłowanie Teodoryka do teatru – na koszt króla odrestaurowano stary amfiteatr sprzed dwustu lat, z doskonałą akustyką. W kompleksie pałacowym Rawenny powstały także termy. To młodzieńca zdziwiło najbardziej. Te rzymskie nie spełniały już swojej funkcji z powodu protestów mnichów oskarżających odwiedzających termy o niemoralność. Remus, będąc krótko w Rzymie, nie sprawdził, czy pogłoski o tym, że są one w istocie miejscami rozpusty, były prawdziwe. Postanowił pójść do tych królewskich w Rawennie, zwłaszcza że powszechnie chodzili tam tutejsi Rzymianie i Goci.
Przy wejściu do term, w obszernym holu, gdzie służba pilnowała drewnianych szafek z rzeczami ludzi przychodzących na chwilę relaksu i higieny, zauważył, że cała obszerna loggia została wyłożona białymi kafelkami. Między nimi, ułożone jak mozaika z kafelków w kolorze błękitnym, kąpały się morskie stwory, a nad wejściem do hali z basenem z gorącą wodą w ozdobnym tympanonie poznał Posejdona, władcę mórz, na wodnym rydwanie ciągniętym przez wielkie ryby. Pomyślał, że ten niegdyś wielki bóg Rzymian i Greków teraz jest trochę jak postać z bajki, ale uderzyło go to, że nikt tutaj nie zakazywał symboliki pogańskiej. Nikt nie blokował wejścia do term, nie krzyczał, że ci, którzy tam bywają, popadają w grzech śmiertelny – przeciwnie, Ostrogoci uznali, że to znakomity pomysł, by utrzymywać ciała w czystości. Chodzili tam chętnie, starsi i młodsi. Jedyne, czego Teodoryk zakazał, to wspólne korzystanie z term przez kobiety i mężczyzn. Dlatego wybudował obok mniejsze termy, tylko dla kobiet.
Remus udał się do term. W westybulu oddał do depozytu swoje ubranie i rzeczy. Trafiły one do apodyterium, czyli szatni. Nie miał nigdy problemu z własnym ciałem, dlatego wszedł nago do środka. Wewnątrz było ciepło i parno. Zaważył, że w basenie o tej porze dnia pływał tylko jeden człowiek. Natychmiast dostrzegł on Remusa. Dał mu znak ręką, by się zbliżył. Chłopak wszedł więc do ciepłej wody i podpłynął do niego.
– Ty zapewne musisz być Remus, syn Romulusa – rzekł nieznajomy. Stał pod ścianą basenu, zanurzony po szyję. – Poprzedza cię spora sława, zwłaszcza to, co uczyniłeś na polowaniu.
– Zrobiłem to, co każdy zrobiłby na moim miejscu – odparł Remus, który nie lubił się chwalić.
– Zrobiłeś to, czego nie zrobili słudzy króla. Zresztą stracili już głowy.
To było nieprzyjemne zaskoczenie. Teodoryk nie miał wcale miękkiego serca.
– Myślę, że teść ma wobec ciebie plany. Jego polityka opiera się na współistnieniu dwóch nacji – powiedział z przekorą młody mężczyzna.
Remus w tej chwili zdał sobie sprawę, że to musi być mąż Amalasunty, Eutaryk, książę wizygocki. Młody Rzymianin poczuł się onieśmielony.
– Jakie król może mieć wobec mnie plany?
– Jesteś synem ostatniego cesarza Zachodu – odparł Eutaryk. – To na wszystkich robi wrażenie, na królu, zapewniam cię, także. Teodoryk chce być dla Rzymian kimś w rodzaju cezara, ponieważ wy, Rzymianie, nie lubicie słowa „król”. A ty możesz mu w tym pomóc. Jestem pewny, że znajdzie dla ciebie zajęcie. Wiedz jednak, że ma silną opozycję wśród możnych naszego ludu.
– A ja myślałem, że dla Gotów jest wielkim królem.