Apokryf - Wojciech Dutka - ebook + audiobook + książka

Apokryf ebook i audiobook

Wojciech Dutka

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

 

Jeden człowiek przeciw Imperium Rzymskiemu!
Poruszająca opowieść o zagładzie, jaką Rzymianie zgotowali Żydom…

 

 

Przyjaciele z rzymskiego Eskwilinu: Rzymianin, Żyd i Grek, obywatele Wiecznego Miasta, już u progu dorosłości trafiają w wir dramatycznych wydarzeń, które zaważą na ich życiu. Wraz z nimi czytelnik przemierza prowincje potężnego Imperium Rzymskiego, przeżywa perypetie miłosne, moralne dylematy i bolesne zmagania bitewne.

 

Główny narrator powieści to rzymski legat Sekstus Juliusz Sewer, który spowiada się synowi ze zbrodni, jakich dokonał w Judei, idąc tropem tajemniczego hebrajskiego słowa „mesjasz”… To słowo wiedzie go do tajemnicy wielkiego powstania Izraela przeciwko rzymskim okupantom. Na jego czele stanął jeden człowiek, który zamiast miecza używał pióra.

 

Autor kreśli świat starożytny II wieku naszej ery w sposób epicki, wciągający czytelnika w suspens powieści szkatułkowej, nie dając mu wytchnąć. Pojawiają się znakomicie sportretowane postacie historyczne: chimeryczny i neurotyczny cesarz Hadrian, jego kochanek Antinous, rzymski legat Judei Kwintus Tinnejusz Rufus, najsłynniejszy rabin żydowski Akiba ben Josef oraz przywódca powstańców Szymon bar Kochba.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 500

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 22 min

Lektor: Jacek Dragun
Oceny
4,3 (106 ocen)
53
36
13
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KAWA1ana

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita opowieść. Przybliża niełatwe do zrozumienia relacje chrześcijan i żydów.
40
agtmalik

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjnie spędzony czas. Miejscami przypomina słynna "Szatę", ale historycznie lepiej rozbudowane wciągający klimat epoki pierwszych chrescijan, że wszystkimi zawirowania mi wielkiej historii i małych ludzkich histoirr
20
micta

Dobrze spędzony czas

Epicko przedstawiony świat starożytny w okresie II wieku naszej ery. Wiele szczegółowo opracowanych wątków osnutych wokół żydowskiego powstania przeciw rzymskiemu okupantowi. Niezwykle szczegółowe opisy realiów ówczesnego życia codziennego. Postacie i wydarzenia historyczne, przeplatane całkiem prawdopodobnymi wątkami. Świetna lektura. Będę kontynuować przygodę z twórczością Autora.
20
kajko2015

Nie oderwiesz się od lektury

jestem zachwycony wspaniała narracja mnóstwo danych historycznych Polecam wszystkim
10
netti444

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
10

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2021

© Copyright by Wojciech Dutka, 2021

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Dorota Boruszkowska

Korekta: Ryszard Winerowicz

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Grzegorz Araszewski/garasz.pl

Zdjęcie na okładce: © ollega, © Balazs,

© kvkirillov/depositphotos.com

Zdjęcie Wojciecha Dutki: © Maciej Zienkiewicz Photography

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2021

ISBN: 978-83-66966-98-7 (EPUB); 978-83-66966-99-4 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

ODNALEZIENIE RĘKOPISU
ZA OCEAN

Dawno, dawno temu, w moim innym życiu, pracując jako nauczyciel historii na Śląsku, nieoczekiwanie dla mnie dostałem grant amerykańskiego Departamentu Stanu. Był to wynik aplikacji, którą złożyłem kilka tygodni wcześniej przez American Corner z Katowic na konkurs dla nauczycieli historii z zakresu dziejów II wojny światowej i Holokaustu. Nie wierzyłem w powodzenie aplikacji. Nigdy niczego nie udało mi się wygrać, choć z uporem grywam w loterię, wierząc naiwnie, że zdobędę wymarzone miliony. Amerykanie zachowali się bardzo profesjonalnie: po kilku tygodniach zadzwonił konsul, odbyłem rozmowę kwalifikacyjną i dostałem grant! Aż wreszcie nadszedł ów czas i wyruszyłem w najdłuższą i zaskakującą podróż mojego życia. Z podkrakowskich Balic poleciałem do Frankfurtu, a stamtąd wielkim samolotem do Nowego Jorku.

W samolocie usiadł obok mnie Joel. Był ortodoksyjnym Żydem, nie mógł więc usiąść na wykupionym miejscu obok nieznajomej kobiety. Stewardesa Lufthansy spytała, czy nie mam nic przeciw temu, by usiadł obok mnie. Oczywiście nie miałem. Oczywiste i naturalne było dla mnie, że dogmatyczny wyznawca religii mojżeszowej nie może siedzieć obok kobiety, której nie zna. Joel okazał się nie tylko niezwykle pobożnym, ale też ujmującym człowiekiem. Zagaiłem rozmowę po angielsku, mówiąc, że lecę z Polski na szkolenie i konferencję poświęconą Zagładzie. Celowo użyłem słowa Szoah, hebrajskiego określenia ludobójstwa dokonanego przez hitlerowskie Niemcy na narodzie żydowskim podczas II wojny światowej. Mając świadomość trudnych relacji polsko-żydowskich, obaj zdołaliśmy zbudować dialog. A to duża sztuka. Joel słuchał. Poznawał mnie. W końcu się otworzył, nie tracąc nic ze swojej ortodoksyjności.

Choć dwie pierwsze godziny rozmawialiśmy głównie o historii Polski i jej meandrach, Joel okazał się bardzo utalentowanym opowiadaczem. Odsłonił przed mną dwa tysiące lat dziejów swojej rodziny. Po raz pierwszy w życiu stałem się świadkiem fenomenu głębokiej pamięci historycznej, która stała się częścią tożsamości Joela, jego wiary i świadomości tego, kim jest i skąd pochodzi. Czym innym jest pisać o pamięci historycznej, jak czynił to Paul Ricœur, a czym innym doświadczyć jej i usłyszeć opowieść człowieka z krwi i kości.

OPOWIEŚĆ JOELA

Joel przytoczył mi w samolocie dzieje swojej rodziny wywodzącej się od rabbiego Akiby ben Josefa, jednej z najważniejszych postaci judaizmu tannaicznego (była to droga studiowania i komentowania Tory zapoczątkowana przez wielkiego Gamaliela). Joel w prosty i bezpretensjonalny sposób opowiedział mi o jego życiu i dokonaniach, ale nade wszystko o śmierci Akiby i o wszystkich jego potomkach, którzy żyją do dziś. Wymieniał pokolenia, jedno po drugim, prowadząc mnie przez dwa millenia, i zachowując to, co Hans Georg Gadamer nazywał kulturą pamięci – die Erinnerungskultur. To ona nieodwołalnie wskazuje nam bogactwo naszego świata. Byłem zdumiony, że można mieć wiedzę na temat wszystkich swoich przodków żyjących na przestrzeni dwóch tysięcy lat. Ja ledwo pamiętam nazwiska moich pradziadków. Zawstydziłem się więc i zrozumiałem w pełni, jak wielką krzywdę wyrządzili Niemcy Żydom podczas Zagłady. Zaginęła bowiem pamięć, którą ludzie pobożni, tacy jak Joel, z trudem mrówki codziennie wykonującej swoją pracę, przechowują, zabezpieczają i przekazują młodszym pokoleniom.

Joel opowiedział mi o śmierci rabbiego Akiby oraz o największym powstaniu Żydów przeciwko rzymskim okupantom, które rozegrało się w latach 132-135, w siedemdziesiąt lat po zburzeniu Jerozolimy przez armię rzymską pod wodzą Tytusa, syna cesarza Wespazjana. Tamto pierwsze powstanie, straszliwe i naznaczone piętnem przegranej, miało jednak swojego historyka, którym był Józef Flawiusz (właściwie Josef ben Matatia) wywodzący się z przedniej rodziny kapłańskiej. Wziął on udział w powstaniu i był nawet dowódcą jednego z oddziałów żydowskich. Rzymianie znaleźli Józefa w cysternie na wodę, którą powstańcy zamienili w schron. Wszyscy powstańcy zginęli od własnych mieczy, a dowódca miał popełnić samobójstwo. Jednak tego nie uczynił – poszedł do niewoli i w niej spotkał Tytusa, syna Wespazjana, tłumiącego powstanie żydowskie w Judei. Jak się okazało, Wespazjan został po wojnie domowej cesarzem, a Józef zyskał przyjaźń jego syna. Został wyzwoleńcem i przyjął nazwisko swego byłego właściciela. Znamy go jako Józefa Flawiusza. Jego dzieło O wojnie żydowskiej, powstało w języku greckim jako Περὶ τοῦ Ἰουδαϊκοῦ πολέμου – Ukazuje ono zarówno przyczyny, jak i przebieg i straszliwe zakończenie zrywu narodu żydowskiego o wolność. Świątynia jerozolimska została spalona w roku 70, a dziesiątki tysięcy Żydów wziętych do niewoli sprzedano jako niewolników. Czekał ich los gorszy od śmierci. Oto bowiem jeńców tych Rzymianie użyli do budowy ogromnego Amphiteatrum Flavianum, znanego jako Koloseum, a powstałego w Wiecznym Mieście w miejscu, w którym znajdowały się bagna. Ich los już jednak Józefa Flawiusza nie obchodził, bo stał się Rzymianinem. Joel nie miał o nim dobrego zdania.

– Zdradził swój lud – orzekł.

– Ale przeżył i opisał wojnę, tworząc wielkie dzieło historyczne – zaoponowałem.

– Józef Flawiusz był zdrajcą – odparł Joel. – W czasie oblężenia Jerozolimy nasi mężczyźni miotali na Rzymian ołowiane i kamienne pociski z napisami „Dosięgnąć Józefa”.

Zdrada jest wpisana w ludzki los, to córka nocy i kuzynka śmierci. Jest obok nas, niewidoczna, i będzie nam towarzyszyć po ostatni dzień ludzkości. Zdrado nasza powszednia, jesteś jak czerstwy chleb, nielubiana, ale po ludzku nieunikniona! Jednak zdrada jest nieetyczna. U Dantego w najgłębszym miejscu piekła umieszczeni zostali zabójcy Cezara, Brutus i Kasjusz, oraz przeklęty uczeń Pana, Juda z Kerijoth, przebiegły włodarz, sprzedający swojego mistrza za 30 srebrników. Zdrajcy nigdy nie mieli i nie będą mieć dobrej prasy.

Rzymianie wkroczyli w ów świat hellenistyczny po prostu wcielając go do swojego imperium razem z małym narodem, który wyznawał jednego Boga. A ów Bóg był o Izrael zazdrosny. Joel znał doskonale historię swojego ludu, ale nie znał otaczającego Żydów świata starożytnego, więc gdy samolot Lufthansy leciał trzynaście tysięcy metrów nad ziemią, opowiedziałem mu o świecie grecko-rzymskim, o fascynującym tyglu kultur, o mieście, które samo zrodziło się jako gród przestępców (słynna dwuznaczność łacińskiego słowa lupa, które po łacinie znaczy wilczyca, ale zarazem prostytutka), a potem podbiło i wchłonęło cały świat starożytny. Joel nie podzielił mojego zachwytu podbojami Rzymu.

– I gdzież jest teraz chwała Rzymu? Gdzie procesje ku czci bożków? Przeminęły, a Izrael trwa.

– A chrześcijaństwo? – zapytałem.

Joel westchnął głęboko.

– Jedyna różnica miedzy mną a tobą przyjacielu – rzekł mi – polega na tym, że ty masz już Mesjasza, a ja wciąż na niego czekam.

MAŁY WSZECHŚWIAT

W końcu samolot doleciał szczęśliwie na lotnisko JFK, a ja rozpocząłem moje rendez-vous z Nowym Jorkiem. Kiedy byłem mały, śniłem o wielkim mieście i jak ptak leciałem nad nim, mając pod sobą wielkie budowle z metalu i szkła.

Odbywszy szkolenie i zwiedziwszy miasto wzdłuż i wszerz, postanowiłem pojechać autobusem do Waszyngtonu, aby przeprowadzić poszukiwania w wielkiej Bibliotece Kongresu USA. Po niecałych trzech godzinach jazdy znalazłem się w stolicy mocarstwa. Myślami wracałem do opowieści Joela o rabbim Akibie i postanowiłem zbadać nieznany dla mnie temat wielkiego powstania żydowskiego z lat 132-135. Miałem tyle pytań! Jak Żydzi zdołali pokonać stacjonujący na gruzach Jerozolimy Legion X Fretensis? Jakim cudem zdołali się wyzwolić na kilka lat? Jak zdołali zorganizować swoje życie raz jeszcze? Jakie były ich relacje z chrześcijanami? Jak Rzymianie przeprowadzili kontratak? Tych pytań było więcej, a ja, mając na poszukiwanie odpowiedzi niecały tydzień, po prostu utonąłem w budynku Biblioteki Kongresu, mającej największe zbiory w dziejach współczesnego świata. Czy znalazłem się w nowym wcieleniu Biblioteki Aleksandryjskiej? Czy złośliwe Mojry, władające czasem, zawróciły mnie, spragnionego wiedzy, z powrotem w odmęty Antyku? Czy rzymscy bogowie, zazdrośnie strzegący swego utraconego świata, pozwolą mi zobaczyć czas i ludzi z okresu ich panowania?

Zacząłem czytać – Cambridge History of Rome, tegoż ośrodka History of the Jews, mnóstwo źródeł hebrajskich w tłumaczeniu na angielski. Przeczytałem wielką biografię Hadriana pióra Anthony’ego R. Birleya w oryginale, przetrząsnąłem słownik Oxfordu do dziejów starożytnych... Aż doszedłem do wniosku, że moja wiedza wciąż jest nikła, pozbawiona głębi. Zupełnie nie rozumiałem kontekstu. Nie potrafiłem uchwycić kształtu, który migotał w wodzie czasu, mimo pozornie dobrze zastawionych przeze mnie sieci. Zrezygnowany, poczułem się zupełnie zagubiony w tym wielkim gmachu biblioteki, która sama dla siebie była mikroświatem, z którego zapętlenia nie potrafiłem wyjść. Każdy korytarz wiódł bowiem do innego pokoju pełnego książek i nowej, niespodziewanej dla mnie wiedzy. A ja pragnę wiedzy. Pożądam jej. Chcę wiedzieć wszystko do głębi, choć to przecież nawet metodologicznie niemożliwe. Przez cały tydzień przychodziłem do biblioteki, codziennie nocując w tanim hoteliku. I od rana do wieczora pochłaniałem książkę za książką. Wreszcie straciłem wiarę, że mogę coś znaleźć w tym małym wszechświecie, ponieważ labirynt pokojów z książkami wiódł mnie w coraz bardziej niezbadane odmęty historii, a jak wiedzą jej adepci, Klio jest kapryśna. Biblioteka Kongresu stała się labiryntem, w którym czas zwalniał jak przed czarną dziurą, a ja osuwałem się w stronę horyzontu zdarzeń.

Jeden człowiek mnie przed tym powstrzymał. Akurat poczułem głód, gdy podszedł do mnie Adrian Elliberi, kustosz biblioteki.

– Czy pan z daleka?

– Tak, z Europy – nie powiedziałem, z jakiego kraju, bo Polska nie ma w liberalnych stanach dobrej opinii.

– Zauważyłem, że mnóstwo pan czyta. A je pan czasem lunch?

– W Ameryce nie ma czegoś takiego jak darmowy lunch.

Bibliotekarz się zaśmiał. Nie zaproponował mi lunchu na swój koszt, ale zgodziłem się mu towarzyszyć.

– Zauważyłem, że szuka pan czegoś.

– A co to pana może obchodzić – odburknąłem.

– Chciałem pomóc – odparł – przepraszam, że się narzucam.

Miał już odejść, gdy zrozumiałem, że zachowałem się niegrzecznie.

– To ja przepraszam – zdobyłem się na magiczne słowo – to ja zachowałem się nieodpowiednio – przyznałem.

– Niech pan mi powie, w czym problem – poprosił Elliberi.

Opisałem dokładnie to, z czym przyszedłem do biblioteki.

Zastanowił się i odparł:

– Nie powinieneś korzystać z czytelni głównej, tylko z czytelni starych książek i druków rzadkich[1] – poradził, szybko, po amerykańsku przechodząc na ty. – Tam trzeba wyrobić specjalną kartę. Pomogę ci.

I tak faktycznie się stało. Trafiłem do kolejnego, jeszcze mniejszego wszechświata starych druków, i z miejsca zauważyłem, że większość zbiorów jest skatalogowana komputerowo, co niesłychanie ułatwiało pracę. Ale dopiero po kolejnych dwu dniach w katalogu greckich dzieł ze starożytności znalazłem tekst anonimowego autora: Σύντομη ἱστορία περί tοῦ δεύτεροῦ πολεμοῦ ἐπί τοῖς Ιουδαοῖς[2]. Figurował jako dopisek do dzieła Τῆς μετὰ Μάρκον βασιλείας ἱστορία[3] Herodiana, historyka greckiego z III wieku po Chrystusie, z okresu Cesarstwa Rzymskiego. Dzieło Herodiana opowiada dzieje cesarstwa od śmierci Marka Aureliusza w roku 180 w Windobonie (dzisiejszym Wiedniu) aż do śmierci młodego cesarza Gordiana III w roku 238. Zdziwiło mnie to, że tekst Herodiana, który widziałem zeskanowany, stanowił bizantyjską kopię powstałą może w wieku XI, a tekst apokryfu o drugiej wojnie z Żydami był pisany inną ręką i był zdecydowanie wcześniejszy. Najprawdopodobniej zeskanowany manuskrypt był palimpsestem kodeksu bizantyjskiego z czasów średniowiecza, który zawierał wcześniejszy wytarty tekst. Jednak fragmenty owego wcześniejszego tekstu zachowały się na tyle czytelne, że wydano je krytycznie razem z dziełem Herodiana. Jako nieodrodny człek wieku XXI, chciałem mieć wszystko od razu. Zapytałem o możliwość ksero. Odmowa. Skany możliwe, ale termin wykonania dwa tygodnie. Tyle czasu nie miałem.

Tekst liczył osiem stron dość gęstego zapisu greckiego. Kupiłem czysty papier i zacząłem go przepisywać. Po dwu dniach skończyłem pracę. Dziękowałem wszystkim bogom nieba i ziemi, że przez cztery lata nauki w liceum ogólnokształcącym im. Mikołaja Kopernika w Bielsku-Białej nie zmarnowałem ani jednej lekcji języka greckiego. To zasługa mojej mistrzyni pani Alicji Wojtas, która na zajęciach kółka uczyła mnie mowy Platona, Arystotelesa i Lizypa. Używaliśmy podręcznika Hellenike glotta pióra profesorów Korusów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale z uwagi na fakt, że w bibliotece LO Kopernika znajdowało się sporo greckich tekstów po przedwojennym polskim gimnazjum, uczyliśmy się też na oryginalnych materiałach. Do dziś czytam Ewangelie i Dzieje Apostolskie w oryginale, posiłkując się tylko słownikiem. Tę umiejętność zawdzięczam mojej nauczycielce i jej pokornie dziękuję. Dobry nauczyciel jest na wieczność. To dzięki pani Antyk jest we mnie. Stał się częścią mojej tożsamości. Jest mi niezbędny do życia jak powietrze.

ZAPOMNIANA ZAGŁADA

Wracając po dwu tygodniach z Nowego Jorku wielkim samolotem, miałem przed sobą grecki tekst, ale z braku znajomości wielu słówek (języków starożytnych uczymy się biernie), dopiero w domu mogłem popracować nad tłumaczeniem, obstawiwszy się „Gramatyką grecką” Mariana Goliasa i Mariana Auerbacha, oraz „Wielkim słownikiem grecko-polskim Nowego Testamentu”, który kupiłem sobie kilkanaście lat temu podczas studiów na KUL. Tekst dzieła napisany był na szczęście w koine, a ten słownik jest do tego dialektu wręcz idealny. Stopniowo, mozolnie, dzień po dniu, odsłaniały się przede mną fragmenty dzieła mówiącego o zapomnianej starożytnej Zagładzie.

Z ciarkami przechodzącymi po plecach czytałem o zbrojeniach rzymskiej armii i jej niezwykle brutalnym ataku na ziemie Izraela. Tekst napisał ktoś będący blisko Sekstusa Juliusza Sewera (lub on sam), którego cesarz Hadrian postawił na czele inwazyjnej armii rzymskiej, która w latach 134-135 zmasakrowała Izrael. Opisy rzezi były suche, rzeczowe i wstrząsające. Poznałem imiona głównych osób dramatu, nie mogąc otrząsnąć się z wrażenia, jakie wywarł na mnie ten tekst. Nawet dla zasłużonego w walkach w Brytanii z dzikimi Piktami Sekstusa Juliusza Sewera mordowanie Żydów wioska po wiosce, miasto po mieście, zabijanie dzieci, młodzieży, kobiet w ciąży i starców pełnych miłości do Tory i Słowa Bożego, musiały być czymś przytłaczającym, straszliwym i nieporównywalnym z niczym innym. Był to osobliwy zapis potwornych zbrodni dokonanych przez człowieka wykształconego, na polecenie jeszcze bardziej wykształconego i subtelnego cesarza Hadriana. A może obraz Hadriana ugruntowany w kulturze Zachodu przez słynną powieść Margeurite Yourcernar jest fałszywy? Może w istocie rację ma historyk i filolog klasyczny Robin Lane Fox utrzymujący, że Hadrian był w istocie bezwzględnym i bezlitosnym autokratą ukrywającym się za swoją wspaniałą kolekcją rzeźb z Tibury, czyli dzisiejszego Tivoli? Kasjusz Dion, rzymski senator, Grek, napisał sto lat po Hadrianie, że jego legiony zabiły w Judei sześćset tysięcy ludzi. Ta zbrodnia nie została zapamiętana. Ale na panowaniu Hadriana zostawia coś więcej niż rysę. Tymczasem w biografiach cesarza jakoś o niej mało. I to jest przerażające.

ZAGINIONY TEKST

Z mojego odkrycia byłem bardzo dumny. Szlifowałem tłumaczenie, może zbyt toporne, może za mało zgodne z gramatyką. Tekst trzymałem cały czas przy mnie, a że jestem perfekcjonistą, dopieszczałem każde zdanie. Mając dużo tzw. okienek w pracy, siedziałem nad przekładem, łudząc się, że może go wydam w jakimś czasopiśmie naukowym. Jestem też przywiązany do pisania na papierze – trzeba tekst czuć, przecierpieć go, gdy kciuk boli od pióra. Nie zrobiłem kopii. Nie użyłem magicznego pstryknięcia w komórce i nie zrobiłem fotografii. I to był błąd. Ten błąd miał się na mnie zemścić.

W końcu nadeszła pamiętna wiosna, znamionując nieodwracalne zmiany w moim życiu. W czasie strajku w szkole, któremu się sprzeciwiłem, zaszły niespodziewane wypadki. Tekst grecki i robocze tłumaczenie zostawiłem w teczce w pokoju nauczycielskim. Potem musiałem nadzorować egzamin gimnazjalistów i przez kilka dni nie było mnie w pokoju nauczycielskim. Gdy wreszcie przyszedłem do pracy, nie znalazłem starej wytartej teczki, w której trzymałem tekst rękopisu. Moje rzeczy ktoś wyrzucił do śmieci. Nie dociekałem, kto i dlaczego. W sytuacjach zimnej wojny domowej pierwszymi ofiarami podają prawda i historia. Po pracy poszedłem do śmietnika, który znajdował się między jednym a drugim budynkiem szkoły. Wygrzebałem ze śmieci moje książki, sprawdziany jednej z klas, ale tłumaczenia greckiego tekstu nie udało mi się odnaleźć. Bezsilny i zrozpaczony, zrezygnowałem. Tekst przepadł. Zostało mi tylko to, co pamiętam, plus notatki i brudnopis.

Ale to wszystko wydarzyło się w moim innym życiu, którego nie chcę pamiętać.

PROLOG

Bar Kochba po hebrajsku znaczy Syn Gwiazdy. Po straszliwej klęsce, której doznali Żydzi, dziś rabini uważają Bar Kochbę za kłamcę i zwodziciela. Wcześniej uznali go za Mesjasza.

Właśnie to hebrajskie słowo maszijach stało się dla mnie początkiem poszukiwań. Znaczy tyle, co „namaszczony”. Kim jest Mesjasz? Czy spotkałem go podczas tłumienia powstania w Palestynie? Dzisiaj, tuż przed ostateczną chwilą, w której odejdę do Hadesu, rozumiem, co to słowo znaczyło i do kogo było tak naprawdę adresowane. Zdobycie tej wiedzy okupiłem wielkim cierpieniem.

Żydzi byli narodem, który jako jedyny rzucił tak wielkie wyzwanie Rzymowi i jego legionom. Pod koniec panowania Nerona wybuchło powstanie, które zakończyło się spaleniem Świątyni Jerozolimskiej przez legiony boskiego Tytusa i zniszczeniem Świętego Miasta, z którego pozostały ruiny. Jednym z żołnierzy tłumiących to powstanie był mój ojciec, aquilifer[4] z legionów Wespazjana. Po tym powstaniu Jerozolima stała się ruiną – mieszkały w niej sępy i Legion X Fretensis, najbardziej znienawidzony przez lud Izraela. Jego obecność w gruzach Świętego Miasta miała przypominać Izraelowi o jego klęsce i o tym, że ich Bóg, Jahwe, opuścił swój lud. Legion miał na sztandarze dziką świnię, a to zwierzę jest dla Żydów nieczyste. Sama obecność legionu z takim znakiem na gruzach Świątyni Jerozolimskiej była dla Żydów czymś nie do zaakceptowania. Za panowania boskiego Hadriana wybuchło kolejne powstanie, które z jego woli miałem stłumić. Uczyniłem to, wypełniając rozkazy cezara. To, co uczyniłem w Judei, na zawsze mnie zmieniło. Od tej straszliwej rzezi kolory świata przyblakły, tak jak słońce, światło boskiego Mitry nie oświeca już mojej drogi. Poruszam się po omacku, i choć mam oczy, nie widzę już tego światła.

Zanim odejdę i zanurzę się w lodowate wody Styksu, rzeki zapomnienia, wyznam jeszcze jedną tajemnicę. I może znajdzie się choć jeden człowiek, który mnie usprawiedliwi. Może w oczach choć jednego człowieka ja zostanę uznany za człowieka. Bo miarą człowieczeństwa nie są błędy, zbrodnie, tylko świadomość, że się ich dokonało. Ale nawet jeśli nie znajdzie się nikt, kto nazwie mnie człowiekiem, ja nazwę tak sam siebie.

Byłem człowiekiem, który dopuścił się zbrodni, bo nie potrafiłem powiedzieć „nie” władcy. Dlaczego? Powód jest bardzo ludzki. Gniew władcy jest śmiercią. A ja miłuję moje życie.

CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ I
Ojciec i syn
BAJE, RZYMSKI KURORT W ITALII,A.D. 170

Od wielu tygodni syn patrzył, jak jego ojciec gaśnie. Kiedyś starszego człowieka cieszyło wino i towarzystwo kobiet, teraz coraz częściej wpadał w zły nastrój. W końcu stwierdził, że jedzenie mu nie smakuje, chociaż niewolnicy w kuchni jak zwykle dokładali wszelkich starań, by gotowane w winie minogi lub nadziewane grzybami świńskie wymię czy słynny sos garum z solonych i skwaśniałych sardeli smakowały mu tak, jak smakowały innym bogatym Rzymianom. Jednak chorobie towarzyszyło jeszcze coś innego – osobliwy i niemożliwy do ogarnięcia smutek. Syn odniósł wrażenie, że musi to być jakiś wielki moralny ciężar, z którym ojciec nie potrafi sobie poradzić.

– Jeśli chciałbyś mi coś powiedzieć, ojcze, nie zwlekaj – zasugerował ojcu młody człowiek o śniadej twarzy.

Starszy Rzymianin zmagał się z coraz większymi bólami w okolicach brzucha. Popatrzył na syna tak, jak nigdy tego nie czynił. W jego wzroku młody człowiek dostrzegł rozpacz. Pomyślał, że to w skutek choroby. – Ojciec boi się umrzeć – pomyślał. Jednak ojciec zdawał się sugerować, że zmaga się z jakimś wielkim ciężarem natury etycznej.

– Nie wiem, czy będziesz w stanie mnie zrozumieć. Są rzeczy i sprawy, których bardzo żałujemy w życiu. Tak jest też w moim przypadku.

– Mimo wszystko spróbuję cię wysłuchać. Jednak najpierw, ojcze, wezwiemy dobrego lekarza. Niewolnicy mi powiedzieli, że w Bajach przebywa teraz Galen, lekarza Imperatora.

– Dobrze – wyszeptał ojciec.

Galen dysponował narzędziami chirurgicznymi z najlepszej stali. Miał także uczniów, swoich wyzwoleńców, którzy pod jego kierunkiem zgłębiali tajniki ludzkiego ciała i lekarstw roślinnych. Wielu tych lekarzy leczyło potem biedaków na koszt państwa.

*

Posłano zatem po słynnego lekarza, którego wielka wiedza przysporzyła mu sporo sławy. Odpowiednia suma wypłacona w brzęczącej monecie szybko przekonała uczonego lekarza, by odwiedził willę starego generała. Przybył niesiony w lektyce w towarzystwie kilku niewolników. Przywitał go syn i zaprowadził do chorego. Ten wykazał się sporym poczuciem humoru. Wiedząc o greckim pochodzeniu słynnego medyka, zapytał zaczepnie:

– Przyszedłeś mnie otruć za moje własne pieniądze?

Galen nie miał poczucia humoru, jak zresztą wszyscy lekarze.

– Dlaczego miałbym cię otruć? – zapytał po łacinie, z akcentem zdradzającym Greka ze wschodu, chyba z Pergamonu.

– Tο φάρμακον[5] – powiedział starzec po grecku, zaskakując tym lekarza. – Oznacza zarówno lekarstwo, jak i truciznę.

Galen zorientował się, że nawet w takiej trudnej chwili pacjenta imają się żarty. Z tego też powodu odpowiedział w podobnym tonie, nie tając swojej wielkiej wiedzy.

– Jestem znany, mój panie, z twierdzenia, że jedyna różnica między lekarzem a zabójcą jest taka, że ten pierwszy zabije cię w Rzymie, a ten drugi poza nim – rzekł najsłynniejszy lekarz cesarstwa. – Istnieją substancje, które rzeczywiście są truciznami, ale w niewielkim stężeniu bywają lekarstwem. Najlepszym przykładem naparstnica purpurowa. W niewielkim, ściśle wyliczonym stężeniu leczy serce – odparł Galen, po czym zabrał się do badania leżącego na łożu Rzymianina. Zbadawszy chorego nie miał wątpliwości. Nie chcąc stawiać diagnozy przy umierającym, na osobności oznajmił synowi:

– To guz trzustki. Urósł tak, że zaczyna uciskać brzuch. Można wyczuć go pod palcami.

– Co mogę zrobić, aby ulżyć ojcu w cierpieniach? – zapytał syn.

– Kora wierzby. Trzeba zaparzać i dawać choremu pić. Ale cierpienia będą i bez tego wielkie.

– Czy naprawdę nic nie da się zrobić? Pieniądze nie grają roli. Jesteśmy bogaci.

– Przykro mi – powiedział Galen – w tym stanie jego życie nie potrwa długo. Jednak tuż przed śmiercią odzyska pełną świadomość. Byłem wiele razy świadkiem tego, jak zachowywali się chorzy śmiertelnie ludzie. Będzie wydawało się, że jest lepiej. Jednak potem przyjdzie sen, z którego ojciec się nie obudzi.

– Czy jeśli takie będzie życzenie ojca, jesteś w stanie skrócić jego cierpienia, mistrzu?

– Takiej posługi nie czyni lekarz – odparł surowo Grek.

– Przepraszam – zmieszał się syn. Podziękował sławnemu lekarzowi, płacąc mu za domową wizytę trzysta sestercji. Robotnik dźwigający ciężary w Ostii pod Rzymem zarabiał dwadzieścia sestercji miesięcznie.

Chory mężczyzna był majętnym człowiekiem. Dorobił się jako legat Judei, a wcześniej Brytanii. Jednak nie lubił Rzymu. Ukojenie znalazł w Bajach, cudownym kurorcie nad Zatoką Neapolitańską, do którego zjeżdżali wszyscy rzymscy patrycjusze, senatorowie i sam dwór cesarski. W Bajach umarł przed laty cesarz Hadrian. Chory człowiek wiele razy wypowiedział imię tego cesarza pogrążony w malignie. Przeklinał go. Syn umierającego musiał surowo napomnieć niewolników, żeby trzymali języki za zębami. Cesarz Hadrian został przez Senat Rzymu zaliczony w poczet bogów. Obrażanie bogów jest karalne.

Ojciec nigdy też nie odwiedzał Rzymu za życia swego syna. Kiedyś wyznał, że nie był tam od dwudziestu pięciu lat.

– Nienawidzę tego miasta. Mam nadzieję, że kiedyś barbarzyńcy je spalą.

– Dlaczego, ojcze? – syn nie potrafił odgadnąć tej niechęci. – Uczyłeś mnie, że Rzym to światło.

– Ktoś powiedział: „skoro światło jest ciemnością, to jak straszna musi być ciemność, w której żyjemy?”.

Po wypowiedzeniu tych słów mężczyzna stracił przytomność. Oddychał ciężko w malignie.

Dwa dni później słowa Galena sprawdziły się. Chory odzyskał świadomość. Syn był obok całą noc. Z drzemki wyrwał go głos ojca:

– Daj mi pić.

Młody człowiek napoił ojca wodą źródlaną z zaparzoną korą wierzby. Obaj znali prawdę. Dla jednego z nich stanowiła ona wyzwolenie z cierpienia, dla drugiego bolesne rozstanie.

– Umieram, synku.

– Co ty mówisz?

– Wiem, co mówię. Chcę ci coś powiedzieć – zagaił umierający mężczyzna. – Czy zastanawiasz się, dlaczego nigdy nie pokazałem ci jednego choćby wizerunku twojej matki? Czemu nigdy ci nie opowiadałem o twoich narodzinach?

– Nie, ojcze, uznałem, że nie chcesz mówić o mamie, bo jej śmierć była zbyt bolesna. Wiem, że jesteś stoikiem, a stoicy nie lubią mówić o cierpieniu, ale wolą znosić je w milczeniu.

– Nie dlatego – odparł mężczyzna, który resztkami sił podniósł się z łoża – tylko dlatego, że nie miałeś matki w takim rozumieniu jak wszyscy.

– Co ty mówisz, tato? Gorączka sprawiła, że majaczysz!

– Daj mi dokończyć. Chcę, żebyś mnie wysłuchał. To moja ostatnia prośba przed śmiercią. Udaję się na drugi brzeg i po prostu chcę, żebyś mi wybaczył.

– Co mam ci przebaczyć?

– Moje zbrodnie.

Młody człowiek poczuł się zakłopotany. Ojciec z pewnością majaczy. Mówi od rzeczy. Koloryzuje. Wiedział, że jego ojciec Sekstus Juliusz Sewer był legatem legionu i że walczył dla Rzymu w wielu krainach, że był namiestnikiem Brytanii i Judei. A młody człowiek nie był nigdy w wojsku. Samo słowo legion budziło w nim raczej niesmak – skojarzenia nasuwały się same: prostacy, brutalni ludzie, sprośne sztuki teatralne, podłe rozrywki, dziwki, seks, bezwzględna przemoc. Syn Sewera uczył się greckiej literatury i retoryki w jednej ze szkół w Neapolu, gdzie wciąż mieszkało wielu Rzymian mających greckie korzenie. Gardził legionistami.

– Jakież ty mogłeś popełnić zbrodnie? – zapytał zdumiony.

– Jaki kolor mają twoje włosy?

– Są raczej ciemne.

– A twoje oczy?

– Brązowe.

– A ja nie byłem śniady – odparł ojciec – a oczy mam niebieskie po mojej matce, która pochodziła z germańskiego plemienia Cherusków, lecz trafiła do Rzymu jako niewolnica. Poznała mojego ojca Marka Juliusza Sewera, ekwitę, aquilifera, chorążego dźwigającego orła legionu Wespazjana. Marek ją wyzwolił i została jego żoną. Potem ja się urodziłem. Jestem więc przynajmniej z urodzenia w połowie Germaninem.

– Co ty chcesz mi powiedzieć? – zapytał młody człowiek, który spostrzegł, że ojciec wkłada wiele trudu w wypowiadane słowa, zdecydowany osiągnąć swój cel.

Umierający mężczyzna opadł na łoże. Podciągnięcie się na ramionach kosztowało go wiele wysiłku. Zamknął oczy. Czuł, że musi wyznać całą prawdę. Po raz pierwszy od trzydziestu lat. Pocił się strasznie. Młody człowiek wytarł jego czoło ręcznikiem.

– Nie jesteś moim synem.

– Co?!

Młody człowiek wstał. Kochał ojca, który całe życie był dla niego wzorem opanowania i wszystkich stoickich wartości. Nie spodziewał się takich słów z ust człowieka, którego tak kochał.

– Sprawiasz mi ból.

– Wiem, ale musisz znać prawdę, zanim umrę.

– Co to jest prawda? – zapytał syn.

Mężczyzna odwrócił spoconą i bladą twarz w stronę przystojnego trzydziestoletniego mężczyzny. Przez chwilę zobaczył małego chłopczyka, którego trzydzieści lat wcześniej wyciągnął z dołu pełnego trupów w małym hebrajskim miasteczku w Palestynie. Ten chłopczyk stał teraz przed nim jako dorosły mąż.

– Jesteś Żydem.

– Co?

– Nie wiem, kim byli twoi rodzice. W tym miasteczku, którego nazwy nie pamiętam już, zabiliśmy wszystkich, a ciała wrzuciliśmy do dołu, który oni wcześniej dla siebie wykopali. Moi żołnierze użyli oszczepów, mieczy i wszystkiego, co było pod ręką. Zabijaliśmy przez cały dzień, aż pod wieczór wszyscy Żydzi byli martwi. Już nie było z kim walczyć. W nocy mojego sługę obudził delikatny płacz. Powiadomił mnie. Wstałem. Wydawało mi się, że to kot miauczy gdzieś w ruinach, ale po chwili przekonałem się, że to dziecko płacze. Poszedłem, stąpając ostrożnie między śpiącymi żołnierzami, do wielkiego dołu pełnego okrwawionych ciał. Zwłoki poruszały się. Nie z tego powodu, o którym myślisz. Nikt już nie żył. Dobrze wykonaliśmy polecenie Hadriana, że wszyscy Żydzi muszą zostać zabici. Ciała poruszały się z powodu gazów, jakie się z nich wydobywały. Był upał przez całą noc. Zaczęły się psuć. W człowieku po śmierci nie ma nic z godności, równie dobrze mógłbyś mówić o ciele padłej świni. Tak samo śmierdzi, gdy zacznie gnić. W dole ujrzałem już pierwsze szakale, które zleciały się do ludzkiej padliny.

– Przestań! – krzyknął młody człowiek, żyjący subtelnościami retoryki i greckiej filozofii.

– Nie, synu, musisz mnie wysłuchać do końca! Poszedłem i nigdy nie żałowałem tego, co się stało się potem. Dziecko płakało, obejmując trupa matki. Kobieta miała poderżnięte gardło i była rozcięta od pochwy aż po powłoki brzucha. W jej wnętrzu roiło się od much. Jednak chłopczyk cały czas tulił matkę. Chciał, żeby się obudziła i dała mu jeść. Miał może dwa latka. Przeżył masakrę. Nie wiem, jakim cudem. Może hebrajski bóg ulitował się nad nim, ocalając go z rzezi?

– Nie chcę tego słuchać!

– Ale to ty byłeś tym żydowskim dzieckiem. Zabrałem cię do domu i wychowałem jak własnego syna. Nie znam twojego prawdziwego imienia. Nie wiem, kim jesteś, mój synu.

– Po co mi to mówisz? – zapytał blady jak płótno młody człowiek.

– Masz prawo wyboru. Jeśli teraz będziesz chciał być Rzymianinem, będę szczęśliwy w Hadesie. Jeśli zdecydujesz się zostać Żydem, masz takie prawo. Jeśli zechcesz zostać chrześcijaninem, nic ci nie powiem, choć właśnie chrześcijan uważam za zarazę, która zagraża naszemu światu. Jeśli jednak przystaniesz do tej sekty, nic ci nie rzeknę. Przeklniesz mnie, umrę w rozpaczy, ale musisz znać prawdę.

Młody człowiek nie wytrzymał. Wyszedł. Po chwili przyszli niewolnicy, którzy lubili swojego pana, ponieważ nie siekł ich rózgą, lecz traktował jak ludzi, choć ludźmi w sensie prawnym w Rzymie nie byli. Niewolnicy to instrumenta vocale, rzeczy, które mówią. Przynieśli choremu dzbanek mleka koziego ze świeżego udoju, sery, figi, oliwki i dobrze wypieczony rzymski chleb, posmarowany białkiem kurzym i posypany kminem rzymskim. Chory człowiek posilił się.

Potem wrócił syn. Zachowywał się spokojnie. Przyprowadził skrybę, przyuczonego niewolnika, który posiadł sztukę stenografowania na tabliczkach.

– Przyprowadziłeś skrybę... – ojciec spojrzał pytająco na syna.

– Tak, on spisze twoją opowieść, ojcze – odparł syn.

Ojciec poparzył na twarz syna, w jego brązowe, łagodne oczy. Po raz pierwszy w życiu nie znalazł w nich miłości.

Stary Rzymianin rozpoczął swoją opowieść...

ROZDZIAŁ II
Wilczyca, zabawy i krew

Rzym, Eskwilin, sześćdziesiąt lat wcześniej,

rok pierwszy po wojnach dackich,

dziesiąty rok panowania boskiego Trajana

Nad Wiecznym Miastem od kilku dni utrzymywały się chmury. Było wietrznie i ludzie po pracy i załatwieniu interesów kierowali się do dormitoriów lub nie wychodzili poza eleganckie wille, których grube mury z cegły pobielonej wapnem i pomalowane na żywe kolory kryły niejedno ciekawe życie, dramat, tragifarsę lub komedię zwaną życiem. Od dwu lat panował boski cesarz Trajan, pierwszy mąż pochodzący z Hiszpanii, który doświadczył zaszczytu bycia cezarem całego imperium.

Sekstus Juliusz Sewer nigdy nie zastanawiał się, jak imperium było ogromne i jak liczne ludy je zamieszkiwały. Najważniejsze, że pracowały dla Rzymu, podbite, zamienione w niewolników lub w sprzymierzeńców. Wszyscy pracowali dla Rzymu. Sekstus wychował się w domu Marka Juliusza Sewera, który chlubił się tym, że ród jego wywodzić się miał od samego szlachetnego Cezara. Ale ile w tym było prawdy, a ile czczych przechwałek, nikt nie wiedział. Pewne jest za to, że ojciec Sekstusa uzyskał tytuł ekwity rzymskiego za panowania cesarza Wespazjana w podzięce za wkład w tłumienie powstania Żydów, które zakończyło się spaleniem Świątyni Jerozolimskiej. Chłopak nigdy nie pytał o to ojca. Bał się go i nie zwracał się do niego inaczej niż domine, czyli panie.

Przy ulicy, przy której mieszkali, stały jeszcze dwa inne domy ludzi dość bogatych, będących obywatelami Rzymu. Sekstus znalazł tam dobrych kolegów, z którymi doświadczył niejednej przygody. Nazywali się Juda Basjanus i Andronikos. Pierwszy był z pochodzenia Żydem, a drugi Grekiem. Nikogo to nie dziwiło. Jeśli ktoś zachowywał się przyzwoicie, nie buntował się, przyjął rzymski styl życia, płacił podatki, oddawał cześć cezarowi, mógł zachować własnych bogów, zwyczaje i język, i być obywatelem Rzymu. Rzymianie nie narzucali nikomu wyznania, języka i kultury, a stosowali subtelniejsze metody. Sekstus miał lat piętnaście, a jego koledzy byli w tym samym wieku. W bitwach, które toczyli z chłopcami z sąsiedniej ulicy, wspomagali ich także niewolnicy z ich domów. Sekstus, jako syn ekwity uważał się za ich przywódcę.

Tym razem jednak miał poprowadzić chłopców po owoc zakazany. I tylko ich dwóch.

*

Sekstus wymknął się z domu po kolacji, którą Rzymianie nazywali cena, i która w domu rzymskiego ekwity ciągnęła się do późnego wieczora. Chłopak czuł się dorosły i wychodził kiedy chciał. Niewolnicy, przyuczeni, by słuchać jak psy, czekali pod ścianą, by mu towarzyszyć. Sekstus, nauczony przez ojca, by bez potrzeby nie rozmawiać z niewolnikami, dał im znak, że idzie sam. Nikt nie śmiał go zatrzymać. Młody pan potrafił być bardziej okrutny od starego pana. Sekstus ruszył w noc. Juda i Andronikos czekali na niego niecierpliwie. Musieli okłamać swoich rodziców, że niby idą do Sekstusa na kolację i z pewnością zabawią tam do późnego wieczora. Chłopcy narzucili wełniane płaszcze w ciemnym kolorze na ubrania składające się ze spodni z cienkiej wełny oraz sięgającej do kolan tuniki. Andronikos pokazał ukryty w fałdach szat sztylet. – Germańskie ostrze – zauważył zazdrośnie Sekstus. – Skąd masz? – spytał. Oczami duszy już widział, jak wygrywa w zakładzie ów sztylet, zapewne kupiony na targu od jakiegoś Germanina.

– Zapomnij. Jest mój – odparł młody Grek, syn obywatela Rzymu, z naciskiem na „mój”, co oznaczało, że pozwoli Sekstusowi go potrzymać za sestercję lub dwie.

– Ale z ciebie kolega... – mruknął Sekstus pod nosem.

– Dokąd idziemy? – zapytał Juda, którego musiało dręczyć sumienie, że oszukał swoich religijnych rodziców.

– Otóż to! – rzekł Sekstus, jakby odczytując obiekcje kolegi. – Idziemy skosztować tego, co zakazane.

Rozpaliwszy do czerwoności wyobraźnię chłopaków, powiódł ich przez ulice Eskwilinu. Stojące tu domy były willami, a ulice były szerokie, generalnie jednak Eskwilin miał opinię ubogiej dzielnicy. Tak przynajmniej było za czasów boskiego Augusta. Teraz osiedliło się tu wielu ekwitów, przeważnie byłych wojskowych, którzy za lata wiernej służby Rzymowi dostali upragnione szlachectwo.

Chłopcy na skrzyżowaniu skręcili w prawo, wkraczając na teren chłopców z ulicy pod figami, z którymi toczyli bitwy. Szybko ją jednak przemierzyli i skierowali się w stronę Złotego Domu Nerona, nieudanej i koszmarnie drogiej inwestycji, która stała kością w gardle wielu Rzymianom. Tytus postawił tam łaźnie publiczne i właśnie ku nim prowadził ich Sekstus. Zdziwiło to jego towarzyszy, bo pora stanowczo nie nadawała się do kąpieli. Sekstus miał jednak inny cel.

Obok term zawsze stały nierządnice. Było późno i te najlepsze już odeszły z klientami w jakiś zaułek lub do ich własnych domów. Czasy Augusta, w których nierządnice i aktorzy – a dla wielu tradycyjnych Rzymian nie było różnicy miedzy tymi profesjami – oraz osoby znane z publicznych ekscesów seksualnych były wyrzucane z Rzymu, dawno odeszły w niepamięć. Jednak Sekstus wiedział, czego chce od życia w owej chwili. Rozejrzał się. Pod jednym z portyków zauważył kobietę lekkich obyczajów, ale z powodu ciemności nie mógł rozeznać, czy stoi tutaj stale, czy też jest to biedaczka, która tylko w ten sposób może dorobić do skromnego utrzymania. Poprowadził chłopaków w jej stronę.

– Ale co ty chcesz zrobić, Sekstusie? – zapytał nieśmiało Juda Basjanus.

– Jak to co? Musisz stracić dziewictwo. Tylko w ten sposób możesz zostać żołnierzem naszego legionu.

Sekstus nawiązywał do cotygodniowych bijatyk na drewniane miecze, które stawały się coraz brutalniejsze. Zawsze ktoś miał obitą twarz, złamany nos albo wybity ząb.

– Za ile? – zapytał Sekstus, zwracając się do kobiety.

– Nie jesteście za młodzi? – odpowiedziała pytaniem.

– Pytasz klientów o wiek? – Sekstus pokazał jej złotą monetę, aureusa z wizerunkiem cesarza Trajana.

Kobieta spojrzała na monetę chciwie. Za aureusa wartego dwadzieścia pięć srebrnych denarów wszyscy trzej mogli używać do woli.

– Nie pytam. Jeśli płacą złotem – odparła. Stanęła w poświacie księżyca, by się jej przyjrzeć. Była ładna i młoda. Mogła mieć dwadzieścia pięć lat, najwyżej trzydzieści. Sekstus wiedział, że dziwki potrafią się zakręcić o klientów tak, że wydają się młodsze i ładniejsze niż są.

– Jesteś czysta? – indagował dalej.

Kobieta nie wiedziała, jak odpowiedzieć. Była cudzoziemką żyjącą na ulicy.

– Nie rozumiem.

– Nie chcę, żeby moi przyjaciele złapali trypra. Od kiedy tutaj stoisz?

– Od wczoraj – powiedziała szczerze.

– Ilu miałaś klientów?

– Jesteście pierwsi.

To trochę uspokoiło Sekstusa. Jednak powierzchowność kobiety nie dawała mu spokoju. Nie wyglądała jak pospolita dziwka, która narzucała się mężczyznom na ulicy.

– Nie jesteś stąd, z Rzymu, prawda?

– Nie, ja być z kraju Daków.

Chłopcy ryknęli śmiechem. Słyszeć, jak ktoś kaleczy łacinę, było naprawdę zabawnie. A więc to jest jedna z branek cesarskich – pomyślał Sekstus. Dakowie mieli duże i silne państwo, które przed trzema laty zniszczył ostatecznie cesarz Trajan. Wszyscy w Rzymie żyli tymi wydarzeniami. Decebal, król Daków, znany był z przebiegłości i waleczności, jednak nie mógł się oprzeć stu pięćdziesięciu tysiącom żołnierzy rzymskich. Państwo Daków zostało zniszczone, a ludność pognano w niewolę. I dlatego ta kobieta znalazła się w Rzymie. Może ją ktoś wyrzucił, a może kupił ją jakiś właściciel lupanaru i teraz stała na ulicy?

– No to ja pierwszy – powiedział Andronikos.

– Dlaczego ty? – zapytał Sekstus.

– Bo ja mam sztylet germański, a ty nie, ekwito – rzekł Andronikos, i zaczął ściągać tunikę. – Potrzymaj mi sztylet – poprosił.

Kobieta uczyniła to i zadarła szaty. Młody Grek okazał się sprawnym kochankiem i posiadł ją przy kolegach, wpatrzonych w ów spektakl nieskrępowanie i pożądliwie. Gdy skończył, do kobiety podszedł Sekstus. Był przekonany, że stosunek z dziwką będzie jak oddychanie, tymczasem przypomniał sobie sprośny wierszyk poety Marcjalisa:

Tu tenebris gaudes: me ludere teste lucerne

at mihi nulla satis nuda puella jacet.[6]

Ty wolisz ciemności; mnie zaś zadowala odrobina światła

Dla mnie dziewczyna nigdy nie jest całkiem naga.

– Judo, teraz ty – zaproponował zatem.

– Nie zrobię tego – oznajmił Juda zaskoczonym kompanom.

– Dlaczego? – parsknął śmiechem Sekstus. – Nie jesteś mężczyzną? – spytał prowokacyjnie.

– Nie wolno mi tego zrobić. Bóg zakazuje czegoś tak obrzydliwego.

– Bóg? Jaki? Zadziwiasz mnie – rzekł Sekstus, bo choć przyjaźnił się z synem żydowskiego wyzwoleńca i obywatela Rzymu, to zupełnie nic nie wiedział o jego religii.

Religia stała się, jak widać, przeszkodą w odbyciu stosunku z dziwką z lupanaru. Obyczajowość młodego Żyda zderzyła się z bezpruderyjnością młodych Rzymian, którzy pierwsze doświadczenia seksualne zdobywali albo na ulicy, albo u domowych niewolnic.

– W takim razie teraz Sekstus – oświadczył Andronikos, który wytarł się już lnianą szmatką i z powrotem założył tunikę. Po czym parsknął śmiechem: – Nie jesteś twardy! A ja się tak starałem poszerzyć ją dla ciebie.

Faktycznie, Sekstus miał mały kłopot, nie wytrzymał bowiem napięcia nerwowego.

– To przez ciebie, dziwko! Bo na mnie patrzysz! – zasyczał.

– Pomogę ci – zadeklarowała kobieta, klękając przy nim, by w najszybszy sposób doprowadzić jego męskość do twardości.

Jednak Sekstus miał dość tej pierwszej i do tego publicznej porażki jako mężczyzna.

– Nie dotykaj mnie, dziwko! – wrzasnął i wyrwał się.

Andronikos i Juda byli zaszokowani. Sekstus walczył za trzech w czasie bitew na ulicy, tymczasem nie potrafił posiąść ladacznicy. Chciał być mężczyzną jak brutalny żołnierz, tymczasem mu się nie udało!

Cała ta sytuacja upokorzyła Sekstusa. Znów kołatał mu się po głowie ów Marcjalis, którego czytywał w tajemnicy przed ojcem, strażnikiem rzymskiej moralności. Czuł wściekłość i musiał ją na kimś wyładować. Gdyby ta kobieta była młodsza, albo bardziej świadoma swojego zawodu, bardziej doświadczona w obsługiwaniu klientów, może nie byłoby kompromitacji. Sekstus musiał jakoś zmyć z siebie tę hańbę. To był impuls. Błysnął nóż. Andronikos nie zdążył go wyrwać z rąk młodego ekwity.

Kobieta upadła z rozpłataną twarzą, wijąc się z bólu.

– Czyś ty oszalał? – zasyczał Andronik.

– Ta dziwka się ze mnie śmiała! To za mój honor.

– Coś ty narobił, durniu!

Sekstus ochłonął. Zdał sobie sprawę, że wpadli w poważne kłopoty i jeśli zauważy ich patrol z kohorty miejskiej, będą mieli kłopoty. Napaść z nożem w dłoni na bezbronną prostytutkę, która uprawiała swój proceder legalnie, bo właściciel lupanaru płacił podatek do kasy miasta..., Czekałyby ich zarzuty kryminalne.

– Uciekamy – zakomenderował Sekstus.

Tak więc kohorta legionu Sekstusa zostawiła broczącą krwią kobietę pod portykiem Złotego Domu Nerona i wzięła nogi za pas. Sekstus dopiero w domu zauważył, że cały czas ma w kieszeni płaszcza złoty aureus, który przeznaczył na płatną miłość.

*

Jeszcze jeden człowiek przechodził obok miejsca, w którym młody Rzymianin ciężko ranił prostytutkę. Był to mężczyzna w sile wieku, którego zajęciem było ciesielstwo. Wracał z pracy w domu jednego z majętnych Rzymian, w którym przez ostatnie tygodnie wykonywał szafy z cudownego czarnego drewna zwanego hebanem (bogacze sprowadzali je za wielkie pieniądze z Afryki). Krezus ten nie pytał go o sprawy osobiste i zapłacił mu dwieście denarów – w postaci ośmiu złotych aureusów umieścił je w eleganckiej sakiewce z koźlej skóry. Mężczyzna zwał się Marcjanem i był mieszkańcem tej wielkiej metropolii, w której nikt nie pytał o narodowość.

Marcjan spieszył się do swoich bliskich. Jednak przy Złotym Domu Nerona przystanął, bo kątem oka dostrzegł leżące obok portyku ciało. Podszedł bliżej i zorientował się, że to kobieta. Poczuł strach. W Rzymie było niebezpiecznie, a w niektórych dzielnicach, w wąskich i źle zbudowanych domach czynszowych, w których przeważnie mieszkała biedota, często dochodziło do aktów przemocy, brutalnych i krwawych. W Rzymie działały gangi: greckie, germańskie czy syryjskie. Można było dostać nożem pod żebra w każdym zaułku. Miejskie kohorty miały z tym wielki problem. Marcjan przemógł strach. W świetle księżyca, tej nocy jasno świecącego nad miastem, dostrzegł, że kobieta leży w kałuży krwi. Bez wahania podniósł lekkie jak piórko ciało i ruszył do swoich. Nie wiedział, czy kobieta przeżyje, ale nauczono go, że życie każdego człowieka jest bardzo ważne. Dom był blisko. Zaniósł ją tam.

*

Chłopcy nie rozmawiali przez kilka dni o tym, co stało się w nocy. Nie wiedzieli, czy kobieta przeżyła, czy też nie. Dla Sekstusa była to lekcja, że ludzie bywają nieprzewidywalni. Andronikos chyba tego nie zrozumiał. Zaczął pić wino, i podochocony nim, rzucał wyzwanie synowi ekwity. Aż doszło do bójki o to, kto ma być dowódcą legionu na ich ulicy. Rozdzielił ich Juda Basjanus.

– Powariowaliście obydwaj!

– Może tak, ale Sekstus dostał dziś za swoje.

– Za co? – dopytywał Sekstus.

– Bo jesteś wyniosły – oświadczył Andronikos.

– Oczywiście, jestem synem ekwity, a ty synem greckiego wyzwoleńca.

I bijatyka zaczęła się od nowa.

– Przestańcie, głupcy! – zaapelował Juda Basjanus. – Razem się wychowywaliśmy, razem dzieliliśmy się plackiem i razem przelewaliśmy krew na tej ulicy. Przyrzeknijmy sobie, że nigdy nie złamiemy naszej przyjaźni i tajemnicy nocy pod Złotym Domem Nerona.

Sekstus pomyślał, że to złota myśl. Zwrócił się do Andronikosa:

– Czy masz ten sztylet?

– Oczywiście, że mam. Nie chciałem go użyć przeciw tobie.

– Pokaż.

Znów we trójkę spojrzeli na ostrze. Było trójkątne i zmierzało ku ostremu jak igła czubkowi, który mógł pozbawić życia, przebijając serce. Rękojeść zrobiono z kości zwierzęcej, ale wypolerowanej i wzmocnionej srebrem. To była świetna broń.

– Nasza krew musi się zmieszać – oznajmił Sekstus. – Na których bogów przysięgamy? – zapytał.

– Ja na Heraklesa – odparł młody Grek.

– Ja na Jowisza – powiedział bezceremonialne Sekstus.

Jednak Juda się zastanowił. Szeptał coś, jak gdyby prosił swego boga o pozwolenie.

– Na jedynego.

Grek i Rzymianin popatrzyli po sobie zdziwieni.

– Na kogo? – zapytał Andronikos.

– Na boga Izraela.

– Macie tylko jednego?

– Tak.

– I nie ma żadnych innych?

– Nie.

– Chcesz powiedzieć, że wielcy bogowie Rzymu nie istnieją? – kłótliwie dopytywał Sekstus, i cała trójka znów znalazła się na krawędzi awantury.

Ale Juda nie odpowiedział. W jego wzroku, pełnym wstydu, że nie może zaprzeczyć, a zarazem pełnym dumy, że nie może tego uczynić, Sekstus znalazł odpowiedź.

– Faworinus powiedział na jednym z wykładów, że religia Żydów jest dozwolona – przypomniał Andronikos, wskazując na uznawany przez całą trójkę autorytet, jakim był słynny nauczyciel retoryki, na którego wykłady uczęszczali.

W końcu przysięga została dopełniona, a młodzieńcy poszli do winiarni. Wszyscy wspólnie wyłożyli kilka denarów i kazali sobie podać wina z Hiszpanii, bo było lepsze niż to tłoczone w Italii, zaś egipskie znajdowało się poza zasięgiem ich sakiewek. Kiedy sobie podpili, Juda dowcipnie nawiązał do mitu o wilczycy, która wykarmiła Romulusa i Remusa, legendarnych założycieli Rzymu.

– Po łacinie lupa znaczy wilczyca, ale też dziwka.

Parsknęli śmiechem, z ulgą, że ich uczynek pozostał bez konsekwencji. Miało się okazać, że to kwestia czasu.

*

Marcjan przyniósł ranną dacką kobietę do domu, w którym mieszkał. Był to dom należący do rzymskiej rodziny Flawiusza Klemensa i jego żony Domitylli, która była kuzynką cesarzy Tytusa i Domicjana. Była to rodzina świetna, choć w istocie mająca ową świetność dawno za sobą. W ostatnim roku panowania Domicjana, który znaczyła krew, spiski i terror, małżonkowie zostali oskarżeni przed cesarzem o bezbożność. Donieśli na nich sąsiedzi, którzy zauważyli, że oboje stronią od składania ofiar bogom. Wybuchł skandal, a Flawiusz i Domitylla zostali skazani przez Domicjana na zesłanie na wyspę Pandaterię, na której wiele lat wcześniej umierała zesłana przez Augusta jego córka Julia. Oboje przyjęli tę karę, zostawiając synów pod opieką coraz bardziej niebezpiecznego tyrana. Po zamachu, w którym zabito Domicjana, nowym władcą obwołano człowieka dobrego i rozsądnego. Senator Nerwajuz jako cesarz zwolnił więźniów. I tak Flawiusz Klemens i Domitylla wrócili do Rzymu.

To oni zajęli się troskliwie okaleczoną kobietą. Rana, aczkolwiek szpetna, nie była aż tak głęboka. Sprowadzono dobrego lekarza, który zszył twarz kobiety i nałożył maść żywokostową zrobioną na gęsim tłuszczu. Kobieta dużo spała. Codziennie ktoś jej doglądał, przynosił strawę: gotowaną soczewicę, bób albo kawałek żytniego chleba z dobrą oliwą, a raz nawet całego gotowanego w białym winie tucznego gołębia. Kobieta jadła chciwie, wiedząc, że drugiej szansy, by tak się najeść, może nie mieć już długo.

Marcjan zaszedł do niej kiedyś z Domityllą, która niosła metalowe i dość dobrze wypolerowane zwierciadło. Jej cel był oczywisty. Nieznajoma kobieta musiała zobaczyć swoją twarz.

– Chciałabym ci powiedzieć, że u nas nic ci nie grozi. Nazywam się Domitylla Flawia i byłam kuzynką cesarzy Tytusa i Domicjana. Jeden, jak może wiesz, jest dla Rzymian bogiem, a drugi z pewnością był demonem. Obaj nie żyją, ale ja żyję i obejmę cię opieką.

– Dziękuję. Ja słabo mówię po łacinie – odparła kobieta.

– Jak masz na imię?

– Sebura. Pochodzę z ludu dàoi.

Domitylla była mądrą kobietą. Marcjan bardzo ją za to podziwiał.

– Jesteś niewolnicą z Dacji?

Kobieta skinęła głową.

– Przyjechałaś do Rzymu jako niewolnica przywleczona tutaj na zatracenie przez żołdaków Trajana, czy tak?

Znów potwierdzenie.

– Z jakiego domu pochodziłaś?

– Mój ojciec służył królowi Decebalowi.

Był to władca Daków, który walczył z legionami Domicjana, a potem uległ stupięćdziesięciotysięcznej armii Trajana. Dakowie walczyli z Rzymem zażarcie i zostali rozgromieni. Imperium znajdowało się u szczytu potęgi, a z podbitych krajów ciągnął do Rzymu nieprzebrany strumień bogactwa: złota, srebra, szlachetnych kamieni – lapis lazuli od Partów, jantaru o cudownie miodowych kolorach znad ciemnego morza Gotów, ceramiki, setek i tysięcy amfor z winem i oliwą, oraz wszelkich dóbr, z których może czerpać cywilizacja. Napływali też niewolnicy.

– Trajan uczynił z twojego kraju prowincję. Wiesz, co to znaczy?

– Tak, naszego ludu już nie ma.

– Dobrze. Powiedz mi, co robiłaś pod Złotym Domem Nerona w nocy? Marcjan – Domitylla wskazała na potężnego i silnego mężczyznę – znalazł cię zranioną. Sebura odwrócił twarz. Zaczęła płakać. Domitylla już wiedziała wszystko, co chciała wiedzieć. Kobietę może zrozumieć tylko druga, równie gorzko doświadczona kobieta. Rzymianka chwyciła dłoń Daczki.

– Popatrz na mnie – zażądała.

Sebura spojrzała na nią.

– W moim domu nic ci nie grozi. Możesz tutaj zacząć nowe życie. Stopniowo poznasz nas i naszą codzienność. Nie interesuje mnie, z jakiego powodu się sprzedawałaś. Nie musisz jednak już tego robić, żeby przeżyć, i ja cię nie potępiam, bo nie mam prawa.

Sebura wreszcie wyrzuciła z siebie wszystko. Poszła na ulicę, bo nie miała już na czynsz. Była młoda i ładna, i mogła zarobić na życie. Opowiedziała o trzech wyrostkach, którzy obiecali jej złotego aureusa.

– Nie zapłacili ci, bo Marcjan nie znalazł tej monety. Musiał być to syn jakiegoś znacznego Rzymianina, bo nigdy nie słyszałam, żeby ktoś płacił złotem za takie usługi. Marcjan dowie się, kim byli ci ludzie. Jednak musisz znać całą prawdę.

– Mam coś na twarzy.

– Oni cię skrzywdzili. Popatrz – rzekła rzymska dama i wyjęła lustro z wypolerowanej blachy.

Odbicie było niewyraźne, ale Sebura mogła dojrzeć zarys swojej twarzy i szwy, które wciąż w niej tkwiły. Po chwili Domitylla i Marcjan usłyszeli krzyk rozpaczy. Sebura mówiła coś po dacku, brzmiało to jak przekleństwo pomieszane z wyrzekaniami. Po chwili opadła z sił.

– Moja droga, nie możesz wrócić na ulicę, bo nikt cię nie zechce z taką blizną.

– Nie wyrzucisz mnie?

– W moim domu nie ma niewolników. Każdy wykonuje swoją pracę na rzecz naszej... wspólnoty, a jeśli nam nie po drodze, rozstajemy się – rzekła Domitylla. – Ale mam jeszcze jedno pytanie...

– Słucham cię, pani.

– Czy widziałaś kiedykolwiek znak ryby?

– Ryby? – zapytała z niedowierzaniem Sebura, jak gdyby łacińskie piscis było słowem zagadką. – Nie, nigdy. Ryby są do jedzenia.

Słysząc to, Domitylla uśmiechnęła się i wymieniła z Marcjanem spojrzenia. Oni wiedzieli, że ryby to najlepszy pokarm dający życie wieczne żebrakom, prostytutkom męskim i żeńskim, zbirom, złodziejom, krzywoprzysięzcom, łotrom, pijakom, oszustom, mordercom i ludziom marginesu.

– To wszystko, co chciałam usłyszeć – rzekła Domitylla, wstając.

Zostawili Seburę z jej raną i z jej płaczem. Kobieta płakała jeszcze długo. Nie wiedziała, że jej droga do bycia na powrót istotą ludzką właśnie się zaczynała. Ale była to droga w bólu i poprzez ból. Nie ma innej.

Domitylla powiedziała do Marcjana.

– Niepotrzebnie się bałeś, że ją do nas przyniosłeś. Ona będzie pierwszą z narodu Daków, która usłyszy o naszym panu.

Marcjan skłonił się Domitylli nisko. Kiedyś i jego wyciągnęła z piekła areny gladiatorskiej. Było to w pierwszym dniu otwarcia wielkiego amfiteatru Flawiuszy. Marcjan był retiariusem, walczącym z trójzębem i siecią. Gdy tracki przeciwnik pokonał go i przystawił miecz do jego szyi, wszyscy spodziewali się, że cesarz Tytus pokaże kciuk w dół, miecz przebije gardło, a Marcjan udławi się własną krwią. Jednak obok Tytusa stała młodziutka wtedy dziewczyna, która wybłagała u kuzyna życie gladiatora.

Kciuk cezara poszedł w górę.

Marcjan od tej chwili żył tylko dla niej. I dzięki niej poznał coś większego niż on sam, Domitylla i cały Rzym z jego wyuzdaniem, okrucieństwem i niekłamaną wspaniałością.

ROZDZIAŁ III
Maturitas[7]
RZYM, ROK PÓŹNIEJ

W domu Sekstusa zbliżał się radosny dzień. Tego dnia otrzymał on męską togę od ojca Marka Juliusza Sewera, ekwity.

Dzień rozpoczął się od obrzędów dokonanych przez kapłana Jowisza, który gałązkami wawrzynu naznaczył domostwo. W południe, jeszcze przed posiłkiem, przybył do domu tonsor[8], którego wizytę opłacił ojciec. W obecności całej familii, na którą składali się rodzice, kuzyni, ciotki, wujowie oraz dwa tuziny niewolników, fryzjer obciął młodzieńcowi zarost nożem ostrym jak brzytwa. Gdy zapuszczane od dziecięctwa włosy opadły na podłogę, rozległy się oklaski, po czym niewolnicy podali prandium, czyli posiłek południowy, na który składały się chleb żytni, małe ryby smażone na świeżej oliwie z grubymi plasterkami cebuli, świeży twaróg oraz przednie wino z Sycylii. Jedzono szybko, bo posiłek w południe nie powinien ciążyć, a należało zrobić miejsce dla cenae, głównego posiłku, spożywanego przez Rzymian wieczorem. Z racji uroczystości, podczas której Sekstus otrzymywał męską togę, tego dnia cena miała zamienić się w ucztę. Zaproszono bliskich i przyjaciół, ale dom Sewerów był tego dnia otwarty dla wszystkich, którzy chcieli uczcić tak radosny dzień w życiu młodego człowieka. Przybyli też Andronikos i Juda Basjanus, którzy złożyli się na piękny germański sztylet, całkiem podobny do tego, który już odegrał w ich przyjaźni znaczącą rolę, i który wciąż posiadał Andronikos.

– Cieszę się, że jesteście – powitał ich Sekstus.

Przyjaciele uściskali go.

Lecz oto z Andronikosem przyszła dziewczyna. Sekstus wpatrywał się w nią, urzeczony jej gładką i białą skórą, kasztanowymi włosami. Nosiła suknię z wełny tak cienkiej, jak jedwabie sprowadzane ze Wschodu przez największych bogaczy. Usta miała zmysłowe, trójkątne, oraz piękne oczy, wielkie jak u łani.

– Widzę, że wpadła ci w oko moja siostra – zauważył Grek.

– Nigdy nie mówiłeś, że masz siostrę.

– Bo jestem jego starszą siostrą i przyjechałam do Rzymu z Antiochii. Mieliśmy różne matki. A nazywam się Chloe.

– Jesteś więc mile widziana, Chloe, w domu mego ojca.

Juda Basjanus przyszedł na ucztę, ale zachował dystans. Sekstus do tego przywykł, w tej właśnie chwili zdało mu się jednak, że jego przyjaciel jest jak gdyby zawieszony między dwoma światami: żydowskim i rzymskim, i nie zdecydował jeszcze, do którego z nich dwu pragnie przynależeć.

Nie miał czasu, by to roztrząsać. Uczta miała trwać długo. Kuchnia i niewolnicy w niej pracujący uwijali się przez cały dzień, żeby niczego nie zabrakło: świeżych minogów z Cieśniny Messyńskiej gotowanych w rosole tak, aby zdawało się gościom, że pływają w misach niczym w basenach z prawdziwą wodą, pieczeni z koźlęcia, słodkich ciasteczek z miodem, świńskiego wymiona nadziewanego grzybami i cebulą (potrawy szczególnie ulubionej przez Rzymian) oraz doskonałego wina z Sycylii, no i kilku amfor tego z Egiptu, za które tak drogo płacono. Goście jedli, leżąc na łożach, a usługiwali im niewolnicy. Ojciec Sekstusa wynajął także dziesięć niewolnic, które służyły gościom za ręczniki: każdy mógł wytrzeć ubrudzone tłuszczem ręce w ich długie włosy.

Sekstus i Juda leżeli na jednym łożu, podczas gdy Andronikos z Chloe na drugim. Sekstus patrzył z pożądaniem na dziewczynę i z trudem to maskował. Chloe ukradkiem spoglądała też na niego. Młodzież wesoło rozmawiała o sprawach błahych, jednak pewne wydarzenie tego wieczoru przerwało spokojny porządek uczty.

Niewolnicy poinformowali pana domu, że przed bramą na ulicy czeka poczet ubranego w togę człowieka, którego dziesięciu niewolników przyniosło w wielkiej lektyce.

– Towarzyszy mu czterech liktorów i straż pretoriańska – relacjonował sługa. Część gości nie zrozumiała jego słów, a część nie słyszała ich z powodu gwaru i przygrywających do uczty greckich chłopców z fletami. Gdy niewolnicy Sewerów wpuścili intruza, w sali, w której ucztowano, nagle zapadła cisza.

Nieoczekiwany gość wkroczył do domostwa sam, nie pozwalając wejść ze sobą straży pretoriańskiej i liktorom. Tylko wieniec z liści laurowych na głowie zdradzał jego tożsamość. Tak czynił cezar Trajan: odwiedzał domy ekwitów, senatorów, a czasem zwykłych ludzi. Zaglądał do nich, rozmawiał, jadł z nimi posiłek, choćby prosty bób z kapustą. Ale temu, kto go przyjął, już nigdy w Rzymie nie brakowało ani pracy, ani pomocy w karierze dzieci. Imperator Caesar Marcus Ulpinus Nerva Traianus Augustus właśnie takim był człowiekiem: cenił prostotę, bezpośredniość, szczerość. I potrafił słuchać ludzi, czego nie można było powiedzieć o Domicjanie czy Neronie, nurzających się w przepychu.

Ojciec Sewera powitał cesarza i oddał mu do dyspozycji swoje łoże. Fleciści wznowili grę, a cezarowi nalano wina.

Sekstus na początku zszokowany, z czasem zaczął być dumny ogromnie, że cesarz, zasłyszawszy o tym, że w domu szczerego żołnierza, służącego Rzymowi, a wcześniej boskiemu Tytusowi i Wespazjanowi, odbywa się uczta, postanowił na nią wstąpić. Mimo obecności cezara, ponownie toczyły się rozmowy, a ploteczki podawano z ust do ust jak smaczne przekąski.

W pewnym momencie cezar skinął na Sekstusa. Młodzian nie wiedział, co zrobić.

– No idźże, durniu, bo pomyśli, żeś impertynent – trącił go w bok Andronikos.

Sekstus wstał z łoża, wygładził togę i obszedł stół, ponieważ cezar siedział obok ojca na przeciwległym krańcu. Niewolnik podstawił Sekstusowi krzesło. Chłopak nigdy by się nie ośmielił siedzieć w obecności cezara, ale to był jego wieczór, poza tym Trajan był tutaj jako osoba prywatna.

– Ojciec mi mówi, że dziś dostałeś męską togę – rzekł cesarz.

– Tak, domine – odparł Sekstus pokornie.

– Co to znaczy, według ciebie, być mężczyzną? – zapytał Trajan, podnosząc do ust srebrny puchar z winem, którego nie rozcieńczał wodą.

Sekstus nie miał doświadczenia w takich sytuacjach. Jednak dość dużo już wypił, a nie chcąc powiedzieć czegoś naprawdę idiotycznego, odrzekł z prostotą:

– Żołnierze to mężczyźni.

– Tancerze też – stwierdził nieco prowokująco Trajan.

– Tylko z nazwy, nie z charakteru. Mój ojciec był żołnierzem.

Sekstus wiedział, że sprawi przyjemność ojcu. Nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy powinien wstąpić do armii. Żałował, że nie może w tej chwili znów leżeć na łożu i podziwiać kształtów Chloe. Ale teraz wpatrywał się w niego najpotężniejszy człowiek na świecie. Trajan wzrostu był średniego, o twarzy poważnej, rumianej od wina, które lubił nadzwyczaj, włosy nosił krótko obcięte, i zawsze był ogolony. Pachniał lawendą, był wytworny i elegancki.

Nagle cesarz odstawił puchar i pokazał Sekstusowi dłoń.

– Popatrz – rzekł pan świata – ta dłoń nie powinna należeć do cezara, ale do robotnika z Ostii. Dotknij.

Sekstus zawstydził się, że jego dłoń jest mokra od potu i ciepła, podczas gdy ręka cesarza była chropowata w dotyku. Dłoń Trajana zdradzała człowieka, który kiedyś ciężko pracował fizycznie.

– To pamiątka po legionach. Całe życie poświęciłem służbie Rzymowi.

– Tak jak ja – dodał ojciec Sekstusa i nalał cesarzowi wina.

Tego egipskiego oczywiście.

– Czy rzeczywiście służba żołnierska jest tak ciężka? – zaciekawił się młody Sewer. – Można przecież doświadczyć wielu zaszczytów...

Trajan parsknął śmiechem jak na najlepszej komedii w greckim teatrze.

– Przyjacielu, doświadczyć to można batów za każde nieposłuszeństwo, a ponadto mrozu, głodu i udręki, i to codziennie, bo jak nie wojna, to budowa dróg, i tak ciągle przez dwadzieścia lat. Podczas tej przemowy oczy Trajana, żywe i inteligentne, spoczywały na młodzieńcu. Badały każdą jego odpowiedź.

Chłopak rzekł wówczas:

– Nie wiem, czy chciałbym mieć takie stanowisko, jak ty, domine, ale z pewnością posiadanie takich dłoni to nie jest żadna ujma. Przeciwnie, nikt nie powinien się wstydzić swojej pracy.

Ta odpowiedź spodobała się Trajanowi.

– Niewolnicy też?

– Niewolnicy nie są ludźmi – odparł bez namysłu Sekstus.

– I ja tak myślałem w twoim wieku – rzekł Trajan, znów pociągając z kielicha. – Pochodzę z Hiszpanii, z regionu Baetica. Tam się urodziłem pod palącym słońcem i traktowałem niewolników jak zwierzęta, póki nie zrozumiałem, że oni też są ludźmi, młody człowieku, choć inaczej niż my.

– Zdumiewasz mnie, domine.

– Zasłużyłeś na swoją togę – cezar zbył tę uwagę komplementem – Możesz wracać do przyjaciół – zakończył rozmowę. Ta rozmowa miała wiele zmienić, przede wszystkim w postanowieniach samego Sekstusa, który pod wrażeniem szczerości cesarza i jego osoby postanowił tego wieczoru, że kończąc swoje greckie nauczanie u mistrza Faworinusa, nie będzie studiował retoryki i greckiej literatury. Do języków się przykładał i grecki posiadł może nie w stopniu biegłym, lecz na pewno bardzo komunikatywnym. Postanowił jednak iść drogą ojca i wstąpić do legionów za kilka tygodni. Ale tego wieczoru nie powiedział o tym nikomu.

*

Uczta trwała do późna w nocy. Sekstus wypił dużo wina, ale przed zaśnięciem wciąż myślał o spotkaniu z cesarzem. Trajan poucztował, a o drugiej godzinie po północy wróciła po niego straż pretoriańska z lektyką. Pożegnał się z każdym, zjednując sobie ludzi. Sekstus nie przypuszczał, że ktoś taki jest zwyczajnie ludzki, lubi wino i uczty.

W nocy do dormitorium drzwi były zawsze otwarte, ale tej nocy Sekstus zostawił je uchylone. Wymienił tyle spojrzeń z Chloe. Tak bardzo chciał ją w nocy mieć piękną i nagą w swoim łóżku. Zasnął na krótko, bo obudził się, a obok wyczuł... ją.

– Przyszłam do ciebie – szepnęła.

– Z jakiego powodu? – zapytał chłopak. Podczas rozmowy z cezarem bardzo się starał, by nie powiedzieć czegoś idiotycznego, a tak właśnie wyszło teraz z dziewczyną, piękną Greczynką z Antiochii.

Chloe nie odpowiedziała. Był mrok i Sekstus mógł tylko widzieć zarys jej wspaniałego ciała. Tak bardzo chciał dotknąć tych bioder i zanurzyć się w przestrzeń między jej udami. Chloe ściągnęła tunikę. Po czym położyła się koło niego. Jej dłoń wyczuła jego dłoń, po czym delikatnie pocałowała końce jego palców i poprowadziła je w dół, w stronę swego łona.

– Chcę, żebyś dziś mnie kochał – powiedziała po grecku.

Sekstus dotknął jej tam, gdzie pragnęła. Jęknęła cicho. Poczuł, że jest już twardy. Uklęknął, po czym włożył poduszkę pod jej pośladki. Wszedł w nią i oboje w rytm nocy uczyli się własnych ciał bez żadnego słowa.

*

Trzy tygodnie później do Sekstusa przyszedł podekscytowany Juda Basjanus, przynosząc wieść. Oto Trajan ogłosił edykt, że w czasie świąt ku czci bogów w Koloseum odbędą się walki gladiatorów.

– Wyobraź sobie, że wiem o tym! – odarł dumnie i radośnie Sekstus.

– Skąd wiesz? – zdumiał się Juda.

– A stąd – Sekstus pokazał mu cztery drewniane kostki z rzymskimi cyframi. Juda rozpoznał je natychmiast. Cyfry oznaczały piętro i miejsce w Koloseum. To były bilety do najlepszej strefy, w której znajdowała się loża cesarska. Jak Sekstus wszedł w ich posiadanie?

– Niewolnicy z pałacu cesarskiego przynieśli. Rodzice jadą do majątku na południe nadzorować sianie zboża, a ja mam jeszcze kilka tygodni wolnego.

– Zrobiłeś wrażenie na cezarze Trajanie, Sekstusie.

– Może tak. Bogini Fortuna sprzyja lepszym.

Juda musiał poczuć ukłucie zazdrości. Maskował jednak świetnie swoje uczucia.

– Z kim idziesz? – zapytał z wyczuwalną nadzieją.

– Nasz pakt krwi obowiązuje.

– Zawsze – odparł Juda.

– Idę z tobą, Andronikosem i Chloe.

– Chloe nie przysięgała na sztylet.

Juda zauważył, że Chloe zadurzyła się w Sekstusie, ale przypuszczał, że nie jest to coś poważnego. Zresztą rodzice Sekstusa, ekwici, nie pozwoliliby na ożenek syna z Greczynką – wprawdzie córką obywatela Rzymu, lecz niższego stanu.

– Chloe idzie z nami – powiedział Sekstus tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Juda odpuścił, bilety nie były przecież jego.

Po południowym posiłku, prandium, na który złożył się tego dnia tylko chleb moczony w winie, młodzi ludzie poszli do Koloseum. Ulice wypełniał ożywiony jak nigdy tłum zmierzający w stronę wielkiego amfiteatru, który wzniosło piętnaście tysięcy żydowskich niewolników po powstaniu przeciw Rzymowi zakończonemu klęską. Dzieło dynastii Flawiuszy miało przetrwać wieki. Jednak Sekstus myślał tylko o dziewczynie, którą kochał i chyba z wzajemnością. Juda, który był bacznym obserwatorem, zauważył, że kilka razy Sekstus dotykał jej dłoni. Język ciała ich zdradzał.

*

Przy wejściu do Koloseum musieli czekać w kolejce. Tylu Rzymian zapragnęło zobaczyć walki gladiatorów i atrakcję przygotowaną specjalnie z łaski najwspanialszego pana, dostojnego Augusta Trajana, o której wieść rozgłaszali ludzie edyla Rzymu, urzędnika odpowiedzialnego za dowóz zboża i rozrywki dla plebsu.

– Co przygotowaliście? – zapytał Andronikos doctora, czyli osobnika pilnującego porządku w Koloseum.

– Nie mogę powiedzieć. Ale naprawdę będzie się działo. Oj, będzie – uśmiechał się doctor.

Sekstus pokazał mu drewniane kostki. Oznaczenie na rewersie wskazywało, że są to bilety z puli, którą na każde widowisko otrzymywał tylko cezar. Dozorca natychmiast je poznał.

– Wejdźcie do środka nie tędy, lecz pomostem dla gości cezara.

– Gdzie to jest?

– Nad korytarzem gladiatorów. Jeśli będziecie mieli okazję, może zobaczycie któregoś z mistrzów.

Gladiatorzy byli w Rzymie gwiazdami. Owszem, niewolnikami, ale ci, którzy zabili po stu przeciwników, trafiali do elitarnego klubu, stawali się bogaczami, a z czasem cesarze przy wiwatującym motłochu wręczali im drewniany gladius, czyli miecz oznaczający wolność.

– Chodźmy tam! – zakomenderował Sekstus.

Musieli przecisnąć się w tłumie pod prąd, ale dalej poszło im łatwiej, bo wejście dla gości cezara było obstawione przez straż pretoriańską. Żołnierze ci wyglądali codziennie jak większość legionistów, lecz nosili czarne płaszcze, a nie ciemnoczerwone, jak regularne kohorty. Sekstus spostrzegł, że wejściem tym wchodzą do amfiteatru, a dokładnie na pierwsze piętro tuż nad areną, dostojni Rzymianie, których można było poznać po jedwabnych płaszczach narzuconych na tunikę lub togę, jak przystało na ekwitów i senatorów. Rzymskie kobiety były piękne i pachnące od doskonałych wonności sprowadzanych z Indii.

Dzień miał być wspaniały i radosny, nie ma bowiem nic bardziej ekscytującego od oglądania prawdziwej krwi. Dla motłochu, którym światli Rzymianie gardzili, była to najprymitywniejsza rozrywka. Dla nich spektakl śmierci był wstrząsający do głębi, aż do dna duszy. Sekstus chciał czegoś takiego doświadczyć.

Idąc w stronę przejścia dla gości cesarza, zwrócił uwagę na grupę ludzi przetrzymywanych w klatce pod strażą pretorianów.

– Kim są ci ludzie? – zapytał setnika.

Pretorianin odrzekł bez wahania.

– To specjalni więźniowie. Skazani na śmierć za uporczywe odrzucenie naszych bogów i kultu cezara. To wyjątkowo złośliwi przestępcy, którzy umrą dziś na waszych oczach.

Sekstus zdumiał się. Popatrzył po tych ludziach. Zauważył kilku starców i młodzieńców. Nie pasowali do jego wyobrażeń o przestępcach gotowych siać śmierć i zniszczenie.

– Sekstusie, spóźnimy się – ponaglił go Juda Basjanus.

Jednak Sekstus poczuł przemożną chęć zapytania więźniów, jakie przestępstwa popełnili. Pretorianin nie oponował, więc chłopak zbliżył się do klatki. Jedna z kobiet akurat zwróciła ku niemu twarz, nie wiedząc, że spotka swego oprawcę. Sekstus poznał ją natychmiast. Była jednak inna, zupełnie jak gdyby nie ta sama dziwka, którą spotkał przed rokiem pod Złotym Domem Nerona. W jednej chwili poczuł, jak nogi się pod nim uginają.

Scenę tę obserwował Juda Basjanus. Chloe i Andronikos poszli przodem – chcieli zająć miejsca blisko loży cesarskiej. Plotki bowiem głosiły, że cezar Trajan i jego małżonka Plotyna pojawią się, by otworzyć igrzyska ku czci Junony i Jowisza, wielkich bogów Rzymu.

Juda podszedł do przyjaciela.

– Co się stało? – zapytał.

Przejęty Sekstus wyjąkał.

– To ona, pamiętasz?

Jakżeby Juda mógł zapomnieć ów ohydny czyn, którego stał się świadkiem i współsprawcą? Nawet gdyby zapomniał, jego Bóg, który był Bogiem Izraela, z pewnością o tym by nie zapomniał. Juda poczuł ciężar swojej winy, bo choć zewnętrznie przynależał do rzymskiego świata i miał pośród Rzymian przyjaciół, to jednak wewnątrz pozostał wierny tradycji, w której został wychowany. Gdyby jego ojciec, zhellenizowany Żyd należący do jednej z rzymskich synagog, w której komentowano i uczono pism z Filona z Aleksandrii, dowiedział się, w czym jego syn Juda brał udział, wyrzuciłby go bez wahania z domu.

– Czy to ona? – zapytał cicho Juda.

– Tak mi się wydaje – odparł Sekstus.

Ona też ich zauważyła. Nie było pomyłki. Twarz kobiety przecinała szrama od noża. Spotkanie po roku prostytutki i jej klientów przebiegało zgoła inaczej niż za pierwszym razem. Kobieta spoglądała na nich zza krat wzrokiem, w którym nie było zemsty, lecz coś, czego Sekstus wcześniej nie widział w oczach żadnego człowieka. Litość. Ona mu współczuła?! Nie rozumiał tego. Nie pojmował, że dawna prostytutka już nie była dziwką robiącą laskę napotkanym klientom, jak w wierszach Marcjalisa, tylko kobietą mającą swoją godność.

– Dlaczego tak na mnie patrzysz?

– Zawdzięczam ci to – powiedziała bezbłędną łaciną, wskazując bliznę.

Wspomnienie tego czynu, równie podłego, co niemęskiego, bardzo poruszyło Sekstusa. Rzymski ekwita nigdy nie przepraszał, a już na pewno kogoś stojącego niżej niż on. A jednak Sekstus stał przed klatką i nie potrafił odejść. Ona go przygwoździła wzrokiem. Nie mógł się ruszyć.

– Chciałam ci podziękować za to, co mi zrobiłeś – powiedziała kobieta. – Dzięki tobie zyskałam życie, o jakim nigdy nie marzyłam, z ludźmi, których pokochałam i którzy kochali mnie.

– Miłość to kilka westchnień – odparł Sekstus, ale zaraz tego pożałował.

– Ty nic nie wiesz o miłości – odpowiedziała kobieta – ale kiedyś zrozumiesz, co mi zrobiłeś. Wybaczam ci i nie mam do ciebie żalu. Twój nóż uchronił mnie od życia w rynsztoku tego miasta. To ty masz brud w sercu, tak jak to podłe wyuzdane miasto – oznajmiła w nienagannej łacinie.

To był zarzut. Słowa te zabolały Sekstusa, który nie przywykł, by ktoś tak do niego mówił.

– Jesteś skazana na śmierć – stwierdził oczywistość, bo nie wiedział, co innego mógłby powiedzieć.

– Przez twojego cezara, który nie jest moim bogiem. Ja dziś idę do prawdziwego Boga – powiedziała z tak żarliwą wiarą, że Sekstus aż się zdziwił.

– Ofiarowuję moją śmierć za ciebie – dodała kobieta. – Mam na imię Sebura, jestem z rodu Daków, byłą niewolnicą, a teraz należę do mojego pana.

– Kto jest twoim panem?

I wtedy Sebura powiedziała słowo, które zrozumiał tylko Juda Basjanus.

– Mesjasz, Syn Boży.

Sekstus nie wiedział, co odpowiedzieć. Juda Basjanus był przerażony, bo właśnie zorientował się, kim stała się kobieta. Żydzi wiedzieli znacznie więcej o nowych ruchach religijnych, które przybyły do Rzymu ze Wschodu. Odciągnął Sekstusa.

– Chodźmy, bo spóźnimy się na widowisko.

*

Widowisko było warte obecności Trajana, tak jak dobrotliwy władca godzien był tego widowiska. Największe wrażenie zrobiła odegrana pierwszorzędnie bitwa pod Zamą, gdzie legiony Scypiona przed trzystu laty rozbiły armię kartagińską. Zgodnie z przewidywaniami tłumu wiwatującego na cześć cezara, gladiatorzy ze szkoły w Kapui przyjęli atak słoni, zabiwszy dwa pośród czterech zwierząt sprowadzonych do Rzymu z Afryki. Jeden słoń zażarcie się bronił, a oszczepnicy na wieżyczce przytwierdzanej do grzbietu zwierzęcia celnie rzucali, zabijając trzech gladiatorów z Kapui. Tłum wył, szalał, wrzeszczał, a imię cezara wypełniało Koloseum i niosło się aż do nieba:

– Trajan August!

– Trajan August!

– Trajan August!

Cezar odgadł życzenie tłumu, by oszczędzić dwa słonie. Dał znak kciukiem w górę. Przez amfiteatr przeszedł ryk radości.

I wtedy zagrały fanfary. Pretor Rzymu oznajmił, że nastąpi specjalny pokaz. Zapadła cisza. Pretor przemówił gromko, słyszany doskonale przez wszystkich dzięki znakomitej akustyce:

– Obywatele Rzymu, wielki cezar Trajan w swej łaskawej sprawiedliwości skazał na śmierć groźnych przestępców, należących do sekty Chrestosa. Ludzie ci odrzucają naszych wielkich i dobrych bogów. Poznają oni, co to znaczy odrzucić wielkich bogów Rzymu. Poznają na waszych oczach, co to znaczy cierpienie!

Pretor poinformował też, że wśród skazańców jest niejaki Ignacy z Antiochii, który jako obywatel rzymski od lat przewodził temu wszetecznemu kultowi i skazany na śmierć przez namiestnika Syrii, zostanie stracony na oczach Rzymian.

Sekstus jak gdyby tego nie słyszał. Wiedział przecież, co to znaczy. I wiedział, że kobieta, którą okaleczył na całe jej życie, do niedawna będąca tylko wspomnieniem jego hańby jako mężczyzny, teraz stanie się jego fatum. Nie chciał, by ta twarz z blizną prześladowała go do końca życia. Ale patrzył na widowisko zahipnotyzowany i za wszelką cenę pragnął ujrzeć jeszcze raz tę twarz. Pragnął w głębi serca, żeby ta kobieta, była dziwka, a teraz najwyraźniej członkini jakiejś sekty religijnej, której nie znał i nie rozumiał, nie wyszła na arenę. Nie słyszał, kiedy Andronikos i jego siostra wiwatowali na cześć cezara, złorzecząc chrześcijanom. Wszyscy stali, ale Sekstus siedział. Cała krew z twarzy odpłynęła w głąb jego ciała. Był śmiertelnie blady. Jedynym człowiekiem, który wówczas spoglądał na niego, był Juda Basjanus.

Wreszcie otwarły się wrota i pretorianie wprowadzili skazańców. Zapadła cisza. Motłoch Rzymu, najadłszy się bobu i kapusty, opity tanim winem, spodziewał się ujrzeć krwiożerczych barbarzyńców, dzikusów z podejrzanej sekty, których, po rozpracowaniu przez władze, trzymano w więzieniu na Mamertynie kilkanaście dni. Ale ludzie, którzy wyszli na arenę okazali się szarzy, zwyczajni. Matka z dzieckiem na rękach, młodzieniec z dziewczyną trzymający się za ręce, starsi, z trudem się poruszający... Szli w milczeniu i wyglądali dokładnie tak, jak ludzie siedzący na swoich miejscach w Koloseum. I to było największe zaskoczenie dla ludu rzymskiego – zobaczyć na własne oczy, że tym razem nie będzie groteskowych gladiatorów walczących ze sobą, ale prawdziwi, żywi ludzie, którzy do niedawna mieszkali między nimi. Koloseum zamilkło, co nie uszło uwadze cezara i jego wyzwoleńców. Dali znaki opłaconym ludziom na widowni, by krzyczeli jak najgłośniej. Tłum znów zafalował jak jakiś gigantyczny wąż i nad Koloseum wzniósł się nieprzerwany krzyk, składający się z jednego słowa:

– Cezar! Cezar! Cezar!