Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nie pomożesz innym, dopóki nie pomożesz sam sobie.
Stary farmaceuta, Julian Tiliański, posiada niezwykły dar. Potrafi czytać w myślach osób, które zamierzają kogoś zabić lub są prześladowane i grozi im niebezpieczeństwo. Ich głosy cichną dopiero w momencie, gdy Tiliański zdecyduje się udzielić im pomocy i wyzwolić od cierpień. Pewnego dnia na terenie Wejherowa dochodzi do zabójstw, które zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego poza tym, że zabici czerpali przyjemność z krzywdzenia innych. Aptekarz wie, że to kolejna sprawa, która wymaga jego interwencji, ale ma coraz mniej sił, by samotnie zmagać się z przeciwnościami losu. Na domiar złego jego pamięć zaczyna szwankować… Tymczasem policja wpada na trop dowodów, które jednoznacznie wskazują na to, że zabójcą jest Tiliański, a on sam zaczyna coraz głębiej zanurzać się w chaosie wywołanym przez tajemnicze głosy…
Aptekarz pochylił się, by sięgnąć po kartkę, i właśnie w tym momencie kobieta znów się odezwała. Tym razem jej głos był zmieniony i słychać w nim było napięcie.
– Zabiję go! Nie wytrzymam! Zabiję go!
Mężczyzna poczuł, że chłodny dreszcz przeszedł mu po plecach. Wyprostował się i zaszokowany spojrzał na kobietę.
– Słucham?! Co pani powiedziała?
– No, przeciąg – odpowiedziała zdziwiona zmianą w zachowaniu aptekarza.
– Co pani powiedziała później?! – zapytał, lecz tym razem jego głos był bardziej napastliwy.
Kobieta cofnęła się o krok od lady.
– Ale ja nic nie mówiłam – odpowiedziała płaczliwym tonem.
Aptekarz wpatrywał się przez chwilę w podłogę.
– Przepraszam, widocznie coś mi się przesłyszało. Na jutro przygotuję mieszankę ziół i stosowne zalecenia.
Iwona Bogusz
Urodziła się w Wejherowie, gdzie mieszkała przez ponad 30 lat. Obecnie mieszka na Mazowszu. Jest absolwentką biologii Uniwersytetu Gdańskiego. Po ukończeniu studiów pracowała na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. To właśnie tam uzyskała wiedzę na temat ziołolecznictwa, którą wykorzystała w powieści. W rodzinnym mieście nauczała biologii w szkole. Obecnie zawodowo zajmuje się techniką kryminalistyczną wykorzystywaną przez policję na miejscu popełnienia przestępstwa. W debiutanckiej powieści powraca do swego ukochanego miasta, opisując charakterystyczne miejsca takie jak: plac Jakuba Wejhera, park czy „górki” wejherowskie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 536
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Omiejow na terenie Królestwa Prus
Pulsujący ból rozchodził się falami po jej poranionym, połamanym ciele i choć już dawno przestali ją katować, wciąż go czuła. Nienawidziła swego ciała za to, że przez nie musiała się wyrzec tego, co kocha, za to, że powiedziała wszystko, czego od niej oczekiwali, oraz za to, że drugi raz zrobiłaby to samo. Teraz leżała w lochu, rzucona przez ludzi opata, na brudnej od ekskrementów słomie. Nie będąc w stanie wykonać nawet najdrobniejszego ruchu, czekała już tylko na śmierć. Jeszcze jedna noc i uwolni się od tego obolałego ciała. Musi tylko przejść przez wielkie cierpienie – ogień – a potem będzie wolna.
Zgrzyt metalu uzmysłowił jej, że już nadszedł czas. Otworzyły się drzwi. Ktoś zbliżał się do niej powoli, ale nie widziała, kto to. Nie mogła się odwrócić, bo jej obolałe ciało odmawiało posłuszeństwa. Ten ktoś był już bardzo blisko niej. Po chwili słyszała jego szept.
– Jestem. Przyniosłem to, o co prosiłaś.
Przyszedł do niej. A więc naprawdę ją kochał.
– Na pewno chcesz, żebym to zrobił?
Próbowała otworzyć usta, ale nie miała sił. Delikatnie przekręcił jej głowę. Teraz mogła go już widzieć. Nachylił się nad nią i zaczął odgarniać z jej czoła pozlepiane potem i krwią kosmyki włosów. Zapłakał.
– Czy mi wybaczysz, że nie potrafiłem cię obronić?
Chciała mu powiedzieć, że już dawno mu wybaczyła, że rozumiała, dlaczego tak się zachował. Przecież gdyby się przyznał do kontaktów z nią, pewnie i jego spaliliby na stosie, a on musiał żyć. Tylko on słyszał głosy „zła” i tylko on mógł z nimi walczyć. Żałowała jedynie, że w porę nie zdołała mu przekazać całej swojej wiedzy o ziołach.
Do jej uszu doleciał szelest zasuszonych roślin. Spojrzała na jego dłonie. Rozcierał w nich zeschnięte ziele belladonny.
– To już – powiedział, tłumiąc szloch. – Zaraz po ciebie przyjdą.
Jego delikatne ręce po raz ostatni dotykały jej ciała. Tym razem nie dawały rozkoszy, a jedynie potęgowały ból. To nic, tak musi być. Mężczyzna wcierał rozkruszone zioła w najdelikatniejsze części ciała, nie omijając nawet posypanych solą ran. Zaczynała czuć działanie ziela. Ból powoli zanikał, a ona poczuła, że wyrastają jej skrzydła. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie potrzebuje już chruścianej miotły. Wzniosła się aż pod samo sklepienie lochu. Patrzyła na siebie z góry. Widziała swoje poranione i powykręcane od łamania kołem ciało. Już nie było tak piękne i powabne, ale widziała, że jemu to nie przeszkadza. Gładził to ciało, a jego łzy spływały na jej rany. Tam pod sufitem poczuła tkliwość i czułość tak wielką, że w pewnym momencie zapragnęła znów wrócić do tego ciała, ale trwało to tylko chwilę. Spojrzała na małe okienko i pofrunęła w jego kierunku. Jeszcze kawałek i była na zewnątrz. Znów była wolna. Błękitne niebo i wschodzące na nim poranne słońce znów należało tylko do niej, a ona do niego. Wielka radość niespodziewanie ogarnęła jej duszę i sprawiła, że nagle roześmiała się w głos. Nikt jednak nie słyszał tego śmiechu. Nawet on. Powróciła do okienka i spojrzała na niego. Czuła teraz to, co czuł on: ból, smutek, udrękę. Poczuła też jego ulgę, gdy dotarło do niego, że już nie musi jej chronić i gdy złowrogi głos w jego głowie zniknął bez śladu.
Mężczyzna zrozumiał, że jego ukochana odeszła, ale wciąż klęczał przy jej ciele.
– Panie, ty tu? – usłyszał za sobą głos opata.
Pospiesznie otarł wierzchem dłoni mokrą od łez twarz i odwrócił się w jego kierunku.
– Przyszedłem do wiedźmy, żeby wyciągnąć od niej, kto był jej wspólnikiem. Niestety, nie zdążyłem – odpowiedział, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
– Ścierwo odeszło? Szkoda.
Opat nie krył swojego niezadowolenia. Mężczyzna bacznie mu się przeglądał i minęła dłuższa chwila, zanim się odezwał.
– Sam, ojcze, widziałeś wczoraj, gdy łamali ją diabelskim kołem, że nikogo nie wydała. To musiały być czary, bo żaden człowiek nie dałby rady.
Zakonnik podszedł do leżącego na słomie ciała i lubieżnym wzrokiem spojrzał na odsłoniętą pierś dziewczyny.
– Tak, to prawdziwa czarownica. Kusi diabłem nawet po śmierci – wysapał.
Mężczyzna zacisnął pięści. To przez tego spasłego lubieżnika jego ukochaną kobietę musiał spotkać tak okrutny los.
– Tak. Nawet teraz, po jej śmierci, czuć obecność diabła – powiedział, patrząc z odrazą na zakonnika, który nie spuszczał oka z obnażonego ciała kobiety.
– Teraz nie możemy jej spalić – wysapał zakonnik. – Myślę, panie, że czarownicę trzeba z kamieniem u szyi zatopić.
Mężczyzna nie powiedział już nic. Spuścił jedynie głowę, kryjąc swój gniew i rozpacz. Później, wieczorem, gdy leżał już w swoim łożu, sen nie chciał przyjść, bo myślami wciąż był przy niej. Widział jej roześmianą twarz, jej rozwiane wiatrem, jasne jak len włosy i to spojrzenie bystrych, niebieskich oczu. Ona nigdy nie patrzyła jak inne niewiasty, które to albo kusiły wzrokiem jak diabeł, albo uciekały przed męskim spojrzeniem zawstydzone. Jej wzrok był taki sam jak spojrzenie mędrca, któremu wystarczyło niewiele powiedzieć, a on już znał odpowiedź nawet na to pytanie, które jeszcze nie padło. Od pierwszego razu, gdy ujrzał ją zbierającą na łące zioła, nie mógł oderwać od niej oczu. I choć wiedział, że nie wolno mu było się z nią spotykać, to nie mógł się temu oprzeć. Tyle razy mówił, żeby nie zabierała głosu, gdy pojawią się ludzie opata. Błagał ją na kolanach, by nie szła leczyć tego spasionego zakonnika, bo wiedział, że wtedy wszyscy odkryją jej tajemnicę. Jednak nie posłuchała go. Powiedziała, że nie po to Bóg wlał w nią tę całą mądrość, żeby kryła ją przed światem. Nie potrafił jej powstrzymać i stało się to, czego najbardziej się obawiał. Tłusty zakonnik po wyzdrowieniu nie mógł znieść, że ktoś jest mądrzejszy od niego. Zaraz potem kazał nagrzać sobie święconej wody, by móc się w niej publicznie umyć przed wszystkimi zebranymi w kościele. Mył się i krzyczał, że musi wygnać z siebie szatana, którego wlała w niego diablica. Potem zabrali ją na tortury. A gdy umęczona bólem nie wytrzymała i przyznała się do praktyk nieczystych, stało się wiadomym, że nie będzie już dla niej innej drogi niż ta, która wiedzie przez stos.
– Nie płacz nade mną, mój drogi.
Boże! Czy naprawdę to jej głos usłyszał? Poderwał się z łoża, ale niczego nie dojrzał.
– Kochany, wysłuchaj mnie, proszę.
– To naprawdę ty? – Na próżno się rozglądał. Był sam w komnacie.
– Ja. Mamy tylko chwilę. Musisz wziąć moje księgi. Ukryłam je w naszej chacie.
– Ale ja… – Urwał nagle. Już wiedział. Czuł, że była przy nim. Dotknęła jego policzka. Ten dotyk był delikatny jak powiew wiatru. I mimo tego, że wydawało się to niemożliwe, on wiedział, że jego ukochana jest teraz przy nim.
– Proszę. Nic nie mów. Weź księgi z chaty.
– Ale ludzie opata zabrali już stamtąd wszystko.
– Księgi wciąż są w chacie. Schowałam je za piecem. Są teraz twoje.
– Co mam z nimi zrobić?! – krzyknął, ale nie odpowiedziała mu. Czuł, że jego ciało ogarnia chłód. Przemieszczał się jak oszalały po komnacie, przystając co jakiś czas w wyczekiwaniu na jej dotyk. Niestety, jej już tu nie było. Zniknęła tak samo nagle, jak się pojawiła.
Kazał sługom osiodłać konia i wyruszył w podróż. Jechał do jej chaty. Do ich miejsca tajemnych schadzek. I choć nocne niebo było czarne jak smoła, on wiedział, jak jechać. A może to nie on? Może to jego ogier, który tyle razy przemierzał tę drogę, sam go teraz prowadził? Wsłuchiwał się w stukot końskich kopyt. W dali co jakiś czas pohukiwała sowa.
Zeskoczył z konia i podbiegł do drzwi. Zaskrzypiały, gdy je otwierał. Jego wzrok przyzwyczaił się już do ciemności. Podszedł do pieca. Już za pierwszym razem jego ręka odnalazła to, po co tu przyjechał.
Położył księgi na drewnianym stole i dopiero teraz zapalił mały ogarek świecy. Tej samej, którą zrobiła ona. Otworzył księgę, a jego oczom ukazały się barwne ryciny przeróżnych roślin. Znał te rośliny. Rosły na łąkach, w lesie, w polu. Usiadł na stołku i czytał opisy pod rysunkami. Teraz już wiedział, skąd wzięła się jej mądrość. Czytał z takim zapamiętaniem, że nie zwrócił uwagi na trzask łamanych gałęzi. Podniósł głowę znad ksiąg dopiero, gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi. Tłusty zakonnik stał w nich, a na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech.
– Czekałem na ciebie, panie. Czułem, że przybędziesz.
Wiedział, że nie ma już odwrotu. Zresztą i tak było mu wszystko jedno, bo bez niej jego życie nie miało już sensu.
Zakonnik zaczął się śmiać rechoczącym śmiechem.
– Tyle lat planowałem zabrać ci twoje dobra, a ty sam mi je dajesz. – Znów zaniósł się śmiechem. – Twoje dzieci wygnam, a ty sam spłoniesz na stosie. – Przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Tylko twojej niewieście pozwolę żyć godnie. Pójdzie do zakonu.
Mężczyzna powoli się zbliżał do podekscytowanego swoją wizją opata. Dzieliła ich od siebie już tylko niewielka odległość. Ogarnięty pychą zakonnik nie zwrócił uwagi na spojrzenie mężczyzny, które mówiło wszystko.
– Ja! – Uderzył się w pierś. – Teraz ja będę panem. Ja… – Urwał nagle, chwytając się za gardło. Próbował złapać choć mały haust powietrza, ale uciekało ono przez rozciętą tchawicę, a z rozciętej tętnicy tryskała krew.
Później mężczyzna zabrał księgi, podpalił chatę i ruszył w drogę.
*
Ludzie zaczęli mówić, że pojawił się nowy zielarz. Czynił cuda i nie brał od nikogo nic za usługi. Prosił jedynie o nocleg i strawę. Zakonnika zaś szukano wiele dni. Po miesiącu, gdy nastał nowy opat, zaprzestano poszukiwań, a po Omiejowie zaczęła krążyć pogłoska, że sam szatan go zabrał, bo woda święcona, której użył do obmycia, była za gorąca. Szukano też pana, który według słów służby wyjechał w nocy w las. Jego syn nigdy nie zaprzestał poszukiwań. Nawet wtedy, gdy znalazł nad rzeką zakrwawione ubranie ojca.
Apteka mieściła się w jednej z małych, bocznych uliczek, którymi można było dojść do wejherowskiego centrum, zwanego przez mieszkańców rynkiem. Starzy mieszkańcy pamiętali czasy, gdy w aptece poza lekami można było kupić wyrabiane przez aptekarza mydło lawendowe, specjalne cukierki ziołowe oraz różnego rodzaju nalewki i mieszanki ziołowe.
Była ósma rano, gdy dźwięk dzwonka zasygnalizował, że wszedł klient. Aptekarz akurat przygotowywał maść według starej receptury, którą stosował jeszcze jego ojciec.
– Chwileczkę! – zawołał z pomieszczenia na zapleczu. – Zaraz przyjdę!
– Proszę się nie spieszyć, panie Julianie. To ja, Maria Chodecka.
Aptekarz uśmiechnął się do siebie. Pani Maria była jedną z jego stałych klientek. Zresztą do jego apteki zwanej „Recepturką” trafiali najczęściej stali klienci. Rzadko kiedy przychodził tu ktoś obcy, nieznany staremu farmaceucie.
Julian Tiliański odłożył na półkę wielki słój z wazeliną. Umył ręce i wyszedł z zaplecza.
– Witam, pani Mario! Co panią dzisiaj do mnie sprowadza?
Kobieta nerwowo przestępowała z nogi na nogę.
– Tak gniecie mnie w brzuchu i mam te, no, jakby to powiedzieć, mam… – Spuściła głowę zawstydzona. – No, chodzi o te, no, wiatry.
Maria Chodecka była zapracowaną czterdziestodwulatką, która nie miała czasu zadbać o siebie. Pracowała jako ekspedientka w jednym z nowo wybudowanych supermarketów na obrzeżach miasta. Po pracy gnała do domu zajmować się wnukiem i nadskakiwać wiecznie niezadowolonemu mężowi. Jej podkrążone oczy, matowe włosy i blada skóra wyraźnie wskazywały, że kobieta jest przemęczona.
– Rozumiem, zaraz coś dla pani znajdę.
Aptekarz spojrzał na półkę z lekami działającymi na układ trawienny. Znalazł odpowiednie opakowanie. Już miał zaproponować preparat kobiecie, gdy zdał sobie sprawę, że cena leku jest zbyt wysoka. Wiedział, że w domu kobiety się nie przelewa. Nie, tego nie powinien jej proponować. Ludziom trzeba pomagać. To wpoił mu ojciec i to samo on starał się wpajać swojemu synowi.
– A może zioła? – zaproponował.
– Sama nie wiem. – Kobieta spojrzała na niego bezradnie.
– Ułożę dla pani mieszankę ziół na poprawę trawienia. Poza tym napiszę, jak je stosować i jakich zasad przestrzegać. Jednak najważniejsze jest to, że będą one o wiele tańsze niż lek, który mógłbym teraz pani zaproponować.
– Niech będą zioła – zdecydowała.
– Przygotuję odpowiednią mieszankę na jutro.
Aptekarz spisał na kartce dolegliwości, jakie dokuczały kobiecie. Już miał się z nią pożegnać, gdy poczuł na swojej twarzy coś jakby delikatny podmuch ciepłego wiatru. Nagle ten delikatny powiew poruszył dopiero co spisaną kartkę papieru i wzbił ją w powietrze. Kartka przez chwilę wirowała nad ladą, po czym wolnymi, kołyszącymi ruchami opadła na podłogę. Julian Tiliański patrzył jak zaczarowany na ten wirujący kawałek papieru.
– Przeciąg – stwierdziła kobieta.
– Tak, pewnie tak.
Aptekarz pochylił się, by sięgnąć po kartkę, i właśnie w tym momencie kobieta znów się odezwała. Tym razem jej głos był zmieniony i słychać w nim było napięcie.
– Zabiję go! Nie wytrzymam! Zabiję go!
Mężczyzna poczuł, że chłodny dreszcz przeszedł mu po plecach. Wyprostował się i zaszokowany spojrzał na kobietę.
– Słucham?! Co pani powiedziała?
– No, przeciąg – odpowiedziała zdziwiona zmianą w zachowaniu aptekarza.
– Co pani powiedziała później?! – zapytał, lecz tym razem jego głos był bardziej napastliwy.
Kobieta cofnęła się o krok od lady.
– Ale ja nic nie mówiłam – odpowiedziała płaczliwym tonem.
Aptekarz wpatrywał się przez chwilę w podłogę.
– Przepraszam, widocznie coś mi się przesłyszało. Na jutro przygotuję mieszankę ziół i stosowne zalecenia.
– To jutro będę. Muszę iść, bo spieszę się do pracy.
Maria Chodecka wycofała się pospiesznie do drzwi, zanim jednak chwyciła za klamkę, aptekarz usłyszał jeszcze jedno zdanie.
– Zabiję go! – Głos kobiety zdawał się krzyczeć.
Tym razem patrzył na jej twarz i był pewien, że jej usta się nie poruszyły. Ręce opadły mu wzdłuż tułowia i znów poczuł dreszcz przebiegający przez ciało. Jego twarz pobladła, a na pomarszczonym czole pojawiły się kropelki potu. Minęło trochę czasu, zanim mężczyzna ruszył się z miejsca. Podszedł do drzwi i wywiesił na nich kartkę z informacją „ZAMKNIĘTE”. Jego ciało drżało, a serce biło w przyspieszonym rytmie. Przez tyle lat był spokój. A teraz, nie wiadomo dlaczego, to znów powróciło… Nie, nie, może to tylko przypadek. Może to nic takiego. Musi tylko odpocząć i wziąć leki. Tak! Prześpi się i do jutra wszystko się uspokoi… A co, jeśli to nie minie? Jak sobie z tym poradzi? Przecież jest za stary, aby teraz mógł coś zdziałać. Teraz to nie to samo. Próbował sobie przypomnieć, kiedy to przydarzyło się pierwszy raz.
Tuż po swoich siódmych urodzinach Julian pojechał z rodzicami na wieś do cioci Emilii, siostry dziadka, który zaginął przed laty. Był rok 1943, ale Julian nie miał pojęcia, czym jest wojna, chociaż słowo to słyszał nieustannie. W tamtych latach w głowie miał tylko zabawy z wiejskimi chłopcami, którym często towarzyszył podczas wypasania krów. To były beztroskie dni. Czasami tylko, gdy siedział wieczorem przy kolacji z rodzicami, czuł ich napięcie. Dopiero po latach zrozumiał ich zachowanie.
To wydarzyło się latem. Wracał do domu ciotki wraz z kolegą. Obaj przekomarzali się, który z nich rzuci dalej kamieniem, gdy Julian usłyszał głos mijającego ich mężczyzny, jednego z mieszkańców wsi.
– Utopię go!
Głos ten brzmiał donośnie i złowrogo. Julian przystanął wystraszony tym dziwnym brzmieniem. Mężczyzna spojrzał na Juliana i też przystanął. Przez ramię miał przerzucony szary, parciany worek.
– O! Julek! Co się tak gapisz?
Głos mężczyzny brzmiał teraz inaczej, a złowrogie i nienaturalne brzmienie gdzieś zniknęło. Oniemiały z wrażenia chłopak nie wiedział, co powiedzieć. Zareagował dopiero, gdy zniecierpliwiony kolega szarpnął go za rękaw.
– Julek, no, idziesz?!
– Idę – odpowiedział pospiesznie koledze. Już zamierzał ruszyć z miejsca, gdy znów usłyszał złowrogi głos mężczyzny.
– Utopię go!
Najgorsze było to, że mężczyzna wcale nie poruszał ustami. Julian zamrugał powiekami i spojrzał za nim.
– Utopię go! – wołał głos.
W worku przewieszonym przez plecy mężczyzny coś się poruszyło. Chłopak stał jak sparaliżowany i nie bardzo rozumiał, co się z nim dzieje.
– No idziesz, Julek? Idziesz czy nie? – niecierpliwił się kolega, nie przestając szarpać go za rękaw.
– Nie idę. Idź sam.
– Jak nie, to nie – odparł wyraźnie urażony chłopak i pobiegł do swojej zagrody.
Julian, niewiele się zastanawiając, ruszył za mężczyzną. Coś mu mówiło, żeby zawrócił, że powinien uważać, ale to zignorował. Mężczyzna szedł drogą w dół, w kierunku rzeki i gdy doszedł do jej brzegu, wyrzucił do wody worek, a potem ruszył z powrotem do wsi. Chłopak czuł, że musi wydobyć ten worek. Bez zastanowienia wskoczył do rzeki. Gdyby go teraz zobaczyli rodzice, na pewno dostałby karę za wejście do wody. W tym momencie istniał jednak dla niego tylko unoszący się na powierzchni worek. Wchodził do rzeki coraz głębiej. Jeszcze tylko jeden krok. Trudno mu było utrzymać się na nogach, ale on się nie poddawał, walcząc z napierającą wodą. Tak! Trzymał worek! Odwrócił się, by wyjść na brzeg, gdy nagle wartki nurt podciął mu nogi. Jego głowa znalazła się pod wodą. Wierzgał nogami zdezorientowany, szukając oparcia w dnie.
Nie wiadomo, jak by się potoczyły losy małego Juliana, gdyby nie czyjeś silne ręce.
– Co ty tu robisz?! – usłyszał rozzłoszczony głos ojca. – Mówiłem tyle razy, abyś nie zbliżał się do rzeki.
– Tato, ja musiałem – próbował wytłumaczyć ojcu.
– Co ty masz w tym worku?!
Dopiero teraz Julian zauważył, że w ręku wciąż ściska zawiązany koniec worka.
– Ja, jja… nic.
Ojciec Juliana wyjął mu worek z ręki i rozsupłał go. W środku znajdował się mały szczeniak. Sierść miał zmoczoną i popiskiwał cichutko. Julian wyjął malca z worka.
Oboje – on i pies – wyglądali teraz żałośnie.
– Tato! Pozwól mi go zatrzymać. To ja go wyłowiłem z wody.
Ojciec Juliana stał zdezorientowany, nie wiedząc, co zrobić. Miał świadomość, że powinien skarcić syna za złamanie zakazu. Rozumiał jednocześnie, że to, co zrobił chłopak, było godne pochwały. Dobrze wszak, że w porę zauważył, jak Julian podąża za jednym z mieszkańców wsi. Ruszył za synem z czystej ciekawości, nie podejrzewając niczego złego. Dopiero gdy zobaczył, jak jego syn wchodzi do wody, zrozumiał, jakie grozi mu niebezpieczeństwo. Biegł drogą w dół rzeki, bojąc się wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk. Wiedział, że jeśli syn wykona jeden fałszywy ruch, wartki nurt rzeki porwie go. Gdyby nie zdążył na czas, chłopak mógłby utopić się wraz z tym psiakiem.
– Idziemy do domu, tam porozmawiamy!
– Tato, a on? – Wskazał na szczeniaka.
– Będziesz mógł go zatrzymać, jeśli ciocia pozwoli.
– Hura!
Julian zaczął skakać radośnie, bo wiedział, że ciotka zrobi dla niego wszystko. Sama nie miała własnych dzieci, a Juliana traktowała jak syna. Zresztą tak samo podchodził do niego wujek.
– Nazwę go Ciapek! – Chłopak skakał radośnie, szczęśliwy, że stał się właścicielem szczeniaka. Zupełnie wyleciało mu już z głowy, jak dowiedział się o tym, że psiak znajduje się w worku.
Przypomniał sobie o tym dopiero wieczorem, gdy ojciec wypytywał go o to, dlaczego poszedł za tamtym mężczyzną.
– Usłyszałem go – odpowiedział wówczas tacie.
– Jak to usłyszałeś go? Powiedział ci, że chce utopić psa?
– No, tak, ale on powiedział to jakby nie do mnie. – Julian nie bardzo wiedział, jak ma to ojcu wytłumaczyć.
– Synu, powiedz mi szczerze: skąd wiedziałeś, że ten człowiek chce utopić psa? Czyżbyś podsłuchiwał dorosłych? – Spojrzenie ojca nie wróżyło niczego dobrego.
– Nie, tato! On przechodził obok mnie i usłyszałem.
– Co dokładnie usłyszałeś?
– Powiedział: „Utopię go”.
– Powiedział to do ciebie?
– Nie, on… on nie wiedział, że to słyszę. On chyba o tym tylko pomyślał.
W tym momencie stało się coś dziwnego. Ciotka Emilia upuściła nagle na podłogę porcelanowy talerz z ciastkami. Julian zobaczył, że jej twarz zrobiła się blada. Wszyscy jakoś tak dziwnie zamilkli. Później żadne z rodziców nie wracało do tego tematu.
Tamtego lata stało się coś jeszcze. Przestał być dla cioci tylko małym chłopcem, a stał się przyjacielem. Prowadziła z nim często poważne rozmowy. To ona powiedziała mu, że nie jest jedynym w rodzinie, który słyszy złe myśli. Podobno to samo miał jego dziadek, który zaginął przed laty w niewyjaśnionych okolicznościach.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że głosy to będzie jego piętno i że będzie je słyszał tak długo, dopóki sam nie rozwiąże danego problemu.
Obudził go natarczywy dźwięk dzwoniącego telefonu. Spojrzał na zegar. Dobiegała dwunasta. Dopiero po chwili dotarło do niego, że zasnął w fotelu na zapleczu apteki. Zanim podszedł do telefonu, ten umilkł. Aptekarz zdążył jeszcze dostrzec, że dzwonił jego syn. Piotr.
– Dzwoniłeś do mnie, synu?
– Tato, co się dzieje?! Od godziny do ciebie wydzwaniam!
– Wszystko w porządku. – Julian Tiliański starał się uspokoić syna.
– Tato, wiesz, że się martwię. Kasia postanowiła do ciebie przyjechać. Chce spędzić u ciebie wakacje i pomóc ci w sklepie.
– To nie sklep, tylko apteka. – Aptekarz obruszył się, choć z drugiej strony informacja o przyjeździe wnuczki bardzo go ucieszyła.
– Przepraszam, tato. A jak się sprawuje nowa pomocnica?
– Bardzo dobrze.
Celowo zataił przed synem, że kobieta często bierze wolne, by zająć się dzieckiem.
– A tak poza tym wszystko w porządku?
– Nie musisz mnie kontrolować na każdym kroku. Poradzę sobie. – Julian Tiliański był niezadowolony. Kochał syna, ale ta jego nadopiekuńczość coraz bardziej mu ciążyła.
– Wiem, wiem. Sprawdzam tylko, czy czegoś ci nie potrzeba.
– Jak będę czegoś potrzebował, to sam zadzwonię. Kiedy Kasia przyjedzie?
– Mówiła coś o poniedziałku, ale pewnie jeszcze się do ciebie odezwie.
– No dobrze. Wiesz, muszę już kończyć, klienci czekają.
– Czy na pewno wszystko w porządku? – W głosie Piotra słychać było nutkę niepokoju.
– Przecież już ci mówiłem, że tak. Do usłyszenia.
Aptekarz odłożył słuchawkę, a jego stara, pomarszczona dłoń zaczęła drżeć. Znów powróciły myśli o tym, co się wydarzyło. Bał się tego. Jeżeli syn się zorientuje, że z jego umysłem jest coś nie tak, nie odpuści i zabierze go stąd do siebie. Tego stary aptekarz nie chciał. Nie chciał przenosić się do Gdańska. Nie chciał mieszkać w domu syna, bo tam każdy kąt był dla niego obcy. Tak naprawdę najlepiej czuł się w swojej aptece i w starym mieszkaniu, które mieściło się dokładnie nad nią. To było mieszkanie, w którym się wychował i w którym wychował Piotra. Poza tym chodziło jeszcze o jego Wejherowo – miasto, w którym znał każdy kąt i zakamarek. I mimo tego, że zmieniło się ono przez te wszystkie lata, wciąż był nim zachwycony. Do rynku miał stąd zaledwie kilka kroków. Uwielbiał siadać na jednej z ławek i rozkoszować się całą gamą ulicznych dźwięków, a najbardziej lubił obserwować przechodzących ludzi. Miał już siedemdziesiąt siedem lat i od kiedy zmarła jego żona, obserwowanie ludzkich reakcji stało się jego jedyną rozrywką.
Kontakty z synem były poprawne, ale nie było między nimi tej tajemnej nici porozumienia. Piotr po ukończeniu architektury na Politechnice Gdańskiej pozostał na uczelni i robił karierę naukową. Z każdym rokiem coraz bardziej oddalał się od niego.
Jest jeszcze wnuczka – Kasia. To właśnie ona czyniła jego szare życie jaśniejszym. Tylko rok i ukończy farmację, a wtedy będzie mogła całkowicie zająć się apteką. Od dziecka oswajał ją z roślinami i pokazywał, że jest w nich coś więcej. Kasia już jako mała dziewczynka znała miejsca, gdzie rosną zioła, i umiała je stosować. Mając siedem lat, wiedziała, że korę wierzby stosowano w leczeniu przeziębienia i grypy, że liście brzozy działały moczopędnie, a korzeniami pierwiosnka leczono kiedyś choroby płuc. Sam ją tego nauczył i był to jego powód do dumy. Zaczęło się niewinnie – od zabawy w „rośliny”. Zasady zabawy były proste. Najwięcej punktów zdobywał ten, kto potrafił odgadnąć nazwę wylosowanej przypadkowo rośliny i podać, na jakie schorzenie można ją stosować. A najważniejsze było to, że przegrany stawiał wygranemu ciastka w ulubionej cukierni. To były wspaniałe czasy.
W tych wspólnych zabawach uczestniczyła też Jadwiga, jego ukochana żona, też farmaceutka. Była jego największym przyjacielem i powiernikiem, gdy cierpiał, walcząc ze złem. Poza jego matką i ciotką tylko ona znała jego tajemnicę o głosach. To z nią dzielił się swoimi obawami i wątpliwościami i to ona pierwsza się dowiadywała, że znów się zaczęło. Teraz już nie miał komu się zwierzyć. Był sam, zupełnie sam, a po tym, co „usłyszał” od Marii Chodeckiej, wiedział, że przyjdzie mu stoczyć kolejną bitwę. Czy da radę?
Nagle z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi apteki. Spojrzał na zegarek. To Monika, nowa farmaceutka, którą zatrudnił w aptece.
– Jestem, panie Julianie! Przyszłam o godzinę wcześniej, bo Maciuś ma nową opiekunkę.
Dziewczyna samotnie wychowywała syna. Aptekarz nigdy nie pytał nowej pomocnicy, kim był ojciec chłopca. I choć nie bardzo rozumiał te nowe zwyczaje panujące wśród młodych ludzi, zdążył już do nich przywyknąć. Za jego czasów samotna matka wychowująca dziecko była tematem plotek. Niedawno Kasia powiedziała mu, że teraz to taka moda. Podobno takie kobiety nazywają „singielkami”.
– Jestem na zapleczu! – zawołał.
– Tak, wiem, wiem – odpowiedziała, stając w drzwiach zaplecza. – Panie Julianie, czy ta maść dla Nowaka jest już zrobiona? Czy może sama mam ją przygotować?
Maść dla Nowaka! Przerwał pracę nad nią, gdy przyszła Chodecka.
– Za pół godziny będzie gotowa – odpowiedział kobiecie. – Co u Maciusia?
– Och, dokazuje i wszędzie go pełno. Nie wiem, skąd on ma tyle energii. A najgorsze jest to, że bardzo wcześnie się budzi. Czasami skacze po mnie, a ja nie jestem w stanie ruszyć ani ręką, ani nogą – wyznała.
– Dzieci już tak mają. Nie przejmuj się, z czasem będzie lepiej.
Ich rozmowę przerwał kolejny dźwięk dzwonka. W drzwiach stanął młody chłopak. Aptekarz znał go z widzenia. Chłopak był synem sąsiadki mieszkającej w domu obok jego apteki. Miał szesnaście lat i przysparzał rodzicom wiele kłopotów wychowawczych.
Chłopak położył na ladzie receptę. Monika odczytała ją i po chwili przyniosła dwa opakowania leku.
– Dla kogo ten lek? – zapytał aptekarz.
– Dla mnie, bo co? – burknął chłopak.
– Spójrzmy, jakiż to lekarz wypisał ci tak silny środek uspokajający.
Monika popatrzyła zdziwiona na aptekarza.
– O, pan doktor Piekarski, neurolog. To mój stary znajomy, będę musiał z nim porozmawiać.
Chłopak zaczął nerwowo się kręcić, wyraźnie unikając wzroku farmaceuty.
– To nie dla mnie! To dla mamy, bo… bo nie może spać – tłumaczył się niezdarnie.
– Czyżby? To dlaczego wystawił receptę na ciebie?
– Bo mama mnie do niego wysłała, a on się pomylił.
– Nie okłamuj mnie, chłopcze. Receptę dostałeś zapewne od swojego szkolnego kolegi, który ją wykradł ojcu. Czy wiesz, że to, co zrobiłeś, to łamanie prawa?
Chłopak próbował zabrać receptę z lady, ale Monika była szybsza. W jednej ręce trzymała receptę, a w drugiej lek. Jej oskarżycielski wzrok wyrażał dosadnie, co myśli o jego postępowaniu.
– Pieprzę cię! – krzyknął i skierował się do drzwi. Przez chwilę mocował się z nimi, a na jego twarzy malowała się wściekłość.
Nagle do uszu aptekarza dotarł zmieniony głos chłopaka.
– Zabiję go! Tak, zrobię to! Zabiję go!
Julian Tiliański słyszał dokładnie każde słowo, wiedział jednak, że nie wypłynęły one z ust chłopaka. Znów poczuł ten dreszcz. Przebiegł przez całe jego ciało, od samego czubka głowy po palce stóp.
Boże! Znowu te głosy! Dlaczego?
Mężczyzna stał oniemiały i nie docierało do niego żadne ze słów, które wypowiadała jego młoda pracownica. Nie usłyszał też, jak za chłopakiem trzasnęły drzwi. Zareagował dopiero, gdy Monika potrząsnęła go za rękę.
– Panie Julianie! Czy wszystko w porządku? Jezu! Jaki pan blady!
Spojrzał na dziewczynę zaszokowany. Chciał ją zapytać, czy też słyszała ten głos, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Przecież wiedział, że nikt poza nim nie mógł słyszeć niewypowiedzianych słów. Nikt, tylko on sam.
– Wszystko dobrze, moje dziecko. Po prostu zaszokowały mnie słowa tego chłopaka.
Dziewczyna spojrzała na starca niepewnym wzrokiem.
– Ale jest pan bardzo blady, pana usta są białe jak papier – powiedziała wystraszona. – Przejdźmy na zaplecze, tam usiądzie pan w fotelu.
– Nie przejmuj się mną. To ten młodzieniec mnie tak zdenerwował. Napiję się ciepłej herbaty i zaraz poczuję się lepiej.
– To gówniarz! Żeby tak oszukiwać?! – Dziewczyna była wyraźnie wzburzona. – I do tego jeszcze w taki sposób się do pana odezwał.
Aptekarz spojrzał zdziwiony na kobietę.
– Też to słyszałaś? – spytał z niedowierzaniem w głosie.
– Cała kamienica słyszała, jak się rozdarł, że pana pieprzy. O, przepraszam. Nie powinnam powtarzać jego słów.
Z niewiadomego powodu aptekarzowi ulżyło, że dziewczyna nie słyszała tego wewnętrznego głosu chłopaka.
– Czuję się zmęczony. Czy mogłabyś popracować dziś sama?
– Oczywiście, panie Julianie. Zaprowadzę pana na górę. – Dziewczyna chwyciła mężczyznę za rękę.
– Nie, ja sam – zaprotestował. – Zajmij się, proszę, apteką. Muszę jeszcze dokończyć lek, a później pójdę na górę.
Monika spojrzała na swojego szefa.
– Przecież sama mogę dokończyć ten lek – zaproponowała niepewnie.
– Powiedziałem już, że sobie poradzę.
Nie rozumiał, dlaczego wszyscy obchodzą się z nim jak z jajkiem.
– No dobrze, ale najpierw zrobię panu herbatę. No, widzę, że twarz zaczyna przyjmować normalny kolor – trajkotała. – A swoją drogą, to skąd pan wiedział, że chłopak chce wyłudzić leki?
– Oj, Moniko, Moniko. Pomyśl trochę. Młody chłopak przynosi wypisaną receptę na Xanax, już samo to powinno cię dziwić.
– Niby dlaczego?
– Bo ten chłopak mieszka tu niedaleko, często wagaruje, zrywa się z domu, stwarza problemy wychowawcze i ostatnią rzeczą, jaką by zrobił, byłoby udanie się do neurologa. Gdyby faktycznie miał brać Xanax, to wówczas z tą receptą przyszłaby jego matka i biadoliłaby, jaki to nieszczęśliwy jest jej synek. Poza tym jestem pewien, że ten chłopak eksperymentuje z narkotykami, i uważam, że jeśli ktoś na niego nie wpłynie, to źle skończy.
– No tak, pan po prostu znał chłopaka i dlatego tak łatwo go pan rozszyfrował. A swoją drogą to niezły z niego idiota, żeby przychodzić do apteki w pobliżu swojego domu.
Ledwo Monika zdążyła zaparzyć herbatę, gdy znów rozległ się dzwonek do drzwi. Aptekarz odczuł ulgę, gdy dziewczyna opuściła zaplecze apteki. Teraz chciał być sam. Wiedział już, że to powróciło. Działo się coś złego, ale jeszcze nie rozumiał co. W przypadku Chodeckiej na pewno chodziło o jej męża, który pastwił się nad nią od dłuższego czasu. Kobieta często próbowała ukryć sińce na twarzy okularami i mocnym makijażem, ale stary aptekarz wiedział, jak było naprawdę. A o co chodziło chłopakowi? Czyżby krążące plotki były prawdziwe? Jeśli tak było w rzeczywistości, to chłopak naprawdę miał problem. Co teraz?
Julian Tiliański czuł, że ogarnia go przerażenie. Nie dlatego, że głosy się znów pojawiły, ale dlatego, że nie będzie w stanie pomóc tym, którzy tego potrzebują.
Był lipiec 1954 roku. Młody Julian wracał pociągiem z Gdańska do Wejherowa. Rozpierała go radość. Właśnie się dowiedział, że dostał się na farmację do Akademii Medycznej w Gdańsku. Wracał pociągiem. Krajobrazy za oknem migały, zmieniając się co chwilę, a on myślał tylko o tym, żeby pochwalić się ojcu, że od października rozpocznie studia. Może dlatego tak późno ją zauważył, chociaż usiadła dokładnie naprzeciwko niego. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Miał wrażenie, że cała jej twarz promienieje uśmiechem.
– Długo będzie pan mnie tak obserwował? – zapytała niespodziewanie.
Jej pytanie wprawiło go w zakłopotanie.
– Przepraszam panią za nietakt. Jestem dzisiaj rozkojarzony – tłumaczył się kobiecie, nie odrywając od niej wzroku.
– Znowu pan to robi – zaśmiała się.
– Przepraszam. Julian Tiliański. – Wstał i się ukłonił.
Kobieta wyciągnęła dłoń, a Julian się pochylił, by ją ucałować.
– Jadwiga Nawrocka. Cóż tak pana rozkojarzyło?
Patrzyła mu w oczy, nie przestając się uśmiechać. Jeszcze nigdy nie widział tak niebieskich oczu.
– Dowiedziałem się, że dostałem się na studia farmaceutyczne – odpowiedział.
– O! Moje gratulacje! – Dziewczyna klasnęła w dłonie. – Niesamowite! Okazuje się, że będziemy studiować razem.
Czy to możliwe? Ten dzień naprawdę należał do najszczęśliwszych. Nie tylko został studentem, ale też najpiękniejsza kobieta, jaką widział w życiu, miała zostać jego koleżanką ze studiów.
– Naprawdę! Ależ się cieszę, Jadwigo! O, przepraszam, pani Jadwigo.
– Myślę, że fakt, iż będziemy na jednym roku, jest wystarczającym argumentem, aby sobie mówić na ty – zaproponowała.
– Dokąd jedziesz?
– Do Gdyni, a ty?
– Mieszkam w Wejherowie.
Wtedy Julian jeszcze nie wiedział, że poznał swoją przyszłą żonę, miłość życia i najwierniejszą przyjaciółkę. Jednak nie od razu było im dane się przekonać, że są dla siebie przeznaczeni. To nastąpiło dopiero dwa lata później – po tym, gdy i jej myśli usłyszał.
To był dzień ostatniego egzaminu w sesji letniej. W napięciu oczekiwał na swoją kolej. Na egzamin ustny do profesora wchodziło się trójkami. Tak się złożyło, że Jadwiga miała wejść razem z nim. Właściwie to rzadko się z nią widywał. Była w innej grupie niż on i często się rozmijali. Zresztą wielu mężczyzn się nią interesowało, a wśród nich byli nie tylko studenci. Wcale go to nie dziwiło, bo była chyba najpiękniejszą kobietą nie tylko na ich roku, ale i na całej uczelni. Julian początkowo myślał, że będzie miał szanse u dziewczyny, ale w dość krótkim czasie zrezygnował z zalotów. Nie potrafił się przebić przez grono tych wszystkich adoratorów. Jakież było jego zdziwienie, gdy po zdanym egzaminie Jadwiga zaproponowała wspólne wyjście na lody.
– Co powiesz na spacer po Długim Targu? – zaproponowała.
– A nie będzie nachodził nas cały ten wianuszek twoich zalotników? – zapytał złośliwie.
– Czyżbyś był zazdrosny?
– Nie! – stwierdził szybko, choć nie do końca było to prawdą. – Po prostu nie chciałbym dostać od kogoś w twarz za to, że przystawiam się do jego dziewczyny.
– Nie bój się, nie ma nikogo takiego.
Spacerowali po ulicy Długiej, niewiele się do siebie odzywając. Później znaleźli wolne miejsce w kawiarni nad Motławą i w milczeniu obserwowali mieniącą się w słońcu taflę wody. Julian czuł, że tak powinno być. Cisza, spokój i ta niewidoczna nić, która ich łączyła. Z każdą inną osobą starałby się na siłę wynaleźć jakiś temat, by nie trwała męcząca cisza. Z każdą inną, ale nie z nią, bo przy niej tak naprawdę wszystkie słowa wydawały się zbędne. Julian zapomniał o adoratorach i przez moment nawet mu się wydawało, że Jadwiga jest nim zainteresowana.
– A wiesz, że cały lipiec spędzę u ciotki w Wejherowie. Czy będziesz miał trochę czasu, by pokazać mi jakieś ciekawe miejsca?
– Jaa? – zająknął się zaskoczony jej propozycją. Poczuł, jak serce mu załomotało. – Taak, pokażę ci całe Wejherowo. Myślę, że uda mi się dopasować plan pracy w aptece u ojca tak, abyśmy mogli pozwiedzać miasto.
– A może i ja bym trochę popracowała u twojego ojca?
Patrzył na nią z niedowierzaniem. Ona będzie w Wejherowie i na dodatek chce pracować w ich aptece? To wszystko wydawało mu się nierealne.
– Byłoby wspaniale – wydusił w końcu. – Porozmawiam z nim o tym.
Po spotkaniu wracał do domu jak na skrzydłach. Niestety, jego radość po pozytywnie zdanych egzaminach i mile spędzonym czasie z Jadwigą prysła jak bańka mydlana. Okazało się bowiem, że zmarła ciotka Emilia, jedyna osoba w rodzinie, która znała jego tajemnicę. To ona wyjaśniła mu znaczenie głosów i to jej zwierzał się ze swych problemów. Czuł wielką pustkę, smutek i obawę o to, jak sobie teraz poradzi.
Jadwiga przyszła do ich apteki tydzień później. Nigdy nie zapomni tamtej chwili. Obrócił się na dźwięk dzwonka i ujrzał ją w drzwiach. Promieniała uśmiechem.
– Witam pana, Jadwiga Nawrocka. – Wyciągnęła dłoń do ojca Juliana. – Jestem koleżanką Juliana ze studiów.
Mężczyzna zdjął okulary, uważnie przyglądając się dziewczynie.
– Miło mi, Fryderyk Tiliański.
– Spędzam wakacje u ciotki w Wejherowie i chciałabym się dowiedzieć, czy mogłabym trochę popracować w pana aptece.
Fryderyk Tiliański był wyraźnie zaskoczony tym pytaniem. Raz po raz spoglądał to na Juliana, to na Jadwigę.
– Zapomniałem ci, tato, o tym powiedzieć. Jadzia mogłaby nam trochę pomóc, co ty na to?
Mężczyzna chrząknął. Widać było, że czuje się zakłopotany.
– Właściwie to pomoc nie jest mi potrzebna. Przecież wiesz, że miesiąc temu zatrudniłem już kogoś – zwrócił się do syna.
Julian miał nadzieję, że ojciec dostrzeże jego błagalne spojrzenie i przyjmie dziewczynę.
– Nie zależy mi na pieniądzach – odezwała się Jadwiga. – Chciałabym nabyć trochę praktyki. Chętnie nauczyłabym się, jak robi pan leki na podstawie receptur.
Fryderyk Tiliański przez chwilę zastanawiał się nad propozycją dziewczyny.
– Zgoda. Tylko proszę pamiętać, że w mojej aptece panują ścisłe zasady, których należy przestrzegać. Uprzedzam, że jeśli coś będzie nie tak… – Mężczyzna przerwał swoją wypowiedź, robiąc groźną minę.
Zdawało się, że Jadwiga nic sobie nie robiła z tego spojrzenia, bo uśmiechnęła się i radośnie klasnęła w dłonie.
– Gwarantuję, że wszystko będzie dobrze. Zobaczy pan – obiecała.
I faktycznie było dobrze. W dość szybkim czasie zaskarbiła sobie uznanie nie tylko ojca, ale i matki Juliana. Była pojętną uczennicą, a postępami w nauce przy tworzeniu leków na bazie receptur zaimponowała wszystkim, zwłaszcza panu Fryderykowi.
W niedzielę Julian i Jadwiga wybrali się na wycieczkę rowerową nad jedno z jezior w wejherowskim lesie. Odpoczywali właśnie po kąpieli, gdy Julian usłyszał zmieniony głos Jadwigi.
– Już dłużej tego nie wytrzymam! Zabiję go!
– Co powiedziałaś? – zapytał przestraszony.
– Nic nie mówiłam – odpowiedziała spokojnie.
Julian spojrzał na dziewczynę. Obserwował ją uważnie. Leżała obok niego, a oczy miała przymknięte.
– Muszę to zrobić! Jeśli go nie zabiję, to on mnie zniszczy!
To ona! Znów usłyszał jej zmieniony głos. Tym razem nie musiał pytać, widział, że te słowa nie wypłynęły z jej ust. Mimo upału poczuł falę zimna przebiegającą przez jego ciało.
– Coś tak zamilkł? Julian? Boże! Jakiś ty blady! Co ci jest?!
Jadwiga nachyliła się nad Julianem, a na jej twarzy malowało się przerażenie. Chciał jej powiedzieć, że nic się nie stało, że wszystko jest w porządku. Niestety, nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Chciał dotknąć jej włosów, pogładzić po policzku, ale nie mógł. Miał wrażenie, że jego ręka jest jak z kamienia.
– Julian! Julek! Powiedz coś! Proszę, powiedz coś – błagała, wpatrując się w niego tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami.
– Już dobrze, Jadziu – odezwał się po chwili. – Zamyśliłem się.
Na twarzy dziewczyny pojawiła się ulga.
– Zamyśliłeś się? Skąd ta bladość na twarzy i przyspieszony puls?
– Przypomniałem sobie ciocię Emilię – skłamał.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo mnie wystraszyłeś. Myślałam, że z twoim sercem jest coś nie tak. – Przybliżyła się do niego i delikatnie musnęła jego usta swoimi wargami. Po chwili jednak wycofała się speszona, bo Julian nie odwzajemnił jej pocałunku.
– Pójdę się wykąpać – powiedziała, pospiesznie odsuwając się od niego.
W każdym innym przypadku Julian odwzajemniłby jej pocałunek, ba, skakałby z radości, że kobieta, w której od dawna się kochał, zainteresowała się nim. Teraz jednak jego myśli krążyły wokół tego, co usłyszał. Dlaczego to znów powróciło? – myślał przerażony. I dlaczego właśnie ona? Patrzył na nią, jak pływa, jak jej gibkie ciało pokonuje kolejne metry jeziora. Nie spuszczał z niej wzroku, a oszalałe serce waliło mu w piersi. Bał się. Wyszła z wody. Ruszyła ku niemu.
– Nie mogę, nie wytrzymam! Muszę go zabić, bo on mnie zniszczy!
Słyszał jej głos mimo dzielącej ich odległości tak, jakby wciąż siedziała obok niego na kocu. Zamknął oczy. Co teraz? Co powinien zrobić? Ciocia Emilia powiedziała, że będzie słyszał ten głos tak długo, dopóki nie pomoże osobie, która tego potrzebuje. Problem w tym, że nie miał pojęcia, jak to zrobić. Przecież nie może powiedzieć Jadwidze, że słyszy głosy. Wzięłaby go za wariata. I najważniejsze pytanie: kto zagraża jej aż tak, że dziewczyna pragnie jego śmierci? Znów na nią spojrzał. Była blisko, prawie na wyciągnięcie ręki. Krople wody na jej ciele błyszczały, odbijając promienie słoneczne. Boże, jaka ona piękna! Julian miał wrażenie, że oczy wszystkich mężczyzn na kąpielisku są w nią wpatrzone. Na chwilę zapomniał o tym, co wydarzyło się kilka minut temu. Niestety, tylko na chwilę. Złowrogie warczenie Ciapka, psa, którego przed laty uratował od śmierci, sprowadziło go na ziemię.
– Cicho, staruszku, przecież to Jadzia. Uwielbiasz ją – powiedział do psa.
Pies warczał nadal, szczerząc zęby. I znów powrócił ten głos.
– Muszę go zabić!
Uśmiechnęła się do Juliana, siadając na kocu, lecz już nie wydawała mu się tak promienna. Jeszcze przed chwilą błyszczące od słońca krople wody wydawały mu się złotym pyłem pokrywającym ciało ukochanej kobiety. Teraz już tak tego nie postrzegał. Widział tylko zwykłą wodę. Ciapek szczekał jak oszalały, a on znów nie potrafił wypowiedzieć nawet słowa.
– Ciapciu, co ci się stało? – Jadwiga wyciągnęła do niego rękę.
Pies zaskomlał, podkulił pod siebie ogon i wtulił się w Juliana.
– Co mu się stało? Czym się tak wystraszył? – spytała zdziwiona Jadwiga.
– Staruszek niedowidzi i niedosłyszy. Pewnie pomylił cię z kimś innym. Czy mogę ci zadać pytanie?
– Pytaj.
– Co robi twoja ciocia?
– Jest krawcową.
– A twój wujek?
– Ciocia nie ma męża. Ona nie ma nikogo poza mną, a ja poza nią.
Julian wiedział już wcześniej, że Jadwiga jest sierotą, a w Gdyni mieszka sama w mieszkaniu, które zostało jej po rodzicach.
– Czy to znaczy, że nie mieszka z wami żaden mężczyzna? – dociekał Julian.
– Nie, głuptasie. – Zaśmiała się. – Czyżbyś był zazdrosny?
– Nie, n-nie – jąkał się zakłopotany.
– Oj, Julek, wyglądasz teraz przesympatycznie. – Znów się zaśmiała. – Muszę to zrobić!
Jej zmieniony głos zabrzmiał jednocześnie z jej dźwięcznym śmiechem. Julian zamrugał oczami, patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę. Ta kakofonia dźwięków była nie do zniesienia. Patrzył na nią, nie zdając sobie sprawy, jak wielkie przerażenie maluje się na jego twarzy. Zauważyła to.
– Czy coś się stało? – spytała z niepokojem. – Jesteś dzisiaj jakiś taki nieswój. Może wrócimy już do domu?
– Dobrze, jedźmy już.
Julian przez całą drogę do domu nie odezwał się ani słowem. Czuł się nieswojo w obecności Jadwigi. Jeszcze kilkakrotnie podczas powrotu słyszał jej wewnętrzny głos. Nawet psu udzielił się ponury nastrój. Leżał skulony w koszyku, nie podnosił głowy, co jakiś czas popiskując cicho. To nie był ten sam Ciapek, który od zawsze uwielbiał podróżować rowerem. Czyżby pies też słyszał myśli dziewczyny? A może po prostu wyczuwał tę nieuchwytną zmianę nastroju, niewidoczną dla przeciętnego człowieka?
Po powrocie do domu chłopak wszystkie czynności wykonywał jak automat, bo myśli miał zaprzątnięte Jadzią. Noc też nie przyniosła ukojenia, bo nie był w stanie zasnąć, a po głowie tłukło mu się jedno pytanie: jak pomóc Jadzi? I choć ciocia Emilia kiedyś uprzedzała go, że tak będzie, to teraz trudno było mu się zmierzyć z czarnymi myślami Jadwigi. Tak bardzo mu teraz brakowało ciotki. Ona na pewno poradziłaby mu, co robić. Wiedział jedno: dopóty będzie słyszał ten głos, dopóki nie pomoże Jadzi. Chyba że ona zrobi to, co podszeptywały jej złe myśli. Nie, niemożliwe. Nie Jadzia… A jeżeli naprawdę zabije człowieka? Postanowił dowiedzieć się, kim jest mężczyzna zagrażający dziewczynie.
W poniedziałek Jadzia przyszła do apteki o dziesiątej rano. Tego dnia miała pomóc ojcu Juliana w przygotowaniu leków dla pacjentów. W czasie gdy oboje zajęli się recepturami, Julian przeszukał dokładnie jej torebkę. Były tam kosmetyki, klucze, notes z adresami oraz portfel. Nic nadzwyczajnego, nic, co naprowadziłoby go na ślad mężczyzny, którego Jadwiga chciała zabić. Julian obserwował ją ukradkiem, gdy w milczeniu przygotowywała maści. Ilekroć próbował do niej zagaić, odpowiadała jedynie zdawkowo i unikała jego wzroku.
Tego dnia dwukrotnie usłyszał wewnętrzny głos dziewczyny. Miał dziwne brzmienie. Jakieś takie okrutne, brudne i zupełnie do niej nie pasował. Julian nie potrafił zignorować tego głosu. I z tego powodu wszystkie czynności wykonywał bezmyślnie, w roztargnieniu.
– Widzę, synu, że nie czujesz się dzisiaj za dobrze. – Drgnął, gdy usłyszał za plecami stanowczy głos ojca. – Jesteś blady. Najlepiej będzie, jak odpoczniesz. Ja i Jadzia poradzimy sobie sami.
Przystał na propozycję ojca. Od czasu, gdy usłyszał myśli Jadwigi, czuł wszechogarniające zmęczenie. Miał wrażenie, że mógłby zasnąć na stojąco. O tym efekcie ciotka Emilia także go uprzedziła. Podobno dziadek też tak miał. Zanim Julian opuścił aptekę, Jadwiga podeszła do niego i dotknęła jego dłoni. W tym momencie poczuł, jak jego ciało oblewa fala ciepła. Spojrzał dziewczynie głęboko w oczy i dostrzegł w nich ogromny smutek. Tak bardzo chciał ją wziąć w ramiona. Już sięgał dłonią, by odgarnąć kosmyk włosów z jej czoła, gdy w jego uszach znów zadudnił jej zmieniony, złowrogi głos.
– Już nie mogę, nie wytrzymam! Albo ja, albo on.
Czar prysł, a fale ciepła, które jeszcze przed chwilą przepływały przez jego ciało pod wpływem jej dotyku, przemieniły się w lodowaty dreszcz. Wyrwał swoją dłoń z jej ręki i cofnął się o krok.
– Julian – szepnęła. – Nie wytrzymam! – mówił jej wewnętrzny, zmieniony głos, prawie nakładając się na wcześniej wypowiedziane słowo.
Julian patrzył na nią zaszokowany. Ona nie wytrzyma! A co ma powiedzieć on? Słyszy nie tylko słowa, które wypowiada, słyszy także jej myśli. Zaczynał się gubić. Miał wrażenie, że popada w obłęd.
– Chciałam ci powiedzieć, że jutro mnie nie będzie. Muszę coś załatwić – powiedziała, a on wiedział, że kłamie. – Nie dam rady! Już nie mogę.
Kolejny lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.
– To do zobaczenia, Jadziu. – Tylko tyle był w stanie wydusić. Odwrócił się i chwiejnym krokiem ruszył ku wyjściu. Miał wrażenie, że z każdą usłyszaną myślą Jadwigi traci siły. Czuł się tak, jakby musiał płacić swoim zdrowiem za to, że mógł usłyszeć te myśli.
Jego stan poprawił się znacząco wieczorem. Postanowił wyjść na spacer z psem. Czuł, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
Przeszedł przez oświetlony latarniami ulicznymi rynek. Dziś nie potrafił jednak cieszyć się jego pięknem. Dziś miał myśli zaprzątnięte czym innym. Szedł ulicą Sobieskiego, mijając kolejne kamienice. Doszedł do dawnego budynku gimnazjum i już miał zamiar zawrócić, gdy nagle ujrzał idącą ulicą Świętego Jacka Jadwigę. Spieszyła się. Dokąd ona może iść? Nie musiał długo się zastanawiać. Podjął decyzję. Ruszył za Jadwigą, starając się nie zwracać na siebie uwagi. Gdy dziewczyna doszła do skrzyżowania, skręciła w lewo. Chyba domyślał się, dokąd zmierza. Tak jak przypuszczał, Jadwiga szła w kierunku dworca. Widział, jak przystanęła na peronie, nerwowo rozglądając się na boki. Zachowywała się tak, jakby się obawiała, że ktoś ją tu zobaczy. Po jakichś pięciu minutach na dworzec zajechał pociąg z Gdańska. Wysiadło z niego niewielu ludzi; wśród nich mężczyzna, który wydał się Julianowi znajomy. Człowiek ten podszedł do Jadzi. Próbował ją objąć i pocałować, ale dziewczyna się uchyliła. Julian widział wyraz obrzydzenia malujący się na jej twarzy.
Ciapek kręcił się nerwowo, a po chwili zaczął powarkiwać. Później nastąpiło to, czego najbardziej się obawiał.
– Nie dam rady! Zabiję albo jego, albo siebie! Nienawidzę, jak mnie dotyka!
Wiedział już, że nie wypowiedziała tych słów. To były jej najgłębiej skrywane myśli. Równocześnie na plecach poczuł lodowaty dreszcz. Po chwili dopadło go osłabienie, które ogarniało każdą część jego ciała. Czuł, że musi gdziekolwiek usiąść, bo za chwilę straci przytomność. Doszedł do pobliskich krzaków. Ugięły się pod nim nogi, przykucnął, z ledwością utrzymując równowagę. Dłonie oparł na ziemi. Czuł teraz pod palcami trawę i słyszał cykające świerszcze. Jeszcze tylko chwila, zaraz będzie lepiej. Niestety, było gorzej. Położył się na ziemi. Zanim stracił przytomność, zdążył jeszcze usłyszeć skomlenie Ciapka.
Utrata przytomności trwała tylko chwilę. Z oddali docierały do niego przytłumione głosy, potem poczuł na swojej twarzy wilgotny język psa. Próbował wstać, ale był jeszcze zbyt słaby. Przybliżyli się do niego. Bał się, że Jadwiga spostrzeże go leżącego na trawie pośród krzaków. Na szczęście była zbyt pochłonięta swoim towarzyszem.
– I co, zastanowiłaś się nad moją propozycją? – zapytał męski głos.
Tak! Już wiedział, do kogo należał ten głos. To był jeden z młodych doktorantów profesora Narlocha. To z nim mieli ćwiczenia z anatomii i morfologii roślin leczniczych.
– Potrzebuję jeszcze czasu.
Głos dziewczyny był cichy, jednak Julian zdołał wychwycić jego drżenie.
– Myślę, że dałem ci go dość dużo – odpowiedział agresywnym tonem mężczyzna. – Wiesz, co będzie, jak się nie zgodzisz.
Julian nie słyszał już, co odpowiedziała Jadwiga. Wstał z ziemi i ruszył w ślad za nimi. Nie mógł podejść zbyt blisko, bo nie chciał zostać zdemaskowany. Zauważył, że oboje weszli do jednej z kamienic na ulicy Sobieskiego. To właśnie tu mieszkała ciotka Jadwigi. Teraz już wiedział, kim był mężczyzna, który wywoływał złe myśli Jadwigi. Pozostało mu jeszcze ustalić, czym zagrażał jego ukochanej kobiecie. Zdawał sobie sprawę, że to tylko niewielki fragment zadania, jakie stało przed nim. Później będzie musiał znaleźć sposób, żeby zlikwidować problem.
Następnego dnia czuł się o wiele lepiej. Rozpierała go energia i ogarnął go zapał do działania. Cały dzień pomagał ojcu w aptece, a wieczorem udał się na spacer z Ciapkiem. Poszedł ulicą Sobieskiego do domu, w którym mieszkała teraz Jadwiga. Obserwował okna i czekał. Sam nie wiedział na co, lecz czekał. Jego czekanie zostało nagrodzone. Kilka minut po dwudziestej pierwszej z domu wyszła Jadwiga wraz z mężczyzną, którego dzień wcześniej odbierała z dworca. Julian stał po drugiej stronie ulicy, w miejscu, gdzie nie docierało światło latarni, i czekał, aż oboje odejdą kawałek. Przypuszczał, że zmierzają w kierunku dworca. Nie mylił się. Gdy para skręciła w ulicę Świętego Jacka, Julian podszedł bliżej nich.
– Będę za tydzień – odezwał się mężczyzna. – Powiedz ciotce, że znów wynajmę u niej pokój.
– Wolałabym, żebyś tu nie przyjeżdżał – odpowiedziała Jadwiga.
– Nie masz wyboru, maleńka. Aha, za tydzień masz mi dać odpowiedź.
– Potrzebuję więcej czasu. – Głos Jadwigi brzmiał błagalnie.
– Wiem, że się powtarzam, ale nie masz chyba wyboru.
Nagle Ciapek zaczął warczeć. Julian przystanął, bo wiedział, co stanie się za chwilę.
– Nie mogę! Muszę go zabić!
Zdawał sobie sprawę, że zaraz poczuje lodowaty dreszcz i zrobi mu się słabo. Uprzedzając to, usiadł na chodniku, opierając się o ścianę jednego z domów. Ciapek zaskomlał i wtulił się w niego.
– Czy nic się panu nie stało? Może wezwać lekarza?
Jakiś starszy mężczyzna nachylał się nad nim.
– Nie, nic się nie stało – odpowiedział, wstając z chodnika. – Już wszystko w porządku.
Mężczyzna bacznie przyglądał się Julianowi, który z trudem próbował ustać na nogach.
– Może odprowadzić pana do domu?
– Dziękuję, poradzę sobie – odpowiedział pospiesznie mężczyźnie, a następnie zwrócił się do psa: – Chodź, Ciapek, idziemy.
Jadwiga przyszła do apteki z samego rana. Julian dostrzegł, że miała podkrążone oczy. Mimo zmęczenia na jego widok uśmiechnęła się promiennie. Ten uśmiech zawsze go rozbrajał, tym razem jednak było inaczej. Wciąż miał przed oczami mężczyznę, który odwiedził Jadwigę.
– Coś taki ponury? – zapytała, podchodząc do niego tak blisko, że czuł jej oddech.
– Bardzo mi na tobie zależy – wyznał.
– Mnie na tobie też zależy – szepnęła.
Julian chwycił dziewczynę za ramiona, odsuwając ją od siebie. Patrzył jej prosto w oczy.
– Zależy ci? Tak?
– Tak – szepnęła.
– To kiedy w końcu o wszystkim mi powiesz?!
– O czym? – wyjąkała, uciekając przed nim wzrokiem.
– Dlaczego Zdrojewski cię szantażuje? Czego od ciebie chce?
Dziewczyna spojrzała na niego zszokowana. Miał wrażenie, ze jej błękitne oczy stały się ciemniejsze.
– Skąd ty… skąd…?
– Powiedz mi o Zdrojewskim – zażądał.
– Ale skąd ty o tym wiesz? – Jadwiga nie dawała za wygraną.
– Nie pomogę ci, jeśli nie będę znał całej prawdy!
Próbował ją objąć, ale się mu wydawała.
– Nie prosiłam cię o pomoc! – krzyknęła wzburzona. – Skąd wiesz o Zdrojewskim?
– Jadziu, zaufaj mi.
– Jak mam ci zaufać, skoro sam nie jesteś ze mną szczery?
– Dobrze, o wszystkim ci powiem, obiecuję. Ale nie teraz. – Chwycił jej dłoń i cały czas patrzył jej w oczy. – Uwierz mi, proszę.
Jadwiga przez chwilę milczała. Julian widział, że dziewczyna się waha. Zdawał sobie sprawę, że jeśli teraz mu nie zaufa, być może nie otworzy się przed nim już nigdy.
– Dobrze, powiem ci, tylko nie tutaj. Nie tu, nie w aptece. Chodźmy do parku – powiedziała prawie jednym tchem.
Do parku mieli niedaleko. Jadwiga długo nie mówiła nic. Julian wiedział, że niełatwo jej opowiedzieć o swoim problemie. Dlatego czekał w milczeniu. Dziewczyna odezwała się dopiero, gdy znaleźli się w różanej alejce.
– Kiedyś po ćwiczeniach Zdrojewski podszedł do mnie i powiedział, żebym po zajęciach przyszła do jego gabinetu. Niczego nie podejrzewałam. Po zajęciach poszłam tam, a on zaczął dobierać się do mnie. Był obleśny. Krzyczałam, ledwo się mu wyrwałam.
Julian słyszał, jak głos dziewczyny drży.
– Zrobiłaś coś z tym później?
– Nie. Myślałam, że jak nie będę o tym wspominać, Zdrojewski odczepi się ode mnie. Myślałam, że on będzie się bał, że mu narobię kłopotów. Było inaczej. Wykorzystywał różne sytuacje, żeby mnie obłapywać. W końcu powiedziałam mu, że jeśli nadal będzie się do mnie dobierał, o wszystkim powiem profesorowi. – Zamilkła. Julian zauważył, że jej oczy zrobiły się szkliste. – On mnie po prostu wyśmiał. Modliłam się, żeby dotrwać do końca semestru, ale… – Urwała, a jej ciałem wstrząsnął szloch.
– Nie obawiaj się mnie. – Julian próbował uspokoić dziewczynę. Stanął na wprost niej i przytulił ją do siebie.
– To było na tydzień przed egzaminem – odezwała się po chwili stłumionym głosem. – Podszedł do mnie i powiedział, że jeśli nie przyjdę do niego, to informacja, którą posiada, zostanie przekazana dziekanowi. Chciałam go zignorować, ale się bałem. Poszłam do niego. I wtedy… – Jadwiga zaczęła szlochać, ukrywając twarz w dłoniach – zażądał, żebym została jego kochanką.
Julian zacisnął pięści tak, że aż zbielały mu knykcie.
– Dał mi czas, abym podjęła decyzję. Przedwczoraj przyjechał mi o tym przypomnieć. Mam tydzień.
– Chyba nie rozważasz jego propozycji? – Julian czuł, że ma napięte wszystkie mięśnie.
– Julian! Ja już nie mogę!
– Co on na ciebie ma?
– On powiedział, że mój ojciec walczył w AK, że podobno żyje i że on ma na ojca jakieś materiały.
– Mówiłaś, że twoi rodzice nie żyją.
– Mama zmarła na gruźlicę jeszcze przed wojną, a ojciec nie wrócił z wojny. Dostałam oficjalne zawiadomienie o jego śmierci.
– Dlaczego mu wierzysz? Może celowo cię oszukuje?
– Pamiętasz tę głośną sprawę wyrzucenia studentki trzeciego roku ze studiów, bo jej ojciec podobno był szpiegiem?
– Pamiętam. Co to ma wspólnego z tobą?
– Zdrojewski oznajmił mi, że wyleciała, bo mu odmówiła – powiedziała jednym tchem.
– Czy masz jakikolwiek dowód, że twój ojciec żyje?
– On pokazał mi zdjęcie jakiegoś mężczyzny. Nie wiem, czy to mój ojciec. Wydawał się podobny. Ale nie wiem, widziałam go ostatni raz, gdy byłam dzieckiem.
– Na podstawie pomówień nie wyrzucą cię ze studiów.
– No nie wiem. Poza tym nawet, jeśli mnie zostawią, to pewnie zabiorą mi stypendium, a wtedy i tak będę musiała zrezygnować.
– Dlaczego mieliby ci zabrać stypendium?
– Bo istnieje podejrzenie, że mój ojciec żyje!
– Bzdura! Gdyby żył, na pewno skontaktowałby się z tobą. Napisałby list albo w inny sposób dałby ci znać. Jestem pewien, że Zdrojewski cię oszukuje.
– Nawet nie wiesz, jaka z niego szuja. Podobno ma wysoko postawionego członka rodziny i bardzo często korzysta z jego znajomości i układów.
– Chyba nie rozważasz jego propozycji?!
– Nie, ale boję się go. Tu nie chodzi tylko o studia. To bym jakoś przeżyła. On powiedział mi, że jak mu odmówię, to… – Dziewczyna znów zaczęła płakać.
Gładził jej plecy. Zrobiłby wszystko, żeby tylko nie płakała.
– Powiedz, proszę.
– Nie tylko ja nie znajdę pracy! On zemści się też na ciotce! – wykrzyczała przez łzy.
– Jadziu, obiecuję, że sam to załatwię. To już nie jest twój problem. Zostaw to mnie – wyszeptał jej do ucha.
– Co chcesz zrobić? – zapytała po chwili.
– Obiecuję, że on już cię nie skrzywdzi.
Dziewczyna patrzyła na Juliana przez chwilę tak, jakby chciała wyczytać mu z twarzy jego zamiary.
– Nie chcę, żebyś ryzykował. On jest niebezpieczny.
Julian objął dłońmi twarz dziewczyny.
– Zaufaj mi, proszę – szepnął.
Aptekarz
ISBN: 978-83-8219-342-8
© Iwona Bogusz i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Paweł Pomianek
KOREKTA: Kinga Dąbrowicz
OKŁADKA: Grzegorz Araszewski
FOTO: sanzios / shutterstock.com
alphaspirit.it / shutterstock.com
Andreas Krumwiede / shutterstock.com
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9 /4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.