Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągający średniowieczny romans autorstwa Anny Wolf.
Horda Sasów pod dowództwem cieszącego się mroczną sławą Lothara najeżdża Brytanię. Żądni ziemi, władzy i pieniędzy palą, grabią i mordują. Okoliczna ludność zwie ich barbarzyńcami – nie bez powodu.
Lothar zmierza od Ryton, gdzie władzę sprawuje kobieta, lady Elena. Pani na zamku zostaje pojmana i zhańbiona przez jednego z wojowników, który uważa, że ma do niej prawo, czym wystawia się na gniew swojego wodza. Lothar przejmuje władzę w Ryton.
Elena boi się mężczyzny, który wygląda jak diabeł: Ciemne długie włosy, czarne oczy, twarz i całe ciało poorane bliznami. Jednak z każdym dniem lęk słabnie, ustępując miejsca innym uczuciom.
Pewnego dnia, pod nieobecność Lothara, Elena staje w obronie służącej, Duli, którą jeden z Sasów chciał zgwałcić. Broniąc się, Dula rani napastnika. Kobiety w panice uciekają do lasu i wpadają w ręce grasującej tam bandy. Dowódca uprowadza Elenę, a pobitą Dulę zostawia na pożarcie dzikim zwierzętom. Lothar wyrusza na ratunek swojej brance.
Czy miłość i przeznaczenie pokonają zło i chciwość? Czy dwa tak różne światy mogą stworzyć jeden wspólny?
Miejmy nadzieję, że dobro i pokój zwyciężą…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Kamila Recław
Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Damian Ryży
Zdjęcie na okładce
© FXQuadro/Shutterstock
© by Anna Wolf
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2022
ISBN 978-83-287-1911-8
Wydawnictwo Akurat
Wydanie I
Warszawa 2022
–fragment–
Jasna łuna rozciągająca się na ciemnym niebie zwiastowała nadchodzącą śmierć. Kto uszedł z życiem spod oręża barbarzyńców, nigdy więcej nie chciał spotkać ich na swej drodze. Mawiano, że ich przywódca to diabeł w ludzkiej skórze. Nie były mu obce mord, gwałt ani łupiestwo. Wieść niosła, że ów człek wyglądał równie groźnie, jak niebezpieczne były jego czyny. Mawiano, iż był niezwyciężony, bo miał po swojej stronie siły ciemności. Potężny, ze szramami zdobiącymi twarz i włosami ciemnymi jak smoła, budził strach swym przerażającym obliczem. Kto żyw, pierzchał przed najazdami Sasa oraz jego licznej i zawsze głodnej krwi hordy.
Nie było wioski, która nie poddałaby się pod naporem ich strzał i mieczy. Owi wojownicy byli największym koszmarem Brytów. Brali, co im się widziało, gwałcili i zostawiali po sobie same zgliszcza tam, gdzie ludność stawiała opór. Siali jednak postrach również wśród spolegliwych, bo byli jak niszczycielski żywioł, który zmiatał z powierzchni ziemi wszystko napotkane na swej drodze.
– Spalić do cna! – ryknął Lothar i jako pierwszy rzucił pochodnię na dach, którego strzecha zajęła się szybko i po chwili stanęła w płomieniach.
Patrzył, jak domostwa pochłaniała pożoga, i upajał uszy wrzaskami, lamentami i błaganiami o życie. Lecz on nie znał litości, nie dla tych, którzy mu się sprzeciwiali. Jeśli nie chcieli mu służyć, czekała ich śmierć. Nie miał w sercu miłosierdzia.
– Wyrżnąć wszystkich, którzy się nie poddadzą! – Głos dowódcy przeciął przesiąknięte bólem nocne powietrze, a jego ludzie już wykonywali rozkazy swego pana.
Tej nocy trup ścielił się gęsto i prawie nikt nie uszedł z życiem. Zdawało się, iż nie ma na świecie równie silnego męża, który mógłby stawić mu opór.
Kiedy ograbiono kolejne ziemie i kolejna wioska obróciła się w pył, horda najeźdźców parła w głąb lądu. Byli głodni krwi, bogactwa, ziemi oraz kobiet. A tego ostatniego mieli pod dostatkiem w każdej wiosce. Gwałcili i porzucali, a jeśli która wpadła im w oko, jechała z nimi dalej jako branka.
Wojownicy Lothara byli niezwyciężeni tak samo jak ich wódz. Nazywano ich barbarzyńcami, mimo że sami się za takich nie uznawali. Ich brutalność okazywana w szale walki nie miała sobie równych. Ci rośli mężczyźni byli postrachem całej okolicznej ludności. Mieli jeden cel: chcieli podboju nowych ziem, na których mogliby się osiedlić. Tego samego chciał również sam Lothar pragnący dla siebie miejsca do życia. Chciał osiedlić się i spłodzić licznych potomków, lecz do tego potrzebna mu była niewiasta, która by się go nie ulękła. Dziewki, które brał z przyzwoleniem czy wbrew nim samym do swego łoża, wolały umrzeć, niźli dzielić z nim życie. Nie napotkał jeszcze takiej, która warta byłaby zostać panią jego serca. A był doskonałym wojownikiem. Kładł pokotem kilku przeciwników naraz. Nie można było mu odmówić męstwa ani brutalności. Nie znał litości, a jego wrogowie drżeli na samą wieść o nim. Pragnął zatem niewiasty, która stawiłaby mu czoła. Wobec takiej byłby delikatny. Zresztą nigdy nie używał swej pięści na białogłowach, jeno brał to, czego pragnął. Może i oddawały mu się ze strachu, ale nie były dobrym materiałem na kobietę u boku.
Koń pod nim zatańczył, kiedy dojrzał uciekającego mężczyznę. Zaciął bok zwierzęcia i pognał, żeby zagrodzić człekowi drogę.
– Wybierasz się dokądś? – warknął. – Będziesz mi służyć, czy mam cię skrócić o głowę? – zapytał, trzymając swój labrys w wielkiej jak bochen dłoni.
– Służę jedynie mej pani – dostał odpowiedź, jakiej się nie spodziewał – i tylko jej rozkazów słucham!
– Chcesz mi powiedzieć, że jesteś pod rządami kobiety? – Starał się ukryć zaskoczenie, ale chyba nie do końca mu się udało.
– Nie inaczej, a dobroć dorównuje jej urodzie.
Lothar potarł z zastanowieniem brodę i spojrzał na starca.
– Czyżby przebywała w Ryton? – zapytał.
Nie dostał żadnej odpowiedzi, lecz mina starca starczyła za nią w rzeczy samej.
Wojownik uśmiechnął się nieznacznie, by po chwili znów przybrać obojętny wyraz twarzy. Był zaskoczony i to niemało, że zmierzał właśnie do obranego celu, gdzie Brytowie przebywali pod kobiecym dowództwem. Nie spodziewał się tak łatwego rozwiązania. Nie sądził wszak, że niewiasta byłaby w stanie oprzeć się pod naporem jego ludzi. Ale też nie spodziewał się, że te włości będą należeć do niewiasty. Zaiste dziwne to było.
– Zatem – uniósł swój topór – zdaje się, żeś wybrał swój los.
– Nigdy się przed tobą nie pokłonię – starzec splunął pod nogi wierzchowca, którego dosiadał wróg – barbarzyńco.
– Zatem zginiesz!!! – ryknął.
Lecz nim Lothar mógł mu co uczynić, jeden z jego ludzi przebił nieszczęśnika włócznią, a ostrze przeszyło ciało na wylot i ociekało teraz czerwoną posoką. Nie ukarał nikogo za ten postępek. Może i lepiej, że to nie jego broń znów spłynęła krwią.
– Panie, nie ostał się nikt przy życiu.
– Czyżby? – Spojrzał na młode kobiety, które zostały pojmane.
– Zginęli ino ci, którzy nie chcieli się poddać.
– Czyli wszyscy. Gotować się do wymarszu – nakazał, po czym odjechał dalej i tam czekał na swój oddział.
Pochodnie zapłonęły w dłoniach, a po chwili strzechy domów jedna po drugiej zajmowały się ogniem, który rozjaśnił wkrótce niebo jasną łuną. Wtenczas oddział Sasów ruszył przez sam środek osady.
Zostawili za sobą płonącą wioskę, z której uszło życie, żeby udać się na północ. Lothar już wiedział, że warownia, do której zmierzali, będzie łatwym celem. Nie brał pod uwagę, by mogła mu się sprzeciwić, już tym bardziej stanąć z nim do walki, jakakolwiek białogłowa. Jej ziemia będzie już niebawem jego łatwym łupem. A jeśli, podle tego, co mówił starzec, była urodziwa, zatem i ona sama już należała do niego. Wyraźnie poczuł na języku smak zwycięstwa, ale i obietnicy, że oto osiedli się na obcej ziemi, która będzie mu domem. Zdawało się też, że nigdy nie był bliżej kobiety, która mogłaby mu dorównać walecznym sercem i jasnym umysłem.
Kiedy odgłosy walki ucichły, z lasu wyjechało sześciu konnych. Jednym z nich była niewiasta w męskim odzieniu, którą z daleka można by jeno wziąć za niezbyt rosłego mężczyznę. Siedziała na swej klaczy i jechała stępem pomiędzy dwoma innymi jeźdźcami, kierując się prosto do spalonej wioski, znad której dym wciąż unosił się wysoko ponad konarami drzew.
– Jechać ostrożnie – nakazał cicho kobiecy głos spod obszernego kaptura opończy.
– Jak rozkażesz, pani – odezwał się kapitan jej straży.
– Nie wiadomo, czy któryś z nich nie został. A i trzeba sprawdzić, może kto żywy się ostał – wydusiła z siebie te słowa.
Elena czuła, że płonna to była nadzieja, ale musiała to sprawdzić i się przekonać. Ona sprawowała pieczę nad tymi ziemiami, kiedy po śmierci najbliższych ostała się sama. I wszyscy zbrojni przysięgli jej swą lojalność. Była właśnie w drodze powrotnej do swej warowni, lecz ich podróż została przerwana, gdy dostrzegli na niebie ognistą łunę. Tedy już wiedziała, kto ośmielił się najechać jej ziemie. Zdjęła ją trwoga, gdyż nie było dotąd mocnych na tych barbarzyńców, którzy grabili i palili wszystko, co napotkali na swej drodze, i zaczynali się coraz bardziej panoszyć.
Wstrzymała konia, gdy ciemne chmury zawisły nad ich głowami. Niebo wyglądało teraz, jakby miało niedługo zacząć ronić łzy nad ciałami zabitych. Wtedy Elena zeskoczyła z konia. Widok sprawił, że serce jej o mało nie pękło z żałości. Drżała z przerażenia, przeczesując wzrokiem doszczętnie spaloną wioskę. Wciąż dymiły nie do końca jeszcze zwęglone chaty, a resztki poczerniałych belek przedstawiały straszny widok. Odarte z odzienia ciała leżały przed domostwami. Dzieci, mężczyźni oraz kobiety… nie było dla nich litości. Ziemia, na której żyli, spłynęła dzisiaj ich krwią.
– Niech będzie przeklęty ten, kto im to uczynił – wyszeptała, choć wiedziała, kogo przeklina. Był nim sam diabeł w ludzkiej skórze.
Kroczyła przed siebie, zakrywszy usta dłonią, żeby nie wyć z rozpaczy. Jeszcze nigdy nie widziała takich zgliszczy. Jej serce obijało się o żebra tak, iż zdawało się, że jeszcze trochę, a wypadnie jej z piersi. Jeśli taki los miał spotkać i ją, lepiej dla niej, żeby zginęła do razu.
– Eleno – odezwał się Kilian – trzeba nam się spieszyć.
– Tak, nie ujdziemy żywi, jeśli napotkamy ich na swej drodze – rzekła.
Wiedziała, że pospiech był wskazany, żeby dotrzeć do warowni na czas. Objeżdżała właśnie swe ziemie z niewielkim oddziałem zbrojnych, a kiedy rozpętało się piekło, schronili się w lesie, żeby przeczekać. Woleli nie ryzykować, gdyż mieli do pokonania jeszcze kawałek drogi. Czasy okazały się nader niebezpieczne dla Brytów.
– Pani – odezwał się kapitan – musimy nadłożyć drogi, inaczej natkniemy się na tę bandę krwiopijców.
– Zaiste, Kilianie, trza nam pośpiechu – potaknęła – ale i sprytu, inaczej i nas wymordują.
– Musi omijać gościniec i jechać ino przez las, pani.
– Zatem w drogę. W leśnej gęstwinie mamy większe szanse – rzekła zdjęta trwogą. Byłaby głupią gęsią, gdyby się nie lękała, bo i w lesie też grasowały przeróżne bandy złoczyńców. – Ruszajmy i pokładajmy ufność w losie, by pozwolił nam dotrzeć na czas.
Pięciu zbrojnych otoczyło swą panią w szyku i z przytwierdzonymi do siodeł toporami oraz pikami ruszyli przed siebie. Elena, jadąc pomiędzy nimi, zadrżała na myśl o wielkim wojowniku, który jednym zamachem miecza ścinał głowy wrogowi. Nie chciała podzielić losu kobiet, które stanęły na jego drodze. Wolała umrzeć, niż zostać zgwałcona. Lepiej niech jej szczątki rzucą na żer dzikim zwierzętom, niźli miałaby żywa zostać pohańbiona przez tego psa. A obawiała się, że taki właśnie czekał ją los.
– Kilianie – przemówiła do dowódcy straży, kiedy jechali stępem – obiecaj mi, że twa strzała przeszyje mi serce, jeśli ci barbarzyńcy wezmą mnie siłą.
– O czymże pani rozprawiasz? – Aż odwrócił głowę w jej stronę.
– Obiecaj mi. Widziałeś te ciała, były pozbawione wszelkiej godności. Nie chcę skończyć jak one. Śmierć będzie dla nas wybawieniem.
– Eleno…
– Życzyłbyś takiej hańby swej siostrze albo matce, Kilianie?
– Tam do licha, nigdy. – Westchnął. – Możesz na mnie liczyć, pani, ale to już ostateczność.
– Owszem. Ale i tak dziękuję ci za twe miłosierdzie. Jesteś zacnym człowiekiem – szepnęła, ponieważ tak uważała.
– Dla ciebie wszystko, Eleno – mruknął pod nosem, gdyż zdawał sobie sprawę, jak marne były szanse niewiasty w starciu z saskim napastnikiem.
Grupa jeźdźców podążała w mroku, wciąż przemierzając las. Mieli baczenie i na swą panią, i na okolicę. Chmury przesłoniły niebo, a z każdą chwilą grzmoty nadchodzącej burzy przybierały na sile i zdawało się, jakby goniło ich kilka setek konnych. W pewnym momencie niebo się rozświetliło, a jasny piorun uderzył w pobliskie drzewo nieopodal Eleny. Wystraszona klacz stanęła pod nią dęba, a niewiasta złapała kurczowo za grzywę zwierzęcia, bojąc się, iż mogłaby spaść z końskiego grzbietu. Lecz na nic zdały się jej próby, bo klacz w końcu zrzuciła ją z siodła. Elena uderzyła o ziemię z głośnym hukiem. Jęknęła przeciągle, a kiedy próbowała się podnieść, świat zawirował jej przed oczami. Kilian dopadł do swej pani i zwinnie postawił ją na ziemi.
– Eleno, czyś cała?
– Zdaje się, że tak, jeno w głowie mi szumi – sapnęła.
– To minie – pocieszał ją, wiedząc, jak takie upadki bywały niebezpieczne. – Klacz się spłoszyła i uciekła. Ofiaruję ci miejsce na grzbiecie mego konia.
– Niech zatem tak będzie – rzekła niewyraźnie, by po chwili siedzieć już w siodle przed rycerzem, obejmującym jej drobną sylwetkę silnym ramieniem.
Ta dwójka znała się od dzieciństwa. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, on był jej przyjacielem, ona zaś wpierw córką jego pana, a teraz i jego panią.
W gęstym lesie gromy z nieba dudniły, konie strzygły uszami, lecz eskorta pani na Ryton parła do przodu. Trza im było ujechać jeszcze kawał drogi, żeby zobaczyć mury twierdzy, która ostała się jeszcze po Rzymianach. Kilian brał udział w niejednej potyczce i wielkich walkach. Był mężnym rycerzem, lecz nawet on nie chciał spotkać na swej drodze tej hordy najemników. Przysiągł, że będzie bronił Eleny do ostatniej kropli krwi. Miłował ją i obiecał jej bratu oraz ojcu, którzy zmarli jeden po drugim, ostawiając Elenę samą, iż pewnego dnia zostanie jej mężem. Lecz na drodze ku ich szczęściu stał jeszcze młodszy kuzyn Eleny, który miał na nią zakusy. Co gorsza, zdawało się, że ona nie dostrzegała uczucia Kiliana. A teraz w obliczu nowego wroga mógł stracić życie albo i samą Elenę. Przytulił ją mocniej. Nie protestowała, tylko przywarła do jego piersi, jakby jego ramię miało jej służyć za tarczę.
Raptem dostrzegli w mroku przesuwające się ciemne cienie. Kilian uniósł rękę i kazał wstrzymać konie, czekając na rozwój sytuacji. Czuł, jak Elena napięła wszystkie mięśnie i naciągnęła głębiej kaptur, żeby ukryć swe płowe włosy, które w tych ciemnościach byłyby zbyt widoczne.
– To na pewno jakaś dzika banda – uspokajał ją Kilian, choć sam nie miał co do tego pewności.
– Obyś się nie mylił.
Ku ich wielkiej uldze cienie zniknęły, a oni ruszyli w dalszą drogę. Nie mieli zbyt dużo czasu przed nadciągnięciem barbarzyńców. Wiedzieli, że marne były ich szanse na pokonanie wroga, toteż lepiej było im zabrać resztkę ludzi z kamiennej twierdzy i schronić po drugiej stronie muru Hadriana, choć dotąd nie wolno im było przekraczać kamiennej linii. Tutaj nie mieli już jednak czego szukać, a tam woleli swego wroga niż wroga nieznanego.
Lothar jechał na swym wielkim wierzchowcu, a przy siodle miał przytroczone labrys i miecz, które zatopił w ciele wroga niejeden raz. Uniósł głowę i popatrzył na niebo, które co i rusz przecinały błyskawice. Nie było sensu udawać się w dalszą drogę, kiedy szalała nad nimi nawałnica. Poza tym wysłał niewielki oddział zwiadowczy w kierunku Ryton, żeby ów sprawdził okolicę. Mieli tam na niego czekać, żeby uderzyć razem. Taki wydał rozkaz i wiedział, że Valgard usłucha, a jeśli nie, nie chciał być w jego skórze. Zwłaszcza jeśli wyciągnie swe łapska po panią tych ziem, o której mu powiedział.
– Tutaj przeczekamy noc – nakazał postój i rozbicie obozowiska nieopodal strumienia, w którym mogli napoić swe konie, przetrzebione już po licznych walkach.
Zwinnie zeskoczył z Bestii i powiódł wzrokiem po okolicy, uznając, iż gęste drzewa i krzaki osłonią ich z jednej strony, a z drugiej odgrodzi ich niewielki szemrzący strumień. Napoił konia, po czym uwiązał go dość luźno pod wielkim drzewem. Rzucił derkę nieopodal na ziemię i ułożył się wygodnie. Jego ludzie rozpalili kilka ognisk, przy których dokazywali sobie z brankami. Dało się słyszeć jeno kobiece krzyki i zawodzenie, przeplatane z pojękiwaniem zadowolonych mężczyzn. Jemu to nie przeszkadzało, wszak tylko takie życie znał i pamiętał. Był w drodze od zawsze i już go to zmęczyło, toteż pragnął osiąść i zapuścić korzenie niczym wiekowe drzewo.
Cicho odchrząknął, kiedy po chwili i przed nim rozpalono ognisko. Rozejrzał się w jego blasku po swoich ludziach, którzy też zaznali nieprzychylności losu. Dzisiaj nie wziął sobie dziewki. Dziś to nie cielesnych uciech pragnął. Chciał dotrzeć do Ryton, a wiedział, że są już niedaleko.
Ułożył się wygodnie i zamknął oczy. Wyobrażał sobie niewiastę, o której mówił ten wieśniak. Zachodził w głowę, czy naprawdę była aż tak urodziwa? Czy może jednak starzec zełgał lub był najzwyczajniej ślepy? A nawet jeśli miała gładkie lico, to czy była w jego typie? Lubił jasnowłose i dość rosłe panny, bo i sam taki był. Ale zaiste i te mniejsze miały w sobie coś, co rozpalało go do żywego. Zapewne dalej zastanawiałby się, jak wyglądała owa dziewka, gdyby jego myśli nie przerwało końskie rżenie. Poderwał się na nogi, sięgnął szybkim ruchem po swój oręż i czekał w napięciu. Wsłuchał się uważnie w otoczenie, próbując wyłowić coś w mroku, a wtedy jego wzrok padł na coś białego poruszającego się między drzewami. Zdał sobie sprawę, że to koń. Ruszył w jego kierunku i ujrzał, że zwierzę poruszało się bez jeźdźca. Sprytnie chwycił je za uzdę. Klacz stawała dęba, lecz nieugiętość oraz jego słuszny wzrost mężczyzny sprawiły, że w końcu potulnie stanęła…
– Ciii, uspokój się. Nic ci nie zrobię – przemówił uspokajająco, głaszcząc klacz po pysku.
Zwierzę było cennym znaleziskiem, a po ozdobach i wyglądzie śmiało mógł stwierdzić, iż należało do kogoś wyżej urodzonego i… zdawało się, że do damy. Uśmiechnął się, bo to oznaczało, że byli już prawie u celu. Uwiązał klacz przy swym wierzchowcu, po czym legł na posłaniu. Na języku czuł smak zwycięstwa, które za każdym razem smakowało wybornie. Po drodze dowiedział się od tych przeklętych wieśniaków, że dziewka na zamku była stanu wolnego. Zapłonęło w nim pożądanie, krew zawrzała, a członek nabrzmiał. Nie miał siły opierać się swej potrzebie, więc sięgnął po jedną z branek, która choć niechętna, miała mu teraz ulżyć. Jak pomyślał, tak uczynił i po chwili brał ją raz za razem, z coraz większą zawziętością. A gdy w końcu wypełnił jej ciało swym nasieniem, opadł na derkę bez sił.
Świt zastał Elenę z jej eskortą niedaleko twierdzy niewiasty, a pierwsze promienie słońca oświetlały zieloną łąkę oraz kamienny mur. Owo miejsce było pozostałością po Rzymianach. Puścili się szybkim galopem ku stojącej otworem bramie, lecz na dziedzińcu panowała dojmująca cisza. Kilian zeskoczył z konia, po czym pomógł swej pani. I jemu wydał się podejrzany ten spokój. Wyciągnął miecz z pochwy, a kiedy dziki okrzyk bojowy uniósł się w powietrzu, jego ludzie wraz z nim otoczyli Elenę kręgiem. Ciężka brama została zamknięta, pozostawiając ich w pułapce.
– Na bogów – szepnęła niewiasta na widok kilkunastu przerażających swym wyglądem najeźdźców, ustawiających się do przypuszczenia ataku.
– Zdaje się, że pokonali naszych, pani.
– Nie mów tak do mnie – ostrzegła go – nie wiedzą, że jestem kobietą. – Miała na sobie męski strój i cieszyła się w duchu za ten wybór odzienia.
– Jesteśmy w pułapce – rzekł Kilian, a wszyscy na te słowa zwarli bardziej szyki.
Elena to wiedziała i bez jego słów. Czuła, jak dreszcz przebiegł jej po plecach. Chodziły słuchy o najemnikach, o ludziach, którzy zabierali wszystko, co im się podobało. A teraz doszli i do nich. Była przerażona, ale dopóki nie wiedzieli, kim była, miała większe szanse.
Wysoki jasnowłosy wojownik wysunął się naprzód. Kiwnął na nich toporem i coś powiedział do swoich druhów, lecz owe słowa były dlań niezrozumiałe. Elenę zdjęła trwoga, bo w tejże chwili pojęła w lot, iż byli to owi najemnicy, którzy pustoszyli okolice i zajmowali domostwa, a ona i jej ludzie znaleźli się w potrzasku i znikąd nie było pomocy.
– Poddajcie się – rzekł wojownik w ich języku, chociaż niezbyt zrozumiale.
– Co z naszymi pobratymcami? – zapytał Kilian.
– Wielu z nich leży ubitych, a ich krew broczy ziemię, lecz wy możecie oszczędzić swe nędzne życie, jeżeli się poddacie i oddacie nam dziewkę. – Elena aż się skuliła ze strachu.
– Nigdy! – krzyknął jeden z eskorty swej pani.
Elena struchlała, a cała krew odpłynęła jej z twarzy. Wiedzieli o niej i będą chcieli ją zgwałcić. Poprzysięgła sobie w duchu, że prędzej zginie, niż który ją dostane w swe obmierzłe łapska. Nie była chętna do spółkowania z kimś takim jak te bydlaki.
– A zatem gotujcie się na śmierć! – wrzasnęli wręcz ogłuszająco barbarzyńcy, kiedy przypuścili atak.
Ich dzikie okrzyki uniosły się w powietrzu, mącąc martwą ciszę. Było pewne, że wielu z obecnych polegnie. Drużyna pani zamku była świetnie wyszkolona, ale posiadała za mało wojowników, żeby pokonać najeźdźców, którzy chcieli siłą przejąć twierdzę. Elena wiedziała, że nie ma już nic do stracenia, dlatego zrzuciła opończę, bo tylko by jej przeszkadzała, i chwyciła za niewielki przytroczony do pasa miecz. Nie umiała zbytnio walczyć, dobrze posługiwała się jeno łukiem, lecz nie zamierzała się poddać. Krąg wokół niej jeszcze bardziej się zacieśniał, a ona napięła wszystkie członki. To miała być walka na śmierć i życie. Nie była pewna, czy przeżyje to spotkanie, ale postanowiła, że zrobi wszystko, żeby jej wrogowie sczeźli.
– Eleno – usłyszała przepełniony obawami głos Kiliana – kiedy nas dopadną, kucnij i przedzieraj się między naszymi nogami. Może uda cię się zbiec. Musisz próbować wydostać się z tego piekła, bo czeka nas tutaj rzeź.
– Mam was zostawić na pewną śmierć? – Nie dowierzała, że jej to zaproponował.
– To albo gwałt. Wybieraj, pani.
– Niech zdechną! – krzyknęła ze świadomością, że oto może zginąć lub zostać branką we własnej twierdzy. Były to czasy nader niebezpieczne dla samotnych kobiet.
Dziesięciu barbarzyńców dopadło do grupki wojowników stojących na środku wyłożonego kamieniem dziedzińca. W powietrzu rozniosły się dzikie okrzyki oraz dźwięk krzyżujących się mieczy. Kilian sparował ciosy jednego z najeźdźców i z krzykiem na ustach rzucił się w wir bitwy. Uniósł swój miecz i ciął wrogów. Krew tryskała z posiekanych kończyn, a ostrze lizało ich ciała lub pozbawiało członków. Gdy rozłupał głowę jednemu, rzucił się z zawziętością na drugiego. Był znamienitym wojownikiem i wielce honorowym, lecz dzisiaj miał za zadanie ino ubić te barbarzyńskie świnie, żeby chronić domostwo i swą panią.
Elena zaś próbowała teraz na czworaka wydostać z plątaniny nóg. Snadnie wykorzystała niewielką przestrzeń, jaką ujrzała między wojownikami. Przeturlawszy się po ziemi, szybko wstała i rzuciła się do ucieczki w kierunku murów. Chciała się na nie wspiąć i tam zostać. Nie było mowy, żeby dała się pojmać. Prędzej wybrałaby śmierć niż legnięcie z jednym z nich.
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Akurat
imprint MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz